-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyPortret toksycznego związku w ostatnich dniach NRD. Międzynarodowy Booker dla niemieckiej pisarkiKonrad Wrzesiński10
-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać8
Biblioteczka
2024-03-29
2011-08-13
Choć upłynęło już nieco czasu od lektury tej powieści postanowiłam napisać o niej kilka zdań. Być może zachęcę Was do kolejnego lub pierwszego spotkania z Sandrą Brown...
Jak to jest ocaleć z katastrofy lotniczej kiedy wokoło tylko szczątki i krew?
Takich uczuć doświadczyła Rusty Carlson - główna bohaterka powieści "Skazani na siebie" Sandry Brown. Kobieta cudem ocalała wpięta w fotel pasażera, podczas gdy samolot miotany prądami powietrza runął na ziemię. Rusty znalazła się gdzieś na odludziu, sama, pośrodku kanadyjskiej puszczy na pokrytej śniegiem ziemi. Kiedy okazało się, że wraz z nią ocalał jeszcze jeden człowiek jej radość była ogromna. Szybko jednak okazuje się, że nie jest to mężczyzna, o którym mogłaby marzyć Rusty. Zimny i nieczuły, szorstki w obyciu posiada jednak pewną zaletę tak przydatną w sytuacji w jakiej się znaleźli - tzw. survival to dla niego nie nowość. Cooper Landry potrafi zaskakująco szybko przystosować się do okoliczności wykorzystując to co udało mu się zdobyć z rozrzuconych bagaży i resztek po rozbitym samolocie, przetrwać w puszczy wykorzystując wskazówki jakie zostawia natura. Ponieważ bohaterowie skazani są na swoje wyłączne towarzystwo Rusty także musi się przystosować przynajmniej do momentu, kiedy nie nadejdzie pomoc.
Szybko jednak okazuje się, że zmagania z naturą i dzikimi zwierzętami są niczym w porównaniu z obroną przed złymi ludźmi - trzema mężczyznami mieszkającymi w małej chacie pośrodku puszczy, którzy podstępem chcą wykorzystać Rusty. W obliczu grożącego niebezpieczeństwa cyniczny Cooper ratuje swoją towarzyszkę z opresji. Zachowanie bohaterów powoli ewoluuje od niechęci i wymuszonej tolerancji w kierunku coraz cieplejszych uczuć...
Polecam tę lekturę fanom autorki, ale także czytelnikom lubiącym romanse z dreszczykiem. Towarzysząc Rusty i Cooperowi w drodze przez puszczę do ocalenia na pewno nie będzie nudno i nieciekawie. Sandra Brown potrafi w charakterystyczny dla siebie sposób budować i stopniować napięcie. Polecam.
Choć upłynęło już nieco czasu od lektury tej powieści postanowiłam napisać o niej kilka zdań. Być może zachęcę Was do kolejnego lub pierwszego spotkania z Sandrą Brown...
Jak to jest ocaleć z katastrofy lotniczej kiedy wokoło tylko szczątki i krew?
Takich uczuć doświadczyła Rusty Carlson - główna bohaterka powieści "Skazani na siebie" Sandry Brown. Kobieta cudem ocalała...
2011-08-13
2022-06-09
A WSZYSTKO TA JEDNA NOC...
Niewielkie, ale urokliwe Port Moody położone nieopodal Vancouver w Kanadzie skusiło mnie jesienią na tyle mocno, że postanowiłam spędzić tam święta zagłębiając się w historię Abigail Sharpe i Logana - bohaterów powieści "Święta w Port Moody". Teraz, u progu lata, duet autorski Ewelina Nawara i Małgorzata Fałkowska ponownie zabiera swoich czytelników do tego klimatycznego miejsca w najnowszej książce "Wakacje w Port Moody". Powieść miała swoją premierę przed dwoma dniami, więc z pewnością bez trudu odnajdziecie ją w księgarniach. Nastrojowa, wakacyjna okładka zachęca do przeczytania historii Huntera Greya, wrażliwego i szarmanckiego faceta, strażaka, który od zawsze związany jest z tym wyjątkowym górskim miasteczkiem...
Hunt przez lata darzył Abi platonicznym uczuciem, o czym możemy przeczytać w świątecznej opowieści. Dziewczyna wybrała jednak Logana - jego kuzyna i przyjaciela. Teraz, po ich ślubie Hunter musi odreagować i pogodzić się z faktem, że Abigail nigdy nie będzie jego kobietą. Jedzie do Vancouver, gdzie w miejscowym barze poznaje Caroline Jericho - spontaniczną i nieszczęśliwą dziewczynę, która właśnie odkryła zdradę swojego byłego już chłopaka. W ten sposób ścieżki obojga łączą się, a przypadkowe spotkanie na jedną noc ma swoje daleko posunięte konsekwencje...
Przyznaję, że bardzo chętnie powróciłam do Port Moody - klimatycznego miasteczka, gdzie mieszkają uroczy ludzie, uczynni, sympatyczni i bardzo rodzinni. Miałam okazję poznać ich już wcześniej przy okazji świąt spędzanych w tymże miejscu i wiedziałam, że ponowne odwiedziny u Abi, Logana, Josha, Lily, Emmy, czy Billego pozostawią po sobie ciekawe wrażenia. Wydarzenia opisane w powieści to właściwie czysta sielanka, a Hunter zdaje się być nadzwyczajnym mężczyzną, chodzącym ideałem, rycerzem na białym koniu o jakim marzy każda młoda kobieta. A Caroline ma to szczęście, że to właśnie ona go spotkała. Od bohaterów bije czyste dobro, życzliwość i empatia i te wszystkie pozytywne uczucia udzielają się nam, czytelnikom. Jesteśmy w stanie poczuć je i ich doświadczyć. Dlatego też opowieść ma w sobie tyle optymizmu i pozwala się prawdziwie zrelaksować.
Cieszę się, że autorki ograniczyły wulgarne wystawki, które raziły mnie trochę w świątecznej opowieści o Port Moody. Tym razem "łacina" była bardziej wyważona, zwroty delikatniejsze i przede wszystkim użyte w uzasadnionych sytuacjach, w których spełniały swoje zadanie.
Druga wizyta w Port Moody chyba jeszcze bardziej mi się podobała. Choć muszę przyznać, że momentami historia była dla mnie zbyt sielska i cukierkowa, przez co trochę zatracała swój realizm.
Oczekiwałam nieco więcej życiowych problemów, miałam nadzieję, że były chłopak CJ jakoś bardziej zaznaczy swoją niepożądaną obecność i mocniej "namiesza" w idealnym związku Huntera i Caroline, podobnie jak jej rozczarowani i niezadowoleni rodzice. Nie było też żadnych zaskakujących momentów, dzięki którym książka byłaby jeszcze lepsza.
Ewelina Nawara i Małgorzata Fałkowska tworzą świetny duet, piszą naprawdę ciekawe i dobrze skonstruowane opowieści. Ich książki są przemyślane i dopracowane w każdym calu. Myślę, że łączenie w całość dwóch wizji danej historii nie jest łatwą sprawą, bo na pewno każda z pań jakoś inaczej wyobrażała sobie kolejne wydarzenia. Taka wspólna praca wymaga jeszcze większej staranności jeśli chodzi o wszystkie szczegóły i detale. A paniom się to naprawdę udało.
Bardzo się cieszę, że wizyta w Port Moody dostarcza tylu interesujących wrażeń. Być może pozostanie też w pamięci na nieco dłużej. Mam nadzieję, że za jakiś czas będziemy mogli wrócić ponownie do małego miasteczka nieopodal Vancouver, aby poznać na przykład historię Madison i Josha. Chciałabym, aby autorki wzięły ten pomysł pod rozwagę.
A WSZYSTKO TA JEDNA NOC...
Niewielkie, ale urokliwe Port Moody położone nieopodal Vancouver w Kanadzie skusiło mnie jesienią na tyle mocno, że postanowiłam spędzić tam święta zagłębiając się w historię Abigail Sharpe i Logana - bohaterów powieści "Święta w Port Moody". Teraz, u progu lata, duet autorski Ewelina Nawara i Małgorzata Fałkowska ponownie zabiera swoich...
2021-11-16
ŚWIĘTA PACHNĄCE POŻĄDANIEM - PRZEDPREMIEROWO
Powieść duetu autorskiego Ewelina Nawara i Małgorzata Falkowska "Święta w Port Moody" przenosi nas do zaśnieżonej Kanady i małego górskiego miasteczka Port Moody położonego nieopodal Vancouver. Pięknie wydana książka już od jakiegoś czasu kusi swoją zimową, nastrojową okładką, a jej premiera odbędzie się... jutro.
Abigail Sharpe od dziesięciu lat nie odwiedzała swoich rodziców, ani Port Moody, w którym się urodziła, dorastała i przeżywała swoją pierwszą młodzieńczą miłość. Boleśnie zraniona dokładnie zamknęła za sobą drzwi do przeszłości i przeniosła się do stolicy. Ottawa zapewniała anonimowość, a praca dziennikarki w redakcji miejscowej gazety pozwalała zapomnieć i skupić się na dniu dzisiejszym. Zbliżające się Boże Narodzenie nie napawało Abi optymizmem, ale wyzwanie połączone z obietnicą awansu miało szansę sprawić bohaterce miłą niespodziankę, tym bardziej, że niezobowiązujący romans z szefem kwitł w najlepsze. Niespodziewany telefon od rodziców z kategorycznym poleceniem przyjazdu do domu i zaopiekowania się cierpiącym na Alzheimera dziadkiem pokrzyżował dziewczynie plany. Odczuwając wyrzuty sumienia wobec rodziny Abigail decyduje się na podróż do Port Moody. Jej powrót wiązał się z ponownym spotkaniem z byłym chłopakiem - Loganem i niósł za sobą określone konsekwencje, a bohaterka nie była gotowa, aby stawić czoła bolesnej przeszłości...
"Święta w Port Moody" to ciepła i wzruszająca historia, którą czyta się bardzo dobrze i niezwykle szybko. Mogłabym śmiało powiedzieć, że przebiegłam sprintem przez wszystkie stronice, gdyż z niecierpliwością chciałam poznać prawdziwe przyczyny rozstania Abi i Logana oraz sprawdzić, czy zdecydują się dać sobie drugą szansę?...
Port Moody to klimatyczne miejsce, które roztacza wokół siebie magię i czar. Niewielka społeczność, gdzie wszyscy się znają może mieć zbawienny, ale też zgubny wpływ na nowe lub dawno niewidziane osoby. Stąd tak mnie zaciekawił motyw powrotu po latach... Okazuje się jednak, że w tej powieści zderzenie z przeszłością wypadło naprawdę miło, a zakończenie utwierdza nas w przekonaniu, że czasem warto zrobić wyjątek i schować dumę do kieszeni. Dość popularny schemat świątecznej opowieści, w której cuda się zdarzają, a marzenia spełniają został ciekawie urozmaicony, a zatem historia nie wydaje się sztampowa i przerysowana.
Intrygujący bohaterowie posiadający swoje słabości oraz wady i zmagający się z określonymi problemami nie różnią się zbytnio od nas. Są prawdziwi, emocjonalni i realistyczni w tej całej magicznej, baśniowej otoczce. Wydarzenia zostały nam przedstawione z punktu widzenia dwojga głównych bohaterów, ktorzy na zmianę opowiadają nam wspólną historię. Bardzo lubię dwutorową narrację w powieściach obyczajowych, ponieważ dzięki niej otrzymujemy obiektywny obraz sytuacji. I tak właśnie jest w tym przypadku.
To pierwsza powieść duetu Nawara - Falkowska jaką miałam przyjemność przeczytać i muszę przyznać, że czuję się usatysfakcjonowana. Dobrze oddany nastrój, ciekawa fabuła, baśniowe miejsce akcji, sporo emocji i ewolucja głównej bohaterki, która z zimnej i wyrachowanej, otoczonej grubym lodowym pancerzem zmienia się w delikatną i wrażliwą kobietę sprawiają, że historia może się podobać. Ukazując wpływ osób trzecich na relacje łączące dwoje ludzi autorki zmuszają nas do zastanowienia i wyciągania wniosków. Znaczącą rolę w tej opowieści odgrywa płaszczyzna erotyczna. I w tej kwestii mam pewne zastrzeżenia. Seks zdecydowanie wybija się na pierwszy plan przed uczucia i wewnętrzne przeżycia bohaterów. Zawsze doceniam gdy o kontaktach fizycznych i pożądaniu opowiada się z należytą delikatnością, klasą i finezją. Tu nie było romantycznie, zabrakło wrażliwości i czułości, ale za to dostaliśmy sporą dawkę wulgaryzmów. Momentami jest to zrozumiałe, podkreśla emocje, dodaje autentyczności, ale w relacjach pomiędzy Abigail i Loganem nie pasowało, wypadło ordynarnie, prostacko i nienaturalnie.
Mimo to cieszę się, że na pierwsze spotkanie z autorkami wybrałam właśnie tę opowieść. Na mojej półce czekają dwie poprzednie książki, po które sięgnę już niebawem. Jeśli lubicie świąteczne opowieści z klimatem, z których przenika czar, magia oraz gorące pożądanie to "Święta w Port Moody" będą idealnym wyborem.
ŚWIĘTA PACHNĄCE POŻĄDANIEM - PRZEDPREMIEROWO
Powieść duetu autorskiego Ewelina Nawara i Małgorzata Falkowska "Święta w Port Moody" przenosi nas do zaśnieżonej Kanady i małego górskiego miasteczka Port Moody położonego nieopodal Vancouver. Pięknie wydana książka już od jakiegoś czasu kusi swoją zimową, nastrojową okładką, a jej premiera odbędzie się... jutro.
Abigail...
2019-12-14
"Awesome" kanadyjskiego autora Neila Pasrichy znana także jako Księga Małych Cudowności stała się międzynarodowym bestsellerem. W połowie listopada wydawnictwo Filia zdecydowało się zaproponować tę optymistyczną książkę polskim czytelnikom, co moim zdaniem było bardzo dobrym posunięciem.
Książka powstała na podstawie wpisów internetowych autora, który jakiś czas temu stworzył własną stronę, a właściwie blog o nazwie 1000awesomrthings.com czyli 1000 Cudownych Rzeczy. Neil Pasricha poszukuje zwyczajnych momentów w codziennym życiu, które mogą dać człowiekowi szczęście i radość w najwyższym wymiarze. I nie chodzi tu o jakieś spektakularne działania, czy spełnianie niezwykłych marzeń. Autor poszukuje w swojej codzienności pozornie prostych i zwyczajnych rzeczy, zachowań, gestów, które jemu wydają się CUDOWNE. Dzieli się swoimi przemyśleniami o tym, co jemu przynosi radość mając nadzieję, że podobne odczucia w danym momencie mają także inne osoby. Małe Cudowności zdają się być bardzo uniwersalne, a problem polega jedynie na tym, aby je odnaleźć.
"Awesome" uczy nas, czytelników, doceniania drobnych szczęśliwości, jakie stają się naszym udziałem w codziennym życiu. Bo przecież tak niewiele trzeba, aby poczuć się szczęśliwym...
Książka napisana przez człowieka zza oceanu nie w pełni przystaje do naszej polskiej rzeczywistości. Niektóre opisane sytuacje u nas raczej nie występują, ale wiele z przemyśleń autora wpisuje się idealnie w życie każdego z nas. Tych drobiazgów bardzo często na co dzień nie zauważamy, jeszcze częściej nie doceniamy, ale Małe Cudowności są, istnieją by poprawiać nam humor i sprawiać radość. Czytając "Awesome" dowiecie się np. dlaczego taka cudowna jest druga strona poduszki, przypomnicie sobie jak to jest, gdy podczas popularnej gry w Business ktoś stanął na Waszym polu zabudowanym hotelem, docenicie pierwszą noc w świeżo zmienionej, czystej pościeli, czy chodzenie boso po piaszczystej plaży albo podziękujecie komuś za nakrycie kocem podczas popołudniowej drzemki. Prawda, że to nic wielkiego?... A jednak...
Wydawca zapowiadał, że ta najpogodniejsza książka świata jest skarbnicą pozytywnej energii. I muszę się z tym zgodzić w stu procentach. Lektura "Awesome" poprawia nastrój, wywołuje uśmiech na twarzy, odpręża i jednocześnie uczy doceniać i zauważać drobiazgi. Warto po nią sięgnąć choćby po to, by szeroko otworzyć oczy na otaczający nas świat, by zmienić nieco podejście do życia albo zwyczajnie sprawdzić w czym różnimy się od Amerykanów. "Awesome" można czytać za jednym podejściem od początku do końca, ale jej lekturę możemy też rozłożyć sobie na kilka dni albo dozować ją w dłuższym okresie kiedy tylko przyjdzie nam ochota. To książka, którą możemy czytać na wyrywki, nie po kolei, a i tak jej lektura naładuje nas pozytywnie na kolejne dni.
Na pewno jest to książka nietuzinkowa, niesztampowa i z przyjemnością ustawię ją na półce z kategorią "inne niż wszystkie". Jestem bardzo wdzięczna wydawnictwu Filia za zapewnienie mi tak niecodziennej porcji relaksu. Sięgnijcie po "Awesome", a przekonacie się sami.
"Awesome" kanadyjskiego autora Neila Pasrichy znana także jako Księga Małych Cudowności stała się międzynarodowym bestsellerem. W połowie listopada wydawnictwo Filia zdecydowało się zaproponować tę optymistyczną książkę polskim czytelnikom, co moim zdaniem było bardzo dobrym posunięciem.
Książka powstała na podstawie wpisów internetowych autora, który jakiś czas temu...
2018-01-07
Należę do pokolenia, które wychowało się na "Czterech pancernych" - serialu emitowanym przez telewizję przy okazji wszystkich ferii, wakacji czy przerw świątecznych. Jako dziecko wzruszałam się losami Szarika, który był dla mnie prawdziwym bohaterem wojennej niedoli. Powieść "Pies, który uratował mi życie" autorstwa Isabel George wydana przez wydawnictwo Hachette w serii "Niesamowite historie" opowiada właśnie o takich psich bohaterach, które towarzyszyły żołnierzom podczas wojen niemal na wszystkich frontach. Jest to świadectwo poświęcenia, lojalności i bezwarunkowej miłości tych oddanych i wiernych czworonogów. Te oparte na prawdziwych wydarzeniach relacje są hołdem złożonym czworonożnym bohaterom, o których zapomniał świat.
Autorka wybrała do swojej książki pięć przejmujących opowieści. Dzięki temu mamy okazję poznać Gandera - nowofundlanda z Kanady, który towarzyszył batalionowi Królewskich Strzelców w walkach z Japonią na Dalekim Wschodzie. Możemy podziwiać suczkę Judy rasy pointer angielski, która pływała na okrętach marynarki wojennej do czasu, gdy razem ze swoim opiekunem trafiła do obozu i ostatecznie została uznana za jeńca wojennego. Dla labradora o imieniu Cezar wojna w Wietnamie była okazją do tropienia śladów obecności wroga na terenie dżungli. Mały, przyjazny kundel o imieniu Rat przynosił radość żołnierzom i niejednokrotnie ryzykował dla nich swoje życie podczas konfliktu w Irlandii Północnej. Pies przez wiele lat służył w armii brytyjskiej i przeszedł na zasłużoną emeryturę. Niezwykła labradorka Bonnie była wyszkolona do szukania broni i ładunków wybuchowych. Pomagała żołnierzom podczas wojny w Bośni, a potem w Iraku.
Pięć odmiennych historii i pięcioro psich bohaterów, którzy nie zawahali się by chronić swoich opiekunów oraz wszystkich tych, z którymi przyszło im służyć. Te psy z ogromnym poświęceniem ratowały ludzi i z narażeniem życia atakowały nieprzyjaciół. Przebywały w ciężkich warunkach, często głodne i spragnione, ale zawsze wierne i oddane. Prawdziwi zaufani przyjaciele.
Warto sięgnąć po powieść Isabel George, aby uświadomić sobie, że zwierzęta, a w tym wypadku psy, odgrywały ważną rolę w historii. Niestety dziś się o nich zapomina, choć temat ten jest interesujący i wart uwagi. Zastanawiam się tylko jak autorce udało się napisać takie suche relacje z tak dramatycznych wydarzeń - opowieści oparte na faktach kompletnie pozbawione emocji. To jest moim zdaniem największy minus tej książki. Gdyby nie fakt, że uwielbiam psy i moja wyobraźnia sięga daleko, to być może niewiele by mnie to obeszło. A szkoda...
Tym bardziej zachęcam do lektury, bo to przecież historia i fakty, które dobrze byłoby poznać.
Należę do pokolenia, które wychowało się na "Czterech pancernych" - serialu emitowanym przez telewizję przy okazji wszystkich ferii, wakacji czy przerw świątecznych. Jako dziecko wzruszałam się losami Szarika, który był dla mnie prawdziwym bohaterem wojennej niedoli. Powieść "Pies, który uratował mi życie" autorstwa Isabel George wydana przez wydawnictwo Hachette w serii...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-04
Już minęły trzy lata odkąd przeczytałam "Szukając Emmy" Steeny Holmes, ale do dziś pamiętam tę opartą na prawdziwych wydarzeniach, wzruszającą i przepełnioną emocjami opowieść o zaginionej dziewczynce po której słuch zaginął. Historia Emmy Tylor zapadła mi głęboko w pamięć. Dziś skończyłam czytać "Dziecko wspomnień" i jestem przekonana, że ujmująca historia Diany, Briana i Grace również na długo pozostanie w moim sercu.
Dianę poznajemy w momencie gdy z ogromną miłością i czułością opiekuje się swoją nowo narodzoną córeczką. Jej mąż przebywa w podróży służbowej, a ona ma do pomocy opiekunkę, która czuwa nad jej i dziecka bezpieczeństwem. Diana bardzo obawiała się swojego macierzyństwa po tym, jak jej mama cierpiała na depresję i psychozę poporodową. Przez pewien czas zastanawiała się nawet nad aborcją, ale jej kochający i opiekuńczy mąż odwiódł ją od tego pomysłu. Teraz Diana tuli do serca swoją córeczkę i jest szczęśliwą, choć bardzo zaborczą i nadopiekuńczą matką. Akcja powieści biegnie dwoma torami i relacja bohaterki z czasu obecnego przeplata się ze wspomnieniami Briana, który dzieli się swoimi przeżyciami szczęśliwego ojca oczekującego na pojawienie się dziecka od momentu, gdy odkrył, że żona zaszła w ciążę.
Obie te historie zazębiają się ze sobą dając obiektywny obraz rzeczywistości i wyobrażenie o tym, jakie mechanizmy doprowadziły do takich, a nie innych konsekwencji.
Czytałam tę powieść z ogromnym zaciekawieniem przez cały czas mając wrażenie, że coś w niej jest nie tak. Lektura zmuszała mnie do ciągłego balansowania na granicy dwóch światów - tylko jeszcze nie wiedziałam jakich. Oczywiście próbowałam zgadywać co też mogło się wydarzyć, ale moje założenia za każdym razem okazywały się chybione. Emocje towarzyszące lekturze sięgnęły zenitu, gdy wreszcie zbliżając się do finału poznajemy prawdę na temat wydarzeń, jakie spotkały Dianę, Briana i malutką Grace. Zakończenie było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem, a poznana dzięki niemu prawda wprawiła mnie w zdumienie.
Opierając się na opowieściach matek autorka stworzyła niezwykle autentyczną opowieść, która przemawia prosto do serca. Depresja poporodowa, kiedyś bagatelizowana i sprowadzana do rangi szalejących hormonów, dziś jest już nazywana po imieniu i lekarze podejmują z nią walkę. Ile na świecie matek, tyle historii o tym, jak każda z nich przechodziła przez ten trudny okres w swoim życiu. Dlatego dobrze, że Steena Holmes podjęła ten trudny i ciekawy temat ściśle związany z psychiką kobiety - matki. Muszę przyznać, że zrobiła to bardzo dobrze i wiarygodnie. Jej powieść ciekawi, wzrusza, ujmuje, ale nie ma w niej ckliwości i banału. Nie idealizując i nazywając rzeczy po imieniu autorka kreuje bardzo prawdziwy świat z bohaterami, którzy są ludźmi z krwi i kości. My, czytelnicy, potrafimy ich wysłuchać, zrozumieć, tylko szkoda, że nie możemy pomóc. Niekonwencjonalna forma powieści sprawia, że staje się ona oryginalna nie tylko w swojej treści.
Przyznaję, że bardzo się ucieszyłam, gdy w zapowiedziach Wydawnictwa Kobiecego pojawiła się zapowiedź "Dziecka wspomnień". A teraz, gdy poznałam już tę interesującą opowieść jestem przekonana, że po każdą następną powieść autorki będę sięgać z prawdziwą przyjemnością i bez zastanowienia. Polecam serdecznie.
Już minęły trzy lata odkąd przeczytałam "Szukając Emmy" Steeny Holmes, ale do dziś pamiętam tę opartą na prawdziwych wydarzeniach, wzruszającą i przepełnioną emocjami opowieść o zaginionej dziewczynce po której słuch zaginął. Historia Emmy Tylor zapadła mi głęboko w pamięć. Dziś skończyłam czytać "Dziecko wspomnień" i jestem przekonana, że ujmująca historia Diany, Briana i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-25
"Gin z tonikiem i ogórkiem" - do powieści Rafaele Germain przyciągnął mnie właśnie dość intrygujący, wydawałoby się, tytuł. Okładkowy blurb również zapowiadał lekką, łatwą i przyjemną historię. Niestety....
Już nie pamiętam żeby lektura jednej książki zabrała mi tyle czasu. Męczyłam się przy jej czytaniu niezmiernie, ale uparłam się aby dobrnąć do końca i udało mi się. Tylko nie jestem pewna czy potrzebnie...
Historia traktuje o czwórce dobrych, zgranych przyjaciół, którzy po prostu żyć bez siebie nie mogą. Marine i jej trzech kupli dawno przekroczyli trzydziestkę, ale nadal są mocno niedojrzali i beztroscy, do życia podchodzą bardzo lekko. Niemalże codzienne spotkania w barze i topienie smutków w alkoholu to jest ich sposób na życie. Liczne romanse, niezdecydowanie i roztargnienie towarzyszy im na co dzień. I w sumie nie byłoby w tym nic złego, gdyby bohaterowie nie byli tacy prymitywni. Zastanawiałam się jak to możliwe, że ludzie żyjący w taki sposób od ponad dziesięciu lat, nie popadli jeszcze w alkoholizm - oni nie pijają kawy, czy herbaty, za to ciągle raczą się winem, drinkami i koktajlami. Musze przyznać, że najwięcej mojej sympatii zyskał Julien - czterdziestoletni homoseksualista, który miał sporo dystansu do siebie i momentami bywał zabawny. A poza tym...
Miało być śmiesznie i z humorem, a wyszło tak naprawdę byle jak. Ta lektura nie była dla mnie ani lekka, ani łatwa, ani przyjemna. To zupełnie nie moje klimaty. Jestem pewna, że szybciej o niej zapomnę, niż udało mi się przebrnąć przez te czterysta kilkadziesiąt stron.
"Gin z tonikiem i ogórkiem" - do powieści Rafaele Germain przyciągnął mnie właśnie dość intrygujący, wydawałoby się, tytuł. Okładkowy blurb również zapowiadał lekką, łatwą i przyjemną historię. Niestety....
Już nie pamiętam żeby lektura jednej książki zabrała mi tyle czasu. Męczyłam się przy jej czytaniu niezmiernie, ale uparłam się aby dobrnąć do końca i udało mi się....
2016-05-16
Przed czterema laty czytałam powieść Luanne Rice pt. "Róże mają kolce" i pamiętam, że historia opisana w książce wywarła na mnie duże wrażenie. Dopiero później zorientowałam się, że jest to kontynuacja losów głównych bohaterów i... długo nie mogłam trafić na część pierwszą. Wreszcie dzięki fincie zdobyłam "Tą jedną letnią noc". Już na początku lektury powróciły do mnie wszystkie późniejsze wydarzenia, a bohaterowie okazali się dobrze znanymi mi osobami.
Marisa Taylor wraz ze swoją dziewięcioletnią córką Jessicą uciekają przed psychopatycznym mężem i ojczymem. Ted Hunter - bezwzględny manipulant i krzywdziciel kobiet nie powstrzyma się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Nabiera naiwne kobiety, wykorzystuje ich dobre serce i empatię, a gdy już dopnie swego, uprzykrza im życie i zamienia je w piekło nadal ukrywając się pod maską niewiniątka.
Marisa i Jessica podróżują pod zmienioną tożsamością na północ Kanady, aby z dala od swego prześladowcy rozpocząć nowe, spokojne życie. Bohaterki przez cały czas czują się jak w potrzasku, w klatce, która wcale nie musi ochronić ich przed Tedem. Udaje im się dotrzeć do odległego o setki kilometrów Cape Hawk. Początkowo bardzo nieufne i wycofane, z czasem powoli otwierają się na ludzi i znajdują wielu przyjaciół wśród lokalnej społeczności, a przede wszystkim pośród Dziewczyn Nanouk z Mroźnej Północy - koła przyjaciółek ciężko doświadczonych przez los.
Najważniejszym zadaniem Dziewczyn Nanouk jest opieka nad 9-letnią dziewczynką o imieniu Rose, która urodziła się z poważną wadą serca i wreszcie po 9 latach ma szansę na normalne życie. Czeka ja jeszcze ostatnia operacja, ale stan zdrowia dziecka niestety się pogarsza...
Do tego pozostawiona daleko za sobą przeszłość dość niespodziewanie powraca i bohaterki będą musiały stawić jej czoła.
Luanne Rice napisała niezwykle intrygującą historię, pełną ciepła, miłości i empatii. Na bezinteresowna pomoc i wsparcie może tu liczyć każda potrzebująca istota. Przyjaźń wobec siebie i oddanie sprawie wyróżnia niezwykłe kobiety z Cape Hawk. Mnogość wątków nie przytłacza, wręcz przeciwnie, czyni tę opowieść jeszcze bardziej interesującą.
Mamy tu z jednej strony ciężkie przeżycia w rodzinie, znęcanie się psychiczne i przemoc fizyczną, a z drugiej bezgraniczna miłość macierzyńską, oddanie i przyjaźń, bezinteresowną pomoc i akcje charytatywne przynoszące zaskakująco dobry skutek. Bohaterom towarzyszą wieloryby - ssaki o nieprzeciętnej inteligencji. Pośród tych wszystkich pozytywnych wydarzeń gdzieś w oddali czai się zły i podstępny człowiek w osobie Edwarda Huntera, który próbuje zachwiać bezpieczeństwem Cape Hawk.
Polecam serdecznie obie części tej historii i zapewniam, że ich lektura zapadnie w serce i dostarczy wielu wrażeń. Naprawdę warto!
Przed czterema laty czytałam powieść Luanne Rice pt. "Róże mają kolce" i pamiętam, że historia opisana w książce wywarła na mnie duże wrażenie. Dopiero później zorientowałam się, że jest to kontynuacja losów głównych bohaterów i... długo nie mogłam trafić na część pierwszą. Wreszcie dzięki fincie zdobyłam "Tą jedną letnią noc". Już na początku lektury powróciły do mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-16
Sweetland - jedna z wysp na Atlantyku położona u wybrzeży Kanady i należąca do Nowej Fundlandii. To tutaj toczy się akcja trzeciej książki Michaela Crummeya. Sweetland to również nazwisko głównego bohatera tej powieści.
Nowa Fundlandia - dzika kraina daleko na północy, gdzie mieszkają szorstcy i nieco ekscentryczni ludzie przyzwyczajeni do trudnych i surowych warunków klimatycznych. Ta hermetyczna społeczność odosobniona od reszty świata i od wieków przyzwyczajona do życia w zgodzie z naturą potrafi przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach.
Główny bohater powieści - Moses Sweetland to właśnie jeden z takich twardych i krzepkich ludzi. Pomimo swoich niemal siedemdziesięciu lat jest wciąż sprawny, zdrowy i zahartowany przez życie. Do tego nie wyobraża sobie swojej dalszej egzystencji gdzieś poza wyspą. To tu jest jego dom, tu zostali pochowani jego bliscy i tutaj jest jego miejsce na ziemi. Ale rząd Kanady dąży do wyludnienia wyspy i oferuje każdej rodzinie sporą sumę pieniędzy za opuszczenie dotychczasowego miejsca zamieszkania i przeniesienie się na stały ląd. Większość ludzi skuszona pieniądzmi decyduje się opuścić swoje domy, jednak Moses jako jedyny i ostatni nie godzi się na takie rozwiązanie. Pomimo licznych pogróżek, anonimów, próśb uparcie trwa przy swoim postanowieniu i decyduje się pozostać nawet, gdyby miał mieszkać tu całkiem sam...
Powieść podzielona jest na dwie części:
W pierwszej poznajemy życie mieszkańców wyspy, ich codziennie zajęcia i obowiązki. Wiemy już jak spędzają czas, co wydarzyło się w przeszłości i zastanawiamy się jaką podejmą decyzję w sprawie przeprowadzki. Ta część powieści przywodziła mi na myśl "Kroniki portowe", w których Annie Proulx przybliża czytelnikom Nową Fundlandię i jej mieszkańców. Nie uniknęłam wiec porównań, które same nasuwały się podczas lektury. Muszę przyznać, że fabuła obu tych historii intrygowała mnie i ciekawiła, a poznanie bliżej nowofundlandzkiej społeczności to była prawdziwa przygoda. "Sweetland" to powieść współczesna, w nieco innym stylu, napisana przez mężczyznę, a wiec język jest tutaj bardziej drapieżny, grubiański, miejscami nawet wulgarny. Trzeba przyznać jednak, że "kwieciste zwroty" stosowane z umiarem nie rażą i wydają się pasować do klimatu i opisywanych wydarzeń.
W drugiej części możemy się przyjrzeć bliżej samotnemu życiu mężczyzny, który zgodnie ze swoim postanowieniem pozostał na wyspie ukrywając się i pozorując swoje zaginiecie. Ta część historii z kolei tak bardzo kojarzyła mi się z... Robinsonem Cruzoe, że aż sama byłam zaskoczona. Samotne życie na wyspie okazało się trudne i niebezpieczne nawet dla tak zaradnego i zorganizowanego człowieka, jakim był Moses. I tak jak bohater Twaina miał swojego Piętaszka, tak Sweetland miał Pana Lisa - małego psa, który nie opuścił wyspy wraz ze swoim właścicielem.
Powieść Michaela Crummeya to ciekawe studium ludzkiego życia i ludzkiej psychiki. To interesująca historia miłości człowieka do ziemi, do miejsca swojego urodzenia, do swoich korzeni. To opowieść o twardym, niezwykle praktycznym mężczyźnie, który pod swoim stalowym pancerzem skrywa prawdziwie wielkie serce.
"Sweetland" to wartościowa książka, jedna z tych, o których się pamięta. To historia z przesłaniem, która stawia czytelnikowi pytania: Czy warto walczyć o swoją rodzinną ziemię, swoją przeszłość i swoje korzenie? Czy opłaca się stawać samotnie przeciwko całemu światu? Czy taka walka ma w ogóle jakiekolwiek szanse powodzenia?
"Sweetland" to opowieść na cześć przeszłości, w dużej części przygnębiająca i smutna, ale hipnotyzująca czytelnika swoim realizmem i szczerością. To historia o świecie, który odchodzi, ginie, przestaje istnieć, a wszystko to na skutek ludzkich decyzji. Polecam tę powieść wszystkim, którzy oczekują od literatury czegoś więcej.
Sweetland - jedna z wysp na Atlantyku położona u wybrzeży Kanady i należąca do Nowej Fundlandii. To tutaj toczy się akcja trzeciej książki Michaela Crummeya. Sweetland to również nazwisko głównego bohatera tej powieści.
Nowa Fundlandia - dzika kraina daleko na północy, gdzie mieszkają szorstcy i nieco ekscentryczni ludzie przyzwyczajeni do trudnych i surowych warunków...
2015-12-27
"Kroniki portowe" już od dość dawna znajdowały się na mojej priorytetowej liście lektur. Byłam ich ciekawa z dwóch powodów: po pierwsze z uwagi na tematykę, a po drugie ze względu na nagrodę Pulitzera, którą powieść została nagrodzona w 1994 r.
Niestety po zakończonej lekturze mogę tej książce wystawić jedynie ocenę średnią.
"Kroniki portowe" należą do rodzaju tych książek, które zwykło się określać mianem "inne niż wszystkie" i to mi się w niej podoba. Lubię, kiedy fabuła związana jest bezpośrednio lub pośrednio z morzem, żywiołem, naturą przez duże N. Zaciekawiło mnie również życie ludzi na Nowej Fundlandii - dużej wyspie położonej u wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, najbardziej zaniedbanej (jak zwykło się uważać) prowincji Kanady z surowym i ekstremalnym klimatem. Mieszka tu dość specyficzna i hermetyczna społeczność - ludzie twardzi, otwarci i pracowici, którzy żyją w swoim świecie wyznaczanym przez pory roku, pływy morza i porywy wiatru.
To właśnie tutaj, na ziemię swoich przodków, przybywa główny bohater powieści. Quoyle - mężczyzna w sile wieku po dramatycznych przeżyciach osobistych, po śmierci żony, zabiera swoje dwie córeczki i wraz z ciotką przenosi się ze Stanów Zjednoczonych do Nowej Fundlandii. Tu, na nadmorskim skalistym cyplu, stoi jeszcze rodzinny dom Quoyle'ów, którzy opuścili wyspę przed czterdziestu laty. W tym odludnym zakątku świata mężczyzna stara się na nowo stworzyć sobie i dzieciom dom.
Czy mu się to uda pośród hermetycznej społeczności Nowej Fundlandii?
Zaciekawiły mnie zmagania bohatera z przeciwnościami losu. Jego życie do tej pory pełne było niepowodzeń. Teraz znalazł się w zupełnie nowym miejscu, gdzie czekał na niego jedynie stary, rozpadający się dom smagany wiatrem od morza. Quoyle okazał się silnym i twardym człowiekiem, którego nie złamały ani obawy przed korzystaniem z łodzi, ani docinki i zgryźliwość otoczenia, ani wypadek na morzu, ani też utrata domu. Mężczyzna znalazł wśród sąsiadów wielu przyjaciół, otrzymał pracę w redakcji miejscowej gazety pisząc swoje "Kroniki portowe" i z dnia na dzień coraz bardziej asymilował się z tutejszą społecznością. Podziwiam go za bezgraniczną miłość do córek, poświęcenie i wytrwałość, która została nagrodzona nowym uczuciem.
"Woda może być starsza od światła, diamenty mogą pękać w gorącej koziej krwi, lodowe ognie mogą strzelać zimnym ogniem, na środku oceanu mogą wyrosnąć lasy, kraba może pochwycić cień dłoni, a wiatr można schwytać w węzły na kawałku sznurka. Może się tez okazać, ze miłość przychodzi czasem bez bólu i cierpienia".
Niestety styl Annie Proulx nie przypadł mi specjalnie do gustu. Książkę czytało mi się dość ciężko. Niektóre fragmenty nie trafiały do mnie, lektura dłużyła mi się, ale... bardzo chciałam doczytać książkę do końca. Muszę dodać, że zdecydowanie lepiej wypadła druga część powieści, pod koniec akcja przyspiesza, więcej się dzieje i wzrasta zainteresowanie.
"Kroniki portowe" to na pewno wartościowa książka, dość oryginalna, ale wiarygodna i autentyczna do bólu. To powieść o tym, że zawsze jest czas na zmianę, nawet gdy nie ma perspektyw, gdy nie widać szans. Mógł tego dokonać bohater powieści i może to zrobić każdy z nas, gdy stanie na krawędzi życia. Polecam.
"Kroniki portowe" już od dość dawna znajdowały się na mojej priorytetowej liście lektur. Byłam ich ciekawa z dwóch powodów: po pierwsze z uwagi na tematykę, a po drugie ze względu na nagrodę Pulitzera, którą powieść została nagrodzona w 1994 r.
Niestety po zakończonej lekturze mogę tej książce wystawić jedynie ocenę średnią.
"Kroniki portowe" należą do rodzaju tych...
2015-01-04
Długo czekałam na spotkanie z tą książką i wreszcie zdobyłam ją w wersji elektronicznej, z czego ogromnie się cieszę.
Luanne Rice należy do grona moich ulubionych autorek i przyznaję, że „Barwy lata” potwierdzają trafność mojego wyboru. Tak jak przyzwyczaiła nas autorka i tym razem akcja powieści rozgrywa się na północy Stanów Zjednoczonych i w Kanadzie. May Taylor – 36 - letnia samotna matka wychowuje swoją ukochaną 6-letnią córeczkę Kylie, która jest bardzo wrażliwym, niektórzy powiedzieliby nawet cudownym dzieckiem. Dziewczynka ma kontakt ze światem zmarłych, widzi anioły i potrafi przeczuwać niebezpieczeństwo. May korzysta z pomocy psychologów, aby lekarze czuwali nad prawidłowym rozwojem psychicznym dziewczynki. Podczas powrotu z jednej z wizyt lekarskich matka z córką uczestniczą w awarii samolotu, podczas której w dość dramatycznych okolicznościach poznają pewnego przystojnego mężczyznę – Martina Cartiera – gwiazdę amerykańskiego hokeja. Jak łatwo się domyślić May i Martin zakochują się w sobie, a ich uczuciu kibicuje Kylie, która pragnie mieć swojego własnego tatusia. Brak rodziny bardzo jej doskwiera i prawdopodobnie jest to przyczyną jej niezwyczajnych snów i wizji. Kylie poznaje Natalie – zmarłą córeczkę Martina, która objawia jej się w postaci anioła i próbuje pomóc swojemu tacie za pośrednictwem dziewczynki. Ślub bohaterów odbywa się w Kanadzie, z dala od reporterskiego zamieszania, w rodzinnym domu Martina, a udział w nim biorą tylko najbliżsi. Martin wciąż trenuje i marzy o zdobyciu wraz ze swoją drużyną Pucharu Stanleya, May zajmuje się organizacją przyjęć weselnych, choć teraz praca pochłania jej nieco mniej czasu. Docieranie się w małżeństwie nie jest rzeczą prostą, tym bardziej, że każda ze stron wniosła do związku swój własny bagaż życiowy. Dumny i ambitny Martin nadal głęboko przeżywa śmierć swojej córeczki. O jej odejście obwinia siebie, a zaraz potem ojca, którego nienawidzi. Już samo wypowiedzenie imienia dziewczynki wzbudza w nim skrajne emocje, nad którymi często trudno mu zapanować. W tej sytuacji May z całych sił stara się doprowadzić do pogodzenia ojca z synem, na co Martin nie ma najmniejszej ochoty. Wszelkie działania w tym kierunku wykonywane w dobrej wierze, za jego plecami, doprowadzają mężczyznę do wściekłości i wystawiają na próbę jego małżeństwo.
Czy bohaterowie uporają się ze swoją przeszłością? Czy Kylie naprawdę widzi anioły? Jakie niespodzianki czekają małżonków w ich wspólnym życiu?
Luanne Rice jest mistrzynią w kreowaniu skomplikowanych rodzinnych relacji. Fantastycznie oddaje nastrój i emocje panujące w rodzinie zwracając uwagę na to co ważne i istotne w życiu.
Każda z jej powieści ma swoją głębszą wymowę, zmusza do zastanowienia i analizy własnych zachowań. Tak jest i tym razem. Stosunki rodzinne na płaszczyźnie syn-ojciec, trudna przeszłość, która odciska swoje piętno na obecnym życiu i zmusza, by się z nią zmierzyć w najtrudniejszym momencie, sportowe ambicje realizowane często kosztem zdrowia i wielu wyrzeczeń, niezłomna męska duma i ambicja, która pomaga pielęgnować nienawiść i blokuje dostęp miłości i wybaczeniu. Dziecko jako istota czysta i niewinna często widzi więcej i paradoksalnie to właśnie ono może otworzyć oczy dorosłemu na to, czego dotąd nie dostrzegał. Dwa kompletnie różne światy które łączy aniołek Natalie, czuwający nad Martinem i strzegący go przed nieszczęściem za pośrednictwem Kylie. Zabieg ten przywodzi mi na myśl inną powieść o podobnej wymowie -„Podarunek” Richarda Paula Evansa.
„Barwy lata” to piękna, mądra i wzruszająca powieść o życiu, miłości i przebaczeniu, którą serdecznie polecam wszystkim miłośnikom historii obyczajowych z elementami nadprzyrodzonymi i charakterystyczną magią w tle.
Długo czekałam na spotkanie z tą książką i wreszcie zdobyłam ją w wersji elektronicznej, z czego ogromnie się cieszę.
Luanne Rice należy do grona moich ulubionych autorek i przyznaję, że „Barwy lata” potwierdzają trafność mojego wyboru. Tak jak przyzwyczaiła nas autorka i tym razem akcja powieści rozgrywa się na północy Stanów Zjednoczonych i w Kanadzie. May Taylor – 36 -...
2012-11-17
Ostatnio sięgnęłam po kolejną już powieść Luanne Rice - jednej z moich ulubionych autorek. Tym razem zdecydowałam się na książkę „Róże mają kolce”. Mój wybór to prawdziwy „strzał w dziesiątkę”. Lektura okazała się ciekawa, zaskakująca i pełna emocji. Autorka podjęła tu niezwykle ważny temat, często bagatelizowany w dzisiejszym świecie, a dotyczący przemocy w rodzinie.
Mara Jameson wyszła za mąż za uroczego i czarującego mężczyznę – Edwarda Huntera, który swoją czułością i opiekuńczością zdobył jej serce. Niestety zaraz po ślubie wyszła na jaw jego prawdziwa natura. Mężczyzna okazał się zimnym i wyrachowanym psychopatą, który traktował Marę jak swoją własność , szantażował ją emocjonalnie, wzbudzał w niej poczucie winy i manipulował jej uczuciami. Kiedy dowiedział się, że żona oczekuje dziecka posunął się nawet do próby zabójstwa i upozorowania wypadku na górskim szlaku. Z takim mężczyzną jak Hunter trudno jest walczyć. Jego spryt i precyzja każdego ruchu, umiejętność dobrego kamuflażu i wzbudzanie zaufania wśród otoczenia powodowało, że ufano właśnie jego słowom i zapewnieniom, a żona była tą niedobrą, winną wszelkich niepowodzeń, stroną. Kiedy Mara wreszcie przejrzała na oczy i zrozumiała co ją czeka u boku męża, postanowiła uciec od niego ratując w ten sposób życie swoje i dziecka.
Będąc w ósmym miesiącu ciąży, w tajemnicy przed całym światem i obawie przed okrutnym mężem, kobieta postanowiła opuścić rodzinny dom w Hubbard’s Point w Nowej Anglii i ukochaną babcię Maeve i uciec pod zmienionym nazwiskiem za granicę, aby w Kanadzie bezpiecznie żyć i wychowywać swoje dziecko. Mara Hunter została uznana za zaginioną, a Edward był nawet podejrzany o jej zamordowanie. Pomimo wieloletniego śledztwa nie udało się odnaleźć Mary, która żyła jako Lily Malone wraz ze swoją córeczką Rose w małym Cape Hawk w Nowej Szkocji, z dala od przeszłości i okrutnego Huntera, mając u swego boku oddanego przyjaciela - Liama Neilla .
Jak się później okazało decyzja Mary była jak najbardziej słuszna, a Edward Hunter okazał się prawdziwym psychopatą, którego przeszłość skrywała wiele ciemnych sekretów…
Po dziewięciu latach, na wiadomość o chorobie babci, Lily postanowiła wrócić wraz z Rose i Liamem do rodzinnego domu i stawić czoła przeszłości. Chciała zaopiekować się ukochaną babcią, która leżała pogrążona w śpiączce w miejscowym szpitalu. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa Lily zdecydowała się podjąć ryzyko i zmierzyć się z Edwardem. Jej pojawienie się w Hubbard’s Point pociągnęło za sobą lawinę zdarzeń, a ponowne spotkanie z mężem przywołało dawne lęki i obawy. Mając za sobą prawo oraz oddanych przyjaciół Lily udaje się pokonać Edwarda, który, ani przed laty, ani teraz, nie przebierał w środkach, aby osiągnąć zamierzony cel.
Na szczęście złe uczynki Huntera zostały ukarane, a krzywda jaką wyrządził swoim kobietom doczekała się sprawiedliwego osądu, na światło dzienne wyszły wszystkie jego ciemne sekrety i ujawniono prawdziwą osobowość psychopaty, który przez tyle lat tak zręcznie manipulował ludźmi i czuł się bezkarny wobec prawa.
„Róże mają kolce” to przejmująca i mądra książka o ludzkich dramatach, o tym jak trudno wyrwać się z sideł zła. Piętno, z którym żyjemy ciągnie się za nami póki nie rozprawimy się z przeszłością i nie stawimy mu czoła. Ucieczka przed problemem to nie rozwiązanie, a jedynie półśrodek, oddalenie w czasie tego, co nieuniknione. Autorka pokazała złożone relacje międzyludzkie, wniknęła w głąb psychiki bohaterów. Nazwisko Edwarda zostało wspaniale dopasowane do jego osobowości – Hunter to łowca, zdobywca. Dynamiczna akcja i żywy język przesycony emocjami powoduje, że chętnie kontynuujemy lekturę. Zbyt duża szlachetność charakterów pozostałej reszty bohaterów powodowała, że momentami byli oni mało realni, ale nie przeszkadzało mi to w ogólnym odbiorze. Polecam.
Ostatnio sięgnęłam po kolejną już powieść Luanne Rice - jednej z moich ulubionych autorek. Tym razem zdecydowałam się na książkę „Róże mają kolce”. Mój wybór to prawdziwy „strzał w dziesiątkę”. Lektura okazała się ciekawa, zaskakująca i pełna emocji. Autorka podjęła tu niezwykle ważny temat, często bagatelizowany w dzisiejszym świecie, a dotyczący przemocy w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-06
Na pierwsze spotkanie z piórem Jodi Picoult wybrałam powieść "Pół życia". Zainteresowała mnie krótka notka na okładce i postanowiłam wreszcie sięgnąć po książkę autorki, o której tak wiele słyszałam i czytałam.
Historia Luke'a Warrena i jego rodziny naprawdę może zaintrygować czytelnika. Mężczyzna, który przez całe swoje życie przebywa na pograniczu świata ludzi i świata zwierząt i jest w stanie poświęcić się bezgranicznie swojej pasji badacza zachowań wilków, żyje w zagrodzie razem z tymi zwierzętami, pragnie zasymilować się z watahą i stać się członkiem ich rodziny, w ciągu jednej krótkiej chwili ulega wypadkowi samochodowemu. Doznaje ciężkich obrażeń nie ze strony drapieżnych zwierząt, które niejednokrotnie miały okazję odebrać mu życie, ale... o ironio... z powodu zderzenia drogowego z dużym jeleniem.
Mężczyzna przebywa w szpitalu na oddziale intensywnej opieki, jego życie wisi na włosku, lekarze sztucznie podtrzymują go przy życiu i nie dają żadnych szans na poprawę jego stanu. Do szpitala trafia również siedemnastoletnia córka Luke'a - Cara, która jechała razem z ojcem, ale na szczęście doznała znacznie lżejszych obrażeń.
Na wieść o tragedii do New Hampshire wraca syn Luke'a - Edward, który przed sześciu laty po kłótni z ojcem bez słowa opuścił rodzinny dom i wyjechał do dalekiej Tajlandii. Od tamtej pory nie utrzymywał kontaktów z rodziną, nie licząc kilku telefonów do matki, żeby wiedziała, że jej syn żyje i ma się dobrze.
Dzieci Luke'a stają przed wielka odpowiedzialnością i niezwykle trudnym wyborem - czy pozwolić ojcu odejść i przekazać jego narządy do transplantacji, czy sztucznie utrzymywać go przy życiu w hospicjum bez szans na jakąkolwiek poprawę. A czego życzyłby sobie sam ojciec?
Przyznaję, że temat powieści bardzo mnie zainteresował. Z ogromną przyjemnością czytałam opowieść Luke'a o jego życiu, pracy i tak wielkiej pasji. Fascynujące były również mistrzowskie wręcz opisy zachowań wilczej watahy, hierarchii w stadzie oraz dwuletniej wędrówki z dzikimi wilkami, które zaakceptowały człowieka jako członka swojej grupy. Z drugiej strony byłam mocno zaskoczona tym, jak wiele Luke poświęcił dla swoich badań - rodzinę, żonę, dzieci, które miały do niego żal, o to że nie ma dla nich czasu. Rozumiałam rozterki byłej żony, która po wyjeździe syna wniosła sprawę o rozwód, złość i żal syna, o to co wydarzyło się przed laty, oraz bezwarunkową miłość córki do ojca, którego podziwiała i kochała ponad wszystko.
Przykro tylko, że tak ogromna pasja i miłość do zwierząt w konsekwencji zniszczyła rodzinę, wywoływała nieporozumienia, doprowadziła do kłamstw, rozwodu i skłócenia. Czy nad szpitalnym łóżkiem Luke'a jego rodzina dojdzie do porozumienia?
Pomimo ogromnej szczerości i wrażliwości bijącej z kart powieści oraz tych wszystkich głębokich przeżyć i emocji czegoś mi jednak zabrakło w relacji brat-siostra. Tak jakby ta płaszczyzna była trochę za mało wiarygodna. Dlatego pozostaje pewien niedosyt, ale może to ja oczekiwałam zbyt wiele...
Jeśli interesuje Was dzika przyroda i zwyczaje zwierząt, albo intrygują trudne relacje rodzinne, bądź też lubicie towarzyszyć bohaterom w podejmowaniu niezwykle trudnych decyzji to z pewnością będziecie usatysfakcjonowani lekturą tej powieści. Polecam ją szczególnie tym osobom, które nie sięgnęli jeszcze po powieści Jodi Picoult, bo jej wierni czytelnicy na pewno historię Luke'a Warrena już znają.
Na pierwsze spotkanie z piórem Jodi Picoult wybrałam powieść "Pół życia". Zainteresowała mnie krótka notka na okładce i postanowiłam wreszcie sięgnąć po książkę autorki, o której tak wiele słyszałam i czytałam.
Historia Luke'a Warrena i jego rodziny naprawdę może zaintrygować czytelnika. Mężczyzna, który przez całe swoje życie przebywa na pograniczu świata ludzi i świata...
TAJEMNICE BLACKMORE
W ramach przerywnika w świątecznych przygotowaniach przychodzę do Was z recenzją powieści kanadyjskiej pisarki Amy Stuart zatytułowanej "Pośród gór". Książka jest ciekawym thrillerem psychologicznym, który prowadzi nas do niewielkiego górniczego miasteczka Blackmore. To usytuowane na uboczu, pełne tajemnic i zagadek miejsce zamieszkują niepospolite osobowości. Hermetyczna społeczność miejscowości jest podejrzliwa, zdystansowana i nieufna wobec przyjezdnych. Tymczasem do Blackmore przyjeżdża Clare Odey, aby pod pretekstem przeprowadzenia sesji zdjęciowej odnaleźć Shaynę Fowles - kobietę, która zniknęła bez wieści. Mieszkańcy nie ufają nowo przybyłej kobiecie, dlatego zdobycie informacji wymaga od niej sprytu i... czasu. Clare jest zdeterminowana, chce jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Ona także jest uciekinierką i ma z Shayną Fowles sporo wspólnego. Jak na razie udało jej się zostawić przeszłość daleko za sobą, uciec od despotycznego męża - psychopaty, wyjechać i zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Co ją czeka w Blackmore i jakie niespodzianki kryje miasteczko oraz stara kopalnia, w której przed kilku laty doszło do tragedii?
Zainteresowała mnie ta opowieść, zwróciłam też uwagę na okładkę, która idealnie oddaje atmosferę tej historii. Pomysł na fabułę bardzo mi się spodobał. Sceneria małego odludnego miasteczka pośród gór, klimat starej kopalni, w której zginęli ludzie, ekscentryczni bohaterowie żyjący na krawędzi i skrywający własne tajemnice, konflikty sąsiedzkie, uzależnienia - to są te elementy, które idealnie wpisują się w dreszczowiec. I właśnie te motywy sprawiły, że mogłam wczuć się w mroczną i złowieszczą atmosferę Blackmore. Misternie utkana sieć intryg i kłamstw oraz skrzętnie skrywane sekrety sprawiły, że z niecierpliwością czekałam na finał. Amy Stuart wykreowała różnorodnych bohaterów, z których każdy skrywa jakieś sekrety. Clare jest ciekawą osobowością, która wzbudza sympatię i potrafi zdobyć sympatię otoczenia. Kibicowałam jej bardzo w rozwikłaniu zagadki zniknięcia Shayny. Malcolm - wynajęty detektyw okazał się najbardziej nijaki. Zdecydowanie bardziej interesująco wypadli rodowici mieszkańcy miasteczka.
Spodobał mi się styl aurorki, odpowiadał mi prosty język, co w połączeniu z interpretacją Małgorzaty Klary sprawiło, że bardzo przyjemnie słuchało się wersji audio. Początkowo klimat skojarzył mi się trochę z popularnym miasteczkiem Twin Peaks tak było niepokojąco i mętnie. Później już to wrażenie zniknęło, ale wciąż czekałam na jakieś spektakularne rozwiązanie wątków, a tymczasem bez trudu rozszyfrowałam zamysł autorki. Po zakończonej lekturze odniosłam wrażenie, że Amy Stuart nie do końca przemyślała swoją opowieść. Początek był bardzo obiecujący, zawiodła koncepcja, słabo wypadło połączenie rzeczywistości Blackmore z tajemniczą przeszłością Clare. W niektóre fragmenty wkradał się chaos i wydawały się niepowiązane z istotą powieści. Cieszę się, że autorka zapowiada kontynuację tej historii. W przeciwnym wypadku samo zakończenie byłoby jakimś nieporozumieniem.
Książka na pewno ma w sobie "coś". Jest trochę niedopracowana, ale zważywszy, że to debiutancka powieść, to myślę, że dobrze wróży na przyszłość. Postanowiłam sobie, że dam Amy Stuart kolejną szansę, mając nadzieję na więcej interesujących wrażeń.
TAJEMNICE BLACKMORE
więcej Pokaż mimo toW ramach przerywnika w świątecznych przygotowaniach przychodzę do Was z recenzją powieści kanadyjskiej pisarki Amy Stuart zatytułowanej "Pośród gór". Książka jest ciekawym thrillerem psychologicznym, który prowadzi nas do niewielkiego górniczego miasteczka Blackmore. To usytuowane na uboczu, pełne tajemnic i zagadek miejsce zamieszkują niepospolite...