Czyta się błyskawicznie, pewnie równie szybko zapomina. Akcja powieści toczy się w ciągu jednego dnia, w kółko wałkowany jest temat przyjęcia, które ma się odbyć wieczorem. Trochę mnie to irytowało - chyba wolę, kiedy wydarzenia są jednak bardziej rozciągniete w czasie. Jeśli chodzi o finał i zakończenie książki, to nic specjalnego i raczej mnie nie zaskoczył.
Książka przebiega dwutorowo - śledzimy losy Nadine, gdy była dzieckiem i jak przeżyła śmierć Colleen. A także czas, gdy jest już dorosła, ma niemal dorosłe dzieci i zmaga się z demonami przeszłości.
Mamy tu tajemnicę z przeszłości i oraz stopniowe jej odkrywanie. A potem dowiadujemy się, że ludzie z przeszłości są ludźmi z teraźniejszości, a dziennikarz nie wymyślał historii z palca. Innymi słowy mnóstwo zaskoczeń dla Nadine. Ale czy dla nas? No niekoniecznie. Osobiście lekko się wynudziłam. Nie było w tej książce nic porywającego. Ani ta tajemnica nie była jakoś zaskakująco tajemnicza, ani Nadine nie była postacią, z którą chciałoby się utożsamić.
Książka nie była zła, ale też nie była dobra. Ot, historyjka, o której szybko się zapomni.