-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać4
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-30
2024-04-10
ZACZARUJ MÓJ ŚWIAT
Książka Avery Flynn "Weź nie czaruj" została określona przez samą autorkę jako magiczna komedia romantyczna, choć dla mnie to po prostu powieść fantasy w przepięknej szacie graficznej, która przyciągnęła moją uwagę. Niestety z przykrością muszę przyznać, że pomimo ładnej okładki nie dałam się zaczarować tej historii, więcej..., to była kompletnie nie moja bajka, którą przeczytałam do końca tylko dlatego, że dobiegał termin wypożyczenia w bibliotece. Prawda jest taka, że nie lubię pozostawiać niedokończonych książek, choć mam świadomość, że czasem takie czytanie na siłę to zwyczajna strata czasu.
Autorka zabiera nas do Wrightsville i Czarnogrodu - wykreowanego przez siebie świata czarownic, trolli, jednorożców i innych stworzeń z krainy magii i czarów, gdzie rywalizują ze sobą dwa potężne rody czarodziejów. Rządy sprawuje tu Rada, a przeciwstawia się jej Ruch Oporu. Matilda Grace Sherwood zwana Tildą jest 28-letnią kobietą, która zachowuje się jak nastolatka i często popada w tarapaty. Nie do końca odnajduje się w otaczającym ją świecie, gdyż jest heretyczką pozbawioną czarodziejskiej mocy. Bohaterkę poznajemy podczas spotkania w piekarnio - kawiarni u Salema z Gilem Connollym - największym jej wrogiem, które zostało zaaranżowane przez swatkę, a w konsekwencji prowadzi do odkrycia pewnej politycznej intrygi. Do tego nieopatrznie rzucone zaklęcie sprawia, że rodzina Sherwoodów znajduje się w niebezpieczeństwie. Aby znieść klątwę Tilda i Gil muszą połączyć siły i wykonać pewną trudną misję, podczas której dowiedzą się wiele o sobie...
"Weź nie czaruj" to książka nieoczywista i trudna do oceny. Sam pomysł na wykreowanie społeczności, w której żyją obok siebie czarodzieje i czarodziejki, zmiennokształtne jednorożce, gnomy i trolle okazał się całkiem fajny. Intryga też dość ciekawa i... niestety na tym chyba kończą się zalety tej opowieści.
Początkowo założyłam, że mam do czynienia z literaturą młodzieżową z gatunku fantasy, ale tak naprawdę jest to romantyczna historia z rozbudowanymi scenami erotycznymi, których prawdę mówiąc kompletnie się nie spodziewałam. Co ważne niewiele wnoszą one do całej opowieści, ale sprawiają, że jest to lektura zdecydowanie dla dorosłych czytelników.
Książka napisana jest w lekki i bardzo przystępny sposób. Prosty język i nieco humoru może poprawić nastrój, ale brakuje klimatu magii i czarów. Padają różne zaklęcia, ale nie robią one na nas żadnego wrażenia. Przypatrujemy się wydarzeniom stojąc z boku i kompletnie nie angażując się w powieściową rzeczywistość. Nie ma emocji, brakuje głębi, całość jest płytka, przewidywalna i wypada bardzo średnio. Mnie nie przypadła do gustu.
W epilogu odnajdujemy pewne sugestie co do powstania kolejnych części tej historii. W końcu Matilda jest jedną z pięciu sióstr, więc autorka może przelewać na papier swoje następne pomysły. Oby tylko wykonanie nie zawiodło tak, jak to ma miejsce przy części pierwszej. Ja już raczej nie będę chciała poznać tajemnic pozostałych sióstr i dalszych losów Scherwoodów, ale na pewno znajdą się fani tej opowieści, dla których jest to dobra wiadomość.
ZACZARUJ MÓJ ŚWIAT
Książka Avery Flynn "Weź nie czaruj" została określona przez samą autorkę jako magiczna komedia romantyczna, choć dla mnie to po prostu powieść fantasy w przepięknej szacie graficznej, która przyciągnęła moją uwagę. Niestety z przykrością muszę przyznać, że pomimo ładnej okładki nie dałam się zaczarować tej historii, więcej..., to była kompletnie nie...
2024-04-02
NIESPEŁNIONA OBIETNICA
Przeczytałam już kilka powieści Kristin Harmel i muszę przyznać, że jak dotąd na żadnej się nie zawiodłam. Uwielbiam obrazowy styl pisania aurorki, jej ciekawe pomysły, intrygującą fabułę, przekaz emocji i mistrzowskie wręcz łączenie ze sobą odległych płaszczyzn czasowych, które pozostają w równowadze i w konsekwencji tworzą złożoną, ale bardzo spójną i przemyślaną opowieść. Każda przeczytana przeze mnie książka autorki okazywała się inna, niepowtarzalna i wyjątkowa, a jedną cechą łączącą te wszystkie historie, jest przeszłość osnuta wokół wydarzeń naznaczonych przez II wojnę światową. Krótko mówiąc powieści Kristin Harmel to nieprzeciętne książki z górnej półki, które usatysfakcjonują nawet najbardziej wymagających czytelników.
"A gdy znów się spotkamy" to historia Emily, dziennikarki, która po śmierci babci Margaret Emerson otrzymuje pocztą tajemniczą przesyłkę opatrzoną anonimowym listem nawiązującym do przeszłości. W ten sposób kobieta staje się właścicielką pewnego wyjątkowego i bardzo osobistego obrazu przedstawiającego Margaret z czasów, gdy była młodą dziewczyną. Emily jest mocno zaintrygowana tym bardziej, że babcia nigdy nie opowiadała o swojej młodości, ani o mężczyźnie, który był ojcem jej jedynego syna Victora. Kobieta postanawia rozwikłać tajemnicę przeszłości swojej rodziny i dowiedzieć się czegoś o swoim biologicznym dziadku, który był jedyną miłością Margaret. Otrzymany obraz ma jej ułatwić to trudne zadanie. Ojciec również służy Emily swoją pomocą, choć z uwagi na mocno skomplikowane relacje kobieta nie jest skłonna do współpracy. Wspólna podróż za ocean, do Monachium, jest ogromną szansą dla Victora i Emily na odbudowanie więzi, ale może również pomóc otworzyć szczelnie dotąd zamknięte drzwi do przeszłości.
Czy ojciec i córka wykorzystają tę okazję? Jakie niespodzianki kryje przeszłość bohaterów?
"A gdy znów się spotkamy" to przepiękna, wzruszająca opowieść wielowątkowa, której lektura to czysta przyjemność. Jestem zauroczona. Kristin Harmel stworzyła inteligentną i bardzo prawdziwą historię, która przystaje do rzeczywistości, jaka nastała po II wojnie światowej. Autorka podjęła kolejny frapujący temat, ukazując wojenne czasy poprzez pracę niemieckich jeńców - żołnierzy wziętych do niewoli i wysłanych za ocean, między innymi na Florydę, do pracy na farmie przy uprawie trzciny cukrowej. Mamy też reminiscencje walk na froncie, w Afryce, które odciskają głębokie piętno na psychice żołnierzy niemieckich walczących często wbrew sobie i swoim przekonaniom. Muszę przyznać, że zainteresowała mnie bardzo ta tematyka i postanowiłam dowiedzieć się więcej.
Książka jest ciekawym patchworkiem smutków i radości oplecionym nutą nostalgii. Akcja biegnie dwutorowo, płaszczyzny przeplatają się ze sobą tworząc bardzo wyrazisty obraz powieściowej rzeczywistości. Mroczny i smutny okres II wojny światowej obfitujący w wydarzenia będące istotą całej opowieści idealnie równoważą i uzupełniają obecne zdarzenia prowadzące do rozwikłania tajemnic rodziny. Wojenna rzeczywistość to nie tylko ciemność, strach, niepewność i śmierć, ale też życie pomimo wszystko, praca, drobne radości, miłość i nadzieja, które docenia się bardziej i odczuwa mocniej. A teraźniejszość to przede wszystkim konsekwencje pewnych wyborów, nie zawsze właściwych, które mają wpływ na kolejne lata, na przyszłość.
Powołani do życia bohaterowie to osoby z trudną przeszłością, mający za sobą bolesne doświadczenia i osobiste dramaty. To prawdziwi ludzie z krwi i kości mierzący się z własnymi demonami, poszukujący szczęścia, potrzebujący rozgrzeszenia i wybaczenia. Są bardzo autentyczni w swoim postępowaniu i wiarygodni w odczuwaniu emocji.
Kristin Harmel należy do grona moich ulubionych pisarek. Cieszę się, że mam jeszcze kilka jej powieści do przeczytania, bo są one dla mnie zawsze prawdziwą ucztą czytelniczą. Książkę "A gdy znów się spotkamy" wypatrzyłam w klubie recenzenta i otrzymałam ją od serwisu nakanapie.pl. Muszę przyznać, że był to naprawdę bardzo dobry wybór!
NIESPEŁNIONA OBIETNICA
Przeczytałam już kilka powieści Kristin Harmel i muszę przyznać, że jak dotąd na żadnej się nie zawiodłam. Uwielbiam obrazowy styl pisania aurorki, jej ciekawe pomysły, intrygującą fabułę, przekaz emocji i mistrzowskie wręcz łączenie ze sobą odległych płaszczyzn czasowych, które pozostają w równowadze i w konsekwencji tworzą złożoną, ale bardzo...
2024-03-31
SAKRAMENTALNE "TAK"
Moja przygoda z książkami Elin Hilderbrand - królowej wakacyjnych powieści rozpoczęła się od książki "Piasek w butach" i w ciągu kilku lat przeczytałam już niemal wszystkie książki tej poczytnej amerykańskiej autorki dostępne na naszym rynku wydawniczym. W końcu przyszedł czas na "Piękny dzień", opowieść, która jak wszystkie poprzednie przenosi nas na urokliwą wyspę Nantucket oddaloną o niespełna 50 km. od Cape Code w stanie Massachusetts. Muszę powiedzieć, że każda wizyta w tym wyjątkowym miejscu sprawia, że wracam tam z jeszcze większą przyjemnością.
Tym razem wraz z bohaterami bierzemy udział w pewnym szczególnym wydarzeniu. Wyjątkowy czterodniowy weekend na wyspie Nantucket ma przygotować Jennę Carmichael i Stewarta do złożenia przysięgi małżeńskiej. Zjeżdżają się zaproszeni goście - rodzina i znajomi. Wszystko musi być przygotowane perfekcyjnie, za co odpowiedzialna jest druhna honorowa - starsza siostra panny młodej Margot. Bohaterki mają do dyspozycji notatnik swojej zmarłej na nowotwór matki - Beth Carmichael, która szczegółowo zaplanowała i opisała każdy aspekt przygotowań do tej pięknej i wyjątkowej uroczystości. Z tych bardzo osobistych zapisków bije nieskończona miłość i chęć pomocy nawet zza grobu. I tak od czwartku z każdą chwilą przygotowania nabierają coraz większego tempa. Margot stara się sumiennie i z należytą starannością wykonać powierzone jej przez matkę zadanie. Wszystko musi być dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Jednak wraz z przybyciem kolejnych gości pojawiają się pewne zawirowania, sytuacje zaskakują, powstają nieporozumienia i wychodzą na jaw sekrety, co w konsekwencji doprowadzić może do odwołania uroczystości...
Pomysł na tę książkę autorka zaczerpnęła z rodzinnych opowieści, dlatego historia jest bardzo osobista i opisana została z najdrobniejszymi szczegółami. Przygotowania do ślubu ze strony na stronę nabierają coraz większego tempa, co sprawia, że wzrasta dynamika akcji. Pojawia się mnóstwo postaci, które wprowadzają niestety sporo chaosu. Szczerze mówiąc trudno było mi się odnaleźć w tym gąszczu charakterów i sytuacji.
Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie notatek zmarłej matki w postaci wytycznych, które przez cały czas przewijają się w treści. To one stanowią główną oś tej opowieści, co moim zdaniem jest na swój sposób zdumiewające. Osobiście nie wyobrażam sobie, aby ktoś, także najbliższa osoba, tak bardzo wyręczała mnie w organizacji mojej uroczystości ślubnej, nawet gdyby było to podyktowane troską i miłością. Wolałabym też, aby sugestie Beth Carmichael wplecione zostały w treść, chociażby w przemyślenia bohaterek, a nie były przekazywane poprzez wiernie przytaczane fragmenty wpisów. Myślę, że wówczas wypadłoby to dużo ciekawiej.
Autorka podejmuje temat szeroko pojętej miłości i różnych jej aspektów, zaufania, zdrady, niewyjaśnionych zatargów i rodzinnych sekretów. Tęsknota, wybaczenie i cała gama emocji towarzyszą bohaterom, którzy pragną spędzić na Nantucket ten wyjątkowy, piękny dzień. Ciekawe opisy wyspy i jej typowo wakacyjny klimat jak zawsze bardzo mi się podobały, ale jednak czegoś w tej powieści zabrakło. Przede wszystkim jest przegadana i taka trochę bez ładu, bez wyrazu. Nie potrafiłam się przekonać do żadnej postaci, wszyscy bohaterowie byli mi kompletnie obojętni, co wydawało się dość niezwykłe i nietypowe. A jedyną bohaterką, która naprawdę mnie zainteresowała była... wyspa Nantucket.
Przykro mi to pisać, ale "Piękny dzień" to w moim odczuciu najsłabsza powieść Elin Hilderbrand, jaką miałam przyjemność przeczytać. Pomysł na fabułę ciekawy, miejsce akcji jak zawsze urokliwe, ale wykonanie zawiodło. Nudziłam się przy lekturze, przekaz emocji szwankował i dosłownie nie mogłam się doczekać końca. Cieszę się, że poznałam już inne historie Elin Hilderbrand i mogę założyć, że był to tylko taki mały wypadek przy pracy.
SAKRAMENTALNE "TAK"
Moja przygoda z książkami Elin Hilderbrand - królowej wakacyjnych powieści rozpoczęła się od książki "Piasek w butach" i w ciągu kilku lat przeczytałam już niemal wszystkie książki tej poczytnej amerykańskiej autorki dostępne na naszym rynku wydawniczym. W końcu przyszedł czas na "Piękny dzień", opowieść, która jak wszystkie poprzednie przenosi nas na...
2024-02-19
ZAGRABIONA KSIĄŻKA, KTÓRA ZNACZY WSZYSTKO
Uwielbiam powieści amerykańskiej pisarki Kristin Harmel, ponieważ każda opowiedziana przez nią historia jest inna i nieszablonowa. Dlatego z ogromną ochotą sięgnęłam po "Księgę utraconych imion", której fabuła dotyczy egzemplarza pewnej wyjątkowej księgi i przenosi czytelnika do Francji w burzliwe czasy II wojny światowej. Już krótki opis wydawcy zaintrygował mnie i wiedziałam, że ta tematyka na pewno przypadnie mi do gustu. I nie pomyliłam się. Co więcej... "Księga utraconych imion" to jak do tej pory najlepsza powieść jaką przeczytałam w tym roku.
Eva Abrams jest bibliotekarką, z pochodzenia Żydówką, która od początku lat pięćdziesiątych XX wieku mieszka na Florydzie. Dziś jest już sędziwą kobietą, a mimo to nadal spędza wiele czasu wśród bibliotecznych półek. Swoją przeszłość i prawdziwe pochodzenie od lat trzyma w tajemnicy. Kiedy jednak Eva dostrzega zdjęcie pewnej księgi w miejscowej gazecie ożywają w niej wspomnienia z czasów II wojny światowej. Fałszowanie dokumentów, szmuglowanie żydowskich dzieci przez francusko-szwajcarską granicę, aresztowania, zdrady wracają do bohaterki z pełną siłą. Eva jest poruszona, musi koniecznie sprawdzić, czy ów sfotografowany egzemplarz to rzeczywiście Księga utraconych imion, która zaginęła podczas okupacji w małym francuskim miasteczku Aurignon. W tym celu kobieta udaje się w podróż do Berlina, mając nadzieję, że uda jej się odzyskać zagrabiony wolumin...
Autorka w rewelacyjny sposób połączyła w tej powieści dwie płaszczyzny czasowe. Zatapiając się we wspomnieniach głównej bohaterki odwiedzamy ogarnięty wojną Paryż,, kiedy z dnia na dzień rośnie presja i terror wobec ludności żydowskiej. Aresztowania, deportacje, ucieczki wzbudzają niepewność i strach oraz zamieniają zwyczajną, spokojną codzienność w koszmar. Ale towarzyszymy też Evie podczas przygotowań i samego wyjazdu do Europy, który ma szansę stać się podróżą jej życia. Oczywiście wydarzenia z przeszłości zdecydowanie przeważają w tej powieści i stanowią tej trzon. Teraźniejszość natomiast jest idealnym uzupełnieniem wojennych zdarzeń, płynnie się z nimi przeplata i w bardzo ciekawy sposób wieńczy oraz podsumowuje całą opowieść.
"Księga utraconych imion" to piękna, wzruszająca, głęboka i niezwykle prawdziwa historia, która na długo pozostaje w pamięci. Wplatając do fabuły motyw fałszerzy i przemytu żydowskich dzieci przez granicę do neutralnej Szwajcarii Kristin Harmel zachęca do bliższego zapoznania się z tym procederem. Pierwowzorem tytułowej księgi, w której, z wykorzystaniem ciągu liczb Fibonacciego, szyfrowano prawdziwe dane szmuglowanych osób był autentyczny, oprawiony w skórę egzemplarz "Epitres et Evangiles" wydrukowany w 1732 roku. Natomiast niewielkie urokliwe miasteczko Aurignon, gdzie Eva wraz z mamą uciekły z okupowanego Paryża zostało wykreowane na wzór kilku takich miejscowości znajdujących się rzeczywiście w południowej okolicy Vichy.
Wojenna rzeczywistość zobrazowana przez autorkę, ukazana z najmniejszymi detalami, jest bardzo wiarygodna i przekonująca. Niezwykle czytelny przekaz emocji spełnił swoją rolę. Napięcie rośnie ze strony na stronę podobnie jak groza wojny, która coraz bardziej odciska swoje piętno. Bohaterowie uczestniczą w niespodziewanych, często traumatycznych wydarzeniach, a zakończenie zdumiewa.
Uważny czytelnik odnajdzie w treści ciekawe złote myśli, które warto wynotować, albo zacytować: "Nadzieja to podstępny złodziej, kradnie teraźniejszość za ułudę jutra."
Powieści, których fabuła w jakiś sposób wiąże się z księgami, książkami, bibliotekami, czy księgarniami zawsze mają szczególne miejsce w moim sercu. Bo przecież "Książki potrafią zmienić życie, ale to ci ludzie, którzy je kochają i poświęcają im życie, naprawdę coś zmieniają. Jeśli książki nie znajdują drogi do czytelników, którzy ich potrzebują – tracą swoją moc." Tak twierdzi Kristin Harmel, a ja całkowicie zgadzam się z autorką.
"Księga utraconych imion" oczarowała mnie bez reszty. Lektura takich książek to sama przyjemność. Już nie mogę się doczekać kolejnej powieści autorki. Tym razem będzie to tytuł "A gdy znów się spotkamy", który, mam nadzieję, niebawem do mnie dotrze.
I na zakończenie jeszcze krótkie przesłanie od głównej bohaterki. Pamiętajcie, że ludzie, którzy „czują w książkach magię – będą mieli radośniejsze życie”. A zatem szukajmy tej magii w kolejnych opowieściach.
ZAGRABIONA KSIĄŻKA, KTÓRA ZNACZY WSZYSTKO
Uwielbiam powieści amerykańskiej pisarki Kristin Harmel, ponieważ każda opowiedziana przez nią historia jest inna i nieszablonowa. Dlatego z ogromną ochotą sięgnęłam po "Księgę utraconych imion", której fabuła dotyczy egzemplarza pewnej wyjątkowej księgi i przenosi czytelnika do Francji w burzliwe czasy II wojny światowej. Już...
2024-01-30
TIARY Z KRAJU ORŁÓW
"Tiary z Albanii" to druga część sagi o rzymskich jubilerach. Powieść udało mi się zakupić na targach książki w Warszawie z własnoręczną dedykacją od autorki z czego jestem ogromnie rada. Pani Weronika jest niezwykle sympatyczną i ciepłą osobą. Zdradziła mi nawet, że w jej myślach krystalizuje się już kolejna część historii rodu Azzurrich, a zatem jest na co czekać.
Tytułowe tiary to historyczne, platynowe diademy pochodzące z dworu albańskiego monarchy Zoga Pierwszego. Ambra zakupiła je na aukcji w Nowym Jorku i od początku bardzo chciała poznać ich historię. Co nieco dowiedziała się od swojej ukochanej babci Svevy - miłośniczki pięknej biżuterii i pokazów mody. Jednak aby prześledzić dokładnie dzieje dwóch niemal identycznych tiar oraz odszukać brakujące elementy wysadzane brylantami, których diademy zostały pozbawione przed laty, Ambra musi udać się w kolejne podróże po Europie. Tropy prowadzą do Albanii i do muzeum w Tiranie.
Uwielbiam podróżować razem z Ambrą i Piotrem, spotykać podczas tych ekspedycji wcześniej poznanych bohaterów i poznawać zupełnie nowe osoby. Każdy taki wyjazd to niesamowita przygoda, intrygująca wyprawa w przeszłość dająca możliwość poznawania faktów związanych z jubilerstwem i obrotem klejnotami. Myślę, że każdy, kto choć trochę lubi podróżować razem z bohaterami, przenosić się z miejsca na miejsce, odkrywać nowe zakątki i słuchać fascynujących historii powinien skusić się właśnie na tę sagę.
"Tiary z Albanii" to opowieść, na którą czekałam. Zafascynowana pierwszym tomem wiedziałam, że muszę poznać ciąg dalszy losów rodu Azzurrich. Druga część jednak okazała się słabsza, choć oczywiście z zainteresowaniem śledziłam kolejne etapy odkrywania przeszłości tiar. Czytając tę opowieść miałam wrażenie, jakbym poznawała obszerne fragmenty zaczerpnięte z wikipedii lub innego przewodnika, czy encyklopedii. Nie podobało mi się, że dialogi zostały tak mocno rozbudowane o wyjaśnienia i informacje na temat historii, czy zdarzeń. Być może było tego za dużo, a za mało fabuły, albo zawiodła sama konstrukcja powieści.
Bardzo doceniam pracę, jaką pani Weronika włożyła w przygotowanie tej opowieści. Dbałość o szczegóły i ogrom wiedzy przekazana ustami bohaterów są godne podziwu. Nawet jeśli ktoś nie miał dotąd pojęcia o jubilerstwie, nie interesował się aukcjami biżuterii ani wyrabianiem klejnotów, ma szansę poznać wiele ciekawych szczegółów. Zainteresowały mnie też przepisy na orientalne dania kuchni albańskiej zamieszczone na końcu książki, które zamierzam wypróbować.
"Tiary z Albanii" to kolejna opowieść, w której losy bohaterów splatają się z drogocenną biżuterią. Znów możemy wędrować po Europie (i nie tylko) rozkoszując się klejnotami i odrobiną luksusu. Mamy możliwość odkrywania zagadek z przeszłości, które dostarczają sporo emocji. Ta powieść daje szansę na niebanalną przygodę w bardzo dobrym towarzystwie. Jeśli zatem odpowiadają Wam takie klimaty, to zapraszam serdecznie na strony sagi o rzymskich jubilerach.
TIARY Z KRAJU ORŁÓW
"Tiary z Albanii" to druga część sagi o rzymskich jubilerach. Powieść udało mi się zakupić na targach książki w Warszawie z własnoręczną dedykacją od autorki z czego jestem ogromnie rada. Pani Weronika jest niezwykle sympatyczną i ciepłą osobą. Zdradziła mi nawet, że w jej myślach krystalizuje się już kolejna część historii rodu Azzurrich, a zatem jest...
2023-11-30
SERCE ŻOŁNIERZA
Powieść Kristin Hannah "Na domowym froncie" skradła bez reszty moje serce. Nie pamiętam kiedy ostatnio historia dostarczyła mi aż tylu wzruszeń i... łez. Co prawda jest to dopiero moje drugie spotkanie z piórem autorki, ale i tym razem historia okazała się na swój sposób wyjątkowa. Zaraz dowiecie się dlaczego...
Wszyscy mamy świadomość, że wojna to niewyobrażalny koszmar, okrucieństwo, śmierć i zniszczenie. Żołnierze walczą na misjach pokojowych narażając życie i zdrowie. Tych, którzy giną na obcej ziemi nazywa się bohaterami, a dla tych, którym uda się wrócić, często rannych lub okaleczonych, brakuje pomocy psychologicznej i odpowiedniej opieki. A przecież to także są bohaterowie, którzy muszą zmagać się z traumatycznymi wspomnieniami, szokującymi obrazami i przeżytą tragedią. Zespół stresu pourazowego (PTSD) dotyka niemal każdego żołnierza powracającego z wojny. Psychika takich osób jest mocno nadwyrężona. W obecnych czasach problem jest już rozpoznany, zdiagnozowany i leczony, ale przed laty był ignorowany i bagatelizowany. Pierwsze wzmianki o "sercu żołnierza" spotyka się już w drugiej połowie XIX wieku, potem syndrom ten nazywano nerwicą frontową, wyczerpaniem bojowym, czy nerwicą wojenną. Jednak w tamtym czasie były to jedynie sygnały.
Osobiście po raz pierwszy zetknęłam się z zespołem stresu pourazowego w powieściach Williama Whartona, które czytałam niestrudzenie po kilka razy. Pamiętam, że było to dla mnie trudne doświadczenie, ale jednocześnie temat bardzo mnie zainteresował. Potem spotykałam tę tematykę także w książkach innych pisarzy. Teraz przyszła kolej na Kristin Hannah i jej powieść "Na domowym froncie"...
Jolene Zarkades mieszka w Poulsbo nieopodal Seattle w stanie Washington. Jest żoną Michaela - wziętego prawnika oraz matką dwóch uroczych dziewczynek - 12-letniej Betsy i 4-letniej Lulu. Ale jest też, a może przede wszystkim, wyszkolonym żołnierzem w stopniu chorążego. Podobnie jak jej wieloletnia przyjaciółka Tami Flynn, Jolene pilotuje wojskowy helikopter Blackhawk. Dotąd jej służba dla kraju ograniczała się jedynie do ćwiczeń, szkoleń i drobnych akcji. Kiedy przychodzi rozkaz wyjazdu na roczną misję do Iraku obie przyjaciółki są zdeterminowane, by jak najlepiej wykonać to niebezpieczne zadanie. Najpierw muszą odbyć dodatkowe miesięczne szkolenie, aby potem wraz z innymi żołnierzami stawić czoła wojnie. Jolene stara się przygotować rodzinę na tę trudną sytuację, wytłumaczyć dzieciom powód rozłąki i mozliwie jak najlepiej zorganizować im nową rzeczywistość. Pobyt na misji w Iraku okazuje się koszmarnym doświadczeniem. Każdy dzień to kilkanaście godzin niebezpiecznej, ciężkiej służby w powietrzu, lawirowania wśród bomb, pocisków i szrapneli oraz unikania nalotów i pułapek. Wszystko jednak do czasu...
Kristin Hannah stworzyła arcyciekawą opowieść o wojskowej rodzinie, która musi ponosić konsekwencje dokonanych wyborów. Niebezpieczną wojenną misję zestawiła z domowym frontem, na którym zderzają się codzienne problemy niepełnej rodziny. Strach, ból i tęsknota towarzyszy jej członkom każdego dnia.
Powieść "Na domowym froncie" to swego rodzaju protest przeciwko misjom pokojowym, które pozbawiają życia wielu żołnierzy - mężczyzn i kobiet. To także sprzeciw wobec programowi ochrony weteranów, który pozostawia wiele do życzenia. Po powrocie z misji żołnierze najczęściej zostawieni są sami sobie, bez pomocy psychologicznej i bez należytej opieki. Kolejki do specjalistów są tak długie, że wiele osób rezygnuje z wizyt. Kreśląc historię Jolene autorka trafiła w punkt, w samo sedno problemu i szczerze mówiąc jestem bardzo ciekawa, czy na przestrzeni lat cokolwiek uległo zmianie w tej kwestii.
"Na domowym froncie" to opowieść o poświęceniu, miłości wystawionej na próbę, stracie i demonach czających się w nadwyrężonej psychice. Powrót żołnierza do domu wiąże się ze stale krwawiącym sercem. Możemy obserwować zespół stresu pourazowego został z różnej perspektywy. Problem opisany jest bardzo dokładnie i szczegółowo. Mamy więc możliwość zrozumienia tego syndromu, zapoznania się z jego objawami i przyczyną. Warto zaznaczyć, że PTSD nie dotyczy tylko weteranów. Jest skutkiem głębokiej traumy, szoku psychicznego, a więc może dotknąć każdego z nas.
Autorka sięgnęła w swojej książce po wiele wątków towarzyszących takich jak samotność, trudne dzieciństwo, kryzys w związku. Pokazuje rolę rodziny i bliskich, których wsparcie jest bezcenne. Powieść jest przepełniona emocjami, trafia prosto w naszą wrażliwość. Mamy momenty radosne oraz zabawne, są chwile smutku i współczucia, ale także sytuacje, w których wzruszenie wyciska łzy. Historia opisana w tej powieści jest ponadczasowa, skłania do refleksji i dzięki niej mamy szansę odnaleźć w życiu to, co najważniejsze.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki. Otrzymałam ją z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl i bardzo się cieszę, że w moje ręce trafił właśnie ten tytuł. Piękna okładka przyciąga wzrok, a wnętrze sprawia, że serce rozpada się na drobne kawałeczki. "Na domowym froncie" to opowieść, którą trzeba przeczytać.
SERCE ŻOŁNIERZA
Powieść Kristin Hannah "Na domowym froncie" skradła bez reszty moje serce. Nie pamiętam kiedy ostatnio historia dostarczyła mi aż tylu wzruszeń i... łez. Co prawda jest to dopiero moje drugie spotkanie z piórem autorki, ale i tym razem historia okazała się na swój sposób wyjątkowa. Zaraz dowiecie się dlaczego...
Wszyscy mamy świadomość, że wojna to...
2014-09-08
"Miejsce przy stole" to kolejna powieść z cyklu "Historie Prawdziwe" wydana przez wydawnictwo Hachette. Autorka od wielu lat prowadzi wraz z mężem Brucem rodzinę zastępczą. Państwo Harrisonowie posiadają trzech własnych synów i trzy adoptowane córki, ale przez ich dom przewinęło się wiele dzieci z różnymi problemami i każde zostawiło po sobie jakiś ślad. Kathy opowiada smutne, tragiczne historie swoich podopiecznych, często maluchów, których życie zostało napiętnowane przemocą, bólem i strachem. Jesteśmy świadkami wielu, często nieprzyjemnych, sytuacji, towarzyszymy Kathy w jej codziennych dniach, które obfitują w różne nieprzewidziane zdarzenia.
Autorka dzieli się z czytelnikami swoimi przeżyciami, emocjami, wątpliwościami, ale próbuje także pokazać specyfikę systemu opieki społecznej, który, jak dobrze wiemy, nie jest doskonały i to bez względu na to czy dotyczy Polski, czy opisywanych w książce Stanów Zjednoczonych, czy też jakiegoś innego miejsca na świecie. Niestety nie wszyscy pracownicy systemu pomocy są ludźmi z powołania, dochodzą do tego także ograniczenia prawne i w rzeczywistości rodziny zastępcze w wielu kwestiach są zdane wyłącznie na siebie.
Historie dzieci są wstrząsające i dramatyczne. Trauma, jakiej doświadczyły od najbliższych im osób, odciska tak głębokie piętno na ich psychice, że zaburzenia stają się nieodwracalne. I to właśnie przyszłość tych najciężej skrzywdzonych dzieci jest najbardziej niepewna, a i opieka nad nimi wymaga wiele poświęcenia i wewnętrznej odwagi, której wielu rodzinom po prostu brakuje.
Powieść Kathy Harrison wywarła na mnie duże wrażenie i jestem pełna uznania dla autorki za to, że poświęciła życie swoje i własnej rodziny dla potrzebujących opieki i oparcia skrzywdzonych dzieci. Pomimo wielu kryzysów i momentów zwątpienia autorka może być dumna ze swojej pracy i poświęcenia, bo dzięki niej i jej rodzinie w życiu tych małych istotek choć na pewien czas zaświeciło słońce. Przyznaję, że czytając historię Sary wzruszyłam się do łez, podobnie wzruszył mnie opóźniony w rozwoju Dany - dzieci, którym w brutalny sposób odebrano normalność.
Jedyne, czego w tej powieści było dla mnie za dużo, to opisów funkcjonowania systemu opieki, które często powtarzały się w nawiązaniu do sytuacji konkretnego dziecka. Skupiłabym się bardziej na przeżyciach dzieci i wydarzeniach z nimi związanych, niż na powtórnych opisach modelu działania samej instytucji. Myślę, że wówczas książka byłaby jeszcze ciekawsza. Przyznaję, że odbierałam tę powieść przez pryzmat książek Cathy Glass, której książki w taki właśnie sposób zostały napisane.
Polecam.
"Miejsce przy stole" to kolejna powieść z cyklu "Historie Prawdziwe" wydana przez wydawnictwo Hachette. Autorka od wielu lat prowadzi wraz z mężem Brucem rodzinę zastępczą. Państwo Harrisonowie posiadają trzech własnych synów i trzy adoptowane córki, ale przez ich dom przewinęło się wiele dzieci z różnymi problemami i każde zostawiło po sobie jakiś ślad. Kathy opowiada...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-13
W KRAINIE AMISZÓW
Zaintrygowana opisem wydawcy dawno już chciałam przeczytać cykl powieściowy Kelly Irvin rozpoczynający się książką "Syn pszczelarza'. Teraz mi się to udało i z zainteresowaniem wkroczyłam do krainy amiszów - jednej z najbardziej zamkniętych, hermetycznych i przez to tajemniczych grup religijnych - protestanckiej wspólnoty chrześcijańskiej.
Warto wspomnieć, że historia amiszów sięga końcówki XVII wieku, ale sama wspólnota oraz zasady, jakimi kierują się w życiu określone jako "Ordung" trwają do dziś. Nie są one nigdzie spisane, jednak wymagane jest stosowanie się do nich. Dla wspólnoty są one ważniejsze nawet od prawa. W dzisiejszych czasach amisze zamieszkują przede wszystkim niektóre stany USA - głównie Pensylwanię, ale przebywają również w Kanadzie.
Kelly Irvin zaprasza czytelnika do świata bez samochodów, telewizorów, telefonów, radia, a nawet... elektryczności, do hermetycznej społeczności pokojowo nastawionej do otoczenia, która utrzymuje się z pracy własnych rąk. Poznajemy rodzinę Lantzów, która po niespodziewanej śmierci ojca rodziny przenosi się z Tennessee do Teksasu. Abigail została wdową z pięciorgiem dzieci i jej obowiązkiem jest zatroszczyć się o swoją rodzinę. W okolicach Bee County mieszka jej brat John razem z żoną i dziećmi, więc kobieta sprzedaje swoje gospodarstwo i razem z czterema córkami i synem przenosi się do Teksasu. Wiąże swoje nadzieje że Stephenem, dawnym adoratorem, który czeka na nią w Teksasie. Jak się szybko okazuje codzienność w Bee County znacznie różni się od życia w Tennessee i to nie tylko z uwagi na tropikalny klimat, ale także bardziej surowe, ortodoksyjne zasady, jakimi kierują się tutejsi amisze. Zmiany te odczuwa cała rodzina Lantzów, ale najbardziej najstarsza z córek - Debora, która usilnie pragnie powrotu do domu. O tym czy uda jej się zaakceptować nową rzeczywistość przeczytacie w książce.
Powieść Kelly Irvin jest pełna kontrastów przez co zaskakuje od pierwszych stron. Życie amiszów tak bardzo odbiega od codzienności XXI wieku, że chwilami staje się wręcz niewiarygodnie zacofane. Niektóre zasady jakimi kierują się członkowie społeczności mogą wydawać się co najmniej dziwne i niezrozumiałe, a mimo to z przyjemnością i zainteresowaniem śledzimy losy bohaterów Bee County.
Autorka świetnie oddała klimat tej opowieści. Umiejętnie nakreśliła specyfikę wspólnoty, zwróciła uwagę na dobroć, bezinteresowność i zawsze wyciągniętą pomocną dłoń w potrzebie. Ale Amisze to ludzie bardzo zasadniczy, dla których reguły wspólnoty to świętość. Nie ma tu miejsca na żadne odstępstwa, nielojalność czy zdradę. Wątek romansowy także musiał się wpisać w określone ramy, choć w moim przypadku zszedł nieco na dalszy plan. Zdecydowanie bardziej zainteresowało mnie bowiem życie amiszów.
W tej historii mamy bardzo szerokie grono bohaterów. Rodziny amiszów są zazwyczaj dość liczne, więc chwilami można było się pogubić, które dziecko jest czyje. Mimo to postaci zostały ciekawie wykreowane, ich zachowanie budziło określone emocje i miło było przyglądać się ich poczynaniom.
Żałuję tylko, że akcja toczy się zbyt wolno i tak naprawdę dopiero przy końcu więcej zaczyna się dziać. Spodziewałam się też bardziej rozbudowanego wątku związanego z pszczelarstwem, samym pozyskiwaniem miodu i wytwarzaniem produktów z wosku, a niestety w tej kwestii pozostał mały niedosyt. Miałam też nadzieję, że rozpoczynając tę intrygującą przygodę szybko stanę się gościem teksańskiej społeczności amiszów, a tymczasem do końca pozostałam jedynie obserwatorem. Szkoda.
Na miejscu autorki zrezygnowałbym z bardzo licznych wtrąceń pochodzących z niemieckiego dialektu amiszów. Niby na pierwszych stronach książki mamy wytłumaczone te wszystkie obce słówka, jednak drażnią one w treści i stają się męczące. Znacznie lepiej brzmiałoby mama, wujek, ciocia, siostra...
"Syn pszczelarza" to pierwsza część cyklu "W krainie amiszów". Historia na tyle mnie zainteresowała, że na pewno sięgnę po dalsze losy opisane w powieści "Syn biskupa". Książka już czeka na półce mojej biblioteczki.
W KRAINIE AMISZÓW
Zaintrygowana opisem wydawcy dawno już chciałam przeczytać cykl powieściowy Kelly Irvin rozpoczynający się książką "Syn pszczelarza'. Teraz mi się to udało i z zainteresowaniem wkroczyłam do krainy amiszów - jednej z najbardziej zamkniętych, hermetycznych i przez to tajemniczych grup religijnych - protestanckiej wspólnoty chrześcijańskiej.
Warto...
2023-10-19
KOMEDIA, ROMANS I KRYMINAŁ W JEDNYM
Od samego początku, czyli od książki "Milion nowych chwil" jestem wierną czytelniczką powieści amerykańskiej pisarki Katherine Center. Uwielbiam styl pisania autorki, jej sposób prowadzenia wydarzeń i przede wszystkim różnorodność fabuły. Każda z przeczytanych książek jest inna, ale równie emocjonująca i ciekawa. Jak dotąd wciąż jestem zaskakiwana pomysłowością autorki, więc z przyjemnością i bez zastanowienia sięgam po każdą kolejną jej książkę.
Wraz z bohaterami powieści "Będę twoim bodyguardem" przenosimy się do Houston w Teksasie, gdzie ma swoją siedzibę pewna wyjątkowa agencja ochrony. Zatrudnieni w niej ludzie są zgraną ekipą i naprawdę znają się na swojej pracy. Jedną ze specjalistek ochrony osobistej jest Hannah Brooks - niepozorna, kobieca i... trudna do rozszyfrowania. Jej kolejne zadanie to ochrona popularnego aktora filmowego Jacka Stapletona przed stalkerką - miłośniczką Corgi. Zlecenie jest o tyle niezwykłe, że Hannah musi zamieszkać na ranczu wraz z rodziną aktora i wcielić się w rolę jego dziewczyny. Problem ze stalkerką oraz zatrudnienie ochrony ma pozostać tajemnicą, co wymaga od obojga bohaterów pełnego zaangażowania, sprytu oraz profesjonalizmu.
Czy uda się zachować tę sprawę w sekrecie przeczytacie w książce. Nadmienię tylko, że poznacie rodzinną tajemnicę Stapletonów, dowiecie się z kim Hannah rywalizuje w swojej pracy, będziecie świadkami kulisów gry aktorskiej i zobaczycie w akcji specjalistkę od ochrony osobistej.
Katherine Center pisała tę opowieść w czasie lockdownu i historia ta stała się dla niej swego rodzaju odskocznią i panaceum na wszelkie zawirowania oraz niedogodności związane z pandemią. Myślę, że właśnie dlatego opowieść jest tak pozytywnie zakręcona. Mamy tu całą gamę przeróżnych emocji, które towarzyszą bohaterom w ich niecodziennym zadaniu. Radość i szczęście przeplata się ze smutkiem, bólem i rozczarowaniem. Profesjonalizm i chłodne podejście do tematu kontrastuje z uczuciami, które nijak nie chcą się podporządkować rozumowi. Rodzinne ciepło, dobroć i serdeczność próbują mierzyć się z samotnością, obojętnością i zwątpieniem.
Powieść jest bardzo różnorodna. Momenty smutne i wzruszające przeplatają się z sytuacjami humorystycznymi. Czytając niektóre fragmenty możemy dosłownie parskać śmiechem, w innych sytuacjach oczy robią się wilgotne, a w jeszcze następnych ciarki przechodzą nam po plecach. Znajdziemy tu też pewne kwestie zmuszające do głębszych przemyśleń. Warto zapamiętać, że dając miłość innym, dajemy ją także samym sobie. I "nawet jeśli nie możemy zatrzymać czegoś na zawsze, to nie znaczy, że nie jest tego warte. Nic nie trwa wiecznie. Ważne jest to, jaki zostawia w nas ślad." Takich zdań jest więcej i warto się nad nimi chwilę zastanowić.
"Będę twoim bodyguardem" to relaksująca lektura niekoniecznie na lato. Komedia, romans i kryminał w jednym. Ciekawe sylwetki bohaterów. Nietuzinkowy pomysł na fabułę. Proste i jednocześnie zabawne dialogi. Czy można oczekiwać więcej? Zapewne tak, jednak moim zdaniem każdy, kto poszukuje lekkiej, łatwej i przyjemnej romantycznej opowieści na poprawę nastroju powinien sięgnąć właśnie po tę powieść.
KOMEDIA, ROMANS I KRYMINAŁ W JEDNYM
Od samego początku, czyli od książki "Milion nowych chwil" jestem wierną czytelniczką powieści amerykańskiej pisarki Katherine Center. Uwielbiam styl pisania autorki, jej sposób prowadzenia wydarzeń i przede wszystkim różnorodność fabuły. Każda z przeczytanych książek jest inna, ale równie emocjonująca i ciekawa. Jak dotąd wciąż jestem...
2023-10-17
AMERYKAŃSKIEJ TELENOWELI CIĄG DALSZY...
Decydując się na lekturę czasem robię coś przeciw sobie. Po przeczytaniu pierwszej części cyklu "Miasteczko Tarpon Springs" byłam przekonana, że nie sięgnę już po ciąg dalszy tej nudnawej, przegadanej telenoweli. A tymczasem na półce z nowościami w mojej bibliotece pojawił się drugi tom zatytułowany "Pod gwiazdami Teksasu" i jakoś tak sam wpadł mi pod rękę. Bez większego przekonania wypożyczyłam więc tę książkę zastanawiając się, czy będzie to kolejne rozczarowanie?...
Tym razem z małego Tarpon Springs przenosimy się do Teksasu, do bogatej posiadłości rodziny Carterów, skąd pochodzi Steven - narzeczony Edyty Kubiak. Mlodzi zamierzają się pobrać i ich ślub jest okazją do ponownego spotkania całej rodziny na ranczu w okolicach Woodville. Podobnie jak w części pierwszej uroczystość sprawia, że misternie tkana sieć pozorów pęka, kolejne tajemnice wychodzą na jaw i w efekcie mamy kolejną część typowej telenoweli. Bohaterowie walczą ze swoimi demonami, śmierć Antoniego kładzie się cieniem na stosunki w rodzinie, a zorganizowane z przepychem przyjęcie jest... wielkim rozczarowaniem.
Muszę przyznać, że pod gwiazdami Teksasu paradoksalnie poczułam się nieco lepiej niż pod słońcem Florydy. Być może wynikało to z faktu, że dokładnie wiedziałam czego się spodziewać i nie nastawiałam się na zbyt wiele.
Katarzyna Misiołek konsekwentnie brnie w kolejny odcinek telenoweli pt."Miasteczko Tarpon Springs". Bez zbytnich emocji, bez większego polotu przekazuje nam kolejne wydarzenia, w których członkowie rodziny Kubiaków "grają pierwsze skrzypce". Całość jest spójna, klarowna, ale nieco naiwna i bardzo przewidywalna. Nawet niespodzianka jaka pojawia się pod koniec opowieści nie zaskoczyła mnie zbytnio.
Chyba jedynym efektem wow są kreacje bohaterów. Cala gama różnorodnych osobowości, ciekawa mozaika charakterów i masa problemów, którym należy stawić czoła. Mamy tu miłość, zazdrość, bunt, strach i tajemnice. Autorka nie ucieka od trudnych tematów takich jak rasizm, samotność, nieumiejętność pogodzenia się ze stratą, czy skomplikowane relacje międzyludzkie.
Książkę czyta się błyskawicznie, bez większego wysiłku, ale także bez zbytniego zaangażowania. Nie znajdziecie tu opisów teksańskich krajobrazów, nie poczujecie westernowego klimatu, ale za to będziecie uczestniczyć w słownych przepychankach, poznacie ploteczki i poobserwujecie trudne relacje rodzinne. Najbardziej spodobał mi się końcowy fragment, w którym przenosimy się na Alaskę i szkoda, że nie mogliśmy zagościć tam na dłużej.
Przyznaję, że drugie spotkanie z rodziną Kubiaków wypadło nieco lepiej. Szału nie było, choć fajerwerki na przyjęciu się pojawiły. ;-) Wszystko wskazuje, że "Pod gwiazdami Teksasu" to ostatnia część losów tej polsko-amerykańskiej familii, chyba, że autorka postanowi nas zaskoczyć w tej kwestii. Osobiście nie gustuję w telenowelach, ale osobom lubiącym klimat i specyfikę tasiemcowych seriali cykl "Miasteczko Tarpon Springs" zapewne przypadnie do gustu.
AMERYKAŃSKIEJ TELENOWELI CIĄG DALSZY...
Decydując się na lekturę czasem robię coś przeciw sobie. Po przeczytaniu pierwszej części cyklu "Miasteczko Tarpon Springs" byłam przekonana, że nie sięgnę już po ciąg dalszy tej nudnawej, przegadanej telenoweli. A tymczasem na półce z nowościami w mojej bibliotece pojawił się drugi tom zatytułowany "Pod gwiazdami Teksasu" i...
2023-09-29
TAJNA MISJA
Alan Hlad to amerykański pisarz, którego pióro poznałam dzięki wyjątkowej powieści "Światło nad ciemnościami". Ta przepiękna historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z czasów Wielkiej Wojny mocno zapadła mi w pamięć. Dlatego kiedy w Klubie Recenzenta serwisu nakanapie.pl pojawiła się kolejna powieść autora, nie wahałam się nawet przez chwilę.
"Agentka" to oparta na faktach historia bibliotekarzy - kolaborantów działających w Europie podczas II wojny światowej. Ludzie Ci wyszkoleni w szpiegostwie, specjaliści od mikrofilmów zostają rozlokowani po całej Europie do współpracy ze specjalnym oddziałem IDC ( potem OSS). Ich celem jest gromadzenie książek, gazet i czasopism na potrzeby instytucji wojskowych. Przenosząc różne dzieła literackie, artykuły i dokumenty na mikrofilmy pozyskują wiele ważnych informacji natury wojskowej i strategicznej. Jednocześnie w znacznej mierze przyczyniają się do ocalenia dorobku narodowego wielu okupowanych krajów. A impulsem do podjęcia kroków w tej sprawie jest masowe niszczenie przez nazistów ksiąg, dzieł i dokumentów o znaczeniu historycznym i państwowym.
Maria Alves jest amerykańską bibliotekarką, która świetnie radzi sobie z fotografowaniem bibliotecznych zasobów. Jest wykształconą kobietą władającą sześcioma językami zdeterminowaną by służyć krajom walczącym z hitlerowskimi Niemcami. Aby zasilić szeregi elitarnej jednostki IDC - Komitetu do spraw Nabywania Zagranicznych Publikacji - decyduje się na desperackie kroki, zdarza jej się naginać zasady, ale wszystko to w słusznej sprawie. Możemy śmiało powiedzieć, że w tym wypadku cel uświęca środki i po półrocznym szkoleniu w Stanach Zjednoczonych kobieta zostaje wysłana do Lizbony...
Równolegle Tiago Soares - portugalski księgarz z narażeniem życia pomaga przede wszystkim żydowskim uchodźcom uciekającym przed represjami z krajów okupowanych przez hitlerowców. Lizbona jako stolica neutralnego państwa europejskiego jest ich ostatnim przystankiem w drodze za ocean - do Stanów Zjednoczonych, Kanady, czy krajów Ameryki Łacińskiej. Pewnego dnia w ciekawych okolicznościach ścieżki Marii i Tiago przecinają się. Czy bohaterowie będą mogli pomóc sobie wzajemnie w trudnej wojennej misji przeczytacie w książce, do której z ogromną przyjemnością Was odsyłam.
Alan Hlad stworzył przepiękną opowieść, w której fikcja literacka przeplata się płynnie z faktami historycznymi. Wplecione wydarzenia z II wojny światowej należą do tych mniej powszechnych, mniej znanych, a mimo to fascynują, zachęcają do pogłębiania wiedzy i pozwalają spojrzeć na te czasy z zupełnie innej perspektywy. Bogate tło historyczne, ciekawe zwroty akcji, umiejętnie budowane napięcie rozbudzają apetyt na więcej.
Autor stworzył genialne sylwetki bohaterów - ludzi odważnych i zdeterminowanych, walczących z poświęceniem przy użyciu własnego sprytu, wiedzy i inteligencji. Ich pewność siebie jest godna pozazdroszczenia. Warto zauważyć, że walczyć można różnymi metodami, nie tylko z bronią wręcz. Taka działalność przynosi wymierne efekty i przyczynia się do zwycięstwa.
Wprowadzenie wątku miłosnego do fabuły opartej na prawdziwych wydarzeniach nie zawsze dobrze się udaje. Czasem wypada sztucznie i nieprawdziwie. W przypadku tej powieści połączenie tych dwóch plaszczyzn bardzo dobrze się udało. Dzięki temu historia staje się pełniejsza, łatwiejsza w odbiorze i bardziej emocjonująca.
Odpowiada mi bardzo styl pisania autora. Powieść jest idealnie dopracowana, dokładnie przemyślana, akcja biegnie wartko, a zainteresowanie nie słabnie. Trudno znaleźć tu jakieś minusy. Wyeliminowałabym jedynie powtórzenia niektórych zdarzeń i nie zostawiłabym tylu niedopowiedzeń. Choć z drugiej strony... Niech działa nasza wyobraźnia.
"Agentka" to druga powieść Alana Hlada jaką miałam przyjemność przeczytać. Podobnie jak "Światło nad ciemnościami" i ta książka równie mocno zapadła mi w pamięć. Jestem zauroczona i na pewno zdecyduję się na kolejne opowieści, którymi autor zechce podzielić się z czytelnikami. Naprawdę jest na co czekać!
TAJNA MISJA
Alan Hlad to amerykański pisarz, którego pióro poznałam dzięki wyjątkowej powieści "Światło nad ciemnościami". Ta przepiękna historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z czasów Wielkiej Wojny mocno zapadła mi w pamięć. Dlatego kiedy w Klubie Recenzenta serwisu nakanapie.pl pojawiła się kolejna powieść autora, nie wahałam się nawet przez chwilę.
"Agentka"...
2023-09-25
WEEKENDOWA MIŁOŚĆ
Powieść Elin Hilderbrand "I nadejdzie lato" przypomniała mi dlaczego tak bardzo lubię sięgać po książki tej właśnie amerykańskiej autorki...
Rozpoczynając lekturę po raz kolejny przeniosłam się na urokliwą wyspę Nantucket położoną na Atlantyku w odległości 50 km od wybrzeży Massachusetts i razem z bohaterką powieści Mallory Blessing spędziłam tam niesamowite chwile. Bo nikt tak jak Elin Hilderbrand nie potrafi oddać piękna i wyjątkowości tego małego skrawka Stanów Zjednoczonych. Mimo, że nigdy nie byłam w tamtych okolicach, to mam wrażenie, jakbym znała Nantucket od zawsze, a przynajmniej od 2013 roku, kiedy rozpoczęła się moja przygoda z książkami autorki. Elin Hilderbrand pisze o tym miejscu z miłością, pasją i zaangażowaniem, tam też umieszcza akcję każdej swojej powieści i tam zaprasza czytelników, by tak jak ona, stopniowo zakochiwali się w tym niesamowitym zakątku.
Fabuła powieści nawiązuje do sztuki Bernarda Slade'a "Za rok o tej samej porze", na podstawie której powstał później film fabularny. Ale wracając do książki... Główna bohaterka powieści Mallory Blessing dziedziczy po swojej ciotce Grecie dom przy plaży na wyspie Nantucket. Przenosi się tutaj z Nowego Jorku i tu właśnie pragnie się urządzić. Wkrótce potem Mallory pomaga zorganizować bratu Cooperowi wieczór kawalerski w swoim nowym domu. I tak dziewczyna poznaje bliżej Jake'a McClouda - najlepszego przyjaciela swojego brata. Chłopak staje się jej bliski, oboje nadają na tych samych falach i wspólnie spędzony czas sprawia, że między Mallory i Jake' em rodzi się płomienne uczucie. Ten jeden długi wrześniowy weekend Święta Pracy staje się dla nich wyjątkowy. Jest początkiem pięknej miłości i kultywowania dość ryzykownej corocznej tradycji. Ma być ona hołdem dla związku tych dwojga, którzy na przekór wszystkiemu i pomimo wszystko przez 28 lat spotykają się w domu Mallory na wyspie Nantucket by spędzić ze sobą ten jeden, jedyny weekend.
Historia opisana w powieści jest przepiękna, wzruszająca i skłaniająca do przemyśleń. Autorka skupiła się przede wszystkim na złożoności ludzkich losów, konsekwencjach podejmowanych decyzji oraz determinacji w dotrzymaniu złożonej obietnicy. Związek Mallory i Jake'a z jednej strony nosi znamiona zakazanej namiętności, romansu i zdrady, a z drugiej jest czymś pięknym, wzruszającym i prawdziwym. Uczucie to nosi znamiona miłości romantycznej, która zawsze wiązała się z bólem i cierpieniem. Możemy obserwować jak dojrzewa relacja łącząca bohaterów, zmienia się i umacnia z biegiem lat. Ich miłość nie słabnie, nie poddaje się presji czasu, czy zwyczajnej codzienności. Ona trwa pomimo wszystko, jest jeszcze piękniejsza i bardziej doskonała, choć wciąż zakazana. Bohaterowie przeżywają wzloty i upadki, jest radość i szczęście, ale też ból i cierpienie. Są narodziny, ale i śmierć. Gdzieś w tle możemy obserwować przemiany społeczne zachodzące na przestrzeni lat, jesteśmy świadkami zmian pokoleniowych i dowiadujemy się co nieco o kulisach rozwijania kariery politycznej. To wszystko stanowi bardzo interesujący kontekst dla zakazanej namiętności trwającej przez 28 lat.
Daleka jestem od oceniania postawy bohaterów, tym bardziej, że koleje ich losów wykraczają daleko poza przeciętność. Każde z nich ma swoje racje, jakieś priorytety i zobowiązania. Jednak wraz z nadejściem września wszystko schodzi na dalszy plan, bo to jest po prostu czas na miłość. Dla mnie liczą się tu przede wszystkim uczucia i emocje, którym, szczególnie w zakończeniu, trudno sprostać.
Podobnie jak sama fabuła, tak i budowa powieści odbiega od utartych schematów. 28 lat wspólnej historii okrytej pilnie strzeżoną tajemnicą, 28 wyjątkowych spotkań na wyspie i 28 romantycznych weekendów, dających nadzieję na to, że lato znów nadejdzie. Każdy kolejny rok to odrębny rozdział opatrzony ciekawym wstępem zawierającym ważne wydarzenia z historii Ameryki właśnie z tego czasu. Bardzo spodobał mi się ten zabieg, gdyż fantastycznie dopełnia opisywane wydarzenia.
Autorka poświęciła w tej powieści sporo miejsca na wątki kulturowe, zastosowała liczne nawiązania do literatury, filmu, czy muzyki. To wszystko sprawia, że mamy ochotę sięgnąć po nieznane nam dotąd tytuły, lub odświeżyć sobie te już znajome. Przyznaję, że wydało mi się to bardzo intrygujące.
"I nadejdzie lato" to obok powieści "Piasek w butach" chyba najlepsza książka Elin Hilderbrand, jaką miałam przyjemność przeczytać. Jestem oczarowana zarówno pomysłem, jak i wykonaniem. Klimat jaki autorka stworzyła w tej historii sprawia, że czyta się ją jednym tchem. Moim zdaniem jest to idealna opowieść na pierwsze spotkanie z autorką, choć oczywiście stali czytelnicy też na pewno docenią jej wartość.
WEEKENDOWA MIŁOŚĆ
Powieść Elin Hilderbrand "I nadejdzie lato" przypomniała mi dlaczego tak bardzo lubię sięgać po książki tej właśnie amerykańskiej autorki...
Rozpoczynając lekturę po raz kolejny przeniosłam się na urokliwą wyspę Nantucket położoną na Atlantyku w odległości 50 km od wybrzeży Massachusetts i razem z bohaterką powieści Mallory Blessing spędziłam tam...
2023-09-03
UCZUCIOWY ROLLERCOASTER
Powieść "Dzikie serca" Suzanne Young została zakwalifikowana do literatury młodzieżowej, choć moim zdaniem książka bardziej odpowiada kategorii Young Adult. Tytuł pasował mi do jednego z wyzwań czytelniczych, sięgnęłam więc po audiobooka i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona.
Savannah to nastolatka, której kilka lat temu zawalił się świat. Dziewczyna Opiekuje się swoim siedmioletnim braciszkiem Evanem, który jest dzieckiem specjalnej troski. Jej sytuacja rodzinna jest mocno skomplikowana. Matka odeszła nie radząc sobie z wychowywaniem syna. Ojciec nie mogąc pogodzić się z sytuacją popadł w alkoholizm. Mężczyzna nie dba o dom i dzieci, więc opieka nad Evanem spada na Savvy, dla której braciszek jest całym światem. Dziewczyna ma problemy z kontrolowaniem gniewu oraz panowaniem nad emocjami. Dzieje się tak szczególnie wówczas, gdy ktoś dokucza jej jedynemu bratu. Pewien przykry incydent z byłym chłopakiem powoduje, że Savannah musi opuścić swoje liceum i kończy naukę w Brooks Academy - szkole dla uczniów z problemami. W nowej szkole Savannah poznaje Camerona - chłopaka wywodzącego się ze środowiska ludzi bogatych. Oprócz dwojga zaufanych przyjaciół tylko on pragnie pomóc dziewczynie ogarnąć własne życie. Niestety szybko się okazuje, że bezgraniczna miłość do brata oraz heroiczne wręcz zabiegi i starania nad sprawowaniem jak najlepszej opieki nad siedmiolatkiem nie wystarczają...
Muszę przyznać, że historia opisana w powieści "Dzikie serca" wstrząsnęła mną i bardzo mocno zapadła mi w serce. Ta opowieść nie tylko pobudza do refleksji, ale także zmusza do analizy postępowań bohaterów. Problemy dosłownie mnożą się, a stawić im czoła stara się młoda dziewczyna, nastolatka, dla której braciszek jest najważniejszy na świecie. Savannah musi zmierzyć się z brutalnością życia, które często bywa bezwzględne i wymaga mnóstwa poświęceń, konsekwencji i samozaparcia. Niestety niejednokrotnie sytuacja ją przerasta, jednak Savvy nie poddaje się i chce za wszelką cenę dalej realizować swój plan.
Autorka zwraca naszą uwagę na wątek niesienia pomocy, często bezinteresownej, która pozwala zdjąć nam z przysłowiowych pleców ogromny ciężar. Bo przecież nie wstyd jest poprosić o pomoc, nie wstyd jest ją przyjąć i nie wstyd jest schować dumę do kieszeni, kiedy sytuacja tego wymaga...
Bardzo dobitnie i z pełną jaskrawością zostały ukazane stosunki na płaszczyźnie rodzic dziecko, a także szczególna więź łącząca rodzeństwo. Odpowiedzialność za młodszego braciszka, próba zastąpienia mu matki, zmaganie się z alkoholizmem ojca to tematy, którym warto poświęcić więcej uwagi. Ciekawie została pokazana także prawdziwa przyjaźń wśród rówieśników. Savannah i jej przyjaciele - Reta, Travis oraz Cameron tworzą naprawdę zgraną paczkę. Wywodzą się z różnych środowisk, a mimo to są sobie bliscy i mogą liczyć na siebie w każdej sytuacji. Wiele tu kontrastów, sporo trudnych emocji i mnóstwo spraw wartych przemyślenia.
Drażniły mnie trochę dialogi, które nie wypadły najlepiej. Zakończenie też nie należy do zbyt wyszukanych, a jednak strona merytoryczna i emocjonalna oraz podjęta tematyka bierze górę nad wszystkimi mankamentami. W mojej opinii jest to historia, po którą warto sięgnąć. Myślę, że zaciekawi nie tylko starszą młodzież, ale także dojrzałych czytelników.
Nie jestem co prawda zachwycona, że sięgnęłam po audiobook. W moim odczuciu lektorka zbyt mocno roztkliwiała się nad interpretacją przez co niektóre fragmenty stawały się mało wiarygodne. Dlatego zdecydowanie polecam wersję książki do samodzielnego czytania. Wówczas naprawdę docenicie wymowę tej historii.
UCZUCIOWY ROLLERCOASTER
Powieść "Dzikie serca" Suzanne Young została zakwalifikowana do literatury młodzieżowej, choć moim zdaniem książka bardziej odpowiada kategorii Young Adult. Tytuł pasował mi do jednego z wyzwań czytelniczych, sięgnęłam więc po audiobooka i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona.
Savannah to nastolatka, której kilka lat temu zawalił się świat....
2023-08-25
PIERWSZY ODCINEK TELENOWELI
Przed kilku laty sięgnęłam po powieść Katarzyny Misiołek "Ostatni dzień roku" i pamiętam, że nie byłam zachwycona tą historią. Nie miałam też ochoty na następne powieści autorki, których pojawiło się od tego czasu naprawdę sporo. A tymczasem kilka dni temu na półce z nowościami w mojej bibliotece pojawił się interesujący tytuł, który mocno mnie zaintrygował - "Pod słońcem Florydy". Pomyślałam sobie, że miło będzie tego lata znów znaleźć się w tym urokliwym zakątku Stanów Zjednoczonych, choćby za sprawą powieściowej fabuły. Tym samym postanowiłam dać autorce drugą szansę.
Książka stanowi pierwszy tom cyklu "Miasteczko Tarpon Springs" i opowiada historię pewnej rodziny o polskich korzeniach, której przodkowie przed laty wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, by tam spędzić życie. Tony Kubiak to 76-letni senior rodu, któremu urodziła się malutka córeczka Corinne. Chrzest dziecka staje się okazją do rodzinnego spotkania. I w ten sposób na uroczystości w Tarpon Springs pojawia się troje dorosłych dzieci Antoniego, jego czternastoletnia wnuczka oraz była żona wraz z obecnym mężem - przyjacielem Tony'ego. Podczas rodzinnego spotkania wychodzą na jaw skrzętnie skrywane sekrety. Okazuje się, że niemal każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, a małe turystyczne miasteczko na półwyspie wcale nie jest takie bezpieczne i sielankowe, jakby się mogło wydawać.
Floryda jest interesującym miejscem wśród wszystkich 50 stanów USA, a położone tam miejscowości są naprawdę wyjątkowe, o czym pewnego dnia przekonałam się osobiście. Sięgając po tę powieść miałam nadzieję, że uda mi się poczuć atmosferę i klimat małego Tarpon Springs położonego nad samym oceanem. Liczyłam na to, że dzięki lekturze tej powieści powrócą do mnie miłe wspomnienia z wakacji spędzonych jakiś czas temu na Florydzie.
Niestety...
Katarzyna Misiołek stworzyła opowieść, która przywodzi mi na myśl amerykańskie tasiemcowe seriale oraz długie, nudnawe telenowele. Mamy tu sporą grupę bohaterów obdarzonych przeróżnymi problemami, która dość nieudolnie poszukuje szczęścia w życiu. Spotkanie rodzinne staje się dla nich idealnym pretekstem do pokonywania własnych trudności. Powieść jest przegadana, płytka, mało ciekawa i bardzo przewidywalna.
Nie ma tu miejsca na słoneczne opisy przyrody, bryzę oceanu, błękitne niebo i... malowane słowem wyjatkowe krajobrazy tak charakterystyczne dla Florydy. Nie ma miejsca na emocje, o których autorka nas jedynie informuje, ale sam przekaz do nas nie trafia. Stopniowanie napięcia również wypadło słabo, tym bardziej, że pojawia się wątek kryminalny, który tego wymaga.
Na plus mogę zapisać fakt, że książkę czyta się błyskawicznie. Kreacje bohaterów wypadły całkiem interesująco, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Główna bohaterka zdecydowanie zbyt niedojrzała jak na kobietę po czterdziestce, matkę dwóch dorosłych synów i niemowlęcia, ale pod względem charakterologicznym postaci są dość różnorodne. Doceniam, że autorka chciała poruszyć w tej powieści trudne tematy takie jak rasizm, przemoc czy przestępczość, ale oczekiwałam jednak zdecydowanie więcej.
Zastanawiam się skąd takie wysokie oceny tej książki i myślę sobie, że historia może się podobać fanom tasiemcowych telenoweli, a takich osób na pewno nie brakuje. Ja niestety znów się zawiodłam na powieści Katarzyny Misiołek, czuję się mocno rozczarowana i najprawdopodobniej nie będę już sobie zawracała głowy dalszym ciągiem tej opowieści, w której autorka proponuje wycieczkę do Teksasu.
PIERWSZY ODCINEK TELENOWELI
Przed kilku laty sięgnęłam po powieść Katarzyny Misiołek "Ostatni dzień roku" i pamiętam, że nie byłam zachwycona tą historią. Nie miałam też ochoty na następne powieści autorki, których pojawiło się od tego czasu naprawdę sporo. A tymczasem kilka dni temu na półce z nowościami w mojej bibliotece pojawił się interesujący tytuł, który mocno mnie...
2023-08-21
STRAŻNICZKA RODU MOON
ziołowych mikstur, herbatek i leków uzupełnionych o dawną magię i ludową tradycję. Powieść przepełniona jest emocjami. Ma w sobie pewną świeżość i wyjątkowość.
Autorka posługuje się prostym językiem, ale jej styl jest mocno obrazowy i wspaniale oddziałuje na naszą wyobraźnię. Dopracowane dialogi, interesujące listy babci do ukochanej wnuczki oraz umiejętne stopniowanie napięcia sprawiają, że trudno oderwać się od lektury.
Historia została bardzo dobrze zaplanowana i przemyślana w najmniejszym szczególe, głęboka w swojej wymowie - co jeszcze bardziej podnosi jej wartość. Spodobały mi się bardzo kreacje bohaterów. Ich charaktery są złożone, osobowości interesujące i nieprzerysowane co ma duży wpływ na autentyczność i wiarygodność postaci.
"Ostatnia z dziewcząt Moon" to pierwsza powieść Barbary Davis jaką miałam przyjemność przeczytać. Autorka zaskoczyła mnie pozytywnie pomysłem na fabułę i przekazem emocji. Mam nadzieję, że niebawem będę mogła sięgnąć po jej kolejne książki.
STRAŻNICZKA RODU MOON
ziołowych mikstur, herbatek i leków uzupełnionych o dawną magię i ludową tradycję. Powieść przepełniona jest emocjami. Ma w sobie pewną świeżość i wyjątkowość.
Autorka posługuje się prostym językiem, ale jej styl jest mocno obrazowy i wspaniale oddziałuje na naszą wyobraźnię. Dopracowane dialogi, interesujące listy babci do ukochanej wnuczki oraz...
2023-07-30
TO BYŁ ROK...
Przeczytałam już kilka powieści Elin Hilderbrand i przyznaję, że każda była fantastyczną przygodą. Autorka przeważnie zabiera czytelnika na urokliwą amerykańską wyspę Nantucket u wybrzeży Massachusetts, gdzie bohaterowie spędzają wakacje. Podobnie jest też w przypadku książki "Lato '69" wydanej ostatnio przez wydawnictwo Poradnia K. Bohaterowie są świadkami dziejowych wydarzeń takich jak wojna w Wietnamie, czy lądowanie człowieka na księżycu. Do głosu dochodzi też walka o prawa mniejszości narodowych, era dzieci kwiatów i festiwal Woodstock. Wszystkie te wydarzenia są idealnym tłem do ukazania zderzenia tradycji z nowoczesnością. Tak więc fabuła w znacznej mierze opiera się na dziejowych wydarzeniach, a zainspirowana została faktami z życia autorki i jej rodziny. Czy zatem takiej lekturze potrzeba lepszej rekomendacji?...
We wszystkich wyżej wspomnianych zdarzeniach uczestniczy wielopokoleniowa familia Nicholsów - Foleyów - Levinów, której członkowie mają swoje problemy, sekrety i wyzwania. Lato na wyspie Nantucket u boku ekscentrycznej i zasadniczej babci Exalty Nichols nie jest spełnieniem marzeń dla żadnej z jej wnuczek. A tymczasem szybko okazuje się, że wyspa może zaoferować swoim gościom wiele niespodzianek i przyciąga niczym magnes nawet najbardziej oporne duszyczki. Każdy może się tu dobrze bawić, ale jednocześnie większość odnajduje tu spokój i nadzieję.
Dzięki tej pięknie skonstruowanej historii możemy poznać realia życia w ówczesnym świecie dotkniętym przez rewolucję seksualną, przyjrzeć się sytuacji społecznej kobiet i wszechobecnemu feminizmowi u progu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jesteśmy świadkami skandali, protestów, czytamy o depresji, alkoholizmie, przemocy, molestowaniu i zdradzie. Możnaby rzec, że nic co ludzkie nie jest obce bohaterom tej opowieści.
"Lato '69" to na swój sposób opowieść wyjątkowa, niepospolita i interesująca. Elin Hilderbrand to pisarka, której nigdy nie brakuje pomysłów. Każda jej książka jest inna, choć oczywiście znajdziemy też sporo cech wspólnych. Autorka w mistrzowski sposób połączyła przeszłość z teraźniejszością. Myślę, że osoby, które pamiętają tamtą, odległą już epokę odnajdą w tej opowieści także pewną nutę nostalgii i wspomnień. Historia ma swój klimat i autentyzm. Pokazuje kobiety jako jednostki silne, zdecydowane, z zasadami, gotowe stawić czoła wszelkim przeciwnościom. Ale niech was nie zwiedzie tytuł powieści. Lato 1969 roku do beztroskich i sielankowych nie należało, choć miało oczywiście swój niezaprzeczalny urok.
Autorka ma prawdziwy talent do snucia opowieści z klimatem, które czyta się błyskawicznie i z ogromnym zaangażowaniem. Ciekawy opisowy styl, dobrze przemyślana fabuła, interesujące wydarzenia i przede wszystkim emocje, które bombardują nas z każdej niemal strony sprawiają, że możemy bez trudu zatracić się w lekturze. Nie mogłam wprost uwierzyć, gdy przeczytałam, że autorka w przyszłym roku planuje zakończyć swoją pisarską karierę. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że to tylko jakiś żart, albo fejk news. Wiem na pewno, że jeśli tak się stanie, to będzie mi bardzo przykro i będę tęsknić za powieściami Elin Hilderbrand.
TO BYŁ ROK...
Przeczytałam już kilka powieści Elin Hilderbrand i przyznaję, że każda była fantastyczną przygodą. Autorka przeważnie zabiera czytelnika na urokliwą amerykańską wyspę Nantucket u wybrzeży Massachusetts, gdzie bohaterowie spędzają wakacje. Podobnie jest też w przypadku książki "Lato '69" wydanej ostatnio przez wydawnictwo Poradnia K. Bohaterowie są świadkami...
2023-06-30
CIEMNA STRONA ŻYCIA
Barbara O'Neal to popularna amerykańska pisarka i podróżniczka, której powieści zdobyły wiele nagród nie tylko na amerykańskim rynku wydawniczym. Do tej pory nie miałam przyjemności zaznajomić się z piórem autorki, chociaż już od pewnego czasu na półce mojej domowej biblioteczki czeka "Recepta na miłość", którą zdobyłam podczas jednej z wymianek książkowych. A tymczasem sięgnęłam po ostatnio wydaną powieść "Kiedy wierzyliśmy w syreny" i jestem bardzo zadowolona, bo był to idealny wybór.
Kit i Josie Bianci wychowywały się w destrukcyjnej rodzinie. Rodzice prowadzili restaurację i swojemu interesowi poświęcali całą uwagę i zaangażowanie. Dziewczynki od najmłodszych lat mogły liczyć tylko na siebie. Potem w ich życiu niespodziewanie pojawił się Dylan - ciężko doświadczony przez życie nastolatek, który szybko stał się członkiem rodziny Bianci. To on czuł się odpowiedzialny za młodsze przyszywane siostry, okazywał im zainteresowanie i starał się zastępować dziewczynkom rodziców. Jednak był tylko nastolatkiem, który na dodatek walczył z własnymi demonami. Trzęsienie ziemi sprawiło, że pozornie poukładane życie rodziny spadło w przepaść razem z domem i restauracją górującą na urwisku nad oceanem. Trudno było się po tym pozbierać. Następne lata obfitowały w nieustanne pasmo porażek... Okropny wypadek na kolei, w którym straciło życie wiele osób, a wśród nich także Josie Bianci dopełnił tragedii.
Powieść jest po prostu niesamowita. Bardzo spodobał mi się pomysł na fabułę. Dzięki tej historii mogłam się poczuć jak turystka odwiedzająca Antypody. Przechadzając się wraz z bohaterami ulicami Auckland w Nowej Zelandii, czy surfując razem z siostrami po falach Oceanu Spokojnego czułam się niczym na wakacjach. I choć powieść "Kiedy wierzyliśmy w syreny" nie należy do najłatwiejszych, to w ogólnym odbiorze historia jest niezwykle pozytywna i optymistyczna. Autorka postawiła tu na szczerość i uzdrowienie, zarówno jeśli chodzi o siebie, jak i rodzinne relacje zniszczone przez nieodpowiedzialność, strach, nałogi i zaniedbania. Sporo tu bólu, rozczarowania, beznadziei, szkód i rodzinnych sekretów, czasem trudno zmierzyć się z emocjami, które udaje się oswoić tylko dzięki nadziei i odkupieniu.
"Kiedy wierzyliśmy w syreny" to opowieść, która pozwala nam zajrzeć za kotarę ciemnej strony życia. Barbara O'Neal stworzyła niezwykle realistyczny i wiarygodny obraz trudnego dzieciństwa, w którym dzieci od najmłodszych lat były pozostawione same sobie. Ukazała dzieciństwo pełne cieni, samotności, tęsknoty, podejrzanych kontaktów i niezdrowych reakcji. Jedynym jasnym punktem w tym brutalnym świecie dorosłych była siostrzana miłość dwóch kilkuletnich dziewczynek, które mogły sypiać na plaży pod gwiazdami. Konsekwencje dorastania w takim środowisku bez trudu można przewidzieć. A mimo to szokuje i przeraża nieodpowiedzialność oraz lekkomyślność rodziców skupionych wyłącznie na sobie i firmie. Ta historia to bezustanne balansowanie na cienkiej linie oddzielającej pozory od rzeczywistości i dobro od zła. Ta granica często się zaciera, a konsekwencje są bolesne.
Powieść Barbary O'Neal skłania do głębokich przemyśleń. Trzeba pamiętać, że zawsze są rzeczy ważne i ważniejsze. Autorka zadbała, aby w natłoku obowiązków i wszechobecnym pędzie życia nie umknęło nam to, co naprawdę istotne, abyśmy nie stracili swojej szansy. "Kiedy wierzyliśmy w syreny" to niezwykle wartościowa i mądra historia, która zapada głęboko w pamięć. Przesympatyczni bohaterowie zmagający się z całym bagażem doświadczeń pobudzają naszą wrażliwość i wywołują pozytywne odczucia. Darzymy ich serdecznością, przyjaźnią i współczuciem. A ze wszystkiego co złe i brutalne próbujemy ich rozgrzeszać.
Książka przypadła mi do gustu także z uwagi na obrazowy styl i bardzo przystępną narrację. Barbara O'Neal pisze prosto, lekko, ale jej przekaz nacechowany jest emocjami. W podobny sposób konstruują swoje książki Susan Wiggs oraz Diane Chamberlain, więc jeśli czytujecie powieści tych autorek, to "Kiedy wierzyliśmy w syreny" także spełni Wasze oczekiwania.
CIEMNA STRONA ŻYCIA
Barbara O'Neal to popularna amerykańska pisarka i podróżniczka, której powieści zdobyły wiele nagród nie tylko na amerykańskim rynku wydawniczym. Do tej pory nie miałam przyjemności zaznajomić się z piórem autorki, chociaż już od pewnego czasu na półce mojej domowej biblioteczki czeka "Recepta na miłość", którą zdobyłam podczas jednej z wymianek...
2023-05-21
WYŚCIG PO SZCZĘŚCIE
"Sztuka ścigania się w deszczu" od ładnych kilku lat czekała na swoją kolej w domowej biblioteczce. Cieszę się, że jest to kolejna pozycja, która zniknęła ze stosiku moich "wyrzutów sumienia", tym bardziej, że jej lektura sprawiła mi wiele przyjemności. Garth Stein napisał ciekawą, wzruszającą opowieść o rodzinie, która musi stawić czoła niesprawiedliwym wyrokom losu. Oddając głos psiemu narratorowi, który z pozycji czworonoga, wiernego przyjaciela, obserwuje i komentuje przebieg zdarzeń sprawił, że historia jest na swój sposób wyjątkowa.
Poznajcie zatem Enzo, który jest szczególnym psiakiem, wiernym i oddanym przyjacielem. Całe swoje życie dzieli z ukochanym panem Dennym - towarzyszy mu podczas wyścigów samochodowych, wspiera w trudnych momentach jak nieuleczalna choroba żony Eve, czy podczas batalii o opiekę prawną nad kilkuletnią córeczką Zoe. Enzo jest zawsze na posterunku, czuwa, pomaga, pociesza i sprawia, że nawet najtrudniejsze chwile są znośniejsze. A to wszystko dlatego, że pies ma do spełnienia pewną misję i jest głęboko przekonany, że kiedy zakończy swój żywot na ziemi, narodzi się ponownie jako człowiek. Tak, Enzo jest gotowy odrodzić się w ludzkiej naturze i wtedy będzie mógł odnaleźć Denny'ego - swego najlepszego przyjaciela. A na razie musi wnikliwie obserwować otaczający świat...
Pierwsza refleksja jaka mi się nasunęła jeszcze podczas lektury to przekonanie, że zbyt późno sięgnęłam po tę książkę. Jestem ogromną wielbicielką powieści Bruce'a W. Camerona i niestety przy historiach z cyklu "Był sobie pies" i jej podobnych "Sztuka ścigania się w deszczu" wypada blado. Zdaję sobie sprawę, że nie jest łatwo wczuć się w psią psychikę i oddać przy tym zachowanie, spostrzeżenia i emocje w sposób wiarygodny. Moim zdaniem Bruce W. Cameron jest niedoścignionym mistrzem na tym polu. Garth Stein nie przekonał mnie zarówno językiem narracji jak i dialogami, a nawet psie przemyślenia były tak mało realistyczne i kompletnie niewiarygodne, że aż bolało. Miało się wrażenie, że tę historię opowiada nam człowiek, albo jakiś bardzo genialny psi filozof.
Mimo swoich mankamentów powieść jest emocjonująca i warta przeczytania. Autor poruszył w niej trudne tematy. Mąż i ojciec, który najpierw mierzy się z tragedią i żałobą po śmierci żony, musi stawić czoła kolejnym przeciwnościom i problemom, które zgotowali mu podli ludzie bez sumienia, czyli jego... teściowie. Heroiczna wręcz walka o córkę jest godna podziwu, zmusza bohatera do podejmowania decyzji ostatecznych. Ten właśnie wątek chyba najbardziej zapadł mi w serce. Bardzo przyjemnie czyta się też o wyścigach samochodowych, które są ogromną pasją Denny'ego. W sztuce ścigania się w deszczu i na mokrej nawierzchni mężczyzna jest mistrzem. Opowieść wzrusza i zmusza do przemyśleń. Jednak wszystko psuje ten niepotrzebny rozdźwięk pojawiający się pomiędzy zdarzeniami, emocjami i psią narracją. Powstaje zgrzyt, na który trudno przymknąć oko.
Mimo moich szczerych chęci, sympatycznego czworonożnego bohatera i morza emocji, które, szczególnie w końcowej części, niejednokrotnie wycisnęły łzę, nie potrafię się zachwycić tą opowieścią. Miałam wobec niej zdecydowanie większe oczekiwania.
Zastanawiam się też, jak podobałaby mi się ekranizacja tej książki i czy na ekranie znikły by te niektóre mankamenty zauważalne podczas lektury. Wiele osób twierdzi, że w tym przypadku film jest lepszy, niż książka. Pozostaje mi tylko samej się o tym przekonać.
WYŚCIG PO SZCZĘŚCIE
"Sztuka ścigania się w deszczu" od ładnych kilku lat czekała na swoją kolej w domowej biblioteczce. Cieszę się, że jest to kolejna pozycja, która zniknęła ze stosiku moich "wyrzutów sumienia", tym bardziej, że jej lektura sprawiła mi wiele przyjemności. Garth Stein napisał ciekawą, wzruszającą opowieść o rodzinie, która musi stawić czoła...
2023-05-18
TABULA RASA
"Listy Noel" to już czwarta część świątecznego cyklu autorstwa Richarda Paula Evansa. Warto pamiętać, że Noel oznacza tyle, co narodzić się, a zatem jest wyznacznikiem nowego początku. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę miała okazję poznać kolejną opowieść, w której pojawi się kolejna odsłona Noel.
Tym razem poznajemy Noel Book, która jest redaktorem w nowojorskim wydawnictwie. Kobieta jest krótko po rozwodzie i stara się na nowo ułożyć sobie życie.Na wieść o śmiertelnej chorobie ojca Roberta dziewczyna wraca do swojego rodzinnego Salt Lake w stanie Utah, które opuściła przed bardzo wielu laty. Niestety już na lotnisku córka dowiaduje się, że ojciec zmarł i nie będzie miała już okazji z nim porozmawiać. Pozostał jej jedynie pusty rodzinny dom, dobrze prosperująca księgarnia oraz... kiełkujące w sercu wyrzuty sumienia. Pozostała też przeszłość, która dopomina się o uwagę.
"Listy Noel" to kolejna przepiękna świąteczna opowieść rozpoczynająca się w ostatnich dniach października i płynnie przeprowadzająca czytelnika przez Helloween, Święto Dziękczynienia, Adwent i prowadzi aż do Wigilii i Bożego Narodzenia. Te dwa miesiące kompletnie odmieniają życie głównej bohaterki, a nas zmuszają do przemyśleń i refleksji.
Jest to opowieść o typowej konstrukcji charakterystycznej dla autora. Każdy rozdział rozpoczyna cytat, tyle że w tym przypadku jest to złota myśl któregoś z pisarzy - ulubionych autorów Roberta Booka. Rozdziały są krótkie i bardzo krótkie, wypełnione po brzegi mądrościami wręcz nakazują nam zatrzymać się na moment i pomyśleć. W wydarzenia wplecione zostały przepiękne, wzruszające listy od tajemniczego nadawcy opatrzone wymownym podpisem "Tabula rasa". I to właśnie dzięki podobnym zabiegom powieści Richarda Paula Evansa są takie niesamowite i wyjątkowe.
Noel musi odbyć trudną, pełną żalu, smutku i złości podróż w przeszłość. Jest to doświadczenie bolesne, ale jednocześnie oczyszczające, przynoszące spokój i równowagę. Miłość i przebaczenie to właściwa droga, choć czasem tak trudno wyciągnąć rękę do zgody. Pozory i złudzenia nie przyniosą szczęścia, a mogą jedynie pogrążyć w beznadziei.
Autor znów stworzył niepowtarzalny, ciepły i przytulny nastrój. Urokliwa księgarnia przez lata prowadzona przez ludzi z pasją i wspierana przez stałych klientów jest miejscem magicznym. Książki mają tutaj szczególną moc przyciągania serdecznych i dobrych ludzi. Podobna historia mogłaby się wydarzyć każdemu niezależnie od miejsca zamieszkania czy pory roku.
A bohaterowie... To w znakomitej większości serdeczni i uczynni ludzie, którzy starają się delikatnie naprowadzić Noel na właściwą ścieżkę. Bo to ona jest tą najbardziej krnąbrną i zbuntowaną postacią. A że świąteczny czas sprzyja cudom, to mamy okazję obserwować piękną, głęboką przemianę głównej bohaterki, która sama prosi we wstępie, by nie oceniać jej zbyt surowo.
"Listy Noel" to opowieść, która wyzwala w nas chyba wszystkie możliwe emocje. Może zainicjować nowy początek dla mnie, dla Ciebie, dla każdego, kto otworzy swoje serce na drugiego człowieka.
TABULA RASA
"Listy Noel" to już czwarta część świątecznego cyklu autorstwa Richarda Paula Evansa. Warto pamiętać, że Noel oznacza tyle, co narodzić się, a zatem jest wyznacznikiem nowego początku. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę miała okazję poznać kolejną opowieść, w której pojawi się kolejna odsłona Noel.
Tym razem poznajemy Noel Book, która jest redaktorem w...
SZLAKIEM KŁAMSTW
"Wyspa Alice" Daniela Sanchez Arevalo to powieść psychologiczno - obyczajowa, którą od dość dawna miałam na liście priorytetów. Zainteresował mnie opis wydawnictwa oraz motyw wokół którego rozwija się fabuła i kiedy tylko powieść wpadła mi w ręce, od razu zabrałam się za lekturę.
Tytułowa Alice jest matką dwóch dziewczynek - Olivii i Ryby. Jej mąż Chris zginął na skutek obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym. Jego żona była wtedy w siódmym miesiącu ciąży, a starsza córeczka miała 6 lat. Alice próbuje jakoś pozbierać się po stracie męża, ale jej myśli ciągle krążą wokół tamtych tragicznych wydarzeń. Okazuje się, że Chris miał swoje tajemnice, a jego podróże służbowe opierały się na kłamstwach i przemilczeniach. Przez przynajmniej dwa lata mężczyzna budował życie swoje i swojej rodziny na pozorach. Tragiczny w skutkach wypadek miał miejsce podczas powrotu z Cape Code, rejonu, który mężczyzna omijał szerokim łukiem, co kompletnie nie zgadzało się z informacjami, jakie przekazywał żonie. Sposobem na radzenie sobie z żałobą jest dla Alice odkrycie prawdy. Przeprowadzenie śledztwa z dnia na dzień staje się jej obsesją. Zdesperowana kobieta postanawia użyć wszelkich sposobów aby poznać prawdziwy cel wyjazdów męża, a wszystkie ślady prowadzą do niewielkiego Hyannis, skąd można się dostać na małą wyspę Robin Island.
Fabuła powieści rzeczywiście mnie zaintrygowała i sprawiła, że bardzo chciałam odkryć prawdę o faktycznym życiu Chrisa, który przez przynajmniej dwa lata ukrywał przed żoną swoje tajemnice. Niestety było to trudne zadanie ponieważ lektura powieści okazała się bardzo męcząca.
Historia rozpoczyna się od szkolnego wypracowania Olivii, które dziewczynka pisze cztery lata po tym, jak straciła ojca. Potem cofamy się do dnia wypadku - czyli dnia "0" i kolejne rozdziały opisują kolejne, następujące po sobie doby po tym tragicznym wydarzeniu. Jednak co kilka rozdziałów niespodziewanie przenosimy się ponownie do czwartego roku po śmierci Chrisa i w zasadzie przez cały czas autor serwuje nam taką przeplatankę. Taki sposób prowadzenia zdarzeń wprowadza sporo chaosu do treści. Powieść jest przegadana, mnóstwo w niej słów, ale mało treści, akcja posuwa się w ślimaczym tempie, co powoduje znużenie. Momentami miałam wrażenie, że czytam niekończąca się opowieść. Narracja pierwszoosobowa została bardzo dobrze dopasowana do tej historii, ale już główna bohaterka niezbyt mi się podobała. Miałam wątpliwości co do jej stanu psychicznego i sposobu opiekowania się dziećmi.
Historia zupełnie nie przystaje do naszych realiów. Niepracująca zawodowo matka, która samotnie wychowuje dwoje dzieci wydaje ogromne ilości gotówki na łapówki, kamerki, podsłuchy tylko po to, aby odkryć prawdę o swoim nieżyjącym mężu. Rozumiem pobudki, desperację, ale w moim odczuciu było to naciągane.
Z przykrością muszę przyznać, że "Wyspa Alice" bardzo mnie rozczarowała. Tak naprawdę trudno włożyć tę książkę w ramy konkretnego gatunku. Ani to powieść psychologiczna, ani kryminał, ani thriller, może najbliżej jej do dość przeciętnej obyczajówki. Daniel Sanchez Arevalo chciał stworzyć niebanalną opowieść, ale wykonanie zawiodło. Autor kompletnie nie potrafił się wczuć w psychikę kobiety, zawiodła kreacja bohaterów, ciężki styl utrudniał czytanie i przede wszystkim zabrakło emocji.
Nie lubię pisać niepochlebnych recenzji, zawsze próbuję wyszukiwać i doceniać dobre strony. Jednak w książce Daniela Sancheza Arevalo jest ich naprawdę niewiele. Żałuję, że powieść, którą tak bardzo chciałam przeczytać, tak mocno mnie wymęczyła i rozczarowała.
SZLAKIEM KŁAMSTW
więcej Pokaż mimo to"Wyspa Alice" Daniela Sanchez Arevalo to powieść psychologiczno - obyczajowa, którą od dość dawna miałam na liście priorytetów. Zainteresował mnie opis wydawnictwa oraz motyw wokół którego rozwija się fabuła i kiedy tylko powieść wpadła mi w ręce, od razu zabrałam się za lekturę.
Tytułowa Alice jest matką dwóch dziewczynek - Olivii i Ryby. Jej mąż Chris...