-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać13
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać7
Biblioteczka
2020
2019-03-10
Absolutnie zachwycająca książka! Fascynująca saga rodzinna, pełna intrygujących, ponadprzeciętnych bohaterów, osadzona w najbardziej burzliwych czasach XX wieku, doskonale napisana. Nic tu już dodać nie można, bo wszystko jest takie, jak powinno. Powieść godna wszelkich pochwał i nagród.
Absolutnie zachwycająca książka! Fascynująca saga rodzinna, pełna intrygujących, ponadprzeciętnych bohaterów, osadzona w najbardziej burzliwych czasach XX wieku, doskonale napisana. Nic tu już dodać nie można, bo wszystko jest takie, jak powinno. Powieść godna wszelkich pochwał i nagród.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2009
Zawsze to powtarzałam i powtarzać będę - Dąbrowska miała, moim zdaniem, potwornie ciężkie pióro. Dlatego "Nocy i dni" nie czyta się łatwo. I nie chodzi o samą objętość powieści, choć ta jest niemała. W stylu pisarki jest coś takiego, co sprawia, że czytanie wymaga czasu, dużego skupienia i zaangażowania. Kiedy jednak to wszystko się już połączy, dostaje się możliwość przeczytania jednej z najbardziej niezwykłych powieści polskich.
"Noce i dnie" są absolutnie zachwycające. Mamy tu doskonałe i dopracowane w najmniejszym szczególe tło historyczno-społeczne. Mamy historię jednej rodziny, która jednak rozwarstwia się na całe mnóstwo wątków pobocznych, z których każdemu poświęcone zostało wiele uwagi i staranności. Mamy przede wszystkim niesamowitych bohaterów, a zwłaszcza dwójkę postaci czołowych - Barbarę i Bogumiła. Barbara jest doskonała, w każdym aspekcie. Choć ewidentnie "tym dobrym" jest Bogumił i widać, że autorka darzy go dużą sympatią (np. zdrada żony, której się dopuszcza jest w pewnym sensie lżej potraktowana, niż ciągłe rozmyślania Barbary o Tolibowskim, z których jednak absolutnie nic nie wynika), to jednak właśnie Barbara jest najlepiej odmalowaną postacią w tej powieści. To taka nasza pani Bovary, tylko że bardziej fascynująca i tragiczna. Bo Barbara jest postacią tragiczną, nawet jeśli czasem swoim histerycznym zachowaniem, wzbudza raczej odczucia komiczne.
Uwielbiam "Noce i dnie" - to powieść o przemijaniu pewnych czasów i pewnych ludzi. Odczuwalne, zwłaszcza w późniejszych tomach, wpływy wkraczających na arenę życia społeczno-obyczajowego nurtów młodopolskich, doskonale ścierają się z wartościami wyznawanymi przez starsze, pozytywistyczne pokolenie, którego reprezentantem jest tutaj Bogumił. To rzeczywiście jest saga pokoleniowa - daje niesamowicie szeroki ogląd na wszystkie aspekty życia ludzi przełomu XIX i XX wieku. Jedna z książek, które naprawdę trzeba przeczytać.
Zawsze to powtarzałam i powtarzać będę - Dąbrowska miała, moim zdaniem, potwornie ciężkie pióro. Dlatego "Nocy i dni" nie czyta się łatwo. I nie chodzi o samą objętość powieści, choć ta jest niemała. W stylu pisarki jest coś takiego, co sprawia, że czytanie wymaga czasu, dużego skupienia i zaangażowania. Kiedy jednak to wszystko się już połączy, dostaje się możliwość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010
Niełatwo przedrzeć się przez zawiły gąszcz bohaterów i wydarzeń, o których pisze autorska. Czytając tę książkę przed egzaminem z literatury XX wieku, zachodziłam w głowę, jak tu spamiętać już nawet nie wydarzenia i ich kolejność, ale choćby imiona postaci. Dopiero po rozrysowaniu wykresów, udało mi się dojść do tego, kto jest kim i jak się z innymi łączy. Czy dobrze się czyta książkę, do której potrzebne jest rozrysowanie zawiłego drzewa genealogicznego, celem pojęcia struktury opowieści? Niekoniecznie.
W tej niezwykle nawarstwionej sadze rodzinnej (całość rozgrywa się na przestrzeni niemal dwóch wieków!) jest całe mnóstwo wątków, mniejszych, większych, dotyczących głównych bohaterów i tych pobocznych. Gdyby rozłożyć to na części pierwsze i każdemu z rodów/pokoleń poświęcić osobną powieść, wtedy byłoby to uporządkowane i chyba lepiej oddawałoby sedno opowieści. Tutaj niestety panuje spory chaos. Autorka upchnęła zbyt wiele, potencjalnie ciekawych wątków na zbyt małej przestrzeni, stąd nawet to, co mogłoby błyszczeć, ginie w mrokach, przywalone dziesięcioma innymi historiami.
Moje uczucia względem tej książki są mieszane. Jest poniekąd dobra - lubię sagi rodzinne, zwłaszcza te rozgrywające się w ciekawych czasach i miejscach. Pojedyncze wątki bardzo przypadły mi do gustu. Jednak ogólne wrażenie chaosu jest potężne - po niecałych dwóch latach od przeczytania książki, jestem w stanie przypomnieć sobie dosłownie urywki, strzępy 2, może 3 wątków pojawiających się w toku powieści. To niewiele.
Niełatwo przedrzeć się przez zawiły gąszcz bohaterów i wydarzeń, o których pisze autorska. Czytając tę książkę przed egzaminem z literatury XX wieku, zachodziłam w głowę, jak tu spamiętać już nawet nie wydarzenia i ich kolejność, ale choćby imiona postaci. Dopiero po rozrysowaniu wykresów, udało mi się dojść do tego, kto jest kim i jak się z innymi łączy. Czy dobrze się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-08
„Ulica tysiąca kwiatów”, to książka, która ma w sobie wszystko, czego szukam w lekturach czytanych dla przyjemności – a zatem jest to saga rodzinna, romans, opowieść o II wojnie światowej i o wpływie, jaki wywierała ona na człowieka nie tylko w ujęciu masowym, ale też (a może i przede wszystkim) jednostkowym, wreszcie przedstawia ona obraz Japonii, tej przedwojennej i tej wczesnopowojennej, stojącej na rozdrożu między wielowiekowymi tradycjami a wkraczającą z impetem zachodnią nowoczesnością.
Już od pierwszych stron autorka zalewa nas potokiem japońskich terminów i obrazami bardzo silnie osadzonymi w tamtejszej rzeczywistości. Można to oceniać dwojako. Z jednej strony pozwala to wczuć się w klimat historii, a także poznać nowe aspekty kultury japońskiej – to miłe przeczytać powieść o Japonii, która nie kończy się tylko na gejszach (choć zdecydowanie bardzo lubię tę tematykę), ale zapoznaje czytelnika również ze światem sumo czy teatru no – zagadnieniami, jak sądzę, mglistymi dla Europejskiego czytelnika. Książkę cenię tak wysoko właśnie ze względu na jej wątki powiązane z sumo – w życiu bym nie pomyślała, że taki sport może mnie zainteresować, jednak gdy przebije się przez czysto wizualną otoczkę, którą widzą nie-Japończycy (czyli dwóch wielkich facetów mocuje się o to, który pierwszy wypadnie ze swoistego ringu), dostrzega się jak potężna tradycja za tym stoi, ile znaczenia kryje się w każdym geście i spojrzeniu zawodników. Wydaje mi się, że teatr no, czyli pasja drugiego z braci, dostała w książce trochę mniej miejsca, a przynajmniej od strony merytorycznej, czego trochę żałuję.
Jest jednak i druga, mniej pozytywna strona medalu. Miejscami wydaje się, jakby autorka trochę na siłę wtykała japońskie słownictwo. O ile mogę zrozumieć sięganie po słownictwo japońskie, gdy odpowiedniki w innych językach po prostu nie istnieją, to jednak słowa takie jak „obasan”, „ojisan”, czy już tym bardziej „hai” można by tłumaczyć bez najmniejszego problemu. Wydają się pozostawione w oryginale tylko po to, by stale przypominać, że czytamy powieść japońską, a to chyba wiemy i bez tego.
Podoba mi się spokojny sposób, w jaki płynie tok narracji. Może autorka nie ma jakiegoś wybitnego stylu – określiłabym go raczej mianem przezroczystego, ale jak dla mnie historia broni się sama, nie potrzebuje wymyślnej narracji. Ani przez moment nie nudziłam się w trakcie lektury – nawet w chwilach bezruchu, poświęconych tylko i wyłącznie na przemyślenia bohaterów.
„Ulica tysiąca kwiatów” po brzegi wypełniona jest duchem japońskiego fatalizmu. O ile początkowo wydawało mi się to zbyt nierealistyczne, że cała rodzina – Hiroshi, Kenji, a także ich dziadkowie – przeżyła wojnę bez większego szwanku, o tyle później szala przechyliła się na drugą stronę. Opowieść zaczęła wydawać mi się trochę nierealistyczna ze względu na ilość tragedii, która w późniejszym życiu spotkała bohaterów. W gruncie rzeczy jednak mi to nie przeszkadzało – w jakiś sposób pasowało do nastroju powieści.
Podobało mi się to, że powieść miała tak wielu bohaterów, z których każdemu autorka poświęciła dużo uwagi – tym bardziej, że postaci drugoplanowe, takie jak Akira Yoshiwara czy Haru Tanaka, były niemniej ciekawe, niż główni bohaterowie.
Szkoda, że narracja tak przyspieszyła w ostatniej części powieści – wcale bym nie żałowała, gdyby była ona grubsza o te 200 stron i rozprawiła się z dorosłym życiem bohaterów tak dokładnie, jak z ich dzieciństwem. Niemniej oceniam książkę bardzo dobrze – przeczytałam ją niemalże jednym tchem i pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałam po jej zakończeniu, to to, że najchętniej wróciłabym teraz do pierwszej strony i zaczęła od nowa, raz jeszcze, byle tylko wrażenia trwały nadal :)
„Ulica tysiąca kwiatów”, to książka, która ma w sobie wszystko, czego szukam w lekturach czytanych dla przyjemności – a zatem jest to saga rodzinna, romans, opowieść o II wojnie światowej i o wpływie, jaki wywierała ona na człowieka nie tylko w ujęciu masowym, ale też (a może i przede wszystkim) jednostkowym, wreszcie przedstawia ona obraz Japonii, tej przedwojennej i tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na moje wysokie oczekiwania względem "Pachinko" złożyło się kilka czynników - saga rodzinna o korzeniach azjatyckich, osadzona na tle historycznym, z silnymi wątkami japońskimi. Wypisz, wymaluj, ideał w 100% trafiający w moje gusta. Tym większe niestety było moje rozczarowanie nie dość, że po zakończeniu lektury, to jeszcze w jej trakcie...
"Pachinko" należałoby ocenić w sposób dwojaki. W pierwszej kolejności jest to wycinek tak niezwykłej, jak nieznanej szerszemu gronu (szczególnie Europejczyków) historii koreańskich emigrantów na ziemiach japońskich. Pod tym względem autorka zaskoczyła mnie niezmiernie - przedstawiła realia świata, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Choć powieści o Japonii zdążyły już na stałe (niestety nadal w niewystarczającym dla mnie stopniu) zagościć na półkach polskich księgarni, to o Korei i jej mieszkańcach nadal wiemy niewiele. Gdyby więc oceniać książkę ze względu na jej wartość edukacyjną i społeczną, należałoby wystawić wysoką notę.
Niestety jest też i druga - ciemniejsza - strona medalu. "Pachinko", w mojej prywatnej opinii, nie sprawdziło się jako wciągająca powieść. Już wstęp - zwiastujący opowieść leniwą, pełną szczegółów i przejmujących obrazów ludzkich emocji - niemile zaskoczył, gdy nagle, bez żadnego ostrzeżenia przyspieszył, rozpędzając się od 10km/h do 300 w ciągu 5 sekund. Może taka umiejętność stanowi zaletę w motoryzacji, ale raczej nie w literaturze. Dalej wcale nie było lepiej. Narracja okazała się płaska, przezroczysta, właściwie pozbawiona stylu. To samo tyczy się bohaterów - nie poczułam się związana z żadnym z nim, wszyscy wydawali się papierowi, ograniczeni w swoim rozwoju, nieprzekonujący. Wisienką na tym zakalcu było tempo akcji - za szybko, za dużo, po łebkach. Mimo szczerych chęci nie zaangażowałam się w opowieść.
Ostatecznie "Pachinko" odbieram jako dobry materiał reporterski i o wiele słabszej jakości powieść.
Na moje wysokie oczekiwania względem "Pachinko" złożyło się kilka czynników - saga rodzinna o korzeniach azjatyckich, osadzona na tle historycznym, z silnymi wątkami japońskimi. Wypisz, wymaluj, ideał w 100% trafiający w moje gusta. Tym większe niestety było moje rozczarowanie nie dość, że po zakończeniu lektury, to jeszcze w jej trakcie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Pachinko" należałoby ocenić w...