Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

Zacznijmy od bardzo ważnej rzeczy. Okładki ten serii są CUDOWNE! Już pierwszy tom był pięknie wydany, a okładka tej części w moim odczuciu jest jeszcze ładniejsza. Oddają one idealnie klimat tych pozycji, jej bajkowość i to, że jest skierowana do młodszych czytelników.

W "Nellie. Zauroczenie" autorka w większej mierze skupiła się na polityce i niestety na romansie. O ile ten pierwszy aspekt jest dla mnie zdecydowanie na plus to pojawiający się tutaj trójkąt miłosny do mnie nie przemawia.

Kreacja bohaterów pozostaje niezmienna i nadal są oni nijacy. Żadna z postaci się nie wyróżnia, wszyscy z nich są typowi. Nellie nadal pozostaje niezdecydowana i trochę głupiutka, Armand to jeden z najbardziej irytujących bohaterów z jakimi miałam do czynienia, a Henri.... Henri jak tak teraz myślę jest całkiem dobrze wykreowany i w sumie go polubiłam.

Polityka w tej książce jest mocno zarysowana i przystępnie przedstawiona, dzięki czemu trafi do młodszego czytelnika i być może skłoni go do dalszego zagłębienia się w ten temat. Ja mając 13 lat po przeczytaniu tej książki zainteresowałabym się działaniem monarchii, tym czy dziedziczenie tronu jest sprawiedliwe.

Bardzo żałuję, że w tym tomie Payette całkowicie pominęła teorie fizyczne, które stanowiły mocny punkt poprzedniej części. Dla młodego czytelnika teoria baniek mydlanych brzmi niezwykle ciekawie i szkoda, że autorka dalej tego nie pociągnęła.

"Nellie. Zauroczenie" niestety podobało mi się nieco mniej niż poprzednik. Stało się to głównie za sprawą mocniej zarysowanego wątku miłosnego, który już w przypadku pierwszej części nie przypadł mi do gustu. Należy pamiętać, że są to książki skierowane do młodszych czytelników i gdybym nie miała tych swoich 20 lat na pewno spodobałyby mi się bardziej. Nie mogę jednak odmówić tej książce, że miło spędziłam z nią czas. Idealnie nadawała się do czytania na nudnych wykładach. Jeśli macie rodzeństwo w wieku podstawówkowym to możecie polecić im tą pozycję.

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

Zacznijmy od bardzo ważnej rzeczy. Okładki ten serii są CUDOWNE! Już pierwszy tom był pięknie wydany, a okładka tej części w moim odczuciu jest jeszcze ładniejsza. Oddają one idealnie klimat tych pozycji, jej bajkowość i to, że jest skierowana do młodszych czytelników.

W "Nellie. Zauroczenie" autorka w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

Ostatnio mam dużą ochotę na fantastykę i tak naprawdę nie mam ochoty czytać niczego więcej. Jako, że byłam chora nie miałam siły czytać niczego wymagającego, więc mój wybór padł na pierwszy tom serii "Czarny mag". I śmiało mogę powiedzieć, że nie żałuję swojej decyzji.

Ryiah oraz Alex są bardzo młodymi bohaterami, bo mają zaledwie piętnaście lat. Często zdarza się, że postacie w takim wieku przedstawione w książkach są niezwykle infantylne jednak na całe szczęście w przypadku tej pozycji tak nie jest. Zachowanie Ry często bywa niezrozumiałe, dziewczyna często kieruje się w swoim zachowaniu impulsem, jej decyzje są pokierowane emocjami. Pracowitość Ryiah jest godna podziwu. Muszę przyznać, że sama chciałabym mieć tyle samozaparcia i spędzać mnóstwo czasu na nauce, żeby osiągnąć swój cel. Chwała Carter za to, że jej główna bohaterka posiada wady. Nie jest idealna, ma tego świadomość i akceptuje swoje wady. No i super. Tak powinno być zawsze, bo nikt z nas nie jest pozbawiony niedoskonałości.

Miałam też pewien zgrzyt, a mianowicie piętnastoletni przypominam PIĘTNASTOLETNI Alex jest określany jako łamacz serc. Jak dla mnie jest to nierealistyczne, jest to raczej taki wiek, gdzie przeżywa się pierwsze miłości, a nie zmienia dziewczyny jak rękawiczki.

Relacje jakie panują pomiędzy bohaterami są urzekające. Mamy tutaj cudowną przyjaźń oraz miłość pomiędzy rodzeństwem. Ry jest w stanie wskoczyć za Elle i Alexa w ogień, a oni również zrobią dla niej wszystko. Pomimo rywalizacji jaka panuje pomiędzy uczniami Akademii nadal niektórzy z nich potrafili nawiązać bliższe relacje i współpracować ze sobą.

Zdecydowanie najsłabszym punktem tej książki jest wątek miłosny. Przewidywalny, nieciekawy, oczywisty. Tak można go opisać. Uważam że, autorka mogła inaczej rozwinąć ten aspekt. Wszystko działo się na szybko. Typowa miłość od nienawiści. Ja mówię tutaj nie.

"Pierwszy rok" to bardzo dobry początek serii i debiut autorki. Mimo że, cała akcja powieści dzieje się w Akademii nie brakuje tutaj akcji. Mamy walki, mamy trochę brutalności. Z zafascynowaniem śledziłam losy Ryiah i jej przyjaciół. Na początku akcja nie jest zbyt porywająca, ale im dalej tym lepiej. Jeśli macie ochotę na przyjemną fantastykę młodzieżową przepełnioną akcją to zainteresujcie się tą pozycją.

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

Ostatnio mam dużą ochotę na fantastykę i tak naprawdę nie mam ochoty czytać niczego więcej. Jako, że byłam chora nie miałam siły czytać niczego wymagającego, więc mój wybór padł na pierwszy tom serii "Czarny mag". I śmiało mogę powiedzieć, że nie żałuję swojej decyzji.

Ryiah oraz Alex są bardzo młodymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Żółte ślepia" to pierwsza książka z tak wyraźnie zaznaczonymi elementami słowiańskimi z jaką miałam okazję się zapoznać. Duchy, nawie, wiedźmy to zdecydowanie klimaty, które odpowiadają moim gustom. Kolejnym apektem, który bardzo podobał mi się w tej historii jest mocno rozwinięty wątek polityczny, który świetnie współgra z mrocznym klimatem, budowanym przez obecność upiorów.

Medvid jest niezwykle złożoną postacią. Silny, uważany za gbura i często jawiący się jako osoba wredna, to mimo to jest postacią, która jest w stanie poświęcić życie dla ukochanej osoby. Gdyby nie on, król oraz jego świta mieliby niemały problem. To właśnie Medvid jest osobą, która najlepiej włada młotem w całym Gnieźnie i jak mało kto zna świat podziemnych istot.

Jednak to Gosława jest bohaterką która najbardziej skradła moje serce. Jest to osoba, która swoją siłą i ciętym językiem potrafi przekonać każdego do swojej racji. Wiedźma nie przejmuje się opinią innych, nic nie robi sobie z tego, że wiele osób ma o niej złe zdanie. Przy tym postać ta nie jest pozbawiona inteligencji. Jej spostrzeżenia zawsze są trafne i dobitnie przez nią wygłoszone.

Polityka i religia jest jednym z ważniejszych aspektów tej książki. Historię tą można przełożyć na czasy panowania Mieszka I. Do pogańskiej Polski zaczynają napływać niemieccy biskupi w celu chrystianizacji ziem Królestwa Polskiego. Niszczone są świątynie, ścinane święte drzewa. Autor dobrze przedstawił niepokój ludności związany z tak nagłymi i ofensywnymi zmianami. W pewnym momencie nie wiesz czy to w co wierzysz przez całe życie jest prawdą i jednocześnie nie widzisz sensu w tym co ma nastąpić w przyszłości.

Zakończenie tej książki sprawia, że bardzo chciałabym, żeby powstała druga część i mam nadzieję, że autor ma w planach jej napisanie. Postacie ukazane na kartach tej powieści zasługują na rozwinięcie.

"Żółte ślepia" to powieść przepełniona pogańskimi wierzeniami, stworami i czarami. Marcin Mortka sprytnie łączy elementy fantastyczne z nieco zmienioną historią Polski. Znajdziemy tutaj oryginalnych bohaterów, którzy przyciągają do siebie swymi nietuzinkowymi charakterami. Jeśli chcecie wkroczyć w mroczny, średniowieczny świat to ta pozycja jest dobrym wyborem.

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Żółte ślepia" to pierwsza książka z tak wyraźnie zaznaczonymi elementami słowiańskimi z jaką miałam okazję się zapoznać. Duchy, nawie, wiedźmy to zdecydowanie klimaty, które odpowiadają moim gustom. Kolejnym apektem, który bardzo podobał mi się w tej historii jest mocno rozwinięty wątek polityczny, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zabierając się za "Ostatniego świadka" nie miałam co do tej książki żadnych oczekiwań, nie wiedziałam o niej praktycznie nic. Ale jako, że jest to kryminał podeszłam do tej pozycji ze sporym zapałem i przeczytałam ją w dwa dni, co z moim tempem czytania jest dużym osiągnięciem.

Kurcze. Szybko czytało się tę książkę, ale jednak w ogólnym rozrachunku jest niestety dość słaba. W moim odczuciu największym minusem byli bohaterowie. Autorki stworzyły postacie tak puste i zapatrzone w siebie, że miałam ochotę ich wszystkich trzasnąć. Wszyscy w tej książce są bardzo bogaci, mają piękne domy i odnoszę wrażenie, że tak naprawdę nikt tego nie docenia. Niby się przyjaźnią, ale w gruncie rzeczy nie widzą niczego poza czubkiem własnego nosa. Sztuczne uśmiechy, sztuczne wsparcie. Fałszywość. To jedno słowo podsumowuje zachowanie bohaterów. A przepraszam. Zapomniałam wspomnieć, że uważają ludzi pochodzących z innej klasy społecznej za gorszych, czego przykładem jest sytuacja Blaire.

Praktycznie od początku książki wiedziałam kto jest sprawcą, było to tak oczywiste, że ciężko było na to nie wpaść. Autorki co prawda próbowały wywieść czytelnika w pole, ale niestety słabo im to wyszło. Z co drugiej strony biła informacja, kto stoi za całym złem. Wręcz miałam ochotę krzyknąć "Ej, Kate, panie policjancie, jesteście tak głupi czy tylko udajecie"?

Żeby nie było. Ta książka ma też dobre strony. Bardzo podobało mi się, że autorki pokazały jak bardzo na naszym życiu odbiją się traumatyczne przeżycia jakie spotkały nas w przeszłości czy też nasze dzieciństwo. Akurat ten temat został bardzo dobrze przedstawiony. Bohaterowie mają swoje problemy (jedynie to ich ratuje), które wynikają z wydarzeń zarówno od nich niezależnych jak i od tych, na które mieli wpływ. Co ważne, pisarki pokazały, że traumy na zawsze zostają z nami i odbiją się także na bliskich nam osobach.

Zakończenie. Mogłabym nawet przeżyć beznadziejnych bohaterów, gdyby końcówka była po prostu dobra. Nie rewelacyjna. Jedynie dobra. Niestety była fatalna. Bez żadnego polotu, przewidywalna i mało prawdopodobna. Serio. Ja nie wiem czy jakikolwiek człowiek o zdrowych zmysłach postąpiłby w ten sposób.

"Ostatni świadek" to pozycja, która miała potencjał, ale w ogóle nie został on wykorzystany. Jeśli bohaterowie tej książki, byliby lepiej wykreowani i cokolwiek sobą prezentowali to ta historia dostałaby ode mnie dużo wyższą ocenę. Przeżyłabym nawet to zakończenie. Jednak postacie zabierały mi radość z czytania tej powieści. Jest to króciutka książka, ma ledwie 300 stron, więc można ją połknąć w jeden wieczór. Czy warto? Myślę że, ta pozycja może spodobać się wielu czytelnikom, jednak dla mnie to za mało.

Zabierając się za "Ostatniego świadka" nie miałam co do tej książki żadnych oczekiwań, nie wiedziałam o niej praktycznie nic. Ale jako, że jest to kryminał podeszłam do tej pozycji ze sporym zapałem i przeczytałam ją w dwa dni, co z moim tempem czytania jest dużym osiągnięciem.

Kurcze. Szybko czytało się tę książkę, ale jednak w ogólnym rozrachunku jest niestety dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

W literaturze młodzieżowej mieliśmy już chyba wszystko. Tworząc książkę osadzoną w tym gatunku ciężko stworzyć coś oryginalnego. Tomi Adeyemi posługuje się wieloma schematami, można wręcz powiedzieć, że w tej pozycji brakuje jedynie trójkąta miłosnego. Jednak niech Was to nie zniechęci. Autorka stworzyła niezwykły świat, przepełniony okrucieństwem i walką, a elementy afrykańskiej mitologii bezapelacyjnie budują cudowny klimat.

Zelie jest postacią, która o dziwo nie wzbudziła mojej antypatii. Często główne bohaterki książek młodzieżowych są cholernie infantylne, a ich niektóre zachorowania są tak głupie, że czytelnik zastanawia się jak to możliwe, aby robić tak bezsensowne rzeczy. Zelie jednak jest inna. Jest to silna dziewczyna, która może i nie jest pewna siebie, ale nie boi się walczyć i jest w stanie poświęcić wszystko dla dobra swoich najbliższych. Postacią, która skradła moje serce jest Amari. Dziewczyna poprzez całą powieść przeszła niezwykłą metamorfozę. Z zagubionej księżniczki stała się wojowniczką i cudowną przyjaciółką. Niestety postacie męskie stoją na niższym poziomie, w zasadzie niczym się nie wyróżniają.

Należy również wspomnieć, że narracja w tej powieści podzielona jest na trzy osoby- Zelie, Amari i księcia Inana. Trzeba przyznać, że jest to bardzo dobry zabieg. Właśnie dzięki temu możemy bliżej poznać każdego z tych bohaterów. Autorka przybliża motywy kierujące każdym z nich, ich rozterki i problemy. Poprzez to dowiadujemy się jak różne jest ich spojrzenie na te same sytuacje.

Jak wspomina sama Adeyemi książka ta jest odpowiedzią na prześladowania rasowe panujące w USA. Wszyscy magicy stworzeni przez autorkę są osobami czarnoskórymi i mają piękne białe włosy co jest jej przekleństwem. Ród magów również jest prześladowany, jego członkowie są nazywani glistami, nie mogą być spokojni o swoje życie. Bardzo podobało mi się, że autorka nie przedstawiła tego problemu w sposób ofensywny, tylko przemyciła go na tyle dyskretnie, że nie wybijał się na pierwszy plan, ale jednak był zauważalny. Przede wszystkim z tej książki nie bije ostracyzm w stosunku do ludzi białych, jak często dzieje się to w przypadku pozycji poruszających temat rasizmu. Autorka pokazała dobre i złe strony zarówno magów jak i kosidian, za co ma u mnie dużego plusa.

"Dzieci krwi i kości" to książka zawierająca wiele schematów, ale jednak dzięki wprowadzonym w niej elementom kultury afrykańskiej wyróżniająca się z tłumu. Jeśli liczycie, że znajdziecie w tej pozycji coś innowacyjnego to myślę że, mocno się zawiedziecie. Jednak jeśli chcecie miło spędzić czas z powieścią z niesamowitym klimatem w towarzystwie magii i pradawnych rytuałów to jest to książka dla Was!

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

W literaturze młodzieżowej mieliśmy już chyba wszystko. Tworząc książkę osadzoną w tym gatunku ciężko stworzyć coś oryginalnego. Tomi Adeyemi posługuje się wieloma schematami, można wręcz powiedzieć, że w tej pozycji brakuje jedynie trójkąta miłosnego. Jednak niech Was to nie zniechęci. Autorka stworzyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

Przez bardzo długi czas wzbraniałam się przed czytaniem pozycji napisanych przez Kinga. Jego książki zewsząd mnie atakowały, co zamiast przyciągać jedynie mnie odpychało. Jednak opis "Instytutu" tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłam się przełamać. I absolutnie nie żałuję.

Już dawno żadna książka nie zachwyciła mnie tak mocno jak "Instytut". Ta historia wciągnęła mnie bez reszty. Mimo ogromu nauki jaki mam na studiach, starałam się wygospodarować jak najwięcej czasu na dalsze zagłębianie się w tej powieści.

Protagoniści wykreowani przez Kinga zdecydowanie mogą skraść serce. Moje na pewno im się udało. Często w przypadku tworzenia bohaterów dziecięcych autorzy kierują się wieloma stereotypami. Kingowi zdecydowanie nie można tego zarzucić. Postacie są oryginalne, mądre i przy tym realistyczne, a ich zachowanie nie jest zbyt dojrzałe. Nie znajdziemy tutaj nieustraszonych bohaterów, a dzieci, które są zagubione i przestraszone, ale mimo wszystko starają się walczyć jak tylko mogą. Luke to niezwykle inteligenta "bestia", ale jego poczynania nie są przesadzone. Mimo że, wiedzą zdecydowanie przewyższa swoich rówieśników jak i niejednego dorosłego autor nie pozwolił nam zapomnieć, że jest tylko dzieckiem. Potrafił zachować złoty środek.

Sam pomysł wykreowania instytutu w którym są przeprowadzane testy na dzieciach ze zdolnościami parapsychicznymi to coś rewelacyjnego. King stworzył miejsce pełne okrucieństwa, gdzie cierpienie bije z każdej strony. Tutaj nikt nie ma skrupułów, jest jeden cel do którego dąży się nie zważając na krzywdzę jaką wyrządza się dzieciom. W tej historii dorośli są potworami, jednak bez obaw, trafiają się też dobrzy ludzie.

Wiele osób narzeka na to, że styl Kinga jest przegadany i jego książki momentami bywają nużące. Ja nie dostrzegłam tego w tej pozycji. Ani przez chwilę nie czułam się znudzona, oczywiście były nieco spokojniejsze momenty, ale miały one potem swoje odzwierciedlenie w dalszej części historii. "Instytut" to cegiełka, książka ma ponad 660 stron, a ja ani przez chwilę nie odczułam jej długości i zdecydowanie bym jej nie skróciła. Rozbicie akcji na perspektywy wielu bohaterów, również mi nie przeszkadzało. Uważam wręcz, że był to świetny zabieg, dzięki któremu lepiej poznaliśmy emocje bohaterów.

"Instytut" niewątpliwie mnie zachwycił. Jest to pozycja która mnie wzruszyła i która mną wstrząsnęła. Od pierwszych stron zostałam wciągnięta w historię Luka i jego przyjaciół i nie potrafiłam się od niej oderwać. Jeśli lubicie tego autora to myślę że, zdecydowanie warto sięgnąć po tą pozycję. A jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z jego twórczością to może dzięki tej książce przekonacie się do niej tak samo jak ja.

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

Przez bardzo długi czas wzbraniałam się przed czytaniem pozycji napisanych przez Kinga. Jego książki zewsząd mnie atakowały, co zamiast przyciągać jedynie mnie odpychało. Jednak opis "Instytutu" tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłam się przełamać. I absolutnie nie żałuję.

Już dawno żadna książka nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Nellie" ma tak piękną okładkę, że od razu przyciąga wzrok! Rysunkowa, bajkowa i przy tym prosta, bez zbędnych dodatków. Świetnie pasuje do treści tej pozycji i oddaje jej klimat.

Sylvie Payette nie posiada zniewalającego stylu pisania. Polotu pisarskiego w tej książce brak, język jest do bólu prosty, nie wiem czy można tutaj znaleźć chociaż jedną metaforę. Czyta się to bardzo szybko, jednak jak dla mnie warsztatowa autorka wypada blado.

Co mogę powiedzieć o bohaterach? Są typowi. Znajdziemy tu każdy typ rodem z książek młodzieżowych. Nellie to zwyczajna dziewczyna, która nagle staje się ulubienicą tłumu. Tania jest wredną suczą jaką można znaleźć w filmach o amerykańskim liceum. Oczywiście mamy tutaj też dobrą ciocię pomagającą wszystkim dookoła, dziewczynę łagodzącą konflikty i faceta, który sam nie wie czego chce.

Sam pomysł na stworzenie nowego świata bardzo przypadł mi do gustu! Alternatywna rzeczywistość kompletnie inna od tej do której jesteśmy przyzwyczajeni. Samo wytłumaczenie jak doszło do rozdarcia światów jest logiczne i ma pokrycie w historii. Do tego Payette swój pomysł poparła wypowiedziami chociażby Einstein'a, które są umiejętnie wplecione w fabułę.

Wątek miłosny pozostawię bez komentarza, bo tu w sumie nie ma o czym mówić. Zero oryginalności, jak to w młodzieżówkach bywa zakochanie od pierwszego wejrzenia po zaledwie kilkunastu godzinach znajomości.

"Nellie. Wtajemniczenie" to książka od której nie można wymagać zbyt dużo. Ja podeszłam do niej jako do pozycji, która będzie lekka i pomoże mi na chwilę zapomnieć o studiach i swoją rolę spełniła. Miło spędziłam przy niej czas, jest krótka, więc spokojnie można "połknąć" ją w jeden wieczór. Jeśli macie ochotę na książkę, która nie jest wymagająca, trochę typowa, ale przy tym pomysł na fabułę jest bardzo fajny to mogę Wam polecić właśnie "Nellie". Ja sama chętnie sięgnę, po kolejne tomy.

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Nellie" ma tak piękną okładkę, że od razu przyciąga wzrok! Rysunkowa, bajkowa i przy tym prosta, bez zbędnych dodatków. Świetnie pasuje do treści tej pozycji i oddaje jej klimat.

Sylvie Payette nie posiada zniewalającego stylu pisania. Polotu pisarskiego w tej książce brak, język jest do bólu prosty,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Skrzynia ofiarna" jest promowana jako powieść, która spodoba się fanom uwielbianego przez miliony "Stranger Things" Muszę przyznać, że ja ten serial również pokochałam i mogę się zgodzić, że w pewnym stopniu klimat panujący w tej pozycji jest podobny do tego z netflixowskiej produkcji. Oczywiście nie jest to kalka, ale w powieści Stewarta również znajdziemy mroczne lata 80 i młodych bohaterów.

Jedną z kwestii, która najbardziej mnie urzekła jest wielowątkowość powieści. Tutaj nie ma żadnego zbędnego rozdziału. Z pozoru niektóre z nich wydają się bezsensowne i można zacząć się zastanawiać po co autor skupia się na takich głupotach. Jednak w tej książce wszystko się łączy, każda składowa ma swoje uzasadnienie w przyszłości lub przeszłości. A do tego cała historia jest spójna, nie dopatrzyłam się żadnych błędów logicznych.

Cała historia była bardzo dynamiczna, dlatego książkę czytało się bardzo szybko. Autor nie ma w zwyczaju lać wody, stworzył on powieść pełną akcji, która w wielu momentach potrafiła zaskoczyć i przestraszyć. I tu dochodzimy do kolejnego pozytywu. Myślę że, wiele osób wie jak to z grozą w thrillerach młodzieżowych bywa. Co tu dużo mówić, zazwyczaj nie ma jej zbyt wiele. Oj, nie w tym przypadku. "Skrzynia ofiarna" jest przepełniona brutalnością i strachem. Atmosfera jest niezwykle mroczna, a w każdym kącie tkwi niebezpieczeństwo. Oczywiście nie powiedziałabym, że jest to straszna książka, ale świetnego klimatu nie można jej odmówić.

Piątka bohaterów wokół których głównie kręci się akcja to dość spora liczba. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zleją się w jedną całość i stracą swoją indywidualność. Na szczęście Stewartowi udało się tego uniknąć. Każda z postaci jest zupełnie różna, inaczej patrzy na świat, ma inne problemy. Żaden z bohaterów nie był dla mnie irytujący, co często ma miejsce w postaci nastoletnich bohaterów (w szczególności) bohaterek, które w większości są cholernie infantylne. Tutaj też mamy do czynienia z postacią która mądrością nie grzeszy, ale właśnie taki był zamysł autora i jej obecność dodaje ociupinę humoru to tej historii.

W pozycji Stewarta poza mrokiem znajdziemy bardzo dyskretny wątek miłosny, który ani przez chwilę nie przeszkadzał mi w odbiorze powieści. Zdecydowanie mocniej autor skupił się na pokazaniu siły przyjaźni. Młodzieńcze lata to najlepszy czas na poznanie osób, które będą nam towarzyszyć całe życie. Jeśli chcemy, aby te relacje przetrwały należy je pielęgnować i co najważniejsze nie chować wobec siebie żadnych uraz. Właśnie to jest głównym przesłaniem jakie przedstawia czytelnikowi brytyjski pisarz.

"Skrzynia ofiarna" to naprawdę wart uwagi thriller dla młodzieży. Jest to świetna propozycja na jesienne wieczory, kiedy pogoda za oknem nadaje życiu smutku i delikatnego mroku. Mnie ta pozycja niezwykle wciągnęła i z w napięciu oczekiwałam jak potoczą się losy bohaterów. Jeśli szukacie książki, która nie jest wymagającą lekturą, a przy tym posiada nutkę grozy jest to historia dla Was!

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Skrzynia ofiarna" jest promowana jako powieść, która spodoba się fanom uwielbianego przez miliony "Stranger Things" Muszę przyznać, że ja ten serial również pokochałam i mogę się zgodzić, że w pewnym stopniu klimat panujący w tej pozycji jest podobny do tego z netflixowskiej produkcji. Oczywiście nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Nazywam się Milion" to zdecydowanie największe zaskoczenie tego roku! Po okresie czytania samych średnich bądź słabych książek nareszcie zagłębiłam się w pozycję, która pochłonęła mnie bez reszty. Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, w której jednym z głównych aspektów, jest poszukiwanie twórcy dopalaczy, które zbierały żniwo wśród młodych polaków w 2018 roku.

Bohaterowie tej powieści są bardzo dobrze wykreowani, a w szczególności Milion. Jest to postać niezwykle złożona. Kobieta zagubiona, szukająca siebie i nie wiedząca jakie jest jej miejsce w życiu. Wyobraźcie sobie jak strasznym uczuciem musi być świadomość, że nie wie się, kim się jest. Autorka świetnie pokazała tragiczność tej sytuacji i stworzyła postać, która ma swoje wzloty i upadki, ale przede wszystkim przez cały czas przyświeca jej jeden cel- poznać swoją przeszłość.

Kirski również nie jest postacią jednoznaczną. Z jednej strony świetny policjant, który kocha swoją pracę i kochający ojciec, z drugiej człowiek zagubiony, podświadomie tęskniący za miłością i nie radzący sobie z przeszłością. Na kartach powieści coraz bardziej poznajemy jego skomplikowaną naturę i okazuje się, że nie jest jedynie bezdusznym gliną, ale również mężczyzną, którego ciągle przepełnia strach.

Moje serce jednak przede wszystkim skradł Hary- syn Kirskiego. Chłopak ten jest niezwykle rezolutny jak na swój wiek, a przy tym jego spostrzeżenia często bywają zabawne i są fajnym urozmaiceniem tej historii.

Karina Krawczyk zawarła w swojej książce wiele wątków, ale absolutnie nie jest to przytłaczające. Począwszy od realiów pracy w policji i poszukiwaniu twórcy dopalaczy, poprzez liczne wątki polityczne opisujące obecną sytuację polityczną w Polsce, kończąc na opisach wydarzeń historycznych. Jeśli chodzi o to ostatnie to muszę przyznać, że dowiedziałam się wielu ciekawych kwestii, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Autorka ma niezwykłą lekkość wplatania tak wielu myśli w fabułę,że ani razu nie odniosłam wrażenia, ażeby było to robione na siłę , ani nie poczułam przesytu. Właśnie dzięki tym nawiązaniom pozycja ta ma u mnie wielkiego plusa. W tym przypadku nie sprawdza się powiedzenie, że "co za dużo to nie zdrowo".

Jak możecie się domyślić po samym tytule w "Nazywam się Milion" można znaleźć nawiązania do "Dziadów" Mickiewicza. To głównie w nich Milion poszukiwała sensu istnienia i to właśnie one najbardziej przyciągnęły mnie do tej pozycji. Muszę to otwarcie powiedzieć. NIENAWIDZĘ twórczości Mickiewicza, a właśnie "Dziady" to moja największa zmora, a po tegorocznej maturze moja niechęć do tego dramatu jedynie się nasiliła. Jednak w przypadku tej książki te nawiązania były strzałem w 10! Trzeba przyznać, że światopogląd romantyków idealnie pasuje do sytuacji w jakiej znajduje się Milion. Oni również byli zagubieni, szukali jakiegoś nieodgadnionego sensu w życiu tak samo jak starała się to zrobić dziewczyna. Właśnie dlatego wszelkie cytaty z utworu Mickiewicza nadawały tej książce super klimat.

"Nazywam się Milion" to pozycja niepowtarzalna, świetnie łącząca rzeczywiste wydarzenia z fikcją. Karina Krawczyk stworzyła powieść pełną emocji wręcz przesiąkniętą dążeniem do poznania siebie i sensu w życiu. Kryminał z bardzo przyjemnym i niezwykle dojrzałym wątkiem obyczajowym oraz świetnym niejednoznacznym zakończeniem, które jest zarazem szczęśliwe i tragiczne. Polecam każdemu, kto nie boi się wielowątkowości i nie przeszkadza mu dość spora polityczność tej pozycji, bo mimo że, nigdy nie pada nazwa partii każdy wie o jaką chodzi. To naprawdę świetna pozycja!

Opinia pochodzi z bloga https://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

"Nazywam się Milion" to zdecydowanie największe zaskoczenie tego roku! Po okresie czytania samych średnich bądź słabych książek nareszcie zagłębiłam się w pozycję, która pochłonęła mnie bez reszty. Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, w której jednym z głównych aspektów, jest poszukiwanie twórcy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ósmy tom "Wojen wikingów" już za mną. Jestem w szoku jak to szybko zleciało. Jeszcze nigdy nie zagłębiłam się w tak długą serię, bo bałam się znudzenia. W tym przypadku nie ma o tym mowy!

Największym plusem tej powieści jest wątek walki o tron przez kobietę, który zresztą jest wydarzeniem historycznym. Właśnie za to cenię twórczość Cornwella. Pokazuje on przeszłość taką jaką była, nie ulepsza jej. Autor przedstawia fakty ubierając je w piękne słowa, dzięki czemu płyniemy przez każdą kolejną stronę z wielką radością nie czują, zniesmaczenia wynikającego z zagłębiania się w historię. Aethelflaeda jest postacią niesamowitą, można wręcz rzec, że wyprzedza swoją epokę. Jej siła jest niespotykana, a uporu może zazdrościć nie jeden wojownik. Jest ona zupełnym przeciwieństwem średniowiecznych kobiet zupełnie poddanym swoim mężczyzną.

Uthred jest jednym z niewielu bohaterów, z którymi aż tak się zżyłam. Oczywiście duży wpływ miał na to fakt, jak obszerną serią są "Wojny wikingów". Jednak wiking jest mężczyzną, silnym dążącym do celu, a jednocześnie zachował w tym wszystkim człowieczeństwo i nie stał się tylko maszynką do zabijania. Właśnie dzięki temu zyskał on moją sympatię.

Jak na razie Cornwell nie miał żadnego potknięcia i wszystkie pozycje z tej serii czyta się niezwykle przejmie i każda z nich wzbudza ogromne emocje. Mam nadzieję, że poziom pozostanie tak wysoki aż do końca!

Ósmy tom "Wojen wikingów" już za mną. Jestem w szoku jak to szybko zleciało. Jeszcze nigdy nie zagłębiłam się w tak długą serię, bo bałam się znudzenia. W tym przypadku nie ma o tym mowy!

Największym plusem tej powieści jest wątek walki o tron przez kobietę, który zresztą jest wydarzeniem historycznym. Właśnie za to cenię twórczość Cornwella. Pokazuje on przeszłość taką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Odnoszę wrażenie, że "Pogański Pan" to tom, który nieco różni się od pozostałych. Dlaczego? Bo właśnie w niej autor skupił się na pokazaniu relacji rodzinnych bohatera.

Styl Cornwella nadal pozostaje niezmienny i nieustanie mnie zachwyca. Opisy jakie tworzy autor są barwne i niezwykle rzeczywiste. Bernard maluje słowem, jest swoistym fonemem pisarskim, który nawet najtrudniejsze sceny potrafi ująć w pięknych słowach.

W "Panach północy" zostaje przedstawiony obraz Uthreda jako dojrzałego, pięćdziesięcioletniego mężczyzny, który absolutnie nie stracił wigoru i siły. Można wręcz stwierdzić, że jest on jak wino- im starszy tym lepszy. Wojownik z wiekiem coraz bardziej dojrzewa i obecnie jest w pełni świadomym swoich decyzji mężczyzną. Zna swoje wady i zalety, jest świadomy swojego wieku i wie, że za niedługo przyjdzie kres jego życia.

Przez 7 tom "Wojen wikingów" przemawia ogromne rozczarowanie jakie sprawił Uthredowi syn. Jak można się domyśleć, jako wojownik, pragną on dla syna podobnego życia, które dałoby mu sławę i chwałę, aż po kres jego dni. Ku niezadowoleniu Uthreda wybrał on zupełnie inną drogę, nie zgodną z przekonaniami ojca, co w tamtych czasach było hańbą dla rodziny.

Cornwell ponownie nadał Uthredowi duszę wikinga, wyciągnął na światło dzienne długo skrywaną w nim dzikość. Bohater wiedząc, że nie ma nic do stracenia postanawia odzyskać to co jego.

"Panowie północy" to książka trzymająca poziom pozostałych historii z tej serii. Nie ma w niej zbyt wiele walk, autor bardziej skupił się na relacjach rodzinnych i samych uczuciach starzejącego się Uthreda co oceniam na zdecydowany plus. Jeśli nadal macie wątpliwości czy sięgnąć po te pozycje pomyślcie o świetnie nakreślonych bohaterach, genialnie przedstawionym świecie i akcji ciągle trzymającej w napięciu. To co? Odpowiedź jest prosta!

Odnoszę wrażenie, że "Pogański Pan" to tom, który nieco różni się od pozostałych. Dlaczego? Bo właśnie w niej autor skupił się na pokazaniu relacji rodzinnych bohatera.

Styl Cornwella nadal pozostaje niezmienny i nieustanie mnie zachwyca. Opisy jakie tworzy autor są barwne i niezwykle rzeczywiste. Bernard maluje słowem, jest swoistym fonemem pisarskim, który nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu opisu najnowszej książki Agaty Polte spodziewałam się przyjemnej a zarazem wstrząsającej historii. Pierwszą swoją rolę spełniła, z drugą niestety jest znacznie gorzej. Ale do tego jeszcze przejdziemy.

Autorka pisze prosto, wręcz bardzo prosto. Mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, nie odczuwałam zbytnej infantylności, ale wiele osób może być zawiedzionych piórem autorki. Poza tym odnoszę wrażenie, że książka miała zawierać śmieszne anegdotki i porównania, ale ja nie uśmiechnęłam się chyba ani razu. Jak dla mnie było to sztuczne, bez jakiegokolwiek polotu.

Główna bohaterka. O niej można sporo napisać. Polte chciała pokazać ją w jak najlepszym świetle, jako idealną wnuczkę i cudowną przyjaciółkę. Niestety ja odebrałam ją zupełnie inaczej. Nie można zaprzeczyć, że Laura wiele przeszła, kochała swoją babcię ponad życie i robiła wszystko, żeby ułatwić życie schorowanej kobiecie. Jednak w relacjach z rówieśnikami dziewczyna sobie nie radzi. Pomijając jej sarkazm, który akurat lubię , nie potrafi ona dostrzec swoich błędów. Obwinia innych przy czym wybiela siebie. No cóż. Trzeba obiektywnie stwierdzić, że ona też idealna nie jest i faktycznie w pewnych momentach można jej mieć serdecznie dość.

Wszystkie problemy ukazane w tej pozycji są niezwykle sztampowe i przewidywalne. Już od pierwszych stron przewidziałam, jakie komplikacje spotkają Laurę i ku mojemu niezadowoleniu autorka wprowadzała je jedno po drugim. Ja naprawdę nie wymagam dużo, ale chociaż trochę oryginalności nadałoby tej historii jakiegokolwiek charakteru, a tak powstała powieść jakich wiele, która nie wyróżnia się kompletnie niczym.

W pewnym momencie zagłębiania się w tą historię miałam cichą nadzieję, że chociaż wątek miłosny ją uratuje. Z bólem serca muszę przyznać, że tak się nie stało.Wieź pomiędzy Laurą i jej ukochanym jest banalna, pozbawiona jakiejkolwiek iskry. Ja nie wymagam wielkich fajerwerków, ale do cholery, ten związek przypomina relację pomiędzy dwójką 15-latków, a nie bądź co bądź dojrzałymi ludźmi.

"Na przekór" okazała się sporym zawodem. Może nie spodziewałam się po niej zbyt wiele, ale otrzymałam jeszcze mniej.Powieść stworzona przez Agatę Polte jest do bólu banalna, pozbawiona polotu. W sumie można ją porównać do opowieści rodem z "Trudnych spraw" chociaż tam czasami zdarzają się bardziej oryginalne historie. Książkę czyta się szybko, można ją połknąć w jeden wieczór, ale na tym kończą się pozytywy.

Po przeczytaniu opisu najnowszej książki Agaty Polte spodziewałam się przyjemnej a zarazem wstrząsającej historii. Pierwszą swoją rolę spełniła, z drugą niestety jest znacznie gorzej. Ale do tego jeszcze przejdziemy.

Autorka pisze prosto, wręcz bardzo prosto. Mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, nie odczuwałam zbytnej infantylności, ale wiele osób może być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już ponad połowa "Wojen wikingów" za mną! Jestem w szoku, że zabrałam się za tak pokaźną serię i zabrnęłam tak daleko. Ale skoro książki dobre to jak można nie czytać?

"Śmierć królów" nieco różni się od poprzednich tomów serii. W tej części przez cały czas trwania akcji towarzyszy nam swoisty niepokój, który otacza również bohaterów. W pozycji tej życie Uthreda dodatkowo się komplikuje i mężczyzna musi mieć teraz oczy i uszy dookoła głowy jeszcze bardziej niż wcześniej.

W pozycji tej znajdziemy znacznie mniej scen batalistycznych, a dużo więcej polityki- sojuszy i intryg. Ja wcześniej pisałam, że wszelkiego rodzaju bitwy są ogromnym plusem tej serii tak muszę przyznać, że cieszę się, że w tej części jest ich niewiele, dzięki temu można na chwilę odetchnąć.

Mała ilość bitew niesie za sobą również to, że czytelnik bardziej dostrzega jak wielkie zmiany zaszły na kartach całej serii. Państwa ciągle toczą walki, ich powierzchnie oraz cele się zmieniają. Oczywiście jest to naturalne, bo nic nie trwa wiecznie, a życie biegnie nieubłaganie szybko jednak czasami o tym zapominamy i nie potrafimy tego dostrzec. Konflikt wikingów oraz Anglików jest wciąż aktualny, jednak każda ze stron ma do niego inne podejście. Która lepsze? Oceńcie sami czytając.

"Śmierć królów" to książką inna niż jej poprzedniczki, ale przez to wyjątkowa. Mimo braku wielu bitew akcja jest warta i trzyma w napięciu, nie myślcie sobie, że będziecie się nudzić. Jest to wykluczone!

Już ponad połowa "Wojen wikingów" za mną! Jestem w szoku, że zabrałam się za tak pokaźną serię i zabrnęłam tak daleko. Ale skoro książki dobre to jak można nie czytać?

"Śmierć królów" nieco różni się od poprzednich tomów serii. W tej części przez cały czas trwania akcji towarzyszy nam swoisty niepokój, który otacza również bohaterów. W pozycji tej życie Uthreda dodatkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Płonące ziemie" to już 5 tom przygód Uthreda. Muszę przyznać, że to pierwsza aż tak długa seria za którą się zabrałam, a przecież jesteśmy dopiero w połowie! Zanim sięgnęłam do powieści Cornwella miałam obawy, czy nie zacznę się zbyt wcześnie nudzić i późnej czytanie nie będzie sprawiać mi takiej radości. Jak na razie nic takiego się nie dzieje.

Tak jak wspominam przy opinii dotyczącej każdego tomu nasz główny bohater nieustannie się rozwija, dojrzewa i podejmuje coraz bardziej przemyślane decyzje. Stał się zdecydowanie mniej porywczy, widać, że przestał się kierować głównie buzującymi hormonami.

Skade zdecydowanie jest największym plusem tej pozycji. Cornwell wykreował tą postać idealnie. Kobieta jest inteligentna i przebiegła, potrafi zadbać o swoje, a takie postacie uwielbiam. Jak na wiedźmę przystało bohaterka ta sprawi trochę kłopotów.

W "Płonących ziemiach" autor kontynuował wątek religii, który przywrócił w tomie poprzednim. Na kartach tej powieści dochodzi do ponownego starcia chrześcijaństwa z wierzeniami wikingów. Cornwell nie jest zbyt przychylny religii Anglików i obnaża jej wszelkie wady i niejasności. Wszystko to zostaje nam oczywiście ukazane poprzez przemyślenia Uthreda.

Piąty tom serii walecznym Uthredzie, nie porwał mnie tak jak tomy poprzednie, aczkolwiek bez dwóch zdań nie był słabą książką. Kreacja bohaterów nadal stoi na bardzo wysokim poziomie, w tej materii autor nie spuszcza z tonu ani na chwilę. Wszyscy bohaterowie są różnorodni i bardzo realistyczni. Plusem jest również to, że jako fanka historii mogę dowiedzieć się co nieco o początkach Anglii, o tym jak wiele ten kraj przeszedł. Jeśli lubicie tą serię to na pewno nie zawiedziecie się "Płonącymi ziemiami."

"Płonące ziemie" to już 5 tom przygód Uthreda. Muszę przyznać, że to pierwsza aż tak długa seria za którą się zabrałam, a przecież jesteśmy dopiero w połowie! Zanim sięgnęłam do powieści Cornwella miałam obawy, czy nie zacznę się zbyt wcześnie nudzić i późnej czytanie nie będzie sprawiać mi takiej radości. Jak na razie nic takiego się nie dzieje.

Tak jak wspominam przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Drogi Martinie" to książka poruszająca ostatnio dość głośny temat rasizmu. Właśnie z tego względu zdecydowałam się po nią zabrać. Byłam bardzo ciekawa w jakiej formie autorka przedstawi ten problem, zawłaszcza, że jest to bardzo cienka pozycja.

Nie do końca potrafię określić dlaczego, ale styl autorki bardzo mi przeszkadzał, mimo że, jest bardzo prosty. Jak na Young Adult przystało, Stone posługuje się młodzieżowym slangiem, ale dla mnie cała ta książka jest napisana bardzo ciężko i mi czytało się ją dość topornie, pomimo małej objętości.

Muszę przyznać, że nie do końca wiem co myśleć o tej pozycji. Przez cały czas czytania książki odnosiłam wrażenie, że większość wydarzeń jest odrealniona i wyolbrzymiona, jednak nie mogę tego do końca zweryfikować, bo nigdy nie byłam w Stanach Zjednoczonych.

Jestem jednak pewna, że autorka chciała pokazać problem prześladowań, ale nie do końca jej to wyszło. Książka ma za zadanie ukazać, że nie każdy czarny jest zły, a jednocześnie robi z 90% białych ludzi rasistów bez serca, którzy nie widzą nic poza czubkiem swojego jasnego nosa. W moim odczuciu ta książka jest niezwykle krzywdząca, ma zapobiegać stereotypom, a jedynie je uwypukla. Na pewno pozytywem jest fakt, że Stone pokazała też złą stronę ciemnoskórych i przybliżyła skąd w główniej mierze biorą się te uprzedzenia.

Nie mogę nie wspomnieć o absurdzie procesu ukazanego w tej książce. Z tego co wiem, w sądzie nie powinno się wyciągać zdań z kontekstu, przerywać wypowiedzi w momencie sobie korzystnym i nie dopuszczać świadka do słowa. Właśnie to dzieje się w tej pozycji.

Jestem pozytywnie zaskoczona, że w tej książce znajdziemy też wątek rasizmu wśród samych czarnych. Justyce zgrywa z siebie obrońcę wszelkich cnót, a sam nieraz uprzedzeniami się kierował, a jego matka jest po prostu typową rasistką. Ten wątek bardzo przypadł mi do gustu, bo zazwyczaj w wszelkich publikacjach poruszających ten temat, pomija się fakt, że czarnoskórzy również mogą mieć alergię na białych.

Pozycja ta ma się opierać na listach jakie pisze główny bohater do Martina Luthera Kinga. Justyce wprowadza w życie plan pod tytułem "Być jak Martin". Sam zamysł był świetny i miałam co do niego spore oczekiwania. Jednak i on okazał się nieudany. Zacznijmy od tego, że listów tych nie ma zbyt dużo, a po drugie one prawie nic nie wnoszą. McAllister opowiada w nim jedynie wydarzenia jakie go spotkały i zastanawia się co zrobiłby działacz na rzecz zniesienia dyskryminacji na tle rasowym jednak nie dochodzi on do prawie żadnych konkluzji, przez co są one bezsensowne.

"Drogi Martinie" to książka z potencjałem, który nie został wykorzystany. Książka miała przeciwstawiać się uprzedzeniom i spełniła swoje zadanie jedynie w stosunku do czarnoskórych, a z ludzi białych zrobiła potworów bez serca. Ja rasizmu absolutnie nie popieram i wspieram walkę z nim, ale uważam że, tworzenie powieści w takiej formie, gdzie autorka wylewa gorzkie żale na prawie wszystkich ludzi rasy kaukaskiej nie jest dobre. Pomysł był, ale na tym się skończyło.

"Drogi Martinie" to książka poruszająca ostatnio dość głośny temat rasizmu. Właśnie z tego względu zdecydowałam się po nią zabrać. Byłam bardzo ciekawa w jakiej formie autorka przedstawi ten problem, zawłaszcza, że jest to bardzo cienka pozycja.

Nie do końca potrafię określić dlaczego, ale styl autorki bardzo mi przeszkadzał, mimo że, jest bardzo prosty. Jak na Young Adult...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sięgając po książkę E. Zdebskiej nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Opis brzmiał dość zachęcająco, a jako że, lubię wątki chorób i leczenia w powieściach uznałam, że ta pozycja może mi się spodobać.

Styl autorki jest lekki, niczym nie wyróżnia się na tle innych. W książce pojawiło się klika błędów rzeczowych, nie były one jakieś bardzo rażące, ale jednak.

Akcja powieści dzieje się na zamku i muszę przyznać, że został on ukazany cholernie stereotypowo. Bogate, piękne panny z wielkimi oczami (wszystkie dziewczyny poza główną bohaterką miały wielkie oczy) i niezwykle przystojni mężczyźni. Oczywiście wszyscy byli rozpieszczeni i nie posiadali żadnych zasad moralnych. Poza tym pojawił się też buntownik, który nie chce poddać się pragnieniom rodzica o idealnym małżonku. Stereotyp goni stereotyp.

Lisa jest irytująca. Nawet bardzo irytująca. Ta dziewczyna podejmuje tak nielogiczne decyzje, że to aż boli. Zachowuje się jakby całe życie spędziła w jakiejś dziczy. Ja rozumiem, że Dolina Rosa to nie metropolia, ale chyba była chociaż trochę cywilizowana. A do tego wszystkiego dochodzi jej cudowny sarkazm, którym się szczyciła i nikt go nie rozumiał. No w sumie się nie dziwię, bo był tak trochę słaby. Dodatkowo Lisa jest naiwna jak małe dziecko. Ufa prawie wszystkim ludziom, pomaga im narażając własne życie. No tak średnio to mądre. Ale, żeby nie było Lisa ma też jakieś plusy. Trzeba przyznać, że lekarka i zielarka z niej niezła. No i jest bardzo dobrą córką.

Kolejnym minusem tej powieści jest wątek miłosny wzięty znikąd, wciśnięty na siłę, bo jak to możliwe; książka młodzieżowa bez romansu? Mi naprawdę nie przeszkadzają takie fragmenty jeśli są zrobione z głową, bohaterowie zakochują się w sobie stopniowo, tak jak dzieje się to w życiu, a nie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

"Jedyna taka choroba" to książka w wielu aspektach przewidywalna i stereotypowa z najbardziej nudnym zakończeniem jakie można stworzyć. Nie powiem, że nie czytało mi się tej pozycji przyjemnie, ale nie było to nic co zapamiętam na dłużej. Książka E. Zdebskiej ma wiele wad, ale jeśli macie ochotę na jakąś niezbyt wymagającą pozycje, którą połknięcie w jeden wieczór to ta powieść się do tego nada.

Sięgając po książkę E. Zdebskiej nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Opis brzmiał dość zachęcająco, a jako że, lubię wątki chorób i leczenia w powieściach uznałam, że ta pozycja może mi się spodobać.

Styl autorki jest lekki, niczym nie wyróżnia się na tle innych. W książce pojawiło się klika błędów rzeczowych, nie były one jakieś bardzo rażące, ale jednak.

Akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po rewelacyjnym 3 tomie serii miałam bardzo duże oczekiwania co do "Pieśni miecza". Okazało się jednak, że kolejna część przygód Uthreda ustępuje swojej poprzedniczce. Nie zrozumiecie mnie źle. W żadnym wypadku, nie jest to książka zła, lecz "Panowie północy" nie praktycznie nie mieli wad,a tu się takie pojawiły.

Pióro Corwella niezmiennie pozostaje rewelacyjnym. Chylę czoła przed autorem, że potrafi pisać tak prosto, a zarazem nieinfantylnie. Jestem pewna, że jeśli jego pióro byłoby trudniejsze w odbiorze to ta seria nie zyskałaby tyle fanów. Czytanie dziesięciu tomów serii, w której styl jest wymagający, w pewnym momencie przestaje być przyjemne.

W tej części przede wszystkim dostrzegamy ogromną przemianę Uthreda. Priorytety bohatera zdecydowanie ulegają zmianie. Autor jawi, go w tej części jako mężczyznę, który ponad wszystko cenie sobie spokój i szczęście rodziny. Walki w głowie bohatera schodzą na drugi plan, a jego myśli głównie zaprzątają bliscy mu ludzie.

Cornwell w "Pieśni miecza" w dużym stopniu skupia się na polityce. Najbardziej ze wszystkich tomów serii pokazuje realia panujące na dworze. To również tutaj autor przenosi się do Londynu i pokazuje problemy, jakie dotknęły to miasto.

Czwarta część "Wojny wikingów" jest niewątpliwie najmniej brutalna. Nie znajdziemy tutaj mnóstwa scen batalistycznych, tak jak działo się to w przypadku poprzednich tomów. Z jednej strony podobało mi się, że autor trochę spowolnił akcję, skupił w większej mierze na uczuciach głównego bohatera, ale z drugiej zbytnio przyzwyczaiłam się do rozlewu krwi jakie zawsze pojawiał się na kartach tej serii i trochę mi tego brakowało.

Bardzo cieszę się, że autor znowu powrócił do opisów zwyczajów religijnych i skupił się na przedstawieniu zmian jakie zaszły w relacji chrześcijan i pogan. Okazuję, że da się żyć w zgodzie bez wiecznych waśni.

"Pieśń miecza" mimo że, nie dorównuje poprzedniemu tomowi serii jest niewątpliwie bardzo dobrą pozycją z niewielkimi wadami. Nie wyjść z podziwu jak świetny warsztat posiada autor i mam nadzieję, że dalsze części "Wojny wikingów", również będą trzymać poziom.

Po rewelacyjnym 3 tomie serii miałam bardzo duże oczekiwania co do "Pieśni miecza". Okazało się jednak, że kolejna część przygód Uthreda ustępuje swojej poprzedniczce. Nie zrozumiecie mnie źle. W żadnym wypadku, nie jest to książka zła, lecz "Panowie północy" nie praktycznie nie mieli wad,a tu się takie pojawiły.

Pióro Corwella niezmiennie pozostaje rewelacyjnym. Chylę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Seria Cornwella jest dla mnie wielkim ewenementem. Bardzo obawiałam się, że w pewnym momencie tak długiej serii z pokaźnymi tomami zacznie wiać nudą. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam.

Styl autora nadal, nieprzerwanie mnie urzeka. Cornwell posiada ogromny dar. Pisze z wielką lekkością o ciężkich tematach. Poza tym nie wciska od do swoich książek wątków niepotrzebnych i jedynie nadających powieści objętości. W "Wojnach wikingów" każda scena jest po coś i ma jakiś wpływ na dalszą część przygód Uthreda.

"Panowie północy" jak na razie są tomem, który najbardziej przypadł mi do gustu. Stało się to dlatego, że na kartach tej powieści główny bohater niezwykle dojrzał, stał się w pełni świadomym swojego losu. Poza tym autor pokazuje, że jak większość ludzi Uthred pragnie miłości i po prostu szczęśliwego życia ze swoją drugą połówką u boku. Życie jednak go nie oszczędza i na jego drodze stanie wiele przeciwności, które utrudnią mu sformalizowanie zemsty.

W książce tej zostaje ukazana bitwa pomiędzy dwoma wrogimi oddziałami. Jak można się domyśleć została ona przedstawiona w bardzo dobry sposób, Cornwell potrafi świetnie opisywać sceny batalistyczne, nie bojąc się ukazywać emocji oraz okrucieństwa walki.

Na kartach całej serii poznajemy dość długie dzieje Anglii, co jest niezwykłą gratką dla fanów historii. Autor niezwykle rzetelnie przedstawia fakty, za co ma u mnie kolejnego plusa.

"Panowie północy" to rewelacyjna książka, w której akcja cały czas gna do przodu niejednokrotnie pozostawiając czytelnika w osłupieniu. Cornwell nie tyle co nie spuszcza z tonu, co pnie się coraz wyżej, a poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Polecam każdej osobie spragnionej niezwykłych przygód. Na pewno nie zawiedziecie się na tej serii.

Seria Cornwella jest dla mnie wielkim ewenementem. Bardzo obawiałam się, że w pewnym momencie tak długiej serii z pokaźnymi tomami zacznie wiać nudą. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam.

Styl autora nadal, nieprzerwanie mnie urzeka. Cornwell posiada ogromny dar. Pisze z wielką lekkością o ciężkich tematach. Poza tym nie wciska od do swoich książek wątków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zgadnij kto" zbiera bardzo zróżnicowanie opinie. Wiele osób uważa, że to pozycja miałka, bez wyrazu ze słabym warsztatem pisarskim. Ja jednak znajduję się po drugiej stronie barykady, gdyż pozycję tą czytało mi się niezwykle przyjemnie, wciągnęłam się w historię i z zapartym tchem przerzucałam kolejne strony.

Sam pomysł na powieść od razu przyciągnął moją uwagę. Klimat escape roomu trafił w moje gusta. Jedno małe pomieszczenie a w nim stłoczona szóstka osób razem z trupem. W pokoju można znaleźć klika podpowiedzi, ale znajdując się w takiej sytuacji jak nasi bohaterowie, można przegapić najbardziej oczywiste rzeczy.

Styl autora jest lekki, książkę czyta się przyjemnie. Akcja toczy się dwutorowo. Sceny z pokoju są przeplatane ze wspomnieniami Shepparda z lat szkolnych. Dzięki temu zabiegowi możemy lepiej dostrzec przemianę mężczyzny na przestrzeni lat i równocześnie stwierdzić, że niektóre jego cechy pozostały niezmienne, cechy, które najbardziej determinowały jego postępowanie.

Morgan Sheppard jest gwiazdą telewizji znaną jako "mały detektyw", gdyż w przeszłości rozwiązał zagadnę morderstwa swojego nauczyciela matematyki. Dzięki temu incydentowi mężczyzna osiągnął sławę. Główny bohater jest niezwykle irytujący. Poza ulotną rozpoznawalnością, milionami na koncie i uzależnieniami, nie posiada nic więcej. W jego życiu nie ma przyjaciół, ani pasji. Morgan to tak naprawdę wrak człowieka, po którego stracie nikt nie będzie szczególnie płakał, a mimo to uważa się za lepszego od innych. Nie Sheppard. Nie jesteś nikim wyjątkowym.

Od samego początku powieści miałam wytypowane dwie osoby, które mogą być sprawcą morderstwa i się nie pomyliłam. Mimo wszystko nie uważam tego za duży minus powieści, gdyż autor wielokrotnie wodzi czytelnika za nos i bywały momenty, że miała wątpliwości co do swojego wyboru. Działo się to za sprawą dość dobrej kreacji bohaterów, którzy w sytuacjach kryzysowych postępowały zupełnie inaczej i każdy z nich zrobił coś podejrzanego.

Zdecydowanie największym minusem tego kryminału jest jego zakończone, które było nijakie jak schabowy z kapustą. Autor miał wiele dróg przed sobą, a wybrał najprostszą. Finał "Zgadnij kto" mógł być spektakularny, pełen dramatów i zapadający w pamięć, a był zwyczajnie i okrutnie nudny. Niestety przez taki obrót spraw książka ta straciła bardzo wiele w moich oczach. Liczyłam na dużo, a dostałam mniej niż niewiele.

"Zgadnij kto" to dobry kryminał z fajnym pomysłem, nierozwleczoną akcją i fatalnym zakończeniem, które cholernie rozczarowuje. Pióro McGeorge'a jest przyjemne, autor potrafi zarzucić ładnym i mądrym cytatem. Myślę że, jest to książka warta przeczytania mimo słabych finalnych scen i irytującego głównego bohatera.

"Zgadnij kto" zbiera bardzo zróżnicowanie opinie. Wiele osób uważa, że to pozycja miałka, bez wyrazu ze słabym warsztatem pisarskim. Ja jednak znajduję się po drugiej stronie barykady, gdyż pozycję tą czytało mi się niezwykle przyjemnie, wciągnęłam się w historię i z zapartym tchem przerzucałam kolejne strony.

Sam pomysł na powieść od razu przyciągnął moją uwagę. Klimat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za "Fighting Temptation" zabrałam się, gdyż potrzebowałam niezbyt wymagającej pozycji, która wyciągnie mnie z pomaturalnego dołka czytelniczego. Tak jak się spodziewałam nie była to powieść zasługująca na wielkie fanfary, ale swoją rolę spełniła.

Jaxson i Julia początkowo są bohaterami do bólu schematycznymi. On- łamacz kobiecych serc, a ona piękna i niedostępna. W późniejszej fazie powieści postać Reida ewoluuje. Okazuje się, że ma on mnóstwo problemów, jego życie to wieczna plątanina myśli i ciągłe życie w poczuciu winy. Niestety Julia przez całą książkę w moim odczuciu pozostała bardzo płaską bohaterką. Jej zachowania często bywały irracjonalne, autorka próbowała ją wykreować na altruistkę z wielkim sercem, a ja odebrałam ją jako egoistkę, dla której liczą się jedynie jej uczucia. Jaxson też miał swoje wady, momentami niemiłosiernie mnie denerwował, jego nadopiekuńczość była wręcz toksyczna. Wiem, że wiele dziewczyn pokocha tego bohatera, bo jest niegrzecznym chłopcem, który jest w stanie dużo poświęcić dla swojej miłości, jednak mnie on do końca nie przekonał.
Za to bardzo polubiłam postacie drugoplanowe. Kayla była świetna, jej cięty język to coś co lubię. Cooper również wywarł na mnie pozytywne wrażenie, jako wspaniały przyjaciel, ale moje serce najbardziej skradł Sawyer. Niezwykle ciekawi mnie jego historia i cieszę się, że w drugim tomie to właśnie ją poznamy bliżej.

Najgorszym aspektem tej książki są sceny seksu. Były one tak idealizowane i nierealne, że chciało mi się śmiać jak to czytałam. Bohaterowie rzucali żałosnymi tekstami, do tego byli niewyżyci i zachowywali się jakby to seks rządził całym ich życiem. PORAŻKA.

Bardzo cieszę się, że autorka poruszyła w tej powieści również cięższe tematy, takie jak handel ludźmi czy ciągłe życie w poczuciu winy. Dzięki temu książka ta nie była aż tak płaska, wątki te zdecydowanie podwyższyły jej wartość i sprawiły, że stała się trochę inna niż większość erotyków.

"Fighting Temptation" jest przeciętną historią, którą czyta się przyjemnie, ale w mojej pamięci nie pozostanie na dłużej. Książka ma wiele wad, kreacja bohaterów pozostawia wiele do życzenia. Mimo wszystko spędziłam przy tej powieści miły czas i od połowy czytałam ją z dużym zainteresowaniem. Myślę, że fani tego gatunku mogą być usatysfakcjonowani.

Za "Fighting Temptation" zabrałam się, gdyż potrzebowałam niezbyt wymagającej pozycji, która wyciągnie mnie z pomaturalnego dołka czytelniczego. Tak jak się spodziewałam nie była to powieść zasługująca na wielkie fanfary, ale swoją rolę spełniła.

Jaxson i Julia początkowo są bohaterami do bólu schematycznymi. On- łamacz kobiecych serc, a ona piękna i niedostępna. W...

więcej Pokaż mimo to