-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2024-05-25
2024-03-14
2023-11-19
2023-05-28
2023-04-22
„Gdy w końcu zdawało mi się, że wychodzę na prostą, że już nie potrzebuję szklanki przezroczystego płynu, aby wstać z łóżka, i dwóch kolejnych, żeby uśmiechać się do ludzi, zadzwonił telefon z Polski. Wtedy powróciły do mnie te głosy w głowie… Podpowiadały, by wyjść na przeciw śmierci i raz na zawsze zakończyć wszystko…”
Astrid Rosenthal ma zeznawać na procesie przeciwko zbrodniarzowi wojennemu. Teraz jest ona wielka filmową gwiazdą, ale jest także jedną z niewielu łomżyńskich Żydówek, które przeżyły wojnę. Jej zeznania będą kluczowe dla sprawy, ale Astrid musi się cofnąć w swych wspomnieniach do czasów przedwojennych. Kobieta opowiada o ludziach, których spotkała na swojej drodze od momentu ucieczki z getta i o tym jak poznała oficera SS Waltera Schmidta. Od tej pory ścieżki tych dwojga będą się nieustannie przecinać, aż do tego finałowego dnia w sądzie…
Przed samą rozprawą Astrid otrzymuje tajemniczą przesyłkę, która okazuje się być książką podarowaną jej przez rodziców z okazji osiemnastych urodzin. Książką, której Astrid nie trzymała w rękach od wielu lat…
„Wykonywałam utwory, które zaledwie kilka lat temu moja żydowska matka śpiewała swojej publiczności, w czasach, gdy język, w którym śpiewano piosenki, był jeszcze bez znaczenia…”
Akcja „Złodziejki listów” toczy się dwutorowo. Na pierwszym planie obserwujemy oczywiście Astrid i jej wojenne życie. Najpierw ucieczka z Łomży, czasy warszawskie, ciężkie chwile Powstania, aż do emigracji, która zaprowadziła ją do Stanów Zjednoczonych.
Drugi plan, toczy się w tle tych wydarzeń. We współczesnej Warszawie. Młoda dziewczyna odnajduje w domu, który za wszelką cenę stara się wyremontować paczkę wojennych listów. Niestety, pisane są po niemiecku, więc Zosia musi znaleźć tłumacza. Nieoczekiwanie w progu jej domu pojawia się młody (i przystojny) mężczyzna i proponuje dziewczynie bajońską sumę za owe listy…
Oczywiście te dwie historie u finału powieści zbiegną się razem i dopiero wtedy dowiemy się co łączy wszystkich jej bohaterów.
Nie pamiętam kiedy jakaś książka wywoła we mnie tyle skrajnych emocji co „Złodziejka listów”.
Może zacznę od tego co mnie boli. Przez wszystkie strony tej książki, aż skręcało mnie od nieustannej myśli, jak bardzo naiwna jest ta historia. A raczej historie, bo zarówno ta z przeszłości jak i teraźniejsza prześcigają się w ilości wprost nieprawdopodobnych zdarzeń i zdumiewających zbiegów okoliczności…
Niemniej jednak, co było dla mnie totalnie zaskakujące, obie te opowieści wciągnęły mnie tak, że nie potrafiłam odłożyć książki przed poznaniem zakończenia… które okazało się równie nieprawdopodobne jak wszystko co wcześniej…
Ale…
Ale autorka ma dar lekkości pióra. Była w stanie zatrzymać mnie przy lekturze i zainteresować na tyle bym nie rzuciła „Złodziejki listów” w kąt (a zdarza mi się to dość często). Świetnie to jest napisane! Historie płyną, każda swoim rytmem, w każdej mamy kilka zwrotów akcji, które nadają jej dynamiki, a finał… Jestem pewna, że zaprze dech w piersiach miłośniczkom tego gatunku.
Ponieważ „Złodziejka listów” to dla mnie zdecydowanie niecodzienna lektura, traktuję ją jako odskocznię i jako taka sprawdziła się bardzo dobrze. Gdybym tylko mogła zapomnieć, że nie jestem pensjonarką, albo choć trochę przymknąć oko na tę naiwność…Niestety tego nie potrafię, ale talent doceniam i tę lekkość opowiadania!
Za to brawa!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Filia.
„Gdy w końcu zdawało mi się, że wychodzę na prostą, że już nie potrzebuję szklanki przezroczystego płynu, aby wstać z łóżka, i dwóch kolejnych, żeby uśmiechać się do ludzi, zadzwonił telefon z Polski. Wtedy powróciły do mnie te głosy w głowie… Podpowiadały, by wyjść na przeciw śmierci i raz na zawsze zakończyć wszystko…”
Astrid Rosenthal ma zeznawać na procesie przeciwko...
2021-06-20
Lila Anderson budzi się na szpitalnym łóżku. Okazuje się, że jest jedyną osobą ocalałą z wypadku samochodowego, w którym zginął jej kolega i jeszcze jedna osoba, nieznajoma młoda dziewczyna. Lila powoli wraca do siebie, wychodzi do domu i w swoich rzeczach odnajduje medalion, który na pewno nie należy do niej. Uznaje, że jest on własnością Stephanie - nieznajomej dziewczyny, która zginęła w wypadku. Lila jedzie na jej pogrzeb z zamiarem zwrócenia medalionu i złożenia kondolencji jej rodzinie. Tam poznaje Jacka Foleya, przyrodniego brata Stephanie, który wyraźnie daje jej do zrozumienia, że nie jest tam mile widziana.
Splot dziwnych wydarzeń powoduje, że Lila i Jack angażują się we wspólne amatorskie śledztwo, a w miarę jego postępów okazuje się, że nie wszystko jest takie jak wydawało się na początku...
„Być może to prawda, że zawsze istnieje ktoś, komu jest gorzej.”
„Zamilknij na zawsze” to książka, która swoją premierę miała zaledwie kilka dni temu. Przyznaję, że początkowo czytało mi się bardzo trudno. Ciężko było mi wejść w tę historię pomimo, że narracja jest linearna, zdania krótkie, a język powieści prosty. Dopiero mniej więcej w połowie coś drgnęło i wciągnęły mnie wydarzenia fabularne. Niemniej jednak nie obyło się bez zgrzytów ponieważ skumulowało się tu wiele rzeczy, za którymi nie przepadam w tym gatunku.
Po pierwsze, bohaterka, którą ktoś cały czas stara się znokautować, a ona wstaje i idzie dalej.
Po drugie, zbyt wiele splotów niewiarygodnych zdarzeń.
I w końcu, to najgorsze, wpleciona w fabułę taka „opera mydlana”, że zastanawiałam się, który wątek jest tu ważniejszy, czy ten miłosny, czy jednak ten, nazwijmy go, kryminalny.
Podsumowując, „Zamilknij na zawsze” zaczyna się groźnie, po czym pędzi przez wydarzenia przeplatane na zmianę miłosnymi uniesieniami i niewiarygodnymi zbiegami okoliczności, aby zakończyć się na trochę wydumanym finale.
Ale...było jednak coś, co sprawiło, że nie odłożyłam jej w połowie. Chciałam wiedzieć jak się zakończy, chociaż bardzo szybko zorientowałam się kto jest sprawcą i każda następna strona była tylko potwierdzeniem moich przewidywań.
Książka Keri Beevis na pewno sprawdzi się jako wakacyjna lektura. Taki miły dodatek do plażowego leżaka 😉
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
Lila Anderson budzi się na szpitalnym łóżku. Okazuje się, że jest jedyną osobą ocalałą z wypadku samochodowego, w którym zginął jej kolega i jeszcze jedna osoba, nieznajoma młoda dziewczyna. Lila powoli wraca do siebie, wychodzi do domu i w swoich rzeczach odnajduje medalion, który na pewno nie należy do niej. Uznaje, że jest on własnością Stephanie - nieznajomej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-20
2022-09-10
2022-06-19
2022-03-04
„Gdyby tylko zechciała pani nazywać mnie Anne, łatwiej pogodziłabym się z tym, że nie jestem Cordelią.”
Rodzeństwo Marilla i Matthew Cuthbert decydują się na adopcję jedenastoletniego chłopca. W wyniku fatalnej pomyłki z Domu Sierot przyjeżdża do nich dziewczynka. Matthew od pierwszej chwili jest pewien, że Anne powinna zostać z nimi w Zielonych Szczytach. Marilla początkowo nie podziela zdania swojego brata, ale widząc zupełnie niecodzienny upór Matthew postanawia, że Anne zostanie z nimi na zawsze. Dla spragnionego miłości dziecka jest to spełnienie wszelkich marzeń…
„Moja dziewczynka… Moja dziewczynka, z której jestem dumny.”
Nie ma chyba osoby, która nie znałby tej książki. Nawet jeśli jest ktoś, kto nie czytał, to zarys fabuły jest mu świetnie znany. Wielokrotnie tłumaczona, była inspiracją dla innych twórców wielu różnych dziedzin. Sięgnęłam po nią właśnie z powodu nowego przekładu, którego premierę poprzedziło niezłe „trzęsienie ziemi” polskiego literackiego światka. Spodziewałam się takiej reakcji, kiedy tylko zobaczyłam „nowy” tytuł i kontrowersyjną okładkę. Jednak od kilku lat Wydawnictwo Marginesy jest jednym z moich ulubionych właśnie ze względu na bardzo ciekawe rozwiązania graficzne, ale także staranność wydań. Bardzo kibicowałam i Wydawnictwu, i tłumaczce 🤞
No i o co tyle hałasu? 😱
Tłumaczenie Anny Bańkowskiej to to najbliższe oryginałowi. Zostały więc zmienione niektóre nazwy własne, czy imiona niektórych bohaterów. A raczej nie zostały zmienione lecz powróciły do brzmienia, które nadała im LM Montgomery. To że nie są takie jakimi utknęły w naszej pamięci, nie oznacza, że są gorsze. Co więcej, okazało się, że pani Anna Bańkowska nikogo nie pozbawiła życia 😉Pozwolę sobie nawet pójść krok dalej i powiem, że pani Bańkowska wskrzesiła z popiołów niektóre postaci tej powieści.
I że ja to mówię? 🙃
Ja, która przekład Bernsteinowej (ten po poprawkach z lat siedemdziesiątych) czytałam nie raz, nie razy dziesięć i pewnie nie razy dwadzieścia. Były to swego czasu dziesiątki razy i setki godzin spędzone na lekturze tej książki.
Teraz, po latach, Małgorzata Linde staje się Rachel!
Jak to się stało? 🧐
A tak, że pani Bańkowska wydobyła głębię z niektórych postaci. Z bohaterów, którzy jak teraz dostrzegam, były potraktowane poprzednio trochę po macoszemu. Rachel Linde, Marilla, Matthew i inni nabrali w tym przekładzie kolorów, są piękni, żywi i plastyczni, razem z tytułową bohaterką pięknie ewoluują.
Opisy przyrody są niesamowite. Wiele z nich przywrócono do tekstu, tak jak wiele cytatów zaczerpniętych z literatury.
Widać jak wiele pracy włożono w ten przekład i w to piękne wydanie 😍
Lektura „tej Ani” to była uczta dla zmysłów!
I kiedy mam już pierwsze wydanie nowego tłumaczenia z autografem pani Bańkowskiej (po lekturze tym bardziej cennym), to niech spełni się moje kolejne marzenie i niech będzie wydany tak cały cykl o Anne (wiem, że następne tomy są w przygotowaniu)!
W skali 1-10 daję 11! ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️
To było n i e s a m o w i t e!
…Gdyby ktoś jeszcze kiedyś zechciał pochylić się nad opowiadaniami autorstwa LMM byłoby to „spełnieniem naśmielszych marzeń”!
„Gdyby tylko zechciała pani nazywać mnie Anne, łatwiej pogodziłabym się z tym, że nie jestem Cordelią.”
Rodzeństwo Marilla i Matthew Cuthbert decydują się na adopcję jedenastoletniego chłopca. W wyniku fatalnej pomyłki z Domu Sierot przyjeżdża do nich dziewczynka. Matthew od pierwszej chwili jest pewien, że Anne powinna zostać z nimi w Zielonych Szczytach. Marilla...
2021-12-11
2021-03-28
2020-07-18
2020-06-16
Carla Monero, hiszpańska pisarka, do tej pory, najbardziej chyba znana z bestsellerowej "Szmaragdowej tablicy". "Ogród kobiet" jest jej piątą powieścią wydana w Polsce.
"Świat należy nie tylko do silnych i odważnych, ale też do tych o szlachetnym sercu i szczodrej duszy."
W jednej chwili życie młodej architekt Gianny Verelli zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Jej praca zawodowa to nadal pasmo sukcesów, ale przeciwności życia osobistego mogą zniweczyć zawodowe plany.
Kiedy umiera babcia Gianny, która zajmowała się wychowaniem jej i jej brata, odnajduje ona list niewiadomego autorstwa oraz klucz. Zaaferowana Gianna pragnie rozwiązać zagadkę tajemniczej przesyłki, tak wiele lat przechowywanej przez babkę. Ponieważ w jej życie prywatne nie układa się teraz najlepiej, postanawia wyruszyć w podróż do Włoch w poszukiwaniu swoich korzeni.
Fabuła "Ogrodu kobiet" to właściwie dwa opowiadania. Jedno współczesne, o próbującej poradzić sobie z zakrętami losu Giannie. Drugie o Anice, Włoszce, kobiecie niezwykłej, mającej dar uzdrawiania ziołami, której życie nie było jednak szczęśliwe. Mimo, że znalazła miłość swojego życia, nie była to miłość łatwa, a nadchodząca Pierwsza Wojna Światowa jeszcze bardziej wszystko skomplikowała.
W miarę jak Gianna odkrywa historię swoich przodków, my również poznajemy losy Anice i Luca. Gianna nawet nie podejrzewa jak ta podróż może być znamienna dla jej przyszłości...
"Istnieją prawdy, które potrzebują wiele czasu, żeby się objawić..."
Jak zwykle powieść Carli Montero to niesamowite przeżycie, niesamowicie piękna historia To książka, której nie sposób odłożyć nie poznając jej zakończenia. Autorka już w czterech poprzednich powieściach udowodniła, że pisać potrafi. Znakomicie kreuje bohaterów i opisuje niezwykłe miejsca. W "Ogrodzie kobiet" dodatkowo opisuje także niby zwykłe, ale jakże wyszukane, potrawy kuchni włoskiej Opisuje je w sposób, że czytelnik jest w stanie wyobrazić sobie piękne zapachy ziół i przypraw.
Każda z książek Carli Montero jest inna i niepowtarzalna, każda świetna. Osobiście nie potrafię chyba wybrać tej najlepszej, bo każda ma w sobie "coś". Chyba trzeba przeczytać je wszystkie, a "Ogród kobiet" zdecydowanie świetnie sprawdzi się jako "ta pierwsza".
Przy okazji tej recenzji nie sposób nie wspomnieć o doskonałym wydaniu wszystkich książek rodzeństwa Montero. Zarówno książki Carli jak i Luisa, wydawane w Polsce przez Rebis, są w spójnych szatach graficznych i jednakowym formacie. Cudo dla oka 😍
Serdecznie polecam rozsmakować się w tej niezwykłej historii!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Rebis.
Carla Monero, hiszpańska pisarka, do tej pory, najbardziej chyba znana z bestsellerowej "Szmaragdowej tablicy". "Ogród kobiet" jest jej piątą powieścią wydana w Polsce.
"Świat należy nie tylko do silnych i odważnych, ale też do tych o szlachetnym sercu i szczodrej duszy."
W jednej chwili życie młodej architekt Gianny Verelli zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Jej...
Jako prezent za dobre wyniki w nauce 15-letnia Bee prosi rodziców, Bernadette i Elgina, o obiecaną nagrodę. Mają jechać w podróż na Antarktydę.
Bernadette wie, że podróż będzie dla niej kłopotliwa. Lata bezczynności zawodowej i oddanie się wychowaniu dziecka wywołały u Bernadette agorafobię i doprowadziły na skraj depresji. Chcąc jednak spełnić obietnicę zaczyna organizować wyjazd...
Historia, wydawałoby się banalna, jednak zupełnie nie schematyczna.
Jest to powieść po części epistolarna w nowoczesnym wydaniu. Tytułową bohaterkę poznajemy z korespondencji mailowej, wszelakich notatek prasowych i osobistych, dokumentów i wzmianek w prywatnej korespondencji znanych i nie znanych Bernadette ludzi.
Jako czytelnicy cały czas zadajemy sobie pytanie:
„Kim jednak była naprawdę Bernadette Fox?”
Ze strony na stronę odkrywamy to co zakryte w historii tej amerykańskiej rodziny. Aż, w końcu, Bernadette przepada i pytanie: „kim jesteś?”, zastępuje tytułowe „gdzie jesteś?”
Okazuje się, że Bee aby odnaleźć mamę musi przestudiować wszystkie zgromadzone dokumenty, przez co poznaje ją lepiej niż przez piętnaście lat jakie z nią spędziła.
Książka nie należy do łatwych w odbiorze. Początkowo trudno odnaleźć się w natłoku notatek i maili oraz ilości osób i stopnia ich wzajemnych zależności. Autorka nie chce nam powiedzieć kim jest Bernadette, kim są jej znajomi i rodzina. Zmusza nas abyśmy sami wyciągnęli wnioski i ocenili postępowanie bohaterów. To powieść o międzyludzkich stosunkach, o miłościach, przyjaźniach i znajomościach. O tym, że nie możemy żyć i być tylko sami-sobie.
Największym atutem tej powieści jest niewątpliwie jej niecodzienna konstrukcja oraz fakt, że na z pozoru prostej historii, autorka potrafiła stworzyć wcale nie łatwą książkę.
Premiera filmu na podstawie tej książki z Cate Blanchett w roli głównej już 16 sierpnia. Bardzo jestem ciekawa jak ta historia zostanie przedstawiona na srebrnym ekranie, gdyż mam wrażenie, że jest to jedna z tych książek gdzie ilu czytelników, tyle opinii. Dlatego nie polecam, ale także nie zniechęcam. Sami musimy chcieć poznać Bernadette...
Premiera książki: 31 lipca 2019. Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Jako prezent za dobre wyniki w nauce 15-letnia Bee prosi rodziców, Bernadette i Elgina, o obiecaną nagrodę. Mają jechać w podróż na Antarktydę.
Bernadette wie, że podróż będzie dla niej kłopotliwa. Lata bezczynności zawodowej i oddanie się wychowaniu dziecka wywołały u Bernadette agorafobię i doprowadziły na skraj depresji. Chcąc jednak spełnić obietnicę zaczyna...
„Znajdź swoje miejsce na ziemi, a będziesz szczęśliwym człowiekiem. Nie jest ważne, czy to rajska wyspa, zimowa Norwegia, zatłoczone miasto, osiedle przy lesie, czy mała chatka na wsi. Chodzi o to, by współgrało ono z nami.
Dawało poczucie, że jesteśmy u siebie w domu.”
Zoja przeprowadza się ze swoim synkiem, Antonem, do Norwegii. Zamieszkuje tam ze swoją babcią i razem prowadzą mały biznes - wynajmują domki turystom. Tam też układa swoje życie od nowa. Stara się zapomnieć o byłym mężu i zapewnić Antonowi jak najwiecej spokoju. Chłopiec jest nieuleczalnie chory, ale także wyjątkowo uzdolniony plastycznie.
W krótkim odstępie czasu do Zoi przyjeżdża dwóch gości i oboje wynajmują kwatery na dłuższy czas. Ponieważ to pora poza turystycznym sezonem, Zoja jest zadowolona z dodatkowego dochodu, ale okazuje się, każdy z jej gości zamiesza w jej, niemal już poukładanym, życiu…
„Jest coś magicznego w norweskich fiordach. Wcinają się w głąb lądu, tworząc niezwykle krajobrazy, wyraz potęgi natury. Strome zbocza gór wyrastających prosto z morza, w którym arktyczna woda lśni zimą wszystkimi odcieniami granatu aż po czerń, zapierają dech w piersi i zmuszają, by je podziwiać.”
„Njord. Niespokojny wiatr z północy” to lektura dla mnie niezwyczajna przede wszystkim dlatego, że nie należy do gatunków, po które sięgam najczęściej. Powieść obyczajowa trafia mi się do przeczytania dwa lub może trzy razy do roku. Nazwisko autorki również wcześniej nie było mi znane, ale po krótkim researchu zauważyłam, że Pani Joanna ma swoich wiernych czytelników.
Zaskoczyła mnie ta książka pozytywnie. Akcja toczy się wartko, a historia Zoi i jej genialnego synka wciąga niemiłosiernie. Przewracając kartkę za kartką kibicujemy bohaterom powieści, trzymamy za nich kciuki, żywimy wobec nich określone uczucia, co tylko świadczy o tym, że owi bohaterowie są znakomicie przez autorkę wykreowani. Fabuła miejscami zaskakuje świetnymi zwrotami (nie wiem dlaczego zawsze myślałam, że takie zabiegi są zarezerwowane dla innych gatunków). Wplecione w fabułę norweskie legendy dodają jej wiarygodności i kolorytu. Bardzo ten zabieg mnie jako czytelniczkę „kupił” (szczególnie po przeczytaniu posłowia od autorki, doceniam włożoną w powstanie tej powieści pracę).
A co w „Njordzie” najlepsze, to niezwykle, piękne i plastyczne opisy przyrody. Nie na tyle długie by znużyć czytelnika, ale tak sugestywne, że obrazy same same „przelatują” nam przed oczami. Jak zaczarowani, możemy poczuć mroźne ciepło zimowego słońca, albo ostry wiatr smagający twarz.
Minusy?… tak były (w moim odczuciu). Kilka razy uśmiechnęłam się pod nosem, bo były takie sytuacje w fabule, które miałyby małe szanse, by przytrafić się komuś w prawdziwym życiu. Albo kilka zwrotów w dialogach, które gdzieś mi tam „zazgrzytały”. Niemniej jednak to powieść i jako taka rządzi się swoimi prawami.
Autorce udało się „teleportować” mnie w norweską zimę, a że zimy (żadnej) nie znoszę, czoła chylę 😉
Trzeba również wspomnieć o starannym wydaniu, i pięknej, minimalistycznej okładce. Nie da się nie zauważyć, że „Njord” będzie wspaniałe wyglądał pod choinką 🎄🎁
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Mięta.
„Znajdź swoje miejsce na ziemi, a będziesz szczęśliwym człowiekiem. Nie jest ważne, czy to rajska wyspa, zimowa Norwegia, zatłoczone miasto, osiedle przy lesie, czy mała chatka na wsi. Chodzi o to, by współgrało ono z nami.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDawało poczucie, że jesteśmy u siebie w domu.”
Zoja przeprowadza się ze swoim synkiem, Antonem, do Norwegii. Zamieszkuje tam ze swoją babcią i razem...