-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Nie znam poprzedniej, wydanej w Polsce, książki Sally Hepworth, więc "Dobra siostra" to mój pierwszy kontakt z twórczością tej autorki i myślę, że po kolejne jej powieści nie sięgnę. Nie dlatego, że lektura była kiepska, bo posiada wiele elementów, które mogą ucieszyć czytelnika, jednak spodziewałam się po niej czegoś więcej. Odczucia satysfakcji, misternie utkanej intrygi, zaskoczenia. Niestety "Dobra siostra" to książka dość przewidywalna i przeciętna.
Fern i Rose to bliźniaczki dwujajowe, różniące się od siebie diametralnie i żyjące inaczej. Jednak łączy je ogromna siostrzana miłość i przywiązanie oraz pewna tajemnica. Ich dzieciństwo było trudne, jednak zawsze się wspierały i nie inaczej jest w dorosłym życiu. Kiedy okazuje się, że Rose ma problemy z zajściem w ciążę, Fern nie wacha się i oferuje pomoc, czym uruchomi lawinę niespodziewanych wydarzeń.
Filarami tej historii są dwie interesujące postaci kobiece. Obie bohaterki mają tu swoje miejsce, obie snują opowieść. Są ciekawe, można nawet (nieco nad wyraz) powiedzieć, że fascynują. Myśli Rose poznajemy ze wtrąceń pisanych w formie pamiętnika, jednak to Fern jest narratorem. To właśnie bohaterki stanowią ogromny atut "Dobrej siostry" i myślę, że gdyby nie one, a szczególnie sympatyczna, nieco społecznie niezręczna Fern, to odbiór tej książki byłby bardziej negatywnie jednoznaczny, choć niewątpliwie i na tej płaszczyźnie autorka wykazała pewne braki. Trzeba pochwalić Hepworth za próbę pokazania perspektywy z punktu widzenia osoby cierpiącej na zaburzenia psycho-społeczne/neurologiczne, jednak ewidentnie nie uniknęła ona jej stereotypizacji.
Jest w tej opowieści coś niepokojącego, jednak to za mało by odpowiednio trzymać w napięciu. Co więcej, pierwsze rozdziały są nudne, a kolejne dość przewidywalne. Główne skrzypce gra tutaj relacja między bohaterkami, co nadaje tej książce cech powieści obyczajowej, które moim zdaniem górują nad elementami thrillera. Czytelnicze odczucia będą więc zależne od oczekiwań względem tej lektury. Ja spodziewałam się thrillera, stąd też większe poczucie zawodu. Być może spodziewałabym się czegoś innego, gdybym wcześniej przeczytała "Teściową", czyli poprzednią książkę autorki. Mimo wszystko mam jednak nieodparte wrażenie, że miałam okazję zapoznać się z wystarczającą liczbą podobnych tytułów, by być tutaj zaskoczoną, czy usatysfakcjonowaną. "Dobra siostra" to po prostu czytadło. Poprawne. Dobrze napisane. Nic więcej.
www.duzeka.pl
Nie znam poprzedniej, wydanej w Polsce, książki Sally Hepworth, więc "Dobra siostra" to mój pierwszy kontakt z twórczością tej autorki i myślę, że po kolejne jej powieści nie sięgnę. Nie dlatego, że lektura była kiepska, bo posiada wiele elementów, które mogą ucieszyć czytelnika, jednak spodziewałam się po niej czegoś więcej. Odczucia satysfakcji, misternie utkanej intrygi,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Śmierć jest jednym z najbardziej fascynujących zjawisk nieodłącznie związanych z życiem. Jest tematem trudnym i niewygodnym, a jednak co dzień zagląda do naszych domów, chociażby w codziennych wiadomościach, rozmowach z bliskimi... Moim zdaniem warto oswajać się z jej obecnością i nieuchronnością, przede wszystkim po to, by mieć paradoksalnie spokojniejszą głowę. Po książkę "Siedem wieków śmierci" sięgnęłam właśnie po to, by przybliżyć sobie temat umierania i poznać punkt widzenia fachowca od śmierci, czyli patologa. Nie jestem ostatecznie pewna, czy nieco melancholijne podejście do tego tematu prezentowane przez doktora Richarda Shepherda mi odpowiada, ale sama książka jest zadowalająca.
"Siedem wieków śmierci" to opowieść o umieraniu, zawarta w kilku aktach. Autor uporządkował wybrane przez siebie historie w taki sposób, że wraz z nimi czytelnik przechodzi przez cały cykl życia. Pierwsze rozdziały dotyczą tajemniczych i niezwykłych przypadków śmierci dzieci, następnie osób w wieku młodzieńczym, przechodząc kolejne etapy życia, autor dochodzi do tych śmierci, uznawanych powszechnie za "nieuniknione" (tak jakby jakakolwiek śmierć była "unikniona"), czyli przypadków osób starych. Mogę szczerze przyznać, że czytając kolejne rozdziały, miałam wrażenie, że w zasadzie mogę "paść trupem" z tą książką w ręku bowiem proces, który doprowadzi do mojego rychłego zgonu, mógł się już rozpocząć. Żadna inna książka nie uświadomiła mi tak wyraziście prawdziwości słów: nie znasz dnia ni godziny. Odradzam więc tę lekturę wszystkim tym, którzy łatwo popadają w dziwne stany, ulegają sugestiom i mają tendencję do panikowania - nie czytajcie tego, bo zwariujecie.
Ponoć prezentowane tu przez autora sprawy były powszechnie znane i głośne w mediach. Mimo mojego zamiłowania do true crime o żadnej z nich raczej nie słyszałam, a przynajmniej nie widzę żadnych powiązań. Same opisane przypadki są natomiast ciekawe, choć ostateczne wnioski i rozwiązania są chyba mniej interesujące, niż czytelnik może oczekiwać. A może inaczej... ja oczekiwałam, że będzie tu więcej kryminału, w treściach przeważa jednak tematyka medyczna. Oczywiście nie jest to minus, po prostu warto trochę inaczej podejść do tego tytułu.
"Siedem wieków śmierci" to pierwsza książka Shepherda, z którą miałam do czynienia. Co prawda "Niewyjaśnione okoliczności" stoją na mojej półce i od wielu, wielu miesięcy czekają w kolejce, by je przeczytać, ale chyba jeszcze trochę wody musi upłynąć, zanim po nie sięgnę. Przyznam, że ta lektura na pewno nie przekonała mnie jakoś specjalnie do przyspieszenia tego procesu. "Siedem wieków śmierci" to książka dobra, ale napisana w dość sennym stylu. Liczne wtrącenia, które autor upycha to tu, to tam, wybijają z rytmu czytania. Wiele tu ciekawych treści, sugestywnych i interesujących opisów i ciekawostek, a jednak brakuje mi werwy, iskierki życia, w tej śmiertelnie poważnej książce.
www.duzeka.pl
Śmierć jest jednym z najbardziej fascynujących zjawisk nieodłącznie związanych z życiem. Jest tematem trudnym i niewygodnym, a jednak co dzień zagląda do naszych domów, chociażby w codziennych wiadomościach, rozmowach z bliskimi... Moim zdaniem warto oswajać się z jej obecnością i nieuchronnością, przede wszystkim po to, by mieć paradoksalnie spokojniejszą głowę. Po książkę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rzadko zdarza się tak specyficznie skonstruowana lektura, jak Monteperdido - obszerna i przepełniona mnóstwem detali, ale jednocześnie wyważona i odkrywająca swoje tajemnice stopniowo. Powieść Agustina Martineza może wywoływać mieszane uczucia, choć niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, napisana z klasą i finezją, ale jednocześnie mocno odstająca od dzisiejszych pospiesznych czasów.
Małą społecznością pirenejskiego miasteczka wstrząsa zaginięcie dwóch jedenastolatek. Miasteczko pogrąża się w żałobie i stan ten trwa pięć kolejnych lat, jednak pewnego dnia w pobliskim wąwozie zostaje znaleziony wrak auta, a w nim ciało mężczyzny oraz jedna z zaginionych dziewczyn. Ana zostaje w ciężkim stanie przetransportowana do szpitala, na szczęście udaje jej się przeżyć. Policja wznawia śledztwo, a do Monteperdido przyjeżdżają inspektor Sara Campos i jej szef Santiago Bain. Ta dwójka ma przypilnować by błędy, które utrudniły prowadzenie pierwotnego śledztwa, już się nie powtórzyły. Wszyscy zastanawiają się, co się stało z drugą z dziewczynek - Lucią, a Ana nie ma dla policjantów gotowych odpowiedzi. Nie tylko cudem odnaleziona Ana skrywa tajemnice. Wkrótce inspektor Campos przekona się, że zamknięta społeczność miasteczka również ma swoje sekrety.
Już na starcie czytelnicy zapoznają się z mnóstwem postaci. Ich mnogość i dość spore przeskoki fabularne sprawiają, że trudno jest nawiązać emocjonalną więź z bohaterami. To z kolei sprawia, że początkowo lektura dłuży się niemiłosiernie. Zresztą akurat w tym przypadku akcja naprawdę rozwija się bardzo powolnie, dlatego Monteperdido polecam przede wszystkim miłośnikom thrillerów posiadających specyficzną, gęstą atmosferę, wyjątkowy klimat i rozbudowane wątki, które poszerzają świat wykreowany, ale spowalniają tempo.
Monteperdido wymaga skupienia. Tę powieść czyta się powolnie, spokojnie. Momentami można odczuć kryzys czytelniczy oraz chęć odłożenia książki i zrobienia pauzy - warto się tym kierować, bo całość ostatecznie wynagradza wszystkie te niedogodności. Nie jest to oczywiście najbardziej błyskotliwy tytuł, jaki przeczytacie w tym roku, ale niewątpliwie ta wymagająca powieść mimo wszystko wciąga i intryguje. Fabuła jest dopracowana w każdym calu. Wszystkie jej elementy zgrywają się ze sobą i tworzą naprawdę wyrazisty, acz surowy obraz zamkniętej społeczności małego miasteczka odciętego od wielkiego świata.
Choć fabuła wydaje się przewidywalna, to jednak finał historii zaskakuje. A bohaterowie wraz z rozwojem akcji stają się w wyobraźni czytelników realnymi postaciami. Autorowi udało się uzyskać taki efekt poprzez mocne skupienie się na rozbudowaniu personalnym jednostek. Dowiadujemy się mnóstwa faktów z ich życia, choć teoretycznie można odnieść wrażenie, że są one informacjami zawartymi niepotrzebnie, to jako całość tworzą niesamowity, groteskowy i niepokojący przekrój ludzkich demonów, które często potrafimy odnaleźć we własnych codziennościach.
Monteperdido to głęboka i poruszająca lektura. Stworzona dla cierpliwych i wymagających czytelników, którzy docenią w niej nie tylko wątek zagadki detektywistycznej, ale również całe rozbudowane psychologiczne zaplecze, które stanowi szkielet tej opowieści. Powieść Martineza jest wymagająca, ale warto się z nią zapoznać.
www.duzeka.pl
Rzadko zdarza się tak specyficznie skonstruowana lektura, jak Monteperdido - obszerna i przepełniona mnóstwem detali, ale jednocześnie wyważona i odkrywająca swoje tajemnice stopniowo. Powieść Agustina Martineza może wywoływać mieszane uczucia, choć niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, napisana z klasą i finezją, ale jednocześnie mocno odstająca od dzisiejszych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-28
Sięgając po „Szept” – nowość od wydawnictwa Uroboros – spodziewałam się czegoś zgoła innego. I muszę przyznać, że lektura pierwszych stu stron nie napawała optymizmem. Kiedy już prawie przekonałam się, że nie znajdę w tej powieści niczego poza romansidłem osadzonym w realiach delikatnego science fiction, coś w treści się zmieniło – fabuła nabrała nieco innych kształtów, intryga rumieńców, wątki romantyczne zostały zepchnięte na dalszy plan i wreszcie zaczęło się dziać coś ciekawego. Powieść Lynette Noni nie stanowi novum ani objawienia w zakresie swojego gatunku, ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się przyzwoitą i wciągającą lekturą.
Obiekt Sześć-Osiem-Cztery lub Jane Doe – tak nazywają dziewczynę, która od dwóch i pół roku przebywa w zamknięciu tajnego podziemnego ośrodka badawczego finansowanego przez rząd. Przez ten czas nie wypowiedziała ani jednego słowa, choć spotkała się z wszelkimi formami przymusu. Nie narzeka na swój los. W zasadzie sama poddała się zamknięciu. Chciała być odizolowana od świata. Jednak pewnego dnia otrzymuje ultimatum: albo otworzy się na współpracę albo będzie musiała zniknąć. Bohaterka doskonale wie, że nie chodzi o puszczenie jej na wolność… Trafia pod opiekę tajemniczego Landona Warda, który staje się jej przewodnikiem a także przyjacielem, dzięki któremu skała, którą dziewczyna się otoczyła zaczyna kruszeć… Jednak okazuje się, że nie tylko bohaterka skrywa tajemnice, a odkrycie wszystkich sekretów może zmienić przyszłość i na pewno zmienia przeszłość…
Jak już wspomniałam początek nie jest zbyt obiecujący. Czytelnik trafia na szereg luk logicznych, jak np. dobrowolne zgłoszenie się szesnastolatki do ośrodka psychiatrycznego, bez jakiejkolwiek potrzeby potwierdzenia, chociażby jej tożsamości, od prawnych opiekunów; nieprzynoszące żadnych rezultatów przetrzymywanie bohaterki przez dwa i pół roku bez podjęcia próby wyjaśnienia jej chociażby podstawowych założeń związanych z oczekiwaniami względem niej; stosowanie szeregu przymusów, mających na celu skłonienie bohaterki do współpracy, a następnie tłumaczenie, jak ważne było by zechciała dołączyć do projektu dobrowolnie – przykładów takich „głupotek” można znaleźć w treści przynajmniej jeszcze kilka. Były one szczególnie uciążliwe podczas pierwszych chwil spędzonych z książką. Później, kiedy akcja nabiera tempa, udaje się na nie przymknąć oko.
Ciekawym pomysłem jest wykreowanie świata, w którym pojawiają się osobniki mające niezwykłe, ale też szalenie niebezpieczne talenty. W zasadzie brak umiejętności ich kontrolowania to stu procentowa pewność katastrofy – w zakresie jednostkowym lub globalnym. Wyobraźcie sobie bowiem uniwersum, w którym niektórzy ludzie mogą słowami kreować rzeczywistość, fizycznie ranić ludzi jedynie intencją „włożoną” w wypowiedziane zdanie; tworzyć nowe i niszczyć, wpływać na innych. Nasza bohaterka posiada jedną z form takiej mocy, stąd wynika jej ogromna niechęć by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.
Całość powieści stanowi połączenie romansu młodzieżowego z thrillerem science-fiction, z czego dla mnie ciekawsze są elementy należące do tego drugiego gatunku. Pocieszający wydaje się fakt, że gdzieś w okolicach sto czterdziestej strony nieokreślona relacja między bohaterką, a jej opiekunem zaczyna schodzić na dalszy plan, a rozterki dziewczyny stają się mniej męczące. Autorka dość zgrabnie prowadzi dalszy rozwój akcji, dzięki czemu czytelnicy wreszcie poznają założenia na jakich opiera się nie tylko stworzona przez nią wizja, ale również działanie tajnego ośrodka. Rozwinięte zostają wątki paranormalnych umiejętności bohaterki oraz innych „mieszkańców” podziemnego kompleksu, a ujawniona intryga okazuje się być całkiem interesująca. Wszystko to sprawia, że zupełnie inaczej można ocenić początek oraz zakończenie „Szeptu”.
Finalnie, jestem w stanie przyznać, że to dobra powieść, choć zawierająca dość sporo błędów, które bardziej wymagającym czytelnikom mogą przeszkadzać. Na pewno nie jest to książka dla miłośników rasowego science-fiction, jednak dla tych, którzy sięgają po lżejsze książki z tego gatunku lub chętnie czytają wszystko co wyda się im interesujące, będzie to prawdopodobnie lektura satysfakcjonująca. Z ciekawością sięgnę po kolejny tom, ponieważ dostrzegam potencjał całej historii.
www.naszerecenzje.wordpress.com
Sięgając po „Szept” – nowość od wydawnictwa Uroboros – spodziewałam się czegoś zgoła innego. I muszę przyznać, że lektura pierwszych stu stron nie napawała optymizmem. Kiedy już prawie przekonałam się, że nie znajdę w tej powieści niczego poza romansidłem osadzonym w realiach delikatnego science fiction, coś w treści się zmieniło – fabuła nabrała nieco innych kształtów,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Światowa Wystawa Kolumbijska zorganizowana w 1893 roku to jedna z największych, o ile nie największa, „inwestycji” tamtego okresu. Kosztowała wiele pieniędzy, wysiłku, pracy oraz ludzkich żyć. Chicago kojarzy się z gangsterami i jazzem, a miłośnikom historii kryminalnych z postacią Henry’ego H. Holmesa, który do dziś uznawany jest za jednego z najbardziej płodnych amerykańskich seryjnych morderców, a przy tym za człowieka obdarzonego makabryczną wyobraźnią.
Cóż wspólnego może mieć ze sobą chicagowska wystawa oraz odpowiedzialny za jej powstanie architekt Daniel Hudson Burnham oraz morderca Holmes? Okoliczności. Prace nad obejmującą ogromny obszar miasta budową przyciągnęły tłumy ludzi, jeszcze więcej osób przybyło do Chicago by ją obejrzeć, mnóstwo z nich zniknęło… wielu w tajemniczych pokojach Hotelu Wystawy Światowej. Sama budowla została zaprojektowana przez Holmesa, również on nadzorował budowę, a kiedy trzy lata później w okolicy otwarto właśnie wspomnianą wystawę, postanowił połączyć przyjemne (mordowanie) z pożytecznym (sprzedaż szkieletów na potrzeby Akademii Medycznej), tym bardziej że mógł liczyć na stały napływ klientów. Historia ta jest fascynująca, ale również przygnębiająca, nie tylko z powodu śmierci tak ogromnej liczby ludzi, ale także przez wzgląd na fakt, że wysiłek włożony w powstanie Światowej Wystawy Kolumbijskiej zdawał się pójść na marne, gdyż w kontekście historycznym, wydarzenie to już na zawsze zostało połączone z funkcjonowaniem „zamku tortur” Holmesa…
Sięgając po powieść Erika Larsona pod tytułem „Diabeł w Białym Mieście” spodziewałam się kryminału opartego na prawdziwych wydarzeniach, a jednak w jakimś stopniu zawiodłam się, gdyż to co otrzymałam to, owszem, powieść, jednak napisana z niemal reporterską precyzją. Oparta na szeregu licznych materiałów źródłowych książka Larsona, stanowi opowieść nie tyle o dwójce wielkich ludzi obdarzonych niezwykłymi umysłami, których losy połączyło jedno wydarzenie, ale o ludzkim szaleństwie, które wskazało im dwa zupełnie skrajne kierunki rozwoju. Burnham to artysta stale poszukujący możliwości sprawdzenia się. Podjęcie się realizacji tak wielkiego wydarzenia jak Światowa Wystawa Kolumbijska jest dla niego wyzwaniem, tym bardziej kiedy marzy się o stworzeniu czegoś bezprecedensowego. Holmes był lekarz (na studiach interesowała go szczególnie medycyna sądowa), a także wyjątkowo zmyślnym przedsiębiorcą, który nie stronił od kobiet. To właśnie w jego głowie zrodził się pomysł stworzenia wielkiego zamczyska pełnego pułapek, zapadni, wygłuszonych ścian – miejsca kaźni…
Larson prowadzi czytelników przez kolejne etapy prac nad wystawą światową i jestem pewna, że miłośnikom architektury, wzornictwa i innych, podobnych tematów, ten element snutej przez autora opowieści z pewnością przypadnie do gustu. Gdzieś w tle rysuje się również zarys wspaniałego miasta, które powoli zaczynało pogrążać się w tajemniczym mroku. Odkrywając mentalność społeczeństwa ówczesnego Chicago bawiłam się świetnie i te fragmenty bardzo mnie interesowały, również treści dotyczące Holmesa były dla mnie intrygujące, choć muszę przyznać, że trudno mi nazwać je odkrywczymi. Nie mniej jednak czuć w tej książce bardziej ducha reportażu historycznego, aniżeli powieści kryminalnej, więc tego tu nie doświadczycie. Larson powoli ukazuje, jak wielki wysiłek i ogromny koszt poszedł poniekąd na marne, i jak bardzo nie spełniło się marzenie Burnhama i Milleta, którzy szczerze wierzyli, że nic nie zdoła przyćmić otwarcia Światowej Wystawy Kolumbijskiej, a jednak udało się to Holmesowi. „Diabeł w Białym Mieście” to książka mająca wielu bohaterów, bardzo spójna, a jednak nieco rozwlekła. Zdecydowanie bardziej skierowana do czytelników sięgających po książki historyczne, aniżeli miłośników tajemnic i kryminałów. Jeśli więc uwielbiacie czytać o konkretnych wydarzeniach w dziejach, fascynują Was prawdziwe postaci i jesteście miłośnikami Ameryki, amerykańskiego dążenia do wielkości, zmianami społecznymi zachodzącymi w tamtejszej kulturze to zdecydowanie jest to książka dla Was.
Sama mam dość ambiwalentne uczucia bowiem uważam, że to wspaniała książka, ale nie dla mnie, choć historię uwielbiam. Doceniam ogrom pracy włożony w jej powstanie. Uznaję też talent autora do tworzenia rzetelnego i interesującego obrazu wydarzeń, które obiera sobie za temat swojej opowieści, a jednak pokonała mnie przede wszystkim architektoniczna tematyka, która przeważyła nad kryminalną stroną tej historii.
www.naszerecenzje.wordpress.com
Światowa Wystawa Kolumbijska zorganizowana w 1893 roku to jedna z największych, o ile nie największa, „inwestycji” tamtego okresu. Kosztowała wiele pieniędzy, wysiłku, pracy oraz ludzkich żyć. Chicago kojarzy się z gangsterami i jazzem, a miłośnikom historii kryminalnych z postacią Henry’ego H. Holmesa, który do dziś uznawany jest za jednego z najbardziej płodnych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-21
Dotychczas miałam okazję przeczytać tylko jedną powieść autorstwa C.L. Taylor i była nią „Zanim powróci strach”. Lektura była niezła, ale nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Nie zszokowała mnie, a teraz kiedy usiłuję sobie przypomnieć, jakie emocje we mnie wzbudziła, przyznaję, że jest mi dość trudno je przywołać. Wczoraj skończyłam czytać jej kolejną, najnowszą, powieść pod tytułem „Nieznajomi”, a ta z kolei okazała się świetna. Nie mogłam się od niej oderwać.
Myślę, że opis znajdujący się na czwartej stronie okładki, jest nieco mylący, ale w zasadzie dość dobrze oddaje aurę tajemniczości, którą otoczona jest snuta przez autorkę fabuła. Pewne niedopowiedzenia, wynikające z opisu wydawcy, ukazują się w zasadzie dopiero w finale i w żaden sposób nie psują odbioru całokształtu tej historii. Tak więc, jeśli sięgając po tę powieść będziecie się nim sugerować, to nie będziecie rozczarowani, gdyż z grubsza odpowiada rzeczywistej fabule.
Troje bohaterów, którzy mają prawo się nie znać, choć widują się często lub nawet codziennie. Nie wiedzą, że ich losy i wydarzenia z ich życia kierują ich na tę samą drogę, w kierunku tajemniczego czwartego nieznajomego, który stanowi dla nich śmiertelne zagrożenie. Ursula próbuje poskładać swoje życie po śmierci ukochanego, jednak jej każda kolejna decyzja sprawia, że resztki tego co pozostało rozsypują się na nowo… Alice nie ma szczęścia w miłości, jednak pewnego dnia spotyka mężczyznę, który niewątpliwie jest nią zainteresowany, a przy tym wydaje się tak uroczo normalny, że kobieta zaczyna wierzyć, że tym razem może się udać – jednak szybko okazuje się, że tej znajomości daleko do normalności, a między nimi pojawia się ktoś trzeci. Gareth zajmuje się opieką nad chorą matką. Jednak jego myśli wciąż kierują się w stronę tajemniczego zniknięcia jego ojca, kiedy więc do jego domu zaczynają przychodzić tajemnicze kartki pocztowe, w jego sercu pojawiają się sprzeczne emocje. Jest jeszcze ktoś czwarty, który czyha… Na kogo? Czego chce? Kim jest? Przekonajcie się sami bo warto.
„Nieznajomi” to powieść pełna tropów, które sprawiają, że lektura trzyma w napięciu. Nie można powiedzieć, by wszystkie z nich były ślepe, jednak wiele z nich pozwala na snucie domysłów, które ostatecznie okazują się nieprawdziwe. Dzięki temu całość zyskuje mrocznej głębi i groźnej atmosfery, którą można wyczuć w niemal każdym rozdziale – właśnie to sprawia, że tak trudno jest oderwać się od tej powieści, kiedy już się do niej usiądzie. Przyznam, że choć zakończenie jest dość interesujące, to jednak droga do niego jest dużo bardziej satysfakcjonująca, a mnogość potencjalnych rozwiązań sprawia, że lektura to niezła frajda. Finał jest po prostu dobry. Trzyma poziom całości i zamyka ją w zgrabną klamrę, choć pewnie znajdą się też tacy czytelnicy, którzy uznają, że jest lekko naciągany. Podoba mi się natomiast puenta całej historii, ale będziecie musieli poznać ją sami.
Mocną stroną „Nieznajomych” są bohaterowie, którym czytelnik szczerze kibicuje. Ich losy śledzi się z zapartym tchem, ponieważ są to postaci bliskie sercu – bardzo naturalne, zwyczajne i rzeczywiste. Często pogubione w życiu, a jednak nie odpychające. Ich tajemnice wydają się być mroczne i ekscytujące – czytelnicze wyobrażenia nadają im jeszcze silniejszego charakteru, jeszcze większego wydźwięku. Zdecydowanie uważam, że najnowsza powieść C.L. Taylor to świetna lektura. Bardzo przemyślana i pozornie dość skomplikowana. Lawirowanie pomiędzy wydarzeniami z życia głównych bohaterów nie wprowadza w konsternację, gdyż konstrukcja fabuły jest bardzo dobrze przemyślana, a bohaterowie różnią się od siebie, co pozwala na swobodną lekturę.
Cóż mogę dodać? Jestem zachwycona. „Nieznajomi” to bardzo, bardzo dobra powieść, która potrafi zaskoczyć i wzruszyć. Warto po nią sięgnąć. Dawno nie czytałam kryminału, który miałby w sobie mnóstwo mroku, a który ostatecznie wcale nie byłby aż tak przerażający – co zapisuję na plus bowiem to pozwala na polecenie tej książki nawet tym, którzy wolą czytać lżejsze lektury.
www.naszerecenzje.wordpress.com
Dotychczas miałam okazję przeczytać tylko jedną powieść autorstwa C.L. Taylor i była nią „Zanim powróci strach”. Lektura była niezła, ale nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Nie zszokowała mnie, a teraz kiedy usiłuję sobie przypomnieć, jakie emocje we mnie wzbudziła, przyznaję, że jest mi dość trudno je przywołać. Wczoraj skończyłam czytać jej kolejną,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-15
Liane Moriarty potrafi wymyślać naprawdę nietypowe historie. Kreuje rzeczywistość pełną sekretów, tajemnic i mroku, okraszając ją bogactwem psychologicznym różnorodnych postaci. Jednak, o ile "Miłość i inne obsesje" mnie zachwyciła, o tyle jej najnowsza powieść pod tytułem "Sekret mojego męża", choć ostatecznie okazała się wciągająca, nieco mnie zmęczyła. Jej konstrukcja, przypominająca poniekąd powieść szkatułkową, jest bardzo interesująca, jednak gdzieś w połowie lektury wszystkie karty zostają ujawnione i w zasadzie okazuje się, że to wszystko, co autorka ma do zaoferowania czytelnikom. Doceniam refleksyjny wymiar tej powieści, choć chyba nie do końca przemawia do mnie zamieszczona na końcu lista "pytań do dyskusji/przemyśleń" (jednak nie przeczę, że może ona skłonić do podjęcia analizy i quasi-dialogu z autorką) - trochę to trąci szkolnymi "rozprawkami".
Pewnego dnia Cecilia znajduje wśród różnych dokumentów, adresowany do niej list, którego autorem jest jej mąż. Na kopercie widnieje napis: "Dla mojej żony, Cecilii Fitzpatrick. Otworzyć wyłącznie w przypadku mojej śmierci".. List został napisany dawno temu, a jej ukochany nigdy jej o nim nie wspomniał, co tym bardziej zdziwiło Cecilię. To znalezisko oraz dziwne zachowanie jej męża, sprawiają, że staje się coraz bardziej podejrzliwa i robi coś, o co nigdy by się nie podejrzewała... Czy tajemnica jej męża, skrywana od tylu lat, może wreszcie doczekać się ujawnienia?
Rachel straciła kiedyś córkę. Tożsamość mordercy nigdy nie została ustalona, a kobieta od lat nie pogodziła się ze stratą. A teraz dowiaduje się, że syn i synowa wyjeżdżają do Nowego Yorku, a tym samym straci stały kontakt z wnukiem. Na domiar złego zbliża się kolejna rocznica śmierci Janie...
Tess pakuje walizki i zabiera ze sobą synka, jeszcze tego samego dnia, kiedy dowiaduje się, że jej mąż zakochał się w jej własnej kuzynce. Jedzie do matki - kobieta złamała nogę, więc to doskonała okazja, by ulotnić się z domu, przemyśleć całą sytuację a przy okazji pomóc ukochanej rodzicielce w codziennych trudnościach. Losy tych trzech bohaterek splotą się w wyniku wielu różnych nieoczekiwanych zdarzeń...
Autorka stworzyła trzy pozornie odrębne opowieści o kobietach, których losy przeplatają się ze sobą. Ich historie opowiadane są fragmentarycznie, przez co czytelnicy zmuszeni są skakać od rozdziału do rozdziału, co daje wrażenie chaosu i sprawia, że pierwsze chwile spędzone z lekturą wymagają skupienia. Do tej konstrukcji fabularnej można jednak przywyknąć, jednak warto tę powieść czytać spokojnie i powoli, by nie umknęły nam żadne niuanse. Moriarty poświęca dużo treści swoim bohaterkom. Opisuje ich rozterki wewnętrzne i przeżycia, dzięki czemu łatwiej jest zrozumieć ich motywacje, które dla mnie były jasne, logiczne i miały swoje uzasadnienie w rzeczywistości literackiej. Każdą z nich obdarzyłam sympatią. Każdą z nich próbowałam zrozumieć.
Nie zrozumiałam natomiast co wspólnego z całością opowieści, mają krótkie wstawki dotyczące historii muru berlińskiego, które dla mnie okazały się niepotrzebne i nic niewnoszące do treści. Choć sama autorka wskazuje (w swojej liście pytań do przemyślenia), że warto właśnie tę kwestię przemyśleć. Mnie nie udało się wymyślić nic mądrego w tym temacie. Jest to jednak drobny szczegół i zupełnie nie wpływa na odbiór powieści. Za to ciekawy jest sam epilog, który wskazuje na to, jak ogromny wpływ na nasze życie mają drobne wybory, których dokonujemy codziennie i jak bardzo "przypadek" rządzi naszym życiem. Płynność, z jaką Liane Moriarty snuje podsumowanie dla swojej historii, jest godna podziwu, a sama treść satysfakcjonująca - nawet bardziej niż samo zakończenie.
"Sekret mojego męża" to powieść obyczajowa, mająca cechy thrillera, jednak nim niebędąca. Niektóre jej fragmenty potrafią trzymać w napięciu, inne wzruszają, a jeszcze inne ocierają się o całkiem ciekawy romans. Ta wielowymiarowość stanowi jej siłę, ale sprawia też, że nie będzie to lektura dla każdego. Wydaje mi się, że autora powoli klaruje i kreuje swój własny styl literacki i poniekąd gatunkowy, który zyskuje coraz więcej miłośników. Z pewnością sięgnę po kolejne dzieła pisarki, choć jeszcze nie do końca czuję się przekonana do jej twórczości.
www.duzeka.pl
Liane Moriarty potrafi wymyślać naprawdę nietypowe historie. Kreuje rzeczywistość pełną sekretów, tajemnic i mroku, okraszając ją bogactwem psychologicznym różnorodnych postaci. Jednak, o ile "Miłość i inne obsesje" mnie zachwyciła, o tyle jej najnowsza powieść pod tytułem "Sekret mojego męża", choć ostatecznie okazała się wciągająca, nieco mnie zmęczyła. Jej konstrukcja,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-17
„Bezludna wyspa” autorstwa A.M. Bennet to jeden z największych literackich koszmarków, jakie przyszło mi kiedykolwiek czytać. Porównanie tej książki do „Władcy much” Goldinga uważam za całkowite nieporozumienie i próbę żerowania na wielkości tego klasyka. A to co się w tej książce „odfabułowało” to jakiś kosmos i pokaz totalnego artystycznego odjechania, które nie ma nic wspólnego z wielkim, ba, a nawet dużym pisarstwem…
Link jest dzieckiem, które prawie całe życie spędziło w towarzystwie swoich rodziców – wielkich naukowców. Uczył się w domu i miał wręcz zerowy kontakt z rówieśnikami. Aż w końcu, pewnego dnia, rodzice oznajmiają mu, że cała rodzina przenosi się z Ameryki do Anglii, a chłopak ostatecznie ląduje w tradycyjnej szkole… prawie że sportowej (jak można się domyślać bohater miał również zerowy kontakt ze sportem, więc gratuluje rodzicom decyzji), gdzie z automatu trafia na koniec łańcucha pokarmowego, jest gnębiony, nękany i szykanowany, a ta gehenna trwa przez trzy lata, bez jakiejkolwiek interwencji ze strony rodziców, nauczycieli, czy jakichkolwiek dorosłych. Ostatecznie rodzice zgadzają się na to by (nastoletni) chłopak porzucił szkołę, pod warunkiem, że wybierze się na szkolną wycieczkę, która ma przygotować garstkę uczniów do „życia”. Link zgadza się, ponieważ dwa tygodnie obozu zdają się być niczym, w porównaniu z perspektywą opuszczenia szkolnego piekła na zawsze. Jednak samolot z grupką młodzieży na pokładzie rozbija się na bezludnej wyspie, a dzieciaki będą musiały zorganizować się by przetrwać i doczekać ratunku, który mają nadzieję, przybędzie wkrótce…
Fabuła tej książki jest szalenie nieprawdopodobna – począwszy od faktu, że cała szkoła zdaje się godzić na jakąś dziwną sportową hierarchię, (której mimo wszystko mogłabym się spodziewać bardziej po amerykańskich aniżeli angielskich realiach), poprzez funkcjonowanie młodych ludzi na wyspie, skończywszy na fabularnym zaskoczeniu zaserwowanym czytelnikom na samym końcu (o „epilogu” nawet nie wspominam). Bohaterowie są do bólu stereotypowi, rozumiem założenie, ale uważam, że młodzież ma w dzisiejszych czasach do zaoferowania nieco więcej, a jeśli się mylę to biada ludzkiej przyszłości. Link jest irytujący od początku do końca, reszta bohaterów jest albo nudna albo stanowi karykatury istot ludzkich – zatem nie ma tu komu kibicować, ani z kim się utożsamiać.
Powieść jest napisana poprawnie, zdania są logiczne, a dialogi całkiem naturalne, ale konstrukcja językowa nie wybroni tego projektu jako całości, nawet mimo zastosowania przez autorkę wielu ciekawych odniesień do popkultury, które stanowią chyba jedyny aspekt tej powieści, podnoszący jej wartość intelektualną. „Bezludna wyspa” mnie zmęczyła. Nie jest to książka, którą poleciłabym komukolwiek, choć rozumiem, że młodzieńcza naiwność niektórych czytelników może umożliwić przymknięcie oka na wiele mankamentów. Nie mniej jednak uważam ten twór za nieudaną próbę stworzenia godnej powieści survivalowej, nieudolny eksperyment literacki z pseudofilozofią i socjologicznymi założeniami w tle i po prostu za bardzo, bardzo kiepską książkę, z której finalnie nie wynika żadne intelektualne dobro.
www.naszerecenzje.wordpress.com
„Bezludna wyspa” autorstwa A.M. Bennet to jeden z największych literackich koszmarków, jakie przyszło mi kiedykolwiek czytać. Porównanie tej książki do „Władcy much” Goldinga uważam za całkowite nieporozumienie i próbę żerowania na wielkości tego klasyka. A to co się w tej książce „odfabułowało” to jakiś kosmos i pokaz totalnego artystycznego odjechania, które nie ma nic...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przed Sebastienem De Castell stało nie lada wyzwanie. Przez kilka lat skrupulatnie budował legendę Wielkich Płaszczy, aż przyszedł czas, by zakończyć ich historię – myśl o czym, z całą pewnością przyprawiała o ból głowy wielu miłośników tego cyklu. Na początku września ukazała się na polskim rynku powieść o tytule „Tron tyrana”, która wieńczy misternie tworzoną legendę i opowieść, a ja miałam przyjemność ją przeczytać.
Spełnienie ostatniej woli ukochanego króla jest na wyciągnięcie ręki. Falcio robi co w jego mocy, by na tronie Tristii zasiadła królewska córka Aline. Jednak niebezpieczeństwo wcale nie zniknęło. Trin wciąż knuje, a w sąsiednim kraju nowy przywódca Avares jednoczy barbarzyńskie armie, co zwiastuje zagrożenie dla Tristii. Uzurpatorka łączy siły z barbarzyńskim przywódcą, a ich potęga wydaje się niemożliwa do pokonania… Jednak bohaterowie będą musieli stawić jej czoła…
Autorowi udało się zgrabnie pospinać wszystkie wątki czterech tomów, a jednak nie uniknął chaosu oraz naginania rzeczywistości. Mam wrażenie, że im bliżej zakończenia, tym bardziej Castell puszczał wodze fantazji, a jednak można spokojnie przymknąć oko na te wady, gdyż cała historia ma naprawdę wyrazisty charakter. Wiele można też wybaczyć, kiedy w grę wchodzi sentyment budowany przez lata, a skoro czytelnicy wytrwale towarzyszyli swoim bohaterom we wszystkich przygodach zawartych w trzech tomach, to i finalna część historii powinna być dla nich satysfakcjonująca.
Autor nie zaskakuje już stylem, gdyż zdążyliśmy do niego przywyknąć, jednak niektóre rozwiązania fabularne na pewno wywołają sporo emocji, których zresztą cykl jest pełen. Najsilniejszym punktem całej historii są oczywiście jej bohaterowie, którzy w tej części zdają się dojrzalsi – mniej tutaj zresztą ich „heheszkowania”, dużo więcej za to mroku, intryg i podstępów. Finalnie jednak okazuje się, że jest to książka, która jednoczy wszystkich towarzyszy tej podróży – myślę, że wszyscy ci, którzy pokochali tę serię, będą mieli podobne wrażenia po przeczytaniu jej zakończenia, a duma, wzruszenie, żal, ale również radość będą wypełniać ich serca. Zdecydowanie jest to satysfakcjonująca lektura.
www.paradoks.net.pl
Przed Sebastienem De Castell stało nie lada wyzwanie. Przez kilka lat skrupulatnie budował legendę Wielkich Płaszczy, aż przyszedł czas, by zakończyć ich historię – myśl o czym, z całą pewnością przyprawiała o ból głowy wielu miłośników tego cyklu. Na początku września ukazała się na polskim rynku powieść o tytule „Tron tyrana”, która wieńczy misternie tworzoną legendę i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-15
2020-12-21
2021-01-15
W ostatnim tomie cyklu „Na zachód od zachodu” znaleźć można wszystko to, do czego przyzwyczaił swoich czytelników Angus Watson. Podróż ostatnich niedobitków z plemienia Wotan i Owslanek dobiega końca, a nam dane będzie ujrzeć momenty triumfu i chwały oraz rozpaczy i straty – jednak czy będzie czas na to, aby te momenty przeżyć i przetrawić? Chyba nie. Nawet finałowe starcie nie da czytelnikom wymaganego czasu na odczucie podniosłości chwili – takie tempo jest zarazem wadą i zaletą. Trudno bowiem powiedzieć, żeby tak szybki rozwój wydarzeń przyniósł oczekiwaną satysfakcję, z drugiej jednak strony – nawet nie będąc nadmiernym miłośnikiem twórczości autora – nie można narzekać na intensywność emocji, które raz za razem serwuje w ostatnim tomie swojego cyklu.
Kiedy Sofi Tornado staje oko w oko z Berlazem – wodzem wielkich stóp – spodziewa się najgorszego… i się nie myli. Podróż przez Lśniące Góry zapowiada się, cóż… starczy rzec, że fajnie będzie, jeśli komuś z naszej grupy bohaterów uda się przeżyć. Jednak celem są mityczne Łąki – dla nich warto (spróbować) pokonać wrogów; (znowu spróbować) przeżyć powodzie, tornada i inne kataklizmy, (chętnie) poeksperymentować z halucynogenami i (ewentualnie) zmierzyć się z dzikimi stworami. Komu uda się tam dotrzeć?
Powieść „Gdzie boją się iść bogowie” tak samo, jak poprzednie części cyklu, jest okraszona rubasznym humorem (dla mnie dość niskich lotów), mnóstwem seksistowskich treści, latającymi flakami, krwią, mniej lub bardziej epickimi potyczkami. Jednak jednego odmówić Watsonowi nie można, mianowicie zadbał on o to, by jego pokraczni bohaterowie dojrzeli tudzież ewoluowali na przełomie całej historii. Niektórych dzięki temu można bardziej polubić, inni stali się jedynie bardziej znośni, ale wyraźnie widać, że jeśli o nich chodzi, to w trzecim tomie jest po prostu lepiej. Natomiast z całą resztą jest „po staremu” – absurd goni absurd; śmieszno-nieśmieszne fragmenty odbierają powagę historii, która miała przynajmniej cień szansy na bycie epicką przygodą, a wspomniany już przeze mnie humor może wywołać odruch wymiotny (u czytelników z nieco bardziej wysublimowanym poczuciem smaku).
Finalnie Watson nie zaskakuje, a zwieńczenie tej historii można, w mniejszym bądź większym stopniu, przewidzieć – jednak jestem pewna, że czytelnicy wiernie towarzyszący bohaterom od samego początku będą trzecim tomem (jako całością) ukontentowani, nawet jeśli finał, co już wspomniałam, nie przyniesie tak intensywnej satysfakcji, jakiej można się było spodziewać.
www.paradoks.net.pl
W ostatnim tomie cyklu „Na zachód od zachodu” znaleźć można wszystko to, do czego przyzwyczaił swoich czytelników Angus Watson. Podróż ostatnich niedobitków z plemienia Wotan i Owslanek dobiega końca, a nam dane będzie ujrzeć momenty triumfu i chwały oraz rozpaczy i straty – jednak czy będzie czas na to, aby te momenty przeżyć i przetrawić? Chyba nie. Nawet finałowe starcie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nominowana w plebiscycie "Książka Roku 2020", organizowanym przez portal Lubimy Czytać, powieść Jeanine Cummins pod tytułem "Amerykański brud", choć stanowi fikcję literacką, to zdecydowanie sprawia wrażenie reportażu. To przerażająca opowieść drogi, która wywołuje ogrom emocji przy czym, na całe szczęście, autorce udaje się uniknąć prostego grania na ludzkich emocjach - opisy zawarte w książce są wymowne, ale też niewymuszone i nieegzaltowane. Jeśli więc nie słyszeliście jeszcze o tej książce, to zdecydowanie macie sporą literacką zaległość z zeszłego roku do nadrobienia.
Opis wydawcy znajdujący się na IV stronie okładki (oraz na skrzydełku) absolutne nie oddaje ani ducha tej książki, ani faktycznego obrazu na temat tego, czego ona dotyczy - a może po prostu ja zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę powieść. Nie mniej jednak pewne jest to, że szalenie mnie zaskoczyła, wzruszyła i zmusiła do przemyśleń.
Lydia mieszka i pracuje w Acapulco ? prowadzi tam księgarnie, będącą jej spełnionym marzeniem i bezpieczną przystanią. Ma kochającego męża Sebastiana i wspaniałego ośmioletniego syna Luca. Jednak jej mąż jest wolnym dziennikarzem, co w Meksyku znaczy tyle, że życie jego oraz jego rodziny jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Mimo wszystko, kiedy w gazecie pojawia się artykuł autorstwa Sebastiana dotyczący el jefe nowego kartelu narkotykowego, który przejął władzę w mieście, rodzina Perez nie spodziewa się kłopotów większych niż dotychczas. Jednak mylą się... Ten artykuł doprowadzi do tragedii, która zmusi Lydię i Luca do podjęcia decyzji o ucieczce do Stanów Zjednoczonych. A czytelnicy będą im w tej podróży towarzyszyć...
"Amerykański brud" poraża. Realizm uczuć, przeżyć i doświadczeń migrantów nokautuje odbiorcę. Muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak emocjonującej, a zarazem smutnej lektury. Zdecydowanie można ją nazwać arcydziełem. Mimo trudnej i brutalnej tematyki łatwo można dostrzec piękno języka, jakim została napisana. Choć autorka skupia się na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, nie zapomina też o tym, co ich otacza, dzięki czemu czytelnicy otrzymują również obraz zapierających dech w piersiach krajobrazów równin południowej części Północnej Ameryki. Cummins stworzyła dzieło oddziałujące na wszystkie zmysły odbiorcy. Podążając tropem bohaterów, odczuwamy głód, pragnienie, strach, pustynny pył w nozdrzach i na języku, za dnia doskwiera nam upał, nocą zaś przenika nas chłód? Choć z bohaterami tej książki łączy polskich czytelników niewiele, to jednak łatwo się z nimi utożsamić. Każdy z nich posiada swoją historię, odrębną osobowość, wpływ na wydarzenia oraz atmosferę. Jestem przekonana, że większość czytelników podzieli moje odczucia.
Nie wiem, czy jest to powieść, która "zbawi" świat i zmieni pogląd na migrantów oraz ich stereotypowy wizerunek, jednak powinna wpłynąć przynajmniej na sposób patrzenia na jednostkę. Z drugiej strony wydaje mi się, że zamysłem autorki było stworzenie historii, która zburzy fasady bezpieczeństwa wszystkich ludzi żyjących we względnie cywilizowanych krajach, w których prawo i porządek ustanawiają "normalni"/"prawi" wybrańcy społeczności, a nie kartele narkotykowe. "Amerykański brud" to powieść, która otwiera oczy i zmusza do przemyśleń, ale też stanowi wspaniałą lekturę, z którą warto spędzić czas. Mój głos we wspomnianym na wstępie plebiscycie już ma - wszelkie zachwyty nad nią są uzasadnione, a jeśli wygra, to będzie to wygrana zasłużona. Jeśli jeszcze jej nie czytaliście, to zdecydowanie powinniście.
www.duzeka.pl
Nominowana w plebiscycie "Książka Roku 2020", organizowanym przez portal Lubimy Czytać, powieść Jeanine Cummins pod tytułem "Amerykański brud", choć stanowi fikcję literacką, to zdecydowanie sprawia wrażenie reportażu. To przerażająca opowieść drogi, która wywołuje ogrom emocji przy czym, na całe szczęście, autorce udaje się uniknąć prostego grania na ludzkich emocjach -...
więcej Pokaż mimo to