rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nominowana w plebiscycie "Książka Roku 2020", organizowanym przez portal Lubimy Czytać, powieść Jeanine Cummins pod tytułem "Amerykański brud", choć stanowi fikcję literacką, to zdecydowanie sprawia wrażenie reportażu. To przerażająca opowieść drogi, która wywołuje ogrom emocji przy czym, na całe szczęście, autorce udaje się uniknąć prostego grania na ludzkich emocjach - opisy zawarte w książce są wymowne, ale też niewymuszone i nieegzaltowane. Jeśli więc nie słyszeliście jeszcze o tej książce, to zdecydowanie macie sporą literacką zaległość z zeszłego roku do nadrobienia.

Opis wydawcy znajdujący się na IV stronie okładki (oraz na skrzydełku) absolutne nie oddaje ani ducha tej książki, ani faktycznego obrazu na temat tego, czego ona dotyczy - a może po prostu ja zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę powieść. Nie mniej jednak pewne jest to, że szalenie mnie zaskoczyła, wzruszyła i zmusiła do przemyśleń.

Lydia mieszka i pracuje w Acapulco ? prowadzi tam księgarnie, będącą jej spełnionym marzeniem i bezpieczną przystanią. Ma kochającego męża Sebastiana i wspaniałego ośmioletniego syna Luca. Jednak jej mąż jest wolnym dziennikarzem, co w Meksyku znaczy tyle, że życie jego oraz jego rodziny jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Mimo wszystko, kiedy w gazecie pojawia się artykuł autorstwa Sebastiana dotyczący el jefe nowego kartelu narkotykowego, który przejął władzę w mieście, rodzina Perez nie spodziewa się kłopotów większych niż dotychczas. Jednak mylą się... Ten artykuł doprowadzi do tragedii, która zmusi Lydię i Luca do podjęcia decyzji o ucieczce do Stanów Zjednoczonych. A czytelnicy będą im w tej podróży towarzyszyć...

"Amerykański brud" poraża. Realizm uczuć, przeżyć i doświadczeń migrantów nokautuje odbiorcę. Muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak emocjonującej, a zarazem smutnej lektury. Zdecydowanie można ją nazwać arcydziełem. Mimo trudnej i brutalnej tematyki łatwo można dostrzec piękno języka, jakim została napisana. Choć autorka skupia się na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, nie zapomina też o tym, co ich otacza, dzięki czemu czytelnicy otrzymują również obraz zapierających dech w piersiach krajobrazów równin południowej części Północnej Ameryki. Cummins stworzyła dzieło oddziałujące na wszystkie zmysły odbiorcy. Podążając tropem bohaterów, odczuwamy głód, pragnienie, strach, pustynny pył w nozdrzach i na języku, za dnia doskwiera nam upał, nocą zaś przenika nas chłód? Choć z bohaterami tej książki łączy polskich czytelników niewiele, to jednak łatwo się z nimi utożsamić. Każdy z nich posiada swoją historię, odrębną osobowość, wpływ na wydarzenia oraz atmosferę. Jestem przekonana, że większość czytelników podzieli moje odczucia.

Nie wiem, czy jest to powieść, która "zbawi" świat i zmieni pogląd na migrantów oraz ich stereotypowy wizerunek, jednak powinna wpłynąć przynajmniej na sposób patrzenia na jednostkę. Z drugiej strony wydaje mi się, że zamysłem autorki było stworzenie historii, która zburzy fasady bezpieczeństwa wszystkich ludzi żyjących we względnie cywilizowanych krajach, w których prawo i porządek ustanawiają "normalni"/"prawi" wybrańcy społeczności, a nie kartele narkotykowe. "Amerykański brud" to powieść, która otwiera oczy i zmusza do przemyśleń, ale też stanowi wspaniałą lekturę, z którą warto spędzić czas. Mój głos we wspomnianym na wstępie plebiscycie już ma - wszelkie zachwyty nad nią są uzasadnione, a jeśli wygra, to będzie to wygrana zasłużona. Jeśli jeszcze jej nie czytaliście, to zdecydowanie powinniście.

www.duzeka.pl

Nominowana w plebiscycie "Książka Roku 2020", organizowanym przez portal Lubimy Czytać, powieść Jeanine Cummins pod tytułem "Amerykański brud", choć stanowi fikcję literacką, to zdecydowanie sprawia wrażenie reportażu. To przerażająca opowieść drogi, która wywołuje ogrom emocji przy czym, na całe szczęście, autorce udaje się uniknąć prostego grania na ludzkich emocjach -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie znam poprzedniej, wydanej w Polsce, książki Sally Hepworth, więc "Dobra siostra" to mój pierwszy kontakt z twórczością tej autorki i myślę, że po kolejne jej powieści nie sięgnę. Nie dlatego, że lektura była kiepska, bo posiada wiele elementów, które mogą ucieszyć czytelnika, jednak spodziewałam się po niej czegoś więcej. Odczucia satysfakcji, misternie utkanej intrygi, zaskoczenia. Niestety "Dobra siostra" to książka dość przewidywalna i przeciętna.

Fern i Rose to bliźniaczki dwujajowe, różniące się od siebie diametralnie i żyjące inaczej. Jednak łączy je ogromna siostrzana miłość i przywiązanie oraz pewna tajemnica. Ich dzieciństwo było trudne, jednak zawsze się wspierały i nie inaczej jest w dorosłym życiu. Kiedy okazuje się, że Rose ma problemy z zajściem w ciążę, Fern nie wacha się i oferuje pomoc, czym uruchomi lawinę niespodziewanych wydarzeń.

Filarami tej historii są dwie interesujące postaci kobiece. Obie bohaterki mają tu swoje miejsce, obie snują opowieść. Są ciekawe, można nawet (nieco nad wyraz) powiedzieć, że fascynują. Myśli Rose poznajemy ze wtrąceń pisanych w formie pamiętnika, jednak to Fern jest narratorem. To właśnie bohaterki stanowią ogromny atut "Dobrej siostry" i myślę, że gdyby nie one, a szczególnie sympatyczna, nieco społecznie niezręczna Fern, to odbiór tej książki byłby bardziej negatywnie jednoznaczny, choć niewątpliwie i na tej płaszczyźnie autorka wykazała pewne braki. Trzeba pochwalić Hepworth za próbę pokazania perspektywy z punktu widzenia osoby cierpiącej na zaburzenia psycho-społeczne/neurologiczne, jednak ewidentnie nie uniknęła ona jej stereotypizacji.

Jest w tej opowieści coś niepokojącego, jednak to za mało by odpowiednio trzymać w napięciu. Co więcej, pierwsze rozdziały są nudne, a kolejne dość przewidywalne. Główne skrzypce gra tutaj relacja między bohaterkami, co nadaje tej książce cech powieści obyczajowej, które moim zdaniem górują nad elementami thrillera. Czytelnicze odczucia będą więc zależne od oczekiwań względem tej lektury. Ja spodziewałam się thrillera, stąd też większe poczucie zawodu. Być może spodziewałabym się czegoś innego, gdybym wcześniej przeczytała "Teściową", czyli poprzednią książkę autorki. Mimo wszystko mam jednak nieodparte wrażenie, że miałam okazję zapoznać się z wystarczającą liczbą podobnych tytułów, by być tutaj zaskoczoną, czy usatysfakcjonowaną. "Dobra siostra" to po prostu czytadło. Poprawne. Dobrze napisane. Nic więcej.

www.duzeka.pl

Nie znam poprzedniej, wydanej w Polsce, książki Sally Hepworth, więc "Dobra siostra" to mój pierwszy kontakt z twórczością tej autorki i myślę, że po kolejne jej powieści nie sięgnę. Nie dlatego, że lektura była kiepska, bo posiada wiele elementów, które mogą ucieszyć czytelnika, jednak spodziewałam się po niej czegoś więcej. Odczucia satysfakcji, misternie utkanej intrygi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rzadko zdarza się tak specyficznie skonstruowana lektura, jak Monteperdido - obszerna i przepełniona mnóstwem detali, ale jednocześnie wyważona i odkrywająca swoje tajemnice stopniowo. Powieść Agustina Martineza może wywoływać mieszane uczucia, choć niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, napisana z klasą i finezją, ale jednocześnie mocno odstająca od dzisiejszych pospiesznych czasów.

Małą społecznością pirenejskiego miasteczka wstrząsa zaginięcie dwóch jedenastolatek. Miasteczko pogrąża się w żałobie i stan ten trwa pięć kolejnych lat, jednak pewnego dnia w pobliskim wąwozie zostaje znaleziony wrak auta, a w nim ciało mężczyzny oraz jedna z zaginionych dziewczyn. Ana zostaje w ciężkim stanie przetransportowana do szpitala, na szczęście udaje jej się przeżyć. Policja wznawia śledztwo, a do Monteperdido przyjeżdżają inspektor Sara Campos i jej szef Santiago Bain. Ta dwójka ma przypilnować by błędy, które utrudniły prowadzenie pierwotnego śledztwa, już się nie powtórzyły. Wszyscy zastanawiają się, co się stało z drugą z dziewczynek - Lucią, a Ana nie ma dla policjantów gotowych odpowiedzi. Nie tylko cudem odnaleziona Ana skrywa tajemnice. Wkrótce inspektor Campos przekona się, że zamknięta społeczność miasteczka również ma swoje sekrety.

Już na starcie czytelnicy zapoznają się z mnóstwem postaci. Ich mnogość i dość spore przeskoki fabularne sprawiają, że trudno jest nawiązać emocjonalną więź z bohaterami. To z kolei sprawia, że początkowo lektura dłuży się niemiłosiernie. Zresztą akurat w tym przypadku akcja naprawdę rozwija się bardzo powolnie, dlatego Monteperdido polecam przede wszystkim miłośnikom thrillerów posiadających specyficzną, gęstą atmosferę, wyjątkowy klimat i rozbudowane wątki, które poszerzają świat wykreowany, ale spowalniają tempo.

Monteperdido wymaga skupienia. Tę powieść czyta się powolnie, spokojnie. Momentami można odczuć kryzys czytelniczy oraz chęć odłożenia książki i zrobienia pauzy - warto się tym kierować, bo całość ostatecznie wynagradza wszystkie te niedogodności. Nie jest to oczywiście najbardziej błyskotliwy tytuł, jaki przeczytacie w tym roku, ale niewątpliwie ta wymagająca powieść mimo wszystko wciąga i intryguje. Fabuła jest dopracowana w każdym calu. Wszystkie jej elementy zgrywają się ze sobą i tworzą naprawdę wyrazisty, acz surowy obraz zamkniętej społeczności małego miasteczka odciętego od wielkiego świata.

Choć fabuła wydaje się przewidywalna, to jednak finał historii zaskakuje. A bohaterowie wraz z rozwojem akcji stają się w wyobraźni czytelników realnymi postaciami. Autorowi udało się uzyskać taki efekt poprzez mocne skupienie się na rozbudowaniu personalnym jednostek. Dowiadujemy się mnóstwa faktów z ich życia, choć teoretycznie można odnieść wrażenie, że są one informacjami zawartymi niepotrzebnie, to jako całość tworzą niesamowity, groteskowy i niepokojący przekrój ludzkich demonów, które często potrafimy odnaleźć we własnych codziennościach.

Monteperdido to głęboka i poruszająca lektura. Stworzona dla cierpliwych i wymagających czytelników, którzy docenią w niej nie tylko wątek zagadki detektywistycznej, ale również całe rozbudowane psychologiczne zaplecze, które stanowi szkielet tej opowieści. Powieść Martineza jest wymagająca, ale warto się z nią zapoznać.

www.duzeka.pl

Rzadko zdarza się tak specyficznie skonstruowana lektura, jak Monteperdido - obszerna i przepełniona mnóstwem detali, ale jednocześnie wyważona i odkrywająca swoje tajemnice stopniowo. Powieść Agustina Martineza może wywoływać mieszane uczucia, choć niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, napisana z klasą i finezją, ale jednocześnie mocno odstająca od dzisiejszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Śmierć jest jednym z najbardziej fascynujących zjawisk nieodłącznie związanych z życiem. Jest tematem trudnym i niewygodnym, a jednak co dzień zagląda do naszych domów, chociażby w codziennych wiadomościach, rozmowach z bliskimi... Moim zdaniem warto oswajać się z jej obecnością i nieuchronnością, przede wszystkim po to, by mieć paradoksalnie spokojniejszą głowę. Po książkę "Siedem wieków śmierci" sięgnęłam właśnie po to, by przybliżyć sobie temat umierania i poznać punkt widzenia fachowca od śmierci, czyli patologa. Nie jestem ostatecznie pewna, czy nieco melancholijne podejście do tego tematu prezentowane przez doktora Richarda Shepherda mi odpowiada, ale sama książka jest zadowalająca.

"Siedem wieków śmierci" to opowieść o umieraniu, zawarta w kilku aktach. Autor uporządkował wybrane przez siebie historie w taki sposób, że wraz z nimi czytelnik przechodzi przez cały cykl życia. Pierwsze rozdziały dotyczą tajemniczych i niezwykłych przypadków śmierci dzieci, następnie osób w wieku młodzieńczym, przechodząc kolejne etapy życia, autor dochodzi do tych śmierci, uznawanych powszechnie za "nieuniknione" (tak jakby jakakolwiek śmierć była "unikniona"), czyli przypadków osób starych. Mogę szczerze przyznać, że czytając kolejne rozdziały, miałam wrażenie, że w zasadzie mogę "paść trupem" z tą książką w ręku bowiem proces, który doprowadzi do mojego rychłego zgonu, mógł się już rozpocząć. Żadna inna książka nie uświadomiła mi tak wyraziście prawdziwości słów: nie znasz dnia ni godziny. Odradzam więc tę lekturę wszystkim tym, którzy łatwo popadają w dziwne stany, ulegają sugestiom i mają tendencję do panikowania - nie czytajcie tego, bo zwariujecie.

Ponoć prezentowane tu przez autora sprawy były powszechnie znane i głośne w mediach. Mimo mojego zamiłowania do true crime o żadnej z nich raczej nie słyszałam, a przynajmniej nie widzę żadnych powiązań. Same opisane przypadki są natomiast ciekawe, choć ostateczne wnioski i rozwiązania są chyba mniej interesujące, niż czytelnik może oczekiwać. A może inaczej... ja oczekiwałam, że będzie tu więcej kryminału, w treściach przeważa jednak tematyka medyczna. Oczywiście nie jest to minus, po prostu warto trochę inaczej podejść do tego tytułu.

"Siedem wieków śmierci" to pierwsza książka Shepherda, z którą miałam do czynienia. Co prawda "Niewyjaśnione okoliczności" stoją na mojej półce i od wielu, wielu miesięcy czekają w kolejce, by je przeczytać, ale chyba jeszcze trochę wody musi upłynąć, zanim po nie sięgnę. Przyznam, że ta lektura na pewno nie przekonała mnie jakoś specjalnie do przyspieszenia tego procesu. "Siedem wieków śmierci" to książka dobra, ale napisana w dość sennym stylu. Liczne wtrącenia, które autor upycha to tu, to tam, wybijają z rytmu czytania. Wiele tu ciekawych treści, sugestywnych i interesujących opisów i ciekawostek, a jednak brakuje mi werwy, iskierki życia, w tej śmiertelnie poważnej książce.

www.duzeka.pl

Śmierć jest jednym z najbardziej fascynujących zjawisk nieodłącznie związanych z życiem. Jest tematem trudnym i niewygodnym, a jednak co dzień zagląda do naszych domów, chociażby w codziennych wiadomościach, rozmowach z bliskimi... Moim zdaniem warto oswajać się z jej obecnością i nieuchronnością, przede wszystkim po to, by mieć paradoksalnie spokojniejszą głowę. Po książkę...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Śmierć w Błękitnej Lagunie Witold Dębczyński, Elżbieta Szudrowicz
Ocena 4,8
Śmierć w Błęki... Witold Dębczyński,&...

Na półkach:

Śmierć w błękitnej lagunie obiecuje dość sporo i rozpoczyna się z przytupem. Jednak na obietnicach się kończy, a najbardziej ciekawym fragmentem tej powieści jest niestety początek. Cała historia oscyluje wokół wycieczki grupy przyjaciół. Islandia ma być dla nich spełnieniem marzeń, jednak jeden z nich znajdzie tam śmierć (o tym kto ginie dowiadujemy się niestety z opisu na IV stronie okładki, choć w treści jest to przez jakiś czas tajemnicą), a inni poznają prawdę o sobie. Za to czytelnicy mieli poznać tajemnicę, poczuć dreszcz emocji, a przede wszystkim poczuć zaciekawienie. Jednak nic takiego się nie stało…

Powieść stworzył duet pisarski: Edyta Szudrowicz i Witold Dębczyński (który niestety zmarł zanim powieść ujrzała światło dzienne). O tym, że współpraca ta była raczej zgodna świadczyć może fakt, że pod względem warsztatowym powieść jest jednolita i nie ma w niej żadnych sprzeczności, choć finał całej historii jest dość pogmatwany i chaotyczny – ma też zupełnie inne tempo niż poprzednie rozdziały. Uznałam jednak, że to raczej problem przekombinowania fabularnego aniżeli niemożność porozumienia się między autorami.

W zasadzie trudno mi znaleźć cokolwiek co uznałabym za mocny element powieści. Ani zagadka kryminalna nie jest jakoś szczególnie wciągająca, ani bohaterowie nie są zbyt charakterystyczni (za to wszystkich można z powodzeniem nie polubić), fabuła nie porywa, a zakończenie rozczarowuje. Wracając do bohaterów muszę przyznać, że niektóre ich motywacje były dla mnie niejasne oraz nielogiczne, bardzo nie podobało mi się również to, że postacie kobiecie zostały przedstawione stereotypowo (próżno szukać tu prawdziwych uczuć w relacjach). Dialogi między bohaterami zostały rozpisane dość nienaturalnie – niektóre były kiczowate, inne śmieszyły. Problemem było dla mnie również naszpikowanie fabuły wątkami, które miały wprowadzać fałszywe tropy, a jednak moim zdaniem po prostu wybijały z rytmu i irytowały. Trudno było nie odnieść wrażenia, że treść jest naszpikowana mnóstwem niepotrzebnych informacji, przez co książkę tę zaklasyfikowałabym bardziej do gatunku powieści obyczajowej, gdyż kryminalny jest tu jedynie początek i koniec.

Niestety muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak bezbarwnej i pozbawionej życia lektury. Nie napiszę tutaj, że jest to dziełko koszmarne, ponieważ zdarzyło mi się w przeszłości czytać naprawdę złe książki, ale Śmierć w błękitne lagunie to po prostu bardzo, ale to bardzo słaby przeciętniak. Na pewno nie jest to tytuł godny polecenia.

www.duzeka.pl

Śmierć w błękitnej lagunie obiecuje dość sporo i rozpoczyna się z przytupem. Jednak na obietnicach się kończy, a najbardziej ciekawym fragmentem tej powieści jest niestety początek. Cała historia oscyluje wokół wycieczki grupy przyjaciół. Islandia ma być dla nich spełnieniem marzeń, jednak jeden z nich znajdzie tam śmierć (o tym kto ginie dowiadujemy się niestety z opisu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Liane Moriarty potrafi wymyślać naprawdę nietypowe historie. Kreuje rzeczywistość pełną sekretów, tajemnic i mroku, okraszając ją bogactwem psychologicznym różnorodnych postaci. Jednak, o ile "Miłość i inne obsesje" mnie zachwyciła, o tyle jej najnowsza powieść pod tytułem "Sekret mojego męża", choć ostatecznie okazała się wciągająca, nieco mnie zmęczyła. Jej konstrukcja, przypominająca poniekąd powieść szkatułkową, jest bardzo interesująca, jednak gdzieś w połowie lektury wszystkie karty zostają ujawnione i w zasadzie okazuje się, że to wszystko, co autorka ma do zaoferowania czytelnikom. Doceniam refleksyjny wymiar tej powieści, choć chyba nie do końca przemawia do mnie zamieszczona na końcu lista "pytań do dyskusji/przemyśleń" (jednak nie przeczę, że może ona skłonić do podjęcia analizy i quasi-dialogu z autorką) - trochę to trąci szkolnymi "rozprawkami".

Pewnego dnia Cecilia znajduje wśród różnych dokumentów, adresowany do niej list, którego autorem jest jej mąż. Na kopercie widnieje napis: "Dla mojej żony, Cecilii Fitzpatrick. Otworzyć wyłącznie w przypadku mojej śmierci".. List został napisany dawno temu, a jej ukochany nigdy jej o nim nie wspomniał, co tym bardziej zdziwiło Cecilię. To znalezisko oraz dziwne zachowanie jej męża, sprawiają, że staje się coraz bardziej podejrzliwa i robi coś, o co nigdy by się nie podejrzewała... Czy tajemnica jej męża, skrywana od tylu lat, może wreszcie doczekać się ujawnienia?

Rachel straciła kiedyś córkę. Tożsamość mordercy nigdy nie została ustalona, a kobieta od lat nie pogodziła się ze stratą. A teraz dowiaduje się, że syn i synowa wyjeżdżają do Nowego Yorku, a tym samym straci stały kontakt z wnukiem. Na domiar złego zbliża się kolejna rocznica śmierci Janie...

Tess pakuje walizki i zabiera ze sobą synka, jeszcze tego samego dnia, kiedy dowiaduje się, że jej mąż zakochał się w jej własnej kuzynce. Jedzie do matki - kobieta złamała nogę, więc to doskonała okazja, by ulotnić się z domu, przemyśleć całą sytuację a przy okazji pomóc ukochanej rodzicielce w codziennych trudnościach. Losy tych trzech bohaterek splotą się w wyniku wielu różnych nieoczekiwanych zdarzeń...

Autorka stworzyła trzy pozornie odrębne opowieści o kobietach, których losy przeplatają się ze sobą. Ich historie opowiadane są fragmentarycznie, przez co czytelnicy zmuszeni są skakać od rozdziału do rozdziału, co daje wrażenie chaosu i sprawia, że pierwsze chwile spędzone z lekturą wymagają skupienia. Do tej konstrukcji fabularnej można jednak przywyknąć, jednak warto tę powieść czytać spokojnie i powoli, by nie umknęły nam żadne niuanse. Moriarty poświęca dużo treści swoim bohaterkom. Opisuje ich rozterki wewnętrzne i przeżycia, dzięki czemu łatwiej jest zrozumieć ich motywacje, które dla mnie były jasne, logiczne i miały swoje uzasadnienie w rzeczywistości literackiej. Każdą z nich obdarzyłam sympatią. Każdą z nich próbowałam zrozumieć.

Nie zrozumiałam natomiast co wspólnego z całością opowieści, mają krótkie wstawki dotyczące historii muru berlińskiego, które dla mnie okazały się niepotrzebne i nic niewnoszące do treści. Choć sama autorka wskazuje (w swojej liście pytań do przemyślenia), że warto właśnie tę kwestię przemyśleć. Mnie nie udało się wymyślić nic mądrego w tym temacie. Jest to jednak drobny szczegół i zupełnie nie wpływa na odbiór powieści. Za to ciekawy jest sam epilog, który wskazuje na to, jak ogromny wpływ na nasze życie mają drobne wybory, których dokonujemy codziennie i jak bardzo "przypadek" rządzi naszym życiem. Płynność, z jaką Liane Moriarty snuje podsumowanie dla swojej historii, jest godna podziwu, a sama treść satysfakcjonująca - nawet bardziej niż samo zakończenie.

"Sekret mojego męża" to powieść obyczajowa, mająca cechy thrillera, jednak nim niebędąca. Niektóre jej fragmenty potrafią trzymać w napięciu, inne wzruszają, a jeszcze inne ocierają się o całkiem ciekawy romans. Ta wielowymiarowość stanowi jej siłę, ale sprawia też, że nie będzie to lektura dla każdego. Wydaje mi się, że autora powoli klaruje i kreuje swój własny styl literacki i poniekąd gatunkowy, który zyskuje coraz więcej miłośników. Z pewnością sięgnę po kolejne dzieła pisarki, choć jeszcze nie do końca czuję się przekonana do jej twórczości.

www.duzeka.pl

Liane Moriarty potrafi wymyślać naprawdę nietypowe historie. Kreuje rzeczywistość pełną sekretów, tajemnic i mroku, okraszając ją bogactwem psychologicznym różnorodnych postaci. Jednak, o ile "Miłość i inne obsesje" mnie zachwyciła, o tyle jej najnowsza powieść pod tytułem "Sekret mojego męża", choć ostatecznie okazała się wciągająca, nieco mnie zmęczyła. Jej konstrukcja,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dotychczas miałam okazję przeczytać tylko jedną powieść autorstwa C.L. Taylor i była nią „Zanim powróci strach”. Lektura była niezła, ale nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Nie zszokowała mnie, a teraz kiedy usiłuję sobie przypomnieć, jakie emocje we mnie wzbudziła, przyznaję, że jest mi dość trudno je przywołać. Wczoraj skończyłam czytać jej kolejną, najnowszą, powieść pod tytułem „Nieznajomi”, a ta z kolei okazała się świetna. Nie mogłam się od niej oderwać.

Myślę, że opis znajdujący się na czwartej stronie okładki, jest nieco mylący, ale w zasadzie dość dobrze oddaje aurę tajemniczości, którą otoczona jest snuta przez autorkę fabuła. Pewne niedopowiedzenia, wynikające z opisu wydawcy, ukazują się w zasadzie dopiero w finale i w żaden sposób nie psują odbioru całokształtu tej historii. Tak więc, jeśli sięgając po tę powieść będziecie się nim sugerować, to nie będziecie rozczarowani, gdyż z grubsza odpowiada rzeczywistej fabule.

Troje bohaterów, którzy mają prawo się nie znać, choć widują się często lub nawet codziennie. Nie wiedzą, że ich losy i wydarzenia z ich życia kierują ich na tę samą drogę, w kierunku tajemniczego czwartego nieznajomego, który stanowi dla nich śmiertelne zagrożenie. Ursula próbuje poskładać swoje życie po śmierci ukochanego, jednak jej każda kolejna decyzja sprawia, że resztki tego co pozostało rozsypują się na nowo… Alice nie ma szczęścia w miłości, jednak pewnego dnia spotyka mężczyznę, który niewątpliwie jest nią zainteresowany, a przy tym wydaje się tak uroczo normalny, że kobieta zaczyna wierzyć, że tym razem może się udać – jednak szybko okazuje się, że tej znajomości daleko do normalności, a między nimi pojawia się ktoś trzeci. Gareth zajmuje się opieką nad chorą matką. Jednak jego myśli wciąż kierują się w stronę tajemniczego zniknięcia jego ojca, kiedy więc do jego domu zaczynają przychodzić tajemnicze kartki pocztowe, w jego sercu pojawiają się sprzeczne emocje. Jest jeszcze ktoś czwarty, który czyha… Na kogo? Czego chce? Kim jest? Przekonajcie się sami bo warto.

„Nieznajomi” to powieść pełna tropów, które sprawiają, że lektura trzyma w napięciu. Nie można powiedzieć, by wszystkie z nich były ślepe, jednak wiele z nich pozwala na snucie domysłów, które ostatecznie okazują się nieprawdziwe. Dzięki temu całość zyskuje mrocznej głębi i groźnej atmosfery, którą można wyczuć w niemal każdym rozdziale – właśnie to sprawia, że tak trudno jest oderwać się od tej powieści, kiedy już się do niej usiądzie. Przyznam, że choć zakończenie jest dość interesujące, to jednak droga do niego jest dużo bardziej satysfakcjonująca, a mnogość potencjalnych rozwiązań sprawia, że lektura to niezła frajda. Finał jest po prostu dobry. Trzyma poziom całości i zamyka ją w zgrabną klamrę, choć pewnie znajdą się też tacy czytelnicy, którzy uznają, że jest lekko naciągany. Podoba mi się natomiast puenta całej historii, ale będziecie musieli poznać ją sami.

Mocną stroną „Nieznajomych” są bohaterowie, którym czytelnik szczerze kibicuje. Ich losy śledzi się z zapartym tchem, ponieważ są to postaci bliskie sercu – bardzo naturalne, zwyczajne i rzeczywiste. Często pogubione w życiu, a jednak nie odpychające. Ich tajemnice wydają się być mroczne i ekscytujące – czytelnicze wyobrażenia nadają im jeszcze silniejszego charakteru, jeszcze większego wydźwięku. Zdecydowanie uważam, że najnowsza powieść C.L. Taylor to świetna lektura. Bardzo przemyślana i pozornie dość skomplikowana. Lawirowanie pomiędzy wydarzeniami z życia głównych bohaterów nie wprowadza w konsternację, gdyż konstrukcja fabuły jest bardzo dobrze przemyślana, a bohaterowie różnią się od siebie, co pozwala na swobodną lekturę.

Cóż mogę dodać? Jestem zachwycona. „Nieznajomi” to bardzo, bardzo dobra powieść, która potrafi zaskoczyć i wzruszyć. Warto po nią sięgnąć. Dawno nie czytałam kryminału, który miałby w sobie mnóstwo mroku, a który ostatecznie wcale nie byłby aż tak przerażający – co zapisuję na plus bowiem to pozwala na polecenie tej książki nawet tym, którzy wolą czytać lżejsze lektury.

www.naszerecenzje.wordpress.com

Dotychczas miałam okazję przeczytać tylko jedną powieść autorstwa C.L. Taylor i była nią „Zanim powróci strach”. Lektura była niezła, ale nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Nie zszokowała mnie, a teraz kiedy usiłuję sobie przypomnieć, jakie emocje we mnie wzbudziła, przyznaję, że jest mi dość trudno je przywołać. Wczoraj skończyłam czytać jej kolejną,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgając po „Szept” – nowość od wydawnictwa Uroboros – spodziewałam się czegoś zgoła innego. I muszę przyznać, że lektura pierwszych stu stron nie napawała optymizmem. Kiedy już prawie przekonałam się, że nie znajdę w tej powieści niczego poza romansidłem osadzonym w realiach delikatnego science fiction, coś w treści się zmieniło – fabuła nabrała nieco innych kształtów, intryga rumieńców, wątki romantyczne zostały zepchnięte na dalszy plan i wreszcie zaczęło się dziać coś ciekawego. Powieść Lynette Noni nie stanowi novum ani objawienia w zakresie swojego gatunku, ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się przyzwoitą i wciągającą lekturą.

Obiekt Sześć-Osiem-Cztery lub Jane Doe – tak nazywają dziewczynę, która od dwóch i pół roku przebywa w zamknięciu tajnego podziemnego ośrodka badawczego finansowanego przez rząd. Przez ten czas nie wypowiedziała ani jednego słowa, choć spotkała się z wszelkimi formami przymusu. Nie narzeka na swój los. W zasadzie sama poddała się zamknięciu. Chciała być odizolowana od świata. Jednak pewnego dnia otrzymuje ultimatum: albo otworzy się na współpracę albo będzie musiała zniknąć. Bohaterka doskonale wie, że nie chodzi o puszczenie jej na wolność… Trafia pod opiekę tajemniczego Landona Warda, który staje się jej przewodnikiem a także przyjacielem, dzięki któremu skała, którą dziewczyna się otoczyła zaczyna kruszeć… Jednak okazuje się, że nie tylko bohaterka skrywa tajemnice, a odkrycie wszystkich sekretów może zmienić przyszłość i na pewno zmienia przeszłość…

Jak już wspomniałam początek nie jest zbyt obiecujący. Czytelnik trafia na szereg luk logicznych, jak np. dobrowolne zgłoszenie się szesnastolatki do ośrodka psychiatrycznego, bez jakiejkolwiek potrzeby potwierdzenia, chociażby jej tożsamości, od prawnych opiekunów; nieprzynoszące żadnych rezultatów przetrzymywanie bohaterki przez dwa i pół roku bez podjęcia próby wyjaśnienia jej chociażby podstawowych założeń związanych z oczekiwaniami względem niej; stosowanie szeregu przymusów, mających na celu skłonienie bohaterki do współpracy, a następnie tłumaczenie, jak ważne było by zechciała dołączyć do projektu dobrowolnie – przykładów takich „głupotek” można znaleźć w treści przynajmniej jeszcze kilka. Były one szczególnie uciążliwe podczas pierwszych chwil spędzonych z książką. Później, kiedy akcja nabiera tempa, udaje się na nie przymknąć oko.

Ciekawym pomysłem jest wykreowanie świata, w którym pojawiają się osobniki mające niezwykłe, ale też szalenie niebezpieczne talenty. W zasadzie brak umiejętności ich kontrolowania to stu procentowa pewność katastrofy – w zakresie jednostkowym lub globalnym. Wyobraźcie sobie bowiem uniwersum, w którym niektórzy ludzie mogą słowami kreować rzeczywistość, fizycznie ranić ludzi jedynie intencją „włożoną” w wypowiedziane zdanie; tworzyć nowe i niszczyć, wpływać na innych. Nasza bohaterka posiada jedną z form takiej mocy, stąd wynika jej ogromna niechęć by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.

Całość powieści stanowi połączenie romansu młodzieżowego z thrillerem science-fiction, z czego dla mnie ciekawsze są elementy należące do tego drugiego gatunku. Pocieszający wydaje się fakt, że gdzieś w okolicach sto czterdziestej strony nieokreślona relacja między bohaterką, a jej opiekunem zaczyna schodzić na dalszy plan, a rozterki dziewczyny stają się mniej męczące. Autorka dość zgrabnie prowadzi dalszy rozwój akcji, dzięki czemu czytelnicy wreszcie poznają założenia na jakich opiera się nie tylko stworzona przez nią wizja, ale również działanie tajnego ośrodka. Rozwinięte zostają wątki paranormalnych umiejętności bohaterki oraz innych „mieszkańców” podziemnego kompleksu, a ujawniona intryga okazuje się być całkiem interesująca. Wszystko to sprawia, że zupełnie inaczej można ocenić początek oraz zakończenie „Szeptu”.

Finalnie, jestem w stanie przyznać, że to dobra powieść, choć zawierająca dość sporo błędów, które bardziej wymagającym czytelnikom mogą przeszkadzać. Na pewno nie jest to książka dla miłośników rasowego science-fiction, jednak dla tych, którzy sięgają po lżejsze książki z tego gatunku lub chętnie czytają wszystko co wyda się im interesujące, będzie to prawdopodobnie lektura satysfakcjonująca. Z ciekawością sięgnę po kolejny tom, ponieważ dostrzegam potencjał całej historii.

www.naszerecenzje.wordpress.com

Sięgając po „Szept” – nowość od wydawnictwa Uroboros – spodziewałam się czegoś zgoła innego. I muszę przyznać, że lektura pierwszych stu stron nie napawała optymizmem. Kiedy już prawie przekonałam się, że nie znajdę w tej powieści niczego poza romansidłem osadzonym w realiach delikatnego science fiction, coś w treści się zmieniło – fabuła nabrała nieco innych kształtów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Światowa Wystawa Kolumbijska zorganizowana w 1893 roku to jedna z największych, o ile nie największa, „inwestycji” tamtego okresu. Kosztowała wiele pieniędzy, wysiłku, pracy oraz ludzkich żyć. Chicago kojarzy się z gangsterami i jazzem, a miłośnikom historii kryminalnych z postacią Henry’ego H. Holmesa, który do dziś uznawany jest za jednego z najbardziej płodnych amerykańskich seryjnych morderców, a przy tym za człowieka obdarzonego makabryczną wyobraźnią.

Cóż wspólnego może mieć ze sobą chicagowska wystawa oraz odpowiedzialny za jej powstanie architekt Daniel Hudson Burnham oraz morderca Holmes? Okoliczności. Prace nad obejmującą ogromny obszar miasta budową przyciągnęły tłumy ludzi, jeszcze więcej osób przybyło do Chicago by ją obejrzeć, mnóstwo z nich zniknęło… wielu w tajemniczych pokojach Hotelu Wystawy Światowej. Sama budowla została zaprojektowana przez Holmesa, również on nadzorował budowę, a kiedy trzy lata później w okolicy otwarto właśnie wspomnianą wystawę, postanowił połączyć przyjemne (mordowanie) z pożytecznym (sprzedaż szkieletów na potrzeby Akademii Medycznej), tym bardziej że mógł liczyć na stały napływ klientów. Historia ta jest fascynująca, ale również przygnębiająca, nie tylko z powodu śmierci tak ogromnej liczby ludzi, ale także przez wzgląd na fakt, że wysiłek włożony w powstanie Światowej Wystawy Kolumbijskiej zdawał się pójść na marne, gdyż w kontekście historycznym, wydarzenie to już na zawsze zostało połączone z funkcjonowaniem „zamku tortur” Holmesa…

Sięgając po powieść Erika Larsona pod tytułem „Diabeł w Białym Mieście” spodziewałam się kryminału opartego na prawdziwych wydarzeniach, a jednak w jakimś stopniu zawiodłam się, gdyż to co otrzymałam to, owszem, powieść, jednak napisana z niemal reporterską precyzją. Oparta na szeregu licznych materiałów źródłowych książka Larsona, stanowi opowieść nie tyle o dwójce wielkich ludzi obdarzonych niezwykłymi umysłami, których losy połączyło jedno wydarzenie, ale o ludzkim szaleństwie, które wskazało im dwa zupełnie skrajne kierunki rozwoju. Burnham to artysta stale poszukujący możliwości sprawdzenia się. Podjęcie się realizacji tak wielkiego wydarzenia jak Światowa Wystawa Kolumbijska jest dla niego wyzwaniem, tym bardziej kiedy marzy się o stworzeniu czegoś bezprecedensowego. Holmes był lekarz (na studiach interesowała go szczególnie medycyna sądowa), a także wyjątkowo zmyślnym przedsiębiorcą, który nie stronił od kobiet. To właśnie w jego głowie zrodził się pomysł stworzenia wielkiego zamczyska pełnego pułapek, zapadni, wygłuszonych ścian – miejsca kaźni…

Larson prowadzi czytelników przez kolejne etapy prac nad wystawą światową i jestem pewna, że miłośnikom architektury, wzornictwa i innych, podobnych tematów, ten element snutej przez autora opowieści z pewnością przypadnie do gustu. Gdzieś w tle rysuje się również zarys wspaniałego miasta, które powoli zaczynało pogrążać się w tajemniczym mroku. Odkrywając mentalność społeczeństwa ówczesnego Chicago bawiłam się świetnie i te fragmenty bardzo mnie interesowały, również treści dotyczące Holmesa były dla mnie intrygujące, choć muszę przyznać, że trudno mi nazwać je odkrywczymi. Nie mniej jednak czuć w tej książce bardziej ducha reportażu historycznego, aniżeli powieści kryminalnej, więc tego tu nie doświadczycie. Larson powoli ukazuje, jak wielki wysiłek i ogromny koszt poszedł poniekąd na marne, i jak bardzo nie spełniło się marzenie Burnhama i Milleta, którzy szczerze wierzyli, że nic nie zdoła przyćmić otwarcia Światowej Wystawy Kolumbijskiej, a jednak udało się to Holmesowi. „Diabeł w Białym Mieście” to książka mająca wielu bohaterów, bardzo spójna, a jednak nieco rozwlekła. Zdecydowanie bardziej skierowana do czytelników sięgających po książki historyczne, aniżeli miłośników tajemnic i kryminałów. Jeśli więc uwielbiacie czytać o konkretnych wydarzeniach w dziejach, fascynują Was prawdziwe postaci i jesteście miłośnikami Ameryki, amerykańskiego dążenia do wielkości, zmianami społecznymi zachodzącymi w tamtejszej kulturze to zdecydowanie jest to książka dla Was.

Sama mam dość ambiwalentne uczucia bowiem uważam, że to wspaniała książka, ale nie dla mnie, choć historię uwielbiam. Doceniam ogrom pracy włożony w jej powstanie. Uznaję też talent autora do tworzenia rzetelnego i interesującego obrazu wydarzeń, które obiera sobie za temat swojej opowieści, a jednak pokonała mnie przede wszystkim architektoniczna tematyka, która przeważyła nad kryminalną stroną tej historii.

www.naszerecenzje.wordpress.com

Światowa Wystawa Kolumbijska zorganizowana w 1893 roku to jedna z największych, o ile nie największa, „inwestycji” tamtego okresu. Kosztowała wiele pieniędzy, wysiłku, pracy oraz ludzkich żyć. Chicago kojarzy się z gangsterami i jazzem, a miłośnikom historii kryminalnych z postacią Henry’ego H. Holmesa, który do dziś uznawany jest za jednego z najbardziej płodnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Bezludna wyspa” autorstwa A.M. Bennet to jeden z największych literackich koszmarków, jakie przyszło mi kiedykolwiek czytać. Porównanie tej książki do „Władcy much” Goldinga uważam za całkowite nieporozumienie i próbę żerowania na wielkości tego klasyka. A to co się w tej książce „odfabułowało” to jakiś kosmos i pokaz totalnego artystycznego odjechania, które nie ma nic wspólnego z wielkim, ba, a nawet dużym pisarstwem…

Link jest dzieckiem, które prawie całe życie spędziło w towarzystwie swoich rodziców – wielkich naukowców. Uczył się w domu i miał wręcz zerowy kontakt z rówieśnikami. Aż w końcu, pewnego dnia, rodzice oznajmiają mu, że cała rodzina przenosi się z Ameryki do Anglii, a chłopak ostatecznie ląduje w tradycyjnej szkole… prawie że sportowej (jak można się domyślać bohater miał również zerowy kontakt ze sportem, więc gratuluje rodzicom decyzji), gdzie z automatu trafia na koniec łańcucha pokarmowego, jest gnębiony, nękany i szykanowany, a ta gehenna trwa przez trzy lata, bez jakiejkolwiek interwencji ze strony rodziców, nauczycieli, czy jakichkolwiek dorosłych. Ostatecznie rodzice zgadzają się na to by (nastoletni) chłopak porzucił szkołę, pod warunkiem, że wybierze się na szkolną wycieczkę, która ma przygotować garstkę uczniów do „życia”. Link zgadza się, ponieważ dwa tygodnie obozu zdają się być niczym, w porównaniu z perspektywą opuszczenia szkolnego piekła na zawsze. Jednak samolot z grupką młodzieży na pokładzie rozbija się na bezludnej wyspie, a dzieciaki będą musiały zorganizować się by przetrwać i doczekać ratunku, który mają nadzieję, przybędzie wkrótce…

Fabuła tej książki jest szalenie nieprawdopodobna – począwszy od faktu, że cała szkoła zdaje się godzić na jakąś dziwną sportową hierarchię, (której mimo wszystko mogłabym się spodziewać bardziej po amerykańskich aniżeli angielskich realiach), poprzez funkcjonowanie młodych ludzi na wyspie, skończywszy na fabularnym zaskoczeniu zaserwowanym czytelnikom na samym końcu (o „epilogu” nawet nie wspominam). Bohaterowie są do bólu stereotypowi, rozumiem założenie, ale uważam, że młodzież ma w dzisiejszych czasach do zaoferowania nieco więcej, a jeśli się mylę to biada ludzkiej przyszłości. Link jest irytujący od początku do końca, reszta bohaterów jest albo nudna albo stanowi karykatury istot ludzkich – zatem nie ma tu komu kibicować, ani z kim się utożsamiać.

Powieść jest napisana poprawnie, zdania są logiczne, a dialogi całkiem naturalne, ale konstrukcja językowa nie wybroni tego projektu jako całości, nawet mimo zastosowania przez autorkę wielu ciekawych odniesień do popkultury, które stanowią chyba jedyny aspekt tej powieści, podnoszący jej wartość intelektualną. „Bezludna wyspa” mnie zmęczyła. Nie jest to książka, którą poleciłabym komukolwiek, choć rozumiem, że młodzieńcza naiwność niektórych czytelników może umożliwić przymknięcie oka na wiele mankamentów. Nie mniej jednak uważam ten twór za nieudaną próbę stworzenia godnej powieści survivalowej, nieudolny eksperyment literacki z pseudofilozofią i socjologicznymi założeniami w tle i po prostu za bardzo, bardzo kiepską książkę, z której finalnie nie wynika żadne intelektualne dobro.

www.naszerecenzje.wordpress.com

„Bezludna wyspa” autorstwa A.M. Bennet to jeden z największych literackich koszmarków, jakie przyszło mi kiedykolwiek czytać. Porównanie tej książki do „Władcy much” Goldinga uważam za całkowite nieporozumienie i próbę żerowania na wielkości tego klasyka. A to co się w tej książce „odfabułowało” to jakiś kosmos i pokaz totalnego artystycznego odjechania, które nie ma nic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przed Sebastienem De Castell stało nie lada wyzwanie. Przez kilka lat skrupulatnie budował legendę Wielkich Płaszczy, aż przyszedł czas, by zakończyć ich historię – myśl o czym, z całą pewnością przyprawiała o ból głowy wielu miłośników tego cyklu. Na początku września ukazała się na polskim rynku powieść o tytule „Tron tyrana”, która wieńczy misternie tworzoną legendę i opowieść, a ja miałam przyjemność ją przeczytać.

Spełnienie ostatniej woli ukochanego króla jest na wyciągnięcie ręki. Falcio robi co w jego mocy, by na tronie Tristii zasiadła królewska córka Aline. Jednak niebezpieczeństwo wcale nie zniknęło. Trin wciąż knuje, a w sąsiednim kraju nowy przywódca Avares jednoczy barbarzyńskie armie, co zwiastuje zagrożenie dla Tristii. Uzurpatorka łączy siły z barbarzyńskim przywódcą, a ich potęga wydaje się niemożliwa do pokonania… Jednak bohaterowie będą musieli stawić jej czoła…

Autorowi udało się zgrabnie pospinać wszystkie wątki czterech tomów, a jednak nie uniknął chaosu oraz naginania rzeczywistości. Mam wrażenie, że im bliżej zakończenia, tym bardziej Castell puszczał wodze fantazji, a jednak można spokojnie przymknąć oko na te wady, gdyż cała historia ma naprawdę wyrazisty charakter. Wiele można też wybaczyć, kiedy w grę wchodzi sentyment budowany przez lata, a skoro czytelnicy wytrwale towarzyszyli swoim bohaterom we wszystkich przygodach zawartych w trzech tomach, to i finalna część historii powinna być dla nich satysfakcjonująca.

Autor nie zaskakuje już stylem, gdyż zdążyliśmy do niego przywyknąć, jednak niektóre rozwiązania fabularne na pewno wywołają sporo emocji, których zresztą cykl jest pełen. Najsilniejszym punktem całej historii są oczywiście jej bohaterowie, którzy w tej części zdają się dojrzalsi – mniej tutaj zresztą ich „heheszkowania”, dużo więcej za to mroku, intryg i podstępów. Finalnie jednak okazuje się, że jest to książka, która jednoczy wszystkich towarzyszy tej podróży – myślę, że wszyscy ci, którzy pokochali tę serię, będą mieli podobne wrażenia po przeczytaniu jej zakończenia, a duma, wzruszenie, żal, ale również radość będą wypełniać ich serca. Zdecydowanie jest to satysfakcjonująca lektura.

www.paradoks.net.pl

Przed Sebastienem De Castell stało nie lada wyzwanie. Przez kilka lat skrupulatnie budował legendę Wielkich Płaszczy, aż przyszedł czas, by zakończyć ich historię – myśl o czym, z całą pewnością przyprawiała o ból głowy wielu miłośników tego cyklu. Na początku września ukazała się na polskim rynku powieść o tytule „Tron tyrana”, która wieńczy misternie tworzoną legendę i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ostatnim tomie cyklu „Na zachód od zachodu” znaleźć można wszystko to, do czego przyzwyczaił swoich czytelników Angus Watson. Podróż ostatnich niedobitków z plemienia Wotan i Owslanek dobiega końca, a nam dane będzie ujrzeć momenty triumfu i chwały oraz rozpaczy i straty – jednak czy będzie czas na to, aby te momenty przeżyć i przetrawić? Chyba nie. Nawet finałowe starcie nie da czytelnikom wymaganego czasu na odczucie podniosłości chwili – takie tempo jest zarazem wadą i zaletą. Trudno bowiem powiedzieć, żeby tak szybki rozwój wydarzeń przyniósł oczekiwaną satysfakcję, z drugiej jednak strony – nawet nie będąc nadmiernym miłośnikiem twórczości autora – nie można narzekać na intensywność emocji, które raz za razem serwuje w ostatnim tomie swojego cyklu.

Kiedy Sofi Tornado staje oko w oko z Berlazem – wodzem wielkich stóp – spodziewa się najgorszego… i się nie myli. Podróż przez Lśniące Góry zapowiada się, cóż… starczy rzec, że fajnie będzie, jeśli komuś z naszej grupy bohaterów uda się przeżyć. Jednak celem są mityczne Łąki – dla nich warto (spróbować) pokonać wrogów; (znowu spróbować) przeżyć powodzie, tornada i inne kataklizmy, (chętnie) poeksperymentować z halucynogenami i (ewentualnie) zmierzyć się z dzikimi stworami. Komu uda się tam dotrzeć?

Powieść „Gdzie boją się iść bogowie” tak samo, jak poprzednie części cyklu, jest okraszona rubasznym humorem (dla mnie dość niskich lotów), mnóstwem seksistowskich treści, latającymi flakami, krwią, mniej lub bardziej epickimi potyczkami. Jednak jednego odmówić Watsonowi nie można, mianowicie zadbał on o to, by jego pokraczni bohaterowie dojrzeli tudzież ewoluowali na przełomie całej historii. Niektórych dzięki temu można bardziej polubić, inni stali się jedynie bardziej znośni, ale wyraźnie widać, że jeśli o nich chodzi, to w trzecim tomie jest po prostu lepiej. Natomiast z całą resztą jest „po staremu” – absurd goni absurd; śmieszno-nieśmieszne fragmenty odbierają powagę historii, która miała przynajmniej cień szansy na bycie epicką przygodą, a wspomniany już przeze mnie humor może wywołać odruch wymiotny (u czytelników z nieco bardziej wysublimowanym poczuciem smaku).

Finalnie Watson nie zaskakuje, a zwieńczenie tej historii można, w mniejszym bądź większym stopniu, przewidzieć – jednak jestem pewna, że czytelnicy wiernie towarzyszący bohaterom od samego początku będą trzecim tomem (jako całością) ukontentowani, nawet jeśli finał, co już wspomniałam, nie przyniesie tak intensywnej satysfakcji, jakiej można się było spodziewać.

www.paradoks.net.pl

W ostatnim tomie cyklu „Na zachód od zachodu” znaleźć można wszystko to, do czego przyzwyczaił swoich czytelników Angus Watson. Podróż ostatnich niedobitków z plemienia Wotan i Owslanek dobiega końca, a nam dane będzie ujrzeć momenty triumfu i chwały oraz rozpaczy i straty – jednak czy będzie czas na to, aby te momenty przeżyć i przetrawić? Chyba nie. Nawet finałowe starcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nową powieść Kathryn Croft pod tytułem "Powrót" zdecydowanie można określić, jako zaskakującą. Z drugiej strony na pewno nie powiedziałabym, że jej lektura wywołuje dreszcze, czy też może przyprawić o zawał serca - to nie jest książka przerażająca. Przyznam nawet, że nie jest stresująca pod względem obaw o losy bohaterów, jednak jest interesująca i wciągająca. Myślę, że fabuła oscyluje dość wyraźnie wokół dramatu psychologicznego, a jedynie niektóre jej elementy wskazują na przynależność do gatunku thrillera. Nie zmienia to jednak faktu, że czyta się ją błyskawicznie i niemalże jednym tchem.

Farrah bardzo długo starała się wraz z mężem o dziecko, niestety nie donosiła żadnej ciąży, a każda strata rozrywała małżonkom serca. Jednak pewnego dnia stał się cud - w czternastym tygodniu Farrah była gotowa powiedzieć Aidenowi, że spodziewają się dziecka. Co więc stało się kilkanaście miesięcy później, że świeżo upieczona mama opuściła swojego ukochanego oraz nowo narodzoną córeczkę? Mijają ponad dwa lata i Farrah powraca, by znowu być częścią życia swojego dziecka, jednak czy to jeszcze możliwe?

Książka prowadzona jest w dwóch liniach czasowych. Jedna obejmuje teraźniejszość, druga opowiada o czasie przeszłym, czyli wydarzeniach sprzed ciąży, w jej trakcie oraz o tym co wydarzyło się chwilę przed odejściem Farrah. Całość owiana jest intrygującą atmosferą tajemnicy kryjącej się na każdym kroku. Bohaterka nie zdradza aż do końca powodów swojej dramatycznej decyzji, choć czytelnik otrzymuje wskazówki. Ostatecznie okazuje się jednak, że prawda może zaskoczyć? i choć różnie można oceniać zachowania kobiety, to jednak książka niewątpliwie porusza bardzo trudne i ważne tematy, których nie da się do końca poddać jednoznacznej ocenie.

Myślę, że można zapałać sympatią do głównej bohaterki, pomimo że opuszczenie własnego dziecka wydaje się być czymś potwornym. Jednak postać Farrah jest wykreowana w bardzo realistyczny, ludzki i naturalny sposób, dzięki czemu w jakimś stopniu można próbować zrozumieć to co przeżyła i decyzje, których dokonała. Za to dużo trudniej było mi zrozumieć, a zarazem polubić, jej najlepszą przyjaciółkę Sophie - jej niechęć wydawała mi się zbyt silna, zabrakło mi tutaj chęci zrozumienia. Zdaję sobie sprawę, że mogła czuć się zraniona - w końcu Farrah zniknęła również z jej życia, ale skoro znały się tak długo i tak dobrze, powinna wiedzieć, że Farrah musiała mieć poważne problemy i naprawdę ważny powód. Chociaż kto wie, jak sam zachowałby się w podobnej sytuacji? Dlatego mimo wszystko relacje między bohaterami "Powrotu" wydają się być realistyczne i przyjemnie się je obserwuje, będąc czytelnikiem.

Powieść jest napisana lekko. Kolejne rozdziały mijają błyskawicznie i człowiek nawet nie orientuje się, kiedy jest już po wszystkim. Zdecydowanie polecam sięgnięcie po nową powieść Kathryn Croft, ponieważ mimo tematyki jest to lektura przyjemna - nie ma w niej mroku czy brutalnych opisów, toteż na pewno nie popsuje nikomu humoru (a o morale trzeba dbać, w tym roku wyjątkowo). Jest za to wciągającym popisem lekkości pióra i autorskiej błyskotliwości, gdyż pisarce udało się wykreować wciągającą intrygę, bazując na trudnym, jednak dość mało skomplikowanym problemie.

www.duzeka.pl

Nową powieść Kathryn Croft pod tytułem "Powrót" zdecydowanie można określić, jako zaskakującą. Z drugiej strony na pewno nie powiedziałabym, że jej lektura wywołuje dreszcze, czy też może przyprawić o zawał serca - to nie jest książka przerażająca. Przyznam nawet, że nie jest stresująca pod względem obaw o losy bohaterów, jednak jest interesująca i wciągająca. Myślę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kobiety od wieków nie miały łatwo - palono je na stosach, odbierano prawo głosu, zamykano w zakładach psychiatrycznych i oskarżano o histerię. A jednak to właśnie ich historie, często traumatyczne i dramatyczne, bywają porywające i inspirujące dla pisarzy, a następnie dla czytelników. Ellen Marie Wiseman specjalizuje się w takich opowieściach i w bohaterkach posiadających trudną przeszłość i niewiadomą przyszłość...

"Dla jej dobra" to powieść rozgrywająca się na dwóch płaszczyznach czasowych. Lilly Blackwood ma dziewięć lat i jak dotąd całe swoje życie spędziła zamknięta na strychu wielkiej posiadłości, której właścicielami są jej rodzice. Surowa matka i kochający, ale poddany woli małżonki, ojciec trzymają ją w ukryciu, bowiem uważają, że jest dziwadłem. Dziewczynka żyje w świadomości swojej odmienności, choć tak naprawdę nie wie, czym różni się od innych. Codziennie marzy o tym, by móc poczuć dotyk trawy pod stopami, delikatność płatków śniegu spadających na wysuniętą ku niebu twarz, zapach letniego wiatru. W końcu przychodzi taki dzień, kiedy matka pozwala jej wyjść z domu, a raczej siłą ją z niego zabiera, i w tej jednej chwili dziewczynka oddałaby wszystko by móc wrócić do bezpiecznego schronienia na strychu, gdyż czuje, że coś jest nie tak. Lata 30. XX wieku to czas obwoźnych cyrków, w których takie dziwadła jak ona stanowiły główną atrakcję - i właśnie do takiego miejsca trafia Lilly.

Ponad dwadzieścia lat później osiemnastoletnia Julia Blackwood dowiaduje się, że stała się dziedziczką posiadłości, z której uciekła kilka lat wcześniej. Jej despotyczna matka zmarła i dziewczyna stała się jedyną właścicielką wielkiego domostwa oraz stadniny koni. Wraz z oszołomieniem powracają też dramatyczne wspomnienia trudnego dzieciństwa dziecka, które całe życie czuło się niekochane. Powrót do domu jest dla niej dziwnym doświadczeniem, któremu stara się dzielnie stawić czoła. Jednak tajemnice przeszłości, które odkryje, będą szokujące...

Autorce udało się na raptem nieco ponad czterystu pięćdziesięciu stronach zmieścić dwie historie kobiet, które w życiu zaznały niewiele szczęścia, dlatego można spokojnie napisać, że "Dla jej dobra" to książka nad wyraz smutna i przejmująca. Główne skrzypce gra tutaj Lilly, której postać jest nakreślona ciekawiej i (moim zdaniem) bardziej wyraziście. Również jej historia wywołuje więcej emocji. Trudno jest jednak odmówić sensowności równoczesnego snucia opowieści o Julii, gdyż niewątpliwie dzięki niej powolne odkrywanie sekretów z życia Lilly nabiera rumieńców. Jak już wspomniałam, powieść jest smutna i tragiczna, ale na szczęście zakończenie sugeruje, że dalsze losy rodu Blackwood mają szansę wkroczyć na zupełnie nowe tory.

Ogromnym plusem jest tutaj na pewno cała cyrkowa otoczka, której realia udało się autorce oddać bardzo skrupulatnie i wiarygodnie. Dzięki temu książka stała się na pewno dużo ciekawsza i zyskała nieco walorów fabularnych. Dużo również w tej lekturze miłości do zwierząt, choć zaznaczę, że jest też kilka dość traumatycznych opisów ich cierpienia, co może wstrząsnąć tymi bardziej wrażliwymi czytelnikami. Nie wiem, czy tak smutne książki warto polecać w tak depresyjnych czasach/dniach/miesiącach/tygodniach, jakie obecnie panują, jednak dla czytelników, którzy kochają się wzruszać, to na pewno będzie satysfakcjonująca lektura, choć dla mnie to po prostu dobra książka. Do świetnej bądź wybitnej jeszcze jej trochę brakuje.

Kobiety od wieków nie miały łatwo - palono je na stosach, odbierano prawo głosu, zamykano w zakładach psychiatrycznych i oskarżano o histerię. A jednak to właśnie ich historie, często traumatyczne i dramatyczne, bywają porywające i inspirujące dla pisarzy, a następnie dla czytelników. Ellen Marie Wiseman specjalizuje się w takich opowieściach i w bohaterkach posiadających...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polscy czytelnicy mieli już mnóstwo okazji do poznania świetnych historii kryminalnych. Thrillery również powróciły na literackie salony z przytupem, dlatego też obecnie można przebierać w tytułach prezentujących te gatunki. A jednak jak to zwykle bywa wśród napływu wielu różnych tekstów znajdują się tak perełki, jak i koszmarki, a Zanim powróci strach autorstwa C. L. Taylor, jest jednym z nich. Już na wstępie zaznaczę, że tytuł ten wywołuje szereg skrajnych emocji. Pierwsze strony rzeczywiście wprowadzają miły nastrój tajemnicy i strachu, jednak kolejne rozdziały zdają się nie rozwijać zbytnio całej historii, przez co czytelnik zaczyna mieć poczucie, że utknął w jakiejś chorej relacji, której nijak nie rozumie. Pozwólcie jednak, że najpierw opowiem Wam co nie co o treści.

Lou miała 14 lat i była zakochana ze wzajemnością. Jakież to szczęście dla nastolatki, prawda? Kiedy wyrusza na romantyczny weekend do Francji z miłością swojego życia, nie spodziewa się, że finał tej historii, osiemnaście lat później będzie ją nadal dręczyć. Bowiem Mike, w którym się zakochała i z którym wyjechała, miał ponad 30 lat, żonę i dość specyficzne potrzeby... Kiedy dorosła już Lou wraca do rodzinnego domu, traumatyczne wydarzenia z młodości doganiają ją ze zdwojoną mocą - okazuje się, że Mike znowu gustuje w małych dziewczynkach, a Lou nie pozwoli by kolejna rodzina cierpiała przez tego potwora.

Pomysł na fabułę mógłby być petardą, gdyby tylko wprowadzić do tej historii więcej realizmu, pogłębić psychologię postaci i element wprowadzony na sam koniec książki wpleść w opowieść dużo wcześniej. Już wiecie czego zabrakło fabule. Bohaterom brakuje za to dojrzałości i rozsądku. Zastanawia mnie np. czy Lou tak chętnie doradzająca innym wizytę na terapii, sama z takowej skorzystała po tym czego doświadczyła w młodości - śmiem twierdzić, że nie. Generalnie sądzę, że każdy z bohaterów tej książki powinien trafić do specjalisty (może oprócz Bena, ten z kolei jest tak nijaki, że doskonale blednie na tle całej wesołej ferajny).

Najbardziej fascynujące fragmenty tej książki to te z pamiętnika młodej Lou, natomiast cała reszta jest dość nużąca. Absurd goni absurd a kolejne złe posunięcia depczą po piętach innym złym posunięciom - i to w zasadzie podsumowuje tę książkę. Sami oceńcie, czy warto po nią sięgnąć? Moim zdaniem nie jest to lektura pierwszej potrzeby.

Polscy czytelnicy mieli już mnóstwo okazji do poznania świetnych historii kryminalnych. Thrillery również powróciły na literackie salony z przytupem, dlatego też obecnie można przebierać w tytułach prezentujących te gatunki. A jednak jak to zwykle bywa wśród napływu wielu różnych tekstów znajdują się tak perełki, jak i koszmarki, a Zanim powróci strach autorstwa C. L....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po skończeniu nowej książki Piotra Kościelnego miałam kilka dni na przemyślenia, jednak w przypadku tej lektury czas nie działał na jej korzyść. Jeśli zaraz po jej odłożeniu miałam mieszane odczucia, to teraz skłonna jestem stwierdzić, że „Zaginiona” to niestety żadna rewelacja. A sama historia, choć być może miała potencjał, jest dość infantylna i pełna niezręczności.

Komisarz Tomasz Świderski jest dziś wrakiem człowieka. Przeszłość nie pozwala mu stanąć na nogi, a mężczyzna, by ją zagłuszyć codziennie upija się do nieprzytomności, nie dba o siebie i zaniedbuje większość obowiązków. Jednak pewnego dnia trafia na sprawę, która staje się dla niego światełkiem w mrocznym tunelu życia…

Krzysztof i Agnieszka to młodzi narzeczeni. Zazwyczaj są zgodni, bardzo się kochają, jednak i w takich relacjach pojawiają się kłótnie. Po jednej dość burzliwej Krzysztof budzi się w swoim samochodzie na odludziu, ma ciężkiego kaca i ledwo pamięta, co się stało. Gdy dociera do domu, Agnieszki nie ma, zaniepokojony mężczyzna zgłasza policji zaginięcie kobiety… Szybko jednak staje się podejrzanym w tej sprawie.

Autor próbuje różnymi zabiegami wprowadzać rzekome zwroty akcji, jednak nie dajcie się zwieźć, gdyż jest ich w fabule jak na lekarstwo. Błędem jest przede wszystkim niepozostawienie żadnych wątpliwości w kwestii niewinności Krzysztofa. Czytelnicy wiedzą, co się zdarzyło, otrzymują również kilka rozdziałów poświęconych Agnieszce i jej oprawcy, choć moim zdaniem ich relacja jest nijaka, mało przerażająca i pozbawiona realizmu – nie rozumiem więc po co, zamiast wykreować ciekawe, wielowątkowe śledztwo autor rozbija się o obyczajową opowieść o niewinnie osadzonym mężczyźnie, który w celi doświadcza wręcz absurdalnie brutalnego ataku, gwałtu i przemocy – podejrzewam, że chodziło o wywołanie szoku, a jednak okazało się bardziej niesmaczne. Historia Krzysztofa przyćmiewa również tragedię Agnieszki – paradoksalnie pierwotna ofiara przez większą część opowieści ma się lepiej niż niektórzy bohaterowie. Drugą bolączką trawiącą ten tytuł są antypatyczne postaci – nie ma tutaj komu kibicować, nie ma kogo lubić, nie ma czyich poczynań śledzić z zapartym tchem. Zaginięcie kobiety nie wzbudza praktycznie żadnych emocji, tak samo, jak i rozwiązanie całej historii, które po prostu mocno rozczarowuje i wydaje się wręcz niepoważne.

Tak więc niestety nie doświadczycie tutaj ani napięcia, ani dynamiki, ani nawet dramatycznych zwrotów akcji. Na pocieszenie dodam jedynie, że książkę czyta się dość szybko i gładko, może właśnie przez to, że wywołuje tak niewiele emocji. „Zaginiona” to mało ciekawy kryminał. Na naszym rynku można znaleźć wiele bardziej pasjonujących propozycji tak rodzimych, jak i zagranicznych autorów.

Po skończeniu nowej książki Piotra Kościelnego miałam kilka dni na przemyślenia, jednak w przypadku tej lektury czas nie działał na jej korzyść. Jeśli zaraz po jej odłożeniu miałam mieszane odczucia, to teraz skłonna jestem stwierdzić, że „Zaginiona” to niestety żadna rewelacja. A sama historia, choć być może miała potencjał, jest dość infantylna i pełna...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mroczna Otchłań. Tom 1 Christophe Bec, Éric Henninot, Milan Jovanovic
Ocena 7,2
Mroczna Otchła... Christophe Bec, Éri...

Na półkach:

Głębia przeraża, jawi się jako bezkres, w którym może człowieka spotkać wszystko. Tak wygląda sytuacja z głębią kosmosu oraz podziemi, a także głębią wód – i nie ważne, czy myślimy tu o morzach, oceanach, czy jeziorach bądź malutkich i niepozornych stawach. Niezbadane obszary wodne od lat rozpalają wyobraźnię, a podwodna fauna i flora fascynuje badaczy i naukowców. Również artyści dają się porwać tajemnicom skrywanym pod powierzchniami wód. Jednym z nich jest Christophe Bec, wspaniały scenarzysta i rysownik, znany polskim czytelnikom z takich tytułów, jak „Sanktuarium” czy „Bunkier”. „Mroczna otchłań” to komiks powstały na podstawie jego scenariusza, z ilustracjami Erica Henninota i Milana Jovanovica. W skład pierwszego tomu polskiej edycji wchodzą trzy oryginalne albumy.

Bohaterką tego ekologicznego thrillera jest oceanografka, Kim Melville, która zajmuje się badaniem kłopotliwych, niebezpiecznych i trudnodostępnych akwenów wodnych. Jak to w życiu bywa, ruch skrzydeł motyla na jednym krańcu świata, może wywołać tsunami na innym – w przypadku tej opowieści wiele czynników na przestrzeni wielu, wielu lat złożyło się na to, że pewnego dnia bohaterka zostaje (w dość kontrowersyjny sposób) zwerbowana przez obrzydliwie bogatego kolekcjonera do misji pozyskania okazu drapieżnika z gatunku, który rzekomo dawno już wyginął…

Fabuła komiksu jest bardzo ciekawa, a tajemnice i wątki mnożą się z każdą kolejną stroną. Co prawda można napisać, że takie skakanie z wątku do wątku, wprowadza chaos w narrację, a jednak trzeba przyznać, że w tym przypadku rozwiązanie to bardziej intryguje aniżeli irytuje. Ciekawy jest również rozmach tej opowieści – dostajemy elementy układanki, które sięgają nie tylko czasów prehistorycznych, ale również różnych kontynentów, w różnych przedziałach czasowych. I oczywiście nie uzyskujemy finalnie żadnej odpowiedzi – ale również to trudno uznać w tym przypadku za mankament.

Całość została zobrazowana realistycznie. Delikatna kreska, podkreślone detale, które wspaniale prezentują się w przypadku kadrów ukazujących morskie głębiny to naprawdę ogromna zaleta „Mrocznej otchłani” – jedyne czego można by było wymagać to użycia żywszych, bardziej wyrazistych kolorów, które sprawiłyby, że historia ta nabrałaby odpowiedniej (względem tematyki) drapieżności.

„Mroczna otchłań” to satysfakcjonujące połączenie gatunkowe, na który składają się elementy ekothrillera, animal horroru, ale także science-fiction czy przygodówki. Teorie spiskowe, gigantyczne (wymarłe?) stwory, pieniądz i walka o władzę, sekrety świata i sporo wiedzy popularnonaukowej oraz wiele, wiele więcej. Ciekawa jestem co też przyniosą kolejne tomy tej serii. Polecam.

Głębia przeraża, jawi się jako bezkres, w którym może człowieka spotkać wszystko. Tak wygląda sytuacja z głębią kosmosu oraz podziemi, a także głębią wód – i nie ważne, czy myślimy tu o morzach, oceanach, czy jeziorach bądź malutkich i niepozornych stawach. Niezbadane obszary wodne od lat rozpalają wyobraźnię, a podwodna fauna i flora fascynuje badaczy i naukowców. Również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nasz świat, planeta, to fascynujące miejsce, które wciąż próbujemy odkrywać. Zapuszczamy się w jego odległe zakątki, a nawet wyruszamy poza jego granice, a kolejne niesamowite maszyny mają ułatwiać nam jego eksplorację we wszystkich kierunkach.

A jednak jest jedna strefa, w której głąb ludzkość zapuszcza się rzadziej, z większą rezerwą, jakby podświadomie wyczuwając, że jest ona bardziej wymagająca i bardziej groźna. Podziemia, bo o nich mowa, jednych fascynują, ale większość przerażają. Przywodzą skojarzenia z ostatecznością – w końcu tam trafiają nasze ciała po śmierci. Często to pod ziemią skrywamy sekrety, jest ona również nośnikiem pozostałości po naszych przodkach… będzie nośnikiem tego co zostanie po nas.

Robert Macfarlane dał się poznać polskim czytelnikom jako niesamowity gawędziarz snujący dotychczas opowieść o szlakach oraz górach, tym razem napisał książkę właśnie o świecie podziemnym. „Podziemia. W głąb czasu” to niesamowita podróż bo jednym z najmniej zbadanych i najbardziej tajemniczych wymiarów naszego świata. Podróż wyjątkowa, nietuzinkowa, pełna pasji i przynosząca ogrom wiedzy, a jednak dla mnie podróż nieco nużąca i męcząca.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością autora i chyba to jest mój największy błąd i największy problem tej książki (dla mnie) bowiem Macfarlane pisze zupełnie nie w moim stylu, w sposób, który kompletnie do mnie nie przemawia. Kwiecisty język i niemalże poetycka forma narracji sprawia, że z jednej strony można się zachłysnąć pięknem opisów, ale dla czytelników mniej czułych na taką urodę pisma, lektura ta może być szczególnie uciążliwa. Taki styl przeszkadzał mi w skupieniu na przekazywanych treściach, do których jednak nie można mieć zarzutu. Wiedza zawarta w tej książce jest ogromna i niesamowita, i czytając ją powoli można czerpać z niej radość, ale przyznam szczerze, że dawno nie ucieszyłam się, że dotarłam do końca jakiejś czytelniczej przygody.

Autor zabiera czytelników w podróż po różnorakich krainach podziemnych, opowiada historie kryjące się pod nogami Anglików, Francuzów, Włochów, Norwegów, mieszkańców Grenlandii (i nie tylko), pisze o jaskiniach, ludziach, przeszłości, przyszłości, naturze i zmianach w niej zachodzących, nauce a nawet technologii – wszechstronność tej publikacji robi ogromne wrażenie.

„Podziemia. W głąb czasu” to książka dla ludzi wrażliwych, ciekawych świata i szczególnie lubiących flirty z urodą słowa pisanego w formie tak pięknej, że aż zawstydzającej. Nie żałuję czasu spędzonego z tą lekturą, jednak drugi raz bym do niej na pewno nie zasiadła. Tak czy siak, chciałabym podkreślić, że książka jest świetna, jedynie ja nie jestem dla niej dobrym odbiorcą, dlatego jeśli wydaje się Wam, że do Was przemówi, to śmiało bierzcie.

Nasz świat, planeta, to fascynujące miejsce, które wciąż próbujemy odkrywać. Zapuszczamy się w jego odległe zakątki, a nawet wyruszamy poza jego granice, a kolejne niesamowite maszyny mają ułatwiać nam jego eksplorację we wszystkich kierunkach.

A jednak jest jedna strefa, w której głąb ludzkość zapuszcza się rzadziej, z większą rezerwą, jakby podświadomie wyczuwając, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie pamiętam, żebym w ciągu ostatnich dwóch lat przeczytała jakąś książkę tak szybko, jak to miało miejsce z Kobietą na krawędzi autorstwa Samanthy M. Bailey. Poniekąd nie mam tyle czasu co kiedyś na spokojne siedzenie z książką, dawno też nie miałam w rękach lektury tak rozkosznie niezobowiązującej i lekkiej, a jednak wciągającej. Paradoksalnie Kobieta... jest powieścią na tyle niewymagającą, że można ją spokojnie odłożyć, by zając się czymś innym, a jednak czyta się ją tak gładko, że czytelnik nie odczuwa upływającego czasu, co świadczy o tym, że można się w tej książce zatracić.

Fabuła Kobiety na krawędzi nie jest skomplikowana. To jedna z tych powieści, w których spodziewać się można, że podtykane pod nos tropy na pewno są fałszywe, więc czytelnicy zaczynają poszukiwać rozwiązań spośród tych najmniej oczywistych i mogą mieć pewność, że któreś jest prawdziwe. Tak więc samo zakończenie nie jest jakoś specjalnie zaskakujące, a większość wątków znajduje przewidywalne rozwiązanie - można nawet zarzucić autorce nadmierny optymizm, gdyż choć na życie bohaterów czyha mnóstwo zagrożeń, to jednak dość gładko udaje im się prześlizgiwać przez kolejne kłopoty, ale coś w tej powieści sprawia, że łatwo jest wybaczyć prostą konstrukcję oraz banalne zabiegi wykorzystane do jej zbudowania. Dowiedzmy się jednak czegoś więcej o samej treści.

Morgan dopiero co otrząsnęła się po samobójczej śmierci swojego męża (którego jednak nie ma sensu żałować, bo okazał się draniem i oszustem), a jej życiem wstrząsa kolejna tragiczna fala. Pewnego feralnego dnia, na stacji metra, podchodzi do niej zdenerwowana i spanikowana kobieta, która wpycha jej w ramiona malutkie dziecko, a sama rzuca się pod nadjeżdżający pociąg. Całe zdarzenie jest szokujące, ale najbardziej niepokojące jest to, że nieznajoma zwraca się do Morgan po imieniu i prosi ją by ta zaopiekowała się jej dzieckiem. Skąd ta kobieta ją znała? Czemu właśnie jej postanowiła powierzyć swoje dziecko? Najważniejszym pytaniem pozostaje jednak to przed czym kobieta uciekała i czy stanowi zagrożenie także dla Morgan.

Całą historię poznajemy z perspektywy dwóch bohaterek, dzięki czemu mamy pełny obraz wydarzeń - taki zabieg pozwala również na ich szybsze wprowadzanie, co prawdopodobnie pozwoliło całą opowieść zmieścić na 318 stronach. Jak na thriller mało tu aury tajemniczości - oczywiście zagadki z przeszłości i teraźniejszości funkcjonują sprawnie, a jednak więcej tu sensacji niż przerażającego poczucia zagrożenia. A mimo to książka ta pasuje do gatunku, który prezentuje i spełnia swoją rolę, choć na pewno jest to thriller małego kalibru i raczej nie zapisze się na długo w pamięci czytelników. Za to pewnie doskonale sprawdziłby się jako scenariusz hollywoodzkiego blockbustera z gwiazdorską obsadą.

Kobieta na krawędzi to prosta książka do poczytania w ramach zupełnej rozrywki. Lektura nie wywołuje w czytelniku skrajnych emocji i nie wyzwala pokładów uczuć, bohaterowie są sympatyczni, fabuła zgrabna ale niewymagająca - na pewno warto tę książkę polecić, ale z zastrzeżeniem, że to po prostu dobra powieść - nic więcej, ale też nic mniej - po prostu dobra powieść.

Nie pamiętam, żebym w ciągu ostatnich dwóch lat przeczytała jakąś książkę tak szybko, jak to miało miejsce z Kobietą na krawędzi autorstwa Samanthy M. Bailey. Poniekąd nie mam tyle czasu co kiedyś na spokojne siedzenie z książką, dawno też nie miałam w rękach lektury tak rozkosznie niezobowiązującej i lekkiej, a jednak wciągającej. Paradoksalnie Kobieta... jest powieścią na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świat jest pełen potworów, a historia ludzkości pełna okrucieństwa, bestialstwa i krwi. Pośród takich nazwisk jak Ted Bundy, Jeffrey Dahmer, Paul Bernardo i Karla Homolka, czy Karol Kot, nazwisko Sobhraj brzmi tajemniczo i egzotycznie. Jednak nie ma się co dziwić, gdyż Gurmukh Sobhraj, choć grasował na terenie wielu europejskich krajów, zasłynął przede wszystkim z przestępstw dokonanych w latach 60. i 70. na tzw. szlaku hipisów, który obejmował tereny Tajlandii, Nepalu, Malezji oraz Indii, gdzie jego postać owiana jest czymś na miarę legendy. Myślę, że dla wielu fascynatów kryminalnych opowieści postać Sobhraja jest całkowitym novum, a jego życiorys stanowi tajemnicę, która jak się okazuje za sprawą książki Bikini killer. Seryjny morderca Charles Sobhraj - jego życie i zbrodnie, jest warta odkrycia.

Dawno nie czytałam tak dobrej biografii. Na pewno jest to zasługa pisarskich umiejętności Jarosława Molendy, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że po prostu życie Sobhraja, tak samo jak i jego postać, były po prostu naprawdę wdzięcznym tematem do opracowania. Gurmukh (w pewnym momencie swojego życia zmienił imię na mniej egzotyczne) był człowiekiem o nieodpartym uroku osobistym, szalenie pociągającym, niebezpiecznie inteligentnym - posiadał cechy, dzięki którym mógłby osiągnąć wiele, a jednak wygląda na to, że w jego życiu zabrakło miłości, przede wszystkim tej rodzicielskiej. Nie wiem, jak wielki wpływ na jego decyzje miało jego dzieciństwo i życie w ciągłym poczuciu odrzucenia, ale odnoszę wrażenie, że ogromny. I choć trudno jest współczuć komuś, kto popełnił szereg przestępstw, w tym kilka morderstw, to jednak lekturze tej książki towarzyszy przede wszystkim właśnie ta emocja.

Bikini killer stanowi przekrój przez całe życie Sobhraja, mordercy tak nieodgadnionego, że do tej pory wielu zastanawia się, co motywowało jego działania, próbuje zrozumieć co nim kierowało i okazuje się, że jednoznaczne określenie tego wcale nie jest takie proste... Charles był, jak już wspomniałam, bardzo inteligentny, cierpiał jednak na podręcznikowy przypadek narcystycznego zaburzenia osobowości, a dodatkowo podczas licznych przesłuchań i wywiadów, których udzielał konfabulował, zmieniał swoje zeznania, przywoływał różne, czasem sprzeczne fakty, przez co trudno jest tak naprawdę prześledzić wszystkie jego kroki, ale Molenda podjął tę próbę (na podstawie trzech innych publikacji zagranicznych) i wyszedł z niej obronną ręką - do tego stopnia, że w zasadzie w pewnym momencie czytelnik przestaje się zastanawiać, co tak naprawdę jest tutaj prawdą, a co nie bowiem opowieść jest tak fascynująca, że odbiorca po prostu płynie na fali treści.

Charles Sobhraj jest swoistym celebrytą w przestępczym światku. Całe życie umykał sprawiedliwości i krył się przed wzrokiem Temidy. I teraz, kiedy Wy czytacie tę książkę, znów mu się to udaje, gdyż jestem pewna, że każdemu z Was, przynajmniej przez chwilę, przemknie podczas lektury myśl, że ten cały Sobhraj to całkiem spoko facet, tylko (paradoksalnie) strasznie pogubiony. Z drugiej strony nie ma wątpliwości, że Bikini Killer to okrutny zbrodniarz, który mordował ludzi bez mrugnięcia okiem, by osiągnąć konkretny cel... choć kiedy czytam o jego życiu, to odnoszę wrażenie, że w morderczej hali sław, on jako jeden z niewielu wcale nie był obłąkany czy też nienormalny, wcale nie był szaleńcem, co w pewien sposób sprawia, że świadomość na temat popełnionych przez niego zbrodni przeraża jeszcze bardziej.

Bikini Killer. Seryjny morderca Charles Sobhraj... to zupełnie udana próba odtworzenia życia jednego z najciekawszych przestępców z poza Ameryki i Europy. Kto dotąd nie słyszał tego nazwiska z pewnością powinien sięgnąć po książkę Molendy, gdyż jest wspaniale napisana i ciekawa. Dla miłośników kryminalnych zagadek totalny must have.

Świat jest pełen potworów, a historia ludzkości pełna okrucieństwa, bestialstwa i krwi. Pośród takich nazwisk jak Ted Bundy, Jeffrey Dahmer, Paul Bernardo i Karla Homolka, czy Karol Kot, nazwisko Sobhraj brzmi tajemniczo i egzotycznie. Jednak nie ma się co dziwić, gdyż Gurmukh Sobhraj, choć grasował na terenie wielu europejskich krajów, zasłynął przede wszystkim z...

więcej Pokaż mimo to