Amerykański brud Jeanine Cummins 7,6
ocenił(a) na 851 tyg. temu Powieść drogi, w trakcie której może wydarzyć się wszystko. Historia o tym, jak życie stawia nas w ekstremalnych sytuacjach w ułamku sekundy a także o tym, jak umiemy zbudować coś od nowa na zgliszczach starego. Opowieść o traumatycznych doświadczeniach, o postawach ludzkich i o tym, jak wiele czynników ma wpływ na nasze życie i co tak naprawdę determinuje nasze działania.
Lydia żyje z mężem i synem w Acapulco. Jest bardzo rodzinna, pielęgnuje relacje międzyludzkie i prowadzi swój biznes – księgarnię. Przypadkowo (szybko się okazuje, że wcale nie) angażuje się w bliższą znajomość z klientem, który punktuje, kupując od niej właśnie te książki, które są jednymi z najważniejszych w jej życiu. Pewnego dnia w trakcie jednej z rodzinnych imprez dzieje się coś absolutnie dramatycznego i Lydia traci wszystkich w przeciągu kilku minut. Szesnaście osób, których imiona obiecuje sobie powtarzać do końca życia. Pozostaje wyłącznie jej ośmioletni syn – Luca.
Kobieta rozumie, że jej rodzina stała się ofiarą kartelu narkotykowego i że musi podjąć najtrudniejszą decyzję o opuszczeniu swojego domu. Postanawia dostać się do USA, co w obliczu zbudowanego na granicy muru, który ma odsiać migrantów z południa, okazuje się mocno karkołomne. Lydia i Luca wyruszają w trudną i długą podróż, ponieważ do pokonania jest 1300 mil, a żaden legalny sposób transportu nie wchodzi w grę. Zaczyna się walka o przetrwanie.
Podczas przeprawy oboje poznają różnych ludzi – migrantów, którzy opowiadają swoje historie; funkcjonariuszy, urzędników i żołnierzy, którzy pod płaszczykiem walki z nielegalną migracją stają się okrutnymi bestiami; przypadkowych lokalnych mieszkańców, którzy starają się pomóc w najprostszy sposób (woda, leki, ciepłe ubrania). Jednocześnie ciągle mają z tyłu głowy fakt, że uciekają przed wyrokiem, jaki wydał na nich ścigający ich kartel.
Trudno było mi się wgryźć w tę opowieść, ponieważ ma nierówne tempo. Albo nie dzieje się nic i autorka snuje nam różne nitki albo dzieje się tak, że czytelnik przeżywa stres za losy bohaterów. Po jakichś 100-150 stronach zrozumiałam, że właśnie to wprowadza nas w klimat i powoduje, że czujemy się jak ci uciekinierzy. Jedziemy dzień i noc na dachu pociągu, po to, żeby nagle na hasło „alarm!” zeskoczyć z tego dachu i pognać jak najdalej, żeby nie dać się złapać i zawrócić z drogi.
Nie umiałam też przejść przez tę książkę płynnie, musiałam ją odkładać i wracać do niej, bo skoki napięcia, jakie funduje nam Cummins, są na tyle porażające, że nie da się po nich wrócić do spokojnej lektury. Po przeczytaniu zapisuję jednak tę kwestię po stronie zalet.
Cała historia mocno mnie przeczołgała i to wielokrotnie. Podczas czytania czuje się ciągły strach o wszystko, o każdy moment tej wędrówki. Czy któryś służbista cofnie ich do Meksyku? Czy nie zamarzną na pustyni w środku nocy? Czy wystarczy im pieniędzy na kolejne dni? Czy to właśnie oni znajdą się w gronie tych bezimiennych umierających w trakcie drogi? Czy wystarczy im szczęścia, żeby dotrzeć na miejsce?
Losy Lydii i Luca zdają się być uniwersalne, bo przecież taka migracja jest nam znana od pokoleń – nasza rodzima literatura sama jest pełna takich ucieczek od wojny, biedy, szykanowania – więc nie są szczególnie wyjątkowe. Co nie odbiera im prawdziwości i nie pozbawia emocji, które uderzają w nas z ogromną mocą. Polecam!