-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
2021-06-11
2015-06-30
2014-08-23
Czy 2% to dużo czy mało? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Zakładam, że gdyby jakakolwiek firma obniżyła wynagrodzenia o 2%, z dużym prawdopodobieństwem musiałaby liczyć się ze strajkiem. Z kolei informacja na opakowaniu makaronu „Teraz 2% więcej!” wzbudziłaby raczej uśmiech politowania niż euforię. Wyobraźcie teraz sobie następującą sytuację – z dnia na dzień znika 2% ludzkości. Dużo czy mało? Właśnie z takim problemem zetknęli się bohaterowie książki "Pozostawieni".
Tom Perrotta w swojej powieści doskonale oddaje poczucie totalnego zagubienia mieszkańców niewielkiego miasteczka Mapleton, trzy lata po tajemniczym zniknięciu. Co prawda książka koncentruje się na jednej, konkretnej rodzinie, jednak za jej sprawą uzyskujemy interesujący obraz całej lokalnej społeczności. Dla niektórych 2% oznacza o wiele więcej niż można sobie wyobrazić. Los bowiem nie jest szczególnie sprawiedliwy – jednej kobiecie może odebrać zarówno małżonka, jak i całe potomstwo, inną rodzinę pozostawić zaś nienaruszoną. Takie rodziny mogą czuć się wyróżnione, choć niekoniecznie szczęśliwe. Ogólna atmosfera żałoby udziela się również jej członkom. Pojawia się niewytłumaczalna potrzeba rozpaczania z powodu utraty kogokolwiek, nawet jeśli miałby to być mało lubiany kolega z piaskownicy, z którym od lat nie miało się kontaktu. Wszystkich dręczy pytanie, dlaczego zniknęły właśnie te, a nie inne osoby. Nic więc dziwnego, że powstają coraz to nowe teorie, a wraz z nimi coraz to nowe grupy, niebezpiecznie przypominające sekty...
Rodzina Garvey należy do tych, które choć los postanowił oszczędzić, nadal bardzo intensywnie przeżywają tragiczne wydarzenia z przeszłości. Głowa rodziny, Kevin, pełniący funkcję burmistrza, próbuje wyprowadzić miasteczko z całkowitego zastoju i poczucia bezradności. Niestety nawet we własnym domu nie może on liczyć na odrobinę zrozumienia i wsparcia. Jego żona opuszcza dom, by dołączyć do jednej z najbardziej prężnie działających sekt o nazwie Pozostali Winni. Również jego syn wyrusza w świat, próbując na nowo się określić. W domu pozostaje jedynie jego córka, jednak i jej życie całkowicie się zmienia. Zagubiona w nowej, skomplikowanej rzeczywistości, opuszczona przez matkę, z sumiennej uczennicy przeobraża się w rasową imprezowiczkę. Czy ta czwórka kiedykolwiek znajdzie sposób, by ponownie się odnaleźć?
"Pozostawieni" to powieść, o której zrobiło się głośno za sprawą serialu, w którym pojawiło się parę znaczących aktorów. Bardzo cieszy jednak fakt, że tym razem mamy do czynienia z czymś więcej niż sam szum medialny. Książka podejmuje naprawdę interesujący temat, a pisarz wykazał się sporym talentem. Co może wydawać się zaskakujące, czytelnika wcale nie dręczy pytanie, w jaki sposób doszło do tajemniczego zniknęcia i co stało się z zaginionymi osobami. Losy „pozostawionych” są na tyle zajmujące, że pogrążamy się w nich bez reszty. Sama tematyka może wydawać się ciężka, jednak Perrotta pisze z dużą lekkością i polotem, dzięki czemu w żaden sposób nie przytłacza, choć z całą pewnością zachęca do pewnej refleksji.
Jeżeli miałabym wskazać jakąkolwiek wadę książki, byłoby nim jej finał. Jestem przekonana, że niejedna osoba, po zakończeniu lektury, zaczęła poszukiwać informacji na temat jej kontynuacji. Tu spotyka nas srogie rozczarowanie, kontynuacji póki co nie ma, a zakończenie „Pozostawionych” poniekąd zawiesza nas w próżni z całą masą pytań, na które nie otrzymamy odpowiedzi. Być może jest to celowy manewr, zaostrzenie apetytu czytelników przed ogłoszeniem informacji o kontynuacji. Z drugiej jednak strony być może właśnie tak miało być. Podobnie jak bohaterowie książki, musimy zmierzyć się z sytuacją, w której wiele spraw jest niejasnych, każdy byłby wdzięczny za kilka gotowych odpowiedzi, jednak musi jakoś się odnaleźć bez nich. Jedno jest pewne, pomimo iż powieść wybiła się na fali komercyjnego serialu, sama w sobie stanowi zręcznie napisaną, intrygującą pozycję, której warto poświęcić uwagę. Polecam wszystkim, którzy chętnie sięgają po tego typu tematykę.
http://alison-2.blogspot.com/2014/08/pozostawieni-tom-perrotta.html
Czy 2% to dużo czy mało? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Zakładam, że gdyby jakakolwiek firma obniżyła wynagrodzenia o 2%, z dużym prawdopodobieństwem musiałaby liczyć się ze strajkiem. Z kolei informacja na opakowaniu makaronu „Teraz 2% więcej!” wzbudziłaby raczej uśmiech politowania niż euforię. Wyobraźcie teraz sobie następującą sytuację – z dnia na dzień znika 2%...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-03
Pierre Lemaitre to jeden z najbardziej utalentowanych, współczesnych, francuskich autorów powieści kryminalnych. W jego dotychczasowym dorobku znajdziemy zaledwie parę książek, mimo to Lemaitre zdążył zyskać uznanie na międzynarodowej scenie, co potwierdzają liczne nagrody, choćby Prix du polar européen za europejski kryminał 2010 roku, CWA International Dagger 2013 i Nagroda Goncourtów 2013.
Jego najnowszy kryminał, zatytułowany „Ofiara” to zakończenie trylogii, której głównym bohaterem jest Camille Verhoeven, mierzący zaledwie 145 cm wzrostu paryski komisarz. Polscy czytelnicy mieli już ogromną przyjemność poznać drugą część tej serii – „Alex”. Niestety nie dane im było poznać części pierwszej, co jest mocno odczuwalne podczas lektury „Ofiary” ale o tym nieco później. Natomiast już w tej chwili przestrzegam przed opisem książki na jej okładce, który zdradza zdecydowanie za dużo istotnych faktów i w dużym stopniu psuje przyjemność lektury.
Anne Forestier to zupełnie przeciętna kobieta, która za sprawą niekorzystengo zbiegu okoliczności, natyka się na bandytów, którzy właśnie przymierzają się do napadu na jubilera w pasażu handlowym. To przypadkowe spotkanie kończy się dla niej bardzo dramatycznie – zostaje brutalnie pobita, żeby nie powiedzieć skatowana i tylko cudem unika śmierci. Ponieważ kobieta zdołała przeżyć, jej sprawa nie należy do najbardziej naglących. Prawdopodobnie szybko zostałaby odłożona na półkę, gdyby nie fakt, że właśnie ta kobieta jest nową partnerką komisarza Verhoevena. Sprawa boleśnie przypomina mężczyźnie o tragicznych wydarzeniach z jego przeszłości, tym bardziej zależy mu na doprowadzeniu przestępców przed wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli oznacza to złamanie wszelkich zasad, obowiązujących w policji. Verhoeven nie ma jeszcze pojęcia, że śledztwo, którego właśnie się podejmuje, kryje w sobie wiele bardzo nieprzyjemnych niespodzianek.
Osoby, które miały przyjemność czytać „Alex”, szybko doszukają się pewnych podobieństw pomiędzy drugą i trzecią częścią tylogii. Nie oznacza to jednak, że ostatnia część nie dostarcza sporej dawki wrażeń, choć w bezpośrednim porównaniu, „Alex” wypada jednak zdecydowanie lepiej. Obie książki cechuje niesamowita dokładność i wymyślność okrucieństw, jakim poddawane są ofiary. Gdy czytelnikowi wydaje się, że nie może być już brutalniej czy makabryczniej, pisarz po raz kolejny przechodzi samego siebie. Niejeden czytelnik wręcz zapragnie, by żywot ofiary dobiegł wreszcie końca i by w śmierci znalazła ukojenie. Lemaitre ma jednak wobec nich zupełnie inne zamiary. Jego kryminały to najlepszy dowód na to, że nie potrzeba szeregu ofiar śmiertelnych, by „wcisnąć czytelnika w fotel”. Drugie zasadnicze podobieństwo to skłonność autora do komplikowania tego, co z reguły w kryminałach uznawane jest za pewnik. W niemal każdym kryminale znajdziemy ofiarę przestępstwa, bądź kryminalną zagadkę, a fabuła obraca się wokół poszukiwań sprawcy. Francuski pisarz jak ognia unika wszelkich schematów, dlatego czytelnik z góry powinien nastawić się na spektakularne niespodzianki. W przeciwnym razie bardzo szybko zostanie wywiedziony w pole. Wspomniane przeze mnie podobieństwa sprawiają, że „Ofiara” dostarczy największych emocji osobom, które jeszcze nie poznały zręcznego pióra Lemaitre‘a. Każdy jednak powinien docenić jego ogromny talent, a lektura z pewnością dostarczy wielu mocnych wrażeń.
Sama fabuła „Ofiary” jest naprawdę świetnie przemyślana, choć być może nieco bardziej stonowana, mniej dynamiczna, niż jej znakomita poprzedniczka. To co jednak tym razem przeszkadzało mi najbardziej to fakt, że nie miałam szansy, by wcześniej poznać pierwszej części trylogii. W „Ofierze” pojawia się szerego istotnych spraw z przeszłości komisarza, które stanowią treść początku serii. Co prawda czytelnik zostaje wprowadzony we wszystkie istotne sprawy, niemniej o wiele bardziej ekscytujące byłoby uprzednie poznanie całej treści pierwszej książki. W tej chwili, nawet jeśli ktoś zechciałby wydać ją na polskim rynku, znając jej „streszczenie” długo zastanawiałabym się, czy w ogóle po nią sięgnąć. Że tak się stało, bo mając za sobą lekturę trzech książek pisarza, jestem niemal pewna, że również ta pierwsza byłaby znakomita.
Drugim znaczącym mankamentem może być zastosowana tu narracja w czasie teraźniejszym, która z początku może nieco doskwierać. Zaręczam jednak, że drobny wysiłek naprawdę się opłaca. Z czasem czytelnik do tego stopnia wciąga się w fabułę, że zupełnie zapomina o stosowanej narracji.
Kilka mniej lub bardziej istotnych mankametów to jednak zaledwie drobiazgi w obliczu niezaprzeczalnych zalet kryminału. Doskonale wykreowana, intygująca postać komisarza, dopracowana w każdym szczególe fabuła, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i mocnych wrażeń, przewrotna dwuznaczność opisywanych sytuacji, sprawiają, że „Ofiara” stanowi wspaniałą ucztę literacką dla każego miłośnika powieści kryminalnych. Gorąco polecam a sama z niecierpliwością wyczekuję kolejnych, mam nadzieję równie znakomitych książek francuskiego pisarza.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/08/ofiara-pierre-lemaitre.html)
Pierre Lemaitre to jeden z najbardziej utalentowanych, współczesnych, francuskich autorów powieści kryminalnych. W jego dotychczasowym dorobku znajdziemy zaledwie parę książek, mimo to Lemaitre zdążył zyskać uznanie na międzynarodowej scenie, co potwierdzają liczne nagrody, choćby Prix du polar européen za europejski kryminał 2010 roku, CWA International Dagger 2013 i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-18
Alina Białowąs urodziła się we Wrocławiu i tam mieszka aż do dzisiaj. Jej marzeniem była kariera dziennikarki, jednak życie napisało dla niej inny, choć równie ciekawy scenariusz. Jej debiutancka książka, "Galeria uczuć", spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony czytelniczek. Najnowsza książka, "Grzeczna dziewczynka", póki co dostępna jest jedynie w formie elektronicznej. Jestem jednak przekonana, że już niedługo któryś z wydawców dostrzeże jej potencjał i pojawi się na księgarnianych półkach.
Główną bohaterką książki jest dwudziestopięcioletnia Karolina Wysocka. Pomimo młodego wieku, kobieta ma już za sobą nieudane małżeństwo. Oglądając film z własnego ślubu, próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie, jak w przyszłości uniknąć błędów, które popełniła w przeszłości.
Czytelnicy zapewne dość szybko dojdą do wniosku, że Karolina ma przed sobą naprawdę wiele pracy. Naiwność, o ile nie głupota, zdają się być na stałe wpisane w jej zachowanie. Niejedna osoba będzie przecierać oczy ze zdumienia, że młoda, inteligentna osoba, może nieustannie ignorować bardzo oczywiste zagrożenia. Kobieta zdaje się być zupełnie zaślepiona miłością i pozostaje obojętna na to, co zdają się widzieć wszystkie osoby w jej najbliższym otoczeniu. Cóż, można się na nią złościć i niedowierzać, trzeba jednak wziąć pod uwagę kim jest nasza bohaterka. To młoda dziewczyna, która ma już za sobą jeden, bolesny zawód miłosny. Od dłuższego czasu jest sama, a obserwując silne uczucie, jakim darzą się jej rodzice, nieustannie marzy o równie romantycznej miłości. Karolina jest bardzo zakompleksiona, swoje niepowodzenie w miłości tłumaczy mankamentem swej urody, jakim są w jej przekonaniu piegi. Od lat utwierdza się w przekonaniu, że normalny mężczyzna nie może zainteresować się kimś, kto wygląda tak jak ona. Gdy w życiu dziewczyny pojawia się niesamowicie przystojny mężczyzna, Karolina nie może nadziwić się swojemu szczęściu. Kilka szarmanckich gestów wystarcza, by uwierzyła, że na jej drodze stanął ktoś naprawdę wyjątkowy, z kim będzie mogła spędzić resztę życia. Co prawda w ich związku nie brakuje mniej przyjemnych momentów, jednak z reguły potrafi je sobie wytłumaczyć brakiem doświadczenia i obycia w kontaktach z mężczyznami. Tak bardzo pragnie zapełnić pustkę w swoim sercu, że przystaje na coraz to nowe kompromisy i upokorzenia. Wszystko w imię miłości...
Wbrew pozorom kobiet, które zachowują się podobnie jak Karolina, jest naprawdę bardzo wiele. Alina Białowąs doskonale opisała sposób ich myślenia i zachowania. Tak jak nasza bohaterka najczęściej dostrzegają one niepokojące sygnały, jednak wolą się okłamywać, niż dopuścić myśl, że związek nie ma przyszłości. Podobnie jak Karolina, próbują ukryć problemy przed najbliższymi i czasem mijają nawet lata, zanim ktoś jest w stanie dostrzec ich dramat. Być może właśnie dlatego warto sięgnąć po "Grzeczną dziewczynkę" - niewykluczone, że ktoś, kogo znamy, znajduje się w podobnej sytuacji i potrzebuje wsparcia...
Alina Białowąs w swojej najnowszej powieści, po raz kolejny zdołała udowodnić, że jest naprawdę uważną obserwatorką życia. Tworzone przez nią bohaterki to postacie bardzo realistyczne, którym nie brakuje zarówno zalet, jak i wad. W gruncie rzeczy wcale nie musimy ich lubić, ważniejsze jest, że ich zachowania wywołują w nas autentyczne emocje i skłaniają do głębszych przemyśleń. Wartka akcja sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko. Choć dobrze wiemy, jak historia się kończy, w żaden sposób nie umniejsza to przyjemności czytania. Jak wspomniałam na początku, mam nadzieję, że powieść już wkrótce zostanie wydana na papierze. Z całą pewnością na to zasługuje i jestem przekonana, że już wkrótce znajdzie spore grono wiernych czytelników. Serdecznie polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/07/grzeczna-dziewczynka-alina-biaowas.html)
Alina Białowąs urodziła się we Wrocławiu i tam mieszka aż do dzisiaj. Jej marzeniem była kariera dziennikarki, jednak życie napisało dla niej inny, choć równie ciekawy scenariusz. Jej debiutancka książka, "Galeria uczuć", spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony czytelniczek. Najnowsza książka, "Grzeczna dziewczynka", póki co dostępna jest jedynie w formie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-29
Katarzyna Bonda to z całą pewnością pisarka doskonale znana wszystkim miłośnikom kryminałów. Na swoim koncie posiada już kilka znakomitych pozycji, nic więc dziwnego, że o „Pochłaniaczu” zrobiło się głośno na długo przed samą premierą. Każdy, kto kiedykolwiek miał przyjemność poznać którąkolwiekz książek Bondy, zastanawiał się, czy uda jej się utrzymać wysoki poziom, znowu czymś pozytywnie zaskoczyć. Jedno jest pewne, książka robi wrażenie już na pierwszy rzut oka. Blisko 700 stron i intrygująca okładka sprawiają, że koło tego kryminału trudno przejść obojętnie. Czy zawartość okazała się równie imponująca?
Główną bohaterką jest profilerka, Sasza Załuska. Po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield, kobieta pragnie zacząć życie od nowa, tym razem już w ojczyźnie. Niestety złośliwy los zdaje się mieć wobec niej zupełnie inne plany. Do Saszy zgłasza się niejaki Paweł Bławicki, właściciel znanego, sopockiego klubu. Mężczyzna obawia się, że jego wspólnik - była gwiazda estrady, której raz w życiu udało się wyprodukować prawdziwy przebój, planuje go zabić. Bławicki pragnie aby to właśnie Załuska dostarczyła mu niezbitych dowodów potwierdzających jego hipotezę. Kobieta niechętnie przystaje na propozycję, jednak wydarzenia kolejnych dni sprawiają, że odaje się sprawie bez reszty. To, co początkowo wydawało się być typową różnicą zdań pomiędzy skłóconymi wspólnikami, okazuje się być zawiłą sprawą, której początków należy doszukiwać się wiele lat wcześniej. Wiele wskazuje na to, że dawny przebój może zawierać bardzo istotną dla sprawy wskazówkę. Czy profilerce uda się właściwie ją rozszyfrować?
Muszę przyznać, że tym razem mam poważny problem ze wskazaniem tego, co moim zdaniem stanowi najmocniejszą stronę książki. „Pochłaniacz” to opowieść, która zdaje się składać z samych dobrych stron. Kryminalna intryga została dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Pisarka nie szczędzi nam smakowitych detali, ukazuje sprawę w najróżniejszych perspektywach, dozując fakty tak umiejętnie, by niejednokrotnie wyprowadzić czytelnika w pole. Również w kwestiach takich jak zaplecze pracy policji, jak również obowiązków samego profilera, Bonda po raz kolejny potwierdza, że doskonale zna się na rzeczy i jak zwykle włożyła wiele pracy w to, by jej opowieść, choć przecież fikcyjna, posiadała bardzo solidne podstawy. Każdy miłośnik kryminałów z pewnością doceni szereg szalenie interesujących informacji na temat praktycznego wykorzystania osmologii w procesie identyfikowania sprawcy zbrodni. Kolejnym plusem są kreacje bohaterów, przede wszystkim samej Saszy Załuskiej. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że profilerka to kolejna postać wpisująca się w jakże dobrze znany schemat – policjant po przejściach, rozdrapujący stare rany i walczący (z różnym skutkiem) z uzależnieniem od alkoholu. Na szczęście wykreowana przez Bondę postać ma do zaoferowania o wiele więcej. To, co mogłoby sprawić, że uznamy ją za kolejną typową bohaterkę kryminału, stanowi tutaj zaledwie smaczek, która pozwala postrzegać ją jako człowieka z kwi i kości a nie typ superbohatera. Warto również wspomnieć o świetnie nakreślonym klimacie „Pochłaniacza”, za sprawą którego czytelnik bardzo szybko przenika w niezwykły, książkowy świat.
Na okładce książki pojawiły się słowa Zbigniewa Miłoszewskiego, który nawołuje by zapamiętać nazwisko pisarki, gdyż właśnie stała się ona królową polskiego kryminału. Nie do końca mogę się zgodzić z tym stwierdzeniem. W moim odczuciu, Katarzyna Bonda już wcześniej piastowała tą zaszczytną rolę, a „Pochłaniaczem” zaledwie potwierdziła, że nie bez powodu zasiadła na tronie. Bonda stanowi dla mnie synonim polskiego kryminału najwyższej klasy – takiego, który z pewnością wymaga sporego zaangażowania czytelnika, jednak z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wysiłek naprawdę się opłaca. Szkoda, że na kolejną część przygód znakomitej profilerki przyjdzie nam czekać aż do 2015 roku, z góry jednak zakładam, że będzie to kolejne, smakowite, czytelnicze doznanie. Pozostaje cierpliwie czekać a w miedzyczasie zachęcać do poznania tej niezwykle utalentowanej pisarki, co niniejszym robię. Polecam!
(http://alison-2.blogspot.com/2014/06/pochaniacz-katarzyna-bonda.html)
Katarzyna Bonda to z całą pewnością pisarka doskonale znana wszystkim miłośnikom kryminałów. Na swoim koncie posiada już kilka znakomitych pozycji, nic więc dziwnego, że o „Pochłaniaczu” zrobiło się głośno na długo przed samą premierą. Każdy, kto kiedykolwiek miał przyjemność poznać którąkolwiekz książek Bondy, zastanawiał się, czy uda jej się utrzymać wysoki poziom, znowu...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-31
2014-05-01
Bohatera tej książki szumnie nazwano berlińskim Kubą Rozpruwaczem. Jej młoda autorka, przepiękna, młoda absolwentka dziennikarstwa, z dnia na dzień dołączyła do grona najbardziej poważanych, niemieckich autorów kryminałów. Nic więc dziwnego, że książka „Giń” doczekała się również polskiego tłumaczenia, a wielu fanów gatunku zapragnęło mieć ją na swojej półce.
Lara Simons to młoda, samotna matka sześcioletniej Emmy. Po wielu trudach zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej, wreszcie udaje jej się otworzyć własną, wymarzoną kafejkę. Dzień otwarcia udaje się znakomicie, jednak po dniu pełnym wrażeń kobieta bardzo cieszy się na parę godzin odpoczynku w domu. Niestety tu dobry los ją opuszcza – szybko okazuje się, że opona w jej samochodzie została przebita, dlatego bez większego zastanowienia Lara postanawia wrócić do domu taksówką. Kobieta w ogóle nie zwraca uwagi na to, że samochód pojawił się jakby na zawołanie, dopiero gdy kierowca uparcie ignoruje jej wskazówki co do właściwiej trasy, nabiera podejrzeń. Najwidoczniej ktoś jednak nad kobietą czuwa i choć zostaje zraniona nożem, udaje jej się uciec z potrzasku. Dopiero policja uświadamia jej, że zdołała uciec Wypruwaczowi, wyjątkowo niebezpiecznemu, seryjnemu mordercy. Pomimo wstępnych oporów, młoda matka zgadza się na przystąpienie do programu ochrony świadków. Niestety jeszcze nie ma pojęcia, że dla bezwzględnego mordercy wcale nie jest jedną z wielu podobnych sobie kobiet, a uwieńczeniem wieloletniego dzieła. Mężczyzna gotowy jest zrobić wszystko, by ponownie ją odnaleźć i okrutnie się z nią rozprawić. Gra jeszcze się nie zakończyła...
Nie da się ukryć, że młodej pisarce udało się stworzyć naprawdę ciekawą i zręcznie utkaną intrygę. Wciągająca fabuła i prosty język sprawiają, że całość czyta się szybko i przyjemnie. Winter regularnie podrzuca nam najróżniejsze tropy, z których większość może okazać się fałszywa. Przyznaję, że w pewnym momencie też dałam się nabrać, wręcz byłam rozczarowana, że tak szybko rozwiązałam zagadkę. Okazało się jednak, że podążałam za niewłaściwym tropem.
Zwolennicy szczegółowych opisów zbrodni mogą poczuć się nieco rozczarowani. W tej kwestii Winter udostępnia jedynie bardzo skąpe informacje. Zwykle ogranicza się do podkreślania, że czyny seryjnego mordercy są niesamowicie okrutne, na czym polega jednak to okrucieństwo, możemy się jedynie domyślać. Braki w opisach ale i ilości zbrodni w jakimś stopniu rekompensuje postać samego zbrodniarza. Wypruwacz nie zabija dla przyjemności, bardziej z poczucia obowiązku pewnej misji. Gdyby nie pewne bardzo traumatyczne wydarzenia w jego życiu, z dużym prawdopodobieństwem byłby zupełnie normalnym człowiekiem. Pisarka zmusza nas również do przemyśleń odnośnie programu ochrony świadków. Zwykle kojarzy się on z przestępczym świadkiem, w którym ktoś zdołał się wyłamać i często dla własnej korzyści, gotowy jest zeznawać przeciwko innym przestępcom. W rzeczywistości okoliczności mogą sprawić, że do programu trafi zupełnie zwyczajna osoba, taka jak każdy z nas. Wizja natychmiastowej konieczności porzucenia dotychczasowego życia i bliskich jest co najmniej niepokojąca...
Książkę czyta się naprawdę dobrze, niemniej dopatrzyłam się w niej również słabszych punktów. Pierwszym z nich są wypowiedzi 12-letniej córki głównej bohaterki, które w moim odczuciu w ogóle nie zostały dostosowane do wieku dziecka. Drugi punkt to scena w tajemniczej jaskimi, której rzekomo nie znają nawet okoliczni mieszkańcy. Podobno doskonale zamaskowana i przez wszystkich zapomniana, a mimo to połowa osób poznanych podczas lektury zjawia się w niej, zupełnie niezależnie od siebie, niemal w dokładnie tym samym momencie. Widać autorce książki zależało na efektownym finale, w praktyce wyszło jednak mało wiarygodnie.
Mimo drobnej krytyki, książka spełniła moje oczekiwania i z przyjemnością rozejrzę się za innymi tytułami autorstwa Hanny Winter. Zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2014/05/gin-hanna-winter.html
Bohatera tej książki szumnie nazwano berlińskim Kubą Rozpruwaczem. Jej młoda autorka, przepiękna, młoda absolwentka dziennikarstwa, z dnia na dzień dołączyła do grona najbardziej poważanych, niemieckich autorów kryminałów. Nic więc dziwnego, że książka „Giń” doczekała się również polskiego tłumaczenia, a wielu fanów gatunku zapragnęło mieć ją na swojej półce.
Lara Simons...
2013-12-07
Bywa, że znany pisarz zaskakuje czytelników książką inną niż wszystkie, jakie dotąd napisał. Czasem taki literacki eksperyment wywołuje zachwyt, równie często bywa źródłem wielkiego rozczarowania. Również Arturo Pérez-Reverte podjął się takiego ryzyka – z jakim skutkiem?
"Mężczyzna, który tańczył tango" to historia trzech spotkań: w roku 1928 podczas rejsu do Buenos Aires, w 1937 na Lazurowym Wybrzeżu i w 1966 nieopodal Neapolu. Spotkań dwójki ludzi, którzy choć bardzo się od siebie różnią, darzą się wyjątkowym uczuciem. Gdy spotykają się po raz pierwszy, Max jest tancerzem na luksusowym statku, którego zadaniem jest zabawiać zamożne damy, które odbywają podróż samotnie, bądź ich partnerzy nie są skorzy do pląsów na parkiecie. W tej pracy mężczyzna dostrzega dla siebie sporą szansę, by dobrze ustawić się na przyszłość. Nie ulega wątpliwości, że damy nie byłyby zachwycone, dowiadując się o jego dodatkowym zajęciu... Kto wie, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie pojawiła się w nim Mecha Inzunza, zjawiskowa żona utalentowanego, słynnego i bardzo bogatego kompozytora. Kobieta staje się dla niego godną partnerką, i to nie tylko na parkiecie. Mężowi ta sytuacja zdaje się nie przeszkadzać, tym bardziej, że przy pomocy Maxa pragnie napisać niepowtarzalne tango.
Podczas kolejnego spotkania Mecha doskonale już wie, jakim typem człowieka jest Max. Czego wiedzieć nie może – Max uczestniczy właśnie w bardzo tajemniczej misji. Ostatnie spotkanie odbywa się w chwili, gdy oboje burzliwą młodość mają dawno już za sobą. Mecha towarzyszy synowi w prestiżowym turnieju szachów. Jego przeciwnikiem jest rosyjski mistrz, który ciągnie za sobą szeregi agentów. Jaką rolę w tych rozgrywkach odegra Max?
Najnowsza książka Pérez-Reverte to niekoniecznie dobry wybór dla miłośników szybkiej i pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. Mimo to jestem nią naprawdę oczarowana. Szczególnie pierwsze spotkanie bohaterów, podczas którego wszystko obracało się wokół tanga, dostarczyło mi naprawdę głebokich wrażeń. Jest coś niesamowicie zmysłowego w sposobie, w jaki pisarz zdołał opisać taniec. Odważę się nawet stwierdzić, że więcej w nim erotyzmu niż w niejednym opisie aktu seksualnego. Relacje pomiędzy Maxem i Mechą są tak złożone i niejednoznaczne, że trudno nazwać to zwykłym romansem. Uczucia bohaterów dalekie są od ckliwości i banalności. Momentami można podejrzewać, że parę łączy wyłącznie specyficzna fascynacja, by chwilę później być przekonanym, że to ich do siebie przyciąga to potęga miłości. Czytelnik nie przestaje się zastanawiać, czy ta dwójka mogłaby mieć szansę na wspólną przyszłość.
Być może opisy gry w szachy nie mają już w sobie tego ładunku namiętności, jednak trudno nie docenić sposobu, w jaki pisarz oprowadza nas po zawiłościach tej gry. Szachy na poziomie mistrzowskim to już nie przyjemna rozgrywka a ciężka praca. Godziny analizowania przebiegu rozgrywek i opracowywania kolejnych strategii. Do tego szereg sprytnych zagrywek mających na celu wyprowadzenie przeciwnika z równowagi. Każde posunięcie ma ogromne znaczenie dla dalszego przebiegu gry, drobny błąd czy niedopatrzenie może skończyć się całkowitą klęską. Nadal jestem pod dużym wrażeniem tego, jak pisarz zdołał przybliżyć czytelnikowi tę jakże interesującą i złożoną grę.
W "Mężczyźnie, który tańczył tango" wszystko znakomicie się harmonizuje. Skomplikowane kroki tanga, zawiłe ruchy w szachach, uczucie, które nieustannie musi manewrować pomiędzy narastającymi komplikacjami. Świetnie nakreślone postacie wciągają nas w swoją niecodzienną rzeczywistość, w której bardzo łatwo się zatracić. Jeżeli cenicie książki, które zamiast pędzić do zakończenia, pozwalają rozsmakować się w niespiesznych, za to wspaniale opisanych scenach, być może właśnie znaleźliście pozycję dla siebie. Ze swojej strony gorąco polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/mezczyzna-ktory-tanczy-tango.html)
Bywa, że znany pisarz zaskakuje czytelników książką inną niż wszystkie, jakie dotąd napisał. Czasem taki literacki eksperyment wywołuje zachwyt, równie często bywa źródłem wielkiego rozczarowania. Również Arturo Pérez-Reverte podjął się takiego ryzyka – z jakim skutkiem?
"Mężczyzna, który tańczył tango" to historia trzech spotkań: w roku 1928 podczas rejsu do Buenos Aires,...
Od pewnego czasu w Polsce panuje moda na zdrowy tryb życia i aktywność fizyczną. Wszysto zaczęło się wraz z pojawieniem się na scenie Ewy Chodakowskiej. Kobiety wreszcie mogły zacząć ćwiczyć w towarzystwie kogoś z „ich rodzimego podwórka”, kogoś zdecydowanie im bliższego niż amerykańskie trenerki. Programy Chodakowskiej do łatwych nie należą, jednak to właśnie sprawia, że efekty mogą być naprawdę spektakularne. Mimo to nie brakuje osób, które zamiast kolejnych wymachów i przysiadów, wolałyby zacząć regularnie uprawiać konkretny sport, przykładowo bieganie. I właśnie tu pojawia się dziennikarka, Beata Sadowska. Jej książkę „I jak tu nie biegać!” bez trudu odnajdziecie w księgarniach czy kioskach. Pierwsze recenzje okazały się bardziej niż entuzjastyczne. Ponieważ jednak są to opinie osób, które biegają już od wielu lat, a do tego często miały z autorką jakiś bardziej osobisty kontakt, pozostałam nieco sceptyczna i postanowiłam na własnej skórze przekonać się, czy książka faktycznie jest dobrym motywatorem dla osoby, która dopiero zastanawia się, czy bieganie to sport dla niej, bądź własnie rozpoczyna swoją przygodę z bieganiem. Bo z założenia, przede wszystkim do takich osób skierowana jest ta książka. O moich wrażeniach już za chwilę.
„I jak tu nie biegać!“ nie jest typowym poradnikiem, dzięki któremu dowiemy się, jak rozpocząć przygodę z bieganiem, choć oczywiście nie brakuje w niej praktycznych porad. Książka stanowi przede wszystkim zachętę do tej jakże naturalnej dla człowieka formy aktywności. To opowieść o wielu pięknych doświadczeniach, jakie dziennikarka wiąże z bieganiem, próba przelania swojej pasji na papier. Autorka z osoby niechętnej do biegania, przeobraziła się w oddaną fankę tego sportu, która ma obvecnie na swoim koncie szereg maratonów na kilku kontynentach. Jej opowieść uzupełnia szereg przepięknych zdjęć często z bardzo odległych zakątków świata. Relacja Sadowskiej regularnie przeplatana jest wypowiedziami Kuby Wiśniewskiego, cenionego trenera biegowego, który podpowiada czytelnikowi, jak biegać, by zajęcie to stało się dla nas jak najbardziej naturalne i przyniosło nam wiele satysfakcji. Jak już jednak wspomniałam, książka stanowi przede wszystkim motywator, a merytoryczne wskazówki są jedynie jej dodatkiem.
„I jak tu nie biegać!“ to książka bardzo osobista i nie ma wątpliwości, że autorka włożyła w nią naprawdę dużo serca. Być może właśnie dlatego tak trudno ją ocenić, a wrażenia każdego z czytelników będą bardzo subiektywne. To bardzo pozytywna lektura, choć osobiście ma do niej kilka zastrzeżeń. Zacznę jednak od tego, co podobało mi się najbardziej. Czytając niemal fizycznie odczuwamy energię Sadowskiej. Nie da się ukryć, że bieganie stanowi bardzo ważny element jej życia. Dla osoby, która zastanawia się nad rozpoczęciem przygody z bieganiem, może to być bardzo skuteczna zachęta do rozpoczącia regularnych treningów. Co więcej, po przeczytaniu książki zapoznałam się z wieloma opiniami na blogach biegaczy i wszyscy byli zgodni co do tego, że opisane przez Sadowską doświadczenia i spostrzeżenia, stanowią również część ich osobistej drogi. Oznacza to, że autorka nie jest odosobnionym wyjątkiem, a bieganie może być naprawdę niepowtarzalnym doświadczeniem. Dzięki wypowiedzom Kuby Wiśniewskiego przekonana do biegania osoba, nie musi od razu biec do księgarni w poszukiwaniu kolejnej książki. Myślę że ta pozycja w zupełności wystarczy, by przekonać się na własnej skórze, czy bieganie to dla nas właściwy sport. Za wyjątkowo przydatny uznałam fragment odnoszący się do potrzeby wykonywania konkretnych ćwiczeń, w celu wzmocnienia poszczególnych partii ciała. Szczególnie osoby początkujące nie powinny zapominać o tym, że do regularnego uprawiania sportu należy solidnie się przygotować, w przeciwnym razie szybko zakończy się to kontuzją. Bardzo przydatny wydał mi się również rozdział dotyczący typowych błędów osoby, która pragnie zacząć biegać. Jednym z typowych „objawów” takiego planowania jest gromadzenie markowych gadżetów, które rzekomo mają wspomagać nasze treningi. W praktyce często trwonimy masę czasu i pieniędzy na przedmioty, które tak naprawdę wcale nie są nam potrzebne i które w wielu przypadkach nigdy nie zostaną użyte... Dla wielu osób dużym atutem będzie również oprawa całej książki. Przejrzyste rozdziały, piękne zdjęcia, przepisy, wycinki z portali społecznościowych, notatki – całość prezentuje się naprawdę bardzo ładnie. Wreszcie duży plus za przyznanie się, że bywają dni, gdy nawet największego fana sportu dopada ... leń. Jesteśmy tylko ludźmi, czasem zniechęci nas pogoda, czasem po prostu nie jesteśmy w nastroju do biegania. Można spróbować przełamać taką niechęć, jednak czasem można po prostu dać sobie wolne. Lepiej zregenerować siły i „zatęsknić” za bieganiem, niż do czekogolwiek się zmuszać i doprowadzić do tego, że będzie to się kojarzyło z przykrym obowiązkiem. Naprawdę bardzo zdrowe i ludzkie podejście do sprawy.
Pomimo wielu pozytywów, mam wrażenie, że wiele osób z przyjemnością przeczyta całą książkę, by zaraz potem odłożyć ją na półkę i zapomnieć, że kiedykolwiek rozważało się bieganie. Co prawda Sadowska próbuje przekonać nas, że bieganie to sport dla każdego, jednak większość jej relacji sprawia wrażenia, jakby było to zajęcie dla elity. Nowy Jork, Tokio, tajemnicza, egzotyczna wyspa, której nazwy nie chce zdradzić – to z pewnością cudowne miejsca na biegi, podczas których można zrobić kilka spektakularnych zdjęć. Niestety przeciętny czytelnik nie będzie mógł sobie na nie pozwolić – poogląda fotografie, powzdycha, że też by tak chciał i na tym się skończy. Osobiście życzyłabym sobie więcej wypowiedzi na temat uroków biegania w miejskim parku, pomysłów jak zorganizować sobie ciekawą trasę, mieszkając w średniej wielkości mieście itp. Autorka próbuje kreować się na osobę, która kiedyś wzbraniała się od biegania, a obecnie zalicza kolejne maratony. Teoretycznie ma być to dowód na to, że bieganiem może zająć się każdy. Sęk w tym, że choć Sadowska kiedyś nie biegała i tak należy do osób bardzo aktywnych, uprawiających najróżniejsze sporty. Nie jest to więc droga „od zera do bohatera” jakiej wrażenie próbuje sprawić. Wiele miejsca poświęcono również temu, że najważniejsze jest, by po prostu biegać i czerpać z tego radość, a nie ograniczać się do pobijania rekordów i najróżniejszych statystyk. Cały dowcip polega jednak na tym, że w innym miejscu autorka sama przyznaje, że ma obsesję na punkcie planów treningowych. Jeżeli przykładowo ma zaplanowaną godzinę a wie, że będzie miała do dyspozycji 45 minut to bieganie jest dla niej ... bez sensu. Nie da rady wypełnić planu więc po co w ogóle zaczynać?
Jak już jednak wspomniałam, książka należy do bardziej osobistych i każda osoba będzie odbierać ją nieco inaczej. Ponieważ jednak bardzo różni się od innych książek dostępnych na rynku, myślę że warto zaryzykować jej lekturę. Być może to właśnie entuzjazm Sadowskiej sprawi, że wreszcie się przełamiecie i odbędziecie swój pierwszy bieg (jeszcze lepiej marsz z truchtem), a z czasem będziecie mogli z dumą opowiedzieć znajomym, że biegacie i jakie fantastyczne jest to zajęcie. Zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2014/04/i-jak-tu-nie-biegac-beata-sadowska.html
Od pewnego czasu w Polsce panuje moda na zdrowy tryb życia i aktywność fizyczną. Wszysto zaczęło się wraz z pojawieniem się na scenie Ewy Chodakowskiej. Kobiety wreszcie mogły zacząć ćwiczyć w towarzystwie kogoś z „ich rodzimego podwórka”, kogoś zdecydowanie im bliższego niż amerykańskie trenerki. Programy Chodakowskiej do łatwych nie należą, jednak to właśnie sprawia, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-26
„Kamerdyner” to tytuł amerykańskiego dramatu biograficznego, w reżyserii Lee Danielsa, który pojawił się na wielkim ekranie w 2013 roku. Film opowiada losy czarnoskórego mężczyzny, Eugene'a Allena, który w poszukiwaniu lepszgo życia, opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA. Jego summienność i zaangażowanie w wykonywane prace, szybko zostają dostrzeżone, nic więc dziwnego, że ktoś sugeruje mu, by ubiegał się o pracę kamerdynera w Białym Domu. Allen pozytywnie przechodzi proces rekrutacji, przez 30 lat oddanie służy kolejnym prezydentom, będąc świadkiem wielu przełomowych wydarzeń.
W przypadku tak głośnych produkcji dość często pojawia się również książka o tym samym tytule, z filmową okładką. Z reguły jest to opowieść, na podstawie której powstała ekranizacja i dokładnie tego spodziewałam się, sięgając po książkową wersję „Kamerdynera”. Zupełnie zignorowałam informację z okładki, która okazała się kluczowa. „Inspiracja oscarowego filmu” – to chyba najkrótsza, ale zarazem bardzo trafna recenzja całej zawartości.
„Kamerdyner” tak naprawdę stanowi dodatek do filmu. W moim odczuciu, książkę można by sprzedawać w pakiecie, razem z filmem na DVD. Jej autor, Wil Haygood, jest dziennikarzem „Washington Post”, który przed wyborami prezydenckimi w roku 2008, trafił na historię Allena. Ponieważ wiele wskazywało na to, że wybory wygra Obama, uznał, że kamerdyner stanowi wręcz idealny temat na artykuł. Oto człowiek, który od lat pracuje w Białym Domu, będąc światkiem wielu kluczowych wydarzeń w życiu czarnoskórych mieszkańców Ameryki, przygotowuje się do dnia, w którym będzie mógł zagłosować na pierwszego czarnoskórego kandydata na prezydenta. Haygood miał rację, artykuł zyskał dużą popularność i stał się bazą dla bardzo interesującego filmu. W książce, autor opisuje swoje wrażenia ze spotkań, jakie odbył z Allenem. Wraz z nim dane nam będzie prześledzić drogę od artykułu do filmu, i nastroje towarzyszące jego powstawaniu. Ponadto Haygood nakreślił nam sytuację, z jaką od lat borykają się czarnoskórzy aktorzy, a także przybliżył sylwetki kolejnych prezydentów, jakim służył czarnoskóry kamerdyner. Eisenhower, John F. Kennedy, Lyndon B. Johnson, Richard Nixon, czy Ronald Reagan – prezydentura każdego z nich naznaczona była problematyką segregacji rasowej, można więc sobie wyobrazić, jak niesamowita musiała być dla Allena służba właśnie takim osobom.
Książkę uzupełnia szereg ciekawych zdjęć. Część z nich to fotografie dokumentujące służbę prawdziwego kamerdynera. Pokazany jest na nich podczas pracy, ale również podczas rozmów ze swoimi kolejnymi pracodawcami. W drugiej części znajdziemy z kolei dużą liczbę zdjęć z planu filmowego, co jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że książka nierozerwalnie łączy się z ekranizacją i powinny występować łącznie.
W tym przypadku chyba lepiej zacząć jest od obejrzenia filmu, który z pewnością dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń. Dopiero później warto sięgnąć po książkę, przypomnieć sobie najbardziej wyjątkowe sceny, poznać zaplecze filmu i dowiedzieć się nieco więcej na temat okresu, w którym się rozgrywał.
Co prawda książka nie okazała się tym, na co liczyłam, niemniej nie jest to pozycja pozbawiona wartości. Z całą pewnością jej lektura stanowiła dla mnie skuteczną zachętę do obejrzenia filmu i podejrzewam, że jeszcze wrócę do niektórych jej fragmentów. Chyba po raz pierwszy spotkałam się z książką, która stanowi uzupełnienie filmu. To ciekawe doświadczenie, dlatego zachęcam do jej poznania – koniecznie jednak w dwupaku wraz z filmem.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/04/kamerdyner-wil-haygood.html)
„Kamerdyner” to tytuł amerykańskiego dramatu biograficznego, w reżyserii Lee Danielsa, który pojawił się na wielkim ekranie w 2013 roku. Film opowiada losy czarnoskórego mężczyzny, Eugene'a Allena, który w poszukiwaniu lepszgo życia, opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA. Jego summienność i zaangażowanie w wykonywane prace, szybko zostają dostrzeżone, nic więc...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-31
Jo Nesbø to jeden z najbardziej popularnych, norweskich autorów powieści kryminalnych. Sławę przyniosła mu seria, której głównym bohaterem jest komisarz Harry Hole. „Człowiek Nietoperz” to pierwsza część tejże serii.
Norweski policjant przybywa do Sydney, aby wyjaśnić sprawę zabójstwa swej rodaczki, Inger Holter. Jego najbliższym pomocnikiem staje się miejscowy funkcjonariusz, Aborygen, Andrew Kensingtonem, z którym Harry wkracza do mrocznego świata narkotyków i dewiacji seksualnych. Co z tym okropnym światem miała wspólnego młoda dziewczyna, dowiecie się już z książki.
"Człowiek Nietoperz" to z całą pewnością kawał solidnej roboty, choć dość łatwo wyczuć, że to dopiero pierwsza odsłona przygód norweskiego komisarza, a pisarz jeszcze nie do końca potrafi wykorzystać swój potencjał. Sama kryminalna zagadka prezentuje się już naprawdę dobrze, niestety otoczka wymaga jeszcze dopracowania.
Główny bohater, Harry Hole, to niestety nikt inny, jak kolejny, niemłody już funkcjonariusz, borykający się z problemem alkoholowym. Wielka szkoda, że tak wielu pisarzy decyduje się na taki sam schemat. Momentami można odnieść wrażenie, że aby stać się super-gliną, koniecznie należy przeżyć coś wstrząsającego, następnie zbyt często zaglądać do kieliszka, by w końcu wziąść się w garść i dzielnie zamawiać wodę w każdej knajpie. Dopuszczalna jest jeszcze druga wersja, w której woda jednak się nie sprawdza i wraca kieliszek, choć już w większym umiarze. W przypadku Harrego mamy do czynienia z pierwszą wersją. Charakterystyka pozostałych osób jest jeszcze bardziej okrojona. Postacie kobiece obracają się wokór najbardziej znanych schematów – ofiara, kochanka lub dama lekkich obyczajów. Pewnym zaskakującym smaczkiem jest wplecienie w fabułę wierzeń Aborygenów. Daje się odczuć, że pisarzowi zależało na wykorzystaniu możliwie wielu z nich. Same w sobie są całkiem ciekawe i chętnie je czytałam, choć wydaje się trochę dziwne, że każdy Australijczyk wręcz rwie się do tego, by zboczyć z tematu rozmowy, i opowiedzieć fantastyczną historię. To chyba równie prawdopodobne, jak to, że spędzając wieczór w barze w stolicy, usłyszy się legendę o Warszawskiej Syrence... Jednym słowem, pomysł wykorzystania aborygeńskich opowieści sam w sobie jest na pewno dobry, trzeba było jednak przemyśleć, w jaki sposób to zrobić.
Sama fabuła toczy się bardzo niespiesznie, norweski komisarz potrzebuje czasu, by dobrze zapoznać się ze sprawą i nieznanym mu środowiskiem. Zwolennicy wartkiej akcji powinni więc raczej poszukać sobie innej lektury, bo „Człowiek Nietoperz” z dużym prawdopodobieństwem ich wynudzi. Jak już wspomniałam, sama kryminalna intryga prezentuje się bardzo dobrze i to głównie za jej sprawą całość odbieram dość pozytywnie.
Powieść powinni przeczytać wszyscy, którzy rozsmakowali się w piórze Jo Nesbø, warto bowiem przekonać się na własnej skórze, jak wyglądały początki jego kariery. Może to być również ciekawa pozycja dla tych, którzy interesują się aborygeńską problematyką. Osobom, dla których ta problematyka nie jest szczególnie ciekawa i które nie przywiązują większej wagi do chronologii, poleciłabym raczej dalsze tomy tej serii, w których pisarz prezentuje już pełnię swoich umiejętności.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/04/czowiek-nietoperz-jo-nesb.html)
Jo Nesbø to jeden z najbardziej popularnych, norweskich autorów powieści kryminalnych. Sławę przyniosła mu seria, której głównym bohaterem jest komisarz Harry Hole. „Człowiek Nietoperz” to pierwsza część tejże serii.
Norweski policjant przybywa do Sydney, aby wyjaśnić sprawę zabójstwa swej rodaczki, Inger Holter. Jego najbliższym pomocnikiem staje się miejscowy...
2014-03-31
2014-01-03
Charlotte Brontë to pisarka tak niezwykła, że już od wielu lat nieprzerwanie zjednuje sobie szeregi wiernych czytelników. „Villette” to bodaj najbardziej intrygująca książka w jej dorobku. Brontë nie tylko zdołała w niej wyprzedzić swoją epokę, stosując odmianę monologu wewnętrznego, zwaną strumieniem świadomości. Krytycy dopatrują się w książce również ukrytej autobiografii znanej pisarki. Czy mają rację wie jedynie sama Brontë, niemniej książką z całą pewnością warto się zainteresować.
Głowną bohaterką „Villette” jest młoda Angielka, Lucy Snow. Na pierwszy rzut oka przypomina ona inną, jakże znaną bohaterkę - Jane Eyre. Obie doświadczają rodzinnych tragedii, muszą samodzielnie sprostać przeciwnościom losu, obie zarabiają na utrzymanie pracując jako nauczycielki. Lucy jednak, w odróżnieniu od Jane, jest znakomitą obserwatorką otoczenia. Potrafi wyczuć intencje innych osób, nawet kiełkujące uczucie, które ma się rozwinąć dopiero po wielu latach...
„Villette” to opowieść o dziewczynie, która w wyniku nieszczęśliwych wydarzeń traci zarówno najbliższych, jak i stabilizację materialną. Nie mając już nic więcej do stracenia, dziewczyna wsiada na statek i wyrusza do Francji, licząc na to, że właśnie tam jej życie odmieni się na lepsze. Rzeczywiście, w mieście Villette Lucy otrzymuje pracę na pensji dla dziewcząt, prowadzonej przez Madame Beck. I choć wszystko, czego oczekuje to spokój, zostanie wplątana w szereg intrygujących zdarzeń. Również znajomość z niejakim Monsieur Paulem stanie się czymś o wiele bardziej zawiłym niż zwykłe koleżeństwo. Co z tego wyniknie? Gdzie kończy się fikcja a zaczyna opowieść o relacji samej Charlotte i jej profesora Hégera?
„Villette” nie jest powieścią pełną dynamicznej akcji. Nie znajdziemy tutaj również wielu niespodziewanych zdarzeń. Biorąc jednak pod uwagę wielość wątków, które do złudzenia przypominają doświadczenia pisarki, warto czytać ją powoli i bardzo dokładnie.
Sekrety z życia autorki nie ją jednak jedynym atutem książki. Brontë w bardzo obrazowy sposób opisuje nastroje i stosunki społeczne panujące w XIX- wiecznej Europie. Wyjątkowo ciekawie został podjęty temat sporów religijnych między protestantami a katolikami. Trudno również nie wspomnieć samej Lucy, której perypetie śledzi się z dużym zainteresowaniem i przyjemnością.
Dla miłośników twórczości sióstr Brontë „Villette” to pozycja obowiązkowa, myślę jednak że zadowoli również wielu czytelników, którzy dotąd nie mieli kontaktu z prozą Charlotte. Warto zaryzykować spotkanie z tą wybitną angielską autorką, bo choć opisane w niej wydarzenia rozgrywają się w przeszłości, nietrudno doszukać się tu zarówno wielu uniwersalnych wartości, jak i po prostu pasjonującej lektury. Zachęcam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/01/villette-charlotte-bronte.html)
Charlotte Brontë to pisarka tak niezwykła, że już od wielu lat nieprzerwanie zjednuje sobie szeregi wiernych czytelników. „Villette” to bodaj najbardziej intrygująca książka w jej dorobku. Brontë nie tylko zdołała w niej wyprzedzić swoją epokę, stosując odmianę monologu wewnętrznego, zwaną strumieniem świadomości. Krytycy dopatrują się w książce również ukrytej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-14
Agnes Magnúsdóttir to autentyczna postać, która na stałe wpisała się w karty historii Islandii. Niestety nie znalazła się tam za sprawą chlubnych czynów, a sposobu, w jaki zginęła. Agnes była ostatnią kobietą w Islandii, na której przeprowadzono wyrok śmierci. Jej tragiczne losy stały się inspiracją dla australijskiej pisarki, Hannah Kent, która właśnie na niej oparła swoją debiutancką książkę.
W roku 1829, w północnej Islandii, Agnes Magnúsdóttir zostaje skazana za współudział w okrutnym morderstwie, popełnionym na dwóch mężczyznach. Ponieważ jednak egzekucja nie zostaje przeprowadzona natychmiastowo, dla skazańców trzeba znaleźć miejsce, w którym mogliby się do niej przygotować, pod upieką wskazanych przez siebie duchownych. Agnes trafia do gospodarstwa przedstawiciela miejscowej władzy, urzędnika okręgowego, Jóna Jónssona. Oczywiście zarówno jego żona, jak i dwie córki nie są zachwycone faktem, że muszą dzielić domostwo z morderczynią. Jednak im więcej czasu z nią spędzają, ciężko pracując, ale również rozmawiając, tym bardziej zmienia się ich stosunek do tej kobiety. Również Tóti, młody wikariusz, którego Agnes wybrała na duchowego opiekuna, zamiast straszyć ją piekielnym ogniem i wymuszać na niej akt skruchy, próbuje do niej dotrzeć, a im lepiej ją poznaje, tym bardziej wątpi w jej winę. Co naprawdę wydarzyło się w dniu, w którym dwóch mężczyzn straciło życie?
Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam równie klimatycznej opowieści. Hannah Kent zdołała niezwykle wiarygodnie oddać specyficzne piękno islandzkich krajobrazów. Sugestywne opisy zimnej, surowej przyrody idealnie harmonizują się z charakterami osób, żyjących w tym niedostępnym kraju. Pisarka ciekawie opisała życie ówczesnych ludzi, ich pracę, organizację zajęć, rodzinną i społeczną hierarchię. Nic nie zostaje pozostawione przypadkowi, całość sprawia wrażenie bardzo dopracowanej. Co więcej, całą historie poznajemy z różnych punktów widzenia, w tym również ze strony samej Agnes, przez co cała opowieść staje się jeszcze głębsza i na swój sposób pełniejsza. Nie zapomniano nawet o oficajnych pismach i dokumentach związanych ze sprawą brutalnych morderstw.
Choć sama autorka wyraźnie zaznacza, że jej powieść stanowi fikcję literacką, trudno nie docenić dbałości, z jaką się do niej przygotowała. H. Kent korzystała z archiwów parafialnych, spisów ludności i miejscowych publikacji. Każda nazwa miejscowa, pojawiająca sie w powieści, jest autentyczna, niektóre ze wspomnianych tu gospodarstw istnieją do dnia dzisiejszego. Książka została również wzbogacona o wyjaśnienia odnośnie do sposobu tworzenia nazwisk w Islandii, jak również zastosowanych uproszczeń w pisowni, która ma ułatwić czytelnikowi lekturę.
Hannah Kent stworzyła cały szereg interesujących postaci, jednak najbardziej intrygującą pozostaje sama Agnes. Początkowo zupełnie niedostępna i zamknięta w sobie, z czasem nabiera coraz większego zaufania i powoli zaczyna ujawniać wiele przejmujących wydarzeń ze swojej przeszłości. Czytelnik szybko przekona się, że nie jest to zwykła, prosta służąca, a kobieta inteligentna, o bogatej osobowości i dużej odwadze w dążeniach do godnego bytu. Czy wszystko, o czym opowiada jest prawdą, a może jedynie umiejętną grą w nadzei, że przejmująca historia uchroni ją od nieuchronnego? Tego nigdy się nie dowiemy, jednak wersja wydarzeń, jaką opisała autorka książki, może nieźle namieszać nam w głowie.
Powieść z pewnością nie należy do szczególnie dynamicznych, charakteryzuje ją specyficzny spokój i uczucie pogodzenia się z losem. Intrygujący temat i wyjątkowy klimat sprawiają jednak, że książkę trudno odłożyć na półkę. Gorąco polecam, a sama już wyczekuję ekranizacji książki, w której jedną z głównych ról powierzono znanej z „Igrzysk śmierci” Jennifer Lawrence.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/skazana-hannah-kent.html)
Agnes Magnúsdóttir to autentyczna postać, która na stałe wpisała się w karty historii Islandii. Niestety nie znalazła się tam za sprawą chlubnych czynów, a sposobu, w jaki zginęła. Agnes była ostatnią kobietą w Islandii, na której przeprowadzono wyrok śmierci. Jej tragiczne losy stały się inspiracją dla australijskiej pisarki, Hannah Kent, która właśnie na niej oparła swoją...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-24
Życie ludzkie jest niezwykle kruche i ulotne. Śmierć niemal zawsze przychodzi zbyt szybko. Po bolesnej stracie bliscy zmarłego często rozmyślają o tym wszystkim, co chcieli jeszcze mu powiedzieć, z nim przeżyć. W tych rozmyślaniach często pojawia się jedna konkretna myśl – o tym, co można by zrobić, gdyby zmarła osoba powróciła do świata żywych choćby na jeden dzień... Jason Mott również przeżył bolesną stratę. Zmarła jego ukochana matka – oczywiście zbyt wcześnie. W swym nieszczęściu spotkało go coś wyjątkowego – matka „powróciła” do niego we śnie. Doświadczenie to do tego stopnia poruszyło Mottem, że stało się inspiracją do napisania książki „Przywróceni”, która podejmuje jakże intrygujący temat – co byś zrobił, gdybyś faktycznie dostał szansę ponownego spotkania ze zmarłą osobą?
Lucille i Harold to małżeństwo z bardzo długim stażem. Łączy ich nie tylko silne uczucie ale również niezwykle bolesna tragedia. W dniu swoich ósmych urodzin, utonął ich jedyny syn, a ten fakt znacząco wpłynął na kolejne, długie lata ich życia. Pewnego dnia przed drzwiami ich domu staje nieznajomy mężczyzna, któremu towarzyszy mały chłopiec. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wygląda on dokładnie tak jak zmarły syn starego już małżeństwa... Podobne sytuacje spotykają ludzi na całym świecie. Nikt nie potrafi wyjaśnić tego zjawiska – faktem jest jednak, że osoby zmarłe powracają do życia. Wszystko, czego pragną to odzyskać to, co utracili w dniu swej śmierci – życie w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Zjawisko coraz bardziej nabiera na sile i zaczyna wyraźnie dzielić społeczeństwo. Powracający z zaświatów zostają nazwani Przywróconymi, pozostali Prawdziwie żywymi. Takie rozgraniczenie nie może prowadzić do niczego dobrego...
Nie da się ukryć, że podjęty przez pisarza temat, jest naprawdę niecodzienny i nic dziwnego, że książka szybko zyskała spory rozgłos, wkrótce doczeka się również spektakularnej ekranizacji. Zanim jednak wszyscy pobiegną do księgarni, by ją kupić, warto chwilkę się zastanowić, czy faktycznie spełni ona nasze oczekiwania. Bo choć sama tematyka naprawdę pobudza wyobraźnię, o tyle rozwiązania zastosowane przez pisarza w moim odczuciu pozostawiają sporo do życzenia. Pierwszy nie do końca dopracowany punkt to samo przybycie Przywróconych. Na próżno szukać tu mniej lub bardziej racjonalnego wytłumaczenia, jakim cudem zmarłe osoby pojawiają się pośród żywych. Oczywiście możemy założyć, że nie jest to aż takie istotne, choć jestem przekonana, że będzie to powodem lekkiego rozczarowania części czytelników. Jeżeli jednak wychodzimy z założenia, że w książce chodzi o co innego i sam proces „powracania” nie jest ważny, po co autor umieścił informację, że mały synek głównych bohaterów został odnaleziony w Chinach? Ta informacja, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia, staje się nieco irytująca i z pewnością niczego wartościowego do historii nie wnosi. O wiele bardziej rozczarował mnie jednak sposób, w jaki pisarz rozwinął fabułę. O ile początek skupia się na rozterkach osób doświadczonych dziwnym zjawiskiem, o tyle dalsza część zdaje się być napisana z myślą o ewentualnej produkcji filmowej w iście amerykańskim stylu. Trzeba więc zadbać o odpowiednią dawkę napięcia, z pewnością przyda się „mała strzelanka”, obowiązkowo ktoś musi stracić życie. Pomysł odizolowania Przywróconych niestety nie należy do innowacyjnych, i wielokrotnie był wykorzystywany zarówno w literaturze (przykładowo „Miasto ślepców” Saramago) jak i filmie rozrywkowym (choćby „Dystrykt 9”), przy czym temu rozwiązaniu niestety bliżej do rozrywki niż dobrej literatury. Nie rozumiem dlaczego pisarz, który doświadczył bolesnego dramatu, zarysował przed czytelnikiem bardzo złożony i delikatny problem, by w dalszej części niemal całkowicie porzucić go na rzecz fabuły pisanej pod Hollywood.
Pomimo sporych minusów i spłaszczenia trudnej tematyki, „Przywróconych” nie mogę jednoznaczenie odradzić. Jakby na to nie spojrzeć, już sam początek jest na tyle intrygujący, że zmusi czytelnika do pewnych przemyśleń. Czy wypowiadając w smutku życzenie ponownego spotkania urtaconej osoby faktycznie chcemy, by się ziściło? Czy bylibyśmy w stanie zmierzyć się z podobną sytuacją, również po wielu latach, gdy pogodzimy się ze śmiercią i ułożymy życie na nowo? Pomysł może wydawać się całkowicie abstrakcyjny, jednak biorąc pod uwagę choćby krioprezerwację – proces zamrażania ciała ludzkiego w nadziei, iż w przyszłości będzie można przywrócić je do życia, może faktycznie warto głębiej się nad nim zastanowić. Książkę można również potraktować zdecydowanie lżej, w kategorii zwykłej rozrywki, a wtedy czyta się ją naprawdę nieźle. I choć nie mogę obiecać niezapomnianych wrażeń, być może właśnie w przypadku tej książki warto zaryzykować i wyrobić sobie własne zdanie?
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/powroceni-jason-mott.html)
Życie ludzkie jest niezwykle kruche i ulotne. Śmierć niemal zawsze przychodzi zbyt szybko. Po bolesnej stracie bliscy zmarłego często rozmyślają o tym wszystkim, co chcieli jeszcze mu powiedzieć, z nim przeżyć. W tych rozmyślaniach często pojawia się jedna konkretna myśl – o tym, co można by zrobić, gdyby zmarła osoba powróciła do świata żywych choćby na jeden dzień......
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-20
W roku 2012 Wojciech Chmielarz, dziennikarz, który publikował w m.in. "Pulsie Biznesu", "Pressie", "Nowej Fantastyce" czy "Polityce", wydał pierwszą swoją książkę, zatytułowaną „Podpalacz”. Powieść szybko zjednała sobie czytelników i zebrała wiele bardzo pozytywnych opinii. Nic więc dziwnego, że pisarz postanowił pójść za ciosem i już rók później na rynku pojawiła się kolejna książka z tym samym bohaterem – komisarzem Jakubem Mortką. Czy kontynuacja przygód policjanta okazała się równie interesująca jak debiut Chmielarza?
Tym razem autor książki zabiera nas do Krotowic, małego, pozbawionego większych perspektyw miasteczka gdzieś w Karkonoszach. Komisarz Jakub Mortka trafia tam w ramach programu „Most”. Program ten ma na celu wymianę doświadczeń pomiędzy funkcjonariuszami policji, jednak w przypadku naszego komisarza można raczej mówić o tymczasowym zesłaniu. Niestety Mortka nie ma większych szans, by zaznać dobrodziejstw zmiany otoczenia i nieco odpocząć, zajmując się mało skomplikowanymi sprawiami. Niedługo po przybyciu komisarza, zostaje zgłoszone zaginięcie jedenastoletniej Marty. Policja bardzo szybko wpada na trop pedofila, który przyznaje się zarówno do gwałtu, jak i zabójstwa, a właściwie... dwóch zabójstw. Niedługo później okaże się, że to dopiero wstęp do o wiele bardziej zawiłej historii, w której obecność doświadczonego komisarza okaże się bardzo cenna...
Trzeba przyznać, że Chmielarzowi doskonale udał się pewien eksperyment. Z jednej strony bardzo wiarygodnie przedstawił podupadłe górnicze miasteczko i jego mieszkańców. Ludzie bez większych perspektyw czy ambicji, z sentymentem wspominają „stare, dobre czasy”, kiedy to w Krotowicach niczego nie brakowało, a większość mężczyzn pracowała w kopalniach, wydobywając uran dla Rosjan. Obecnie najpewniejszym pracodawcą jest tutaj policja, jednak i stanowisko funkcjonariusza nie jest już tak pewne jak dawniej, krążą plotki o redukcji etatów. Właśnie w takiej scenerii przyjdzie nam rozwiązywać zagadkę na miarę wielkiego miasta, pełną interesujących zależności, wpływającą na życie ludzi z najróżniejszych sfer. I choć jest to sprawa dużego kalibru, w jakiś sposób doskonale komponuje się z tym z pozoru spokojnym i bezpiecznym miejscem. Całość wypada naprawdę wiarygodnie.
Wprowadzenie doświadczonego, wielkomiejskiego komisarza przyniosło wiele korzyści powieści. Z jednej strony dało czytelnikowi szansę dobrze rozeznać się w sytuacji. Podczas gdy miejscowi policjanci znają się praktycznie od zawsze, „wiedzą wszystko o wszystkich” i bazując na swojej wiedzy decydują, kogo w ogóle można rozpatrywać w kategoriach przestępcy, dla Mortki nic nie jest tak oczywiste, wiele rzeczy kwestionuje, wiele musi się nauczyć na temat tego niewielkiego, ale bardzo zróżnicowanego społeczeństwa. Jego obecność w miasteczku uwydatnia również różnice pomiędzy pracą funkcjonariuszy w mieście a funkcjonariuszami pochodzącymi z niewielkiej miejscowości, w której z reguły nic poważnego się nie dzieje. W obliczu wyjątkowo wyrafinowanej zbrodni stają się oni niemal całkowicie bezredni, chwilami wręcz niezdolni do wykonywania własnych obowiązków. Dopiero pod czujnym okiem komisarza oswajają się z nową sytuacją i odkrywają dotychczas nieznane aspekty swojej pracy.
Warto również zwrócić uwagę na relację pomiędzy mieszkańcami miasteczka a społeczeństwem Romów, którzy, choć są ich bezpośrednimi sąsiadami, stanowią hermetycznie zamkniętą grupę, niechętną do tego, by przed kimkolwiek się otworzyć. Autorytet policji czy też ogólnie przyjęte zasady Cyganie kompletnie ignorują, żyjąc według własnych reguł, niechętni wobec „białej społeczności”. Chmielarz nie tylko bardzo wiarygodnie opisał różne aspekty konfliktu etnicznego, ale również przybliżył nam zwyczaje i mentalność Romów, choćby zwyczaj porywania trzynastolatek, czy też listę zajęć, których członkowie tej społeczności nigdy się nie podejmą.
Fani wartkiej akcji z pewnością nie będą rozczarowani. Choć akcja książki rozgrywa się w niewielkiej miejscowości, prowadzona jest z dużym rozmachem i ani przez chwilę nie nudzi. Chmielarz zadbał o ciekawe zwroty akcji i elementy zaskoczenia. Swoich bohaterów dobrał z bardzo odmiennych środowisk, dzięki czemu cała opowieść stała się wielowymiarowa i naprawdę wciągająca.
„Farma lalek” trzyma w napięciu od pierwszej strony, ujmuje zarówno ciekawą fabułą jak i specyficznym klimatem pogrążonego w beznadziei miasteczka. Bardzo dopracowana, zarówno jeśli chodzi o ciekawą, kryminalną zagadkę, jak i barwnych, zróżnicowanych bohaterów. Nie spodziewałam się, że powieść rozgrywająca się w takiej scenerii, okaże się równie interesująca. Choć to dopiero druga książka pisarza, myślę że już teraz śmiało można go wymieniać wśród najbardziej utalentowanych, polskich autorów kryminałów. Zachęcam i już czekam na kolejne przygody komisarza Mortki, które, mam nadzieję, już niedługo pojawią się na rynku.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/farma-lalek-wojciech-chmielarz.html)
W roku 2012 Wojciech Chmielarz, dziennikarz, który publikował w m.in. "Pulsie Biznesu", "Pressie", "Nowej Fantastyce" czy "Polityce", wydał pierwszą swoją książkę, zatytułowaną „Podpalacz”. Powieść szybko zjednała sobie czytelników i zebrała wiele bardzo pozytywnych opinii. Nic więc dziwnego, że pisarz postanowił pójść za ciosem i już rók później na rynku pojawiła się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-23
„Boży bojownicy” to kolejny po „Narrenturmie” tom husyckiej trylogii. O ile pierwsza część w dużej mierze opierała się na miłosnych perypetiach niejakiego Reynevana, o tyle kolejna część jest już o wiele bardziej mroczna i ponura. Na pierwszy plan wychodzi wojna o jedyną, słuszną wiarę...
Akcja rozpoczyna się w stolicy Czech, gdzie Reynevan ponownie spotyka starych przyjaciół - walczącego w szeregach Husytów Szarleja oraz Samsona, który niestety nadal nie może powrócić do swojej pierwotnej postaci. I choć nasz bohater planuje pozostać w Pradze na dłużej, piastując pozycję medicusa, okoliczności jak zwykle mu nie sprzyjają. Już wkrótce musi powrócić na Śląsk, a to dopiero początek jego kłopotów. Chętnych na jego głowę jest naprawdę wielu, choćby Inkwizycja, złowrogi Pomurnik, czy pospolici raubritterzy, przekonani, że nasz bohater ograbił poborcę podatków. Również życie prywatne młodzieńca pełne jest nieustannych zawirowań. I choć ten tom jest naprawdę bardzo różni się od pierwszego, jednego można być pewnym – dziać się będzie, i to sporo.
„Boży Bojownicy” to przede wszystkim wojna, którą Sapkowski przedstawił z typową dla siebie dokładnością. Czytelnik otrzymuję niezwykle szczegółowy opis wydarzeń rozgrywających się w latach 1428 i 1429, a konkretniej rzezi, jakie Husyci zgotowali na Śląsku. Nie zabrakło tutaj ani opisu uzbrojenia, ani strategii, czy kolejnych działań oddziałów. Dla miłośnika historii jest to z pewnością wspaniała uczta, dla pozostałych akcja niebezpiecznie może zacząć przypominać niekoniecznie lubiane lekcje w szkole. Co prawda można wytłumaczyć sobie zasadność tych opisów, niemniej w moim odczuciu, drugi tom stał się dość ciężkostrawny. Dotkliwie zaczęło brakować jakichkolwiek momentów „odprężenia”. Na próżno czekać tu na żarty, komiczne sytuacje, czy też historyczne smaczki – ciekawostki, które choć z fabułą niewiele mają wspólnego, stanowią duże urozmaicenie. Nawał postaci, a co za tym idzie nowych imion i powiązań do opanowania, również nie ułatwia czytelnikowi odbioru. „Boży Bojownicy” to lektura, która wymaga od odbiorców sporego wysiłku. Część z nich zapewne nigdy nie dotrze do końca. Ci, którym jednak uda się ta sztuka, z pewnością jeszcze długo pozostaną pod wrażeniem książki – zarówno jej rozmachu, jak i doskonałego przygotowania pisarza.
Podobnie jak w przypadku „Narrenturmu”, na rynku pojawiła się wspaniała wersja audio, w której udział wzięło wiele znakomitych osobistości. Po raz kolejny to właśnie ta wersja wydała mi się „łatwiejsza do przetrawienia” niż tradycyjna lektura. Jednak z uwagi na wielość i różnorodność zawartych w niej przekleństw, odradzałabym słuchanie w towarzystwie dzieci.
Trudno mi jednoznacznie odradzić lub zachęcić do czytania drugiego tomu husyckiej trylogii. Z całą pewnością jest to książka stanowiąca nie lada wyzwanie dla czytelnika. Sceptycznych prawdopodobnie do siebie nie przekona, fanów Sapkowskiego może, choć wcale nie musi zachwycić. „Boży Bojownicy” to jednak na tyle imponująca i niepowtarzalna powieść, że może właśnie dlatego warto podjąć ryzyko przeczytania...
(http://alison-2.blogspot.com/2014/03/bozy-bojownicy-andrzej-sapkowski.html)
„Boży bojownicy” to kolejny po „Narrenturmie” tom husyckiej trylogii. O ile pierwsza część w dużej mierze opierała się na miłosnych perypetiach niejakiego Reynevana, o tyle kolejna część jest już o wiele bardziej mroczna i ponura. Na pierwszy plan wychodzi wojna o jedyną, słuszną wiarę...
Akcja rozpoczyna się w stolicy Czech, gdzie Reynevan ponownie spotyka starych...
2014-02-16
Bywają książki z góry skazane na komercyjny sukces. Są na tyle unikatowe i kontrowersyjne, że po prostu trzeba je poznać, by później krytykować albo chwalić. Właśnie taką książką jest niewątpliwie "Er ist wieder da" autorstwa Timura Vermesa. Powieść w rekordowym tempie wbiła się na szczyty niemieckich list bestsellerów. Trudno było znaleźć księgarnię, która nie wyeksponowałaby jej na swoich półkach. Czytano i dyskutowano, a wydawca zacierał ręce licząc zyski... Spektakularny sukces sprawił, że książką zainteresowali się również wydawcy z innych krajów, w tym Polski. I choć z dużym prawdopodobieństwem książka „On wrócił” również u nas wzbudzi spore kontrowersje, śmiem zakładać, że nie odniesie sucesu na miarę tego u naszych zachodnich sąsiadów. O tym jednak za chwilę.
Głównym bohaterem, jak i narratorem książki jest nie kto inny jak ... Adolf Hitler. Jest rok 2011. Hitler budzi się na opuszczonej parceli, gdzieś na terytorium Berlina. Sytuacja jest co najmniej dziwna. Zupełnie sam, na otwartym terenie, a i okolica wydaje się być jakaś obca. Minie nieco czasu, zanim Hitler pojmie, że od końca wojny minęło prawie siedemdziesiąt lat. Komiczny zbieg okoliczności sprawi, że zostanie on uznany za wyjątkowo utalentowanego komika, doskonale podszywającego się pod znanego dyktatora. Jego wygląd, zachowanie, sposób wysławiania się, spontanicznie formułowane wypowiedzi, są na tyle autentyczne, że mężczyzna szybko trafia do telewizji, a jego występy zaczynają bić rekordy popularności. Hitler-celebryta nie chce jednak jedynie bawić publiczności. W jego głowie kiełkuje już plan stworzenia Nowej Rzeszy...
“On wrócił” to z całą pewnością kontrowersyjna, ale i trafna satyra na współczesne społeczeństwo niemieckie. Społeczeństwo z niebywałą łatwością manipulowane przez brukową prasę, telewizję, czy polityków. Dyktator, który dość szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości, raz po raz piętnuje niedorzeczności codziennego życia. Początkowo czytelnik może się jeszcze pośmiać, jednak z czasem uśmiech zniknie z jego ust, przyjdzie gorzka refleksja nad prawdziwością i zasięgiem piętnowanych tu absurdów. Być może z czasem refleksję zastąpi też niezwykle niepokojące przeczucie – gdyby dyktator faktycznie powrócił, miałby naprawdę spore szanse, by pociągnąć za sobą tłumy.
Jak to możliwe? Timur Vermes „odczarowuje” obraz Hitlera, jaki od lat pielęgnujemy w głowie. Już samo nazwisko dyktatora wywołuje w nas bardzo negatywne uczucie. Nie patrzymy na niego w kategoriach człowieka, a jednego z najgorszych potworów, jakie kiedykolwiek zrodziła ziemia. W powieści „On wrócił” mamy do czynienia z zupełnie inną postacią. Hitler jawi się jako osoba inteligentna, świetnie się wysławiająca (w odróżnieniu od większości osób jakie spotyka), grzeczna, charyzmatyczna, wręcz sympatyczna... Jego poglądy często wydają się być sensowne i uzasadnione. Wbrew temu, czego pewnie byśmy oczekiwali, ugrupowanie neonazistów wcale nie zyskuje jego uznania. Wręcz przeciwnie, postrzega je jako bandę niczego nie wartych nieudaczników, zdecydowanie bardziej preferując ugrupowanie podzielające jego troskę o przyrodę. Nawet jeśli jedyne w swoim rodzaju nazwisko regularnie przypomina nam, z kim mamy do czynienia, niejeden czytelnik przyłapie się na tym, że zaczyna lubić głównego bohatera tej powieści. Porażające i przerażające...
Autorowi książki z całą pewnością należy się wiele słów uznania. W znakomity sposób wykreował postać dyktatora, wykazując się zarówno szeroką wiedzą historyczną jak i znajomością swojego głównego bohatera – jego przekonań, nawyków, sposobu budowania wypowiedzi. Nie mniej imponujący jest jego dar obserwacji współczesnego społeczeństwa. Czy nam się to podoba, czy też nie, pisarz bardzo umiejętnie piętnuje wszystkie nasze słabości i boleśnie uświadamia nam, jak absurdalne bywa nasze życie. Jego satyra z całą pewnością balansuje na granicy politycznej poprawności, jednak jest na tyle dogłębna i trafna, by trudno było przejść wobec niej obojętnie. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, z dużym zainteresowaniem śledziłam wydarzenia aż do pewnej sceny, która zupełnie zmieniła moje nastawienie do całości. W scenie tej współpracownica Hitlera informuje go, że niestety nie może dalej z nim pracować. Wszystko za sprawą wizyty, jaką złożyła swojej babci. Dziewczyna pokazuje mu fotografię, na której znajduje się rodzina owej babci. Rodzina, której już kilka dni później nie było, bo została zagazowana. Książkę doczytałam do końca, jednak od tej sceny lekturze towarzyszyła myśl, że może jednak źle się stało, że powstała. Wnikliwą satyrę można by napisać z punktu widzenia kosmity, nie trzeba było „wskrzeszać” postaci, której towarzyszy tak wiele ludzkiego cierpienia. Cóż, kosmita pewnie nie budziłby takich kontrowersji, ale i nie tak dobrze się sprzedawał. Oceny tego rozwiązania musi dokonać sam czytelnik.
Pomijając już kontorwersje odnośnie głównego bohatera książki, istnieje kilka powodów, dla których, w moim przekonaniu, książka nie odniesie większego sukcesu na polskim rynku.
„– Przepraszam, zapewne to panią zaskoczy, ale… potrzebuję natychmiast najkrótszej drogi do Kancelarii Rzeszy.
– Pan jest od Stefana Raaba?
– Słucham?
– No tego z telewizji. Albo od tego drugiego, Kerkelinga? A może od Haralda Schmidta?”
„On wrócił” to książka mocno osadzona w niemieckich realiach. Dla niemieckiego odbiorcy będzie niesamowicie trafna i wnikliwa, dla osoby, którą współczesne Niemcy zupełnie nie interesują, w pewnej mierze stanie się niezrozumiała. Jeżeli czytelnik nie ma pojęcia, co niejaki pan Raab robi w telewizji, powyżej zacytowany dialog, nie wywoła w nim jakiejkolwiek reakcji. Czy będzie w stanie docenić zawarte w książce spostrzeżenia, jeżeli nigdy choćby nie przekartkował gazety „Bild”, czy też nie ma najmniejszego pojęcia o założeniach programowych Zielonych? Z tego typu zagadnieniami zapewne poradzimy sobie lepiej, niż wiele innych narodów, niemniej daleko nam będzie do odbioru osoby, która w takiej rzeczywistości obraca się na codzień.
„– Żyjesz, dziadu? Ślepy jesteś czy jak?
– Ja… proszę o wybaczenie… – (...)
– Jak ty w ogóle leziesz!
– Ja… przepraszam, muszę… usiąść.
– Lepiej się połóż. I to na dłużej!”
Innym walorem książki, którego trudno doszukać się w tłumaczeniach, jest język powieści. Timur Vermes doskonale opanował zarówno „język ulicy” jak i niepowtarzalny sposób wypowiadania się dyktatora. Czytanie wypowiedzi mieszkańców Berlina w orginale to momentami nie lada wyczyn. Zlepek literek w niczym nie przypomina tego, czego człowiek uczył się w szkole, jeśli jednak zaczniemy czytać na głos, szybko zorientujemy się, że to właśnie to, co wokół siebie słyszymy na codzień. Polskie tłumaczenie niestety dalekie jest od tej autentyczności. Podobnie przedstawia się sytuacja z wypowiedziami Hitlera. W orginale, można by podsunąć książkę zupełnie przypadkowej osobie i poprosić, by na podstawie wypowiedzi wskazała postać, która mogłaby być jej autorem. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem osoba ta wskazałaby właśnie dyktatora. Polska wersja jest jak najbardziej poprawna, niestety wiele traci z tego charakterystycznego wydźwięku. Za taki stan rzeczy nie obwiniam jednak tłumaczki. Jestem przekonana, że nie ma drugiego takiego języka, w którym książka będzie miała równie wielką moc przekazu, jak w języku niemieckim.
„On wrócił” to powieść, której nie sposób jednoznacznie ocenić, z pełnym przekonaniem do niej zachęcić, czy ją odradzić. Książka posiada wiele niezaprzeczalnych atutów, z drugiej strony, tematyka, wokół której się obraca jest niezwykle delikatna, być może zbyt delikatna, by w ten sposób ją poruszać. Decyzję o przeczytaniu tej powieści każdy musi podjąć indywidualnie, rozpatrując wszystkie „za” i „przeciw”. Jesli jednak sięgniemy po tę powieść, pamiętajmy, by nie oczekiwać zbyt wiele, bo to, co poruszyło całe Niemcy, niekoniecznie i nas zdoła zachwycić.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/on-wroci-vermes-timur.html)
Bywają książki z góry skazane na komercyjny sukces. Są na tyle unikatowe i kontrowersyjne, że po prostu trzeba je poznać, by później krytykować albo chwalić. Właśnie taką książką jest niewątpliwie "Er ist wieder da" autorstwa Timura Vermesa. Powieść w rekordowym tempie wbiła się na szczyty niemieckich list bestsellerów. Trudno było znaleźć księgarnię, która nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Saga "Zmierzch" należy do tych serii czytelniczych, które wywołują na rynku wyjątkowo dużo zamieszania. Ma zarówno szereg oddanych fanów, jak i setki zaciekłych przeciwników. W mediach pojawiło się już mnóstwo artykułów na jej temat i refleksji na temat poziomu czytelnictwa u współczesnych nastolatków. Niezależnie od naszych upodobań jest faktem, że za sprawą "Zmierzchu" na rynku pojawiło się wiele innych książek. Kilka z nich zdołało uwieść serca czytelników, czego przykładem jest choćby saga "Klątwa tygrysa". Jej autorka, Colleen Houck, napisała ją właśnie po lekturze "Zmierzchu". Początkowo nikt nie dostrzegał jej potencjału, dlatego pisarka postanowiła wydać ją na własną rękę. To, co zdarzyło się potem, jest marzeniem wielu autorów. Powieść szturmem zdobyła listy bestsellerów i już wkrótce autorka nie mogła się opędzić od wydawnictw i producentów filmowych pragnących zdobyć prawa do ekranizacji. Co sprawiło, że książka stała się tak popularna? O tym już za moment.
Główną bohaterką jest nastoletnia Kelsey Hayes. Dziewczyna, podobnie jak wielu jej rówieśników, planuje podczas wakacji zarobić parę groszy. Tak się składa, że w okolicy pojawia się cyrk, który poszukuje kogoś do pomocy. Zadaniem dziewczyny ma być sprzedaż biletów, sprzątanie czy też karmienie zwierząt. Ku jej początkowemu przerażeniu jednym z nich ma być ... biały tygrys. Nietypowe zajęcie na szczęście okazuje się całkowicie bezpieczne, a Kelsey coraz chętniej dogląda swojego niecodziennego podopiecznego. Któregoś dnia w cyrku pojawia się niejaki pan Kadam, który pragnie kupić tygrysa za wyjątkowo dobrą cenę. Również dla nastolatki ma on bardzo interesującą propozycję - dziewczyna ma opiekować się zwierzęciem w drodze do indyjskiego rezerwatu. Obietnica hojnego wynagrodzenia, jak i perspektywa niesamowitej przygody sprawia, że Kelsey niemal natychmiast się zgadza. Czego jeszcze nie wie, tygrys w rzeczywistości jest indyjskim księciem, a ona sama zostaje sprowadzona do Indii by pomóc zdjąć ciążącą na nim klątwę. Rozpoczyna się wielka przygoda...
Pomysł na serię jest naprawdę całkiem niezły - klątwa, niebezpieczeństwa no i zabójczo przystojny książe - jednym słowem wszystko, czego może sobie zażyczyć typowa nastolatka. Zaznaczę, młodsza od tytułowej bohaterki, starszy czytelnik bardzo szybko zacznie dostrzegać nieścisłości i absurdy. W rzeczywistym świecie istnieje małe prawdopodobieństwo, by jakikolwiek rodzic czy opiekun zgodził się, by jego córka lub podopieczna dosłownie z dnia na dzień wybrała się z zupełnie obcym człowiekiem na inny kontynent. Rzeczywiście mało życiowe, ale co z tego. Ważne, że młoda bohaterka jest zupełnie przeciętna i łatwo z nią się utożsamić. Ważne, że zawraca w głowie zabójczo przystojnemu mężczyźnie i daje nam wiarę, że każda dziewczyna może kiedyś spotkać swojego księcia. Właśnie dlatego tak wiele młodych dziewcząt pokochało tę książkę. Proste, znane, a mimo to doskonale się sprawdza.
Muszę przyznać, że osobiście liczyłam na nieco więcej orientalnego klimatu, zamiast tego otrzymałam historię, której bohaterką z powodzeniem mogłaby zostać Lara Croft. Ilekroć Kelsey wiązała włosy w warkocz nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że moje skojarzenie nie jest całkowicie przypadkowe... Fakt, że mamy tutaj elementy indyjskich wierzeń, jednak akcję nakręca pełna niebezpieczeństw przeprawa przez dżunglę.
„Klątwa tygrysa” z pewnością nie jest lekturą najwyższych lotów, fabuła zostaje oparta o najbardziej znany schemat, mimo to, sama w sobie jest całkiem przyjemna. Myślę, że z powodzeniem można podarować ją młodszym nastolatkom, przede wszystkim dziewczętom. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że przeżyją wraz z Kelsey wyjątkową przygodę, a biały tygrys na parę chwil skradnie ich serca. Sympatyczna, bardzo młodzieżowa, o wiele ciekawsza niż duża część powieści skierowanych do tej grupy wiekowej. Świat na pewno się nie zawali jeśli nie poznacie tej książki, jeśli jednak lubicie tego typu opowieści, zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2015/06/klatwa-tygrysa-colleen-houck.html
Saga "Zmierzch" należy do tych serii czytelniczych, które wywołują na rynku wyjątkowo dużo zamieszania. Ma zarówno szereg oddanych fanów, jak i setki zaciekłych przeciwników. W mediach pojawiło się już mnóstwo artykułów na jej temat i refleksji na temat poziomu czytelnictwa u współczesnych nastolatków. Niezależnie od naszych upodobań jest faktem, że za sprawą...
więcej Pokaż mimo to