-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
Piotr Pochuro (pseudonim literacki) jest byłym funkcjonariuszem policji. Początkowo pełnił służbę w Oddziałach Prewencji Policji oraz w Batalionie Patrolowo-Interwencyjnym Komendy Stołecznej Policji w Warszawie. W latach 1995-1999 służył w wydziale kryminalnym jednej z komend rejonowych w Warszawie. Do jego zadań należało zajmowanie się sprawami dotyczącymi zabójstw, wymuszeń "haraczy", napadów. Od 2000 do 2005 r. służył w strukturach Komendy Głównej Policji jako funkcjonariusz operacyjny Centralnego Biura Śledczego w Wydziale do Walki ze Zorganizowaną Przestępczością Narkotykową. Po odejściu ze służby, szybko uświadomił sobie, że ma za dużo wolnego czasu. Poświęcił się pisarstwu, początkowo jedynie dla własnej satysfakcji. Wkrótce okazało się, że jego słowa trafiają w gusta czytelników. Na swoim koncie ma już trzy powieści kryminalne. Wszystkie spotkały się z bardzo ciepłym przyjęciem.
Bzyk, policyjny detektyw prowadzi działania przeciw handlarzom narkotyków. Ma szansę postawić przed sądem wszystkie osoby odpowiedzialne za przestępczy proceder. Jego poczynania nie mogą przejść bez echa. Jest ktoś, kto nie chce dopuścić do zniszczenia swojego imperium. Ten ktoś uruchamia wszystkie swoje wpływy, aby powstrzymać policjanta. Czy walka dobra ze złem będzie miała szczęśliwe zakończenie?
Sam opis fabuły nie zapowiada niczego, z czym nie mielibyśmy do czynienia w wielu innych książkach z tego gatunku. Tym większe jest zaskoczenie, gdy rozpoczynamy lekturę i uświadamiamy sobie, jak trudno jest nam się od niej oderwać. Jest coś w stylu pisarza, co trafia bezpośrednio do serca czytelnika i sprawia, że ten bardzo pragnie poznać zakończenie tej historii. Być może to fakt, że Pochuro nie jest jedynie teoretykiem, ale również praktykiem i właśnie dzięki temu jego teksty wydają się być tak autentyczne? Autor bardzo wiarygodnie oddaje realia, w których pracują policjanci. Zwraca uwagę na wiele niedogodności, z jakimi zmagają się na codzień: brak podstawowego sprzętu do pracy, nieprecyzyjne przepisy, brak wiedzy wśród prokuratorów i sędziów na temat ważnych aspektów funkcjonowania policji. W "Cenie za honor" nie ma przewlekłych opisów, każde słowo wydaje się być potrzebne. Taki styl często nazywamy "męskim" - jest zwięźle i dosadnie, ale i wymownie.
Dynamiczna akcja i niewielkie gabaryty książki sprawiają, że czyta się ją wręcz błyskawicznie. Zakończenie mile zaskakuje i sprawia, że powieść wybija się spośród podobnych sobie książek. Osobiście odniosłam wrażenie, że autor próbuje przedstawić przeciętnego policjanta w sposób przesadnie pozytywny. Być może w ten sposób próbuje podziękować mu za to, że w ogóle jest i znosi trudy często frustrującej pracy? Nie zmienia to faktu, że lektura "Ceny za honor" dostarcza sporo dobrej rozrywki. Miło sięgnąć po tekst kogoś, kto zna się na rzeczy. Dlatego też zachęcam do lektury.
http://alison-2.blogspot.de/2017/07/cena-za-honor-piotr-pochuro.html
Piotr Pochuro (pseudonim literacki) jest byłym funkcjonariuszem policji. Początkowo pełnił służbę w Oddziałach Prewencji Policji oraz w Batalionie Patrolowo-Interwencyjnym Komendy Stołecznej Policji w Warszawie. W latach 1995-1999 służył w wydziale kryminalnym jednej z komend rejonowych w Warszawie. Do jego zadań należało zajmowanie się sprawami dotyczącymi zabójstw,...
więcej mniej Pokaż mimo to
O Nostradamusie słyszeli niemal wszyscy. Postać tajemnicza i intrygująca, być może obdarzona wielkim darem, a może jednak to my sami przypisujemy jej niezwykłe umiejętności i pragniemy wierzyć, że była jedyna w swoim rodzaju? Jedno jest pewne, Nostradamus od lat pobudza naszą wyobraźnię i pewnie właśnie z tego powodu wydawnictwo Książnica pokusiło się o zmianę tytułu powieści Judith Merkle Riley, poniekąd sugerując, że znajdziemy w niej prawdziwą sensację. I choć autorka zaproponowała nam jakieś wyjaśnienie fenomenu Nostradamusa, jego postać odgrywa tutaj rolę drugoplanową. Na pierwszym planie pojawia się natomiast sfrustrowana królowa, stara panna i ... głowa. Nie ulega wątpliwości, że "Tajemnica Nostradamusa" to powieść dość dziwna i szalenie pogmatwana.
Początek prezentuje się dość niewinnie. Francja, rok 1556. Katarzyna Medycejska nie potrafi pogodzić się z faktem, że wpływowa metresa, Diana de Poitiers do tego stopnia omamiła jej męża, że ten gotów jest spełnić wszelkie jej zachcianki. Zdesperowana królowa, próbując zmienić ten niekorzystny stan rzeczy, ucieka się nawet do czarnej magii, trudno jednak spodziewać się spektakularnych rezultatów w sytuacji, gdy nadworny mag Medyceuszy oferuje swoje usługi także jej rywalce. Nie widząc innego wyjścia, Katarzyna wzywa do siebie nadwornego astronoma, Nostradamusa. Ten w trakcie podróży do Paryża spotyka młodą szlachciankę, Sybillę Artaud de La Roque. W dziewczynie dostrzega coś niezwykłego, coś co na dobre zmieni losy całej Francji.
O samej fabule można by napisać o wiele więcej, jednak szkoda by było zdradzić, jakie niespodzianki przygotowała dla nas autorka książki. Wystarczy więc dodać, że Sybilla wprowadzi do historii wiele zaskakujących elementów, a niektóre z nich będą wręcz ... fantastyczne. Judith Merkle Riley stworzyła powieść bogatą w wątki, nietypowe powiązania, postaci. Czytelnik bardzo szybko przekonuje się, że to coś innego niż typowe książki z historycznym tłem. To, co powieść wyróżnia, to wspomniane już elementy magiczne, ale również humorystyczne zabarwienie historii. "Tajemnicę Nostradamusa" czyta się tak, jakby oglądało się zgrabną komedię, pełną zabawnych dialogów i sytuacji. Ten dość nietypowy charakter książki sprawia, że czyta się ją z dużym zainteresowaniem i nieustannie zadaje się sobie pytanie, do czego to wszystko może doprowadzić.
Sam Nostradamus zostaje przedstawiony jako schorowany, starzejący się maruda, który na szczęście nie traci umiejętności wnikliwej obserwacji otoczenia i trzeźwości ocen. Swój dar przewidywania przyszłości zawdzięcza kontaktom z wyjątkowo chaotycznym duchem dziejów, a te kontakty stanowią jeden z najbardziej zabawnych elementów całej powieści.
Jak już wspomniałam, Nostradamus jest tutaj co najwyżej postacią drugorzędną, historia kręci się natomiast wokół "postaci", która najmniej przypadła mi do gustu, a mianowicie nieśmiertelnej głowy Menandra Maga, zwanego Panem Wszelkich Życzeń. Nie ukrywam, że moja tolerancja wobec fantastycznych elementów wplecionych w fabułę w tym przypadku została mocno nadwyrężona. Głowa nieustannie mnie irytowała i odrywała od jakby nie spojrzeć bardzo nietuzinkowej fabuły. Gdybym wiedziała, że przyjdzie mi zmagać się z równie absurdalnym elementem, chyba nie zdecydowałabym się na lekturę tej książki. Ponieważ jednak zaczęłam ją czytać i okazała się tak zaskakująca, nie byłam w stanie jej porzucić. Koniec końcem, przygodę z powieścią uznaję za dość ciekawe choć specyficzne doświadczenie, które polecam przede wszystkim osobom, które w historii cenią sobie element zaskoczenia i potrafią przymknąć oko na jej abstrakcyjność. Pozostałym radzę jednak poszukać bardziej "poukładanych" lektur.
http://alison-2.blogspot.com/2016/03/tajemnica-nostradamusa-judith-merkle.html
O Nostradamusie słyszeli niemal wszyscy. Postać tajemnicza i intrygująca, być może obdarzona wielkim darem, a może jednak to my sami przypisujemy jej niezwykłe umiejętności i pragniemy wierzyć, że była jedyna w swoim rodzaju? Jedno jest pewne, Nostradamus od lat pobudza naszą wyobraźnię i pewnie właśnie z tego powodu wydawnictwo Książnica pokusiło się o zmianę tytułu...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Zaskakujące, jak drobne i przypadkowe zdarzenia kształtują nasz los"
Jude Gower od dłuższego czasu pracuje w domu aukcyjnym Beecham’s, a praca zdaje się dostarczać jej sporo satysfakcji. Niestety jej życie prywatne nie wygląda już tak dobrze, kobieta od dłuższego czasu nie może pogodzić się ze śmiercią męża, a jej obecny związek zdaje się mieć wyjątkowo wątłe podstawy. Jej życie nabiera tempa w chwili, gdy odbiera pewien telefon. Jude otrzymuje propozycję wyceny zbiorów osiemnastowiecznego astronoma amatora z posiadłości Starbrough Hall w hrabstwie Norfolk. Te zadanie staje się pretekstem, by odwiedzić miejsca, w których dorastała i spotkać dawno nie widzianych członków rodziny. Jakie będzie jej zaskoczenie, gdy okaże się, że jej maleńką siostrzenicę Summer zaczął dręczyć koszmar, z którym sama kiedyś się borykała. Jakby tego było mało, podczas prac w bibliotece, kobieta natyka się na niezwykłe zapiski autorstwa przybranej córki Anthony’ego Wickhama, Esther. Jeszcze nie ma pojęcia, jakie znaczenie będzie miało to znalezisko dla jej rodziny. Na światło dzienne wychodzi coraz więcej tajemnic, w których znaczącą rolę będzie miała pewna cygańska dziewczyna i niezwykłej urody, gwiaździsty naszyjnik...
Powieść "Pod nocnym niebem" napisana została z ogromnym rozmachem i dbałością o wszelkie detale. Historia pełna jest intrygujących zagadek, wręcz pachnie tajemniczymi, starymi manuskryptami. Jej najmocniejszy punkt stanowi chyba niesamowita historia Esther, postaci, która udawadnia, jak wielki wkład w naukę mogły mieć kobiety. Minie naprawdę dużo czasu, zanim odkryjemy wszystkie tajemnice jej pochodzenia, a ostateczny kształt jej historii jest wyjątkowo fascynujący. Rachel Hore zdołała nie tylko ciekawie połączyć przeszłość z teraźniejszością, ale nawet wpleść w fabułę wątek o lekkim zabarwieniu paranormalnym, co sprawia, że całość prezentuje się bardzo atrakcyjnie.
Słabszy punkt stanowi postać samej Jude. Jej rozterki miłosne zbudowane zostały na jednym z najbardziej utartych schematów - związek z człowiekiem, który absolutnie do niej nie pasuje, pojawienie się drugiego, fascynującego mężczyzny, który staje się obiektem kolejnego, tym razem prawdziwego, miłosnego uniesienia. Całość mogłaby również być nieco krótsza, momentami historia niebezpiecznie się rozwleka. Pod znakiem zapytania stawiam mnogość niezwykłych zbiegów okoliczności. Z jednej strony pisarka zadała sobie wiele trudu, by połączyć najróżniejsze wątki, z drugiej można odnieść wrażenie, że połączyła ich tak wiele, że całość staje się mniej wiarygodna. Ostateczny rozrachunek tej kwestii pozostawiam już Wam.
"Pod nocnym niebem" to bardzo zajmująca powieść, w której przeszłość nieustannie łączy się z teraźniejszością, pełna nietuzinkowych rozwiązań, intryg i tajemnic. W sam raz na długi, zimowy wieczór. Zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2016/01/pod-nocnym-niebem-rachel-hore.html
"Zaskakujące, jak drobne i przypadkowe zdarzenia kształtują nasz los"
Jude Gower od dłuższego czasu pracuje w domu aukcyjnym Beecham’s, a praca zdaje się dostarczać jej sporo satysfakcji. Niestety jej życie prywatne nie wygląda już tak dobrze, kobieta od dłuższego czasu nie może pogodzić się ze śmiercią męża, a jej obecny związek zdaje się mieć wyjątkowo wątłe podstawy....
2015-12-01
Zapewne każdy z Was posiada w biblioteczce książkę, która pomimo ciekawie zapowiadającej się fabuły, jakoś ciągle spychana jest w kąt i od wielu miesięcy zarasta kurzem. W moim przypadku taką książką był "Meczet Notre Dame. Rok 2048". Powieść zapewne jeszcze długo stałaby na półce, gdyby nie fakt, że ktoś wspomniał ją w krótkim materiale filmowym, który rzekomo obrazuje najazd Islamistów na Francję. Sięgając po nią nie wiedziałam, że już za dwa dni dowiem się o zamachach terrorystycznych w Paryżu, które poruszą cały świat. Być może właśnie to wydarzenie sprawiło, że książka, jak żadna inna, strasznie namieszała mi w głowie. Choć recenzje z reguły powinny być w miarę możliwości obiektywne, tym razem nie może obyć się bez szeregu bardzo osobistych wrażeń. Możecie więc przyjąć, że to co czytacie to nie recenzja, a bardzo obszerna opinia.
Paryż, rok 2048. W mieście od dawna panuje islam, ulice patroluje policja religijna, a społeczność zdała się już przyzwyczaić do publicznych egzekucji na niewiernych. Ostatni chrześcijanie zostali zesłani do getta i pozbawieni wszelkich praw. Jedynie przyjmując "jedyną, prawdziwą wiarę" można liczyć na bardziej dostatnie, choć pełne ograniczeń życie. Nikomu nie można ufać, tak łatwo popełnić błąd, za który człowiek może zapłacić najwyższą cenę... Członkowie Ruchu Oporu z narażeniem życia próbują przeciwstawić się nowej rzeczywistości. Ich zuchwałe akcje nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Podczas gdy muzłumańskie władze planują ostatecznie rozprawić się z "chrześcijańskim problemem", Ruch Oporu przygotowuje się do niezwykłej akcji, która dla wielu stanie się tą ostatnią i najważniejszą...
Powieść "Meczet Notre Dame. Rok 2048" można określić mianem dystopii religijnej. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się czytać czegoś podobnego, tym większe emocje towarzyszyły więc lekturze tej książki. Jej autorka w bardzo sugestywny sposób rysuje przed nami mroczną wizję przyszłości. Nie można odmówić jej bardzo umiejętnego wykorzystywania pewnych faktów historycznych, co sprawia, że wielu czytelników autentycznie wierzy, że Europa właśnie do takiej sytuacji zmierza. Za niewątpliwy plus książki można przyjąć ciekawie skonstruowaną fabułę, dozowanie napięcia, dbałość o szczegóły i ogólny, bardzo mocny przekaz. Niewiele brakowało, bym uznała ją za wyjątkowo udaną pozycję, która zmusza do głębokiej refleksji. Zapewnie tak właśnie by się stało, gdyby autorka wykorzystała dwie, fikcyjne religie. Niestety stało się inaczej, a całość zyskała bardzo gorzki wydźwięk i stała się tematem żywej dyskusji w wielu krajach. Mało tego, biorąc pod uwagę aktualną sytuację na świecie, jestem przekonana, że o powieści będzie coraz głośniej.
Choć na samym początku powieści znajduje się zastrzeżenie, że poglądy bohaterów nie mają nic wspólnego z poglądami autorki, jej posłowie nie pozostawia żadnych wątpliwości. Elena Tchoudinova jest przeciwniczką islamu, gorąco nawołującą do ewangelizacji. Właśnie ten fakt sprawia, że całość czytałam z rosnącym niepokojem i niezwykle trudno było mi pogodzić się z tym, w jaki sposób przedstawia się w niej muzłumańskie realia. Autorka zdała się wybrać wszystko, co w islamie jest najbardziej kontrowersyjne i ekstrymalne. Tak więc oczywiście musiała pojawić się brutalna egzekucja za stosunkowo niewielkie przewinienie, trzeba było wspomnieć o obrzezaniu dziewczynek, wydawaniu ich za mąż za obleśnych starców, o działaniach przeciwko kulturze - czy to książki, muzyka, malarstwo, kino - wszystko jest niepożądane, o ile nie zakazane. Całość opiera się na strachu, zestawie drastycznych reguł, które bądź się przestrzega, bądź za nieprzestrzeganie płaci się surową karę. Jakby ten wyjątkowo niekorzystny obraz nie wystarczał, dochodzą jeszcze wypowiedzi bohaterów, bardzo jednoznaczne i dosadne. Trudno czytać mi dialog, w którym wyznawca islamu określany jest mianem "zadka" - z uwagi na pozycję w której się modli. Trudno czytać mi poglądy, które kłócą się z wizją świata, w jaką sama pragnę wierzyć. Fakt, że powieść tak jednoznacznie opowiada się po stronie chrześcijan sprawia, że jest ona dla mnie bardzo trudna w odbiorze i ocenie.
Nie ukrywam, że bardzo długo nosiłam się z zamiarem zdecydowaniego skrytykowania tej powieści, uznając ją za bardzo stronniczą, szkodliwą, celowo wykrzywiającą rzeczywistość. W ostatecznym rozrachunku nie mogę jednak tego zrobić. Pomimo, iż podczas lektury wszystko we mnie zdawało się przed nią bronić, ostatecznie nie mogłam przejść obojętnie wobec wypowiadanych tu poglądów i ku mojemu zaskoczeniu muszę przyznać, że ta pozycja w pewnym stopniu wpłynęła na sposób, w jaki postrzegam aktualną sytuację na świecie. Czy rzeczywiście tak bardzo staramy się być poprawni politycznie, respektować odmienność każdej jednostki, że nie dostrzegamy faktu, że pewne jednostki, mogą ten fakt wykorzystać przeciwko nam? Czy mimo wszystko powinniśmy być bardziej nieufni i poważniej traktować zagrożenie, jakie może nieść z sobą rosnąca w siłę religia? Czy faktycznie naszym zadaniem jest nieustannie ustępować, w sytuacji gdy druga strona stawia tylko wymagania?
Nie jestem w stanie ocenić tej książki, ocenić stopnia jej szkodliwości czy też pożyteczności. Jakaś cząstka mnie jawnie się przeciw niej buntuje, jednak inna zaczyna stawiać pod znakiem zapytania to, w co dotąd wierzyłam. Sięgając po "Meczet Notre Dame. Rok 2048" musicie przygotować się na pozycję, którą trudno będzie Wam rozpatrywać wyłącznie w kategoriach fikcji literackiej. Zalecam przy niej dużą ostrożność i spokój. To jedna z książek, która na dobre pozostanie w Waszej pamięci. Już tylko w ramach ciekawostki nadmienię, że w powieści pojawia się również polski motyw. To właśnie w Polsce urzęduje nowy papież, po tym jak ten właściwy ustąpił ze stanowiska. Polska pozostaje krajem chrześcijańskim tylko i wyłącznie dlatego, bo nie zgodziła się przyjąć do siebie coraz to większej liczby napływających muzłumanów. Gdy zachowanie to spotkało się z krytyką sąsiednich państw, Polska wyszła zarówno z NATO jak i Unii Europejskiej. Strach się bać...
http://alison-2.blogspot.de/2015/11/meczet-notre-dame-rok-2048-elena.html
Zapewne każdy z Was posiada w biblioteczce książkę, która pomimo ciekawie zapowiadającej się fabuły, jakoś ciągle spychana jest w kąt i od wielu miesięcy zarasta kurzem. W moim przypadku taką książką był "Meczet Notre Dame. Rok 2048". Powieść zapewne jeszcze długo stałaby na półce, gdyby nie fakt, że ktoś wspomniał ją w krótkim materiale filmowym, który rzekomo obrazuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-16
Minęło już sporo czasu od chwili, gdy skandynawskie kryminały pojawiły się w księgarniach i naszych prywatnych biblioteczkach. Nawet jeśli nie są one już tak rozchwytywane jak wcześniej, na rynku nietrudno znaleźć naprawdę sporo interesujących tytułów i zapewne będą się pojawiać kolejne. Miłośnicy kryminałów bez dłuższego zastanawiania się wymienią przynajmniej kilka nazwisk poczytnych, skandynawskich autorów. Bardzo możliwe, że jednym z nich będzie nazwisko niejakiej Sary Blædel, którą niektórzy nazywają duńską królową kryminałów. Czytelnicy pokochali ją za serię książek, których główną bohaterką jest pracownica kopenhaskiego wydziału kryminalnego, Louise Rick. "Mam na imię księżniczka" to drugi tom tejże serii.
Louise Rick zostaje przydzielona do rozwikłania tajemnicy brutalnego gwałtu. Wszystko wskazuje na to, że ofiara dobrowolnie wpuściła sprawcę do domu. Co więcej, przygotowała dla niego kolację... Trop prowadzi do popularnego serwisu randkowego, ponieważ jednak bardzo trudno namierzyć rejestrujące się tam osoby, śledztwo tkwi w martwym punkcie. Louise zrobi jednak wszystko, by gwałciciela spotkała zasłużona kara, nawet jeśli będzie musiała założyć randkowy profil i przy odrobinie szczęścia spotkać się z nim osobiście. Czy jednak zdoła odnaleźć mężczyznę, którego tak bardzo chce ukarać?
Nie ulega wątpliwości, że Sara Blædel w tym kryminale wykorzystała bardzo interesujący temat. Coraz więcej osób korzysta z serwisów randkowych w poszukiwaniu prawdziwej miłości. W zaciszu własnych czterech ścian takie osoby często czują się na tyle bezpieczne i anonimowe, że zapominają o wszelkich zasadach ostrożności, a konsekwencje mogą mieć dla nich naprawdę zgubne skutki. To właśnie spotyka ofiary drugiego tomu tej poczytnej serii. Spokojny, kulturalny mężczyzna jest w stanie uśpić ich czujność i wzbudzić nadzieję, że to właśnie on jest tym jedynym. Na nieszczęście wydziału kryminalnego jest to niestety nie tylko brutalny, ale i bardzo inteligenty człowiek, który doskonale wie, co zrobić, by pozostać zupełnie anonimowym... I tu pojawia się pierwszy problem, jaki napotkałam podczas lektury tego kryminału. Główna bohaterka, Louise Rick postanawia dotrzeć do sprawcy, zakładając randkowy profil. Wiadomo, że tego typu serwisy liczą sobie tysiące profili, niektóre osoby poszukują szczęścia pod kilkoma różnymi pseudonimami. Mimo to Rick zaskakująco szybko trafia na właściwiego człowieka. Co więcej, mężczyna, który dotąd uchodził za niezwykle ostrożnego i sprytnego, zaskakująco szybko wpada w zastawione na niego sidła. Ten fakt zdecydowanie psuje napięcie. Śledztwo wypada mało realistycznie, trudno więc śledzić je z zapartym tchem. Całość jeszcze bardziej pogarsza zakończenie książki, bardziej pasujące, do amerykańskiego filmu gorszej klasy niż solidnego, skandynawskiego kryminału.
Do plusów powieści możemy zaliczyć ciekawy sam w sobie temat, jak również lekkie pióro autorki, to chyba jednak nieco za mało, by drugi tom serii uznać za szczególnie interesujący. To jedna z tych książek, które czyta się łatwo i szybko, by nieco później zapomnieć większość fabuły. Po powieść mogą jednak sięgnąć fani skandynawskich kryminałów, choćby po to, by przekonać się jak wypada w porównaniu z wieloma, w moim przekonaniu zdecydowanie bardziej ambitnymi pozycjami.
http://alison-2.blogspot.com/2015/03/mam-na-imie-ksiezniczka-sara-bldel.html
Minęło już sporo czasu od chwili, gdy skandynawskie kryminały pojawiły się w księgarniach i naszych prywatnych biblioteczkach. Nawet jeśli nie są one już tak rozchwytywane jak wcześniej, na rynku nietrudno znaleźć naprawdę sporo interesujących tytułów i zapewne będą się pojawiać kolejne. Miłośnicy kryminałów bez dłuższego zastanawiania się wymienią przynajmniej kilka...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-01
Wojciech Chmielarz jest redaktorem naczelnym serwisu internetowego niwserwis.pl, zajmującego się tematyką przestępczości zorganizowanej, terroryzmu i bezpieczeństwa międzynarodowego. Dla wielu osób jest on jednak przede wszystkim autorem bardzo udanej, choć póki co dość krótkiej serii kryminalnej, której głównym bohaterem jest komisarz Mortka. „Podpalacz” to pierwsza książka z tej właśnie serii a przy okazji debiut literacki, na który pragnę zwrócić uwagę wszystkich fanów gatunku.
Akcja powieści rozgrywa się w mroźnej Warszawie. W jednym z domów dochodzi do pożaru, w wyniku którego ginie jego właściciel, natomiast jego żona z poważnymi obrażeniami trafia do szpitala. Straż pożarna jest przekonana, że do tragedii przyczynił się ktoś trzeci. Co gorsza, istnieje prawdopodobieństwo, że nie jest to pierwsze podpalenie, jakiego dokonano w ostatnim czasie. Sprawą ma zająć się niejaki komisarz Mortka. Paradoksalnie szybkich wyników śledztwa oczekują nie tylko jego przełożeni ale również ... świat przestępczy. Z pozoru prosta sprawa coraz bardziej się komplikuje i niepostrzeżenie zaczyna przenikać do życia prywatnego komisarza... Czy uda mu się rozwiązać sprawę zanim dojdzie do kolejnej tragedii?
„Podpalacz” to bardzo dobrze skonstruowany kryminał, który wciąga już od pierwszych stron. Chmielarz bardzo trafnie nakreślił realia pracy polskiej policji. Komisarz Mortka to bardzo dopracowana postać, która, jak to zwykle w kryminałach bywa, boryka się z szeregiem osobistych problemów, a dla dobra śledztwa gotowa jest czasem nagiąć wszystkie obowiązujące procedury. Autor książki zachował bardzo dobre proporcje pomiędzy osobistymi perypetiami głównego bohatera a jego postępami w śledztwie. Co cieszy, jego współpracownicy nie stanowią jedynie bladego tła, pojawiają się osoby o silnych osobowościach i nie zawsze czystych intencjach...
Akcja rozwija się stosunkowo wolno, co jednak w żadnym przypadku nie oznacza, że się wlecze. Nic nie dzieje się bez powodu, każda scena, każdy dialog wart jest naszej stuprocentowej uwagi. Rozwiązanie zagadki wydaje się być jak najbardziej logiczne i przekonujące. Warto dodać że zawiera ono w sobie ciekawy smaczek, który zaskoczy niemal wszystkich czytelników.
Wojciech Chmielarz zdołał stworzyć opowieść bardzo spójną i wciągającą. Nakreślone przez niego postacie sprawiają wrażenie bardzo autentycznych, nie mają w sobie nic z nadętych super-gliniarzy. Ciekawa intryga sprawia, że czytelnik z dużym zainteresowaniem śledzi rozwój akcji a zakończenie z dużym prawdodpodobieństwem sprawi, że nazwisko Chmielarza, jak również samego komisarza na dłużej pozostanie w jego pamięci. Nie ulega wątpliwości, że pisarz doskonale przygotował się do napisania tej powieści, a jego lekkie pióro zapewnia moc pozytywnych wrażeń. Pozostaje mieć nadzieję, że doczekamy się jeszcze wielu kolejnych przygód komisarza Mortki, a każda z nich będzie równie udana jak ta pierwsza. Polecam!
http://alison-2.blogspot.com/2014/12/podpalacz-wojciech-chmielarz.html
Wojciech Chmielarz jest redaktorem naczelnym serwisu internetowego niwserwis.pl, zajmującego się tematyką przestępczości zorganizowanej, terroryzmu i bezpieczeństwa międzynarodowego. Dla wielu osób jest on jednak przede wszystkim autorem bardzo udanej, choć póki co dość krótkiej serii kryminalnej, której głównym bohaterem jest komisarz Mortka. „Podpalacz” to pierwsza...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-15
Na rynku wydawniczym nieustannie pokazują się książki, które rzekomo zdobyły szczyty list bestsellerów znanych amerykańskich czasopism i sprzedały się w setkach tysięcy egzemplarzy. Tego typu informacja na okładce książki ma utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że nabywa naprawdę interesującą pozycję. Większość moli książkowych zdaje sobie jednak sprawę, że tego typu chwyty marketingowe tak naprawdę nieczego nie gwarantują. Na listach pojawiają się bowiem zarówno prawdziwe perełki, jak i książki nie warte nawet papieru, na którym zostały wydrukowane. Szczególnie duży rozrzut ma miejsce w przypadku książek debiutantów. Jednym z nich jest Chris Culver, który postanowił zawojować świat kryminałem o tytule „Opactwo”. Książka osiągnęła spory finansowy sukces, nic więc dziwnego, że doczekała się również polskiego przykładu. Czy jednak naprawdę warta jest tego, by poświęcić jej nieco czasu? O tym już za moment.
Głównym bohaterem jest były detektyw wydziału zabójstw, Ash Rashid. Ash pragnąc zapewnić rodzinie pewną i bezstresową przyszłość, podejmuje studia prawnicze, planując spędzić pozostałe mu do emerytury lata pracy na ciepłej posadce w prokuraturze. Niestety, w chwili, gdy w podejrzanych okolicznościach ginie jego siostrzenica, Ash bardzo szybko musi zweryfikować swoje plany. Ponieważ władze robią wszystko co w ich mocy, by jak najszybciej zamknąć sprawę, były detektyw podejmuje prywatne śledztwo. Dość szybko trafia na ślad wyjątkowo nietypowej społeczności...
„Opactwo” z całą pewnością nie odniosłoby tak dużego sukcesu gdyby nie postać głównego bohatera. Na pierwszy rzut oka wpisuje się on w doskonale znany schemat doświadczonego funkcjonariusza u schyłku kariery, który zdecydowanie zbyt często sięga po kieliszek. To, co jednak pozwoliło mu wybić się ponad szereg sobie podobnych bohaterów to fakt, że Ash jest muzłumaninem. Co prawda trudno uznać go za wzorowego wyznawcę swojej religii, Ash potrafi być wyjątkowo kreatywny jeśli chodzi o tłumaczenie takich grzeszków jak słabość do alkoholu. Nie zmienia to jednak faktu, że religia w pewnym stopniu wpływa zarówno na jego sposób myślenia, jak i sposób postępowania a to sprawia, że Ash staje się bohaterem, którego ruchy trudno przewidzieć. Osobiście liczyłam na jeszcze więcej odniesień do religii i kontaktów z członkami muzłumańskiej społeczności, możliwe jednak że pisarz celowo poskąpił nam większej ilości informacji, tak by móc je wykorzystać opisując kolejne przygody nietypowego, byłego detektywa.
O ile postać Asha zbudowano z wielką starannością, o tyle pozostałe postacie stanowią co najwyżej tło dla rozgrywających się wydarzeń. Również sama kryminalna intryga do najbardziej udanych nie należy. Być może odezwało się we mnie moje uprzedzenie do wampirów, jednak trudno mi było przekonać się do dziwacznego światka osób, które przykładowo przyjmują produkty krwiopodobne. W książce brak momentów większego zaskoczenia i spektakularnych zwrotów akcji. Zamiast tego otrzymujemy kryminał z dobrze zbudowanym klimatem i starannie przeprowadzonym przebiegiem wydarzeń. Nie wydaje mi się by mógł on dostarczyć szczególnie mocnych wrażeń, został jednak na tyle zgrabnie i przystępnie napisany, że czytelnik z przyjemnością będzie przerzucał kolejne strony.
Po „Opactwo” warto sięgnąć przede wszystkim ze względu na postać głównego bohatera, jego wewntrzne zmagania i ogólnie religijny aspekt książki. Jeżeli jednak ta problematyka zupełnie do Was nie przemawia, bez większego problemu znajdziecie bardziej wciągające książki. Dlatego też ostateczną decyzję, czy zaryzykować spotkanie z debiutancką książką Chrisa Culvera pozostawiam Wam.
http://alison-2.blogspot.com/2014/11/opactwo-chris-culver.html
Na rynku wydawniczym nieustannie pokazują się książki, które rzekomo zdobyły szczyty list bestsellerów znanych amerykańskich czasopism i sprzedały się w setkach tysięcy egzemplarzy. Tego typu informacja na okładce książki ma utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że nabywa naprawdę interesującą pozycję. Większość moli książkowych zdaje sobie jednak sprawę, że tego typu chwyty...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-26
W ostatnich latach w Niemczech bardzo łatwo zaobserwować modę na powieści historyczne. Czytelnicy ze szczególnym zainteresowaniem sięgają po książki, których fabuła rozgrywa się na niemieckich ziemiach. W ten sposób łączą przyjemność czytania z pasjonującą lekcją lokalnej historii. Nic więc dziwnego, że przykładowo książki Sabine Ebert cieszą się ogromną popularnością i szybko trafiają na czołówki list bestsellerów. Podobnie rzecz ma się z książkami Olivera Pötzsch. Na pierwszy rzut oka jego powieści niczym nie różnią się od wielu innych pozycji, jakie bez trudu znajdziemy na księgarnianych półkach. Co więc sprawiło, że to właśnie on zdołał przykuć szczególną uwagę czytelników, a jego książki tłumaczone są również na inne języki? Pötzsch zawdzięcza to nie tylko swojemu talentowi ale również ... własnym korzeniom. Korzystając z bogatej dokumentacji historycznej odkrył on, że jego przodkowie przez kilka wieków należeli do najsłynniejszej dynastii katów w Bawarii. Tą wiedzę postanowił wykorzystać w swojej twórczości. W ten właśnie sposób zrodził się pomysł na „Córkę kata”, która z czasem stała się początkiem sagi, w której skład wchodzą obecnie cztery książki. Jednym z jej bohaterów jest Jakub Kuisl, przodek Pötzscha, XVII-wieczny kat urzędujący w niemieckim miasteczku Schongau. Właśnie w tym miejscu rozgrywa się akcja powieści.
W niewielkim miasteczku dochodzi do serii wstrząsających morderstw na dzieciach. Każde z nich zostaje brutalnie okaleczone a na ciele widoczne są tajemnicze tatuaże. Mieszkańcy nie mają najmniejszych wątpliwości – w sprawie musiał maczać palce sam Szatan. Rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania osoby, która mogłaby mu służyć. Podejrzenia bardzo szybko spadają na akuszerkę, Martę Stechlin, w której towarzystwie często widziano zamordowane dzieci. Ludzie, którzy chętnie szukali jej pomocy w przypadku chorób, nagle utwierdzają się w przekonaniu, że kobieta musiała już od dawna trudnić się czarną magią. Tylko szybka interwencja chroni ją przed samosądem. Marta trafia do więzienia, gdzie ma oczekiwać na uczciwy proces. Podczas gdy większość mieszkańców miasteczka domaga się jej krwi, Jakub Kusil, kat, który ma za zadanie wymusić na niej przyznanie się do winy, jest głęboko przekonany, że kobieta padła ofiarą gorączkowego polowania na czarownice. Wraz ze swoją córką i młodym, postępowym medykiem próbuje rozwiązać zagadkę tajemniczych morderstw i oczyścić Martę z zarzutów. Czy owa trójka zdoła ocalić życie akuszerki?
Powieść urzeka już od pierwszych stron i dzieje się tak nie tylko za sprawą intrygującej zagadki. Pötzsch w niezwykle plastyczny, ale i wiarygodny sposób maluje przed nami obraz niewielkiego, zacofanego miasta, doświadczonego okrucieństwami wojny trzydziestoletniej. Społeczeństwo żyje w nieustannym strachu i bardzo łatwo ulega wszelkim manipulacjom. To okres w którym praktycznie każdy może zostać oskarżony o uprawianie czarnej magii. Wystarczy mała, sąsiedzka sprzeczka, drobna sugestia, a machina polowania na czarownice zaczyna pracować na pełnych obrotach. Osobiste zainteresowania pisarza owocują licznymi i szczegółowymi opisami pracy kata, co niewątpliwie stanowi dodatkowy atut powieści. Kolejny plus to wielość i różnorodność bohaterów książki. Pötzsch poświęcił wiele czasu na zbudowanie ciekawych charakterystyk postaci. Ponieważ życie części z nich jest udokumentowane historycznie (Jakub Kusil, jego żona Anna Maria, dzieci: Magdalena, Georg, Barbara), całość wypada niezwykle wiarygodnie. Umiejętność dozowania napięcia sprawia, że czytelnik tylko z trudem będzie w stanie oderwać się od książki.
Trudno mi doszukać się jakichlowiek znaczących wad powieści. W moim przekonaniu doskonale reprezentuje ona swój gatunek. Zarówno pomysł na fabułę, jak i samo wykonanie nie pozostawiają większych zastrzeżeń. Jedyne, na co mogę narzekać to fakt, że do tej pory na polskim rynku nie pokazały się kolejne części tej jakże ciekawej sagi. Póki co musimy zadowolić się wersją niemiecką, lub angielskim tłumaczeniem, mam jednak nadzieję, że i polski czytelnik doczeka się swojej wersji. Póki co gorąco zachęcam do lektury „Córki kata”, warto!
(http://alison-2.blogspot.com/2014/09/corka-kata-oliver-potzsch.html)
W ostatnich latach w Niemczech bardzo łatwo zaobserwować modę na powieści historyczne. Czytelnicy ze szczególnym zainteresowaniem sięgają po książki, których fabuła rozgrywa się na niemieckich ziemiach. W ten sposób łączą przyjemność czytania z pasjonującą lekcją lokalnej historii. Nic więc dziwnego, że przykładowo książki Sabine Ebert cieszą się ogromną popularnością i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-22
2014-05-01
Bohatera tej książki szumnie nazwano berlińskim Kubą Rozpruwaczem. Jej młoda autorka, przepiękna, młoda absolwentka dziennikarstwa, z dnia na dzień dołączyła do grona najbardziej poważanych, niemieckich autorów kryminałów. Nic więc dziwnego, że książka „Giń” doczekała się również polskiego tłumaczenia, a wielu fanów gatunku zapragnęło mieć ją na swojej półce.
Lara Simons to młoda, samotna matka sześcioletniej Emmy. Po wielu trudach zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej, wreszcie udaje jej się otworzyć własną, wymarzoną kafejkę. Dzień otwarcia udaje się znakomicie, jednak po dniu pełnym wrażeń kobieta bardzo cieszy się na parę godzin odpoczynku w domu. Niestety tu dobry los ją opuszcza – szybko okazuje się, że opona w jej samochodzie została przebita, dlatego bez większego zastanowienia Lara postanawia wrócić do domu taksówką. Kobieta w ogóle nie zwraca uwagi na to, że samochód pojawił się jakby na zawołanie, dopiero gdy kierowca uparcie ignoruje jej wskazówki co do właściwiej trasy, nabiera podejrzeń. Najwidoczniej ktoś jednak nad kobietą czuwa i choć zostaje zraniona nożem, udaje jej się uciec z potrzasku. Dopiero policja uświadamia jej, że zdołała uciec Wypruwaczowi, wyjątkowo niebezpiecznemu, seryjnemu mordercy. Pomimo wstępnych oporów, młoda matka zgadza się na przystąpienie do programu ochrony świadków. Niestety jeszcze nie ma pojęcia, że dla bezwzględnego mordercy wcale nie jest jedną z wielu podobnych sobie kobiet, a uwieńczeniem wieloletniego dzieła. Mężczyzna gotowy jest zrobić wszystko, by ponownie ją odnaleźć i okrutnie się z nią rozprawić. Gra jeszcze się nie zakończyła...
Nie da się ukryć, że młodej pisarce udało się stworzyć naprawdę ciekawą i zręcznie utkaną intrygę. Wciągająca fabuła i prosty język sprawiają, że całość czyta się szybko i przyjemnie. Winter regularnie podrzuca nam najróżniejsze tropy, z których większość może okazać się fałszywa. Przyznaję, że w pewnym momencie też dałam się nabrać, wręcz byłam rozczarowana, że tak szybko rozwiązałam zagadkę. Okazało się jednak, że podążałam za niewłaściwym tropem.
Zwolennicy szczegółowych opisów zbrodni mogą poczuć się nieco rozczarowani. W tej kwestii Winter udostępnia jedynie bardzo skąpe informacje. Zwykle ogranicza się do podkreślania, że czyny seryjnego mordercy są niesamowicie okrutne, na czym polega jednak to okrucieństwo, możemy się jedynie domyślać. Braki w opisach ale i ilości zbrodni w jakimś stopniu rekompensuje postać samego zbrodniarza. Wypruwacz nie zabija dla przyjemności, bardziej z poczucia obowiązku pewnej misji. Gdyby nie pewne bardzo traumatyczne wydarzenia w jego życiu, z dużym prawdopodobieństwem byłby zupełnie normalnym człowiekiem. Pisarka zmusza nas również do przemyśleń odnośnie programu ochrony świadków. Zwykle kojarzy się on z przestępczym świadkiem, w którym ktoś zdołał się wyłamać i często dla własnej korzyści, gotowy jest zeznawać przeciwko innym przestępcom. W rzeczywistości okoliczności mogą sprawić, że do programu trafi zupełnie zwyczajna osoba, taka jak każdy z nas. Wizja natychmiastowej konieczności porzucenia dotychczasowego życia i bliskich jest co najmniej niepokojąca...
Książkę czyta się naprawdę dobrze, niemniej dopatrzyłam się w niej również słabszych punktów. Pierwszym z nich są wypowiedzi 12-letniej córki głównej bohaterki, które w moim odczuciu w ogóle nie zostały dostosowane do wieku dziecka. Drugi punkt to scena w tajemniczej jaskimi, której rzekomo nie znają nawet okoliczni mieszkańcy. Podobno doskonale zamaskowana i przez wszystkich zapomniana, a mimo to połowa osób poznanych podczas lektury zjawia się w niej, zupełnie niezależnie od siebie, niemal w dokładnie tym samym momencie. Widać autorce książki zależało na efektownym finale, w praktyce wyszło jednak mało wiarygodnie.
Mimo drobnej krytyki, książka spełniła moje oczekiwania i z przyjemnością rozejrzę się za innymi tytułami autorstwa Hanny Winter. Zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2014/05/gin-hanna-winter.html
Bohatera tej książki szumnie nazwano berlińskim Kubą Rozpruwaczem. Jej młoda autorka, przepiękna, młoda absolwentka dziennikarstwa, z dnia na dzień dołączyła do grona najbardziej poważanych, niemieckich autorów kryminałów. Nic więc dziwnego, że książka „Giń” doczekała się również polskiego tłumaczenia, a wielu fanów gatunku zapragnęło mieć ją na swojej półce.
Lara Simons...
2014-03-31
John Verdon to przykład pisarza, który zdecydowanie zbyt długo czekał, by zaprezentować swoje pisarskie umiejętności. Co prawda jego talent został dość szybko dostrzeżony, jednak pragnąc zapewnić rodzinie godziwy byt, Verdon zdecydował się na robienie kariery w branży reklamowej – z bardzo pozytywnym skutkiem. Dopiero po przejściu na emeryturę, odciął się od zgiełku wielkiego miasta i poświęcił się pisaniu. Jego debiutancka „Wyliczanka” szybko wspięła się na listy bestsellerów, a sam Verdon zabrał się za pisanie kolejnych części. „Złe towarzystwo” to drugi tom niezwykłych przygód emerytowanego, nowojorskiego detektywa.
Główny bohater, Dave Gurney, próbuje na dobre zapomnieć o pracy i rozsmakować się w urokach życia emeryta mieszkającego w spokojnej i malowniczej okolicy. Niestety jego sielanka kończy się zanim na dobre mogła się rozpocząć. Za sprawą nacisków matki pewnej ofiary, Dave zostaje poproszony o pomoc w rozwikłaniu zagadki okrutnego morderstwa. Młoda kobieta zostaje pozbawiona głowy w dniu swojego ślubu. Wszystko wskazuje na to, że za tym czynem stoi meksykański ogrodnik, który po dokonaniu zbrodni przepada bez śladu. Mimo najszczerszych chęci, detektyw jest na tyle zaintrygowany sprawą, że nie potrafi odmówić kobiecie. Postanawia przeznaczyć 2 tygodnie na zaznajomienie się ze wszystkimi szczegółami. Rozpoczyna się wyścig z czasem...
Pomimo sporej objętości, książkę czyta się naprawdę szybko. Już zarys kryminalnej intrygi rysuje się bardzo interesująco, a to przecież dopiero wstęp do tego, co zgotował dla nas pisarz. Za sprawą męża ofiary, poważanego psychologa, pracującego w klinice dla bardzo specyficznych dziewcząt, otwiera się przed nami zupełnie nowy, mroczny świat. Jego pacjentki będące ofiarami seksualnego molestowania w dzieciństwie, u progu dorosłego życia, przeobrażają się w kolejnych katów. To bardzo interesująca mieszanka, bo z reguły z molestowaniem seksualnym kojarzeni są mężczyźni, a tutaj nie tylko mamy do czynienia z kobietami, ale są to równocześnie i ofiary i sprawcy zbrodni. Czytelnik może liczyć na szereg zwrotów akcji i licznych niespodzianek. Rozwiązanie jest na tyle zawiłe, że isnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że ktokolwiek zdoła dużo wcześniej je przewidzieć. W pierwszym odruchu pomyślałam nawet, że pisarz za bardzo się rozpędził i stworzył zakończenie oderwane od rzeczywistości. Z drugiej jednak strony, skoro zrodziło się w jego głowie, teoretycznie mogło również zrodzić się w głowie książkowego psychopaty...
Duży plus stanowią dla mnie fragmenty dotyczące życia prywatnego detektywa. Po przeprowadzce z miasta żona emerytowanego detektywa ma nadzieję, że wreszcie zaczną spędzać ze sobą więcej czasu i nie będzie musiała niepokoić się o jego życie. Niestety rzeczywistość wygląda inaczej. Dave nadel nie może odciąć się od swojej pracy, co doprowadza do szeregu konfliktów. Zarówno Dave jak i Madeleine muszą zdobyć się na szerego kompromisów, które mają sprawić, że kolejne lata ich małżeństwa nie przemienią się w niekończący się okres kłótni. Warto również zaznaczyć, że choć Madeleine próbuje trzymać się z daleka od okropieństw, jakimi zajmuje się jej mąż, to właśnie jej luźne spostrzeżenia potrafią naprowadzić go na właściwy trop.
Verdon zdołał stworzyć bardzo udany, trzymający w napięciu kryminał z nieszablonową fabułą. Znajomość pierwszej części serii nie jest tutaj warunkiem koniecznym, dlatego polecam wszystkim fanom gatunku.
http://alison-2.blogspot.com/2014/04/ze-towarzystwo-john-verdon.html
John Verdon to przykład pisarza, który zdecydowanie zbyt długo czekał, by zaprezentować swoje pisarskie umiejętności. Co prawda jego talent został dość szybko dostrzeżony, jednak pragnąc zapewnić rodzinie godziwy byt, Verdon zdecydował się na robienie kariery w branży reklamowej – z bardzo pozytywnym skutkiem. Dopiero po przejściu na emeryturę, odciął się od zgiełku...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-24
„Szopka” to literacki debiut niejakiej Zośki Papużanki. Jeśli wierzyć okładce „debiut autorki obdarzonej doskonałym słuchem językowym, wyrazistym stylem i znakomitym warsztatem pisarskim.” Prawdopodobnie to właśnie ten specyficzny styl sprawił, że książka niemal od razu zwróciła uwagę krytyków. Styl, ale niekoniecznie historia, bo takowe już bardzo dobrze znamy.
Główna bohaterka „Szopki” to kobieta – żona, matka, wdowa, babcia, prababcia, teściowa – jak kto woli. Owdowiawszy w młodym wieku, decyduje się na ponowne zamążpójście. Niestety nowy związek opiera się nie na szczerym uczuciu, a raczej założeniu, że samemu żyć nie wypada. W rodzinie brakuje nie tylko uczuć, ale również szacunku dla drugiej osoby. Kobieta z niebywałym upodobaniem poszukuje sposobów, by poniżyć swojego partnera w oczach dzieci. Złość, która nieustannie z niej wypływa, w oczywisty sposób wpływa na całą rodzinę. Nikt nie jest szczęśliwy ale też nikt nie próbuje czegoś zmienić. Życie płynie jakby obok nich, zbyt skupionych na własnych małostkach, by dobrze je przeżyć. Egzystencja kobiety ogranicza się do zajęć domowych i narzekania na psie życie. Mężowie ich znajomych przynajmniej czasem je obiją, widać mają jakieś uczucia, a ten jej to skończony nieudacznik, który choć jest, to jakby go nie było. Mąż cierpliwie znosi te nieustanne przykrości, choć jeszcze częściej zamiast znosić, zwyczajnie usuwa się w cień. Pod pretekstem zapewnienia rodzinie godnego bytu, zaszywa się w pracy, czy to w wieczory, czy w weekendy. A po niej pozostaje tylko chwila, by wrócić do domu, coś zjeść i ponownie uciec, w błogi sen. Maciuś, syn bohaterki, początkowo ma jakiś potencjał i chęci, by wybić się ponad smutną normę. Niestety ciągłe wywody na temat beznadziejności jego sytuacji nie pozostawiają go obojętnym. Jego życie musi być do niczego, skoro ma ojca, a jakby ojca nie miał. Nikt tak dobrze jak jego matka nie rozumie, że w jego życiu po prostu nie może być lepiej. I tak kiedyś zdolny chłopak popada w alkoholizm. Bez stałego zajęcia, regularnie odwiedza to matkę, to siostrę z prośbą o 10 złotych. Prosi i dostaje, bo przecież jakoś trzeba go poratować, gdy już sam los jest dla niego taki okrutny. Wandzia, córka głównej bohaterki już od dziecka jest regularnie zastraszana zarówno przez brata, jak i matkę. Jako jedyna zdolna jest do głębszych uczuć w stosunku do ojca. Tylko okazywać ich nie może, żeby mama na niego nie krzyczała. Ta sytuacja wpędza ją w nieustanne poczucie winy. Żyje w cieniu swojej rodziny, w przekonaniu, że nie jest dla niej dość dobra i ogólnie do niczego się nie nadaje.
Lektura „Szopki” z całą pewnością nie należy do najbardziej przyjemnych. Choć nie jest aż tak źle, nikt nikogo fizycznie nie krzywdzi, nikt nie przymiera głodem, a jednak jest tak paskudnie. Przygnębienie czytelnika wynika zapewne z faktu, że to, co opisuje Papużanka, nie jest jakimś szczególnym wyjątkiem. Niemal każdy w swoim otoczeniu ma podobne kobiety i mężczyzn, niby zwykłe rodziny ale pogrążone w totalnej niemocy. O ile w dzieciństwie człowiek ma jakieś pomysły na życie, cele, ideały, o tyle dorastając coraz bardziej się ogranicza, zacieśnia horyzonty, odrzuca marzenia. Jego świat staje się coraz mniejszy, by z czasem ograniczyć się do własnych czterech ścian, poczucia że życie przemyka między palcami i braku motywacji, by cokolwiek w nim zmienić. Monotonię życia przerywają jedynie nieliczne okazje, podczas których można coś świętować i napić się wódki.
Tematyka poruszana przez pisarkę nie jest niczym nowym. Z lepszym czy gorszym skutiem podejmowało ją już wielu autorów. Przwagą „Szopki” nad podobnymi tematycznie książkami ma być specyficzny styl Papużanki. Ten rodzaj przewagi szybko może jednak stać się jej wadą. Dialogi zlane w jedną całość, nadmiar znaków interpunkcyjnych bądź ich brak, wielość narratorów i przemieszanie wątków. Dla jednych wyznacznik innowacyjności, wyjątkowej inteligencji, opanowania języka do perfekcji, dla innych ... droga przez mękę. Osobiście nie mogłam skupić się na fabule, językowe popisy autorki zamiast mnie zachwycać, częściej wyprowadzały mnie z równowagi. Książka co prawda wzbudziła we mnie różne refleksje, jednak po zakończeniu jej lektury, poczułam uczucie ulgi, odkładając ją na półkę. Czy tylko dlatego, że ktoś pisze inaczej niż wszyscy, oznacza że pisze lepiej? Na to pytanie odpowie sobie każdy z czytelników. Dla mnie „Szopka” na zawsze pozostanie gorzką pigułką, która być może trafnie opisuje nasze życie, jednak robi to w sposób, który niestety zupełnie do mnie nie przemawia.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/03/szopka-zoska-papuzanka.html)
„Szopka” to literacki debiut niejakiej Zośki Papużanki. Jeśli wierzyć okładce „debiut autorki obdarzonej doskonałym słuchem językowym, wyrazistym stylem i znakomitym warsztatem pisarskim.” Prawdopodobnie to właśnie ten specyficzny styl sprawił, że książka niemal od razu zwróciła uwagę krytyków. Styl, ale niekoniecznie historia, bo takowe już bardzo dobrze znamy.
Główna...
2014-01-25
Ewa Nowak to nie tylko pisarka, ale także publicystka oraz pedagog. Napisała już wiele książek, skierowanych głównie do młodego czytelnika. Porusza problemy szczególnie bliskie nastolatkom. Potrafi pisać tak, by z chęcią pochłaniało się całą opowieść, ale również coś wartościowego z niej wynosiło.
Marta i Jagna to siostry, choć na pierwszy rzut oka poza więzami krwi niewiele je łączy. Marta to urodzona prymuska, dziewczynka obowiązkowa i sumienna. Nigdy nie wykręca się od domowych prac, nigdy nie zapomina o odrobieniu zadania. Jagna zdaje się być jej przeciwieństwem. Nie przykłada się do nauki, przeciw wszystkiemu się buntuje i jest głównym powodem wiecznych awantur w domu. Marta nie może już znieść ciągłego upominania siostry i wyręczania ją w pracach domowych, które Jagna otwarcie ignoruje. Szczytem marzeń byłoby dla niej, gdyby nieposłuszną siostrę przygarnął jej ojciec, który jakiś czas temu rozpoczął nowe życie z inną kobietą. Pewne okoliczności sprawiają jednak, że Marta zaczyna spoglądać na domową sytuację z innej perspektywy? Czy Jagna jest zła z natury, jak zawsze zakładała, czy też może coś tłumaczy jej zachowanie?
„Drzazga” to powieść poruszająca bardzo interesujący problem faworyzowania dzieci w rodzinie. Samotna matka nie potrafi kochać swoich córek w ten sam sposób. Jedna z nich budzi w niej otwartą niechęć, czego skutkiem jest wyjątkowo zła atmosfera w domu. Ojciec dziewczynek być może nawet dostrzega ten problem, jednak pozostaje bezsilny. Wszystko, co potrafi zaoferować Jagnie, to sporadyczne wizyty w jego domu i chwile oddechu. Chwile, po których powrót do domu matki staje się jeszcze trudniejszy.
Ciekawym zabiegiem jest prezentacja zdarzeń z perspektywy „dobrej, kochanej siostry”. W pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że Jagna sprawia problemy bez wyraźnego powodu, jednak po pewnym czasie, podobnie jak nasza prymuska, zaczynamy sobie uświadamiać zakres problemu. Sytuacja staje się trudna nie tylko dla Jagny ale i dla Marty. Jak pozostać „oczkiem w głowie mamusi”, jak zatrzymać jej miłość i zaufanie, a jednocześnie przeciwdziałać chorej sytuacji w domu? Wytknięcie rodzicielce tak znaczącego błędu zdaje się być naruszeniem układu, jaki działał pomiędzy nimi przez wiele lat. Jak trudny musi być dla kochanego dziecka wybór pomiędzy uprzywilejowaną pozycją a tym, co w jego przekonaniu byłoby sprawiedliwe.
„Drzazga” podejmuje również inne, ciekawe problemy. Przykładowo mamy tutaj inną matkę, której syn dopuszcza się wyrafinowanej manipulacji, pragnąć pozyskać jej przychylność wobec swojej wybranki. Przyjrzymy się również bliżej problemom prymusów w szkole, w szczególności ze skomplikowanymi stosunkami z rówieśnikami.
Jak na Ewę Nowak przystało, pisarka kreśli historię prostym i przystępnym językiem. Opowiada ją w taki sposób, że trudno przewidzieć, jaki będzie finał. Konfrontuje czytelnika z szeregiem ważnych, współczesnych problemów, dyskretnie podpowiadając, jak można by je rozwiązać. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że książki tej pisarki to dobry pomysł na prezent dla nastolatków, ale również lektura, która może dać do myślenia starszym osobom. Polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/drzazga-ewa-nowak.html)
Ewa Nowak to nie tylko pisarka, ale także publicystka oraz pedagog. Napisała już wiele książek, skierowanych głównie do młodego czytelnika. Porusza problemy szczególnie bliskie nastolatkom. Potrafi pisać tak, by z chęcią pochłaniało się całą opowieść, ale również coś wartościowego z niej wynosiło.
Marta i Jagna to siostry, choć na pierwszy rzut oka poza więzami krwi...
2014-01-28
Ryszard Hop jest emerytowanym nauczycielem fizyki. Od lat pisze powieści i opowiadania, ale również wiersze, felietony i scenariusze filmowe. Jest laureatem konkursów literackich, jego prace publikowała zarówno prasa regionalna, jak i ogólnopolska. „Polowanie na myśliwego” to jego najnowsza powieść.
Akcja rozgrywa się głównie w Kamiennym Jarze. W środku zimy ginie opiekun lasu i zwierząt. Początkowo wszyscy wychodzą z założenia, że to jedynie nieszczęśliwy wypadek. Pojawia się jednak osoba, która podejrzewa coś znacznie gorszego. Mateusz Górski, emerytowany leśniczy, za wszelką cenę pragnie rozwikłać zagadkę, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób sam naraża się na spore niebezpieczeństwo. Do pomocy sprowadza prywatnego detektywa, który swego czasu wypoczywał w tamtych okolicach. Wiele wskazuje na to, że w sprawę uwikłani mogą być kłusownicy, którzy w ostatnim czasie coraz bezczelniej poczynają sobie w lasach. Czy trop okaże się słuszny?
Niewielka objętościowo powieść kryminalna nieszczególnie zaskakuje fabułą. Właściwie już od pierwszych stron można podejrzewać, jakie bedzie rozwiązanie całej zagadki. Niestety zabrakło elementów zaskoczenia i bardziej spektakularnych zwrotów akcji. Charakterystyka postaci jest również bardzo oszczędna. Mamy dość jasny podział na pozytywnych i negatywnych bohaterów, pusta blondynka nie zaskoczy nas choćby jednym ambitnym stwierdzeniem, prości kłusownicy stają się kompletnie bezradni w obliczu jakichkolwiek komplikacji, właściwie jedną z niewielu bardziej przebiegłych postaci jest starzejący się biznesmen, który darami ale również groźbą próbuje podporządkować sobie działania lokalnych władz.
Najmocniejszą stroną książki jest zdecydowanie aspekt ekologiczny. Autor pragnął ukazać czytelnikowi pozytywną rolę myśliwych w leśnym ekosystemie. Ich przeciwieństwo stanowią kłusownicy, którzy w odróżnieniu od tych pierwszych skupieni są wyłącznie na własnym zysku. Kłusownik nie opiekuje się zwierzętami zimą, nie dokarmia, nie przestrzega jakichkolwiek okresów karencji. Zamiast tego zupełnie bezmyślnie zakłada całą masę pułapek – czasem tak wielu, że w końcu sam zapomina, gdzie je zostawił. W ten oto sposób zwierzęta giną w ogromych męczarniach a martwe nie są dla kogokolwiek przydatne. Muszę przyznać, że w tym zakresie książka sprawdziła się całkiem dobrze. I choć sama nigdy nie przejawiałam jakiegokolwiek zainteresowania myśliwstwem, mam wrażenie, że teraz o wiele lepiej rozumiem różnicę między myśliwstwem a kłusownictwem.
Myślę że książka najlepiej sprawdzi się w przypadku osób zainteresowanych poruszaną przez autora tematyką, jak i zwolenników mniej wymagających kryminałów. I choć książkę czytało się szybko i przyjemnie, spodziewałam się po niej zdecydowanie więcej.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/polowanie-na-mysliwego-ryszard-hop.html)
Ryszard Hop jest emerytowanym nauczycielem fizyki. Od lat pisze powieści i opowiadania, ale również wiersze, felietony i scenariusze filmowe. Jest laureatem konkursów literackich, jego prace publikowała zarówno prasa regionalna, jak i ogólnopolska. „Polowanie na myśliwego” to jego najnowsza powieść.
Akcja rozgrywa się głównie w Kamiennym Jarze. W środku zimy ginie opiekun...
2013-09-29
Można by powiedzieć, że to historia, którą napisało życie. Małe, prowincjonalne, nieco podupadłe miasteczko, a w nim grupka ludzi, od lat wykonująca te same prace, zmagająca się z troskami, które z roku na rok stają się coraz większe. Nikt na nic nie czeka, nikt nie ma już aspiracji, by coś zmienić na lepsze. Mijają dni, tygodnie, lata, a każdy dzień przypomina poprzedni i następny. Tak w największym skrócie prezentuje się sytuacja, jaką zastajemy w książce „Czary w małym miasteczku”.
Poznajemy burmistrza mieściny, który już dawno zapomniał o przedwyborczych obietnicach. Dług wdzięczności wobec tych, którzy pomogli mu odnieść zwycięstwo, pochłonął nie tylko większość dostępnego budżetu, ale również jego aspiracje i siły. Miejska urzędniczka od lat utrzymuje dwóch dorastających synów, a także męża, który najwyraźniej pogodził się z bezrobociem. Stresy w pracy rozładowuje zajmując się domowymi wypiekami, stanowiącymi jej jedyną rozrywkę.
Z kolei sklepowa Krysia przez większość roku odgrywa słomianą wdowę. Podczas gdy jej mąż spędza długie miesiące za granicą, sama ledwo wiąże koniec z końcem. Co gorsza, pieniędzy jest coraz mniej, bo małżonek coraz chętniej sięga po kieliszek. Wzorowa uczennica gimnazjum, staje się obiektem westchnień katechety. Przerażona dziewczynka nie wie, do kogo zwrócić się o pomoc, dlatego robi, co tylko w jej mocy, by uniknąć kolejnego dnia w szkole. Niestety na dłuższą metę takie rozwiązanie na niewiele się przydaje. Cokolwiek by nie robiła, wszystko zdaje się prowadzić ją w pobliże katechety. Mamy jeszcze małżeństwo sklepikarzy, którzy regularnie urządzają spektakularne awantury i niepozorną lekarkę, której życie towarzyskie ogranicza się do odwiedzania rodzin, które pod pretekstem kawki czy herbatki, ściągają ją na bezpłatną wizytę domową. Miasteczko, jakich pewnie wiele - szare, smutne, bez przyszłości.
Sytuacja zmienia się diametralnie w chwili, gdy w okolicy pojawia się sympatyczna choć niepozorna staruszka. Z pozoru nic nie znaczące spotkania, prowokują zmiany, o jakich mieszkańcy małego miasteczka nawet nie śnili. Kim jest owa tajemnicza kobieta, jakie są jej zamiary? Czy ma coś wspólnego z bogatą, tajemniczą kobietą w czerni, która pojawia się tam nieco później?
Trzeba przyznać, że Marta Stefaniak, pisząc swoją debiutancką powieść, wpadła na naprawdę sympatyczny pomysł. Opisując zdarzenia zupełnie nieprawdopodobne, pośrednio uświadamia czytelnikowi, że czasem nawet drobna inicjatywa, może wywołać w życiu lawinę pozytywnych zmian. Choć w powieści bohaterowie zdają się raczej bezwolni, i działają jedynie wtedy, gdy zostaną "właściwie pokierowani", oczywistym jest, że już naprawdę niewielki wysiłek z ich strony, mógł doprowadzić do pozytywnej zmiany w ich codziennym życiu. O ile jednak sam pomysł jest naprawdę przyjemny, o tyle rozwiązanie problemów, jakie zaproponowano w książce, wydało mi się zbyt oczywiste i bardzo schematyczne. Przykładowo burmistrz dosłownie z dnia na dzień jest w stanie odciąć się od swoich "dobrodziejów" i wyczarowuje coraz to nowe dotacje, tak by z miejsca naprawić wszystkie niedociągnięcia w miasteczku - pieniądze zdają się płynąć wartką rzeką a osoby, które burmistrz "odsunął od koryta", wcale nie próbują odzyskać swoich wpływów. Trudno powiedzieć, czy było to zamierzone, ale zaskakuje również postawa tajemniczej staruszki po przybyciu do miasteczka kobiety w czerni. O ile wcześniej motywowała ludzi do działania i walki o poprawę ich bytu, o tyle później staje się zupełnie bierna i bezwolna. Pozostaje pytanie dlaczego tak się stało, czy kryło się za tym głębsze przesłanie?
W moim odczuciu wykorzystanie magii w książce wypadło mało przekonywująco i na dobrą sprawę było zbyteczne - podobne efekty można było uzyskać bez użycia jakichkolwiek magicznych sił. Również przesłanie książki nie jest dla mnie do końca jasne. Początkowo byłam przekonana, że autorka próbuje nam uświadomić, jak wiele w naszym życiu zależy od naszego działania. Można nieustannie się na coś uskarżać, można jednak zdobyć się na większy wysiłek, i coś zmienić. Po lekturze książki mogę co najwyżej stwierdzić, że w życiu człowieka zdarzają się dobre i złe chwile, co stanowi naturalną kolej rzeczy. Nie potrafię jednak odpowiedzieć na pytanie, czy powinnam walczyć o zmiany, czy jednak mimo wszystko pogodzić się z przeciętnym, ale przynajmniej w miarę bezpiecznym życiem.
Szkoda, że potencjał naprawdę ciekawego pomysłu nie został do końca wykorzystany. Mam nadzieję że w przyszłości autorka zrezygnuje z zupełnie niepotrzebnego wątku magicznego, a skupi się bardziej na problemach zwykłych ludzi, bo póki co to w moim odczuciu wychodzi jej najlepiej. Warto również zastanowić się nad bardziej jasnym przesłaniem dla czytelnika. „Czary w małym miasteczku” mogły prowokować do refleksji nad własnym postępowaniem, i naprawdę żałuję, że czegos zabrakło. Książka może stanowić miły odprężacz, pod warunkiem, że nie będzie się oczekiwać czegoś głębszego.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/10/czary-w-maym-miasteczku.html)
Można by powiedzieć, że to historia, którą napisało życie. Małe, prowincjonalne, nieco podupadłe miasteczko, a w nim grupka ludzi, od lat wykonująca te same prace, zmagająca się z troskami, które z roku na rok stają się coraz większe. Nikt na nic nie czeka, nikt nie ma już aspiracji, by coś zmienić na lepsze. Mijają dni, tygodnie, lata, a każdy dzień przypomina poprzedni i...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-13
Femmina accabadora to sardyński termin, którym określano kobiety przeprowadzające eutanazję na osobach w terminalnym stadium choroby. Działo się to bądź na wyraźną prośbę samego chorego, lub na życzenie jego rodziny. Z pokoju umierającego zabierano krzyże, a także obrazy i figurki przedstawiających świętych. Chorego pozbawiano również przedmiotów dla niego ważnych. Miało to sprawić, że oderwania duszy od ciała stanie się łatwiejsze i mniej bolesne. Jeśli chodzi o same techniki uśmiercania, bardziej kojarzą się z morderstwem, niż eutanazją. Kobiety dusiły umierających za pomocą poduszki, udarzały w czoło kijem, lub skręcały kark. Wstrząsające praktyki uwalniały biedne rodziny od długotrwałej opieki nad chorym, któremu nie były w stanie opłacić leczenia. Podobno nawet kościół milcząco przyzwalał na działalność służebnic śmierci.
Nauczona doświadczeniem, zabrałam się do czytania bez studiowania opisu z okładki. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo w moim odczuciu zdradza ona praktycznie całą fabułę, brakuje jedynie detali. Z drugiej jednak strony, być może uniknęłabym lekkiego rozczarowania, książka bowiem nie do końca opowiada o tym, na co liczyłam...
Maria Listru jest już czwartą córką w biednej rodzinie, trudno się więc dziwić, że w oczach matki nie jest ona źródłem radości a raczej utrapienia. Gdy więc Tzia Bonaria, uboga krawcowa proponuje adoptować dziewczynkę jako swoją duchową córkę, jej rodzona matka zgadza się praktycznie bez chwili zastanowienia. Tzia wiele lat temu straciła narzeczonego na wojnie, a mała Maria ma dać jej to, czego niestety nie dało puste łono. Tak oto dziewczynka staje się dzieckiem "narodzonym dwa razy - z biedy jednej kobiety i bezpłodności drugiej".
Jej życie z całą pewnością zmienia się na lepsze. Wreszcie ktoś otacza ją troską i opieką. Jedyne, co może wzbudzać pewne obawy, to nocne opuszczanie domu przez Bonarię. Po każdej takiej nocnej wyprawie, w jednym z okolicznych domów rozpoczyna się żałoba. Tajemnicy nie można wiecznie ukrywać, co się stanie, gdy Maria zroyumie, że jej duchowa mama jest służebnicą śmierci?
Książka ociera się o szalenie ciekawy temat. Jak ocenić działalność accabadory? Od lat trwają dyskusje na temat eutanazji w przypadku osób nie mających szans na wyleczenie, których ostatnie dni, tygodnie a nawet miesiące są pasmem nieustannego cierpienia. W przypadku takich osób służebnica śmierci zdawała się być objawieniem, przynosiła ukojenie i zasłużony odpoczynek. Bonaria zwykła nawet nazywać się „ostatnią matką”, czyli tą którą chory widzi jako ostatnią, zanim wybierze się na tamten świat. Dodatkowo dochodzą duże problemy finansowe sardyńskich rodzin. Opieka nad nieuleczalnie chorym sprawiała, że przynajmniej jeden członek już i tak bardzo ubogiej rodziny, nie mógł chociażby pracować w polu. W perspektywie mogło to oznaczać, że cała rodzina zacznie przymierać głodem. Gdyby jednak nie istniały kontrargumenty, zapewne dyskusje na temat eutanazji nie trwałyby do dnia dzisiejszego. Co zrobić, gdy dana osoba pragnie ukrócić swoje cierpienia, choć sama śmierć bezpośrednio jej nie zagraża? Czy wola rodziny w momencie, gdy nie można porozumieć się z chorym jest wystarczająca? Na te wątpliwości trudno odpowiedzieć, choć można odnieść wrażenie, że autorka skłania się ku jednej opcji.
Dlaczego, pomimo tak ciekawego tematu, książka okazała się rozczarowaniem? Tytułowa accabadora, która niewątpliwie intryguje i pobudza wyobraźnię, jest tuaj jedynie postacią drugoplanową. Główną bohaterką jest tuaj jej duchowa córka, która może sama w sobie jest również postacią ciekawą, niemniej w porównaniu do swojej niezwykłej opiekunki wypada raczej blado. Czytelnik chciałby dowiedzieć się, jak wygląda życie przedstawicielek niecodziennej profesji, czy targają nimi wątpliwości, jak wygląda sam proces uśmiercania. Autorka tylko częściowo zaspakaja jego ciekawość. W zamian dostajemy swoisty dramat rodzinny, niestety również nie do końca satysfakcjonujący. Postać Marii nie wzbudza takich emocji, jakie powinna wzbudzać niechciana dziewczynka, która trafia do bardzo niezwyłego świata. Jak żyć ze świadomością, że ciepła, kochająca opiekunka trudni się odbieraniem życia innych? Marią co prawda targają najróżniejsze emocje, jednak sposób, w jaki opisała to autorka, niestety nie wstrząsa i nie porusza. Siłą rzeczy, po lekturze czytelnik snuje więc rozważania na temat postaci drugoplanowej, a o główniej bohaterce szybko zapomina.
Naprawdę szkoda, że książka nie do końca spełnia oczekiwania, choć mimo wszystko bardzo dobrze się ją czyta i warto mieć ją na uwadze. Oprócz kontrowersyjnego tematu, w książce ujął mnie specyficzny klimat opowieści. Być może jest to sposób, w jaki autorka opisuje rzeczywistość, być może specyficzność sardyńskiej rzeczywistości. Z całą pewnością książka jest czymś niespotykanym, dlatego mimo pewnych mankamentów, warto skusić się na jej przeczytanie. Sama z pewnością jeszcze wielokrotnie będę rozmyślać na temat accabadora, dlatego książkę polecam Waszej uwadze.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/08/accabadora-ta-ktora-pomaga-odejsc.html)
Femmina accabadora to sardyński termin, którym określano kobiety przeprowadzające eutanazję na osobach w terminalnym stadium choroby. Działo się to bądź na wyraźną prośbę samego chorego, lub na życzenie jego rodziny. Z pokoju umierającego zabierano krzyże, a także obrazy i figurki przedstawiających świętych. Chorego pozbawiano również przedmiotów dla niego ważnych. Miało to...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-11
Lato to okres, gdy wyjątkowo chętnie snujemy plany o podróżach. Jedni preferują wylegiwanie się na plaży, inni wolą odkrywać nowe zakątki świata. Jeśli jednak letnia przygoda nie jest możliwa, można spróbować zastąpić ją dobrą lekturą z półki podróżniczej. Obecnie na rynku znajdziemy dość bogatą ofertę książek podróżniczych autorstwa polskich prominentów. Ja jednak skusiłam się na niewielką książeczkę mniej znanego pasjonaty podróży.
Tomasza Cyrol z wykształcenia jest prawnikiem. Po lekturze jego książki mogę chyba dodać, że pasję podróżowania przejął po rodzicach, którzy od wypraw (prawdopodobnie nieco mniej ekstrymalnych) też nie stronią, a i podróże syna chętnie wspierają. Ten liczący sobie 30 lat mężczyzna zdążył już zobaczyć wiele niesamowitych krajów, choćby Kubę, Japonię, Kenię czy Islandię.
Biorąc pod uwagę bogate doświadczenia autora, zakładałam, że "Alfabet podróżnika" będzie książką, zawierającą szereg przydatnych, ale i zabawnych informacji dla osoby planującej dłuższe lub krótsze podróże. Rzeczywistość okazała się nieco inna, choć również bardzo przyjemna. Książka stanowi szereg krótkich opowiastek, na temat odbytych przez autora podróży. Nie ma tu chronologii czy podziału na kontynenty, mamy za to alfabet, a pod każdą literką odrębną przygodę. I tak oto dowiemy się, jak wygląda najgorszy zdaniem autora hotel na świecie, jak wyglądał jego Sylwester w Nepalu, bądź dlaczego upodobał sobie Polonię w Brazylii. Osobiście z wielkim sentymentem śledziłam też jego podróż tramwajami po moich rodzinnych stronach. Nie zabrakło również wrażeń z podróży najróżniejszymi liniami lotniczymi. Każda z opowieści jest stosunkowo krótka, przypomina anegdoty, jakie znajomi opowiadają po powrocie z ciekawego miejsca. Czyta się to z dużą przyjemnością, nawet jeśli czytelnik jest świadomy tego, że nabyte wiadomości nijak przydadzą mu się podczas jego własnych podróży. Można co najwyżej porównać wrażenia, i ile zna się już opisywane miejsce.
Miłym dodatkiem jest wkładka z kolorowymi zdjęciami nawiązującymi do wielu opowieści. Również fotografie kojarzą się bardziej ze zdjęciami przywiezionymi z wycieczki, niż z profesjonalnymi zdjęciami z reportaży. W tym przypadku zupełnie to jednak nie przeszkadza.
Całość stanowi bardzo sympatyczną lekturę, w sam raz na letni wieczór. Jedynym minusem wydało mi się nagminne zwracanie uwagi na urodę (lub częściej jej brak) przedstawicielek płci pięknej. Cóż, widać w tym wieku obcowanie z kobietami bywa bardziej ekscytujące niż obcowanie z naturą. ;-) Mimo to książka bardzo dobrze sprawdzi się w roli odprężacza, gdy brak chęci na bardziej wymagającą lekturę.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/08/alfabet-podroznika.html)
Lato to okres, gdy wyjątkowo chętnie snujemy plany o podróżach. Jedni preferują wylegiwanie się na plaży, inni wolą odkrywać nowe zakątki świata. Jeśli jednak letnia przygoda nie jest możliwa, można spróbować zastąpić ją dobrą lekturą z półki podróżniczej. Obecnie na rynku znajdziemy dość bogatą ofertę książek podróżniczych autorstwa polskich prominentów. Ja jednak skusiłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-27
"Karaluchy" to drugi tom serii, której głównym bohaterem jest policjant Harry Hole. Tym razem skomplikowane śledztwo sprowadzi go do stolicy Tajlandii. W tym właśnie miejscu zginął norweski ambasador. Już sam fakt, że jego ciało zostało znalezione przez prostytutkę sprawia, że wszyscy pragną sprawę rozwiązać możliwie szybko i najlepiej bardzo cicho. Do tego mężczyzna jest dobrze kojarzony z premierem, a obaj związani są z Chrześcijańską Partią Ludową. Nic więc dziwnego, że zarówno okoliczności zbrodni jak i skrzętnie skrywane tajemnice ambasadora mogą doprowadzić do upadku premiera. Właściwie trudno sobie wytłumaczyć, dlaczego do tak delikatnego zadania został przydzielony własnie Harry. Mężczyzna nadal zmaga się ze swoimi demonami a smutki bezskutecznie próbuje zatopić w alkoholu. Czy mimo to uda mu się wpaść na właściwy trop? Przecież nie od dziś wiadomo, że w Bankoku wyjątkowo łatwo ulec pokusom...
Akcja toczy się stosunkowo nieśpiesznie, pozostawiając nam wystarczającą ilość czasu by porządnie wgryźć się w złożoną sprawę. Oprócz zbrodni ze znaczącym politycznym kontekstem, dużo czasu poświęcimy tutaj problematyce seksbiznesu. Jak to się stało, że stolica Tajlandii stała się miejscem, do którego ludzie przybywają, by zaspokoić najbardziej chore seksualne zachcianki? Dlaczego wymiar sprawiedliwości innych krajów, nawet posiadając niezbite dowody na przestępstwa na tle seksualnym obywateli własnego kraju, tak często ma związane ręce? Jak do tej problematyki podchodzi sama Tajlandia?
Wracając jednak do samej kryminalnej intrygi, trzeba przyznać, że nie brakuje jej wielu smaczków. Potencjalnych motywów nie brakuje i bardzo łatwo podążyć fałszywym tropem. Harry jest typem policjanta niedoskonałego. Co prawda nieczęsto ulega swym słabościom, jednak ma w sobie na tyle samodyscypliny, by w ważnym momencie skupić się na sprawie i wpraść na trop, którego bardziej "poprawni" koledzy nie dostrzegają.
Nie brakuje również innych, wyrazistych postaci. Chyba najbardziej zadziałała mi na wyobraźnię postać, którą można już chyba zaliczać do trzecioplanowych. Postać, która będąc dzieckiem została okrutnie skrzywdzona, w wyniku czego całe dorosłe życie walczyła (skutecznie) ze skłonnościami pedofilskimi, a nawet zajęła się zawodowo ściganiem tych, którzy takim skłonnościom ulegają...
Książka doczekała się również bardzo udanej wersji audio, w której udział wzieli aktorzy takiej rangi jak Borys Szyc, Bogusław Linda czy Robert Więckiewicz. Aby uwiarygodnić całą opowieść, ekipa dźwiękowców udała się również do Bankoku, by zarejestować autentyczne odgłosy tego miasta. Czy to walka na ringu, czy spotkanie w barze, wszystko co słyszymy w tle zostało zarejestrowane w stolicy Tajlandii. Muszę przyznać że tego typu audiobooki bardzo mi się podobają, choć aby docenić ich urok, najlepiej poświęcić im całą uwagę. Słuchanie np. podczas prac w kuchni może sprawić, że część efektów a nawet samych dialogów może okazać się zbyt cicha.
Skandynawskich kryminałów pojawiło się na naszym rynku naprawdę dużo. Mimo to każdy kolejny czyta się z naprawdę dużym zainteresowaniem. Pociąga specyficzny klimat, tok prowadzenia spraw i odwaga w podejmowaniu niewygodnych tematów. Jo Nesbø to niewątpliwie autor, którego warto zapamiętać. Sama z przyjemnością poznam kolejne losy jego bohatera. Zachęcam.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/08/karaluchy.html)
"Karaluchy" to drugi tom serii, której głównym bohaterem jest policjant Harry Hole. Tym razem skomplikowane śledztwo sprowadzi go do stolicy Tajlandii. W tym właśnie miejscu zginął norweski ambasador. Już sam fakt, że jego ciało zostało znalezione przez prostytutkę sprawia, że wszyscy pragną sprawę rozwiązać możliwie szybko i najlepiej bardzo cicho. Do tego mężczyzna jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
https://alison-2.blogspot.com/2019/03/rzezbiarz-gregory-funaro.html
Gregory Funaro jest amerykańskim pisarzem, który rozpoczął swoją karierę od tworzenia thillerów. Po narodzinach córki zdecydował się porzucić tego typu twórczość i skupił się na młodszym odbiorcy. To właśnie jego książki dla młodzieży spotkały się z najcieplejszym przyjęciem, niemniej również jego pierwsze powieści prezentują się całkiem interesująco. "Rzeźbiarz" to pierwszy tom cyklu, którego bohaterem jest agent specjalny FBI, Sam Markham. W tej książce przyjdzie mu zmierzyć się z wyjątkowo wyrafinowanym przestępcą, dla którego zabiajanie naprawdę jest sztuką...
Spokojne miasteczko w stanie Rhode Island. Pewnego dnia policja otrzymuje niecodzienne zgłoszenie. W jednym z ogrodów pojawiła się znakomita replika posągu "Bachusa". Problem polega jednak na tym, że został on stworzony ... z ludzkich ciał. Do akcji wkracza FBI, które niezwłocznie udaje się po pomoc do historyk sztuki , Cathy Hildebrant. To właśnie jej psychopata zadedykował swoje makabryczne dzieło. Czy jej bogata wiedza na temat twórczości Michała Anioła stanowi klucz do schwytania przestępcy? Czy uda się to zrobić zanim on po raz kolejny zaskoczy świat niecodzienną rzeźbą?
Pomysł na fabułę jest dość niecodzienny. Psychopata przemieniający swoje ofiary w dzieła sztuki przeraża swoją bezwzględnością, ale i na pewno fascynuje. Jego zbrodnie zdają się mieć głębsze przesłanie. Wszystko wskazuje na to, że zbrodniarz pragnie uświadomić społeczeństwu, jak nisko upadło. Nic więc dziwnego, że fragmenty opisujące jego działalność, ale i sceny z przeszłości czyta się z bardzo dużym zainteresowaniem. Sporym plusem jest też umiejętne wplatanie do fabuły informacji na temat twórczości jednego z najbardziej znakomitych artystów w historii. To zawsze miłe zaskoczenie, gdy nastawiamy się wyłącznie na dreszczyk emocji, a otrzymujemy książkę, z której można wyciągnąć sporo interesujących i wartościowych informacji.
O ile postać szalonego psychopaty wypada tu bardzo intrygująco, o tyle słabiej prezentuje się duet Markham-Hildebrant. Rodzące się między nimi uczucie jest więcej niż oczywiste, ale i bardzo nieudolne. Agent specjalny wypada mało przekonywująco. Brak mu profesjonalizmu i błyskotliwości. Aż trudno uwierzyć, by ten człowiek mógłby choć odrobinę zbliżyć się do tak dobrze przygotowanego, działającego z taką precyzją przestępcy jak tytułowy Rzeźbiarz. Niewiele dobrego można również powiedzieć o Cathy Hildebrant. Co prawda czasem raczy nas ona interesującymi informacjami na temat rzeźb Michała Anioła, jednak gdy już idzie o wyciąganie wniosków, czy łączenie faktów, wypada bardzo blado i na dobrą sprawę FBI mogłoby spokojnie obejść się bez tej postaci.
Akcja powieści toczy się dość leniwie, większych emocji dostarczają wyłącznie opisy samych zbrodni. Kulminacyjna scena również nieco rozczarowuje, doprawdy trudno uwierzyć, że tak skrupulatny i metodyczny Rzeźbiarz nagle zaczyna działać tak chaotycznie i bezmyślnie. Bo jak nazwać zachowanie kogoś, kto doskonale wie, że ktoś w przeciągu kilku godzin zlokalizuje jego kryjówkę, a mimo to daje się podejść? Szkoda, że jakby nie spojrzeć ciekawy pomysł na zbrodnie nie został poprowadzony z większą fantazją i dynamizmem.
Podsumowując "Rzeźbiarz" to thiller o ciekawej, choć nie do końca dobrze poprowadzonej fabule. Jeżeli jednak spodobał Wam się choćby "Kod Leonarda da Vinci", jest duża szansa, że również "Rzeźbiarz" przypadnie Wam do gustu. Interesujący pomysł na zbrodnię i informacje na temat Michała Anioła to zdecydowanie najmocniejsze atuty książki.
https://alison-2.blogspot.com/2019/03/rzezbiarz-gregory-funaro.html
więcej Pokaż mimo toGregory Funaro jest amerykańskim pisarzem, który rozpoczął swoją karierę od tworzenia thillerów. Po narodzinach córki zdecydował się porzucić tego typu twórczość i skupił się na młodszym odbiorcy. To właśnie jego książki dla młodzieży spotkały się z najcieplejszym przyjęciem, niemniej również jego pierwsze...