-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
2014-08-29
2014-08-23
Czy 2% to dużo czy mało? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Zakładam, że gdyby jakakolwiek firma obniżyła wynagrodzenia o 2%, z dużym prawdopodobieństwem musiałaby liczyć się ze strajkiem. Z kolei informacja na opakowaniu makaronu „Teraz 2% więcej!” wzbudziłaby raczej uśmiech politowania niż euforię. Wyobraźcie teraz sobie następującą sytuację – z dnia na dzień znika 2% ludzkości. Dużo czy mało? Właśnie z takim problemem zetknęli się bohaterowie książki "Pozostawieni".
Tom Perrotta w swojej powieści doskonale oddaje poczucie totalnego zagubienia mieszkańców niewielkiego miasteczka Mapleton, trzy lata po tajemniczym zniknięciu. Co prawda książka koncentruje się na jednej, konkretnej rodzinie, jednak za jej sprawą uzyskujemy interesujący obraz całej lokalnej społeczności. Dla niektórych 2% oznacza o wiele więcej niż można sobie wyobrazić. Los bowiem nie jest szczególnie sprawiedliwy – jednej kobiecie może odebrać zarówno małżonka, jak i całe potomstwo, inną rodzinę pozostawić zaś nienaruszoną. Takie rodziny mogą czuć się wyróżnione, choć niekoniecznie szczęśliwe. Ogólna atmosfera żałoby udziela się również jej członkom. Pojawia się niewytłumaczalna potrzeba rozpaczania z powodu utraty kogokolwiek, nawet jeśli miałby to być mało lubiany kolega z piaskownicy, z którym od lat nie miało się kontaktu. Wszystkich dręczy pytanie, dlaczego zniknęły właśnie te, a nie inne osoby. Nic więc dziwnego, że powstają coraz to nowe teorie, a wraz z nimi coraz to nowe grupy, niebezpiecznie przypominające sekty...
Rodzina Garvey należy do tych, które choć los postanowił oszczędzić, nadal bardzo intensywnie przeżywają tragiczne wydarzenia z przeszłości. Głowa rodziny, Kevin, pełniący funkcję burmistrza, próbuje wyprowadzić miasteczko z całkowitego zastoju i poczucia bezradności. Niestety nawet we własnym domu nie może on liczyć na odrobinę zrozumienia i wsparcia. Jego żona opuszcza dom, by dołączyć do jednej z najbardziej prężnie działających sekt o nazwie Pozostali Winni. Również jego syn wyrusza w świat, próbując na nowo się określić. W domu pozostaje jedynie jego córka, jednak i jej życie całkowicie się zmienia. Zagubiona w nowej, skomplikowanej rzeczywistości, opuszczona przez matkę, z sumiennej uczennicy przeobraża się w rasową imprezowiczkę. Czy ta czwórka kiedykolwiek znajdzie sposób, by ponownie się odnaleźć?
"Pozostawieni" to powieść, o której zrobiło się głośno za sprawą serialu, w którym pojawiło się parę znaczących aktorów. Bardzo cieszy jednak fakt, że tym razem mamy do czynienia z czymś więcej niż sam szum medialny. Książka podejmuje naprawdę interesujący temat, a pisarz wykazał się sporym talentem. Co może wydawać się zaskakujące, czytelnika wcale nie dręczy pytanie, w jaki sposób doszło do tajemniczego zniknęcia i co stało się z zaginionymi osobami. Losy „pozostawionych” są na tyle zajmujące, że pogrążamy się w nich bez reszty. Sama tematyka może wydawać się ciężka, jednak Perrotta pisze z dużą lekkością i polotem, dzięki czemu w żaden sposób nie przytłacza, choć z całą pewnością zachęca do pewnej refleksji.
Jeżeli miałabym wskazać jakąkolwiek wadę książki, byłoby nim jej finał. Jestem przekonana, że niejedna osoba, po zakończeniu lektury, zaczęła poszukiwać informacji na temat jej kontynuacji. Tu spotyka nas srogie rozczarowanie, kontynuacji póki co nie ma, a zakończenie „Pozostawionych” poniekąd zawiesza nas w próżni z całą masą pytań, na które nie otrzymamy odpowiedzi. Być może jest to celowy manewr, zaostrzenie apetytu czytelników przed ogłoszeniem informacji o kontynuacji. Z drugiej jednak strony być może właśnie tak miało być. Podobnie jak bohaterowie książki, musimy zmierzyć się z sytuacją, w której wiele spraw jest niejasnych, każdy byłby wdzięczny za kilka gotowych odpowiedzi, jednak musi jakoś się odnaleźć bez nich. Jedno jest pewne, pomimo iż powieść wybiła się na fali komercyjnego serialu, sama w sobie stanowi zręcznie napisaną, intrygującą pozycję, której warto poświęcić uwagę. Polecam wszystkim, którzy chętnie sięgają po tego typu tematykę.
http://alison-2.blogspot.com/2014/08/pozostawieni-tom-perrotta.html
Czy 2% to dużo czy mało? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Zakładam, że gdyby jakakolwiek firma obniżyła wynagrodzenia o 2%, z dużym prawdopodobieństwem musiałaby liczyć się ze strajkiem. Z kolei informacja na opakowaniu makaronu „Teraz 2% więcej!” wzbudziłaby raczej uśmiech politowania niż euforię. Wyobraźcie teraz sobie następującą sytuację – z dnia na dzień znika 2%...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-03
Pierre Lemaitre to jeden z najbardziej utalentowanych, współczesnych, francuskich autorów powieści kryminalnych. W jego dotychczasowym dorobku znajdziemy zaledwie parę książek, mimo to Lemaitre zdążył zyskać uznanie na międzynarodowej scenie, co potwierdzają liczne nagrody, choćby Prix du polar européen za europejski kryminał 2010 roku, CWA International Dagger 2013 i Nagroda Goncourtów 2013.
Jego najnowszy kryminał, zatytułowany „Ofiara” to zakończenie trylogii, której głównym bohaterem jest Camille Verhoeven, mierzący zaledwie 145 cm wzrostu paryski komisarz. Polscy czytelnicy mieli już ogromną przyjemność poznać drugą część tej serii – „Alex”. Niestety nie dane im było poznać części pierwszej, co jest mocno odczuwalne podczas lektury „Ofiary” ale o tym nieco później. Natomiast już w tej chwili przestrzegam przed opisem książki na jej okładce, który zdradza zdecydowanie za dużo istotnych faktów i w dużym stopniu psuje przyjemność lektury.
Anne Forestier to zupełnie przeciętna kobieta, która za sprawą niekorzystengo zbiegu okoliczności, natyka się na bandytów, którzy właśnie przymierzają się do napadu na jubilera w pasażu handlowym. To przypadkowe spotkanie kończy się dla niej bardzo dramatycznie – zostaje brutalnie pobita, żeby nie powiedzieć skatowana i tylko cudem unika śmierci. Ponieważ kobieta zdołała przeżyć, jej sprawa nie należy do najbardziej naglących. Prawdopodobnie szybko zostałaby odłożona na półkę, gdyby nie fakt, że właśnie ta kobieta jest nową partnerką komisarza Verhoevena. Sprawa boleśnie przypomina mężczyźnie o tragicznych wydarzeniach z jego przeszłości, tym bardziej zależy mu na doprowadzeniu przestępców przed wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli oznacza to złamanie wszelkich zasad, obowiązujących w policji. Verhoeven nie ma jeszcze pojęcia, że śledztwo, którego właśnie się podejmuje, kryje w sobie wiele bardzo nieprzyjemnych niespodzianek.
Osoby, które miały przyjemność czytać „Alex”, szybko doszukają się pewnych podobieństw pomiędzy drugą i trzecią częścią tylogii. Nie oznacza to jednak, że ostatnia część nie dostarcza sporej dawki wrażeń, choć w bezpośrednim porównaniu, „Alex” wypada jednak zdecydowanie lepiej. Obie książki cechuje niesamowita dokładność i wymyślność okrucieństw, jakim poddawane są ofiary. Gdy czytelnikowi wydaje się, że nie może być już brutalniej czy makabryczniej, pisarz po raz kolejny przechodzi samego siebie. Niejeden czytelnik wręcz zapragnie, by żywot ofiary dobiegł wreszcie końca i by w śmierci znalazła ukojenie. Lemaitre ma jednak wobec nich zupełnie inne zamiary. Jego kryminały to najlepszy dowód na to, że nie potrzeba szeregu ofiar śmiertelnych, by „wcisnąć czytelnika w fotel”. Drugie zasadnicze podobieństwo to skłonność autora do komplikowania tego, co z reguły w kryminałach uznawane jest za pewnik. W niemal każdym kryminale znajdziemy ofiarę przestępstwa, bądź kryminalną zagadkę, a fabuła obraca się wokół poszukiwań sprawcy. Francuski pisarz jak ognia unika wszelkich schematów, dlatego czytelnik z góry powinien nastawić się na spektakularne niespodzianki. W przeciwnym razie bardzo szybko zostanie wywiedziony w pole. Wspomniane przeze mnie podobieństwa sprawiają, że „Ofiara” dostarczy największych emocji osobom, które jeszcze nie poznały zręcznego pióra Lemaitre‘a. Każdy jednak powinien docenić jego ogromny talent, a lektura z pewnością dostarczy wielu mocnych wrażeń.
Sama fabuła „Ofiary” jest naprawdę świetnie przemyślana, choć być może nieco bardziej stonowana, mniej dynamiczna, niż jej znakomita poprzedniczka. To co jednak tym razem przeszkadzało mi najbardziej to fakt, że nie miałam szansy, by wcześniej poznać pierwszej części trylogii. W „Ofierze” pojawia się szerego istotnych spraw z przeszłości komisarza, które stanowią treść początku serii. Co prawda czytelnik zostaje wprowadzony we wszystkie istotne sprawy, niemniej o wiele bardziej ekscytujące byłoby uprzednie poznanie całej treści pierwszej książki. W tej chwili, nawet jeśli ktoś zechciałby wydać ją na polskim rynku, znając jej „streszczenie” długo zastanawiałabym się, czy w ogóle po nią sięgnąć. Że tak się stało, bo mając za sobą lekturę trzech książek pisarza, jestem niemal pewna, że również ta pierwsza byłaby znakomita.
Drugim znaczącym mankamentem może być zastosowana tu narracja w czasie teraźniejszym, która z początku może nieco doskwierać. Zaręczam jednak, że drobny wysiłek naprawdę się opłaca. Z czasem czytelnik do tego stopnia wciąga się w fabułę, że zupełnie zapomina o stosowanej narracji.
Kilka mniej lub bardziej istotnych mankametów to jednak zaledwie drobiazgi w obliczu niezaprzeczalnych zalet kryminału. Doskonale wykreowana, intygująca postać komisarza, dopracowana w każdym szczególe fabuła, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i mocnych wrażeń, przewrotna dwuznaczność opisywanych sytuacji, sprawiają, że „Ofiara” stanowi wspaniałą ucztę literacką dla każego miłośnika powieści kryminalnych. Gorąco polecam a sama z niecierpliwością wyczekuję kolejnych, mam nadzieję równie znakomitych książek francuskiego pisarza.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/08/ofiara-pierre-lemaitre.html)
Pierre Lemaitre to jeden z najbardziej utalentowanych, współczesnych, francuskich autorów powieści kryminalnych. W jego dotychczasowym dorobku znajdziemy zaledwie parę książek, mimo to Lemaitre zdążył zyskać uznanie na międzynarodowej scenie, co potwierdzają liczne nagrody, choćby Prix du polar européen za europejski kryminał 2010 roku, CWA International Dagger 2013 i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-18
Alina Białowąs urodziła się we Wrocławiu i tam mieszka aż do dzisiaj. Jej marzeniem była kariera dziennikarki, jednak życie napisało dla niej inny, choć równie ciekawy scenariusz. Jej debiutancka książka, "Galeria uczuć", spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony czytelniczek. Najnowsza książka, "Grzeczna dziewczynka", póki co dostępna jest jedynie w formie elektronicznej. Jestem jednak przekonana, że już niedługo któryś z wydawców dostrzeże jej potencjał i pojawi się na księgarnianych półkach.
Główną bohaterką książki jest dwudziestopięcioletnia Karolina Wysocka. Pomimo młodego wieku, kobieta ma już za sobą nieudane małżeństwo. Oglądając film z własnego ślubu, próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie, jak w przyszłości uniknąć błędów, które popełniła w przeszłości.
Czytelnicy zapewne dość szybko dojdą do wniosku, że Karolina ma przed sobą naprawdę wiele pracy. Naiwność, o ile nie głupota, zdają się być na stałe wpisane w jej zachowanie. Niejedna osoba będzie przecierać oczy ze zdumienia, że młoda, inteligentna osoba, może nieustannie ignorować bardzo oczywiste zagrożenia. Kobieta zdaje się być zupełnie zaślepiona miłością i pozostaje obojętna na to, co zdają się widzieć wszystkie osoby w jej najbliższym otoczeniu. Cóż, można się na nią złościć i niedowierzać, trzeba jednak wziąć pod uwagę kim jest nasza bohaterka. To młoda dziewczyna, która ma już za sobą jeden, bolesny zawód miłosny. Od dłuższego czasu jest sama, a obserwując silne uczucie, jakim darzą się jej rodzice, nieustannie marzy o równie romantycznej miłości. Karolina jest bardzo zakompleksiona, swoje niepowodzenie w miłości tłumaczy mankamentem swej urody, jakim są w jej przekonaniu piegi. Od lat utwierdza się w przekonaniu, że normalny mężczyzna nie może zainteresować się kimś, kto wygląda tak jak ona. Gdy w życiu dziewczyny pojawia się niesamowicie przystojny mężczyzna, Karolina nie może nadziwić się swojemu szczęściu. Kilka szarmanckich gestów wystarcza, by uwierzyła, że na jej drodze stanął ktoś naprawdę wyjątkowy, z kim będzie mogła spędzić resztę życia. Co prawda w ich związku nie brakuje mniej przyjemnych momentów, jednak z reguły potrafi je sobie wytłumaczyć brakiem doświadczenia i obycia w kontaktach z mężczyznami. Tak bardzo pragnie zapełnić pustkę w swoim sercu, że przystaje na coraz to nowe kompromisy i upokorzenia. Wszystko w imię miłości...
Wbrew pozorom kobiet, które zachowują się podobnie jak Karolina, jest naprawdę bardzo wiele. Alina Białowąs doskonale opisała sposób ich myślenia i zachowania. Tak jak nasza bohaterka najczęściej dostrzegają one niepokojące sygnały, jednak wolą się okłamywać, niż dopuścić myśl, że związek nie ma przyszłości. Podobnie jak Karolina, próbują ukryć problemy przed najbliższymi i czasem mijają nawet lata, zanim ktoś jest w stanie dostrzec ich dramat. Być może właśnie dlatego warto sięgnąć po "Grzeczną dziewczynkę" - niewykluczone, że ktoś, kogo znamy, znajduje się w podobnej sytuacji i potrzebuje wsparcia...
Alina Białowąs w swojej najnowszej powieści, po raz kolejny zdołała udowodnić, że jest naprawdę uważną obserwatorką życia. Tworzone przez nią bohaterki to postacie bardzo realistyczne, którym nie brakuje zarówno zalet, jak i wad. W gruncie rzeczy wcale nie musimy ich lubić, ważniejsze jest, że ich zachowania wywołują w nas autentyczne emocje i skłaniają do głębszych przemyśleń. Wartka akcja sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko. Choć dobrze wiemy, jak historia się kończy, w żaden sposób nie umniejsza to przyjemności czytania. Jak wspomniałam na początku, mam nadzieję, że powieść już wkrótce zostanie wydana na papierze. Z całą pewnością na to zasługuje i jestem przekonana, że już wkrótce znajdzie spore grono wiernych czytelników. Serdecznie polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/07/grzeczna-dziewczynka-alina-biaowas.html)
Alina Białowąs urodziła się we Wrocławiu i tam mieszka aż do dzisiaj. Jej marzeniem była kariera dziennikarki, jednak życie napisało dla niej inny, choć równie ciekawy scenariusz. Jej debiutancka książka, "Galeria uczuć", spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony czytelniczek. Najnowsza książka, "Grzeczna dziewczynka", póki co dostępna jest jedynie w formie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-29
Katarzyna Bonda to z całą pewnością pisarka doskonale znana wszystkim miłośnikom kryminałów. Na swoim koncie posiada już kilka znakomitych pozycji, nic więc dziwnego, że o „Pochłaniaczu” zrobiło się głośno na długo przed samą premierą. Każdy, kto kiedykolwiek miał przyjemność poznać którąkolwiekz książek Bondy, zastanawiał się, czy uda jej się utrzymać wysoki poziom, znowu czymś pozytywnie zaskoczyć. Jedno jest pewne, książka robi wrażenie już na pierwszy rzut oka. Blisko 700 stron i intrygująca okładka sprawiają, że koło tego kryminału trudno przejść obojętnie. Czy zawartość okazała się równie imponująca?
Główną bohaterką jest profilerka, Sasza Załuska. Po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield, kobieta pragnie zacząć życie od nowa, tym razem już w ojczyźnie. Niestety złośliwy los zdaje się mieć wobec niej zupełnie inne plany. Do Saszy zgłasza się niejaki Paweł Bławicki, właściciel znanego, sopockiego klubu. Mężczyzna obawia się, że jego wspólnik - była gwiazda estrady, której raz w życiu udało się wyprodukować prawdziwy przebój, planuje go zabić. Bławicki pragnie aby to właśnie Załuska dostarczyła mu niezbitych dowodów potwierdzających jego hipotezę. Kobieta niechętnie przystaje na propozycję, jednak wydarzenia kolejnych dni sprawiają, że odaje się sprawie bez reszty. To, co początkowo wydawało się być typową różnicą zdań pomiędzy skłóconymi wspólnikami, okazuje się być zawiłą sprawą, której początków należy doszukiwać się wiele lat wcześniej. Wiele wskazuje na to, że dawny przebój może zawierać bardzo istotną dla sprawy wskazówkę. Czy profilerce uda się właściwie ją rozszyfrować?
Muszę przyznać, że tym razem mam poważny problem ze wskazaniem tego, co moim zdaniem stanowi najmocniejszą stronę książki. „Pochłaniacz” to opowieść, która zdaje się składać z samych dobrych stron. Kryminalna intryga została dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Pisarka nie szczędzi nam smakowitych detali, ukazuje sprawę w najróżniejszych perspektywach, dozując fakty tak umiejętnie, by niejednokrotnie wyprowadzić czytelnika w pole. Również w kwestiach takich jak zaplecze pracy policji, jak również obowiązków samego profilera, Bonda po raz kolejny potwierdza, że doskonale zna się na rzeczy i jak zwykle włożyła wiele pracy w to, by jej opowieść, choć przecież fikcyjna, posiadała bardzo solidne podstawy. Każdy miłośnik kryminałów z pewnością doceni szereg szalenie interesujących informacji na temat praktycznego wykorzystania osmologii w procesie identyfikowania sprawcy zbrodni. Kolejnym plusem są kreacje bohaterów, przede wszystkim samej Saszy Załuskiej. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że profilerka to kolejna postać wpisująca się w jakże dobrze znany schemat – policjant po przejściach, rozdrapujący stare rany i walczący (z różnym skutkiem) z uzależnieniem od alkoholu. Na szczęście wykreowana przez Bondę postać ma do zaoferowania o wiele więcej. To, co mogłoby sprawić, że uznamy ją za kolejną typową bohaterkę kryminału, stanowi tutaj zaledwie smaczek, która pozwala postrzegać ją jako człowieka z kwi i kości a nie typ superbohatera. Warto również wspomnieć o świetnie nakreślonym klimacie „Pochłaniacza”, za sprawą którego czytelnik bardzo szybko przenika w niezwykły, książkowy świat.
Na okładce książki pojawiły się słowa Zbigniewa Miłoszewskiego, który nawołuje by zapamiętać nazwisko pisarki, gdyż właśnie stała się ona królową polskiego kryminału. Nie do końca mogę się zgodzić z tym stwierdzeniem. W moim odczuciu, Katarzyna Bonda już wcześniej piastowała tą zaszczytną rolę, a „Pochłaniaczem” zaledwie potwierdziła, że nie bez powodu zasiadła na tronie. Bonda stanowi dla mnie synonim polskiego kryminału najwyższej klasy – takiego, który z pewnością wymaga sporego zaangażowania czytelnika, jednak z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wysiłek naprawdę się opłaca. Szkoda, że na kolejną część przygód znakomitej profilerki przyjdzie nam czekać aż do 2015 roku, z góry jednak zakładam, że będzie to kolejne, smakowite, czytelnicze doznanie. Pozostaje cierpliwie czekać a w miedzyczasie zachęcać do poznania tej niezwykle utalentowanej pisarki, co niniejszym robię. Polecam!
(http://alison-2.blogspot.com/2014/06/pochaniacz-katarzyna-bonda.html)
Katarzyna Bonda to z całą pewnością pisarka doskonale znana wszystkim miłośnikom kryminałów. Na swoim koncie posiada już kilka znakomitych pozycji, nic więc dziwnego, że o „Pochłaniaczu” zrobiło się głośno na długo przed samą premierą. Każdy, kto kiedykolwiek miał przyjemność poznać którąkolwiekz książek Bondy, zastanawiał się, czy uda jej się utrzymać wysoki poziom, znowu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-25
Nie ulega wątpliwości, że koty należą do najbardziej fascynujących zwierząt, jakie zamieszkały pod naszymi dachami. Każda osoba, która kiedykolwiek dzieliła z nimi swoje cztery ściany doskonale wie, jak wielu niesamowitych doznań mogą one dostarczyć. W odróżnieniu od psów, koty są bardzo niezależne. Być może właśnie dlatego każdy przejaw sympatii z ich strony jest dla nas tak cenny.
Na rynku pojawiło się już wiele publikacji odnośnie hodowli kotów, charakterystyk poszczególnych ras, czy też poradników, które mają nauczyć nas harmonijnego współżycia z naszymi futrzastymi podopiecznymi. Co więc sprawia, że warto sięgnąć po książkę autorstwa Johna Bradshawa zatytułowaną "Zrozumieć kota"? Bradshaw jest brytyjskim naukowcem, który od ponad 30 lat zajmuje się badaniami nad zwierzętami domowymi. Jego książka to wnikliwa pozycja, opisująca naturę kotów, a także proces ich udomowienia, który nadal nie zakończył się całkowitym sukcesem. Książka nie da nam odpowiedzi na pytanie, co zrobić, by kot nie niszczył kwiatków, czy też nie drapał mebli, za to tłumaczy co sprawia, że nasz pupil z prawdziwą pasją oddaje się właśnie takim zajęciom. Pierwsza, obszerna część poświęcona jest drodze, jaką przeszedł kot do dnia w którym zamieszkał z człowiekiem. W odróżnieniu od psów, kot nigdy nie należał do zwierząt szczególnie praktycznych i bardzo trudno było go czegokolwiek nauczyć. Co więc sprawiło, że człowiek zechciał przyjąć go pod swój dach? Co sprawiło, że kot postanowił skorzystać z tego zaproszenia? Bradshaw nie ogranicza się jedynie do zmian, jakie następowały w psychice kota. Pokazuje również, jak ewoluował nasz stosunek do tego zwierzęcia. Niestety w dziejach ludzkości nie brakowało okresów, które przysporzyły kotom niesamowitych cierpień. Co więcej, nawet w dzisiejszych czasach nie brakuje osób, które pragną drastycznie ograniczyć populację kotów, twierdząc, że właśnie te zwierzęta wyrządzają dzikiej naturze niesamowite szkody. Jak to możliwe?
Książka oprócz ciekawego zarysu historycznego, zawiera szereg niesamowitych ciekawostek. Czy wiedzieliście przykładowo, że słońce nie stymuluje skóry kota do produkcji witaminy D? Czy wiecie, że większość rudych kotów to samce? Bradshaw próbuje również odpowiedzieć na pytania, które wcześniej czy później zada sobie każdy miłośnik kota. Czy to prawda, że jesteśmy dla niego wyłącznie personelem? Czy kot jest w stanie pokochać człowieka? Czy zabawny "traktorek w brzuchu" to zawsze oznaka zadowolenia?
Jak zawsze w takich przypadkach, książka jest "jedynie" zbiorem obserwacji, bo tylko sam kot mógłby precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie, co czuje. Niemniej trudno by było nie docenić ogromnej pracy, jaką naukowiec włożył w proces dogłębnego poznania zachowań kotów i jestem przekonana, że większość jego spostrzeżeń jest jak najbardziej trafna. Doceniam również przystępny język książki, dzięki któremu każdy miłośnik kotów, będzie miał okazję spojrzeć na nie z zupełnie innej perspektywy. Studiowanie psychiki kota może być równie pasjonujące jak obcowanie z tymi niezwykłymi zwierzętami. Gorąco polecam zarówno wszystkim kociarzom, jak i osobom, które poszukują prezentu dla osoby, która dzieli swoje życie z kotem. Wnikliwa, poruszająca wiele aspektów, wciągająca. Właśnie tak powinno pisać się o kotach. Zachęcam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/06/zrozumiec-kota-john-bradshaw.html)
Nie ulega wątpliwości, że koty należą do najbardziej fascynujących zwierząt, jakie zamieszkały pod naszymi dachami. Każda osoba, która kiedykolwiek dzieliła z nimi swoje cztery ściany doskonale wie, jak wielu niesamowitych doznań mogą one dostarczyć. W odróżnieniu od psów, koty są bardzo niezależne. Być może właśnie dlatego każdy przejaw sympatii z ich strony jest dla nas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-07
Bywa, że znany pisarz zaskakuje czytelników książką inną niż wszystkie, jakie dotąd napisał. Czasem taki literacki eksperyment wywołuje zachwyt, równie często bywa źródłem wielkiego rozczarowania. Również Arturo Pérez-Reverte podjął się takiego ryzyka – z jakim skutkiem?
"Mężczyzna, który tańczył tango" to historia trzech spotkań: w roku 1928 podczas rejsu do Buenos Aires, w 1937 na Lazurowym Wybrzeżu i w 1966 nieopodal Neapolu. Spotkań dwójki ludzi, którzy choć bardzo się od siebie różnią, darzą się wyjątkowym uczuciem. Gdy spotykają się po raz pierwszy, Max jest tancerzem na luksusowym statku, którego zadaniem jest zabawiać zamożne damy, które odbywają podróż samotnie, bądź ich partnerzy nie są skorzy do pląsów na parkiecie. W tej pracy mężczyzna dostrzega dla siebie sporą szansę, by dobrze ustawić się na przyszłość. Nie ulega wątpliwości, że damy nie byłyby zachwycone, dowiadując się o jego dodatkowym zajęciu... Kto wie, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie pojawiła się w nim Mecha Inzunza, zjawiskowa żona utalentowanego, słynnego i bardzo bogatego kompozytora. Kobieta staje się dla niego godną partnerką, i to nie tylko na parkiecie. Mężowi ta sytuacja zdaje się nie przeszkadzać, tym bardziej, że przy pomocy Maxa pragnie napisać niepowtarzalne tango.
Podczas kolejnego spotkania Mecha doskonale już wie, jakim typem człowieka jest Max. Czego wiedzieć nie może – Max uczestniczy właśnie w bardzo tajemniczej misji. Ostatnie spotkanie odbywa się w chwili, gdy oboje burzliwą młodość mają dawno już za sobą. Mecha towarzyszy synowi w prestiżowym turnieju szachów. Jego przeciwnikiem jest rosyjski mistrz, który ciągnie za sobą szeregi agentów. Jaką rolę w tych rozgrywkach odegra Max?
Najnowsza książka Pérez-Reverte to niekoniecznie dobry wybór dla miłośników szybkiej i pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. Mimo to jestem nią naprawdę oczarowana. Szczególnie pierwsze spotkanie bohaterów, podczas którego wszystko obracało się wokół tanga, dostarczyło mi naprawdę głebokich wrażeń. Jest coś niesamowicie zmysłowego w sposobie, w jaki pisarz zdołał opisać taniec. Odważę się nawet stwierdzić, że więcej w nim erotyzmu niż w niejednym opisie aktu seksualnego. Relacje pomiędzy Maxem i Mechą są tak złożone i niejednoznaczne, że trudno nazwać to zwykłym romansem. Uczucia bohaterów dalekie są od ckliwości i banalności. Momentami można podejrzewać, że parę łączy wyłącznie specyficzna fascynacja, by chwilę później być przekonanym, że to ich do siebie przyciąga to potęga miłości. Czytelnik nie przestaje się zastanawiać, czy ta dwójka mogłaby mieć szansę na wspólną przyszłość.
Być może opisy gry w szachy nie mają już w sobie tego ładunku namiętności, jednak trudno nie docenić sposobu, w jaki pisarz oprowadza nas po zawiłościach tej gry. Szachy na poziomie mistrzowskim to już nie przyjemna rozgrywka a ciężka praca. Godziny analizowania przebiegu rozgrywek i opracowywania kolejnych strategii. Do tego szereg sprytnych zagrywek mających na celu wyprowadzenie przeciwnika z równowagi. Każde posunięcie ma ogromne znaczenie dla dalszego przebiegu gry, drobny błąd czy niedopatrzenie może skończyć się całkowitą klęską. Nadal jestem pod dużym wrażeniem tego, jak pisarz zdołał przybliżyć czytelnikowi tę jakże interesującą i złożoną grę.
W "Mężczyźnie, który tańczył tango" wszystko znakomicie się harmonizuje. Skomplikowane kroki tanga, zawiłe ruchy w szachach, uczucie, które nieustannie musi manewrować pomiędzy narastającymi komplikacjami. Świetnie nakreślone postacie wciągają nas w swoją niecodzienną rzeczywistość, w której bardzo łatwo się zatracić. Jeżeli cenicie książki, które zamiast pędzić do zakończenia, pozwalają rozsmakować się w niespiesznych, za to wspaniale opisanych scenach, być może właśnie znaleźliście pozycję dla siebie. Ze swojej strony gorąco polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/mezczyzna-ktory-tanczy-tango.html)
Bywa, że znany pisarz zaskakuje czytelników książką inną niż wszystkie, jakie dotąd napisał. Czasem taki literacki eksperyment wywołuje zachwyt, równie często bywa źródłem wielkiego rozczarowania. Również Arturo Pérez-Reverte podjął się takiego ryzyka – z jakim skutkiem?
"Mężczyzna, który tańczył tango" to historia trzech spotkań: w roku 1928 podczas rejsu do Buenos Aires,...
Od pewnego czasu w Polsce panuje moda na zdrowy tryb życia i aktywność fizyczną. Wszysto zaczęło się wraz z pojawieniem się na scenie Ewy Chodakowskiej. Kobiety wreszcie mogły zacząć ćwiczyć w towarzystwie kogoś z „ich rodzimego podwórka”, kogoś zdecydowanie im bliższego niż amerykańskie trenerki. Programy Chodakowskiej do łatwych nie należą, jednak to właśnie sprawia, że efekty mogą być naprawdę spektakularne. Mimo to nie brakuje osób, które zamiast kolejnych wymachów i przysiadów, wolałyby zacząć regularnie uprawiać konkretny sport, przykładowo bieganie. I właśnie tu pojawia się dziennikarka, Beata Sadowska. Jej książkę „I jak tu nie biegać!” bez trudu odnajdziecie w księgarniach czy kioskach. Pierwsze recenzje okazały się bardziej niż entuzjastyczne. Ponieważ jednak są to opinie osób, które biegają już od wielu lat, a do tego często miały z autorką jakiś bardziej osobisty kontakt, pozostałam nieco sceptyczna i postanowiłam na własnej skórze przekonać się, czy książka faktycznie jest dobrym motywatorem dla osoby, która dopiero zastanawia się, czy bieganie to sport dla niej, bądź własnie rozpoczyna swoją przygodę z bieganiem. Bo z założenia, przede wszystkim do takich osób skierowana jest ta książka. O moich wrażeniach już za chwilę.
„I jak tu nie biegać!“ nie jest typowym poradnikiem, dzięki któremu dowiemy się, jak rozpocząć przygodę z bieganiem, choć oczywiście nie brakuje w niej praktycznych porad. Książka stanowi przede wszystkim zachętę do tej jakże naturalnej dla człowieka formy aktywności. To opowieść o wielu pięknych doświadczeniach, jakie dziennikarka wiąże z bieganiem, próba przelania swojej pasji na papier. Autorka z osoby niechętnej do biegania, przeobraziła się w oddaną fankę tego sportu, która ma obvecnie na swoim koncie szereg maratonów na kilku kontynentach. Jej opowieść uzupełnia szereg przepięknych zdjęć często z bardzo odległych zakątków świata. Relacja Sadowskiej regularnie przeplatana jest wypowiedziami Kuby Wiśniewskiego, cenionego trenera biegowego, który podpowiada czytelnikowi, jak biegać, by zajęcie to stało się dla nas jak najbardziej naturalne i przyniosło nam wiele satysfakcji. Jak już jednak wspomniałam, książka stanowi przede wszystkim motywator, a merytoryczne wskazówki są jedynie jej dodatkiem.
„I jak tu nie biegać!“ to książka bardzo osobista i nie ma wątpliwości, że autorka włożyła w nią naprawdę dużo serca. Być może właśnie dlatego tak trudno ją ocenić, a wrażenia każdego z czytelników będą bardzo subiektywne. To bardzo pozytywna lektura, choć osobiście ma do niej kilka zastrzeżeń. Zacznę jednak od tego, co podobało mi się najbardziej. Czytając niemal fizycznie odczuwamy energię Sadowskiej. Nie da się ukryć, że bieganie stanowi bardzo ważny element jej życia. Dla osoby, która zastanawia się nad rozpoczęciem przygody z bieganiem, może to być bardzo skuteczna zachęta do rozpoczącia regularnych treningów. Co więcej, po przeczytaniu książki zapoznałam się z wieloma opiniami na blogach biegaczy i wszyscy byli zgodni co do tego, że opisane przez Sadowską doświadczenia i spostrzeżenia, stanowią również część ich osobistej drogi. Oznacza to, że autorka nie jest odosobnionym wyjątkiem, a bieganie może być naprawdę niepowtarzalnym doświadczeniem. Dzięki wypowiedzom Kuby Wiśniewskiego przekonana do biegania osoba, nie musi od razu biec do księgarni w poszukiwaniu kolejnej książki. Myślę że ta pozycja w zupełności wystarczy, by przekonać się na własnej skórze, czy bieganie to dla nas właściwy sport. Za wyjątkowo przydatny uznałam fragment odnoszący się do potrzeby wykonywania konkretnych ćwiczeń, w celu wzmocnienia poszczególnych partii ciała. Szczególnie osoby początkujące nie powinny zapominać o tym, że do regularnego uprawiania sportu należy solidnie się przygotować, w przeciwnym razie szybko zakończy się to kontuzją. Bardzo przydatny wydał mi się również rozdział dotyczący typowych błędów osoby, która pragnie zacząć biegać. Jednym z typowych „objawów” takiego planowania jest gromadzenie markowych gadżetów, które rzekomo mają wspomagać nasze treningi. W praktyce często trwonimy masę czasu i pieniędzy na przedmioty, które tak naprawdę wcale nie są nam potrzebne i które w wielu przypadkach nigdy nie zostaną użyte... Dla wielu osób dużym atutem będzie również oprawa całej książki. Przejrzyste rozdziały, piękne zdjęcia, przepisy, wycinki z portali społecznościowych, notatki – całość prezentuje się naprawdę bardzo ładnie. Wreszcie duży plus za przyznanie się, że bywają dni, gdy nawet największego fana sportu dopada ... leń. Jesteśmy tylko ludźmi, czasem zniechęci nas pogoda, czasem po prostu nie jesteśmy w nastroju do biegania. Można spróbować przełamać taką niechęć, jednak czasem można po prostu dać sobie wolne. Lepiej zregenerować siły i „zatęsknić” za bieganiem, niż do czekogolwiek się zmuszać i doprowadzić do tego, że będzie to się kojarzyło z przykrym obowiązkiem. Naprawdę bardzo zdrowe i ludzkie podejście do sprawy.
Pomimo wielu pozytywów, mam wrażenie, że wiele osób z przyjemnością przeczyta całą książkę, by zaraz potem odłożyć ją na półkę i zapomnieć, że kiedykolwiek rozważało się bieganie. Co prawda Sadowska próbuje przekonać nas, że bieganie to sport dla każdego, jednak większość jej relacji sprawia wrażenia, jakby było to zajęcie dla elity. Nowy Jork, Tokio, tajemnicza, egzotyczna wyspa, której nazwy nie chce zdradzić – to z pewnością cudowne miejsca na biegi, podczas których można zrobić kilka spektakularnych zdjęć. Niestety przeciętny czytelnik nie będzie mógł sobie na nie pozwolić – poogląda fotografie, powzdycha, że też by tak chciał i na tym się skończy. Osobiście życzyłabym sobie więcej wypowiedzi na temat uroków biegania w miejskim parku, pomysłów jak zorganizować sobie ciekawą trasę, mieszkając w średniej wielkości mieście itp. Autorka próbuje kreować się na osobę, która kiedyś wzbraniała się od biegania, a obecnie zalicza kolejne maratony. Teoretycznie ma być to dowód na to, że bieganiem może zająć się każdy. Sęk w tym, że choć Sadowska kiedyś nie biegała i tak należy do osób bardzo aktywnych, uprawiających najróżniejsze sporty. Nie jest to więc droga „od zera do bohatera” jakiej wrażenie próbuje sprawić. Wiele miejsca poświęcono również temu, że najważniejsze jest, by po prostu biegać i czerpać z tego radość, a nie ograniczać się do pobijania rekordów i najróżniejszych statystyk. Cały dowcip polega jednak na tym, że w innym miejscu autorka sama przyznaje, że ma obsesję na punkcie planów treningowych. Jeżeli przykładowo ma zaplanowaną godzinę a wie, że będzie miała do dyspozycji 45 minut to bieganie jest dla niej ... bez sensu. Nie da rady wypełnić planu więc po co w ogóle zaczynać?
Jak już jednak wspomniałam, książka należy do bardziej osobistych i każda osoba będzie odbierać ją nieco inaczej. Ponieważ jednak bardzo różni się od innych książek dostępnych na rynku, myślę że warto zaryzykować jej lekturę. Być może to właśnie entuzjazm Sadowskiej sprawi, że wreszcie się przełamiecie i odbędziecie swój pierwszy bieg (jeszcze lepiej marsz z truchtem), a z czasem będziecie mogli z dumą opowiedzieć znajomym, że biegacie i jakie fantastyczne jest to zajęcie. Zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2014/04/i-jak-tu-nie-biegac-beata-sadowska.html
Od pewnego czasu w Polsce panuje moda na zdrowy tryb życia i aktywność fizyczną. Wszysto zaczęło się wraz z pojawieniem się na scenie Ewy Chodakowskiej. Kobiety wreszcie mogły zacząć ćwiczyć w towarzystwie kogoś z „ich rodzimego podwórka”, kogoś zdecydowanie im bliższego niż amerykańskie trenerki. Programy Chodakowskiej do łatwych nie należą, jednak to właśnie sprawia, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-26
„Kamerdyner” to tytuł amerykańskiego dramatu biograficznego, w reżyserii Lee Danielsa, który pojawił się na wielkim ekranie w 2013 roku. Film opowiada losy czarnoskórego mężczyzny, Eugene'a Allena, który w poszukiwaniu lepszgo życia, opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA. Jego summienność i zaangażowanie w wykonywane prace, szybko zostają dostrzeżone, nic więc dziwnego, że ktoś sugeruje mu, by ubiegał się o pracę kamerdynera w Białym Domu. Allen pozytywnie przechodzi proces rekrutacji, przez 30 lat oddanie służy kolejnym prezydentom, będąc świadkiem wielu przełomowych wydarzeń.
W przypadku tak głośnych produkcji dość często pojawia się również książka o tym samym tytule, z filmową okładką. Z reguły jest to opowieść, na podstawie której powstała ekranizacja i dokładnie tego spodziewałam się, sięgając po książkową wersję „Kamerdynera”. Zupełnie zignorowałam informację z okładki, która okazała się kluczowa. „Inspiracja oscarowego filmu” – to chyba najkrótsza, ale zarazem bardzo trafna recenzja całej zawartości.
„Kamerdyner” tak naprawdę stanowi dodatek do filmu. W moim odczuciu, książkę można by sprzedawać w pakiecie, razem z filmem na DVD. Jej autor, Wil Haygood, jest dziennikarzem „Washington Post”, który przed wyborami prezydenckimi w roku 2008, trafił na historię Allena. Ponieważ wiele wskazywało na to, że wybory wygra Obama, uznał, że kamerdyner stanowi wręcz idealny temat na artykuł. Oto człowiek, który od lat pracuje w Białym Domu, będąc światkiem wielu kluczowych wydarzeń w życiu czarnoskórych mieszkańców Ameryki, przygotowuje się do dnia, w którym będzie mógł zagłosować na pierwszego czarnoskórego kandydata na prezydenta. Haygood miał rację, artykuł zyskał dużą popularność i stał się bazą dla bardzo interesującego filmu. W książce, autor opisuje swoje wrażenia ze spotkań, jakie odbył z Allenem. Wraz z nim dane nam będzie prześledzić drogę od artykułu do filmu, i nastroje towarzyszące jego powstawaniu. Ponadto Haygood nakreślił nam sytuację, z jaką od lat borykają się czarnoskórzy aktorzy, a także przybliżył sylwetki kolejnych prezydentów, jakim służył czarnoskóry kamerdyner. Eisenhower, John F. Kennedy, Lyndon B. Johnson, Richard Nixon, czy Ronald Reagan – prezydentura każdego z nich naznaczona była problematyką segregacji rasowej, można więc sobie wyobrazić, jak niesamowita musiała być dla Allena służba właśnie takim osobom.
Książkę uzupełnia szereg ciekawych zdjęć. Część z nich to fotografie dokumentujące służbę prawdziwego kamerdynera. Pokazany jest na nich podczas pracy, ale również podczas rozmów ze swoimi kolejnymi pracodawcami. W drugiej części znajdziemy z kolei dużą liczbę zdjęć z planu filmowego, co jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że książka nierozerwalnie łączy się z ekranizacją i powinny występować łącznie.
W tym przypadku chyba lepiej zacząć jest od obejrzenia filmu, który z pewnością dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń. Dopiero później warto sięgnąć po książkę, przypomnieć sobie najbardziej wyjątkowe sceny, poznać zaplecze filmu i dowiedzieć się nieco więcej na temat okresu, w którym się rozgrywał.
Co prawda książka nie okazała się tym, na co liczyłam, niemniej nie jest to pozycja pozbawiona wartości. Z całą pewnością jej lektura stanowiła dla mnie skuteczną zachętę do obejrzenia filmu i podejrzewam, że jeszcze wrócę do niektórych jej fragmentów. Chyba po raz pierwszy spotkałam się z książką, która stanowi uzupełnienie filmu. To ciekawe doświadczenie, dlatego zachęcam do jej poznania – koniecznie jednak w dwupaku wraz z filmem.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/04/kamerdyner-wil-haygood.html)
„Kamerdyner” to tytuł amerykańskiego dramatu biograficznego, w reżyserii Lee Danielsa, który pojawił się na wielkim ekranie w 2013 roku. Film opowiada losy czarnoskórego mężczyzny, Eugene'a Allena, który w poszukiwaniu lepszgo życia, opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA. Jego summienność i zaangażowanie w wykonywane prace, szybko zostają dostrzeżone, nic więc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-31
2014-01-03
Charlotte Brontë to pisarka tak niezwykła, że już od wielu lat nieprzerwanie zjednuje sobie szeregi wiernych czytelników. „Villette” to bodaj najbardziej intrygująca książka w jej dorobku. Brontë nie tylko zdołała w niej wyprzedzić swoją epokę, stosując odmianę monologu wewnętrznego, zwaną strumieniem świadomości. Krytycy dopatrują się w książce również ukrytej autobiografii znanej pisarki. Czy mają rację wie jedynie sama Brontë, niemniej książką z całą pewnością warto się zainteresować.
Głowną bohaterką „Villette” jest młoda Angielka, Lucy Snow. Na pierwszy rzut oka przypomina ona inną, jakże znaną bohaterkę - Jane Eyre. Obie doświadczają rodzinnych tragedii, muszą samodzielnie sprostać przeciwnościom losu, obie zarabiają na utrzymanie pracując jako nauczycielki. Lucy jednak, w odróżnieniu od Jane, jest znakomitą obserwatorką otoczenia. Potrafi wyczuć intencje innych osób, nawet kiełkujące uczucie, które ma się rozwinąć dopiero po wielu latach...
„Villette” to opowieść o dziewczynie, która w wyniku nieszczęśliwych wydarzeń traci zarówno najbliższych, jak i stabilizację materialną. Nie mając już nic więcej do stracenia, dziewczyna wsiada na statek i wyrusza do Francji, licząc na to, że właśnie tam jej życie odmieni się na lepsze. Rzeczywiście, w mieście Villette Lucy otrzymuje pracę na pensji dla dziewcząt, prowadzonej przez Madame Beck. I choć wszystko, czego oczekuje to spokój, zostanie wplątana w szereg intrygujących zdarzeń. Również znajomość z niejakim Monsieur Paulem stanie się czymś o wiele bardziej zawiłym niż zwykłe koleżeństwo. Co z tego wyniknie? Gdzie kończy się fikcja a zaczyna opowieść o relacji samej Charlotte i jej profesora Hégera?
„Villette” nie jest powieścią pełną dynamicznej akcji. Nie znajdziemy tutaj również wielu niespodziewanych zdarzeń. Biorąc jednak pod uwagę wielość wątków, które do złudzenia przypominają doświadczenia pisarki, warto czytać ją powoli i bardzo dokładnie.
Sekrety z życia autorki nie ją jednak jedynym atutem książki. Brontë w bardzo obrazowy sposób opisuje nastroje i stosunki społeczne panujące w XIX- wiecznej Europie. Wyjątkowo ciekawie został podjęty temat sporów religijnych między protestantami a katolikami. Trudno również nie wspomnieć samej Lucy, której perypetie śledzi się z dużym zainteresowaniem i przyjemnością.
Dla miłośników twórczości sióstr Brontë „Villette” to pozycja obowiązkowa, myślę jednak że zadowoli również wielu czytelników, którzy dotąd nie mieli kontaktu z prozą Charlotte. Warto zaryzykować spotkanie z tą wybitną angielską autorką, bo choć opisane w niej wydarzenia rozgrywają się w przeszłości, nietrudno doszukać się tu zarówno wielu uniwersalnych wartości, jak i po prostu pasjonującej lektury. Zachęcam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/01/villette-charlotte-bronte.html)
Charlotte Brontë to pisarka tak niezwykła, że już od wielu lat nieprzerwanie zjednuje sobie szeregi wiernych czytelników. „Villette” to bodaj najbardziej intrygująca książka w jej dorobku. Brontë nie tylko zdołała w niej wyprzedzić swoją epokę, stosując odmianę monologu wewnętrznego, zwaną strumieniem świadomości. Krytycy dopatrują się w książce również ukrytej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-14
Agnes Magnúsdóttir to autentyczna postać, która na stałe wpisała się w karty historii Islandii. Niestety nie znalazła się tam za sprawą chlubnych czynów, a sposobu, w jaki zginęła. Agnes była ostatnią kobietą w Islandii, na której przeprowadzono wyrok śmierci. Jej tragiczne losy stały się inspiracją dla australijskiej pisarki, Hannah Kent, która właśnie na niej oparła swoją debiutancką książkę.
W roku 1829, w północnej Islandii, Agnes Magnúsdóttir zostaje skazana za współudział w okrutnym morderstwie, popełnionym na dwóch mężczyznach. Ponieważ jednak egzekucja nie zostaje przeprowadzona natychmiastowo, dla skazańców trzeba znaleźć miejsce, w którym mogliby się do niej przygotować, pod upieką wskazanych przez siebie duchownych. Agnes trafia do gospodarstwa przedstawiciela miejscowej władzy, urzędnika okręgowego, Jóna Jónssona. Oczywiście zarówno jego żona, jak i dwie córki nie są zachwycone faktem, że muszą dzielić domostwo z morderczynią. Jednak im więcej czasu z nią spędzają, ciężko pracując, ale również rozmawiając, tym bardziej zmienia się ich stosunek do tej kobiety. Również Tóti, młody wikariusz, którego Agnes wybrała na duchowego opiekuna, zamiast straszyć ją piekielnym ogniem i wymuszać na niej akt skruchy, próbuje do niej dotrzeć, a im lepiej ją poznaje, tym bardziej wątpi w jej winę. Co naprawdę wydarzyło się w dniu, w którym dwóch mężczyzn straciło życie?
Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam równie klimatycznej opowieści. Hannah Kent zdołała niezwykle wiarygodnie oddać specyficzne piękno islandzkich krajobrazów. Sugestywne opisy zimnej, surowej przyrody idealnie harmonizują się z charakterami osób, żyjących w tym niedostępnym kraju. Pisarka ciekawie opisała życie ówczesnych ludzi, ich pracę, organizację zajęć, rodzinną i społeczną hierarchię. Nic nie zostaje pozostawione przypadkowi, całość sprawia wrażenie bardzo dopracowanej. Co więcej, całą historie poznajemy z różnych punktów widzenia, w tym również ze strony samej Agnes, przez co cała opowieść staje się jeszcze głębsza i na swój sposób pełniejsza. Nie zapomniano nawet o oficajnych pismach i dokumentach związanych ze sprawą brutalnych morderstw.
Choć sama autorka wyraźnie zaznacza, że jej powieść stanowi fikcję literacką, trudno nie docenić dbałości, z jaką się do niej przygotowała. H. Kent korzystała z archiwów parafialnych, spisów ludności i miejscowych publikacji. Każda nazwa miejscowa, pojawiająca sie w powieści, jest autentyczna, niektóre ze wspomnianych tu gospodarstw istnieją do dnia dzisiejszego. Książka została również wzbogacona o wyjaśnienia odnośnie do sposobu tworzenia nazwisk w Islandii, jak również zastosowanych uproszczeń w pisowni, która ma ułatwić czytelnikowi lekturę.
Hannah Kent stworzyła cały szereg interesujących postaci, jednak najbardziej intrygującą pozostaje sama Agnes. Początkowo zupełnie niedostępna i zamknięta w sobie, z czasem nabiera coraz większego zaufania i powoli zaczyna ujawniać wiele przejmujących wydarzeń ze swojej przeszłości. Czytelnik szybko przekona się, że nie jest to zwykła, prosta służąca, a kobieta inteligentna, o bogatej osobowości i dużej odwadze w dążeniach do godnego bytu. Czy wszystko, o czym opowiada jest prawdą, a może jedynie umiejętną grą w nadzei, że przejmująca historia uchroni ją od nieuchronnego? Tego nigdy się nie dowiemy, jednak wersja wydarzeń, jaką opisała autorka książki, może nieźle namieszać nam w głowie.
Powieść z pewnością nie należy do szczególnie dynamicznych, charakteryzuje ją specyficzny spokój i uczucie pogodzenia się z losem. Intrygujący temat i wyjątkowy klimat sprawiają jednak, że książkę trudno odłożyć na półkę. Gorąco polecam, a sama już wyczekuję ekranizacji książki, w której jedną z głównych ról powierzono znanej z „Igrzysk śmierci” Jennifer Lawrence.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/skazana-hannah-kent.html)
Agnes Magnúsdóttir to autentyczna postać, która na stałe wpisała się w karty historii Islandii. Niestety nie znalazła się tam za sprawą chlubnych czynów, a sposobu, w jaki zginęła. Agnes była ostatnią kobietą w Islandii, na której przeprowadzono wyrok śmierci. Jej tragiczne losy stały się inspiracją dla australijskiej pisarki, Hannah Kent, która właśnie na niej oparła swoją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-24
Życie ludzkie jest niezwykle kruche i ulotne. Śmierć niemal zawsze przychodzi zbyt szybko. Po bolesnej stracie bliscy zmarłego często rozmyślają o tym wszystkim, co chcieli jeszcze mu powiedzieć, z nim przeżyć. W tych rozmyślaniach często pojawia się jedna konkretna myśl – o tym, co można by zrobić, gdyby zmarła osoba powróciła do świata żywych choćby na jeden dzień... Jason Mott również przeżył bolesną stratę. Zmarła jego ukochana matka – oczywiście zbyt wcześnie. W swym nieszczęściu spotkało go coś wyjątkowego – matka „powróciła” do niego we śnie. Doświadczenie to do tego stopnia poruszyło Mottem, że stało się inspiracją do napisania książki „Przywróceni”, która podejmuje jakże intrygujący temat – co byś zrobił, gdybyś faktycznie dostał szansę ponownego spotkania ze zmarłą osobą?
Lucille i Harold to małżeństwo z bardzo długim stażem. Łączy ich nie tylko silne uczucie ale również niezwykle bolesna tragedia. W dniu swoich ósmych urodzin, utonął ich jedyny syn, a ten fakt znacząco wpłynął na kolejne, długie lata ich życia. Pewnego dnia przed drzwiami ich domu staje nieznajomy mężczyzna, któremu towarzyszy mały chłopiec. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wygląda on dokładnie tak jak zmarły syn starego już małżeństwa... Podobne sytuacje spotykają ludzi na całym świecie. Nikt nie potrafi wyjaśnić tego zjawiska – faktem jest jednak, że osoby zmarłe powracają do życia. Wszystko, czego pragną to odzyskać to, co utracili w dniu swej śmierci – życie w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Zjawisko coraz bardziej nabiera na sile i zaczyna wyraźnie dzielić społeczeństwo. Powracający z zaświatów zostają nazwani Przywróconymi, pozostali Prawdziwie żywymi. Takie rozgraniczenie nie może prowadzić do niczego dobrego...
Nie da się ukryć, że podjęty przez pisarza temat, jest naprawdę niecodzienny i nic dziwnego, że książka szybko zyskała spory rozgłos, wkrótce doczeka się również spektakularnej ekranizacji. Zanim jednak wszyscy pobiegną do księgarni, by ją kupić, warto chwilkę się zastanowić, czy faktycznie spełni ona nasze oczekiwania. Bo choć sama tematyka naprawdę pobudza wyobraźnię, o tyle rozwiązania zastosowane przez pisarza w moim odczuciu pozostawiają sporo do życzenia. Pierwszy nie do końca dopracowany punkt to samo przybycie Przywróconych. Na próżno szukać tu mniej lub bardziej racjonalnego wytłumaczenia, jakim cudem zmarłe osoby pojawiają się pośród żywych. Oczywiście możemy założyć, że nie jest to aż takie istotne, choć jestem przekonana, że będzie to powodem lekkiego rozczarowania części czytelników. Jeżeli jednak wychodzimy z założenia, że w książce chodzi o co innego i sam proces „powracania” nie jest ważny, po co autor umieścił informację, że mały synek głównych bohaterów został odnaleziony w Chinach? Ta informacja, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia, staje się nieco irytująca i z pewnością niczego wartościowego do historii nie wnosi. O wiele bardziej rozczarował mnie jednak sposób, w jaki pisarz rozwinął fabułę. O ile początek skupia się na rozterkach osób doświadczonych dziwnym zjawiskiem, o tyle dalsza część zdaje się być napisana z myślą o ewentualnej produkcji filmowej w iście amerykańskim stylu. Trzeba więc zadbać o odpowiednią dawkę napięcia, z pewnością przyda się „mała strzelanka”, obowiązkowo ktoś musi stracić życie. Pomysł odizolowania Przywróconych niestety nie należy do innowacyjnych, i wielokrotnie był wykorzystywany zarówno w literaturze (przykładowo „Miasto ślepców” Saramago) jak i filmie rozrywkowym (choćby „Dystrykt 9”), przy czym temu rozwiązaniu niestety bliżej do rozrywki niż dobrej literatury. Nie rozumiem dlaczego pisarz, który doświadczył bolesnego dramatu, zarysował przed czytelnikiem bardzo złożony i delikatny problem, by w dalszej części niemal całkowicie porzucić go na rzecz fabuły pisanej pod Hollywood.
Pomimo sporych minusów i spłaszczenia trudnej tematyki, „Przywróconych” nie mogę jednoznaczenie odradzić. Jakby na to nie spojrzeć, już sam początek jest na tyle intrygujący, że zmusi czytelnika do pewnych przemyśleń. Czy wypowiadając w smutku życzenie ponownego spotkania urtaconej osoby faktycznie chcemy, by się ziściło? Czy bylibyśmy w stanie zmierzyć się z podobną sytuacją, również po wielu latach, gdy pogodzimy się ze śmiercią i ułożymy życie na nowo? Pomysł może wydawać się całkowicie abstrakcyjny, jednak biorąc pod uwagę choćby krioprezerwację – proces zamrażania ciała ludzkiego w nadziei, iż w przyszłości będzie można przywrócić je do życia, może faktycznie warto głębiej się nad nim zastanowić. Książkę można również potraktować zdecydowanie lżej, w kategorii zwykłej rozrywki, a wtedy czyta się ją naprawdę nieźle. I choć nie mogę obiecać niezapomnianych wrażeń, być może właśnie w przypadku tej książki warto zaryzykować i wyrobić sobie własne zdanie?
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/powroceni-jason-mott.html)
Życie ludzkie jest niezwykle kruche i ulotne. Śmierć niemal zawsze przychodzi zbyt szybko. Po bolesnej stracie bliscy zmarłego często rozmyślają o tym wszystkim, co chcieli jeszcze mu powiedzieć, z nim przeżyć. W tych rozmyślaniach często pojawia się jedna konkretna myśl – o tym, co można by zrobić, gdyby zmarła osoba powróciła do świata żywych choćby na jeden dzień......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-20
W roku 2012 Wojciech Chmielarz, dziennikarz, który publikował w m.in. "Pulsie Biznesu", "Pressie", "Nowej Fantastyce" czy "Polityce", wydał pierwszą swoją książkę, zatytułowaną „Podpalacz”. Powieść szybko zjednała sobie czytelników i zebrała wiele bardzo pozytywnych opinii. Nic więc dziwnego, że pisarz postanowił pójść za ciosem i już rók później na rynku pojawiła się kolejna książka z tym samym bohaterem – komisarzem Jakubem Mortką. Czy kontynuacja przygód policjanta okazała się równie interesująca jak debiut Chmielarza?
Tym razem autor książki zabiera nas do Krotowic, małego, pozbawionego większych perspektyw miasteczka gdzieś w Karkonoszach. Komisarz Jakub Mortka trafia tam w ramach programu „Most”. Program ten ma na celu wymianę doświadczeń pomiędzy funkcjonariuszami policji, jednak w przypadku naszego komisarza można raczej mówić o tymczasowym zesłaniu. Niestety Mortka nie ma większych szans, by zaznać dobrodziejstw zmiany otoczenia i nieco odpocząć, zajmując się mało skomplikowanymi sprawiami. Niedługo po przybyciu komisarza, zostaje zgłoszone zaginięcie jedenastoletniej Marty. Policja bardzo szybko wpada na trop pedofila, który przyznaje się zarówno do gwałtu, jak i zabójstwa, a właściwie... dwóch zabójstw. Niedługo później okaże się, że to dopiero wstęp do o wiele bardziej zawiłej historii, w której obecność doświadczonego komisarza okaże się bardzo cenna...
Trzeba przyznać, że Chmielarzowi doskonale udał się pewien eksperyment. Z jednej strony bardzo wiarygodnie przedstawił podupadłe górnicze miasteczko i jego mieszkańców. Ludzie bez większych perspektyw czy ambicji, z sentymentem wspominają „stare, dobre czasy”, kiedy to w Krotowicach niczego nie brakowało, a większość mężczyzn pracowała w kopalniach, wydobywając uran dla Rosjan. Obecnie najpewniejszym pracodawcą jest tutaj policja, jednak i stanowisko funkcjonariusza nie jest już tak pewne jak dawniej, krążą plotki o redukcji etatów. Właśnie w takiej scenerii przyjdzie nam rozwiązywać zagadkę na miarę wielkiego miasta, pełną interesujących zależności, wpływającą na życie ludzi z najróżniejszych sfer. I choć jest to sprawa dużego kalibru, w jakiś sposób doskonale komponuje się z tym z pozoru spokojnym i bezpiecznym miejscem. Całość wypada naprawdę wiarygodnie.
Wprowadzenie doświadczonego, wielkomiejskiego komisarza przyniosło wiele korzyści powieści. Z jednej strony dało czytelnikowi szansę dobrze rozeznać się w sytuacji. Podczas gdy miejscowi policjanci znają się praktycznie od zawsze, „wiedzą wszystko o wszystkich” i bazując na swojej wiedzy decydują, kogo w ogóle można rozpatrywać w kategoriach przestępcy, dla Mortki nic nie jest tak oczywiste, wiele rzeczy kwestionuje, wiele musi się nauczyć na temat tego niewielkiego, ale bardzo zróżnicowanego społeczeństwa. Jego obecność w miasteczku uwydatnia również różnice pomiędzy pracą funkcjonariuszy w mieście a funkcjonariuszami pochodzącymi z niewielkiej miejscowości, w której z reguły nic poważnego się nie dzieje. W obliczu wyjątkowo wyrafinowanej zbrodni stają się oni niemal całkowicie bezredni, chwilami wręcz niezdolni do wykonywania własnych obowiązków. Dopiero pod czujnym okiem komisarza oswajają się z nową sytuacją i odkrywają dotychczas nieznane aspekty swojej pracy.
Warto również zwrócić uwagę na relację pomiędzy mieszkańcami miasteczka a społeczeństwem Romów, którzy, choć są ich bezpośrednimi sąsiadami, stanowią hermetycznie zamkniętą grupę, niechętną do tego, by przed kimkolwiek się otworzyć. Autorytet policji czy też ogólnie przyjęte zasady Cyganie kompletnie ignorują, żyjąc według własnych reguł, niechętni wobec „białej społeczności”. Chmielarz nie tylko bardzo wiarygodnie opisał różne aspekty konfliktu etnicznego, ale również przybliżył nam zwyczaje i mentalność Romów, choćby zwyczaj porywania trzynastolatek, czy też listę zajęć, których członkowie tej społeczności nigdy się nie podejmą.
Fani wartkiej akcji z pewnością nie będą rozczarowani. Choć akcja książki rozgrywa się w niewielkiej miejscowości, prowadzona jest z dużym rozmachem i ani przez chwilę nie nudzi. Chmielarz zadbał o ciekawe zwroty akcji i elementy zaskoczenia. Swoich bohaterów dobrał z bardzo odmiennych środowisk, dzięki czemu cała opowieść stała się wielowymiarowa i naprawdę wciągająca.
„Farma lalek” trzyma w napięciu od pierwszej strony, ujmuje zarówno ciekawą fabułą jak i specyficznym klimatem pogrążonego w beznadziei miasteczka. Bardzo dopracowana, zarówno jeśli chodzi o ciekawą, kryminalną zagadkę, jak i barwnych, zróżnicowanych bohaterów. Nie spodziewałam się, że powieść rozgrywająca się w takiej scenerii, okaże się równie interesująca. Choć to dopiero druga książka pisarza, myślę że już teraz śmiało można go wymieniać wśród najbardziej utalentowanych, polskich autorów kryminałów. Zachęcam i już czekam na kolejne przygody komisarza Mortki, które, mam nadzieję, już niedługo pojawią się na rynku.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/farma-lalek-wojciech-chmielarz.html)
W roku 2012 Wojciech Chmielarz, dziennikarz, który publikował w m.in. "Pulsie Biznesu", "Pressie", "Nowej Fantastyce" czy "Polityce", wydał pierwszą swoją książkę, zatytułowaną „Podpalacz”. Powieść szybko zjednała sobie czytelników i zebrała wiele bardzo pozytywnych opinii. Nic więc dziwnego, że pisarz postanowił pójść za ciosem i już rók później na rynku pojawiła się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-16
Bywają książki z góry skazane na komercyjny sukces. Są na tyle unikatowe i kontrowersyjne, że po prostu trzeba je poznać, by później krytykować albo chwalić. Właśnie taką książką jest niewątpliwie "Er ist wieder da" autorstwa Timura Vermesa. Powieść w rekordowym tempie wbiła się na szczyty niemieckich list bestsellerów. Trudno było znaleźć księgarnię, która nie wyeksponowałaby jej na swoich półkach. Czytano i dyskutowano, a wydawca zacierał ręce licząc zyski... Spektakularny sukces sprawił, że książką zainteresowali się również wydawcy z innych krajów, w tym Polski. I choć z dużym prawdopodobieństwem książka „On wrócił” również u nas wzbudzi spore kontrowersje, śmiem zakładać, że nie odniesie sucesu na miarę tego u naszych zachodnich sąsiadów. O tym jednak za chwilę.
Głównym bohaterem, jak i narratorem książki jest nie kto inny jak ... Adolf Hitler. Jest rok 2011. Hitler budzi się na opuszczonej parceli, gdzieś na terytorium Berlina. Sytuacja jest co najmniej dziwna. Zupełnie sam, na otwartym terenie, a i okolica wydaje się być jakaś obca. Minie nieco czasu, zanim Hitler pojmie, że od końca wojny minęło prawie siedemdziesiąt lat. Komiczny zbieg okoliczności sprawi, że zostanie on uznany za wyjątkowo utalentowanego komika, doskonale podszywającego się pod znanego dyktatora. Jego wygląd, zachowanie, sposób wysławiania się, spontanicznie formułowane wypowiedzi, są na tyle autentyczne, że mężczyzna szybko trafia do telewizji, a jego występy zaczynają bić rekordy popularności. Hitler-celebryta nie chce jednak jedynie bawić publiczności. W jego głowie kiełkuje już plan stworzenia Nowej Rzeszy...
“On wrócił” to z całą pewnością kontrowersyjna, ale i trafna satyra na współczesne społeczeństwo niemieckie. Społeczeństwo z niebywałą łatwością manipulowane przez brukową prasę, telewizję, czy polityków. Dyktator, który dość szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości, raz po raz piętnuje niedorzeczności codziennego życia. Początkowo czytelnik może się jeszcze pośmiać, jednak z czasem uśmiech zniknie z jego ust, przyjdzie gorzka refleksja nad prawdziwością i zasięgiem piętnowanych tu absurdów. Być może z czasem refleksję zastąpi też niezwykle niepokojące przeczucie – gdyby dyktator faktycznie powrócił, miałby naprawdę spore szanse, by pociągnąć za sobą tłumy.
Jak to możliwe? Timur Vermes „odczarowuje” obraz Hitlera, jaki od lat pielęgnujemy w głowie. Już samo nazwisko dyktatora wywołuje w nas bardzo negatywne uczucie. Nie patrzymy na niego w kategoriach człowieka, a jednego z najgorszych potworów, jakie kiedykolwiek zrodziła ziemia. W powieści „On wrócił” mamy do czynienia z zupełnie inną postacią. Hitler jawi się jako osoba inteligentna, świetnie się wysławiająca (w odróżnieniu od większości osób jakie spotyka), grzeczna, charyzmatyczna, wręcz sympatyczna... Jego poglądy często wydają się być sensowne i uzasadnione. Wbrew temu, czego pewnie byśmy oczekiwali, ugrupowanie neonazistów wcale nie zyskuje jego uznania. Wręcz przeciwnie, postrzega je jako bandę niczego nie wartych nieudaczników, zdecydowanie bardziej preferując ugrupowanie podzielające jego troskę o przyrodę. Nawet jeśli jedyne w swoim rodzaju nazwisko regularnie przypomina nam, z kim mamy do czynienia, niejeden czytelnik przyłapie się na tym, że zaczyna lubić głównego bohatera tej powieści. Porażające i przerażające...
Autorowi książki z całą pewnością należy się wiele słów uznania. W znakomity sposób wykreował postać dyktatora, wykazując się zarówno szeroką wiedzą historyczną jak i znajomością swojego głównego bohatera – jego przekonań, nawyków, sposobu budowania wypowiedzi. Nie mniej imponujący jest jego dar obserwacji współczesnego społeczeństwa. Czy nam się to podoba, czy też nie, pisarz bardzo umiejętnie piętnuje wszystkie nasze słabości i boleśnie uświadamia nam, jak absurdalne bywa nasze życie. Jego satyra z całą pewnością balansuje na granicy politycznej poprawności, jednak jest na tyle dogłębna i trafna, by trudno było przejść wobec niej obojętnie. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, z dużym zainteresowaniem śledziłam wydarzenia aż do pewnej sceny, która zupełnie zmieniła moje nastawienie do całości. W scenie tej współpracownica Hitlera informuje go, że niestety nie może dalej z nim pracować. Wszystko za sprawą wizyty, jaką złożyła swojej babci. Dziewczyna pokazuje mu fotografię, na której znajduje się rodzina owej babci. Rodzina, której już kilka dni później nie było, bo została zagazowana. Książkę doczytałam do końca, jednak od tej sceny lekturze towarzyszyła myśl, że może jednak źle się stało, że powstała. Wnikliwą satyrę można by napisać z punktu widzenia kosmity, nie trzeba było „wskrzeszać” postaci, której towarzyszy tak wiele ludzkiego cierpienia. Cóż, kosmita pewnie nie budziłby takich kontrowersji, ale i nie tak dobrze się sprzedawał. Oceny tego rozwiązania musi dokonać sam czytelnik.
Pomijając już kontorwersje odnośnie głównego bohatera książki, istnieje kilka powodów, dla których, w moim przekonaniu, książka nie odniesie większego sukcesu na polskim rynku.
„– Przepraszam, zapewne to panią zaskoczy, ale… potrzebuję natychmiast najkrótszej drogi do Kancelarii Rzeszy.
– Pan jest od Stefana Raaba?
– Słucham?
– No tego z telewizji. Albo od tego drugiego, Kerkelinga? A może od Haralda Schmidta?”
„On wrócił” to książka mocno osadzona w niemieckich realiach. Dla niemieckiego odbiorcy będzie niesamowicie trafna i wnikliwa, dla osoby, którą współczesne Niemcy zupełnie nie interesują, w pewnej mierze stanie się niezrozumiała. Jeżeli czytelnik nie ma pojęcia, co niejaki pan Raab robi w telewizji, powyżej zacytowany dialog, nie wywoła w nim jakiejkolwiek reakcji. Czy będzie w stanie docenić zawarte w książce spostrzeżenia, jeżeli nigdy choćby nie przekartkował gazety „Bild”, czy też nie ma najmniejszego pojęcia o założeniach programowych Zielonych? Z tego typu zagadnieniami zapewne poradzimy sobie lepiej, niż wiele innych narodów, niemniej daleko nam będzie do odbioru osoby, która w takiej rzeczywistości obraca się na codzień.
„– Żyjesz, dziadu? Ślepy jesteś czy jak?
– Ja… proszę o wybaczenie… – (...)
– Jak ty w ogóle leziesz!
– Ja… przepraszam, muszę… usiąść.
– Lepiej się połóż. I to na dłużej!”
Innym walorem książki, którego trudno doszukać się w tłumaczeniach, jest język powieści. Timur Vermes doskonale opanował zarówno „język ulicy” jak i niepowtarzalny sposób wypowiadania się dyktatora. Czytanie wypowiedzi mieszkańców Berlina w orginale to momentami nie lada wyczyn. Zlepek literek w niczym nie przypomina tego, czego człowiek uczył się w szkole, jeśli jednak zaczniemy czytać na głos, szybko zorientujemy się, że to właśnie to, co wokół siebie słyszymy na codzień. Polskie tłumaczenie niestety dalekie jest od tej autentyczności. Podobnie przedstawia się sytuacja z wypowiedziami Hitlera. W orginale, można by podsunąć książkę zupełnie przypadkowej osobie i poprosić, by na podstawie wypowiedzi wskazała postać, która mogłaby być jej autorem. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem osoba ta wskazałaby właśnie dyktatora. Polska wersja jest jak najbardziej poprawna, niestety wiele traci z tego charakterystycznego wydźwięku. Za taki stan rzeczy nie obwiniam jednak tłumaczki. Jestem przekonana, że nie ma drugiego takiego języka, w którym książka będzie miała równie wielką moc przekazu, jak w języku niemieckim.
„On wrócił” to powieść, której nie sposób jednoznacznie ocenić, z pełnym przekonaniem do niej zachęcić, czy ją odradzić. Książka posiada wiele niezaprzeczalnych atutów, z drugiej strony, tematyka, wokół której się obraca jest niezwykle delikatna, być może zbyt delikatna, by w ten sposób ją poruszać. Decyzję o przeczytaniu tej powieści każdy musi podjąć indywidualnie, rozpatrując wszystkie „za” i „przeciw”. Jesli jednak sięgniemy po tę powieść, pamiętajmy, by nie oczekiwać zbyt wiele, bo to, co poruszyło całe Niemcy, niekoniecznie i nas zdoła zachwycić.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/on-wroci-vermes-timur.html)
Bywają książki z góry skazane na komercyjny sukces. Są na tyle unikatowe i kontrowersyjne, że po prostu trzeba je poznać, by później krytykować albo chwalić. Właśnie taką książką jest niewątpliwie "Er ist wieder da" autorstwa Timura Vermesa. Powieść w rekordowym tempie wbiła się na szczyty niemieckich list bestsellerów. Trudno było znaleźć księgarnię, która nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-08
Czasem życie potrafi podsunąć temat na naprawdę wciągającą książkę. Wystarczy uważnie obserwować i łapać okazję... Stephen King napisał jedną ze swoich najbardziej znanych powieści podczas pobytu w wynajętym domku w Orrington, w stanie Maine. Sam domek nie jest jeszcze niczym nadzwyczajnym, jednak cmętarz dla zwierząt, znajdujący się tuż za nim, był już co najmniej intrygujący. Podczas pobytu King'a w Orrington, Smucky, kot jego córki, zginął rozjechany na pobliskiej drodze. Niewiele brakowało, a podobny los spotkałby również syna pisarza. Dla dziecka było to z pewnością bardzo wstrząsające przeżycie. Dla ojca bodziec do sięgnięcia po pióro i stworzenia historii, która przez wiele kolejnych lat będzie działać na wyobraźnię czytelników.
„Cmętarz zwieżąt” opowiada losy małżeństwa Creed’ów. Louis objął właśnie lukratywne stanowisko lekarza w kampusie akademickim. Nowa praca wiąże się z koniecznością zmiany miejsca zamieszkania. Urokliwe miasteczko Ludlow w stanie Maine, gdzie znajduje się ich nowy dom, zdaje się być oazą spokoju i szczęścia, w porównaniu do zgiełku Chicago, które zmuszeni są opuścić. Sielankowy obrazek zakłóca jedynie pobliska droga, którą z zadziwiającą regularnością przemykają ciężarówki. Rodzina Creed’ów szybko zdobywa sympatię starego małżeństwa, mieszkającego w sąsiedztwie. Jud Crandall staje się dla nich nie tylko wdzięcznym towarzyszem rozmów, ale również przewodnikiem po najbliższej okolicy. To właśnie on zabiera rodzinę na stary cmentarz dla zwierząt, na którym okoliczni mieszkańcy chowają swoich pupili. Od tej chwili śmierć stanie się obecna w ich życiu o wiele bardziej, niżby kiedykolwiek sobie tego życzyli...
Horror nigdy nie był moim ulubionym gatunkiem, jednak niezwykła okładka tej książki nie pozwalała mi o sobie zapomnieć. Dlatego właśnie zaryzykowałam spotkanie z powieścią Kinga i ... przepadłam na dobre. „Cmętarz zwieżąt” to z całą pewnością nie jedna z tych książek, które sprowadzają się do dużej ilości krwi i przerażających stworów. W dużej mierze zdarzenia są całkowicie realne i mogłyby przytrafić się każdemu z nas. Nowa praca, przeprowadzka, zawieranie nowych znajomości - jak łatwo wczuć się w sytuację głównych bohaterów. Dopiero z czasem zaczyna robić się dziwnie i mrocznie. Louis zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę, której konsekwencji nie jest w stanie przewidzieć. I nawet jeżeli skutki jego czynu są co najmniej niepokojące, istnieje spore ryzyko, że następnym razem posunie się jeszcze dalej. To szaleństwo nie jest jednak wynikiem zwykłej bezmyślności, a owocem silnego uczucia, jakim mąż i ojciec darzy swoją rodzinę. King doskonale nakreślił portret mężczyzny, który w obliczu niezwykle bolesnych doświadczeń kompletnie traci rozeznanie w tym, co dobre a co złe, co słuszne a co niedopuszczalne. Czytając zapewne niejedna osoba sama postawi sobie pytanie, jak sama zachowałaby się w obliczu sytuacji, z jaką ma do czynienia Louis. Gdzie znajduje się granica pomiędzy miłością a szaleństwem?
Stephen King nakreślił przed czytelnikiem bardzo interesującą historię, wobec której trudno pozostać obojętnym. W tej opowieści już samo przeczucie, że może wydarzyć się coś niedobrego jest na tyle intensywne, by książkę przeczytać niemal jednym tchem. „Cmętarz zwieżąt” to doskonały dowód na to, że możliwe jest napisanie ambitnego horroru, z dopracowaną fabułą i barwnymi postaciami. Co więcej, horror może poruszać intrygujący i skomplikowany temat. W przypadku tej powieści jest nim śmierć. Podczas lektury pojawiają się pytania odnośnie przeżywania śmierci bliskich, ale również godzenia się z własnym przemijaniem. I choć sytuacja w której znajduje się główny bohater jest całkowicie abstrakcyjna, może sprowokować refleksje na bardziej kontrowersyjny temat - czy zawsze, za każdą cenę, należy podtrzymywać życie drugiego człowieka? Czy zawsze służy to drugiemy człowiekowi a może jedynie zaspokojeniu egoistycznych pobudek drugiej osoby, która nie chce pozostać opuszczona? Pisarz nie dostarczy nigomu gotowych odpowiedzi, jednak z dużym prawdopodobieństwem zmusi do myślenia.
Nie przypuszczałam, że lektura „Cmętarza zwieżąt” będzie w stanie dostarczyć mi zarówno dużej porcji rozrywki i wrażeń, jak i głębszych przemyśleń. To z całą pewnością lektura, która na długo pozostanie w pamięci i którą serdecznie polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/cmetarz-zwiezat-stephen-king.html)
Czasem życie potrafi podsunąć temat na naprawdę wciągającą książkę. Wystarczy uważnie obserwować i łapać okazję... Stephen King napisał jedną ze swoich najbardziej znanych powieści podczas pobytu w wynajętym domku w Orrington, w stanie Maine. Sam domek nie jest jeszcze niczym nadzwyczajnym, jednak cmętarz dla zwierząt, znajdujący się tuż za nim, był już co najmniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-22
Pierre Lemaitre jest francuskim powieściopisarzem, który zdążył już zyskać uznanie na międzynarodowym rynku. Jak na Francuza przystało, cechuje go bardzo wysokie mniemanie na temat własnej osoby, ale również własnej twórczości. Zanim jednak uznacie, że to jedynie puste przechwałki, warto zaryzykować spotkanie z jego książką. Po naprawdę udanej „Sukni ślubnej” polscy czytelnicy mają okazję poznać kolejną, nietuzinkową powieść pisarza. Czego możemy się po niej spodziewać?
Początkowo wszystko prezentuje się dość przeciętnie. Główną bohaterką jest niejaka Alex Prevost, atrakcyjna kobieta w okolicach trzydziestki, z wyjątkową słabością do peruk i nieustannych zmian wizerunku. Pewnego dnia pada ofiarą porwania. Tajemniczy mężczyzna uprowadza ją do opuszczonego magazynu pod Paryżem, w którym pragnie więzić ją aż do chwili, gdy dziewczyna wyzionie ducha. Wybrał ją nieprzypadkowo, a jego nienawiść nie zna granic. Co sprawiło, że ten człowiek znalazł w sobie dość motywacji, by przygotować dla Alex śmierć w męczarniach? Czy więziona kobieta w ogóle zasługuje na nasze współczucie? Wbrew pozorom wcale nie jest łatwo odpowiedzieć na tak postawione pytanie...
Jest coś naprawdę niesamowitego w sposobie, w jaki Lemaitre buduje całą fabułę. Wszytko wydaje się być tak prawdziwe, tak rzeczywiste, można zamknąć książkę, jednak nie sposób przestać myśleć o torturowanej dziewczynie. Obrazy wręcz cisną się przed nasze oczy, a każdy z nich jest coraz bardziej przerażający... Gdy już na dobre zatopimy się w lekturze i wyrobimy sobie opinię na temat każdej z postaci, pisarz zafunduje nam dużego pstryczka w nos, dosłownie z minuty na minutę przewartościuje wszystko, z czym zdążyliśmy się oswoić. To jednak nie jedyny moment zaskoczenia w książce. Które dno okaże się tym ostatnim, wie zapewnie wyłącznie sam pisarz... Mało kto potrafi równie umiejętnie jak Lemaitre bawić się emocjami czytelnika. Właściwie najlepiej już na samym początku założyć, że w przypadku tej powieści lepiej nie mieć jakichkolwiek oczekiwań, nie próbować niczego przewidywać. Zamiast tego lepiej przygotować się na jazdę bez trzymanki, mocne wrażenia i wiele niespodzianek.
Lemaitre bardzo ciekawie kreuje główne postacie. Tytułowa Alex to kobieta nie tylko piękna, ale i szalenie inteligentna i przebiegła. Lata odgrywania najróżniejszych ról sprawiły, że wyjątkowo szybko potrafi dostosować się do nawet najbardziej ekstymalnych warunków. Nawet w obliczu wymyślnych tortur, jakie przygotował dla niej oprawca, zamiast zupełnie się załamać, próbuje zachować zimną krew i znaleźć sposób na ucieczkę. Trzeba naprawdę niezwykłej, niemal nadludzkiej determinacji, by w próbach wyzwolenia się z opresji posunąć się tak daleko jak Alex.
Camille Verhoeven, inspektor policji odpowiedzialny za śledztwo w sprawie zaginionej kobiety jest postacią równie barwną. Doświadczony osobistą tragedią, jedynie z trudem potrafi skupić się na śledztwie. Każdy szczegół przypomina mu dni po zaginięciu Irene, jego ukochanej żony. Podejmując się śledztwa, Camille przeżywa swój osobisty dramat na nowo. Czy pomimo dręczących go koszmarów będzie w stanie zachować świeżość umysłu i odnaleźć Alex?
Właścwie trudno mi znaleźć jakąkolwiek wadę tej książki, z całą pewnością jest jedną z najlepszych w swoim gatunku, z jakimi kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Fabuła aż prosi się o ekranizację i mam nadzieję że takowa powstanie, choć ... prawdopodobnie sama nigdy nie będę miała odwagi jej obejrzeć. Książkę polecam wszystkim fanom mocniejszych wrażeń. Intrygująca, zaskakująca, po prostu świetnie napisana. Warto!
(http://alison-2.blogspot.com/2014/01/alex-pierre-lemaitre.html)
Pierre Lemaitre jest francuskim powieściopisarzem, który zdążył już zyskać uznanie na międzynarodowym rynku. Jak na Francuza przystało, cechuje go bardzo wysokie mniemanie na temat własnej osoby, ale również własnej twórczości. Zanim jednak uznacie, że to jedynie puste przechwałki, warto zaryzykować spotkanie z jego książką. Po naprawdę udanej „Sukni ślubnej” polscy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-05
Poradniki wszelkiej maści już od wielu lat cieszą się dużym uznaniem wśród czytelników. Jedni poszukują w nich praktycznych informacji, dzięki którym będą w stanie nabyć nowe umiejętności (począwszy od wywabiania plam z tkaniny, poprzez układanie kafelków, a kończąc choćby na ciekawych sposobach nakładania farb na płótno). Inni poszukują wskazówek, które pozwolą im poprawić jakość życia wewnętrznego (choćby różne metody relaksacji, nauka asertywności, budowanie własnej wartości). Bardzo chętnie zaglądam do przeróżnych poradników, trochę z ciekawości, trochę po to, by ustematyzować to, co tak naprawdę już od dawna sama doskonale wiem. I choć mam już za sobą naprawdę wiele książek, światowy bestseller o tytule „Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę“ zdawał się zapowiadać coś całkiem nowego i bardzo innowacyjnego. Ciekawość spotęgowały informacje, że książka ta w sierpniu 2013 roku została uznana za jedną z "32 Książek, Które Mogą Zmienić Twoje Życie" przez opiniotwórczy portal BuzzFeed, obok m.in. Stu lat samotności, Z zimną krwią, czy też Zbrodni i kary. Znajduje się również na liście 100 Najważniejszych Poradników Wszech Czasów. Jak sama autorka zaznacza, poradnik przeznaczony jest nie tylko dla „prawdziwych” artystów, ale każdego, kto pragnie malować, pisać, śpiewać, tańczyć, komponować lub po prostu być bardziej twórczym w jakiejkolwiek sferze życia. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko przekonać się na własnej skórze o wartości tejże książki.
Autorka „Drogi artysty”, Julia Cameron, to kobieta trudniąca się wieloma profesjami. Na swoim koncie ma już wiele książek, jest również dramatopisarką, poetką, scenarzystką filmową i telewizyjną (m.in. serial Policjanci z Miami), reżyserką, kompozytorką i dziennikarką. Po bolesnym rozwodzie z reżyserem Martinem Scorsese, Cameron wypracowała sobie własny sposób na walkę z depresją, ale również z niemocą na polu zawodowym. To właśnie zdarzenie zmobilizowało ją do stworzenia serii poradników. Pierwszy z nich to właśnie „Droga artysty”, która została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i sprzedana w milionach egzemplarzy. Historia pisarki poniekąd skojarzyła mi się z inną autorką książki, która wywołała na całym świecie duże poruszenie. „Sekret” Rhondy Byrne również powstał po bolesnych doświadczeniach autorki, które skłoniły ją do poszukiwań tajemnicy, która pozwala człowiekowi diametralnie odmienić ziemskie życie. W największym skrócie autorka przekonuje nas, że wszystko opiera się na sile przyciągania. Tylko od nas zależy, czy zdobędziemy się na to, by szczerze pragnąć pozytywnych zmian w naszym życiu. To w nas samych skrywają się pokłady energii, które mogą sprawić, że nasze życie stanie się pasmem niekończących się sukcesów. Nie bez powodu wspominam tu właśnie o „Sekrecie”. Rozpoczynając moją przygodę z „Drogą artysty” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Cameron sprzeda mi w nieco innym opakowaniu dokładnie tą samą wiedzę. Czy tak się stało?
W pewnym stopniu oba poradniki są naprawdę bardzo podobne. Oba obiecują spektakularne zmiany, które właściwie od zawsze były w zasięgu ręki, jednak natura człowieka sprawiła, że jakoś po nie nie sięgał. Oba przekonują czytelnika o istnieniu niezwykłej energii, która od lat przepływa obok nas, nie potrafiąc dostać się do środka. Nasze zadanie polega na otwarciu się na tę energię i wszelkie dobrodziejstwa, które czekają, byśmy wreszcie zechcieli je przyjąć. Ot chcieć to móc, wydaje się proste. W „Sekrecie” właściwie na tym się kończy – jeżeli wciąż nie spotyka Cię nic dobrego, znaczy że nadal nie pragniesz ich wystarczająco mocno. Może nie do końca wierzysz w siłę przyciągania, lub ulegasz negatywnym emocjom? Jeśli zdołasz się od tego odciąć, zdobędziesz wszystko, czego pragniesz – sławę, dom z basenem, upragnioną pracę. Może nie dziś, może nie jutro, ale w końcu to dostaniesz. Musisz tylko wierzyć całym swoim sercem... Na szczęście treść „Drogi artysty” wybiega poza „sekretne” schematy, choć nie ukrywam, że momentami i tak potrafią one czytelnika rozdrażnić. Cameron wielokrotnie przywołuje wizję twórczej energii, która przepływa wokół nas i aż się prosi, by z niej skorzystać. Przekonuje, że (S)twóca posiada niezliczone błyskotliwe pomysły na obrazy, książki, filmy – trzeba jedynie słuchać i korzystać. Do tego dochodzą liczne naiwne opowiastki o osobach, które zdołały coś zmienić w swoim postępowaniu i sposobie myślenia, po czym dosłownie w przeciągu kilku dni otrzymały to, co od lat istniało jedynie w sferze ich najskrytszych marzeń. Jeżeli kiedykolwiek zetknęliście się z jakimkolwiek „łańcuszkiem szczęścia”, doskonale wiecie, co mam na myśli, to anegdoty w stylu – wzięty prawnik odważył się chwycić za pióro i ... napisał światowy bestseller. Cóż, być może dla niektórych osób tego typu opowiastki stanowią najlepszy motywator, ja sama nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby wykreślić je z poradnika, podobnie jak szereg rozdmuchanych myśli i górnolotnych sformułowań, całość nabrałaby bardziej praktycznego wymiaru. Cameron nie ograniczyła się bowiem do snucia wizji życia pełnego artystycznych sukcesów, równie wiele miejsca poświęciła próbom usuwania psychicznych blokad potencjalnych artystów i właśnie to stanowi najbardziej wartościową część całego poradnika. Całość podzielona została na 12 rozdziałów, na przerobienie każdego powinniśmy poświęcić około tygodnia. Każdy rozpoczyna się od części teoretycznej, w której znajdziemy opis najróżniejszych „blokad”, jak również sposobów ich pokonania. To bardzo ciekawy materiał dla osób, które skrycie marzą o realizacji artystycznej pasji, jednak ciągle nie mają odwagi by wprowadzić jej w życie. Być może obawiają się śmieszności, negatywnych reakcji ze strony otoczenia, być może należą do osób, które nieustannie przedkładają dobro i rozwój najbliższych ponad własne marzenia i pasje? Być może nie realizują swych marzeń tłumacząc się brakiem wolnego czasu, a może należą do do osób wychowanych w przeświadczeniu, że sztuka to jedynie fanaberia a nie sposób na życie. Autorka poradnika opisuje bardzo wiele problemów, z jakimi boryka się niespełniony artysta, wskazuje sposoby, by wyrwać się z poczucia niemocy, proponuje szereg zadań, które mają pomóc nam w zwalczeniu własnych ograniczeń, ale również wyrobić w nas nawyk bardziej kreatywnego myślenia. Ćwiczenia są na tyle uniwersalne, że może z nich korzystać każdy, niezależnie od tego, jaka dziedzina artystycznej ekspresji najbardziej do niego przemawia. Oczywiście nie zabrakło tutaj również szeregu inspirujących cytatów znanych osób, nawiązujących do konkretnych problemów.
Pomimo osobistej niechęci do poradników pisanych w górnolotnym, „uduchowionym” tonie, dostrzegam liczne, wyraźne atuty książki. Jestem również przekonana, że jeśli czytelnik zdoła przymknąć oko na naiwne „wypełniacze”, a skupi się na zwalczaniu konkretnych blokad, będzie w stanie odnieść wymierne korzyści. „Droga artysty” rzeczywiście ma spory potencjał i wierzę, że jej lektura jest w stanie doprowadzić niejedną osobę do rzeczywistego, artystycznego przełomu. Jeżeli więc od lat skrycie marzycie o napisaniu książki, nauce gry na instrumencie muzycznym, śpiewaniu, malowaniu czy jeszcze innej formie kreatywnej ekspresji, warto do niej zajrzeć. Niewykluczone, że za jej sprawą, Wasze życie nabierze zupełnie nowych barw. Wszystkie kreatywne dusze zachęcam do podjęcia ryzyka.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/01/droga-artysty-jak-wyzwolic-w-sobie.html)
Poradniki wszelkiej maści już od wielu lat cieszą się dużym uznaniem wśród czytelników. Jedni poszukują w nich praktycznych informacji, dzięki którym będą w stanie nabyć nowe umiejętności (począwszy od wywabiania plam z tkaniny, poprzez układanie kafelków, a kończąc choćby na ciekawych sposobach nakładania farb na płótno). Inni poszukują wskazówek, które pozwolą im poprawić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-19
Każdego dnia stykamy się z szeregiem najróżniejszych ludzi. Niektórzy z nich znacząco wpływają na nasze życie, jak choćby partner czy najbliższa rodzina, inni pozostają w cieniu, stanowią jedynie tło w naszym zagonionym życiu. Nawet jeśli czasem zamienimy z nimi parę słów, zwykle już po kilku minutach zapominamy o ich istnieniu. Sprzątaczka na klatce schodowej, sprzedawczyni w kiosku, pracownik strzeżonego parkingu... Jaka byłaby Wasza reakcja, gdyby okazało się, że jedna z tych nic nie znaczących osób, wpływa na Wasze życie bardziej, niż moglibyście przypuszczać? Osoba ta uważnie Was obserwuje, poświęca masę czasu opracowując skuteczne sposoby uprzykrzania Wam życia. Ma dostęp do Waszego mieszkania, czy też rzeczy osobistych, potrafi zjednać sobie zaufanie Waszych zwierząt tylko po to, by wykorzystać je przeciwko nim. Co gorsza, być może każdego wieczora, gdy po męczącym dniu kładziecie się do łóżka, ona znajduje się już w pobliżu i czeka, by zmroczyć Was narkotykiem i dostarczyć Wam cierpień podczas snu...
Właśnie tym zajmuje się Cillian, konsjerż w nowojorskim apartamentowcu. Każdego dnia mężczyzna staje na krawędzi dachu, zastanawiając się, czy warto przeżyć jeszcze jeden dzień. Wizja wszelkich możliwych cierpień, jakie może dostarczyć innym osobom jest dla niego wystarczającym powodem, by z niego zejść i wprowadzić swoje chore plany w czyn. Wyjątkowo dużo uwagi Cillian poświęca niejakiej Clarze, stanowiącej jakby jego przeciwieństwo. O ile on sam nie potrafi zaznać w życiu szczęścia, o tyle Clara, lokatorka mieszkania 8A, to wulkan radości, który z uśmiechem na ustach stawia czoło drobnym przeciwnościom losu. Za sprawą swojej niespożytej witalności, dziewczyna staje się głównym celem psychopaty. Czy uda mu się na stałe zetrzeć uśmiech z twarzy uroczej, rudowłosej dziewczyny?
„Kiedy śpisz” to najlepszy dowód na to, że nie potrzeba masy krwi i trupów, by w czytelniku wywołać uczucie przerażenia. O ile na początku poczynania psychopaty wydają się być jedynie dziecinadą, głupimi wybrykami, o tyle w miarę czytania, coraz bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że Cillian zdolny jest do każdej, nawet najbardziej wymyślnej złośliwości. Zaczynamy drżeć nie tylko o zdrowie jego głównego celu, czyli Clary, ale również o schorowanych pupili starszej pani, kalekiego młodzieńca, czy też mężczyznę zupełnie nieświadomego faktu, że to właśnie za sprawą Cilliana, jego życie wypełnia bolesna samotność. Im więcej dowiadujemy się o wyrafinowanych sposobach zadawania cierpienia Clarze, tym chętniej rzucilibyśmy książkę w kąt, jednak ciekawość okazuje się silniejsza. Czytelnik po prostu musi się przekonać, jak daleko posunie się psychopata.
Nie da się ukryć, że ten hiszpański thiller podejmuje szalenie ciakawy, intrygujący temat. Obsesyjne dążenie do samodestrukcji, połączone z wyjątkowym upodobaniem do zadawania cierpienia drugiej osobie, to motywy, które silnie oddziałowywują na wyobraźnię czytelnika. Choćby z tego powodu książkę czyta się nadzwyczaj szybko, wiele osób z pewnością sięgnie również po ekranizację, stworzoną przez reżyserów Jaume Balagueró i Paca Plazę. Książka posiada jednak jedną, dość istotną wadę – bardzo prosty język. Być może ma on odzwierciedlać sposób myślenia głównego bohatera, szkoda jednak, że w ten sposób praktycznie wszystkie postacie, jakie spotykamy na stronicach książki stają się mało wyraziste i trudno wzbudzić w sobie bardziej emocjonalne podejście w stosunku do nich. Również proces stopniowania napięcia nie jest szczególnie efektowny, właściwie wszystko sprowadza się do pytania, czy psychopada osiągnie swój cel. Dlatego o ile pod względem akcji książka sprawdza się znakomicie i kolejne strony czyta się z zapatrym tchem, o tyle charakterystyka postaci pozostawia sporo do życzenia, a lekturze towarzyszy uczucie niedosytu.
Mimo to książka „Kiedy śpisz” zasługuje na uwagę, szczególnie miłośników gatunku. Przerażająca i intrygująca, zapewne dostarczy czytelnikom wielu emocji i na dłużej pozostanie w ich pamięci. Oby tylko opisywane w niej wydarzenia na zawsze pozostały w obrębie fikcji... Zachęcam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/01/kiedy-spisz-alberto-marini.html)
Każdego dnia stykamy się z szeregiem najróżniejszych ludzi. Niektórzy z nich znacząco wpływają na nasze życie, jak choćby partner czy najbliższa rodzina, inni pozostają w cieniu, stanowią jedynie tło w naszym zagonionym życiu. Nawet jeśli czasem zamienimy z nimi parę słów, zwykle już po kilku minutach zapominamy o ich istnieniu. Sprzątaczka na klatce schodowej,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zakończenie studiów to jeden z takich momentów, w których niemal każdy snuje wielkie plany na przyszłość, ma nadzieję osiągnąć coś wyjątkowego, oderwać się od przeciętności. Niejedna osoba dałaby bardzo wiele, by choć na moment móc spojrzeć w przyszłość i przekonać się, czy faktycznie odniesie sukces. Bohaterowie książki „Jeden dzień” do właśnie świeżo upieczeni absolwenci uczelni. Jest 15 lipca 1988 a oni spędzają ze sobą noc. Jak ich życie będzie wyglądało rok później? Wszystko wskazuje na to, że zakompleksiona, nieśmiała Emma nigdy niczego szczególnego nie osiągnie, podczas gdy przed odważnym i przystojnym Dexem świat powinien stać otworem. Czy dokładnie tak będzie wyglądała sytuacja za rok, za dwa, pięć, ... dziewiętnaście?
„Jeden dzień” jak wskazuje tytuł, opisuje tylko jeden dzień w roku, zawsze 15 lipca. Na dalszy plan odchodzi to co było i będzie, liczy się tylko ta jednak ulotna chwila. To bardzo ciekawy zabieg, który uświadamia nam, że nawet w bardzo monotonnym życiu, wiele się zmienia. Choć Emma i Dex obierają zupełnie inne drogi, coś zawsze ich łączy, specyficzna przyjaźń jest w stanie przetrwać wszelkie wzloty i upadki a tych w życiu obojga nie brakuje. Bo o ile Emma pracuje w podrzędnej knajpie a Dexter robi karierę w telewizji i wdaje w coraz to nowe romanse, z czasem fortuna zdaje się obracać i nikt nie jest w stanie przewidzieć, co z tego wyniknie.
Trzeba przyznać, że interesujący zabieg pisarza sprawia, iż czytelnik z napięciem czeka na każdy kolejny rozdział. Czy kolejny 15 lipca bedzie dla bohaterów szczęśliwy? Czy jest szansa, by Emma i Dex wreszcie znaleźli drogę do siebie?
Książka porusza szerego bardzo zróżnicowanych problemów – współczesne używki, traktowane jako dodatek do zabawy, które z czasem wymykają się spod kontroli, popadanie w bierność i strach przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian w życiu, problemy w relacjach damsko-męskich, interesowność fałszywych przyjaciół w chwili, gdy jest się na szczycie. Duża liczba błyskotliwych dialogów sprawia, że całość nabiera bardziej dynamicznego charakteru, a z czasem zaczynamy odnosić wrażenie, że Dexa i Emmę naprawdę znamy. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co przynosi jutro, dlatego również tutaj brak jest prostych i banalnych rozwiązań. Bywa dobrze, bywa naprawdę źle, po prostu jak w życiu.
Aż trudno uwierzyć, że całość liczy sobie ponad 400 stron i obejmuje zdarzenia na przestrzeni wielu lat. Czas spędzony z książką, zdaje się być krótką chwilą, z drugiej jednak strony aż trudno uwierzyć, jak wiele się wydarzyło.
Książkę polecam przede wszystkim osobom poszukującym niebanalnej powieści obyczajowej. Książki przy której można się zaśmiać, wzruszyć, a po zakończeniu lektury wpaść w zadumę...
(http://alison-2.blogspot.com/2013/12/jeden-dzien-david-nicholls.html)
Zakończenie studiów to jeden z takich momentów, w których niemal każdy snuje wielkie plany na przyszłość, ma nadzieję osiągnąć coś wyjątkowego, oderwać się od przeciętności. Niejedna osoba dałaby bardzo wiele, by choć na moment móc spojrzeć w przyszłość i przekonać się, czy faktycznie odniesie sukces. Bohaterowie książki „Jeden dzień” do właśnie świeżo upieczeni absolwenci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Stephen King to pisarz, którego zna każdy miłośnik literatury, niezależnie od tego, czy gustuje w gatunkach, w jakich on sam się specjalizuje. King wydał już ogromną ilość powieści, a każda z nich stanowi wielkie wydarzenie w czytelniczym świecie. Jedna książka w jego dorobku zdecydowanie różni się od całej reszty. To książka o której z całą pewnością słyszała każda osoba, która kiedykolwiek marzyła o pisarskiej karierze. Oczywiście mowa tu o książce „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika“. Kto tak naprawdę powinien się nią zainteresować? O tym za chwilę.
„Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika“ to wbrew pozorom coś zupełnie innego niż typowy poradnik, choć nie brakuje w nim naprawdę wielu przydatnych wskazówek. Szczególnie początek może niektórych zaskoczyć, choć zaręczam, że warto zapoznać się z całością. Pierwsza część stanowi swoisty pamiętnik pisarza. King wspomina swoje niełatwe dzieciństwo, niezwykle trudne początki kariery pisarskiej, swoje problemy z alkoholem i narkotykami, z jakimi borykał się po odniesieniu pierwszych sukcesów. Te wspomnienia z całą pewnością są nie lada gratką dla każdego fana Kinga, dlaczego jednak uważam, że powinni je również przeczytać początkujący pisarze? King jest niesamowicie otwarty i szczery. Niczego nie próbuje wybielać, nie ukrywa, że jego pierwsze próby pisarskie nie należały do szczególnie udanych. Opowiadając o własnych doświadczeniach, pisarz poniekąd przygotowuje nas na to, co na rynku wydawniczym jest niemal nieuniknione. Mało której osobie uda się odnieść sukces zaraz po napisaniu piewszej powieści czy opowiadania. O wiele częściej zdarzają się sytuacje w których kolejne próby pisarskie spotykają się z kompletnym brakiem zainteresowania. Wydawnictwa każdego dnia otrzymują masę tekstów od zupełnie nieznanych osób. Mało które z nich może sobie pozwolić na zatrudnienie osoby, która byłaby w stanie każdy z takich tekstów przeczytać. O wiele częściej bywa tak, że decyzja o odrzuceniu części prac musi zapaść po zaledwie paru minutach. Niewykluczone, że w tym procesie przepada wiele prawdziwych talentów. Osoba marząca o karierze pisarza musi wykazać się dużą cierpliwością i silnym charakterem, tak by fala odmów nie sprawiła, że szybko porzuci kolejne próby. Trzeba wierzyć we własny talent choć trzeba być również otwartym na konstruktywną krytykę. King podkreśla, że czasem jedno zdanie dopisane ręcznie do standardowej odmowy może zawierać wskazówkę, która doprowadzi do prawdziwego przełomu. Wielu osobom wydanie własnej powieści jawi się niczym spełnienie wszelkich marzeń. Paradoskalnie jest to moment, który wiąże się z całą masą nowych zagrożeń. Oczekiwania wydawnictwa i czytelników mogą doprowadzić do swoistej blokady, napisanie kolejnej powieści często bywa o wiele trudniejsze niż wydanie pierwszej. To moment, w którym wielu pisarzy popada w depresję, sięga po alkohol lub inne używki, pracuje praktycznie bez ustanku, odsuwając się od najbliższych i rezygnując z życia prywatnego. Droga do odzyskania wewnętrznej równowagi może być niezwykle długa i wyboista. Wspomnienia Kinga to prawdziwy kubeł zimnej wody dla wszystkich idealistów, którym wydaje się, że wystarczy napisać dobrą książkę, by zostać dostrzeżonym, a dalsze życie to pasmo niekończących się sukcesów. Nawet dziś, gdy mistrz horrorów wyrobił sobie światową renomę, często styka się z ostrą krytyką, nie brakuje osób, które kwestionują jego talent. Na szczęście znalazł sposób, by radzić sobie z takimi atakami, pozostał normalną, otwartą osobą, która nie traci gruntu pod nogami i która może stanowić dużą inspirację dla kolejnych pokoleń pisarzy.
Druga część książki to szereg wskazówek dla początkujących pisarzy, choć jak już wcześniej wspomniałam nie jest to typowy poradnik. Czytelnik może nawet odnieść wrażenie, że porady Kinga są zupełnie banalne: wyłącz telewizor, dużo czytaj, dużo pisz – czy to nie jest oczywiste? Wbrew pozorom wcale nie. Wielu początkujących pisarzy marzy o szybkim sukcesie bez wielkiego wysiłku. Tłumaczą, że brak im czasu na czytanie, a nawet na szkolenie własnego warsztatu. Chcą po prostu napisać powieść, która od razu zostanie doceniona i wydana. Tak niestety mechanizm nie działa i w większości przypadków nie ma drogi na skróty, na sukces trzeba ciężko pracować. King zachęca również do uważnej obserwacji otoczenia, wykorzystywania własnych doświadczeń do tworzenia fascynujących historii. Sam jest najlepszym przykładem na to, jak przydatna jest ta rada. Druga część książki stanowi bardzo ciekawą lekturę nie tylko dla początkujących pisarzy, ale również dla dziennikarzy czy też osób piszących recenzje książek. Często bywa tak, że czytamy konkretną powieść, w gruncie rzeczy fabuła jest ciekawa, a mimo to z utęsknieniem wypatrujemy końca rozdziału. Być może właśnie za sprawą książki Kinga odkryjemy co sprawia, że niektóre książki czytamy błyskawicznie a z innymi męczymy się przez wiele dni.
Ostatnia część, to powrót do osobistych doświadczeń wielkiego pisarza, a konkretniej do tragicznego wypadku z 1999 roku. To wydarzenie z całą pewnością bardzo poruszyło Kinga, niewiele brakowało, a skończyłoby się jego śmiercią. Nic więc dziwnego, że właśnie wtedy, jego dalsza kariera pisarska po raz kolejny stanęła pod znakiem zapytania. Ku radości wiernych fanów, King zdołał jednak pokonać własne demony, każdego roku możemy cieszyć się kolejnymi powieściami wychodzącymi spod jego pióra.
„Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika“ to książka, którą czyta się niezwykle lekko i przyjemnie. Brak tu rozwlekłych wywodów, całość sprawia wrażenie bardzo kompaktowej. Rady Kinga odnośnie pisania zdają się być naprawdę banalne, jednak niejedna osoba, która potraktuje je poważnie odczuje dużą różnicę. Pisarz motywuje do pobudzania własnej wyobraźni, otwierania się na bodźce z najbliższego otoczenia, przestrzega przed nadmiernym komplikowaniem tego, co naprawdę proste i oczywiste. Dobra książka to bowiem niekoniecznie ta, w której znajdziemy szereg egzotycznych słów i górnolotnych wywodów, a ta, która potrafi dotrzeć do serca czytelnika, autentycznie go porusza. Polecam każdemu, kto pragnie pisać, lub po prostu kocha słowo pisane. Kto wie, być może właśnie ta książka na dobre odmieni Wasze życie...
(http://alison-2.blogspot.com/2014/09/jak-pisac-pamietnik-rzemieslnika.html)
Stephen King to pisarz, którego zna każdy miłośnik literatury, niezależnie od tego, czy gustuje w gatunkach, w jakich on sam się specjalizuje. King wydał już ogromną ilość powieści, a każda z nich stanowi wielkie wydarzenie w czytelniczym świecie. Jedna książka w jego dorobku zdecydowanie różni się od całej reszty. To książka o której z całą pewnością słyszała każda osoba,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to