rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Dałam się nabrać, niestety. Ta książka bardzo często jest polecana jako podobna do "Tajemnej historii" Donny Tartt.
Jeśli ktoś z Was też trafił tu z tego powodu, to uciekajcie.

Książka nie dorasta tej wspomnianej do pięt, ale nie szkodzi. Wiadomo, że nic nigdy nie będzie takie samo, ale tutaj zgadzają się tylko pewne założenia. (Studenci i motyw morderstwa - to wszystko.)
Cała reszta, czyli wykonanie, styl, fabuła, bohaterowie i ich rozterki to tylko echo, popłuczyny po dużo lepszych lekturach.

Nie, nie oceniam jej przez ten konkretny pryzmat. Tak po prostu mi się nie podobała. Może gdybym była jeszcze nastolatką, to inaczej bym do tego podeszła, ale niestety, radość z czytania skończyła się bardzo szybko i zastąpiło ją rozczarowanie.

Zostawmy niezbyt ciekawy styl. Zostawmy nawet fabułę, pomimo że była głupkowata - zarówno Richard jak i cała reszta podejmują nieuzasadnione decyzje, a ich zachowanie zmienia się bez sensownego wyjaśnienia. Nie chcę tutaj pisać spojlerów, i nie będę, ale oprócz jednej ważnej, jest i kilka pomniejszych scen będących kwintesencją głupoty i brakiem logicznego myślenia.
Ale ci bohaterowie…
Weźmy Meredith, której na dzień dobry nie polubiłam. Pewna siebie, wyzywająca, najpiękniejsza na świecie, ale boi się, że przez jej fizyczność ludzie nie dostrzegą jej wnętrza.
I ja tak czytam i czytam, i czekam na to jakże ciekawe wnętrze.
I wiecie co, nie doczekałam się. Nie ma go. Ta dziewczyna jest pusta. Dosłownie jest tylko tym, jak wygląda.
Tyle że po kolejnych paru kartkach dochodzi się do wniosku, że nie tylko ona. Wszystkie postacie są po prostu nudne i płaskie, bardzo powierzchowne. Irytujące w dodatku.

Kolejną rzeczą, która mi bardzo przeszkadzała, był Szekspir. Do samego autora i jego sztuk podchodzę dość neutralnie, ale tutaj po prostu było tego za dużo. Bohaterowie dosłownie prawie w każdym dialogu cytowali coś jeden drugiemu, aż mnie skręcało. Na początku to było nawet ciekawe, potem po prostu miałam już tego serdecznie dość i pomijałam wszystkie fragmenty "kopiuj+wklej" ze sztuk. Zgaduję, że tylko fanatykom Szekspira może spodobać się ten element. (Tak, fanatykom, nie mylić z fanami).
Rozumiem czyjeś gusta, ale nie tak przekonuje się czytelnika do fascynacji bohaterów. Zarzucenie mnie tym wszystkim dało efekt wręcz odwrotny i teraz pewnie przez długi czas nie wezmę do ręki nic nawiązującego do sztuk szekspirowskich.

No i na koniec… Owa wielka zagadka była dość prosta do rozwiązania, drogą eliminacji szybko dociera się do odpowiedzi na pytanie "kto". A potem już czyta się z coraz większą frustracją i znużeniem.

Doczytałam tylko dlatego, żeby napisać ten komentarz.
Rozczarowanie przez duże R.

Dałam się nabrać, niestety. Ta książka bardzo często jest polecana jako podobna do "Tajemnej historii" Donny Tartt.
Jeśli ktoś z Was też trafił tu z tego powodu, to uciekajcie.

Książka nie dorasta tej wspomnianej do pięt, ale nie szkodzi. Wiadomo, że nic nigdy nie będzie takie samo, ale tutaj zgadzają się tylko pewne założenia. (Studenci i motyw morderstwa - to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"[...] Zrozumiał jednak, że oszukując innych, sam dał się oszukać: niesłusznie uważał, że
ludzie są puści duchowo, tak jak on sam chciał być przez nich postrzegany. Lecz tak nie
było – oni też posiadali wnętrze.
„Boże, oby tylko nie takie, jak moje”."

"[...] Zrozumiał jednak, że oszukując innych, sam dał się oszukać: niesłusznie uważał, że
ludzie są puści duchowo, tak jak on sam chciał być przez nich postrzegany. Lecz tak nie
było – oni też posiadali wnętrze.
„Boże, oby tylko nie takie, jak moje”."

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"– Inni ludzie nie wzbudzają w tobie silniejszych emocji, prawda? [...]
Ze mną jest tak samo."

Rozłupała mnie na kawałki.

Dziwne, ale dowiedziałam się o niej przez reklamę tych plakatów-zdrapek ze 100 książkami, które warto przeczytać. Tytuł mnie zaintrygował, opis jeszcze bardziej. Jakoś tak czułam, że mi się spodoba, ta książka do mnie wołała.

Te wszystkie zarzuty, które wypisują inni czytelnicy, dla mnie są samymi zaletami.
Jedyne z czym pozostaje mi się zgodzić to fakt, że to nie jest książka dla każdego.
I bardzo dobrze.
Jeśli już nie interesują Was rzeczy bardziej wzniosłe niż zwyczajne szare życie i jego problemy, jeśli uważacie, że rozmowy o sztuce, pięknie i innych językach to bzdury, to jej nie czytajcie.
Jeśli uważacie, że opowieść o ludziach, ich duszach, umysłach i uczuciach nie jest fabułą samą w sobie, i potrzebujecie wyraźnej linii akcji, to jej nie czytajcie.
No i nie czytajcie jej też, jeśli bohaterów lubicie tylko wtedy, kiedy są, Waszym zdaniem, moralni.

Ja nigdy tak na bohaterów nie patrzę i nie oceniam ich przez podział na dobro i zło, a ci tutaj zafascynowali mnie bez reszty.
Ich wzajemne skomplikowane relacje, dla wielu tu niezrozumiałe, sprawiały, że nie mogłam przestać o nich myśleć i każda minuta czytania to było kolejne nowe przeżycie.
Cały czas miałam tę książkę w głowie i z każdą stroną coraz bardziej byłam pewna, że trafi do czołówki moich ulubionych i zostawi we mnie ślad.

Już zawsze będę czasami o niej myśleć, i wspominać bohaterów. Już ze mną zostaną, i nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym ich zapomnieć. Będą mnie odwiedzać w tych cichych chwilach, w których nie można robić nic innego, oprócz patrzenia na chmury.
Słyszę nawiązania do nich w przypadkowych piosenkach, chociaż raczej na pewno ich tam nie ma.
Zawsze już będę trochę kochać Henry'ego, tak jak nadal trochę kocham Hansa Castorpa z "Czarodziejskiej Góry".
No i zawsze już będę trochę tęsknić za Bunnym.
Ten "cuniculus molestus" jakimś cudem zaprzyjaźnił się też ze mną.

"– Inni ludzie nie wzbudzają w tobie silniejszych emocji, prawda? [...]
Ze mną jest tak samo."

Rozłupała mnie na kawałki.

Dziwne, ale dowiedziałam się o niej przez reklamę tych plakatów-zdrapek ze 100 książkami, które warto przeczytać. Tytuł mnie zaintrygował, opis jeszcze bardziej. Jakoś tak czułam, że mi się spodoba, ta książka do mnie wołała.

Te wszystkie zarzuty,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wrażenie, że ta książka padła ofiarą sukcesu autorki.
Po napisaniu serii książek o czarodziejach, które pokochały miliony, Rowling pisze realistyczną powieść dla starszego odbiorcy.
Oczywiście, a jakże, sięgają po nią fani Harrego Pottera, mimo że do większości z nich nie jest w ogóle kierowana - to było do przewidzenia. Chodzi o nazwisko na okładce.
I książka zbiera dość średnie oceny i opinie - zupełnie tak, jakby czytelnicy byli zdziwieni, że fabuła nie opowiada o dzieciach z magicznymi patykami.
Zamiast uroczego chłopca z blizną na czole dostają pryszczatego chłopaka, który nienawidzi własnego ojca; zamiast rudego ciamajdy dostają zblazowanego nastolatka, który chce być "autentyczny"; zamiast uroczej kujonki zaś poznają córkę narkomanki i prostytutki, którą albo zrozumiesz albo znienawidzisz - i tak można by wymieniać dalej, bo to dopiero początek. I chociaż oczywiście nie ma tu żadnych podobieństw, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przez taki pryzmat oceniana jest ta książka.

Jeżeli o mnie chodzi, jest świetna. Bohaterowie, z początku obcy, szybko nabierają bardzo ludzkich znajomych cech, z wieloma z nich można się utożsamiać (co mi się niezmiernie rzadko zdarza), choćby tylko częściowo.
Jeśli tak jak ja nie lubicie polityki, to nie martwcie się - ona akurat ma tu najmniejsze znaczenie.
Chodzi o ludzi, ich uczucia i problemy, ich małostkowość i zawiść, ale też o ich lęki, pragnienia i dobroć.
Najlepsze jest to, że w pewnym monecie myślisz sobie, "aha, czyli to są ci dobrzy", a za chwilę okazuje się, że wcale nie. Tutaj nie ma lepszej i gorzej strony. Każdy ma jakieś sekrety, swoje motywy, mniej lub bardziej szlachetne, ale nikt nie jest czysty. Mniej lub bardziej małostkowi, może, ale czy przez to lepsi?
Hm.

Klimat małego miasteczka robi swoje - ludzkie tragedie giną w małych miastach z większym wdziękiem i hukiem, niż w tych dużych.
Jeśli lubicie powieści w klimacie Jodi Picoult, to ta też Wam się spodoba, i nie twierdzę przez to, że faktycznie są tu jakieś podobieństwa.

Nigdy nie czytałam Harrego Pottera i nie jest mi z tego powodu przykro, a do twórczości J.K. Rowling podchodziłam z dużym dystansem. Znałam nieprzychylne opinie o tej książce z Internetu i od znajomych. Pomyślałam, "co tam, wypożyczę, najwyżej nie przeczytam, bo podobno nudna".
Zaprzeczenie słowom "podobno nudna" w tym wypadku liczy sobie 512 stron i ma czerwoną okładkę.

Mam wrażenie, że ta książka padła ofiarą sukcesu autorki.
Po napisaniu serii książek o czarodziejach, które pokochały miliony, Rowling pisze realistyczną powieść dla starszego odbiorcy.
Oczywiście, a jakże, sięgają po nią fani Harrego Pottera, mimo że do większości z nich nie jest w ogóle kierowana - to było do przewidzenia. Chodzi o nazwisko na okładce.
I książka zbiera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ni to kryminał, ni książka psychologiczna?
Ależ to jedno i drugie. Zwłaszcza warstwa psychologiczna jest tutaj przemyślana i świetnie przedstawiona.
Trudno polubić się z bohaterami i jeszcze trudniej identyfikować?
Na litość boską, a po cóż się identyfikować? W każdej książce tak trzeba?

Chyba tylko u Joanne Harris spotyka się coś takiego, że myślisz, kombinujesz, jesteś pewien, że dobrze to wykombinowałeś, wszystko się zgadza.
A jednak nie.
Źle.
Wszystko na odwrót.
A to dlatego, że ludziom łatwo coś wmówić. Łatwo ich zwieść, a potem już pójdą tym jednym torem, bo po co szukać innych rozwiązań?

Majstersztyk.
Specjalnie szukałam poszczególnych słowek po wcześniejszych rozdziałach, czy na pewno się zgadza, bo jak mogłam coś takiego przeoczyć, jak można było to ukrywać przez całą książkę.
Ale tutaj wszystko zazębia się idealnie, wszystkie drobne sceny zyskują dodatkowy sens. Każdy akapit przemyślany.
Oklaski także dla tłumacza.

Zresztą, jeśli chodzi o niesamowite zwroty akcji, podobnie sprawy się miały w "Błękitnookim chłopcu", gdzie też musiałam zbierać szczękę z podłogi.
Niestety, te mroczniejsze książki Harris są na tym serwisie wyjątkowo niedocenione. Po raz kolejny mam wrażenie, że nie mogę się już pomocniczo sugerować tymi gwiazdkami.
Patrząc na niezwykle wysoko ocenianie gnioty z bohaterami pozbawionych konkretnych cech charakteru, można zacząć myśleć, że ludzie takich wolą. Bohaterów miałkich, bez kręgosłupa, bez zainteresowań, białe karty, żeby wszyscy mogli się z nimi utożsamiać. Nikogo.

Cóź, jeśli tak jak ja bardziej cenicie sobie postacie z charakterem, niekoniecznie dobrym, która napędzają całą akcję, zamiast niedouczonych bezkręgowców przepychanych fabułą przez książkę, to "Dżentelmeni i gracze" mogą Wam się spodobać.

I tak na marginesie, postać Leona to arcydzieło. Zwłaszcza dopełnione pod koniec książki słowami starego nauczyciela, kiedy cały obraz tej postaci składa się w spójną i logiczną całość.

Niesamowite.

Ni to kryminał, ni książka psychologiczna?
Ależ to jedno i drugie. Zwłaszcza warstwa psychologiczna jest tutaj przemyślana i świetnie przedstawiona.
Trudno polubić się z bohaterami i jeszcze trudniej identyfikować?
Na litość boską, a po cóż się identyfikować? W każdej książce tak trzeba?

Chyba tylko u Joanne Harris spotyka się coś takiego, że myślisz, kombinujesz, jesteś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Plusy:
- Lucyfer w końcu coś robi
- "Algivius vs Asmodeusz"
- wątki z Księciem Magów jako Imperatorem Głębi

I to by było na tyle.

Minusy:
- Lucyfer mógł jednak robić więcej
- czy tylko ja mam już dość Daimona? Czy on sam nie ma już siebie dość?
- kolejna mitologia tonąca w klejnotach i kolorach, już to gdzieś czytałam
- zdecydowanie za mało Gabriela, skandalicznie mało
- ogółem, poświęcanie wielu stron nowym postaciom, które nikogo zbytnio nie obchodzą, kosztem starych, lubianych bohaterów
- dialogi momentami tak żenujące, że musiałam wstać i przejść się po pokoju
- ilość zbiegów okoliczności chyba właśnie osiągnęła górny limit
- trzech sporych chłopów latających na wielkim, pierzastym, kolorowym wężu - co to, "Niekończąca się opowieść"? Co na to Freud?

Chociaż pierwszy tom na kolana nie powalił, to jednak lepiej go wspominam. Po zakończeniu odniosłam wrażenie, że w drugim to będzie się działo!
Działo się, owszem.
Głównie w głowie Daimona i w jego udręczonej duszy.
Mam wrażenie, że to side story, a nie kolejny tom. Gdyby wyciąć wszystkie przygody Daimona z dala od ekspedycji, które nie wniosły absolutnie nic, istotnej fabuły zostaje może na ćwierć książki.
Czy on zawsze musi tak walczyć i walczyć ponad siły? Przez całą książkę liże się z ran i robi sobie nowe.

Sprawę ratują przygody Razjela w Głębi, chociaż najciekawsze jak zwykle dopiero się zacznie - czekaj czytelniku na kolejny tom. Ratują ją także "Asmodeusz & Algivius TEAM" Sp. z o.o., to przynajmniej było całkiem zabawne.

Nie chcę tu spoilować, ale jeśli liczycie na to, że Lucyfer w końcu zrobi jakąś rozwałkę, to się przeliczycie.

I czemu w kółko te koty? Kocham wszystkie zwierzęta, ale po kolejnym tomie wynoszącym koty na piedestał, mam serdecznie dość tych sierściuchów-nierobów. Jedyny plus tego wszystkiego to zarumieniony Razjel.

Oddajcie mi Gabriela.
Proszę.

Plusy:
- Lucyfer w końcu coś robi
- "Algivius vs Asmodeusz"
- wątki z Księciem Magów jako Imperatorem Głębi

I to by było na tyle.

Minusy:
- Lucyfer mógł jednak robić więcej
- czy tylko ja mam już dość Daimona? Czy on sam nie ma już siebie dość?
- kolejna mitologia tonąca w klejnotach i kolorach, już to gdzieś czytałam
- zdecydowanie za mało Gabriela, skandalicznie mało ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze zastanawiałam się, jak może wyglądać fabuła tej książki, i okazało się, że byłam w dużym błędzie. Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam. Nie jest to ani plus, ani minus, książka jest świetna.
Rozczarował mnie tylko jeden aspekt - postać Małgorzaty.
Spodziewałam się - skoro tak ją opisywano - damy, nieco tajemniczej, dostojnej, spokojnej - kogoś podobnego w wyrazie do Kławdii Chauchat z "Czarodziejskiej góry".
Tymczasem Małgorzata okazała się emocjonalną furiatką, płaczącą i całującą ukochanego na przemian, rzucającą się ludziom z pazurami na twarz, o wybijaniu okien nie wspominając. Przeszkadzało mi to, i nic więcej.

Zawsze zastanawiałam się, jak może wyglądać fabuła tej książki, i okazało się, że byłam w dużym błędzie. Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam. Nie jest to ani plus, ani minus, książka jest świetna.
Rozczarował mnie tylko jeden aspekt - postać Małgorzaty.
Spodziewałam się - skoro tak ją opisywano - damy, nieco tajemniczej, dostojnej, spokojnej - kogoś podobnego w wyrazie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie będę się bawić w nie wiadomo jakie recenzje.
Krótko i na temat - fajnie, że bohaterowie wrócili w miarę tacy, jak byli na początku (po zmasakrowaniu ich w "Zbieraczu Burz"). Mają swoje problemy i przeżycia, ale zdecydowanie bliżej im do swoich "siewcowych" wersji.
Nie fajnie - za dużo Daimona i Seredy, a są akurat najnudniejsi (wiem, że o nich tu głównie chodzi, ale zbyt wiele pobocznych wątków na tym ucierpiało), a także całej tej hinduistycznej otoczki. Zwłaszcza tego ostatniego - po prostu za dużo. Przypominało mi to kosz ze słodyczami wypełniony aż po uchwyt, i zostawiony na słońcu, gdzie wszystko zaczęło topnieć i spływać cukrową, kleistą breją. Jest tyle innych fantastycznych mitologii...

Lucek - akurat jego mogło być dużo więcej. Kocham takiego Lucyfera. W końcu pokazuje swoje drugie oblicze, inne niż to wiecznie zadumanego poety, który bez pomocy nie potrafi utrzymać władzy. Bardzo, bardzo szkoda, że sceny z nim można policzyć na palcach rąk.

Lekkie rozczarowanie, bo za mało Gabriela, za mało Lucka i Asmodeusza, Razjel za bardzo cierpiący, za dużo opisów kolorowych bóstw i światów, które nic nie wnosiły do fabuły i przypominało to zwyczajne lanie wody żeby zapełnić strony, chęć wyrażenia fascynacji tą mitologią, od której zaczynała boleć głowa...
Lecz także spora radość - WRÓCILI! I to w całkiem niezłej kondycji. Oby tak dalej. Czekam na kolejny tom.

Nie będę się bawić w nie wiadomo jakie recenzje.
Krótko i na temat - fajnie, że bohaterowie wrócili w miarę tacy, jak byli na początku (po zmasakrowaniu ich w "Zbieraczu Burz"). Mają swoje problemy i przeżycia, ale zdecydowanie bliżej im do swoich "siewcowych" wersji.
Nie fajnie - za dużo Daimona i Seredy, a są akurat najnudniejsi (wiem, że o nich tu głównie chodzi, ale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystko fajnie, ale...

Nigdy nie rozumiałam tworzenia głównej postaci na zasadzie "białej karty". Po co? Żeby był jak najbardziej nijaki, jak najbardziej "statystyczny", żeby jak najwięcej czytelników się z nim utożsamiało?
Naprawdę?...
Ktoś się naprawdę utożsamia z bohaterem nudnym do bólu, pozbawionym przemyśleń, charakteru, kręgosłupa, a często nawet własnej woli?
Artem przejawiał zachowanie inne niż bezkręgowca tylko w momentach, kiedy sam nie zdawał sobie sprawy, co robi. Zazwyczaj jednak też pakował się wtedy w kłopoty, bo emocje zmuszały go do zrobienia czegoś, a mózg smacznie spał.
Ta postać psuje dosłownie całą książkę.

Bez dodanej mapki metra ani rusz, a najciekawsze rzeczy działy się na powierzchni. (A o ile mogłyby być ciekawsze, gdyby przytrafiły się komuś innemu niż Artem?...). Kwestie naruszenia praw fizyki już zostawię w spokoju.
Jednym z lepszych elementów jest też ukazanie różnorodności ludzkich charakterów i przekonań, i wizja, dość prawdziwa, że nawet jeśli zostanie nas garstka, to i tak się podzielimy i zaczniemy mordować. Przeszkadzały tylko te politycznie poprawne wstawki. Ale to dla zachowania równowagi, rozumiem.

Pomimo ciekawych, bardzo dobrze przedstawionych realiów, lektura mnie nie porwała. A mogłaby. Po drugą część nawet chętnie sięgnę, podobno Artem zmienia się na lepsze, ale też smutno mi nie będzie, jeśli mi się nie uda.

Wszystko fajnie, ale...

Nigdy nie rozumiałam tworzenia głównej postaci na zasadzie "białej karty". Po co? Żeby był jak najbardziej nijaki, jak najbardziej "statystyczny", żeby jak najwięcej czytelników się z nim utożsamiało?
Naprawdę?...
Ktoś się naprawdę utożsamia z bohaterem nudnym do bólu, pozbawionym przemyśleń, charakteru, kręgosłupa, a często nawet własnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tylko dzięki pewnej recenzji przyszło mi do głowy, żeby to kupić, bo nawet nie wiedziałabym, że coś takiego się u nas pojawiło.
Anime/mangi nigdy nie widziałam/czytałam, ale o tej książeczce jednak nie mogłam przestać myśleć, chociaż nie jest to gatunek, który mnie zazwyczaj przyciąga.
Dobrze, że kiedyś dostałam kartę prezentową z empiku, bo przyznam się szczerze, miałabym ogromny dylemat, czy wydać na to aż 40 złotych z własnej kieszeni. Nowelka jest dość krótka i chociaż ładnie wydana, wyceniłabym ją na jakieś 10 zł mniej.

Mnie akurat nieco nietrafienie oddany, kolokwialny język nastolatków nie przeszkadzał, czasem tylko jakieś słowo zamieniłabym na inne. Jakoś średnio wyobrażam sobie 17-latki wyzywające się od "wywłok", bardziej pasuje to do hitów pokroju "Trudne sprawy". Ogółem jednak nie miałam z tym większych problemów. Ba, byłam nawet zaskoczona, jak niektóre zdania były naprawdę ładnie zbudowane i nie raz, nie dwa, wydały mi się nawet nieco poetyckie. Oczywiście nie jest to jakaś wysoka półka, ale spodziewałam się nawet prostszego języka.

Większym problemem była sama treść, bez związku z tłumaczeniem. Nie mówię jednak o pomyśle czy postaciach, a o niektórych sytuacjach. Niektóre sceny na pewno zdecydowanie lepiej i naturalniej wypadają w anime, bo człowiek ma jakąś taką większą tolerancję do animowanych akcji. Ale kilka scen wypadało dość dziwnie i bardzo naiwnie podczas czytania. Może się mylę, ale wydaje mi się to typowo japońską przypadłością. Tak jak często przenoszą kadry i miny z mang do seriali aktorskich, tak coś, co fajnie wygląda, kiedy to sobie wyobrażają, żywcem przepisują do takiej nowelki, bez próby modyfikacji, żeby lepiej i wiarygodniej to "wyglądało" literacko.

Niemniej, nie jest to na tyle dużym problemem, żebym nie mogła stwierdzić, że mi się podobało. Nie żałuję zakupu. W dodatku dopiero po przeczytaniu mam ochotę obejrzeć anime (jakoś nigdy wcześniej nawet nie sprawdziłam, o czym jest fabuła) i na dniach się za nie zbiorę.

A ocena, oczywiście, ma sens tylko w swojej kategorii. Siódemka siódemce nierówna, ale koniec końców, liczy się frajda podczas lektury.

Tylko dzięki pewnej recenzji przyszło mi do głowy, żeby to kupić, bo nawet nie wiedziałabym, że coś takiego się u nas pojawiło.
Anime/mangi nigdy nie widziałam/czytałam, ale o tej książeczce jednak nie mogłam przestać myśleć, chociaż nie jest to gatunek, który mnie zazwyczaj przyciąga.
Dobrze, że kiedyś dostałam kartę prezentową z empiku, bo przyznam się szczerze, miałabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym napisać "cały Soseki, żeby dopiero przy końcu ujawniać, gdzie tkwi tajemnica i co jest powodem takiego a nie innego życia głównego bohatera", ale nie mogę, bo nie mam prawa. Do tej pory czytałam tylko "Panicza" i "Sedno rzeczy", i w tej drugiej koncepcja jest właśnie dość podobna do "Wrót". Czy mi to odpowiada?
Jak najbardziej. Uwielbiam takie pisarstwo. Tyle, że w tym przypadku ta tajemnica wydała mi się dość niejasna. Aż sama się sobie dziwię, że to piszę, ale pomimo tego, że uwielbiam taki ukryty dramatyzm, spodziewałam się nieco więcej dramatyzmu, nieco mniej ukrytego. Albo przynajmniej wyraźniej przedstawionego. Jednak moja ocena dotyczy całości, a ta była świetna.

Cieszę się, że kolejna książka Sosekiego została przetłumaczona. I właśnie w tej kwestii dorzucę jeszcze kilka zdań.
Po pierwszych kilkunastu zdaniach odniosłam wrażenie, że tłumaczyła to młoda kobieta. I miałam rację. Zastanawiałam się, jak poradziła sobie z takim zadaniem dziewczyna rok młodsza ode mnie.
Na początku miałam kilka zastrzeżeń, dziwne zdania typu "wyszedł do sklepu i kupił papierosy i zapalił" (zmyślam, dla coś podobnego się pojawiło), czy ogólne wrażenie, że coś jest nie tak, którego ciężko było mi się pozbyć. Zapewne były to uprzedzenia, które sama stworzyłam i którymi sama się niepotrzebnie nakręciłam. Ale potem wszystko minęło. Im dalej brnęłam w lekturę, tym mniej zwracałam na to uwagę. Zdaję też sobie sprawę, że błędy czy dziwne zdania to także wina edycji, która powinna to poprawić. I koniec końców, tłumaczenie oceniam jako pozytywne, język jest całkiem ładny i w sumie nieźle oddał to "coś", co nazywam po prostu "japońskim pisarstwem", a czego istotę bardzo trudno uchwycić.
Tłumaczce więc należą się podziękowania za inicjatywę i za to, że zyskaliśmy kolejną książkę japońskiego autora, którą możemy czytać w naszym rodzimym języku.

Chciałabym napisać "cały Soseki, żeby dopiero przy końcu ujawniać, gdzie tkwi tajemnica i co jest powodem takiego a nie innego życia głównego bohatera", ale nie mogę, bo nie mam prawa. Do tej pory czytałam tylko "Panicza" i "Sedno rzeczy", i w tej drugiej koncepcja jest właśnie dość podobna do "Wrót". Czy mi to odpowiada?
Jak najbardziej. Uwielbiam takie pisarstwo. Tyle,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę dostałam na święta, kupujący nie wiedział, że to drugi tom, ale zachęcona ocenami, spróbowałam bez czytania pierwszego. Bez problemu się połapałam.
Ale nigdy nie sięgnę po tom pierwszy i trzeci, choćby były to ostatnie książki na świecie.

Nie rozumiem skąd się wzięła ta wysoka ocena.
Dla porównania, właśnie skończyłam o całe niebo lepszą pod każdym względem książkę fantasy, a ocenę ma niższą. Pierwszy raz zwątpiłam w ten serwis.
Mam nadzieję, że to tylko wyjątek od reguły. Zwykły przypadek, że tak słaba pozycja ma tyle gwiazdek. Bo wiadomo, że są gusta i guściki, ale oceny wydawały mi się zawsze dość wyważone.

Styl jest straszny. STRASZNY. Nie poprawił się wiele od czasu "Wilka", kiedy autorka miała 15 lat. Proste, pozbawione polotu zdania, masa dialogów, a sceny, które z założenia miały wywoływać emocje, po prostu mdłe.

Główna bohaterka to idiotka. Miałam dość, kiedy wszyscy komplementowali jej mądrość. Niby w którym momencie się ta domniemana mądrość objawiła? Może w chwili, w której nie wiedziała, czym jest Tartar, cmentarz niewiniątek, ani żadna inna rzecz, o której opowiadały jej anioły i diabły. Ma moc, którą może dosłownie wszystko, ale nie potrafiła sobie zakręcić kurka z wodą, potrzebny facet. Po co w ogóle kąpiel przygotowywała w tradycyjny sposób, kiedy wystarczyło machnąć ręką? Ma wziąć jakąś kość, to wybiera sobie taką z samego środka sterty i oczywiście ją rozwala, bo ta która leży luzem jest "brzydka". Albo lepiej, ma dosłownie dwie minuty, żeby coś zrobić, zanim zostanie nakryta, ale nie, tej się zbiera na rozmowy z koleżanką na temat tego, jaka to nie jest śliczna! Boże, widzisz i nie grzmisz! Czy może właśnie to były te przebłyski inteligencji?... Tragedia.

Do reszty bohaterów też nie zapałałam specjalną sympatią, delikatnie mówiąc. Wszyscy dziwnie przerysowani, a jednak kompletnie nijacy. Tak naprawdę chyba tylko Azazel mnie nie irytował i chyba tylko jedna scena z jego udziałem w znikomym chociaż stopniu mnie rozbawiła. Wydawało się, że z nich wszystkich tylko on potrafi używać mózgu i coś tam wie.

Sama fabuła durnowata, nie mam na to innego określenia. Potwornie naiwna, jak historia stworzona przez nastolatkę, prezentującą swoje wypociny na blogu. I tak już całkiem subiektywnie, taka wizja aniołów/demonów mnie po prostu obraża, jakkolwiek to nie brzmi. Tyle w temacie.

Nie polecam nikomu, kto wcześniej czytał dobrą fantastykę, bo od razu zauważy, jak bardzo kiepska jest to książka.

Książkę dostałam na święta, kupujący nie wiedział, że to drugi tom, ale zachęcona ocenami, spróbowałam bez czytania pierwszego. Bez problemu się połapałam.
Ale nigdy nie sięgnę po tom pierwszy i trzeci, choćby były to ostatnie książki na świecie.

Nie rozumiem skąd się wzięła ta wysoka ocena.
Dla porównania, właśnie skończyłam o całe niebo lepszą pod każdym względem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mam zamiaru bawić się tu w jakieś ogólne opinie, bo jeden tom to za mało, żeby dobrze zrozumieć świat przedstawiony, a nawet główną intrygę. Skoncentruję się na postaciach. A raczej, ponarzekam sobie na nie.

W przeciwieństwie do książek nieco bardziej klasycznych, w których bohaterowie często służą do przedstawiania pewnych problemów, w fantastyce to właśnie postacie decydują o tym, jakie będę mieć wrażenia po zamknięciu książki. Pewnie dlatego, że fantastyka to taki gatunek, gdzie zazwyczaj mamy protagonistów i antagonistów, a fabuła skupia się na tym, że któraś ze stron musi wygrać.

Jeśli więc postaci nie polubię, to też analogicznie cała reszta ma dla mnie niewielkie znaczenie.
Nie oznacza to, że nie doceniam świata przedstawionego, bo ten akurat bardzo mi się podobał. Natomiast przygody głównego bohatera w ogóle mnie nie poruszały.
Może dlatego, że Vuko, pomimo bycia Fino-Chorwato-Polakiem, wytrenowanym żołnierzem, który prawie wszystko potrafi zrobić, prawie zawsze sobie poradzi, i wie tyle różnych rzeczy... był po prostu potwornie nijaki. Komandos dumny ze swoich japońskich technik walki (coś ostatnio popularny motyw), potrzebujący adrenaliny, z drugiej strony tęskniący za cappuccino i teatrem - nie kupuję tego.
Skończyłam czytać, za mną 540 stron, a nie mogę wskazać nawet jednej cechy charakteru, którą bez wahania mogłabym mu przypisać. Tak naprawdę to mogę stwierdzić tylko to, że jest świetnie wyszkolony i lubi kobiety.
Jest w nim "upchane" mnóstwo rzeczy, kolokwialnie mówiąc, a mimo to niczym nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Jego teksty też mnie nie bawiły.

O bohaterze z drugiego wątku w ogóle nie wspominam, póki co cechuje go jedynie... wybitny brak konkretnego charakteru. A sam motyw zwyczajnie mnie nudził.
Mam nadzieję, że w kolejnych tomach ulegnie to zmianie.

Co do kobiet, wszystkie, oprócz jednej - która faktycznie chyba ma jakąś większą rolę do odegrania - znalazły się w książce tylko po to, żeby któryś z protagonistów mógł spełniać swoje erotyczne zachcianki. Nie żebym była feministką, ale rzeczywiście wolę fantastykę pisaną przez kobiety, bo tam nawet facet mający być obiektem westchnień dla bohaterek, zazwyczaj ma jakąś poważną rolę do odegrania. Tymczasem pisarze-mężczyźni często tworzą bohaterki, które mnie wydają się zwyczajnie wulgarne czy rozwiązłe. Nic na to nie poradzę, niektóre męskie fantazje są poza zasięgiem mojego zrozumienia.

Muszę jednak podziękować za antagonistę. Póki co wiele się nim nie nacieszyłam, a co będzie potem, zobaczymy.

Owszem, i tak pewnie sięgnę po kolejne tomy, bo akurat w tym przypadku antagonista, uniwersum jak i główna oś fabuły wystarczą, żebym zdzierżyła głównego bohatera. I resztę protagonistów.

Na koniec tylko dodam, że dwa splecione węże nie powinny być porównywane ze znakiem służby medycznej. Dwa gady wokół kija to kaduceusz, który nie ma nic wspólnego z symbolem medycyny - laską Asklepiosa z jednym wężem.

Nie mam zamiaru bawić się tu w jakieś ogólne opinie, bo jeden tom to za mało, żeby dobrze zrozumieć świat przedstawiony, a nawet główną intrygę. Skoncentruję się na postaciach. A raczej, ponarzekam sobie na nie.

W przeciwieństwie do książek nieco bardziej klasycznych, w których bohaterowie często służą do przedstawiania pewnych problemów, w fantastyce to właśnie postacie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest świetna i trudno się było od niej oderwać.
A teraz, pomimo wystawienia wysokiej oceny i ogólnego zachwytu, trochę sobie ponarzekam.

Wachlarz różnorakich bóstw był szeroki, ale też dziwnie rozczarowujący. Odyn Wszechojcem? Dlaczego akurat on?
Najbardziej dokuczał mi brak bogów greckich (o ile, oczywiście, bezimienny, wylatujący z pamięci po sekundzie bóg nie był Hadesem czy ewentualnie rzymskim Merkurym). I ciągle wydawało mi się, że poza Odynem czy Lokim, reszta ekipy pozbawiona jest charyzmy. Zwłaszcza postacie dalszoplanowe były płaskie, składając się tylko z wyglądu i czasem imienia, a tkwił w nich duży potencjał. Może byli dla mnie zbyt ludzcy? Bogowie, nawet jeśli wyglądają jak ludzie, nie powinni wtapiać się w tłum - ale to oczywiście moja prywatna opinia.
W końcu od tego są, żeby być ideami, personifikacjami, wzorcami.

Nie wiem, czy Cień był Baldurem czy tylko jego... cieniem, czy może w ogóle nie miał z nim związku. Myślę, że nie powinno się tego ostatecznie roztrząsać, aczkolwiek ta idea mi się akurat podoba (w przeciwieństwie do Baldura-bruneta).
Samo tłumaczenie, skąd biorą się bogowie, jak działa ich świat i tym podobne rzeczy były dość łatwe do zaakceptowania i miały sporo sensu, z drugiej strony niczym nie zaskakiwały.

Jednak najbardziej irytujące były bohaterki kobiece. WSZYSTKIE - jeśli nie były staruszkami lub dziećmi - były bardzo atrakcyjne (boginie jeszcze rozumiem, ale idąc tym tokiem, czemu wszyscy bogowie nie byli przystojni?) i wszystkie jakoś strasznie lubiły naszego Cienia. Nawet lesbijka. Jeśli z którąś się nie całował lub z nią nie przespał, to zawsze mógł liczyć na miłe widoki spod nocnej koszuli. Momentami miałam wrażenie, że książka powinna nosić tytuł: "Cień i jego pseudo-erotyczne przygody z boginiami, autostopowiczkami i truchłem zmarłej żony".
Może przesadzam, ale zwyczajnie mnie to irytowało.
Wizja Bastet w takiej roli była dla mnie trudna do zaakceptowania.
Bez kocicy ani rusz, co? Musiała go też podrapać, bo jakże by inaczej.
Ta kwestia utwierdziła mnie w przekonaniu, że chociaż ogółem wolę książki napisane przez mężczyzn, to w szeroko pojętej fantastyce bardziej przypada mi do gustu proza, której autorkami są kobiety.

I chyba jestem trochę rozczarowana faktem, że nie było żadnej wielkiej bitwy i nie dane było bogom popisać się tym, co potrafią.

Kończąc, narzekam i wyliczam subiektywne wady, ale jak już pisałam, to prywatne odczucia, nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Książka tak czy siak na pewno nie pójdzie w niepamięć, a samo czytanie sprawiło mi nie lada przyjemność. Jest świetnie napisana, to trzeba przyznać.
Pomimo tych wszystkich irytacji, będę polecać każdemu zainteresowanemu tematem.

Książka jest świetna i trudno się było od niej oderwać.
A teraz, pomimo wystawienia wysokiej oceny i ogólnego zachwytu, trochę sobie ponarzekam.

Wachlarz różnorakich bóstw był szeroki, ale też dziwnie rozczarowujący. Odyn Wszechojcem? Dlaczego akurat on?
Najbardziej dokuczał mi brak bogów greckich (o ile, oczywiście, bezimienny, wylatujący z pamięci po sekundzie bóg nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Coś w niej jest. Czegoś w niej brakuje. Może tego "czegoś" autor nie udźwignął, a może w ogóle nie miał zamiaru tego robić.

Mogłaby być lepiej napisana, mniej chaotycznie, lepszym językiem, z drugiej strony - czy to wypadłoby wiarygodnie, jeśli narratorem jest nastoletni chłopiec?
Jeśli "czegoś" brakuje, to prawdopodobnie dlatego, że wybrakowany jest sam bohater.
Autor przekazuje czytelnikowi tyle, ile widzi ten chłopak - czytelnik sam musi wszystko interpretować i dopowiadać sobie to, czego w tekście nie znajdzie.
Czasem scena przeskakuje do następnej bez wyraźnej granicy lub gubi się chronologia, ale przecież tak działa ludzki umysł; dni zlewające się w jeden, szwankująca pamięć, chaos myśli.

Książka jest cienka, można ją przeczytać w jakieś trzy godziny, więc - jeśli już się zaczęło - warto dobrnąć do końca.
Koniec bowiem zamyka tę krótką historię i nadaje jej pewną stałą formę.
Może nie perfekcyjną, może nie jakąś bardzo zgrabną, ale wystarczająco dobrą.

Coś w niej jest. Czegoś w niej brakuje. Może tego "czegoś" autor nie udźwignął, a może w ogóle nie miał zamiaru tego robić.

Mogłaby być lepiej napisana, mniej chaotycznie, lepszym językiem, z drugiej strony - czy to wypadłoby wiarygodnie, jeśli narratorem jest nastoletni chłopiec?
Jeśli "czegoś" brakuje, to prawdopodobnie dlatego, że wybrakowany jest sam bohater.
Autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Można by napisać o tej książce bardzo wiele. O jej znaczeniu, wydźwięku, o tym jak można ją interpretować, o emocjach, które towarzyszą podczas lektury, mimowolnych uśmieszkach, w końcu o samych bohaterach.

Można też nie napisać nic, i po prostu pomilczeć.
Miałam takie dziwne uczucie, gdy przewróciłam ostatnią stronę. Masa tego wszystkiego, nerwy, emocje, co będzie, ale jak to, dlaczego...
Nagle kończy się ostatnie zdanie, i człowiek zostaje z niczym. Nagle tego wszystkiego już nie ma. Czekasz na coś, czekasz, i gdy w końcu to nadchodzi, wydaje się zupełnie obce. I jakieś takie mgliste. Dokładnie tak, jak to było w tekście tego dzieła.
I nie mogłam, do tej pory nie mogę, i chyba już nie będę mogła stwierdzić, jak właściwie nazwać to, co czułam zamykając tę książkę.

Można też... zwyczajnie przytoczyć krótki fragment:
"Jesteście chodzącymi szkieletami. W waszych twarzach widać tylko oczy, a w tych oczach jest coś... [...] Nie bardzo wiem, jak to określić. Patrzycie ukradkiem... nie, to nie jest właściwe słowo. Nie jest to również strach. No i żyjecie, chociaż według wszelkich reguł powinniście dawno umrzeć. Nie możemy tego pojąć, ani tego, dlaczego to wy akurat przeżyliście, to znaczy, pan i pańscy koledzy. Dlaczego akurat wy?"

Jest niesamowita.

Można by napisać o tej książce bardzo wiele. O jej znaczeniu, wydźwięku, o tym jak można ją interpretować, o emocjach, które towarzyszą podczas lektury, mimowolnych uśmieszkach, w końcu o samych bohaterach.

Można też nie napisać nic, i po prostu pomilczeć.
Miałam takie dziwne uczucie, gdy przewróciłam ostatnią stronę. Masa tego wszystkiego, nerwy, emocje, co będzie, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Autor z pochodzenia jest Japończykiem, a jednak czytając tę książkę człowiek wie, że napisał ją stuprocentowy Anglik.

W tej powieści zawiera się wszystko to, co tak uwielbiam i cenię w narodzie angielskim; to opanowanie, godność, umiejętność całkowitego skrywania emocji, choćby nie wiem jak wielkich.
Zarazem też jednak opowiada o tym, jak wiele można w życiu przegapić przez powyższe cechy, i zrozumieć to dopiero - jak mówi alternatywny tytuł - u schyłku dnia. A samo słowo "dzień" znaczy tu coś o wiele więcej.

Piękna książka, w której nawet sprawy polityczne, zazwyczaj tak dla mnie mierżące, czytałam z zainteresowaniem.

Stevens jest niesamowitą, wręcz magnetyzującą postacią.

Autor z pochodzenia jest Japończykiem, a jednak czytając tę książkę człowiek wie, że napisał ją stuprocentowy Anglik.

W tej powieści zawiera się wszystko to, co tak uwielbiam i cenię w narodzie angielskim; to opanowanie, godność, umiejętność całkowitego skrywania emocji, choćby nie wiem jak wielkich.
Zarazem też jednak opowiada o tym, jak wiele można w życiu przegapić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest dobra, jeśli ma się świadomość, że jest zła.
Wartości kulturowej nie posiada wcale, a wręcz ta wartość jest ujemna. Książka jest rasistowska, wszyscy to wiemy, Czarni nie mają głosu albo dźwięki przez nich wydawane nie przypominają ludzkich, nie zachowują się jak racjonalnie myślące istoty, są po prostu zbitką rąk, nóg i głów, bardziej podobni do zwierząt, itd, itp. - krytyka postkolonialna rozkłada tę książkę na łopatki.
No dobra, to już wiemy.

A jednak, książka jest napisana bardzo ciekawym stylem, bardzo ładnym i barwnym, i pomimo wielu pozornie nudnych opisów dobrze się ją czyta. Już w liceum mi się podobała, ale że zaczęliśmy przerabiać coś innego, jakoś tak się stało, że porzuciłam lekturę. Wróciłam do niej po latach, słusznie zresztą.
A więc, jak napisałam, wartości kulturowo-społecznych w tej książce szukać nie należy. Co nie zmienia faktu, że jest tam bardzo wiele trafnych spostrzeżeń dotyczących innych rzeczy, i sporo jest zdań wartych cytowania, jak chociażby te o walce ze śmiercią, przy końcu. Genialne.

Jedno jest pewne - książka nie powinna być mieszana z błotem tylko dlatego, że jest lekturą, których generalnie nikt nie lubi. To po prostu NIE JEST książka dla licealistów, i nie wiem który inteligent zdecydował, że młodzież, której poglądy wciąż się jeszcze kształtują, powinna przeczytać sobie akurat taką rasistowską opowiastkę.

Moim zdaniem każde wydanie powinno z przodu zawierać chociażby jakiś wstęp do zagadnień krytyki postkolonialnej, żeby każdy wiedział, na co zwracać uwagę. Wtedy można się będzie nawet trochę pośmiać, chociażby w trakcie czytania opisów, jak to te "dzikusy" wyglądały.
Bo jeśli się wie, co właśnie trzyma się w ręce i podejdzie do tego z należytym dystansem, to można w tej książce - tak jak ja - znaleźć wiele problemów, które warto przemyśleć.

Jako podsumowanie mogę tylko powtórzyć i rozwinąć pierwszą myśl: czytając "Jądro ciemności" pamiętajcie o tym, że ani pod względem moralnym, ani kulturowym, ta książka niczego sobą nie reprezentuje, a wręcz jest obrzydliwa. Jest to jednak klasyk, i dobry czy zły, nie ma nic chwalebnego w tym, że się jej nie przeczytało. Tym bardziej właśnie powinno się ją znać, zdając sobie jednocześnie sprawę z tej obrzydliwości.
Odsuwając na bok te wszystkie kontrowersyjne elementy, książka okazuje się być całkiem przyjemną lekturą, która chociażby za sam język zasługuje na nieco wyższą ocenę.

Ta książka jest dobra, jeśli ma się świadomość, że jest zła.
Wartości kulturowej nie posiada wcale, a wręcz ta wartość jest ujemna. Książka jest rasistowska, wszyscy to wiemy, Czarni nie mają głosu albo dźwięki przez nich wydawane nie przypominają ludzkich, nie zachowują się jak racjonalnie myślące istoty, są po prostu zbitką rąk, nóg i głów, bardziej podobni do zwierząt,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ciężko się człowiekowi po tym mentalnie pozbierać.
Zastanawia mnie, czemu najbardziej brutalna postać jest tak lubiana przez sporą grupę czytelników. I zastanawia mnie, dlaczego ja też zaliczam się do tej grupy.
Tak, Roger.
I Simon oczywiście, swoje przeciwieństwa.
Poza tym walka id, ego i superego jest poprowadzona w sposób absolutnie niesamowity.

Ciężko się człowiekowi po tym mentalnie pozbierać.
Zastanawia mnie, czemu najbardziej brutalna postać jest tak lubiana przez sporą grupę czytelników. I zastanawia mnie, dlaczego ja też zaliczam się do tej grupy.
Tak, Roger.
I Simon oczywiście, swoje przeciwieństwa.
Poza tym walka id, ego i superego jest poprowadzona w sposób absolutnie niesamowity.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie spodziewałam się wiele, a jednak całkiem mnie wciągnęła.
Ciekawe tylko, czy "dzisiejsi mężczyźni" też poradziliby sobie w takiej sytuacji, nie ujmując nikomu, oczywiście.

Nie spodziewałam się wiele, a jednak całkiem mnie wciągnęła.
Ciekawe tylko, czy "dzisiejsi mężczyźni" też poradziliby sobie w takiej sytuacji, nie ujmując nikomu, oczywiście.

Pokaż mimo to