-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2018-07-01
2018-07-06
2018-07-26
2018-06-20
2018-06-28
2018-03-31
„Być uczciwym w dziejach tego świata na jedno wychodzi, co być wybranym między tysiącami.”
"Hamlet" to pierwsze przeczytane przeze mnie dzieło spod pióra Szekspira. Unikałam dotąd jego twórczości, gdyż byłam przekonana, że nie spodoba mi się ona przez formę, w jakiej została napisana.
Co zatem skłoniło mnie do zmiany zdania?
Czytałam jakiś czas temu książkę Amy Harmon pt. „Making faces” i w owej książce autorka zawarła kilka cytatów z Szekspira, które wydały mi się wyjątkowo intrygujące. Postanowiłam zatem dać szansę „Hamletowi”, z którego w głównej mierze pochodziły te cytaty.
I za to, Pani Harmon, dozgonnie dziękuję!
„W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim.”
Historia zaczyna się, gdy tytułowy Hamlet - książę Danii - zrozpaczony po śmierci ojca, powraca z Wittenbergi do Elsynoru. Tam dowiaduje się od swojego przyjaciela Horacego, że nocą na terenie zamku kilkakrotnie widziany był Duch jego zmarłego ojca.
Hamlet, otrzymawszy tę informację, postanawia spotkać się z Duchem. Ten wyznaje mu, że za jego śmiercią stoi jego brat Klaudiusz - obecny król.
Duch żąda także pomszczenia go, co Hamlet poprzysięga zrobić.
Książę nie jest jednak pewny, czy Duch mówił prawdę, dlatego przed dokonaniem zemsty - postanawia znaleźć dowód zbrodni.
„Muszę to sobie zapisać, że można
Nosić na ustach uśmiech i być łotrem”
W mojej ocenie, jedną z największych zalet tego utworu jest to, że nie można go czytać bezmyślnie „od lewej do prawej”. Wymaga on od nas czytania w skupieniu, czasem powtarzania niektórych linijek kilkakrotnie, aby w pełni zrozumieć ich sens. To miła odskocznia od książek pisanych w dzisiejszych czasach.
„Nie idź jednak, bracie,
Za śladem owych fałszywych doradców,
Którzy nam stromą i ciernistą ścieżkę
Cnoty wskazują, a sami tymczasem
Kroczą kwiecistym szlakiem błędów, własnych
Rad niepamiętni.”
Jako kolejną zaletę trzeba nadmienić, że „Hamlet” to pierwszorzędne źródło dyskusji.
Podczas czytania, wielokrotnie wypisywałam sobie ulubione fragmenty, które potem – ciekawa spojrzenia innej osoby – omawiałam z mamą. To nas z kolei doprowadziło do pomysłu, żebyśmy do naszej domowej biblioteczki zakupiły inne – tego typu – pozycje, które potem będziemy mogły wspólnie czytać i omawiać.
I za to, Panie Szekspirze, dozgonnie dziękuję!
„Przyjaciół, których doświadczysz, a których
Wybór okaże się być Ciebie godnym,
Przykuj do siebie żelaznymi klamry;
Ale nie plugaw sobie rąk uściskiem
Dłoni pierwszego lepszego socjusza.”
„Hamlet” jest również lekturą mającą charakter kształcący. Przyznaję, że podczas czytania często musiałam korzystać z internetowego słownika języka polskiego, żeby zrozumieć co czytam, co z kolei umożliwiło mi poznanie wielu nowych-starych słów.
„Prawdziwie wielkim być to nie wojować
O byle głupstwo bez wielkiej przyczyny
Lecz wielomyślnie o źdźbło nawet walczyć,
Gdzie honor każe.”
Utwór ten z pewnością skłania do wielu refleksji. Ukazuje nam również, że nie ma na świecie ludzi tylko złych i tylko dobrych, a każdy kto wierzy, że jest inaczej, musi prędzej czy później zderzyć się z bolesną rzeczywistością.
Historia Hamleta z niesamowitą dokładnością ukazuje również to, że postępowanie rodzica ma ogromny wpływ na jego dziecko, nawet gdy to jest już dorosłe. Rodzic to w końcu zawód na całe życie i zawsze powinien dawać swojemu dziecku dobry przykład. Tutaj tak się niestety nie stało, co poskutkowało tym, że Hamlet odrzucił miłość (która przez postępowanie matki najzwyczajniej mu zbrzydła), a ponownie docenił ją dopiero, gdy zdarzyła się tragedia i gdy ją bezpowrotnie utracił. To zdarzenie odzwierciedla też prawdę o ludzkiej naturze, bo niestety najczęściej doceniamy coś, dopiero wtedy gdy to stracimy.
„Miłość uszlachetnia,
Naturę ludzką, gdy zaś ta szlachetna,
Wtedy zamyka najlepszą swą cząstkę
W grobie tych, których kochała.”
Prawdę powiedziawszy - jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Podeszłam do czytania „Hamleta” bez większych oczekiwań, a nawet z obawą, że przez formę ciężko mi będzie doczytać do końca. Na szczęście jednak, udało mi się to bez trudu, a sama lektura sprawiała mi przyjemność, wzbudzała moją ciekawość, jak również zachwyt nad pięknem słowa pisanego, nad trafnością wielu spostrzeżeń i nad ogromną mądrością zawartą w tak krótkim utworze. Gdybym miała wypisać wszystkie moje ulubione cytaty, ta opinia nie miałaby końca, dlatego ograniczyłam się do tych najbardziej zapadających w pamięć.
„Słowem, rzetelnym bądź sam względem siebie,
A jako po dniu noc z porządku idzie,
Tak za tym pójdzie, że i względem drugich
Będziesz rzetelnym.”
Nie da się ukryć, że motywem przewodnim „Hamleta” jest zemsta, jednak utwór ten opowiada również o wielu innych, ważnych rzeczach. O wspomnianej już wcześniej miłości, o ogromnej wartości przyjaźni, o zdradzie i o tym jak wielkie niesie ze sobą cierpienie, o stwarzaniu pozorów, o sensie życia i w końcu o śmierci, która ostatecznie będzie udziałem każdego z nas.
„Tak to my, grzesznicy,
Rzekomo świętą miną, uczynkami
Budującymi pocukrzamy nieraz
Samego diabła.”
Osobiście bardzo polecam tę lekturę. Dla mnie jedynym jej minusem było to, że forma niestety nie pozwalała mi na odczuwanie większych emocji. W powieści czyjaś śmierć prawdopodobnie przyprawiłaby mnie o łzy, a tutaj niestety tego nie uświadczyłam.
Parę razy jednak pojawił się na mojej twarzy uśmiech, a moja romantyczna dusza została zaspokojona chyba najpiękniejszym wyznaniem miłosnym, jakie kiedykolwiek słyszałam, mianowicie:
„Wątp, czy gwiazdy lśnią na niebie;
Wątp o tym, czy słońce wschodzi;
Wątp, czy prawdy blask nie zawodzi;
Lecz nie wątp, że kocham Ciebie.”
Na zakończenie, słowem jednym podsumowując: ARCYDZIEŁO.
Arcydzieło, dzięki któremu nabrałam ochoty na więcej, dlatego na pewno zapoznam się innymi dziełami Szekspira.
„Być uczciwym w dziejach tego świata na jedno wychodzi, co być wybranym między tysiącami.”
"Hamlet" to pierwsze przeczytane przeze mnie dzieło spod pióra Szekspira. Unikałam dotąd jego twórczości, gdyż byłam przekonana, że nie spodoba mi się ona przez formę, w jakiej została napisana.
Co zatem skłoniło mnie do zmiany zdania?
Czytałam jakiś czas temu książkę Amy Harmon pt....
2018-02-16
"Drogie życie" to książka, wobec której miałam ogromne oczekiwania. Piękna okładka, ciekawy opis zapowiadający oryginalną historię... Obie rzeczy, sprawiły, że nie mogłam doczekać się sprawdzenia, co też autorka stworzyła. A że ostatnio miałam lekki czytelniczy kryzys, pomyślałam, że może ta książka go przełamie. Czy tak się stało?
Zacznijmy od początku. A mianowicie od tego, co już na początku mnie zniechęciło.
Cytuję:
"- W środku wykorzystasz ręce, by porządnie się mną zająć.
Kręcę głową i spoglądam przez ramię.
- Nie, to Ty zrobisz pożytek ze swojego języka, gdy z powodzeniem wniosę Cię do środka.
Unosi brew.
- Tak?
- Tak. Oczekuję najwyższej jakości lizania. Wyśmienitego.
- A jeśli nie uda Ci się mnie przenieść? Co dostanę?
Przewracam oczami.
- Wymarzone robótki ręczne.
- Nie. - Kręci palcem przecząco. - Chcę czegoś więcej, jeśli na szali kładziesz wyśmienity pożytek z języka. Życzę sobie ust na nabiale.
- Fuj. - Krzywię się. - Dlaczego mężczyźni lubią, żeby lizać ich mosznę?"
Czy to w ogóle trzeba komentować? Według mnie nie, ale w ramach wyjaśnienia powiem:
Gdybym wybrała książkę z gatunku erotyk - takie rzeczy pewnie by mnie jakoś specjalnie nie odrzucały. W końcu biorąc się za erotyk - mniej więcej wiemy czego można się spodziewać.
Natomiast kompletnie nie tego spodziewałam się po książce "Drogie życie". Spodziewałam się wstrząsającej i wzruszającej historii, a nie dialogów takich jak ten u góry...
Dla porównania mogę dać przykład z kryminałami czy thrillerami. Kiedy je czytam - nie przeszkadzają mi morderstwa czy jakieś inne makabryczne sytuacje. W końcu - wiem na co się piszę, sięgając po takie gatunki. Jednak nie chciałabym czytać o morderstwach w literaturze obyczajowej czy w romansach. Rozumiecie, do czego zmierzam? To, co nam się podoba (czy może raczej - co akceptujemy) w jednym gatunku, niekoniecznie musimy akceptować w innym.
Jednak nie zamierzałam oczywiście skreślać całej książki przez jeden dialog. Dlatego czytałam dalej.
I do czego mnie to doprowadziło? Na pewno do większej ilości dialogów podobnych do tego u góry, ale do czego jeszcze? Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę w tym miejscu umieścić ostrzeżenie.
DALSZA TREŚĆ ZAWIERA SPOILERY.
Mamy tutaj bohatera imieniem Jace.
Do Jace'a pewnego dnia przychodzi jego była "dziewczyna" Rebecca, która jest w zaawansowanej ciąży. Dziewczyna oświadcza, cytuję:
"- Nie wychowam jej. Myślałam, że poradzę sobie sama, ale nie dam rady. Gdy ją urodzę, będzie Twoja. Przykro mi."
Poźniej dodaje, że termin ma za dwa i pół miesiąca, daje Jace'owi swój numer telefonu i prosi go o zastanowienie się, co chce zrobić.
Co się dzieje dalej?
Jace postanawia oddać swoją córkę dwóm kobietom - Alex i June.
Poźniej mamy "wzruszającą" scenę w szpitalu, gdzie po narodzinach małej Hope - Jace dywaguje, cytuję:
"Zatrzymując ją, wyszedłbym na samolubnego palanta, zapewniając jej tylko jednego beznadziejnego rodzica, który nie dałby rady w pełni się nią zaopiekować."
A dlaczego nie dałby rady się nią zaopiekować? Ponieważ ma karierę, której nie może porzucić.
No przepraszam, ale nie kupuję tego wszystkiego w najmniejszym stopniu.
Jace nie chce, by dziecko wychowywało się bez matki, więc skazuje je na życie bez ojca?
Jace nie chce być "egoistą" więc wybiera karierę, zamiast córki?
CO?
Następnie po jakimś czasie Alex i June mówią Jace'owi i Rebecce, że chcą, aby uczestniczyli oni w życiu Hope. Wtedy Jace wspaniałomyślnie pyta, czy to przypadkiem nie będzie dezorientujące dla dziecka, ale otrzymuje odpowiedź, że jeśli na to nie pozwolą, to takie nie będzie.
Po raz drugi: CO?
Czy naprawdę przeczytałam, że posiadanie trzech mam i jednego ojca nie będzie dezorientujące dla dziecka?
Ja naprawdę wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć, staram się podchodzić z empatią do ludzi (i do sytuacji w jakich się znajdują), ale wszystko to w granicach rozsądku...
Kolejna rzecz, jaka mnie w książce irytowała, to takie niesamowite "przypadki".
Mamy tutaj czterech bohaterów (Jace'a, Hollyn, Daisy i Cartera), którzy kompletnie się nie znają, ale...
Przypadkiem - Daisy jest przyrodnią siostrą przyjaciółki Hollyn - Amandy.
Przypadkiem - Hollyn pracuje z Carterem w barze jego wujka - Chuck'a.
Przypadkiem - mąż Amandy - Matt, pracuje w administracji klubu, w którym gra Jace.
No i przypadkiem Ci czterej bohaterowie, którzy mają ze sobą jakieś powiązania - na pierwszym spotkaniu programu "Drogie życie" siadają obok siebie, przez co później są razem w grupie do końca programu.
No przepraszam, ale nie kupuję tego wszystkiego w najmniejszym stopniu. ;)
Rozumiem fakt, że bohaterowie musieli być razem w grupie, żeby książka mogła się toczyć wokół nich, ale po co robić te wszystkie nieprawdopodobne powiązania?
Co jeszcze mnie irytowało? Jest tego wiele, a to zapewne wynik bardzo mocno zawiedzionych oczekiwań. Miałam nadzieję na jakąś emocjonującą przygodę z tą książką, a co dostałam? Zwyczajny romans, w którym czwórka ludzi poznaje się w programie "Drogie życie" i z tej czwórki ludzi tworzą się dwie zakochane pary.
Dodatkowo tytułowy program "Drogie życie" również okazał się rozczarowujący. Miałam nadzieję na coś ciekawego, nowego, na jakiś oryginalny sposób przestawienia grupy wsparcia, a co dostałam? Banalne formułki, przez które co i raz przewracałam oczami.
No i mam jeszcze jedno pytanie... Ale zanim je zadam, zacytuję jeszcze fragment z opisu z tyłu okładki:
"Zamierzają potraktować to jak kolejne postanowienie noworoczne, tym większe jest ich zdziwienie, kiedy dają się porwać szalonej przygodzie, która już na zawsze odmieni ich życie."
A moje pytanie brzmi - gdzie była ta szalona przygoda? Czekałam na nią, chyba równie mocno co babcia Daisy na kolejne części ekranizacji "Pięćdziesięciu twarzy Greya", ale się nie doczekałam...
A skoro już przy tym jesteśmy - znacie jakąś osiemdziesięciolatkę, która zakochałaby się w serii "Pięćdziesiąt twarzy Greya"? Zgaduję, że nie.
Sama mam babcię, która ma sześćdziesiąt lat i jest chyba najbardziej wyluzowaną osobą jaką znam, a mimo to nie widzę jej zaczytującej się w książkach o Greyu...
Co do głównych bohaterów: zgadnijcie co? Oni też mnie irytowali.
Wiecznie użalający się nad sobą Jace, wiecznie niezdecydowana Hollyn.
Jedynie do Cartera nie mam zarzutów. Niby został stworzony przez autorkę jako taki "zły chłopiec", ale jako jedyny wydawał mi się prawdziwy. Pozostali bohaterowie mnie nie przekonali, byli... Jak by to określić? Przerysowani? Nie wiem czy to właściwe słowo, ale tylko takie przychodzi mi teraz do głowy. Daisy była co prawda na swój sposób urocza, ale niekiedy jej zachowania przyprawiały mnie o kolejne przewracanie oczami. Ale muszę przyznać, że ona i Carter stanowili jedyny powód, dla którego w ogóle dokończyłam czytanie tej książki. Hollyn i Jace w ogóle nie wzbudzili mojego zainteresowania.
Szczerze mówiąc sama jestem w szoku, że tak bardzo nie spodobała mi się ta książka. Lecz dla mnie, jako dla osoby bardzo wrażliwej, która wzrusza się byle głupotami - czytanie tego typu książek bez chociażby najmniejszego drgnięcia jakichkolwiek emocji - świadczy o tym, że książka była po prostu słaba.
Na koniec mogę dodać tylko tyle: jeśli ktoś od początku spodziewa się po tej książce zwykłego romansu (z nutą erotyki) - prawdopodobnie będzie zachwycony. Jeśli jednak ktoś oczekuje (tak jak ja) czegoś innego, obiecanej "szalonej" przygody, uniesień, czegoś odkrywczego, czy chociażby tego, żeby tytułowy program "Drogie życie" czymś was zaskoczył - to prawdopodobnie będzie rozczarowany. Jedyne co w tym programie zaskakuje, to osoba, która go prowadzi. Ale nie jest to pozytywne zaskoczenie.
P.S.: Jeśli to czytasz - pragnę przeprosić, jeśli moja opinia była chaotyczna. Ale tylko tym ona właśnie jest - opinią. Ostatnio, gdy pisałam o jakiejś książce - starałam się oprócz prywatnych odczuć dodać takie elementy, by pisany przeze mnie tekst chociaż w najmniejszym stopniu był także recenzją, a co za tym idzie - starałam się odpowiednio dobierać słowa, by całość miała ręce i nogi. ;) Jednak tę opinię potraktowałam chyba bardziej jako sposób na wyżalenie się, dlatego też bardzo prawdopodobne, że tych rąk i nóg ona nie ma. ;)
"Drogie życie" to książka, wobec której miałam ogromne oczekiwania. Piękna okładka, ciekawy opis zapowiadający oryginalną historię... Obie rzeczy, sprawiły, że nie mogłam doczekać się sprawdzenia, co też autorka stworzyła. A że ostatnio miałam lekki czytelniczy kryzys, pomyślałam, że może ta książka go przełamie. Czy tak się stało?
Zacznijmy od początku. A mianowicie od...
2018-07-15
2018-05-30
„- Chcesz widzieć ludzi jako skrajności. Dobry albo zły, godny zaufania albo niegodny - powiedziałam. - Rozumiem. Tak jest prościej. Ale to nie zgadza się z rzeczywistością.”
Moja przygoda z Veronicą Roth rozpoczęła się od filmu „Niezgodna”, który zachwycił mnie do tego stopnia, że w ciągu ostatnich kilku lat widziałam go już kilkadziesiąt razy. Ciekawa historia, dużo akcji oraz przystojny aktor w roli głównej to mieszanka, która chyba nigdy mi się nie znudzi. ;) Film ten zachęcił mnie również do sięgnięcia po książkę o tym samym tytule, która mimo tego, że bardzo mi się podobała – nie była w stanie „przebić” w moich oczach ekranizacji. Dlatego też byłam bardzo ciekawa jakie wrażenie zrobi na mnie seria „Carve the Mark” do której podchodziłam już z tak zwaną „czystą kartką” – czyli bez mimowolnych porównań między książką a filmem, jak również bez oczekiwań, które w przypadku „Niezgodnej” pojawiły się po obejrzeniu ekranizacji.
Książka „Naznaczeni śmiercią” przedstawia historię świata złożonego z dziewięciu planet-narodów. Akcja powieści skupia się jednak w głównej mierze na Thuvhe – planecie zamieszkanej przez dwa nienawidzące się wzajemnie ludy – Thuvhe oraz Shotet. Historia nienawiści tychże ludów sięga dalekiej przeszłości, a sytuację dodatkowo zaognia fakt, że Zgromadzenie (składające się z ludzi sprawujących kontrolę nad wszystkimi planetami) nie chce uznać Shotet jako osobnego narodu, co sprawia, że nie mają oni zbyt wiele do powiedzenia w najważniejszych kwestiach dotyczących zamieszkanej przez nich planety i traktowani są na niej jak najeźdźcy.
„Miarą człowieczeństwa jest to, jak zachowuje się w chwili cierpienia.”
Główna bohaterka – Cyra Noavek, siostra władcy Shotet – to dziewczyna, która w bardzo młodym wieku otrzymała osobliwy dar nurtu. Jej dotyk – nawet ten najlżejszy – sprawia ból tak ogromny, że jest w stanie nawet zabić. Dar ten bardzo chętnie wykorzystuje jej brat, robiąc z Cyry swoją osobistą broń. Dziewczyna budzi więc powszechny postrach, a to w połączeniu z jej darem sprawia, że jest ona odizolowana od innych ludzi i żyje w samotności. Nikt poza jej bratem nie wie, że jej dar sprawia również, że jej samej ból nie opuszcza i gdy opada maska, którą zmuszona jest nakładać przed innymi – cierpi katusze.
Pewnego dnia, na rozkaz brata Cyry – zostają porwani i sprowadzeni do posiadłości Noaveków synowie wyroczni z Thuvhe – Eijeh i Akos Kereseth. Dla obu władca Shotet ma wyznaczone specjalne zadania. Zadaniem Akosa jest pomagać Cyrze, by ta była częściej przydatna swemu bratu. Akos otrzymał bowiem od nurtu dar, który sprawia, że jest nie tylko odporny na dotyk Cyry, ale również niweluje ten ból, który towarzyszy Cyrze na co dzień. Tak Akos i Cyra zostają skazani na swoje towarzystwo. Z czasem jednak rodzi się między nimi przyjaźń, pod wpływem której Cyra zaczyna buntować się przeciwko swemu okrutnemu bratu, za co im obojgu przyjdzie zapłacić wysoką cenę.
„Nigdy nie wiesz, w jaki sposób odnajdzie cię los, ja też tego nie wiem. Ale do tego momentu musimy być tym, czym być możemy.”
Muszę przyznać, że ta książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. W tym miesiącu z pewnych względów nie miałam za bardzo głowy do czytania, a gdy już się za coś zabierałam – szybko traciłam zainteresowanie i ciężko mi było skończyć jakąkolwiek książkę, gdyż moje myśli cały czas uciekały w inne strony. Powieść „Naznaczeni śmiercią” przyniosła mi ulgę chyba równą tej, którą Akos przynosił Cyrze jednym dotykiem. ;) W końcu coś pochłonęło moje myśli na tyle, że mogłam znowu w pełni cieszyć się tą niesamowitą podróżą, jaką zapewnia nam książka.
„Miękkie serca sprawiają, że warto żyć na tym świecie.”
To co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy, to warsztat pisarski, który według mnie bardzo poprawił się od czasów „Niezgodnej”. Co prawda jeśli chodzi o samą historię – dla mnie zawsze na pierwszym miejscu będzie ten świat złożony z pięciu frakcji, ale jeśli chodzi o sam styl pisania – mam wrażenie, że „Naznaczeni śmiercią” to książka napisana bardziej dojrzale. W „Niezgodnej” odnosiłam wrażenie, że główni bohaterowie zachowują się zbyt dziecinnie (być może wrażenie to nasiliło się przez fakt, że w filmie główne role są grane przez dorosłe osoby). Rozumiałam oczywiście, że w książce główni bohaterowie mają po 16 i 18 lat, ale ich zachowanie mimo wszystko wydawało mi się nie pasować do rzeczywistości, w jakiej przyszło im żyć. W końcu nie od dziś wiadomo, że otoczenie nieraz serwuje człowiekowi szybki kurs dorastania. W „Naznaczonych śmiercią” - w moim odczuciu - zostały zachowane właściwe proporcje. Tutaj również mamy młodych głównych bohaterów, po których mimo otaczającej ich okrutności czasem widać ten młody wiek, jednak ich zachowania nie sprawiają wrażenia infantylnych, a osobowości są wyraźniej zarysowane – co jest kolejną zaletą. Nieczęsto powieści zostawiają nas z poczuciem, że poznało się kogoś aż tak dobrze, jak ja poznałam Cyrę i Akosa, z którymi – prawdę mówiąc – sama chętnie bym się zaprzyjaźniła.
„Dobrze ją poznałeś. Kiedy kogoś dobrze się zna, trudno go opisać.”
Książka ta skłoniła mnie również do wielu refleksji, szczególnie mocno w dwóch kwestiach. Pierwsza to ta widniejąca już na tylnej okładce, czyli przekonanie, że nie ma miejsca na honor, gdy chodzi o przetrwanie. Po części to rozumiem, bo faktycznie – niewiele jest rzeczy, których człowiek nie zrobi by przetrwać. W końcu wolę życia chyba każdy z nas ma we krwi. Jednak z drugiej strony myślę, że to miejsce na honor jednak jest, co dobitnie potwierdza historia naszego kraju, historia naszych przodków, którzy mimo tego, że byli w sytuacji, gdzie musieli walczyć o przetrwanie, nie porzucili honoru, który był dla nich swego rodzaju świętością. Ostatecznie - jak to ktoś kiedyś powiedział – lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.
Sytuacja książkowych bohaterów znacząco się jednak różni od tej, w jakiej byli nasi przodkowie, zatem pragnę zaznaczyć, że są to tylko takie moje luźne rozważania, a nie stwierdzenia odnoszące się akurat do książkowych wydarzeń. Chciałam po prostu wyjaśnić, dlaczego ten najczęściej cytowany fragment książki budzi we mnie tak sprzeczne odczucia.
Drugą kwestią, która skłoniła mnie do refleksji, jest ta zawierająca się w cytacie „Wszyscy ludzie są agresywni. Niektórzy potrafią oprzeć się impulsom, inni nie.”. To też po części rozumiem, jednak uważam, że bardziej pasowałoby stwierdzenie „Wszyscy ludzie są zdolni do agresji”. Bo taka jest oczywiście prawda, że w obliczu niebezpieczeństwa czy zagrożenia życia chyba każdy człowiek byłby zdolny do agresji. Jednak być zdolnym do agresji, a być agresywnym to według mnie zupełnie różne rzeczy. Nie do końca wiem jak dokładnie wytłumaczyć co mam na myśli, dlatego posłużę się innym przykładem. Jeśli jakiś człowiek jest zdolny do uczciwości, nie czyni go to automatycznie uczciwym. Równie dobrze może być człowiekiem, który kłamie i oszukuje, a uczciwością wykazuje się w bardzo sporadycznych przypadkach, zatem raczej nikt nie nazwałby go uczciwym, prawda? Mam nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu wyjaśniłam o co mi chodzi.
Jak już mówiłam – to tylko dwa przykłady, takich kwestii zmuszających do refleksji znalazłam tutaj więcej (chociażby w zacytowanych przeze mnie wcześniej fragmentach, ale nie tylko), jednak nie będę tutaj zanudzać analizowaniem każdej po kolei, gdyż wtedy ta opinia nie miałaby końca. ;)
„- Trzeba znaleźć powód, dla którego się wytrzymuje - odparłam. - Nie musi być dobry ani szlachetny. Po prostu powód.”
Jeśli miałabym wskazać coś, co mi się w tej książce nie podobało – chyba nie byłabym w stanie. Byłabym jednak w stanie wskazać czego mi w niej brakowało, mianowicie – większych emocji. Jakieś oczywiście tutaj znajdziemy, jednak jak na to, co się w tej książce działo – mogłyby być bardziej intensywne.
Jest też jedna rzecz, którą nie do końca potrafię sklasyfikować – czy jest wadą, czy zaletą. Chodzi mi tutaj o wątek miłosny, którego jest w tej książce niewiele. Z jednej strony cieszę się, że autorka skupiła się bardziej na innych rzeczach, ale z drugiej strony – pozostawia to po sobie jakiś niedosyt. ;)
Nie da się też ukryć, że książka momentami była trochę przewidywalna, ale prawdę powiedziawszy - kompletnie mi to nie przeszkadzało.
Wszystko zostało mi wynagrodzone przez rewelacyjną fabułę i świetnie nakreślone zwyczaje ludów zamieszkujących planetę, na której toczy się akcja powieści. Shotet i ich zamiłowanie do odnowy, opisany w książce „żer” jak i tradycja, by zaznaczać każdą stratę – to rzeczy, które budziły ogromną fascynację.
„-Cóż, każdy z nas czasem czuje strach. -Westchnęłam. -Ci gniewni nawet bardziej niż pozostali.”
Powieść „Naznaczeni śmiercią” toczy się umiarkowanym rytmem. Trzeba przyznać, że mimo tego, że dużo się w niej dzieje - akcja nie pędzi na łeb na szyję. Jednak dla mnie jest to olbrzymia zaleta, ponieważ dzięki temu bardziej skupiamy się na otoczeniu i lepiej poznajemy tak wyjątkowo „namalowany” (w naszej wyobraźni) świat, jak i zasady nim rządzące, a nasza ciekawość zwiększa się z rozdziału na rozdział.
Podsumowując krótko – jest to po prostu idealna dla młodzieży powieść fantastyczna, która przeniesie czytelnika w niezwykły świat, z którego nie chce się wracać (mowa tu oczywiście o roli obserwatora, bo tego czego doświadczają bohaterowie – raczej nikt by przeżyć nie chciał ;) ).
Polecam i czym prędzej zabieram się za kolejny tom. Mam nadzieję, że „Spętani przeznaczeniem” utrzymają poziom i zabiorą nas w podróż do pozostałych planet tej przedstawionej tu, niezwykłej galaktyki.
”- Wiem, jak to jest stać się kimś, kogo się nienawidzi. Wiem, jak to boli. Ale życie jest pełne bólu.”
„- Chcesz widzieć ludzi jako skrajności. Dobry albo zły, godny zaufania albo niegodny - powiedziałam. - Rozumiem. Tak jest prościej. Ale to nie zgadza się z rzeczywistością.”
Moja przygoda z Veronicą Roth rozpoczęła się od filmu „Niezgodna”, który zachwycił mnie do tego stopnia, że w ciągu ostatnich kilku lat widziałam go już kilkadziesiąt razy. Ciekawa historia, dużo...
2018-04-24
„Jeśli nie masz talentu pisarskiego, trudno, zajmujesz się haftem artystycznym.”
Odważne słowa jak na kogoś, kto napisał „Rok w poziomce”…
Po przeczytaniu tej książki zadałam sobie jedno pytanie:
Czemu ja to sobie zrobiłam?
Po ostatnim rozczarowaniu polską pisarką postanowiłam nie sięgać już po tego typu literaturę rodzimych autorek. W końcu jednak uznałam, że przez jedną nieudaną powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej nie mogę przecież skreślać wszystkich innych, dlatego też postanowiłam sięgnąć po powieść Katarzyny Michalak, której to nazwisko widywałam często w portalowych biblioteczkach. Wybór padł na „Rok w poziomce”, gdyż opis mówi nam, że to „jedna z najbardziej cenionych przez czytelniczki powieści Katarzyny Michalak”, zatem co mogło pójść nie tak?
Przede wszystkim to, że książka ta jest nieprawdopodobnie wręcz absurdalna. Czytasz i śmiejesz się, ale z wszechogarniającej głupoty, a nie dlatego, że coś jest tutaj zabawne.
Bohaterka tej powieści – trzydziestokilkuletnia Ewa – to osoba ogarnięta obsesją posiadania małego, białego domku. I wcale nie przesadzam mówiąc o obsesji, a na dowód tego wklejam cytat:
„Za każdym razem, gdy tylko mignął w internetowej wyszukiwarce kawałek białej ściany, wsiadała w pekaes i telepała się po bezdrożach w pogoni za marzeniem.”
Czy tylko dla mnie to zdanie brzmi komicznie? Za każdym razem gdy widzisz kawałek białej ściany, wsiadasz w pekaes i jedziesz zobaczyć tę ścianę? Biorąc pod uwagę ile można znaleźć w wyszukiwarce takich „białych ścian” - kobieta musiała się trochę najeździć. :)
Nie jest to jednak jedyny cytat, który wydał mi się komiczny, takich „perełek” było więcej, zatem przedstawię kilka z nich:
„Domek z marzeń bez rzeki to jak ryż ze śmietaną i truskawkami bez ryżu…”
Ryż bez ryżu. Logiczne. :) Gdyby ktoś jeszcze potrzebował takich oryginalnych porównań, podrzucam kilka pomysłów:
…to jak kotlet schabowy z ziemniakami i mizerią bez kotleta schabowego.
…to jak whisky z colą i lodem bez whisky.
…to jak herbata z miodem bez herbaty.
Ja to mam głowę. Może powinnam napisać książkę? :)
„(…) a wieczorem spacer nad rzekę. Nad piękny, wolno toczący swe piaskowe wody Liwiec. Ewa pokochała go od pierwszego wejrzenia. A gdy okazało się, że utopić się w nim nie sposób, bo woda nie sięga wyżej kolan, miłość ta nie wygasła (…)”
Czy ja dobrze zrozumiałam? Jej miłość do rzeki nie wygasła, mimo tego, że nie mogła się w niej utopić? Co? :)
„- Kupuję ten dom.
- Ale może zajrzy Pani do środka?
Ewa kiwa głową. Wprawdzie i tak kupi domek z marzeń, ale żeby pośrednik ceny nagle nie podbił, trzeba będzie trochę pomarudzić. I Ewa wybrzydza, choć pragnęłaby klęknąć i ucałować próg.”
Bohaterka postanawia udawać niezdecydowaną, zaraz po tym jak oświadczyła, że jest zdecydowana. Sprytne. :)
„Sprawiał wrażenie solidnego faceta. Takiego, który i damę w opresji poratuje, i przedstawi się z imienia i nazwiska, nim tę damę do łóżka zaciągnie.”
Bo po tym właśnie można stwierdzić, że mężczyzna jest solidny - przedstawi się z imienia i nazwiska, zanim zaciągnie Cię do łóżka. Kobieto – zapamiętaj i nie marnuj czasu na poznawanie mężczyzny. :)
„- O jaaa…! Całuje się z jakąś laską! I śmiem domniemywać, iż nie jest to jego siostra!”
Nie wiem jak wy, ale ja sądzę, że Ewa będzie konkurencją dla Sherlock’a. :)
„Przyklękła, udając, że wiąże buty. To nic, że miała na nogach adidasy na rzepy.” :’)
Gdybym miała wypisywać każdy niedorzeczny fragment tej książki, ta opinia nie miałaby końca, dlatego już sobie daruję i przejdę do podsumowania największych absurdów tej powieści. Najpierw jednak umieszczę ostrzeżenie.
DALSZA TREŚĆ ZAWIERA SPOILERY.
1. Jedną z bohaterek książki Katarzyny Michalak jest… Katarzyna Michalak. I to samo w sobie może nie byłoby tak dziwne, gdyby nie sposób, w jaki autorka wykreowała samą siebie. Czytając masz wrażenie, jakbyś widział osobę całującą swoje odbicie w lustrze. Katarzyna Michalak ukazana jest tu bowiem jako jasnowidząca i wszechwiedząca osoba, pojawiająca się zawsze w idealnym miejscu, o idealnym czasie i służąca idealnymi radami.
Jakby tego było mało, Katarzyna Michalak – ta bohaterka (tak, wiem, można się pogubić) – daje głównej bohaterce swoją własną książkę (bodajże „Poczekajkę”), a potem Ewa ją czyta i zachwyca się jej kunsztem. Rozumiecie? W książce Katarzyny Michalak bohaterka czyta i wychwala książkę Katarzyny Michalak. Myślałam, że już nic mnie nie zdziwi po tym, jak widziałam autorów oceniających swoje książki na 10 gwiazdek, ale jak widać się myliłam, bo Pani Michalak poszła o krok dalej.
2. Główna bohaterka znajduje sobie ten swój „wymarzony dom”, mówi pośrednikowi, że go kupuje, po czym okazuje się, że nie ma ona ani pieniędzy, ani nawet pracy. :)
Dzielna Ewa się jednak nie poddaje i postanawia za wszelką cenę zdobyć pieniądze na zaliczkę. W tym celu prosi o pożyczkę swojego ojca, a gdy ten odmawia, zwraca się z tym do swojego przyjaciela - Andrzeja. I tutaj dzieje się rzecz niezwykła. Cytuję:
„- Masz przecież trzy domy, na koncie z milion, samochód jak sam Rockefeller, a za dywidendy z giełdy zafundowałeś swoim pracownikom wycieczkę na Bali! Za pięćdziesiąt tysięcy! – krzyczała Ewa do swojego najlepszego kumpla, przynajmniej tak jej się wydawało, że najlepszego, gdy wyczerpała już inne możliwości.”
Nawet nie wiem jak to skomentować. Główna bohaterka jest zdania, że jeśli jej kolega ma dużo pieniędzy, to ma OBOWIĄZEK pożyczyć kilkanaście tysięcy swojej niepracującej koleżance. Mało tego! Zaczyna podawać w wątpliwość czy to „najlepszy kumpel”, skoro odmówił jej pożyczki. Matko kochana, co jest z tą kobietą nie tak? :)
W każdym razie, Andrzej w końcu zgadza się pożyczyć Ewie te pieniądze, o które zrobiła taką histerię. Warunek jest taki, że musi to odpracować. W jaki sposób? Musi poprowadzić wydawnictwo (które Andrzej założy) i sprzedać z zyskiem pierwszą książkę. Ma na to trzy miesiące. Ogłasza więc konkurs i otrzymuje ponad trzydzieści zgłoszeń. Jedno z nich nadsyła Katarzyna Michalak, tłumacząc, że zwraca się w imieniu swojej przyjaciółki Karoliny, która sama jest zbyt nieśmiała, żeby wysłać swoją powieść, dlatego też robi to za nią. I tutaj dzieje się rzecz niezwykła. :) Cytuję:
„- Jeśli faktycznie napisała go przyjaciółka autorki, to chciałabym mieć taką przyjaciółkę. „Gdzie dom twój, tam miłość twoja – zaczęła na głos. – Ładnie się zaczyna, prawda?”
A wiecie co jeszcze zaczyna się w taki sposób? Tak, właśnie „Rok w poziomce”…
Wracając jednak do tematu – Ewa i Andrzej czytają fragment powieści i stwierdzają, że chyba właśnie znaleźli bestseller. Tak, wystarczył im jeden (według mnie nudny) fragment, żeby to stwierdzić. Ale to jeszcze nic. Jak się później dowiadujemy, ta książka, którą napisała Karolina - koleżanka Katarzyny Michalak - to „Lato w Jagódce"... Katarzyny Michalak.
3. Na samym początku książki główna bohaterka stwierdza, że kompletnie nie potrafi rysować i że nawet prosta kreska jej nie wychodzi.
A potem? Rysuje logo dla wydawnictwa.
I tutaj rodzą się dwa pytania:
Po pierwsze – czy takimi rzeczami nie powinien aby zajmować się ktoś inny? Czy wydawnictwo działa tak, że jedna osoba zajmuje się wszystkim?
Po drugie – czy narysowanie logo dla wydawnictwa naprawdę jest łatwiejsze niż narysowanie prostej kreski? Jeśli tak, to chyba zgłoszę się do jakiegoś wydawnictwa, bo skoro z kreską sobie radzę, to z nowym logo pójdzie jak po maśle. :)
[Jak się później dowiadujemy, Ewa oprócz znalezienia powieści i zrobienia logo dla wydawnictwa, zajęła się również redakcją tej powieści i stworzeniem jej okładki. Cóż za wszechstronna kobieta. :) ]
4. Ewa planuje promocję książki Karoliny i wpada na takie genialne pomysły jak: billboard na Pałacu Kultury, samoloty ciągnące za sobą reklamę, koszulki z okładką, długopisy, gadżety, baloniki dla dzieci… A potem mówi, że potrzebny jest też skandal. Proponuje, że upozorują kradzież konia Karoliny, dzięki czemu tabloidy będą trąbić o tym tygodniami, cała Polska zrzuci się na okup, a dzieci będą nosiły koszulki z napisem „Bingo, wróć!”.
Tak naprawdę nie wiem czy faktycznie do tego doszło, ponieważ nie przeczytałam tej książki w całości, ale same pomysły dają nam pojęcie z jak „inteligentną inaczej” osobą mamy tutaj do czynienia. :)
5. Kiedy Ewa rozpacza nad tym, że nie będzie miała swojego wymarzonego domu, ponieważ bank odmówił jej kredytu (co było szokiem, bo przecież bank nie powinien odmawiać kredytu osobie, która nie ma stałego zatrudnienia), Karolina stwierdza, że Ewa powinna przeczytać „Poczekajkę”.
Bo tak to właśnie działa. Nie masz pieniędzy na dom, więc czytasz książkę Katarzyny Michalak, a Twoje problemy magicznie same się rozwiązują. :)
6. Główna bohaterka jest załamana, że jej przyjaciel Andrzej nie odwzajemnia jej miłości, więc idzie na imprezę, upija się, a potem idzie do łóżka z obcym mężczyzną. A następnie, cytuję:
„- To wszystko Twoja cholerna wina, Ty karle plugawy!!! – wrzasnęła pod adresem Andrzeja, choć ani karła, ani plugawego karła nie przypominał. – Puściłam się z obcym facetem! Żebym jeszcze coś z tego miała, ale nic nie pamiętam! Nienawidzę Cię.”
Po raz pierwszy brak mi słów na to co przeczytałam, dlatego pozostawię to bez komentarza i przejdę dalej.
Ewa zachodzi w ciążę, a gdy się o tym dowiaduje, postanawia znaleźć dziecku ojca. I nie znaleźć w sensie – odszukać mężczyznę, z którym zaszła w tę ciążę, tylko poznać kogoś nowego i wrobić go w ojcostwo…
Bardzo miło z jej strony, nie sądzicie? :)
7. Książka „Lato w Jagódce” (ta, którą napisała Karolina – koleżanka Katarzyny Michalak) odnosi piorunujący sukces.
Bogaty facet – Andrzej – zakłada wydawnictwo (chociaż się na tym nie zna) i zatrudnia jako osobę-od-wszystkiego Ewę (chociaż ona również się na tym wszystkim nie zna) i w kilka miesięcy wydają pierwszą powieść, która staje się bestsellerem Empiku na dwa tygodnie przed premierą i zarabia kilkadziesiąt tysięcy złotych. Takie to proste. :)
8. Ewa i jej przyjaciółka Iza w międzyczasie poznają pewnego Witolda. Później okazuje się, że ten Witold to dawny przyjaciel przyjaciela Ewy – Andrzeja. Taki zagmatwany przypadek. :) W tej książce takich „przypadków” nie brakuje. Ale mniejsza o to. Wracając do tematu – Witoldowi wpada w oko nasza Ewa, próbuje się więc z nią umówić, wydzwania do niej codziennie, aż w końcu przychodzi pod jej dom i czeka na nią przez kilka godzin. Gdy w końcu Ewa wraca do domu, zaprasza go do siebie i zaczynają ze sobą rozmawiać, a wtedy Ewa pyta Witolda, dlaczego to ją wybrał, a nie piękną Izę. I wiecie co Witold jej na to odpowiada? Zacytuję, bo bez tego chyba nikt mi nie uwierzy. :)
„(…) I wierz mi, po odnotowaniu was na stację zapomniałbym o całej przygodzie, gdybyś nie ujęła mnie za serce – Ty, nie piękna Iza, której nie pamiętam – pewnym gestem. Drobnym głupim gestem. Już miałaś wsiąść do samochodu, zmoknięta i zmarznięta, gdy… - urwał, niczym wytrawny aktor, dozując napięcie. (…) – To głupie, ale powiem, skoro zacząłem. Otóż przed kołem Twojego golfa pełzł dzielnie na drugą stronę szosy ślimak winniczek. Podniosłaś go i rzuciłaś w krzaki.”
Okej, pytanie do mężczyzn: widzicie dwie kobiety – jedna jest piękna, druga rzuca ślimakami. Którą wybieracie?
Tę od ślimaków? Wiedziałam. :)
9. Autorka w tej książce wyraziła również przekonanie, że opinie o książkach dzielą się na dwie kategorie: jeśli są pozytywne to są to opinie normalnych czytelników, a jeśli są negatywne, to są to opinie niespełnionych, anonimowych ludzi, którzy zazdroszczą, że komuś się udało. :)
Mnie to w sumie śmieszy i niezbyt się tym przejmuję, ale autorka chyba nie zdaje sobie sprawy, że tym jednym stwierdzeniem obraziła dosłownie wszystkich. Bo nawet te osoby, które zachwycają się powieściami Pani Michalak – kiedyś na pewno skrytykowały jakąkolwiek inną książkę.
Zatem brawa za szacunek dla czytelnika. :)
10. A teraz największy absurd, przygotujcie się. :)
Ewa postanawia zostać dawcą szpiku. Nieważne, że – cytując pewien uniwersytet medyczny – „ciąża i laktacja bezwzględnie dyskwalifikuje dawcę (czasowo ok. 1,5 roku)”. Bohaterka jednak postanawia oddać ten szpik, zaryzykować życie swojego dziecka, ponieważ… Przyśniła jej się Katarzyna Michalak, która jej to nakazała.
Kurtyna. :)
Na tym zakończę, a jeśli ktoś chce się nad sobą poznęcać i poznać pozostałe absurdy tego dzieła, to niech robi to już na własną rękę. ;)
„Rok w poziomce” jak już ktoś zauważył, to historia kompletnie oderwana od rzeczywistości.
Przykro mi to mówić, ale nie czytałam dotąd gorszej książki. Nie tylko wylewa się z niej głupota, ale i naiwność, szczególnie w tej przewodniej myśli „Jeżeli naprawdę czegoś pragniesz tak bardzo, że aż boli - cały wszechświat pochyli się nad tobą, by spełnić twoje marzenie.”
Pobudka – świat tak nie działa. Marzenia się nie spełniają – marzenia się spełnia. Nie wystarczy czegoś pragnąć do bólu, trzeba też o to walczyć, trzeba na to ciężko pracować.
Ale czego ja oczekuję od książki, w której wszystkim wszystko spada z nieba, a ludzie robią rzeczy o których kompletnie nie mają pojęcia – a mimo to odnoszą sukces za sukcesem.
Ta książka chyba powinna mieć na sobie jakieś ostrzeżenie w stylu „Tylko dla osób, które już kochają Panią Kasię”… Bo dla osób, które mają z autorką do czynienia po raz pierwszy, będzie to bardzo skuteczne zniechęcenie. Ja na pewno po żadną książkę tej autorki już nie sięgnę, chociaż podejrzewam, że są lepsze.
Gorsze raczej być nie mogą. :)
Zatem: jeśli czytasz tę opinię i nie znasz jeszcze twórczości Pani Michalak, ale koniecznie chcesz to zmienić – zacznij od jakiejkolwiek innej książki. Od „Poczekajki” chociażby. Może się wynudzisz, ale przynajmniej rozwiążesz każdy swój życiowy problem! :)
EDIT: Poczytałam opinie o cyklu „Kroniki Ferrinu” oraz o książce „Czarny Książę” i okazuje się, że chyba jednak istnieją książki gorsze niż „Rok w poziomce”…
„Jeśli nie masz talentu pisarskiego, trudno, zajmujesz się haftem artystycznym.”
Odważne słowa jak na kogoś, kto napisał „Rok w poziomce”…
Po przeczytaniu tej książki zadałam sobie jedno pytanie:
Czemu ja to sobie zrobiłam?
Po ostatnim rozczarowaniu polską pisarką postanowiłam nie sięgać już po tego typu literaturę rodzimych autorek. W końcu jednak uznałam, że przez...
2018-09-28
2018-07-10
„- Czego więc się nauczyłaś? - zapytał.
- Że mamy wpływ tylko na siebie. Nieważne, jak bardzo byśmy chcieli nagiąć czyjąś wolę i narzucić swoją, on sam też musiałby tego czegoś chcieć.”
Są takie książki, które kupujemy tylko po to, by przez kilka miesięcy (a czasem nawet lat) czekały na swoją kolej na półce. Są też książki, które kupujemy i tak nas „wołają”, że rzucamy wszystko w kąt, bo niemożliwe wydaje nam się pozwolenie, by leżały na półce chociaż jeden dzień. Takie właśnie są dla mnie książki Kasie West.
Muszę jednak przyznać, że ostatnia książka tej autorki (mianowicie „Szczęście w miłości”) trochę mnie zawiodła. Nie będę się za bardzo rozpisywała o tym dlaczego tak się stało, gdyż nie o niej tu mowa, ale czegoś mi w niej po prostu zabrakło. Zastanawiałam się więc, czy to tylko wypadek przy pracy, czy autorka będzie w moich oczach przejawiać tendencję spadkową. Na szczęście – jak się zapewne domyślacie po ocenie – okazało się, że miałam do czynienia z tą pierwszą opcją.
„Miłość i inne zadania na dziś” to historia siedemnastoletniej Abigail Turner, której pasją jest malarstwo. Dziewczyna marzy o dostaniu się do prestiżowego instytutu „Wishstar”, na warsztaty, które umożliwią jej rozwój w dziedzinie, którą kocha. Aby jednak zwiększyć swoje szanse, przed wysłaniem zgłoszenia Abby postanawia spełnić wszystkie (nawet te tylko opcjonalne) wymagania. W tym celu musi wystawić gdzieś swoje prace i dodatkowo którąś z nich sprzedać. Dziewczyna liczy na to, że jej obrazy zostaną wystawione w muzeum, w którym pracuje. Niestety, jej szef – Pan Wallace – odmawia, twierdząc, że w jej obrazach nie widać emocji i że powinna spróbować za rok. Abby się jednak nie poddaje i za cel stawia sobie, by te emocje w sobie odnaleźć. Tak wpada na pomysł stworzenia listy zadań, które jej w tym pomogą. Dziewczyna wierzy, że nowe doświadczenia i wyjście poza swoją strefę komfortu sprawią, iż spojrzy ona inaczej na tworzoną przez siebie sztukę.
Czy tak się rzeczywiście stanie? I jaką rolę w tym wszystkim będzie miał przyjaciel Abby – Cooper? Aby się tego dowiedzieć – musicie zapoznać się z losami tych wyjątkowych bohaterów. :)
„Wyraźnie widziałam w nich rozwój, a także miejsce na dalszy progres. Ale czy nie jest tak, że zawsze będzie na to miejsce? Nie jest tak, że będę uczyć się i rozwijać, dopóki nie zabraknie mi chęci do podejmowania takich starań? Dopóki będę otwarta na zmiany wokół mnie?”
Po raz kolejny jestem zachwycona.
W „Miłość i inne zadania na dziś” podobało mi się dosłownie wszystko - fabuła, bohaterowie, emocje… Nie ma tu ani jednej rzeczy, do której mogłabym się przyczepić. Jako książka młodzieżowa – jest po prostu idealna. Przynajmniej dla mnie, ale mogę nie być do końca obiektywna, gdyż znalazłam tu sporo rzeczy, z którymi mogłam się utożsamiać i które bardzo mnie poruszyły.
Nie chciałabym spoilerować i zdradzać za wiele z fabuły, dlatego też nie bardzo mogę odnieść się do niektórych wątków, jak chociażby sytuacja rodzinna głównej bohaterki. Mogę jednak powiedzieć, że ta historia niesie ze sobą pewną naukę.
Naukę, że nie można uciekać od problemów i udawać, że ich nie ma, bo to nie sprawi, że one znikną. Trzeba im stawić czoła, bo tylko w ten sposób będziemy w stanie normalnie funkcjonować.
Historia ta pokazuje również, jak istotne jest rozmawianie z drugim człowiekiem i mówienie o tym co nas boli, czy czego oczekujemy.
To ważne, by uświadamiać czytelnika (szczególnie tego młodszego) jak dużo dobrego może zdziałać prawidłowa komunikacja i jak wiele złego niesie ze sobą jej brak.
Co do bohaterów – pokochałam ich tak bardzo, że mam ochotę od razu przeczytać tę książkę jeszcze raz. Już dziś wiem, że kiedyś na pewno do niej wrócę. Moje serce skradli nie tylko Cooper i Abby, ale również jej dziadek. To taki uroczy i zabawny człowiek – koniecznie musicie go poznać! A biorąc pod uwagę, że Abby odziedziczyła po nim zamiłowanie do sarkazmu – z nimi po prostu nie można się nudzić.
Jeśli chodzi zaś o emocje – było ich właśnie tyle, ile na ten moment potrzebowałam. Ostatnio czytałam skrajnie różne książki – w jednej było tyle smutku, że można było popaść w depresję, a druga była taka typowo na rozluźnienie i głównie do pośmiania się. W „Miłość i inne zadania na dziś” znalazł się czas i na śmiech i na zakręcenie się łezki w oku, a oprócz tego również na zadumę.
A najlepsze jest to, że ta książka obudziła we mnie chęć przeżycia tego wszystkiego co główna bohaterka. Mam tutaj oczywiście na myśli tę całą listę, nowe doświadczenia, pokonanie swoich lęków… Co tu dużo mówić – po prostu uwielbiam, gdy książka motywuje do zmian w życiu, bo to chyba najlepiej świadczy o tym, czy była dobra. Poza tym takie książki też najdłużej zostają w pamięci.
Jeśli chodzi zaś o tytułową miłość – nie ma jej tu za wiele, więc absolutnie nie musicie obawiać się przesytu. Szczerze mówiąc, osobiście miałam wręcz niedosyt, ale taki pozytywny, który sprawia, że czym prędzej chcę dorwać w swoje ręce kolejną książkę tej autorki. Na szczęście będzie to możliwe już w sierpniu.
Podsumowując: „Miłość i inne zadania na dziś” to ciepła, zabawna, a momentami również wzruszająca historia, która młodego czytelnika może wiele nauczyć. Czy można wyobrazić sobie lepszą młodzieżówkę? Według mnie nie. :) Polecam!
„- Ale będzie okej, tu między nami? - zapytała.
- Tak, mamo. Miłość polega przecież na akceptowaniu drugiej osoby nawet z jej słabościami, prawda?”
„- Czego więc się nauczyłaś? - zapytał.
- Że mamy wpływ tylko na siebie. Nieważne, jak bardzo byśmy chcieli nagiąć czyjąś wolę i narzucić swoją, on sam też musiałby tego czegoś chcieć.”
Są takie książki, które kupujemy tylko po to, by przez kilka miesięcy (a czasem nawet lat) czekały na swoją kolej na półce. Są też książki, które kupujemy i tak nas „wołają”, że rzucamy...
2018-08-17
2018-06-12
„- Dlaczego spodziewasz się, że świat pójdzie Ci na ustępstwa? – skarciła go. – Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, miło i uczciwie. Pewne są tylko ból i śmierć.”
Zakończenie „Naznaczonych śmiercią” zostawia czytelnika z prawdziwą bombą, po której nie sposób nie sięgnąć od razu po kontynuację.
Lazmet Noavek – bezwzględny i okrutny ojciec Cyry, od wielu lat uważany za zmarłego – w rzeczywistości nadal żyje. Dotąd przetrzymywany – ucieka z więzienia, w którym umieścił go jego syn i postanawia przejąć władzę nad Shotet. To jednak nie jedyny problem, z jakim będą musieli zmierzyć się Akos i Cyra. W gruncie rzeczy - jest to dopiero wierzchołek góry lodowej. Zgromadzenie, które dotąd nie mieszało się w konflikt na linii Thuvhe-Shotet (uważając go za zwykły „spór cywilny”, który jest kwestią wewnątrzplanetarną) - zaczyna swoją własną grę, w której z pomocą kanclerz Thuvhe - Isae Benesit – chce raz na zawsze wyeliminować problem, jaki stanowi dla nich lud Shotet. Nieubłaganie nadciąga wojna, dla Akosa i Cyry tym trudniejsza, że muszą zmierzyć się z dwoma przeciwnikami jednocześnie. Jak w tej sytuacji poradzą sobie nasi „spętani przeznaczeniem”? O tym już musicie przekonać się sami. ;)
„(…)Ale to przeszłość wiedzie nas w przyszłość. Często jednak ukrywa się i kształtuje nasze życia w sposób, którego nie rozumiemy. Niekiedy musi przebić się do teraźniejszości, by zmienić to, co nadchodzi.”
Jeśli czytaliście moją opinię o pierwszym tomie – wiecie, że nie potrafiłam wskazać czegoś, co by mi się w nim nie podobało. Tutaj niestety sprawa wygląda inaczej. Tom drugi ma kilka wad, jednak największą z nich jest to, że autorka dodała kolejnych narratorów. Pierwotnie historia była opowiadana tylko z perspektywy Akosa i Cyry, a tutaj dostajemy dodatkowo rozdziały opowiadane między innymi przez Cisi Kereseth. Nie za bardzo rozumiem ten zabieg, ponieważ rozdziały te przez większość czasu nic nie wnosiły i były po prostu nudne. Odnoszę wrażenie, że książka spokojnie mogłaby się obejść bez nich i nic by na tym nie straciła (może z wyjątkiem tego krótkiego momentu, gdy Cisi odwiedzała Othyr). W tym przekonaniu utwierdza mnie również fakt, że z rozdziałami Cisi nieuchronnie pojawiała się Isae Benesit, która irytowała mnie jak mało kto. Nie rozumiem, jak można robić komuś coś złego, a potem być zaskoczonym, że ta osoba odpowiedziała tym samym, zamiast nadstawić drugi policzek…
Dla równowagi – wspomnę teraz o największej zalecie tej książki. Otóż – w tym tomie nie ma miejsca na przewidywalność, gdyż dostajemy kilka bardzo nieoczekiwanych zwrotów wydarzeń. Jednym z nich jest ten dotyczący przeszłości Cyry i Akosa. Co prawda od początku zdawałam sobie sprawę, że coś jest na rzeczy, jednak kierunek w jakim autorka to wszystko poprowadziła – bardzo mnie zaskoczył.
Co natomiast łączy oba tomy? Zarówno przy pierwszym, jak i przy drugim – pod płaszczykiem powieści fantastycznej – skrywa się sporo ważnych, dających do myślenia kwestii. Dzięki nim mój egzemplarz książki jest kolorowy od karteczek zaznaczających ulubione cytaty. I tak jak w pierwszym tomie, tak i w tym znalazłam coś, co skojarzyło mi się z naszym krajem. Mianowicie:
„Nie zawsze mieliśmy własną planetę (…) Ale jako naród cenimy sobie naszą tożsamość, zwłaszcza, że zawsze walczyliśmy o przetrwanie. Walczyliśmy o nasze istnienie. Gdybyśmy oddali jakąś część nas, wkrótce zabraliby nam całą resztę.”
Po przeczytaniu pierwszego tomu bardzo liczyłam na to, że w „Spętanych przeznaczeniem” dane nam będzie poznać jakąś inną niż dotychczas planetę. Autorka mnie w tej kwestii nie zawiodła, gdyż akcja powieści w dużej mierze rozgrywa się na Ogrze. Byłam bardzo ciekawa tej planety, o której dotąd wiedziałam tylko tyle, że panują tam wieczne ciemności. Zastanawiałam się: jak wygląda życie w takim miejscu? Ten tom umożliwił mi poznanie odpowiedzi na to pytanie, z czego byłam niezmiernie zadowolona, bo zarówno planeta, jak i jej mieszkańcy – okazali się nadzwyczajni.
Podobało mi się również, że podczas trwania zawartej tu historii - Akos i Cyra zmieniali się. Ciężko jednoznacznie stwierdzić czy na lepsze, czy na gorsze, ale jakieś zmiany w nich zachodziły, co czyniło historię bardziej wiarygodną. W końcu dziwnym byłoby, gdyby bohaterowie – tak ciężko doświadczani przez los – nie zaliczali po drodze jakichś wzlotów i upadków. A zarówno jedne, jak i drugie przyczyniły się do tego, że otrzymujemy kilka bardzo emocjonujących momentów, których brakowało mi w tomie pierwszym.
„Tak jednak bywało – czasami rany okazywały się zbyt głębokie, by się zabliźnić."
Żałuję, że tom drugi jest ostatnim tomem serii, bo jest tu duży potencjał na kontynuację. Jest kilka planet, które moglibyśmy jeszcze „zwiedzić”, a poza tym jak na zakończenie serii – „Spętani przeznaczeniem” zostawiają nas ze zbyt dużą ilością pytań. Dostajemy zwiastun konfliktu między planetami, gdyż zaczynają się one dzielić na te, które ufają wyroczniom i je czczą, oraz na te, które powątpiewają w słuszność ich decyzji i chcą je kontrolować. Jeśli nikt nie ma zamiaru powiedzieć nam jak to się dalej potoczy, to jaki był cel w ogóle o tym wspominać? ;)
„Sympatia okazywana przez drugą osobę była darem, czasami dawanym bez oporów, kiedy indziej z wielkim trudem. Nie traktowałam jej jak czegoś, co mi się należy.”
Nie potrafię ocenić tej powieści w gwiazdkach, gdyż była ona dla mnie zbyt nierówna. Rozdziały Akosa i Cyry były pełne akcji, wciągały i budziły ogromną ciekawość, natomiast rozdziały Cisi – najzwyczajniej w świecie mnie nużyły. Przez nie również odnosiłam wrażenie, że naszych głównych bohaterów jest tutaj zdecydowanie za mało. Dlatego też, niestety – nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jest to najlepsza książka Veronici Roth. W moim odczuciu – pierwszy tom był lepszy. Jednak jak wiadomo – ile ludzi, tyle opinii, więc na pewno warto sięgnąć po tę książkę chociażby po to, by przekonać się, jakie wrażenie zrobi na Was. Dodatkowo posiadanie tego tomu w swojej biblioteczce będzie na pewno przydatne z uwagi na znajdujący się na końcu słownik, który ułatwi odnalezienie się w tak dużej ilości trudnych nazw.
Podsumowując – książkę mogę polecić, gdyż mimo wszystko – więcej w niej zalet, niż wad, a przedstawiony tu świat niewątpliwie wyróżnia się oryginalnością.
Za egzemplarz recenzyjny, dzięki któremu mogłam poznać dalsze losy Akosa i Cyry oraz wyrazić swoją opinię o książce – bardzo dziękuję wydawnictwu Jaguar. :)
P.S: Zastanawiam się, kiedy osoby piszące rekomendacje zorientują się, że najczęściej ich teksty szkodzą książkom. Weźmy chociażby tę:
„Ta seria ma rozmach Gwiezdnych Wojen, intryg Gry o Tron oraz romansu Romea i Julii(…)” - USA Today
- „Gwiezdne Wojny” są tak popularne, że nie sądzę, by ich rozmach można było powtórzyć.
- „Gry o tron” co prawda jeszcze nie znam, ale po opiniach mam podstawy przypuszczać, że fani tej serii z tym stwierdzeniem by się nie zgodzili. ;)
- A książkowy romans niewiele ma wspólnego z tym od Szekspira.
Porównywanie jakiejkolwiek książki do takich klasyków nieuchronnie prowadzi do bardzo wysokich oczekiwań. A naprawdę lepiej nie oczekiwać za wiele i pozytywnie się zaskoczyć, niż oczekiwać wiele i później się rozczarować. Takie przynajmniej jest moje zdanie. Dlatego przestrzegam – patrzcie na takie rekomendacje z przymrużeniem oka. ;)
„Nie może być mowy o pokoju tam, gdzie nie ma szacunku.”
„- Dlaczego spodziewasz się, że świat pójdzie Ci na ustępstwa? – skarciła go. – Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, miło i uczciwie. Pewne są tylko ból i śmierć.”
Zakończenie „Naznaczonych śmiercią” zostawia czytelnika z prawdziwą bombą, po której nie sposób nie sięgnąć od razu po kontynuację.
Lazmet Noavek – bezwzględny i okrutny ojciec Cyry, od wielu lat uważany za...
2018-04-09
"Miałam wątpliwości, czy przyszłam na ten świat z umiejętnością przebaczania. Nie potrafiłam puścić w niepamięć krzywd wyrządzonych tym, których kochałam. O te wyrządzone mnie nie dbałam - a na pewno dużo mniej."
Długo zastanawiałam się jak ocenić tę książkę. W końcu - jak widać - postanowiłam przyznać jej maksymalną liczbę gwiazdek. Nie dlatego, że była idealna, ponieważ według mnie takich książek nie ma. No, może z jednym wyjątkiem, ale nie będzie nim "Dwór skrzydeł i zguby". Ta książka czasami denerwowała mnie do tego stopnia, że miałam ochotę rzucić nią o ścianę. Głównie przez to, że autorka poszła w stronę jakiejś dziwnej poprawności i na siłę stworzyła pewne postacie i zdarzenia. To mój największy zarzut do tej książki. Jednak przymykam na to oko i przyznaję najwyższą ocenę za ogólne wrażenie, jakie na mnie wywarła - nie tylko ta część, ale cała seria. Przymykam oko na wady i przyznaję najwyższą ocenę za to, jak bardzo przeżywałam to co się działo w tej książce. Bo powiedzieć, że mnie ona doszczętnie rozłożyła, to nic nie powiedzieć.
"- Wszyscy mamy w sobie coś strzaskanego. Każdy na swój sposób... Okruchy w miejscach, których nikt nie zobaczy."
Przyznaję - często płaczę ze wzruszenia przy książkach. Tak już mam, nic na to nie poradzę. Ale przy "Dworze skrzydeł i zguby" nie płakałam. Ja ryczałam jak bóbr, albo jak ranny łoś. Albo jak jedno i drugie. Zakończenie tej książki to totalny emocjonalny rollercoaster. Najpierw płakałam ze smutku nad losem bohaterów, gdyż w obliczu wojny ich przyszłość nie jawiła się zbyt różowo. Potem płakałam z ulgi, gdyż pojawiało się światełko w tunelu, które mogło wszystko odmienić. A potem znów płakałam ze smutku, bo okazywało się, że zarówno ulga, jak i nadzieja, były krótkotrwałe, gdyż wróg okazywał się silniejszy. I tak praktycznie w kółko - pojawiający się płomyczek nadziei, a po chwili brutalne jego zgaszenie. A na koniec płacz rozpaczy nad śmiercią najbliższych... Najbliższych nie tylko bohaterce, ale również mnie, gdyż sama do niektórych osób przywiązałam się w równym stopniu co Feyra.
"Nawet w przypadku istot nieśmiertelnych w życiu nie było dość czasu, by marnować go na nienawiść."
Jednak oddziaływanie na emocje to oczywiście nie jedyny powód, dla którego moja ocena jest taka a nie inna. Przede wszystkim, jestem pod ogromnym (a nawet PRZEOGROMNYM) wrażeniem świata, jaki stworzyła autorka. Pod wrażeniem tego, jak oryginalny jest to świat. Ile oryginalnych i niesamowitych istot dzięki niemu poznałam. Tego nie da się opisać słowami, to trzeba "zobaczyć" samemu.
"Tylko Ty możesz zdecydować, co cię złamie."
Kolejną zaletą jest niezwykły styl pisania. Autorka - przykładając ogromną wagę do szczegółów - nie szczędzi nam dokładnych, długich opisów, a mimo to, całość czyta się niesamowicie lekko i sprawnie. Sprawnie do tego stopnia, że musiałam wręcz się hamować, żeby nie skończyć tej książki zbyt szybko. Żeby móc się nią delektować odrobinę dłużej.
Na słowa uznania zasługuje również sposób, w jaki autorka wykreowała wszystkich bohaterów. Nie jest tak, że nakreśliła tylko tych głównych, a pozostali stanowią tło. Każda postać jest wyrazista i charakteryzuje się czymś innym, co na pewno ma wpływ na to, że cała historia jest tak barwna.
"(...) To co jest naszą słabością, może okazać się naszą największą siłą. I że właśnie osoba po której by się tego najmniej spodziewać, może odmienić bieg historii."
Sarah J. Maas stworzyła kawał wybitnej fantastyki. "Dwór skrzydeł i zguby" porwał mnie w wir wydarzeń tak, jak już dawno nie zrobiła tego żadna książka. Pióro autorki pozwoliło mi nie tylko śledzić z zapartym tchem losy bohaterów... Pozwoliło mi BYĆ TAM z nimi. Miejsca, które odwiedzali... Bitwy, które toczyli... Widziałam je, jakbym stała tuż obok. Dla mnie to najlepszy dowód na to, że pisarz ma niebywały talent.
Dawno też nie spotkałam się z tak realnie oddanymi relacjami rodzinnymi. Zazwyczaj spotykam się z tym, że są one albo zbyt naznaczone dramatami, albo zbyt sielankowe. Autorka tej serii na przykładzie Feyry, jej sióstr i ich ojca pokazuje, że są sytuacje, w których złościmy się na siebie nawzajem, mamy do siebie jakiś żal, ale mimo to nie przestajemy o siebie dbać. Dla mnie jest to ważne przesłanie: możemy się kłócić, ale nigdy nie przestawajmy się kochać.
W tej książce ważny element stanowi również wyjątkowa, prawdziwa przyjaźń.
A śledzenie losów tak zgranej paczki to po prostu czysta przyjemność.
"Nie tylko cena płacona w życiach była druzgocąca i rozdzierająca, ale też to, że wojna zmieniała samą duszę... świadomość, że może i mogłam wrócić do Velaris, może uda się osiągnąć pokój, miasta można odbudować... ale ta bitwa, ta wojna... Ja na zawsze już pozostanę odmieniona. Wojna pozostanie we mnie o wiele dłużej, niż będzie fizycznie trwała, jak niewidzialna blizna, która może z czasem zblednie, ale nigdy nie zniknie."
Motywem przewodnim tego tomu jest wojna, a co za tym idzie - jest tu więcej brutalnych rzeczy, niż mogliśmy zaobserwować w poprzednich tomach. Jednak nie jest to przytłaczające, mamy momenty na oddech - gdy przemierzamy z bohaterami coraz to nowsze zakątki Prythianu, mamy momenty romantycznych uniesień, które przyprawią o szybsze bicie serca, a wisienką na torcie jest wplatany humor, dzięki któremu uśmiech niejednokrotnie pojawi się na naszej twarzy.
Co do samej wojny - myślę, że została bardzo realnie oddana. Nie tylko bitwy, ale również to co się działo pomiędzy nimi. Planowanie strategii, zawiązywanie sojuszy, inwigilacja wrogich oddziałów "od wewnątrz", poświęcenie kierowane miłością do własnego narodu i wiarą w lepszą przyszłość, godna podziwu odwaga w obliczu niebezpieczeństwa - to wszystko tam jest. I jak to na wojnie - nie brakuje również ofiar.
"Dwór skrzydeł i zguby" to swego rodzaju "jazda bez trzymanki", pełna wielu zaskoczeń i niespodziewanych zwrotów akcji.
"Tryumfalna noc... i wieczne gwiazdy. Jeśli on był ciemnością, ja byłam migoczącymi gwiazdami, które dobrze widać tylko w jego ciemnościach."
Ta seria niewątpliwie zalicza się u mnie do najlepszych. I najlepszych z najlepszych. Z pewnością jeszcze nieraz powrócę do tego magicznego świata.
P.S: Dotąd nie wiedziałam jak to jest mieć książkowego kaca. Nie wiedziałam jak to jest nie być w stanie rozpocząć nowej książki, gdyż nie opuściło się świata z poprzedniej.
Teraz już wiem.
"Miałam wątpliwości, czy przyszłam na ten świat z umiejętnością przebaczania. Nie potrafiłam puścić w niepamięć krzywd wyrządzonych tym, których kochałam. O te wyrządzone mnie nie dbałam - a na pewno dużo mniej."
Długo zastanawiałam się jak ocenić tę książkę. W końcu - jak widać - postanowiłam przyznać jej maksymalną liczbę gwiazdek. Nie dlatego, że była idealna, ponieważ...
2018-08-31
2018-12-30
2018-12-12
2018-12-08
2018-11-26
Chciałabym móc zacząć tę opinię jak zawsze: od jakiegoś wartościowego, zapadającego w pamięć cytatu. Niestety – ta książka chyba takiego nie posiada.
Po przeczytaniu pierwszego tomu serii „Fallen Crest” miałam mieszane uczucia. Co prawda przyznałam mu wysoką ocenę, gdyż historia bardzo mnie wciągnęła, ale miałam kilka zastrzeżeń. Największym z nich było to, że nie za bardzo „uwierzyłam” w uczucie głównych bohaterów. I nie chodzi tylko o to, że narodziło się ono bardzo szybko. Czytałam wiele książek, gdzie pojawiała się miłość praktycznie od pierwszego wejrzenia i zazwyczaj mi to nie przeszkadzało, gdyż dalsze wydarzenia powodowały, że dostrzegałam ile bohaterowie mają ze sobą wspólnego, rozumiałam co ich do siebie zbliżyło oraz dlaczego są sobą zafascynowani. Patrząc na relację Samantha-Mason kompletnie nie rozumiałam co tę dwójkę do siebie zbliżyło oprócz tego, że on taki przystojny, a ona taka piękna…
Pomyślałam jednak, że to w końcu dopiero pierwszy tom i może w kolejnym będzie lepiej. Dlatego też czytanie „Fallen Crest. Rodzina” zaczęłam z ogromnymi nadziejami. Niestety – zostały one bardzo szybko i brutalnie zmiażdżone.
Nie tylko nadal nie uwierzyłam w uczucie głównych bohaterów, ale prawie też usnęłam z nudów. Książka ta ma 360 stron, zaczynając tę opinię jestem na 197 i tutaj praktycznie nic ciekawego się nie dzieje. Matka Samanthy zachowuje się jak nienormalna, Samantha zachowuje się jak nienormalna, a Mason w kółko pyta „Wszystko okej?”. Tak można podsumować te prawie 200 stron.
Nie wiem jak inni ludzie, ale ja sięgam po takie książki, żeby się zrelaksować i spędzić miło czas.
A jak tu się zrelaksować, gdy wszyscy bohaterowie doprowadzają Cię do szału?
Jak tu spędzić miło czas, gdy czytasz o kobiecie, która zabiła swoje dziecko? Żeby to jeszcze był kryminał, czy thriller… Ale to jest książka przypisywana do kategorii „Literatura obyczajowa i romans” lub „Literatura młodzieżowa”!
Wracając jednak do bohaterów doprowadzających do szału…
Matka Samanthy to jakaś kompletna wariatka, która uważa, że jak zamknie swoją córkę w domu (dosłownie), będzie ją szantażować i zabraniać widzenia się z chłopakiem – to wtedy obie się do siebie zbliżą. W jakiej rzeczywistości to tak działa?
Samantha też zachowuje się co najmniej dziwnie. Z wysoko uniesioną głową idzie się z czymś zmierzyć, by za chwilę kulić się ze strachu. Jest spokojna/szczęśliwa, a za chwilę wpada w rozpacz czy histerię. Czytając tę książkę, co chwilę się zastanawiałam, czy ta dziewczyna nie ma jakichś zaburzeń osobowości… Nie rozumiem też, jak jakiejkolwiek dziewczynie może nie przeszkadzać, że jej chłopak zachowuje się wobec innych osób jak dupek. To nie świadczy źle tylko o samym chłopaku, ale też o dziewczynie, która z nim jest, więc wydawałoby się, że tę dziewczynę będzie to obchodzić. Ale nie. Samantha wychodzi z założenia, że zaszczyt ją spotkał, że ten „niedostępny Mason” jest właśnie z nią, więc to, jak traktuje innych ludzi nie ma dla niej znaczenia…
Mason natomiast – gdy akurat nie jest dupkiem – jest kompletnie bezbarwny. Dodatkowo jest to chyba pierwszy główny bohater romansu, który nie wzbudził we mnie żadnych ciepłych uczuć.
Nienajlepiej też o książce świadczy fakt, że jedyne momenty w których albo nie przysypiałam z nudów, albo nie dostawałam szału przez zachowania bohaterów – to te, gdy uprawiali seks.
W pierwszym tomie przynajmniej coś się działo, a cała akcja nie kręciła się tylko wokół Masona i Logana, bo Samantha miała też innych znajomych… Tutaj ich nie ma, przez co jeszcze bardziej rzuca się w oczy niedorzeczność tego, że wszyscy zachowują się wobec Kade’ów jak poddani. Logan czy Mason powiedzą komukolwiek „Skacz” a każdy zapyta tylko „Jak wysoko?”.
Pierwszy raz zdarza mi się, że żałuję wydania pieniędzy na jakąś książkę. Ciekawych nowości na rynku wydawniczym nie brakuje, więc mogłam wybrać dużo lepiej…
Nie bardzo też wiem, do kogo książka taka jak ta jest skierowana. Wydaje mi się, że dla dorosłych kobiet będzie zbyt dziecinna, a z kolei dla młodszych czytelniczek niezbyt się nadaje z powodu zachowań jakie przedstawia.
Nie lubię porzucać książki czy serii dopóki nie poznam zakończenia, więc możliwe, że przeczytam kolejne tomy. Nie wiem jednak czy zdecyduję się na zakup...
Chciałabym móc zacząć tę opinię jak zawsze: od jakiegoś wartościowego, zapadającego w pamięć cytatu. Niestety – ta książka chyba takiego nie posiada.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPo przeczytaniu pierwszego tomu serii „Fallen Crest” miałam mieszane uczucia. Co prawda przyznałam mu wysoką ocenę, gdyż historia bardzo mnie wciągnęła, ale miałam kilka zastrzeżeń. Największym z nich było to, że nie za...