rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Pan Shaitana ma iście egzotyczne usposobienie i… Nietypowe hobby. Przejawia bowiem żywe zainteresowanie zbrodnią – nie tyle zresztą zbrodnią samą w sobie, co głównie sposobem jej zadawania; szczególny podziw Pana Shaitany wzbudza tzw. ‘przestępstwo doskonałe’, zaś bezkarni sprawcy – cisi geniusze mordu ukryci wśród społeczeństwa – zostają przez niego obdarzeni wielką estymą. Shaitana staje się niejako kolekcjonerem ludzkich okazów; dzięki sprytowi, przebiegłości i wyrachowaniu, zdobywa on wiedzę na temat popełnionych czynów oraz osób za nie odpowiedzialnych.
Gdy podczas przyjęcia, na którym ma dojść teatralnej demaskacji, ktoś ginie, światowej sławy detektyw Hercules Poirot, postanawia odkryć wszystkie karty.

****

Elementy książek Agathy Christie często bywają zbieżne, a motyw grupy podejrzanych występuje niemal w każdej z nich. To zadziwiające, że pomimo tak dużej powtarzalności, Christie nadal potrafi zaskoczyć swego czytelnika. Wynik skrupulatnie przeprowadzonego śledztwa – czy to za sprawą Poirota, Panny Marple, czy jeszcze innych postaci – nigdy nie sprowadza się do banalnych wyjaśnień. Jeśli jednak ów banalne argumentacje się pojawiają, to po pierwsze – tylko pozornie, po drugie – zawsze pozostają ubrane w fantastycznie nieoczywistą otoczkę; doprawdy trudno wówczas nie poczuć respektu przed bystrym umysłem autorki. W ,,Kartach na stół’’ mamy więc do czynienia z podobnymi okolicznościami.
Tajemnica ‘zamkniętego pokoju’, ‘zbrodnia w białych rękawiczkach’, teatralna inscenizacja skrytobójstwa, zawiła intryga i wręcz nierozwiązywalna zagadka śmierci, składają się na powieść zarówno nieprzeciętną, jak i szalenie pociągającą. Kreacja bohatera o hedonistycznym usposobieniu, objawiającym się nawet w jego powierzchownej – mefistofelicznej – osobowości, z miejsca zwraca uwagę, jednocześnie przełamując pewien schemat. Bo Christie już na samym początku tej historii postanawia jasno nakreślić czynniki, dziś powiedzielibyśmy, kryminogenne. Pierwszy plan zajmuje postać dwuznaczna, ze specyficznymi zainteresowaniami, z równie niecodziennymi przekonaniami, kierująca się wątpliwym kompasem moralnym. Indywidualność Shaitany wzbudza oczywistą ciekawość, doprowadzając odbiorcę do złożonych refleksji; z kolei potencjalnych sprawców – prowokując ku popełnieniu morderstwa uwarunkowanego konkretnym motywem.
Akcja nabiera tempa w momencie odkrycia zwłok, a próba rozpracowania przez Poirota zmyślnego spisku, może pochłonąć bez reszty. Sensacyjny aspekt dodaje całości smaczku, lecz prawdziwą fasadę ‘Kart’ budują wielowymiarowe portrety psychologiczne, błyskotliwe dialogi oraz wyjątkowo trafne spostrzeżenia dotyczące ludzkiej natury. Christie ukrywa je w gąszczu kilku pomniejszych, i wydawałoby się, nieco przeciętnych scenek kryminalnych, pozwalając cieszyć się z ich odkrycia. Całość układa w mozaikę tajemnic; nie tylko tych, które dotyczą zbrodni, ale i tych, które stoją u podstaw nieprzenikalności charakterów.

Pan Shaitana ma iście egzotyczne usposobienie i… Nietypowe hobby. Przejawia bowiem żywe zainteresowanie zbrodnią – nie tyle zresztą zbrodnią samą w sobie, co głównie sposobem jej zadawania; szczególny podziw Pana Shaitany wzbudza tzw. ‘przestępstwo doskonałe’, zaś bezkarni sprawcy – cisi geniusze mordu ukryci wśród społeczeństwa – zostają przez niego obdarzeni wielką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Madeline Miller aranżując na własne potrzeby mit o Pigmalionie – rzeźbiarzu, który poślubił posąg kobiety – w istocie wykreowała opowieść różną od tej, jaką znał cały świat. Osadzając główną oś utworu w bliżej nieokreślonym miejscu i na bliżej niesprecyzowanej płaszczyźnie czasowej, nadała swojemu tekstowi cech anonimowości oraz uniwersalności.
Odmienna perspektywa ukazana tym razem - nie za sprawą męskiego bohatera poszukującego niewieściego ideału cnót wszelakich, a - kobiety postawionej w charakterze cennego artefaktu, pozwala na dostrzeżenie szerszego kontekstu. Tytułowa Galatea, powołana i uformowana podług kaprysu jej stworzyciela, stanowi u Miller pretekst do przedstawienia historii zgoła dalekiej od miłosnego mitu; mitu zupełnie odartego z romantyczności, sentymentalności, ułudnej wizji błogostanu absolutnego. Symbolika rzeźby jest tutaj więc aż nadto dosadna; personifikacja martwego przedmiotu, przydanie mu ludzkich atrybutów i fizjonomii, potem zaś odwrócenie ów procesu przez sprowadzenie jednostki posiadającej rozum, uczucia, duszę, do roli rzeczy – obrazuje ciemną stronę prawdziwej natury Pigmaliona i oprawcy Galatei.
W teorii powyższy koncept brzmi nęcąco, w praktyce wypada niestety nieco gorzej. Bo pomimo, że autorka sięgnęła po ciekawe wątki, intrygujące zabiegi literackie i językowe, całość ubrała jednak w miałką otoczkę ni to współczesnej baśni, ni to wariacji osławionego mitu, które – choć pozornie zmuszają swego odbiorcę do refleksji - w rzeczywistości objawiają mu prawdy boleśnie… Oczywiste. Feministyczny aspekt owszem, mógłby ,,Galateę’’ zasadnie uatrakcyjniać, lecz pobieżny szkic wątków, czyni z niej przeciwieństwo; piękną wydmuszkę, mającą niewiele wspólnego z historią kobiety silnej, odważnej, dążącej do pełni wolności i miłości.

Madeline Miller aranżując na własne potrzeby mit o Pigmalionie – rzeźbiarzu, który poślubił posąg kobiety – w istocie wykreowała opowieść różną od tej, jaką znał cały świat. Osadzając główną oś utworu w bliżej nieokreślonym miejscu i na bliżej niesprecyzowanej płaszczyźnie czasowej, nadała swojemu tekstowi cech anonimowości oraz uniwersalności.
Odmienna perspektywa ukazana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Coś w sam raz dla pasjonatów literatury kryminalno – sensacyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem tła epoki oraz zdarzeń zapisanych na kartach historii. Powieść Erica Fouassiera łączy bowiem wszystkie powyższe elementy, wzbogacając je o upragnione smaczki; podczas lektury ,,Biura spraw tajemnych’’ doprawdy trudno oprzeć się urokowi osiemnastowiecznego Paryża skąpanego w jesiennej aurze, i równie trudno oderwać się od perypetii charyzmatycznego Valentina Verne’a, który wpada na ślad pieczołowicie zadzierzgniętego spisku.
W cieniu lipcowej rewolucji, kiedy Francja powoli podnosi się z kolan, jej wrogowie nie śpią; ich oczy pozostają czujne, a buńczuczne umysłu otwarte; na przełomie wieków, w oparciu i rozwój medycyny, i nauki, łatwo w końcu sięgnąć po bardziej radykalne i… Bardziej wyrafinowane rozwiązania wszelkich konfliktów. Przekonuje się o tym właśnie Verne – wycofany i omotany tajemnicą z przeszłości – młody inspektor policji. Gdy najpierw w niewyjaśnionych okolicznościach samobójstwo popełnia syn szacownego dyplomaty, zaś chwilę później na swoje życie targa się kolejny członek elity, Valenitne postanawia podjąć rzucone mu wyzwanie.
Karkołomna szarada rozgrywa się więc w iście teatralnej scenerii - ciemne zaułki, ciasne uliczki pogrążane w mglistej nocy, deszczowe wieczory, opuszczone kamienice... Paryż tonie w oparach mroku, trącając goryczą krwawej vendetty. Obok medycznych eksperymentów i ezoterycznych sztuczek, prawo do pierwszoplanowej roli roszczą sobie głęboko skrywane sekrety oraz zawiłe intrygi. To właśnie one w książce Fouassiera ubarwiają fabułę, nadając jej charakterystycznego posmaku. Całość z miejsca hipnotyzuje, emanuje magnetyzmem, przyciąga; atmosfera niepokoju narasta ze strony na stronę, rozbudzając wyobraźnię czytelnika do granic możliwości. Przygód i mocnych wrażeń nie brakuje - gorączkowy pościg trwa. W akompaniamencie z wolna postępującego napięcia, brawurowych potyczek, misternych mistyfikacji i szczypty nienachalnego romansu, ,,Biuro do spraw tajemnych’’ stoi u piedestału jednych z najbardziej barwnych, plastycznych, lecz i również emocjonujących utworów w stylu retro.

Coś w sam raz dla pasjonatów literatury kryminalno – sensacyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem tła epoki oraz zdarzeń zapisanych na kartach historii. Powieść Erica Fouassiera łączy bowiem wszystkie powyższe elementy, wzbogacając je o upragnione smaczki; podczas lektury ,,Biura spraw tajemnych’’ doprawdy trudno oprzeć się urokowi osiemnastowiecznego Paryża skąpanego w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

,,Żyję. Pracuję, rozmawiam z ludźmi, czasami nawet żartuję, ale nic nie jest już takie samo. W środku czuję, jakby umarł mi kawał serca. Nadzieja każe wierzyć do końca. Trwamy więc zawieszeni pomiędzy dwoma światami…’’

****

28 lat temu zaginęła Ania Jałowiczor, wracała ze szkolnej zabawy; do dzisiaj czeka na nią rodzina. W 2011 roku zniknęła 25-letnia Sabina Kondrat, po raz ostatni była widziana przez sąsiadkę; siostra bardzo za nią tęskni. Joanna wyszła w góry, ale nie wróciła; jej ciało odnaleziono parę miesięcy później. Bliscy Krzysztofa Dymińskiego, 16-latka spod Warszawy, nie ustają w poszukiwaniach; mimo upływu długich tygodni, starają się pozostać przy dobrej myśli. Ślad po Pawle, Brunie i Vladzie, urywa się nagle; gdzie są i co się teraz z nimi dzieje?
Takich i podobnych historii jest wiele. Przewijają się wszędzie. W mediach, gazetach, telewizji, internecie. Ale po upływie kilku miesięcy cichną i blakną. Społeczeństwo zapomina, życie toczy się dalej. Czas zatrzymał się jedynie dla trwających w oczekiwaniu; na list, na wiadomość, jeden telefon, choćby krótki sms – ‘jestem, będę za chwilę’.

****

Na Portalu polskiej Policji opublikowano dane statystyczne z przełomu dwóch dekad. Jeszcze w 2014 i 2015 zanotowano rekordową ilość zgłoszeń (ponad 20 tys.), która w porównaniu z 1997 (12 tys.) wypada zatrważająco. Wydawałoby się więc, że 2022 rok - najbardziej zbliżony pod względem liczb do 97’ – może stanowić zapowiedź poprawy; jednak na jak długo? Analiza przeprowadzanych badań wykazuje tendencję spadkową, lecz jest to raczej sytuacja krótkotrwała. Po okresie wyciszenia następuje nagły wzrost; ludzie w dalszym ciągu znikają.
Gdzie należy upatrywać przyczyn tego zjawiska? Z czego wynika dobrowolne opuszczenie aktualnego miejsca pobytu przez konkretną jednostkę? Dlaczego odbywa się ono w określonych – lub przeciwnie – okolicznościach?


Szymon J. Wróbel szuka właściwych odpowiedzi na stawiane pytania. Z różnym skutkiem. Okazuje się bowiem, że jednoznacznych wyjaśnień nie ma; temat zaginięć osób, choć w ostatnim czasie chętnie podejmowany, nie jest łatwy. Każdy przypadek ma indywidualne źródła, powiązane z czynnikami społecznymi, rodzinnymi, zdrowotnymi bądź kryminalnymi; często to splot nieszczęśliwych zdarzeń, stojących u podstaw tragedii. Nie pomaga szablonowe podejście do problemu, nie pomaga niewydolność służb, nie pomaga również prawo skonstruowane tak, aby – pozornie ułatwić rozwiązywanie spraw zniknięć, w rzeczywistości zaś - nie na tyle elastyczne, by móc dostosować je odpowiednio do incydentu.
W ,,Zawieszonych. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają’’ autor relacjonując prawdziwe historie, odnosi się do im pokrewnych motywów. Przedstawione opowieści nie są więc jedynym elementem składowym publikacji – stanowią raczej jej podwaliny oraz pretekst do kompleksowego opracowania wybranych zagadnień; zagadnień, które – być może – nie dla każdego odbiorcy będą oczywiste. Zakulisowa praca policji, działania zespołów ratowniczych, akcje organizacji pomocowych, wszelkiego rodzaju inicjatyw prowadzonych przez wolontariuszy, odgrywają tutaj niebagatelną rolę i zostały zasadniczo omówione. Należyte pogrupowanie, przejrzyste rozdziały, uporządkowana chronologia i podstawowa charakterologia wyszczególnionych aspektów, ułatwiają lekturę, niosąc za sobą współczynnik edukacyjny. Pierwsza część ,,Zawieszonych’’, choć emocjonalna, głęboko poruszająca, prezentuje realny obraz zmagań nie tylko z nagłą utratą bliskiej osoby, ale także z samym systemem i jego wadliwymi częściami.

,,Żyję. Pracuję, rozmawiam z ludźmi, czasami nawet żartuję, ale nic nie jest już takie samo. W środku czuję, jakby umarł mi kawał serca. Nadzieja każe wierzyć do końca. Trwamy więc zawieszeni pomiędzy dwoma światami…’’

****

28 lat temu zaginęła Ania Jałowiczor, wracała ze szkolnej zabawy; do dzisiaj czeka na nią rodzina. W 2011 roku zniknęła 25-letnia Sabina Kondrat, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy w 2020 roku sięgałam po – jak mi się wówczas wydawało – pierwszą poważną powieść Tomasza Sablika, byłam pewna obaw. Niewiele wcześniej na rynku wydawniczym ukazała się debiutancka ,,Próba sił’; tytuł szumnie omawiany w mediach społecznościowych, lecz nieszczególnie zachęcający do zapoznania się z treścią. Los jednak okazał się dla mnie nader łaskawy; cztery lata temu, świeżo po lekturze ,,Windy’’, pisałam o książce z ogromnym entuzjazmem i ożywieniem; nie mogłam inaczej. Chwaliłam warsztat, chwaliłam styl, chwaliłam fabułę; pochwalałam również zdolność obserwacji ludzkich zachowań, daleko rozwinięta kreację bohaterów, wyśmienite portrety psychologiczne, umiejętność budowania napięcia, grozy, suspensu, wreszcie – zmysł pozwalający na czerpanie pełnymi garściami, zarówno z gatunku, jak i z twórczości najznamienitszych autorów.
Wszystko w ,,Windzie’’ wspaniale ze sobą współgrało, więc z czasem nabrałam ochoty na więcej.

****

Tensas ogarnęła świąteczna gorączka. Przygotowania do Bożego Narodzenia ruszyły pełną parą, gęsty śnieg oblepił nieliczne domostwa; miasteczko pogrążone w śnieżycy stulecia i wirze pracy, zostało jednak doświadczone czymś jeszcze – serią dziwnych przypadków, które nabierały nadzwyczaj niepokojącego wydźwięku. Krwawe samobójstwo pana Willisa, atak sfory wilków, tajemnicze postaci dzieci, senne majaki, przerażające wizje dręczące mieszkańców… Każde z tych wydarzeń składa się na zapowiedź nadchodzącego niebezpieczeństwa, a losy kilku pozornie niezwiązanych ze sobą osób splotą się w samym środku apokaliptycznego koszmaru.

Czy dobro zwycięży?

****

Szczególną inspirację dziełami Stephena Kinga dostrzec w ,,Próbie sił’’ można już na pierwszy rzut oka. Mnogość powielanych motywów, podobieństwo stosowania konkretnie wyselekcjonowanych elementów, zbieżność różnorakich aspektów, sposób prowadzenia akcji, konstrukcja, styl i maniera; bystry czytelnik powyższe zależności bez trudu odnotuje – uzna je jednak za swego rodzaju zaletę.
Przynajmniej po części.
Początek powieści stanowi bowiem genialne odbicie kingowskich scenariuszy. Sugestywnie zarysowane tło - pogrążoną w błogiej atmosferze zimy mieścinkę, zamieszkaną przez gros sympatycznych postaci, które dręczone niewytłumaczalnymi zjawiskami wikłają się w szereg makabrycznych intryg – Tomek Sablik przedstawia wyjątkowo atrakcyjnie. To prawdziwy smaczek dla entuzjastów grozy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszelkie wabiki zarzucone przez autora; akcja przyciąga uwagę odbiorcy niczym magnes. Swobodna, niewymuszona narracja utrzymana w gawędziarskim tonie, porywa i intryguje; za sprawą dusznej aury, kameralnego nastroju oraz z wolna postępującego uczucia zagrożenia, wpada się w sam środek misternie uknutej fabułki. Z przyjemnością śledzi się również perypetie głównych bohaterów, zapoznaje z ich charakterami, osobistymi przeżyciami, wewnętrznymi rozterkami, przemyśleniami. To poprawne, dość dobrze rozbudowane osobowości, z którymi łatwo się utożsamiać i łatwo je polubić. Zresztą i sam ogół dostarcza pozytywnych skojarzeń; Sablik sięga po znane elementy, tworząc wokół nich estetyczną kompozycję. Motyw proroczego śnienia, wzbogacony w wątek drogi oraz wątek starcia dwóch sił - nadprzyrodzonej z rzeczywistą – uzupełniony o wieloznaczną symbolikę odkupienia świata, gra kluczową rolę w ‘Próbie’ i stanowi jej zasadniczy trzon.

Ale niestety, na bardziej zaawansowanym etapie historii, gdy akcja się zagęszcza, a do głosu dochodzą kolejne postaci, coś zaczyna zgrzytać. Choć ogólna idea została zachowana i odpowiednio zamanifestowana, ma się wrażenie, jakby momentami przysłaniały ją inne, mniej istotne okoliczności. Na pierwszy plan wysuwają się błahostki otoczone sensacyjnym wydźwiękiem, na wadze traci potencjał, gdzieś pomiędzy załamuje się ciąg przyczynowo – skutkowy. Im bliżej finału, tym więcej niedopowiedzeń i głupotek; zabrakło właściwego poszerzenia treści, rozwinięcia wybiórczych konceptów oraz ostatecznego, pełnego domknięcia całości. Pośpiech doprowadził do pobieżności.

Mimo to, oceniając ,,Próbę sił’’ przez pryzmat debiutu, pierwszych nieśmiałych prób literackich, należy uznać ją za przyjemną, całkiem satysfakcjonującą rozrywkę. Przede wszystkim jednak, to wspaniały przykład ewolucji kariery autorskiej - dla fanów pióra Tomka Sablika rzecz z pewnością ciekawa; dla nowych czytelników raczej tytuł do przeczytania ‘na później’. 😉

Gdy w 2020 roku sięgałam po – jak mi się wówczas wydawało – pierwszą poważną powieść Tomasza Sablika, byłam pewna obaw. Niewiele wcześniej na rynku wydawniczym ukazała się debiutancka ,,Próba sił’; tytuł szumnie omawiany w mediach społecznościowych, lecz nieszczególnie zachęcający do zapoznania się z treścią. Los jednak okazał się dla mnie nader łaskawy; cztery lata temu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lynnette Tarkington należy grupy ostatnich ocalałych – tzw. final girls; dziewczyn, którym udało się ujść cało z masakry zgotowanej przez seryjnych zabójców. Życie z tak ciężkim doświadczeniem nie należy do najłatwiejszych i chyba nikt, prócz samej Lynette oraz jej przyjaciółek, nie wie tego lepiej; ich los został przypieczętowany, a one na zawsze naznaczone.
Po latach sesji terapeutycznych, po setkach spotkań, dziesiątkach wymienionych wiadomości, mejli, gorączkowych telefonów i burzliwych rozmów, część kobiet podejmuje decyzje o wycofaniu się z zrzeszenia; chcą iść dalej, pożegnać traumatyczną przeszłość, zacząć od nowa. Lynn jednak nie może pogodzić się z ostatecznym rozpadem grupy. Robi więc wszystko, by przekonać do swoich racji pozostałe członkinie.

Kiedy dochodzi do ataku na jedną z nich, jest przekonana, że to początek pieczołowicie uknutego spisku, mającego na celu wyeliminowanie ostatnich ocalałych ze społeczeństwa. Niestety, żadna z przyjaciółek nie wierzy Lynn. Kobieta salwuje się ucieczką, ale w międzyczasie poznaje przerażającą prawdę… Ktoś, komu ufała, pragnie jej śmierci.

****

Obcowanie z powieściami Grady’ego Hendrixa to czysta przyjemność. Uwielbiam gawędziarski styl autora, lekkość jego pióra, ogromne pokłady czarnego humoru, groteski i ironii. Świeże koncepty ubrane w horrorową otoczkę robią wrażenie; sprawiają, że współczesna literatura grozy ma się dobrze – nawet bardzo dobrze. Odwracanie ról, przekręcanie ogranych schematów, wcielenie pozornie banalnych motywów do odważnych i z lekka szalonych zabiegów fabularnych, wyróżniają Hendrixa na tle współczesnego rynku wydawniczego. Nie dziwi więc popularność tychże dzieł; począwszy od ,,Moja przyjaciółka opętana’’, skończywszy na ,,Final girls’’, można mówić o szeroko pojętym sukcesie i powodzeniu, jakim wyżej wspomniany Pan się cieszy.

Zeszłoroczna premiera przyciągnęła – z oczywistych względów – i moje oko. Nastawiałam się na lekturę w pełni intrygującą, satysfakcjonującą, w ogólnym rozrachunku po prostu przyjemniutką; połowiczne takową otrzymałam. A połowicznie nie.

Bo mimo, że ‘Final’ zdecydowanie ma w sobie to ‘coś’, to jednocześnie czegoś także nie ma. Trudno w zasadzie sprecyzować o czym mowa, ponieważ kiedy weźmie się pod uwagę całokształt książki, należy ją uznać za jak najbardziej poprawną; ba! Spełniającą każdą z powyższych zalet: nowatorska idea, doskonałe tło, plejada barwnych postaci, element zaskoczenia, surrealizmu, napięcia, absurdu, makabry. Hendrix potrafi świetnie łączyć każdy z powyższych aspektów, pomimo jego zasadniczych różnic. Slasher w ujęciu popkulturowym, z ukłonem w stronę hipotetycznych, a jednocześnie najbardziej abstrakcyjnych scenariuszy? Czemu nie, to da się zrobić. I rzeczywiście – wychodzi świetnie. Przynajmniej w teorii.

Miałam bowiem wrażenie, że ‘Final’ cechuje się przede wszystkim nierównym tempem, wybiórczo angażującymi fragmentami i niedopracowaną odsłoną charakterologiczną postaci. Wabik w postaci z wolna odkrywanych tajemnic dotyczących głównej bohaterki, Lynette Tarkington, mógł sprawdzić się rewelacyjnie. Sam zamysł zresztą zasługiwał na poklask - zamiast kawy na ławę, prywatne śledztwo na bieżąco przeprowadzane podczas lektury – dobre, lecz nieskuteczne, gdy akcja ciągnie się do granic możliwości. A to kolejny zarzut; na prawie czterystu stronach powieści Hendrix rozprawił się z całym mnóstwem pomniejszych wątków i zawiązań fabularnych - co z tego, skoro nieszczególnie ciekawych i wyjątkowo przegadanych. Mnogość nijakich przemyśleń, powtarzalność dziwacznych refleksji, jednostajność wypowiadanych kwestii; momentami naprawdę ciężko przebrnąć przez tę manierę.

Lynnette Tarkington należy grupy ostatnich ocalałych – tzw. final girls; dziewczyn, którym udało się ujść cało z masakry zgotowanej przez seryjnych zabójców. Życie z tak ciężkim doświadczeniem nie należy do najłatwiejszych i chyba nikt, prócz samej Lynette oraz jej przyjaciółek, nie wie tego lepiej; ich los został przypieczętowany, a one na zawsze naznaczone.
Po latach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy pewnego wrześniowego wieczoru 1785 roku, kupiec Jonah Hancock z niecierpliwością oczekuje wieści na temat swojego zaginionego statku, nie wie jeszcze, że oto nadchodzi przełomowy moment. Szczęście się wreszcie do Pana Hancocka uśmiecha; nietypowe znalezisko, które skutkiem przeróżnych perturbacji wpada w jego ręce, przynosi mu zaskakującą sławę oraz bogactwo.
Zainteresowanie wokół syreny - cennego artefaktu – rośnie; mieszkańcy Deptford tłumnie gromadzą się, aby doglądać ów stworzenia, a chęć zorganizowania szczególnej wystawy wyraża nawet Pani Chappell – właścicielka najznamienitszego domu uciech. Kupiec, choć początkowo sceptyczny, daje zgodę na podobne przedsięwzięcie. Podczas balu wyprawionego na cześć istoty, mężczyzna poznaje elektryzującą Angelicę Neal – kobietę, która w jeden wieczór przewraca cały jego świat do góry nogami.

***

Powieść Imogen Hermes Gowar skutecznie umiliła mi kilka długich wieczorów. Ta pozycja, pomimo nieco rozrywkowego wydźwięku, okazała się jednocześnie szalenie angażującą i maksymalnie absorbującą. Osadzona na tle historycznym, podzielona na dwie odmienne perspektywy i narracje, które po czasie kształtują jedną spójną całość, uzupełniona o kilka pomniejszych wątków, wzbogacona w istotne elementy, realia epoki i czarujące wręcz opisy, stanowi gratkę dla wielbicieli wszelkich nastrojowych publikacji.

Losy tytułowej Pani Hancock, zagadkowej syreny oraz kupca z Deptford, śledzi się bowiem z rosnącym zainteresowaniem. Styl Gowar obfituje nie tyle lekkością, co nienachalną elegancją i wyważoną swadą. Swoboda w operowaniu językiem zdecydowanie stanowi tutaj niepomierny atut. Pozornie niefrasobliwe pióro, kreśli nadzwyczaj sugestywne wizje; plastyczne, malownicze obrazy doskonale pasują do ciężkiej, gęstej atmosfery unoszącej się nad tajemnicą pochodzenia morskiej istoty. Mnogość poruszanych kwestii, zaadaptowanie interesujących schematów, dalece rozwinięta charakterystyka postaci, ich motywacje, zależności, wewnętrzne przemyślenia, głębsze pobudki, trudne przemiany, wreszcie zaś – sposób konstruowania intryg i budowania z wolna narastającego napięcia, wszystko to – tworzy szczególną opowieść mitu i legendy, jaki narósł wokół pewnego stworzenia…

Kiedy pewnego wrześniowego wieczoru 1785 roku, kupiec Jonah Hancock z niecierpliwością oczekuje wieści na temat swojego zaginionego statku, nie wie jeszcze, że oto nadchodzi przełomowy moment. Szczęście się wreszcie do Pana Hancocka uśmiecha; nietypowe znalezisko, które skutkiem przeróżnych perturbacji wpada w jego ręce, przynosi mu zaskakującą sławę oraz bogactwo....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lata 80., Nowa Anglia, wyspa Moose – Lookit. Na jednej z publicznych plaż para nastolatków natrafia na ludzkie zwłoki. Sprawa od początku wydaje się być oczywista. Ślady, które zostają odkryte na miejscu, jednoznacznie wskazują przyczynę śmierci – niefortunny wypadek jakich wiele. Zagadką natomiast pozostaje tożsamość mężczyzny; mimo starań służb oraz mediów, w promieniu wielu mil nikt nie słyszał o bezimiennym przybyszu.

Choć po pewnym czasie, sprawa faktycznie osiąga swoje szczęśliwe zakończenie, dwójka lokalnych dziennikarzy nie może uwierzyć w jej rozwiązanie; do tego stopnia, że wydarzenia z Moose – Lookit przez kolejne lata nie dają im spokoju. Gdy któregoś sierpniowego dnia, młoda i błyskotliwa stażystka Stephanie zagaduje ich o najdziwniejszy temat, jaki przytrafił się im podczas pracy w ,,Weekly Islanderze’’, Vince i Dave dzielą się niezwykłą opowieścią o Colorado Kidzie.

*****


To był dobry pomysł na… Opowiadanie. Tyle i aż tyle mogę powiedzieć o krótkiej nowelce Stephena Kinga. Zwięzłe historie Mistrzowi Grozy wychodzą niekiedy na zdrowie; wszak wielu wiernych czytelników potrafi wymienić chociaż jeden tytuł, który mimo iż ciekawy i obiecujący, znacznie lepiej sprawdziłby się w odchudzonej wersji. Jednak ta Kingowa zależność, mam wrażenie, działa w obu kierunkach. Nie szukając zbyt daleko: osławione, młodsze ,,Uniesienie’’ także wydane jako osobna książka, wcale osobną książką być nie musiało; oszczędny tekst, duża czcionka, naprędce skleciona fabuła, papierowe postaci i… Voilà – oddzielna powieść (ze skutkiem miernym) została wydana.

Co prawda w ,,Colorado Kidzie’’ pozornie atrakcyjnych wabików oraz świetnych przyciągaczy uwagi pojawiło się dużo więcej - począwszy od interesującego zamysłu, na nietypowej ekspozycji skończywszy – ale tutaj należałoby już przerwać. Słowem kluczem jest bowiem słowo ‘pozornie’ – choć wszystkie te elementy jawią się jako wstęp do fantastycznej, trzymającej w napięciu historii, w rzeczywistości nie mają one ze sobą nic wspólnego. Potencjał ‘Kida’ został zmarnowany praktycznie na samym wstępie, kiedy to trójka (znów – potencjalnie) charyzmatycznych bohaterów spędza leniwe popołudnie w nadmorskiej mieścince na (znów – potencjalnie) absorbujących dywagacjach dotyczących niewyjaśnionych wypadków, jakie miewały miejsce na wyspie Moose - Lookit. Dyskusja toczy się spokojnie, dwoje starców w akompaniamencie bystrej ślicznotki wymienia własne spostrzeżenia, raz po raz, przeplatając je osobistymi uwagami i refleksjami. Gdzieś jakby pomiędzy i jakby mimowolnie, wyłania się temat mężczyzny z plaży. Teraz – przynajmniej w zamyśle – powinno nastąpić zawiązanie fabuły, a zaraz potem logiczny zwrot akcji. I (znów – potencjalnie) takowy nastąpił, oczywiście w mało spektakularnych okolicznościach. Senna atmosfera Moose – Lookit najwidoczniej udzieliła się również autorowi, bo najistotniejsze wydarzenia w ‘Kidzie’ King jakby przespał; nakreślił je dość pobieżnie, okraszając słowotokiem starych (69 i 91 lat) grzdyli. Ledwo (bo ledwo) odczuwalna ekscytacja dokonała żywota, zaś główne składowe konstrukcji powieści zostały sprowadzone do nieciekawych przerywników.

Forma książki wypadała intrygująco, w oczywisty sposób nasuwając skojarzenie z ,,Dolores Claiborne’’ - przez wzgląd na dogłębny dialog (tam akurat monolog) osadzony na kanwie precyzyjnie wykrojonego przedziału czasowego. Ten wyjątkowo chwytliwy zabieg, w towarzystwie okrutnie przegadanej historii, okazał się jednak prawdziwym gwoździem do trumny ,,Colorado Kida’’.

Lata 80., Nowa Anglia, wyspa Moose – Lookit. Na jednej z publicznych plaż para nastolatków natrafia na ludzkie zwłoki. Sprawa od początku wydaje się być oczywista. Ślady, które zostają odkryte na miejscu, jednoznacznie wskazują przyczynę śmierci – niefortunny wypadek jakich wiele. Zagadką natomiast pozostaje tożsamość mężczyzny; mimo starań służb oraz mediów, w promieniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po śmierci wikarego - w Combehurst, w domu na wrzosowisku - wdowa po mężu wychowuje dwójkę dzieci. Chłopiec i dziewczynka tworzą zgodną parkę, choć trzeba przyznać, że to Edward - będąc faworyzowanym, a jednocześnie temperamentnym i szczególnie ożywionym dzieckiem - góruje nad siostrą. Maggie jednak bez większych oporów poddaje się woli brata; wrodzona skromność oraz troska o dobrobyt najbliższych każą usuwać się w cień, zaś wygody rodziny przekładać nad swoją przyjemność. Życie Margaret składa się więc z pomniejszych poświeceń oraz ustępstw, lecz wraz z upływem czasu dziewczyna dostrzega pewną niesprawiedliwość, jaką jest na co dzień otaczana.
Prawdziwy dramat rozpoczyna się, gdy Ned uwikławszy się w sieć skomplikowanych malwersacji okrywa rodzinę hańbą; lojalność Maggie zostaje wówczas wystawiona na poważną próbę - od decyzji, którą podejmie zależy przyszłość brata i matki albo… Jej własne szczęście.

****

Zanim sięgnęłam po ,,Dom na wrzosowisku’’ – cieniutką książeczkę liczącą zaledwie 130 stron – byłam w oczywisty sposób nastawiona na lekturę z suspensem. Tytuł przywodził na myśl dość oczywiste skojarzenie, dokonania Pani Gaskell na literackim poletku grozy również. A jednak. Powieść ta, dziś już nieco przestarzała i zapewne trochę zapomniana, z historią o duchach ma niewiele wspólnego, ba! Jest jej dokładnym przeciwieństwem; ‘Dom’ to bowiem przykład klasycznego dramatu obyczajowego osadzonego w realiach epoki oraz w okowach schematu. Utwór mimo, że pod wieloma względami urokliwy i staroświecko romantyczny, trąca po prostu… Wyjątkową przewidywalnością podszytą kaznodziejskim przesłaniem.
Akcja nowelki rozgrywa się w małej wiosce, w domostwie oddalonym o dobre kilka mil od sąsiedzkich zabudowań, w obrębie trzech jednostek – matki, syna i córki – którzy muszą ze sobą koegzystować. Muszą także, wedle odgórnie przyjętych norm oraz konwenansów, wpasować się w system społeczny i właściwą mu hierarchię. Pani Browne dokłada więc wszelkich starań, aby przygotować dzieci do przypisanych im ról; niestety, faworyzując w widoczny sposób jedno z nich, czyni jednocześnie krzywdę obojgu – Edwardowi psuje morale, natomiast Margaret szczędzi uwagi i względów czułości. Ów krzywda chociaż dotkliwa niewinnej ofierze, dla jej sprawczyni pozostaje niezauważona.
Elizabeth Gaskell kreśli przejmujący obraz młodej kobiety rozdartej pomiędzy miłością do rodziny, a naturalnym niezrozumieniem wszystkich przykrości, jakich z ich strony doświadcza. Nie jest to jednak ani prosta, ani zbyt banalna charakterystyka osoby odczuwającej urazę wobec niesprawiedliwego traktowania. Wręcz przeciwnie; postawa Maggie zaskakuje pokorą, wyrozumiałością, gotowością do poświęceń. Naturalnie wrodzona dobroć, daleko rozwinięta moralność i pragnienie szczęścia, pchają Margaret w stronę właściwej ścieżki – pomimo różnorakich animozji, dziewczyna podejmuje trud wyrzeczeń.
Podobna – w tym sensie, że obfitująca w mnogość zbożnych cech – koncepcja dziewczęcia opierającego się pokusom hedonistycznego i samolubnego życia, w literaturze wiktoriańskiej pojawia się często. Pochwała dla nieugiętości i wstrzemięźliwości przed gorącymi porywami serca, od zawsze stanowiła ciekawy przyczynek do dyskusji, ale w ,,Domu na wrzosowiskach’’ wypada on nieco szablonowo. Zaczyna się jednak obiecująco – kreacja głównej postaci wzbudza podziw i… Na tym w zasadzie można skończyć. Owszem, autorka sięga po wachlarz atrakcyjnych zagadnień, lecz nadal ubiera go w nieco wyświechtane schematy. Pojawia się w tym utworze całe mnóstwo wzniosłych (aż nazbyt wzniosłych) ideałów ubranych w otoczkę pompatycznego melodramatyzmu i sentymentalnej naiwności. Trudno doprawdy wyzbyć się przeświadczenia, że ‘Dom’ stanowi coś ponad moralizatorską opowiastkę o takim samym wydźwięku. Z historii, która winna inspirować, zmuszać do autorefleksji i głębszych przemyśleń, dziełko Gaskell przeistoczyło się w powieść jakich wiele – pouczającą lekturę o srogiej poincie.

Po śmierci wikarego - w Combehurst, w domu na wrzosowisku - wdowa po mężu wychowuje dwójkę dzieci. Chłopiec i dziewczynka tworzą zgodną parkę, choć trzeba przyznać, że to Edward - będąc faworyzowanym, a jednocześnie temperamentnym i szczególnie ożywionym dzieckiem - góruje nad siostrą. Maggie jednak bez większych oporów poddaje się woli brata; wrodzona skromność oraz troska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Życie Sophie Duguet jest idealne. Tak idealne, jak tylko być może życie młodej, atrakcyjnej i dobrze wykształconej kobiety. Sophie ma bowiem wszystko: począwszy od pracy, w której świetnie się realizuje, poprzez wspierających bliskich, na przytulnym mieszkanku w paryskiej dzielnicy skończywszy.

Do czasu.

Kiedy w codzienność Sophie wkradają się drobne, acz niepokojące incydenty, nie podejrzewa ona nawet, że większość z tych pozornie błahych wydarzeń stanowi wstęp do prawdziwej tragedii. Zapodziane klucze, zgubione dokumenty, skradzione auto, znikające przedmioty… Problemy się mnożą, kłopoty piętrzą, niefortunne wypadki urastają do rangi katastrof. Kobieta z dnia na dzień traci grunt pod nogami i nabiera przekonania o własnej niepoczytalności. Gdy wokół niej dochodzi do serii wyjątkowo makabrycznych morderstw, przerażona postanawia podjąć karkołomną ucieczkę. Nie jest w końcu pewna, czy podejrzenia policji dotyczące jej udziału w sprawie są zasadne; Sophie nic nie pamięta…

***

Pozorność fabuły, jaka wybrzmiewa z opisu ,,Ślubnej sukni’’ Pierra Lemaitre, każe przyporządkować ów tytuł do grona szumnych ‘bestsellerów’ zalewających rynek wydawniczy. I owszem, wszak trudno się nie zgodzić – mamy tutaj do czynienia z mnogością współcześnie popularnych wątków: idealne życie, nieoczekiwany szereg nieszczęść, bohaterka uwikłana w sieć skomplikowanych intryg, podejrzenia, spiski, pościgi. Brzmi sztampowo, brzmi znajomo. Ale wszystkie te elementy w rękach Lamaitre, zebrane w całość i ułożone w mozaikę suspensu, napięcia oraz mistrzowskiej szarady kryminalnej, ze sztampą nie mogą w ogóle sympatyzować.

‘Suknia’ jest powieścią nietypową, żeby nie powiedzieć wprost: intrygującą i magnetyczną. To żadna nowinka gatunkowa, jednak biorąc pod uwagę rok jej publikacji (2009) można śmiało rzecz, że niejako świeżą, oryginalną, ukazującą nader ciekawy oraz złożony koncept literacki. Napisana surowym, choć pięknym językiem, doskonale korespondującym z prezentowanym przez siebie motywem obłędu i szaleństwa udanie wpisała się w gusta nieco bardziej wymagającego czytelnika. Bo prócz oczywistego wabiku w formie sensacyjnych zagrań, tytuł stanowi genialne studium przypadku; przypadku owładniętego umysłową aberracją, surrealistycznym wręcz oderwaniem od tego co rzeczywiste i namacalne, powolną agonią umęczonej psyche; przypadku, który z trudem podejmuje walkę z demonami przeszłości, lawiruje pomiędzy ułudą, fantazją, a faktyczną egzystencją; przypadku absolutnie fatalistycznego.

Na kanwie tych właśnie motywów Lemaitre osadza główną oś historii, wzbogacając ją o kryminalny aspekt. Tutaj rolę pierwszoplanową gra z wolna postępujący obłęd, który jest przyczynkiem do powstawania szeregu trudno wytłumaczalnych zdarzeń, lecz nie stanowi on jednoznacznej odpowiedzi na towarzyszące mu zjawiska. Akcja pędzi z zawrotną prędkością balansując na granicy grozy i pełnokrwistego thrillera psychologicznego. Chaos, gorączkowość emocji, niemożliwa do zniesienia niepewność i klaustrofobiczna atmosfera czynią z ,,Ślubnej sukni’’ powieść absolutnie pochłaniającą!

Życie Sophie Duguet jest idealne. Tak idealne, jak tylko być może życie młodej, atrakcyjnej i dobrze wykształconej kobiety. Sophie ma bowiem wszystko: począwszy od pracy, w której świetnie się realizuje, poprzez wspierających bliskich, na przytulnym mieszkanku w paryskiej dzielnicy skończywszy.

Do czasu.

Kiedy w codzienność Sophie wkradają się drobne, acz niepokojące...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy parę lat temu sięgałam po ,,Inwazję porywaczy ciał’’, liczyłam na przygodę utrzymaną w przyjemnie sensacyjnym nastroju; z odpowiednią dozą ironii, humoru, ale także suspensu; wciągającą, może odrobinę przejaskrawioną, lecz przez to niebanalną. I poniekąd taką lekturę wówczas otrzymałam: w śmiałej wizji Jacka Finney’a nie zabrakło ani brawury, ani śmiałości, ani nawet rozmachu. Dzieło prezentowało całkiem odważną i nowatorską ekspozycję, w której to narrator, a zarazem główny bohater powieści, odkrywa ciąg zdarzeń prowadzący do zdemaskowania przerażającej intrygi: na Mill Valley spadła bowiem plaga Obcych. Przybysze z kosmosu niespostrzeżenie opanowali setki domostw, kryjąc się w ciemnych zakamarkach piwnic oraz garaży, by pod osłoną nocy móc wychynąć i zagrabić ciała Ziemian. Proces duplikacji ludzkich powłok przebiegał szybko i sprawnie, zaś różnice pomiędzy oryginałami były na tyle udane, że ledwo dostrzegalne.
Gdy miejscowemu lekarzowi Milesowi Bennellowi, wizytę składa dawna znajoma Becky Driscoll, Miles dla uspokojenia własnego sumienia postanawia zweryfikować fantastyczną historię opowiedzianą przez kobietę. Jedzie na miejsce domniemanych wydarzeń, przeprowadza rozmowę z kuzynką Becky i początkowo rzeczywiście - wszystko wydaje się być w porządku; kryzys zostaje zażegnany.
Jednak w parę dni później Miles przyjmuje kolejne nietypowe zgłoszenie i tym razem jest ono jak najbardziej uzasadnione: dotyczy tajemniczego znaleziska…

Pod płaszczykiem pozorności, pod ciężarem przytłaczających schematów gatunkowych i oczywistych skojarzeń popkulturowych, doprawdy trudno doszukiwać się w ,,Inwazji porywaczy ciał’’ głębszego przekazu. Licząc - tak jak ja, kilka lat wcześniej – na lekkie i odmóżdżające czytadło, można zupełnie pominąć jego właściwy wydźwięk, który w istocie jest… Dość jednoznaczny, żeby nie powiedzieć: wręcz dobitny. Finney stworzył przestrzeń nie tylko do obcowania z gatunkiem i doznaniami związanymi z jego eksploracją, lecz również pretekst do głębszej analizy tematu; do snucia możliwości i przypuszczeń, dających konkretne podstawy ku opowiadaniu się za teorią głoszącą, że to co na pierwszy rzut oka nieprawdopodobne i niemożliwe, może stać się faktem: nową wizją świata, spychającą nas – ludzi - na drugorzędne miejsce w hierarchii wszechrzeczy.
‘Inwazję’ cechuje więc pewnego rodzaju fatalizm. Główna postać, postawiona najpierw w kontrze wobec własnych ograniczeń i uprzedzeń, a później wobec istot spoza ziemskiego kręgu – obcych, nieznanych, niezidentyfikowanych pod względem jakichkolwiek uwarunkowań czy motywacji – stara się walczyć o swój świat, o swoje miejsce, swoje ciało, wreszcie: o swoje jestestwo. Finney kreśli fenomenalny obraz tych potyczek. Miles Bennell - usytuowany, dobrze wykształcony, niejako też uprzywilejowany przedstawiciel klasy średniej – dotychczas nie musiał zmagać się z wieloma przeciwnościami; gdy to, co nadane mu przez los, zostaje zagrożone, wykazuje się on wręcz zaskakującą zaciętością. Jego postępowanie to sekwencja zdecydowanych działań: mężczyzna nie zamierza pozwolić, aby ograbiono go z jakichkolwiek przynależności materialnych bądź społecznych. Walka jest jednak nierówna.
Dużo w postawie Bennella brawury, heroizmu oraz determinacji. Autor wystawia go na wszelkie możliwe próby, aż w końcu nadchodzi moment zawahania - brak wiary we własną siłę. Jack Finney odmalowuje ten moment wyjątkowo sugestywnie; prezentuje scenariusz znacznie mniej optymistyczny od tego, któremu dawało się wiarę wcześniej. Wątpliwości narastają, duszny i gorączkowy klimat osacza, a pierwszoosobowa narracja umożliwiająca poznanie wewnętrznych rozterek Milesa, stawia przed odbiorcą szereg niełatwych pytań oraz rozmaitych refleksji.
Choć finał powieści przynosi satysfakcjonujące rozwiązanie, w głowie odbiorcy klaruje się konkretna wizja przyszłości…

Kiedy parę lat temu sięgałam po ,,Inwazję porywaczy ciał’’, liczyłam na przygodę utrzymaną w przyjemnie sensacyjnym nastroju; z odpowiednią dozą ironii, humoru, ale także suspensu; wciągającą, może odrobinę przejaskrawioną, lecz przez to niebanalną. I poniekąd taką lekturę wówczas otrzymałam: w śmiałej wizji Jacka Finney’a nie zabrakło ani brawury, ani śmiałości, ani nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Debiutancki zbiór opowiadań Rafała Nawrockiego zaskakuje na paru różnych płaszczyznach. Zarówno pod względem treści, nieszablonowych form, użytych środków przekazu, point wynikających z tychże, wreszcie – za sprawą słowa. Dużo ‘łirdu w łirdzie’ chciałoby się rzec; no i generalnie to prawda, bo miks gatunkowy o który ,,Omnifagus’’ trąca jest wręcz oczywisty. Spora doza grozy, równie hojna dawka weird fiction, nieco mniejsza szczypta horroru, garść posępnej baśni, odrobina postapo, umiejscowione pośrodku naszej rodzimej szaro - betonowej rzeczywistości, stanowią niezaprzeczalnie udane i nadzwyczaj trafne połączenie.

Pozorność prezentowanych tekstów może jednak zwodzić. Antologia, choć nasuwająca nieco rozrywkowy koncept, w żadnym razie rozrywką nie jest. Wręcz przeciwnie – to opowieść meandrująca, niejednoznaczna i nieco przytłaczająca; snuta z pietyzmem, wyjątkową dojrzałością, dbałością o detale, drobne szczegóły; wypełniona po brzegi symboliką, nawiązaniami do konkretnych aspektów, pomniejszych fragmentów, które po ułożeniu w kompletną całość tworzyć będą niesamowitą mozaikę tego, co najbardziej skryte i nieodgadnione.

Poprzez postać tytułowego Omnifaga, potwora przemykającego pod brudnymi zakamarkami Poznania, żywiącego się smutkiem, melancholią oraz strachem swych ofiar, czytelnik ma możliwość wejrzenia w głąb ludzkiej tożsamości. Autorowi udało się doskonale odmalować istotę grozy samej w sobie: grozy dzikiej, nieoswojonej, nienazwanej, drzemiącej niespokojnie pod płaszczykiem normalności. Lęku, który nadchodzi zewsząd, otacza, oblepia i pożera; uczucia obezwładniającego, doprowadzającego na skraj, pozbawiającego zmysłów; realności ustępującej na rzecz szaleństwa; niekończącego się festiwalu koszmarności.

Nawrocki świetnie uchwycił sedno wewnętrznych obaw i fobii. Kreśląc kilka odrębnych wizji, ubranych w grubą otoczkę odrealniania i fantasmagorycznej iluzyjności, odniósł się do – w jakiś sposób nam bliskich i pokrewnych – doświadczeń. Gorączkowe napięcie, przytłaczająca bezwolność, cień katastrofizmu i ostatecznego rozwiązania unoszące się nad bohaterami ,,Omnifagusa’’, każą odbiorcy mocniej pochylić się nad wydźwiękiem zebranych historii.

Debiutancki zbiór opowiadań Rafała Nawrockiego zaskakuje na paru różnych płaszczyznach. Zarówno pod względem treści, nieszablonowych form, użytych środków przekazu, point wynikających z tychże, wreszcie – za sprawą słowa. Dużo ‘łirdu w łirdzie’ chciałoby się rzec; no i generalnie to prawda, bo miks gatunkowy o który ,,Omnifagus’’ trąca jest wręcz oczywisty. Spora doza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jest rok 1702, Nowy Jork ogarnia mrok i fala napływających emigrantów. Miasto stoi u progu przełomowych zmian, choć to nie one są dla jego mieszkańców wówczas najważniejsze; po brudnych uliczkach prężnie rozwijającej się aglomeracji grasuje nieuchwytny morderca. Okrzyknięty przez gazety mianem Maskera, dokonuje zbrodni na znanych i ogólnie szanowanych osobistościach, czyniąc ze swych bezeceństw makabryczny spektakl; pozbawione życia, godności i znacznej ilości krwi zwłoki, porzuca w opuszczonych zaułkach Nowego Jorku.

Ambitny Matthew Corbett postanawia zająć się sprawą Maskera. Zadanie jednak nie jest takie proste, bo przestępca doskonale się kamufluje, a zawiła intryga na ślad której wpada Corbett, nie wróży szybkiego rozwiązania zagadki.

*****

Pisarstwo Roberta McCammona cenię sobie szczególnie, z powodów – wydaję mi się - dość oczywistych. Zarówno literacki warsztat, nieposkromiona wyobraźnia i niezwykły dar do snucia opowieści absolutnie hipnotyzujących, musiały znaleźć sobie właściwą grupę entuzjastów. Nie dziwi to zbytnio, zważywszy na fakt, jak McCammon wszystkie elementy swego talentu łączy; jego powieści to fantastyczny popis najlepszych gawęd; zachwycających płynnością języka, niezwykłością przedstawianych obrazów, sugestywnością i nastrojowością. Sięgać po wszystkie te tytuły, to jak wchodzić do świata fantazji – co wcale zresztą przesadą nie jest, ponieważ ,,Królowa Bedlam’’ takim światem fantazji rzeczywiście była. I niekoniecznie przez wzgląd na samą fabułę czy pęd akcji (chociaż uczciwie przyznać muszę, że te także stanowiły szalenie atrakcyjny kąsek), lecz wobec drobiazgowości i jednoznaczności roztaczanych wizji. Słowa McCammona posiadają bowiem ożywczą moc, przed oczami czytelnika układają się w barwny fresk; fresk autentyczny, nasycony feerią kolorów, zapachów i emocji, których doświadczać można za sprawą kilku pieczołowicie utkanych zdań. Jestem zachwycona tą zdolnością, scenami przewijającymi się w ‘Królowej’ zwłaszcza - tu wszystko, począwszy od przypadkowych rekwizytów, skończywszy zaś na malowniczej scenerii, ma niebagatelne znaczenie.

Historyczny kryminał? Owszem, ale nie tylko. Umiejscowienie skomplikowanej intrygi na bogatym tle dziejowym to strzał w dziesiątkę. Powieść obejmuje całe mnóstwo faktów oraz detali skrzętnie ukrytych pod płaszczykiem wciągającego czytadła; jest również ukłonem w stronę najznamienitszych przygodowo - sensacyjnych bajań. Miks Sherlocka Holmesa, szczypta grozy wyjęta z szeptanych podań o legendarnym Kubie Rozpruwaczu, garść suspensu, odrobina napięcia, krztyna gorączkowej niecierpliwości… Robert McCammon za pomocą wielu środków stworzył gatunkowe dziełko o nadzwyczaj wyrazistym smaku.

Nie mogłoby się to z pewnością udać, gdyby nie ów rozmach i odrobina zdrowego rozsądku - talent pisarski to jedno, zmysł i wyczucie, drugie. Pierwszy rzut oka pozwala bowiem przypuszczać, że podobne nagromadzenie różnorakich elementów czynić może z książki pewnego rodzaju hybrydę, uwięzioną pomiędzy okowami zależności. Tutaj autor zachował zasadniczy umiar. Klamrą zgrabnie spinającą całość okazał się wątek Matthew Corbetta, debiutującego prawnika, który staje w szranki z nie tyle groźnymi przestępcami, co z demonami z własnej przeszłości. Osobiste motywacje pchają go do podjęcia zdecydowanych działań, a obserwacja odważnych, niekiedy wręcz brawurowych poczynań Matthew, jest dla czytelnika doskonałym pretekstem do większego zaangażowania w fabułę. Nie stanowi to zresztą szczególnego kłopotu, biorąc pod uwagę kreację bohatera; jego perypetie, wewnętrzne rozterki, refleksje, przemiana zachodząca na wskutek przeróżnych doświadczeń i bodźców, buduje osobną narrację, stanowiąc ostateczne dopełnienie ,,Królowej Bedlam’’.

Jest rok 1702, Nowy Jork ogarnia mrok i fala napływających emigrantów. Miasto stoi u progu przełomowych zmian, choć to nie one są dla jego mieszkańców wówczas najważniejsze; po brudnych uliczkach prężnie rozwijającej się aglomeracji grasuje nieuchwytny morderca. Okrzyknięty przez gazety mianem Maskera, dokonuje zbrodni na znanych i ogólnie szanowanych osobistościach,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Saint-Elme. Tom 2 Serge Lehman, Frederik Peeters
Ocena 7,9
Saint-Elme. Tom 2 Serge Lehman, Frede...

Na półkach: , ,

Kiedy Franck Sangare otrzymuje zlecenie odnalezienia pewnej osoby, nie myśli o komplikacjach. W końcu sprawa przedstawia się dość rutynowo: ginie młody mężczyzna, zrozpaczona matka prosi o pomoc, ślad prowadzi do wiochy zabitej dechami, w tle zaś pojawiają się narkotyki i szemrane interesy. Proste? Nie do końca.
To, co wyglądało niepozornie, staje się dla starego wyjadacza śmiertelną pułapką. Przytępiony zmysł Sangre nie rejestruje lawiny niebezpieczeństw, które czyhają tuż za rogiem. Detektyw wpada w prawdziwe kłopoty, a na ratunek może liczyć tylko ze strony dociekliwej, acz kontuzjowanej asystentki. No chyba, że pojawi się ktoś jeszcze…
Pani Dombre jest bowiem bardzo, ale to bardzo zdeterminowana, by wyciągnąć swojego szefa z bagna, w jakie wpadł.

****

Mordobicie, twarde dragi, nielegalny handel, niesamowite eksperymenty – to właśnie znaleźć można w serii ‘Saint-Elme’ autorstwa Serge Lehmana i Frederika Peetersa. Brzmi odjazdowo, prawda? Jednak odjazdowo wcale nie jest, raczej odwrotnie. Wydźwięk owego zestawienia niesie ze sobą obietnicę rollercoasteru emocji; wiecie, szybki akcyjniak przepełniony wartką fabułą, szalonymi plot twistami oraz iście filmowymi zagraniami zaczerpniętymi z klasyki kina wielkiego formatu. Super? I tak, i nie. Bo pomimo sensacyjnej otoczki każącej z góry zakładać z jaką historią ma się do czynienia, cykl wypada zgoła odmiennie, stanowiąc niejako przeciwieństwo schematu; schematu, który sam w sobie może zły nie jest, lecz czy atrakcyjny? Też niekoniecznie. Duet francuskich twórców poszedł o krok dalej i zamiast scenariusza opartego o motyw taniej nawalanki ‘tych dobrych’ z ‘tymi złymi’, stworzył coś znacznie bardziej wielowymiarowego, niż należałoby przypuszczać.

Umiejscowienie zdarzeń na tle sennego, z pozoru sielskiego miasteczka, okazało się strzałem w dziesiątkę. Atmosfera górskiej mieściny i hermetycznej społeczności, gdzie dochodzi do serii dziwnych, niewyjaśnionych incydentów z udziałem zarówno miejscowej elity, jak i lokalnych gangsterów, wypadła szalenie intrygująco. Przez wzgląd na powolne tempo akcji, skrzętnie budowane napięcie, sporą dawkę suspensu z jednoczesnym zachowaniem odrobiny zagadkowości, można było poczuć się niczym w Twin Peaks; miasteczku niby przyjaznym, niby zwyczajnym, ale takim, które ma swoje drugie oblicze – mroczne i nieprzewidywalne. Ten zabieg wyszedł Lehmanowi i Peetersowi fantastycznie. Niepokojący nastrój, skomplikowana intryga, charakterne postaci, doza groteski, ironii, czarnego humoru – genialny miks składający się na gatunkową bombę!

I o ile pierwszy tom był oczywistym wstępem do ogółu, ledwie zapowiedzią bardziej złożonego konceptu, o tyle drugi jest jego udaną kontynuacją. Nie oznacza to jednak, że wyjaśni on wszystkie pytania i wątpliwości, które zostały wcześniej postawione przed odbiorcą. Przeciwnie, w ,,Przyszłości rodziny’’ nadal nic nie jest jasne ani jednoznaczne. Nakreślone uprzednio wątki, owszem, doczekały się odpowiedniego rozwinięcia, lecz nie jego dopełnienia - na to będziemy musieli jeszcze poczekać. Można zresztą było odnieść wrażenie, że kolejne przygody detektywa Fredericka Sangare i jego asystentki Pani Dombre, nie przyniosą niespodzianek; na szczęście to tylko zwodnicze zagranie. Niespodzianki się pojawiły. Chociaż mocniej wyważone, mniej liczne i nie tak widowiskowe, satysfakcjonowały i stanowiły idealne domknięcie całości.

Zaskoczyła mnie za to warstwa wizualna. Kreska utrzymana w pozornie niedbałej formie nie ulegała zmianie, ale KOLORY! Coś wspaniałego! Cała masa odważnych, wyrazistych, neonowych barw, zestawiona w kontrze wobec pastelowych odcieni; kontrast pomiędzy kolorystyką dnia i nocy (genialny chwyt podkręcający klimat), fenomenalna gra światłocienia, fokus na detale, kameralne kadry… Jestem pod wrażeniem i moje oczy chcą więcej!

Kiedy Franck Sangare otrzymuje zlecenie odnalezienia pewnej osoby, nie myśli o komplikacjach. W końcu sprawa przedstawia się dość rutynowo: ginie młody mężczyzna, zrozpaczona matka prosi o pomoc, ślad prowadzi do wiochy zabitej dechami, w tle zaś pojawiają się narkotyki i szemrane interesy. Proste? Nie do końca.
To, co wyglądało niepozornie, staje się dla starego wyjadacza...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ludowa historia kobiet Anna Dobrowolska, Małgorzata Fidelis, Olga Gitkiewicz, Barbara Klich-Kluczewska, Małgorzata Kołacz-Chmiel, Jaśmina Korczak-Siedlecka, Monika Piotrowska-Marchewa, Aneta Prymaka-Oniszk, Anna Sosnowska, Katarzyna Stańczak-Wiślicz, Magdalena Toboła-Feliks, Alicja Urbanik-Kopeć, Przemysław Wielgosz, Elwira Wilczyńska, Tomasz Wiślicz
Ocena 6,9
Ludowa histori... Anna Dobrowolska, M...

Na półkach: , ,

Sięgając po ,,Ludową historię kobiet’’, byłam przygotowana na szczególnie zajmującą lekturę i – co pewnie niewielu z Was zaskoczy – taką właśnie otrzymałam. Sfeminizowana część z serii ‘Ludowej historii Polski’ szczególnie trafiła w mój gust; wziąwszy pod uwagę jej różnorodność, szeroki wachlarz poruszanych zagadnień, mnogość prezentowanych perspektyw czy trafność formułowanych wniosków, okazała się ona dokładnie tym, czego od przyzwoitej pozycji popularnonaukowej oczekiwałam: interesującej opowieści, lecz również i przyczynku do dalszej, mocno angażującej eksploracji tematu. Musicie bowiem wiedzieć, że ‘Historia’ choć stanowi zbiór czternastu nader ciekawych artykułów dziennikarskich oraz akademickich, jest jedynie wstępem do znacznie bardziej złożonego obszaru poznawczo – badawczego; ilość i przekrój przedstawianych kwestii z pewnością zaprzątnie uwagę niejednego czytelnika, jednak w pełni nie wyczerpie omawiania (nadal rozwijającej się przecież) idei feminizmu umiejscowionej na przestrzeni wieków, z odniesieniem do czasów nowożytnych.

Ale przez wzgląd na wyjątkowość i nietypowość przytaczanych pod redakcją Przemysława Wielgosza tekstów, za publikację chwycić wręcz należy. Autorzy powyższych w sposób atrakcyjny, a przede wszystkim przystępny, omawiają dzieje ludności chłopskiej i proletariackiej na tle wielkiej historii; historii, która – o najuboższych i najprostszych zapomniała – ich rękoma zaś została wzniesiona; na marginalizowanej, niedocenionej i często po prostu lekceważonej ‘większej połowie’ społeczeństwa polskiego, się skupiwszy.

Opowieść o kobiecie jako jednostce, osadzonej na przełomie epok i wrzuconej w wir prozaicznych wydarzeń dnia codziennego, jest punktem wyjścia dla zebranych opracowań. Jej status oraz podejmowane przez nią aktywności, mimo że wówczas nie budziły ani sprzeciwu, ani podziwu w kontekście ówczesnych realiów, dzisiaj czynią to praktycznie po dwakroć; liczne świadectwa prostych chłopek o ambicjach wyższych od odgórnie narzuconych im ról, są jasnym przekazem samym w sobie: bodźcem do zmian, pretekstem wobec podjęcia dyskusji czy zwyczajnie - chęcią poprawy swojej sytuacji materialnej i ekonomicznej. Z dzisiejszej perspektywy owe zależności wydają się być błahe, niekiedy może mało istotne, a zapisy tych zmagań łatwo wrzucić do przegródki opatrzonej hasłem ‘takie były czasy’.

Dzięki pracy autorów można dość łatwo uzmysłowić sobie złudność, nawet bezduszność ów stwierdzenia. W przytoczonych publikach dostrzega się bowiem nie tyle opis powszednich zmagań klasycznej przedstawicielki gminu, co także cały ciąg oczywistych czynników, konsekwencji oraz następstw za nimi idących. Rozdziały dotyczące poszczególnych dziedzin życia nastowiecznych żon, matek, wdów i panien, to nic innego jak wstęp do niekończącej się debaty obejmującą szczegółową analizę wpływów kulturowych, moralnych, religijnych i majątkowych na daną pozycję społeczną. Śmiało mogę powiedzieć, że takie nakreślenie zależności okazało się obcowaniem z fascynującym zjawiskiem, jednak pod wieloma kątami również nadzwyczaj emocjonującym; znaczna część artykułów pomimo sporej dozy zachowawczości, wzbudzała mnóstwo trudnych uczuć, refleksji i przemyśleń. Odniesienia do aktualnej sytuacji na świecie, wykazywanie wadliwości systemu, postępu w dziedzinie nauki czy badań prowadzonych na rzecz ustalenia konkretnej sekwencji rezultatów, to zwrócenie uwagi odbiorcy na powagę kreślonego tematu.

Sięgając po ,,Ludową historię kobiet’’, byłam przygotowana na szczególnie zajmującą lekturę i – co pewnie niewielu z Was zaskoczy – taką właśnie otrzymałam. Sfeminizowana część z serii ‘Ludowej historii Polski’ szczególnie trafiła w mój gust; wziąwszy pod uwagę jej różnorodność, szeroki wachlarz poruszanych zagadnień, mnogość prezentowanych perspektyw czy trafność...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia Jamie Davis, Samuel Queen
Ocena 5,5
Łowcy duchów. ... Jamie Davis, Samuel...

Na półkach: , ,

,,Łowcy duchów: Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia’’ są publikacją rozpalającą wyobraźnię. Zwłaszcza dla entuzjastów zjawisk nadprzyrodzonych będzie to nie lada gratka - jestem przekonana, że każdy kto światem metafizycznym się interesuje, znajdzie w opracowaniu Jamie Davis i Samuela Queena kilka ekscytujących rozdzialików; nie tylko przez wzgląd na omawianą tematykę, ale również wobec samej specyfiki pracy autorów. Podejście Davis i Queena wymyka się bowiem sztywnym ramom, które oplatają mnogość zagadnień fantastycznych, a już na pewno klasyczne artykuły (pseudo)naukowe opowiadające się jednoznacznie po stronie konkretnych stanowisk.

W przypadków ‘Łowców’ podobna rzecz miejsca nie ma, wręcz przeciwnie – para badaczy amatorów w sposób otwarty prezentuje swoje poglądy, jednocześnie podkreślając bezstronność oraz niepełną wiedzę wynikającą z braku jasnych dowodów poświadczających o istnieniu bytów spoza wymiaru rzeczywistego. Ta wyjątkowo szczera, pozbawiona oczywistej pewności ekspozycja, wzbudza sporo sympatii i zrozumienia, lecz również wpływa na odbiór ogółu: reportaż stanowi raczej ciekawostkę otwierającą drogę do szerszej interpretacji wybranych zagadnień, niźli zbiór niepodważalnych tez.

Ale to akurat atut.

Jamie Davis bez nadęcia, za to ze swadą i humorem opowiada o przygodach, w jakie zostali uwikłani. Wycieczki po nawiedzonych zakątkach Ameryki okazały się przeżyciem o tyle inspirującym, co i niezwykłym; zamknięte na głucho zakłady psychiatryczne, popadające w ruinę przytułki, zdewastowane domy wychowawcze, zapomniane placówki oświaty czy opuszczone więzienia, choć przedstawiały się upiornie, były także miejscami posiadającymi własną historię – często niestety smutną i tragiczną. Davis na kartach ‘Łowców’ ją przytacza. Relacjonuje nie tylko to, czego wspólnie z Queenem doświadczyli: opisuje także emocje im towarzyszące. Sporo w tej narracji osobistych refleksji, przemyśleń, trafnych spostrzeżeń, dosadnych podsumowań, jednak wcale nie mniej odwoływania się do kultury, folkloru, epoki oraz prawdziwych wydarzeń.

Dla fanów niezbadanych tajemnic i niesamowitych zagadek pozycja obowiązkowa!

,,Łowcy duchów: Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia’’ są publikacją rozpalającą wyobraźnię. Zwłaszcza dla entuzjastów zjawisk nadprzyrodzonych będzie to nie lada gratka - jestem przekonana, że każdy kto światem metafizycznym się interesuje, znajdzie w opracowaniu Jamie Davis i Samuela Queena kilka ekscytujących rozdzialików; nie tylko przez wzgląd na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Friday. Księga druga: W zimową mroźną noc Ed Brubaker, Marcos Martin
Ocena 7,8
Friday. Księga... Ed Brubaker, Marcos...

Na półkach: , ,

Życie Friday Fitzhugh w przeciągu paru ostatnich dni legło w gruzach. I to dosłownie.

Samozwańcza detektywka i kilkuletnia przyjaciółka najmądrzejszego chłopaka świata Lancelota Jonesa, przechodzi przez trudne chwile. Miłosne zawirowania, których niedawno doświadczyła, to mgliste wspomnienie. Teraz nastolatka ma na głowie znacznie poważniejsze sprawy, a w zasadzie - kłopoty. Na wskutek tragicznych zdarzeń i nieudolnych działań policji, Friday podejmuje decyzje o wszczęciu własnego śledztwa; w Kings Hill dzieje się bowiem coś niepokojącego i bardzo dziwnego. Złowróżbne pogłoski, zagadkowe wskazówki oraz nieliczne poszlaki, zaczynają układać się w całość, gdy Friday odkrywa zalążek zmyślnej intrygi, skonstruowanej jeszcze zza grobu…

****

Ach, co to za komiks! ,,Friday, księga druga: W zimową mroźną noc’’ jest godnym następcą swego poprzednika. Pierwszy tom perypetii młodych badaczy tajemnic i zjawisk nadprzyrodzonych był wspaniałym wstępem do bardziej złożonej opowieści. Już na samym początku rysował przed swym odbiorcą historię może i nieco schematyczną (prowincja, hermetyczne środowisko, sekrety z przeszłości, dwójka dzieciaków wcielająca się w rolę stróżów prawa), lecz w pełni angażującą. I rzeczywiście; tego ‘Friday’ odmówić nie sposób. Specyficzna narracja, nieśpieszna fabuła, gęsta atmosfera małomiasteczkowej społeczności, malownicze tło wydarzeń, w tym wszystkim zaś splot nietypowych wypadków oraz gigantyczny plot twist – okazały się elementami szalenie atrakcyjnymi i smakowitymi; poskładane w logiczny ciąg przyczynowo – skutkowy utworzyły kompletny scenariusz, który z powodzeniem trafiał w gusta fanów przygód oraz szeroko pojętej sensacji. Ale na tym nie koniec.
Prawdziwą niespodziankę stanowi kontynuacja losów nastoletnich detektywów. Bo o ile część pierwsza faktycznie korespondowała z konceptem ‘klimatycznego i nastrojowego wstępniaczka’, o tyle część druga go realizowała; początkowa zapowiedź ekscytującej rozrywki – nienachalnej, lekkiej, niezbyt złożonej – przerodziła się w coś absolutnie fantastycznego: w popis wizjonera, doskonale rozumiejącego nie tylko sam gatunek i jego prawa, co również kwestie zastosowania najróżniejszych zabiegów i wybiegów literackich. Mimo że ,,W mroźną zimową noc’’ nie jawi się wcale jako rzecz zawiła czy wieloznaczna, to w istocie… Trochę taka jest. Wypełniona po brzegi zabawą schematem, motywem, nurtem; nawiązująca do klasyki, meandrująca pomiędzy jednym pomysłem, a drugim; realizująca wymyślne fantazje i skomplikowaną intrygę, uderza mocno w oryginalność oraz nieprzeciętność. Odpowiedzialny za scenariusz Ed Brubaker podołał zadaniu: osadzając na kanwie lekko wyświechtanego wątku absolutnie wyjątkowych bohaterów przeżywających niesamowite przygody, dał upust historii żywej, nieco szalonej i doskonale wciągającej!

Dopełnieniem całości są oczywiście prace Martina & Vicente. Duet rysownika i ilustratorki zadbał o odpowiedni wydźwięk ‘Friday’. Przyciemniona kolorystyka przeplatana nasyconymi grafikami, poszarpana i na pozór niedbała kreska, kameralne kadry, fokus na mimikę postaci, ich graficzna kreacja, to doskonałe odbicie literackiego pierwowzoru.

Życie Friday Fitzhugh w przeciągu paru ostatnich dni legło w gruzach. I to dosłownie.

Samozwańcza detektywka i kilkuletnia przyjaciółka najmądrzejszego chłopaka świata Lancelota Jonesa, przechodzi przez trudne chwile. Miłosne zawirowania, których niedawno doświadczyła, to mgliste wspomnienie. Teraz nastolatka ma na głowie znacznie poważniejsze sprawy, a w zasadzie -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy dona Beatriz Solórzano przekracza po raz pierwszy próg starej hacjendy San Isidro, jest przekonana, że właśnie znalazła swój prawdziwy dom. Po trudnych wydarzeniach ostatnich miesięcy Beatriz potrzebuje harmonii i stabilizacji, a pośpiesznie zawarty związek małżeński z majętnym dziedzicem ziemskim, zdaje się furtką do lepszego życia. Para opuszcza więc wielkomiejski zgiełk i osiada w rodzinnym miasteczku Rodolfo. Po przybyciu do San Isidro rzeczywistość jednak nie jawi się tak sielankowo, jak życzyłaby sobie tego młoda mężatka. Zapuszczone domostwo, szepcząca po kątach służba, dziwne pogłoski na temat tragicznej śmierci poprzedniej dony Solórzany, nieprzychylna postawa siostry Rodolfa i posępne wnętrza posiadłości, wzbudzają w Beatriz niepokój. Wątpliwości zaczynają narastać, gdy kobieta wpada na trop makabrycznej zagadki sprzed lat…

****
Meksykańska wariacja kultowej ,,Rebeki’’ Daphne du Maurier? Nie, zdecydowanie nie; to po prostu wyjątkowy debiut Isabel Canas. Debiut wyraźnie udany – oryginalny i obiecujący wiele; prócz niejakiego korespondowania z twórczością du Maurier, to nadal na swój sposób nietuzinkowa, a nawet odważna proza. Historia wiekowej hacjendy i świeżo upieczonej mężatki rzuconej na ‘pożarcie’ nie tylko nieprzejednanym siłom nadnaturalnym, ale również bardziej przyziemnym problemom takim jak zmiana środowiska, próba wpasowania się, potrzeba pozyskania odpowiedniego statusu, ogólnej akceptacji oraz chęć stworzenia sobie czegoś na kształt beztroskiej przystani, są zdecydowanie uniwersalnymi kwestiami, dość często poruszanymi w literaturze; zwłaszcza w tej ‘nastowiecznej’, która ukazywała niełatwe i nieoczywiste sytuacje kobiet w społeczeństwie. Canas po te właśnie tematy sięgnęła, aby na ich kanwie móc zbudować opowieść o duchach, wojnie i miłości; opowieść nastrojową, niespieszną, lecz urokliwie mroczną, a przy tym po prostu… Trochę przerażającą. Bo nie da się ukryć – pierwsze skrzypce grają tutaj strachy oraz nawiedzenia.
Na tle malowniczej kultury meksykańskiej autorka umieściła fabułę doskonale uciekającą się w stronę klasyki, przepełnioną smaczkami i nawiązaniami do najznamienitszych tekstów gatunku. To bardzo atrakcyjny zabieg, wziąwszy pod uwagę specjalną stylistkę ,,Hacjendy’’, utrzymaną w nieco archaicznym tonie, czerpiącą garściami z gotyckiego nurtu. W efekcie powstała książka pretendująca do miana romansu grozy, gdyż jemu podobne elementy zawiera: zawiłą intrygę wzbogaconą o motyw ciążącego fatum, nieszczęśliwe uczucie, głęboko skrywany sekret, ciąg niesamowitych wypadków, metafizyczny czynnik, gęstą i osaczającą atmosferę, skrzętnie budowane napięcie, wreszcie zaś – kulminacyjny moment stanowiący finał upiornej całości. Naśladownictwo wyszło więcej niż zręcznie; Isabel Canas udało się stworzyć lekturę angażującą i pobudzającą wyobraźnię; unurzaną w dusznym klimacie, z gamą pełnokrwistych bohaterów, pasjonującą zagadką oraz drobiazgowo nakreślonym tłem obyczajowo – historycznym.
,,Hacjenda’’ ma więc szansę zaskarbić sobie sympatię koneserów powieści z dreszczykiem.

Kiedy dona Beatriz Solórzano przekracza po raz pierwszy próg starej hacjendy San Isidro, jest przekonana, że właśnie znalazła swój prawdziwy dom. Po trudnych wydarzeniach ostatnich miesięcy Beatriz potrzebuje harmonii i stabilizacji, a pośpiesznie zawarty związek małżeński z majętnym dziedzicem ziemskim, zdaje się furtką do lepszego życia. Para opuszcza więc wielkomiejski...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

,,Galeria koszmarów Feranosa’’ to antologia opowiadań grozy stworzona w oparciu o kanwę znamienitych motywów tegoż właśnie gatunku. Dziewiętnaście tekstów wraz z kilkunastoma pracami utalentowanych artystów, w istocie składa się na wernisaż kompletnej twórczości literacko – rzemieślniczej. Zarówno pod względem treści, jak i sugestywności wynikającej z portretowania tego, co mroczne, niepokojące oraz nietypowe, całość przedstawia się nadzwyczaj atrakcyjnie; przemówi zaś zwłaszcza do tych, którym szczególnie blisko do równie posępnych klimatów.

Nastrój zebranych dziełek koresponduje bowiem z najróżniejszymi odsłonami horroru – zaprezentowane wizje to wizje nie tylko sensu stricto straszne, lecz po prostu - wzbudzające prawdziwy, żeby nie powiedzieć, wręcz atawistyczny, lęk. Utrzymane w ścisłej konwencji, poza pozornie sensacyjną fabułką, stanowią szeroki przekrój bolączek dręczących duszę niejednego śmiertelnika i – co ważne – będą pretekstem do opowiedzenia właściwych historii: tych, gdzie pierwsze skrzypce grają emocje oraz uczucia.

Sporo więc tutaj przenikliwości i znajomości ludzkiej natury w kontekście samego strachu; strachu nieoswojonego, pierwotnego, stojącego u podstaw gargantuicznej zgrozy; niepewności związanej z sennymi majakami, koszmarami, mamidłami; trwogą przed niezmierzoną potwornością czyhającą w odmętach otchłani; gęstą, oblepiającą psychozą, wymykającą się dalece od obrębu rzeczywistości. To wyjątkowo trafny zabieg, pozwalający w sposób bezpośredni dotknąć głęboko zakorzenionych obaw; tych, które większość z nas ukrywa pod płaszczykiem normalności…

,,Galeria koszmarów Feranosa’’ to antologia opowiadań grozy stworzona w oparciu o kanwę znamienitych motywów tegoż właśnie gatunku. Dziewiętnaście tekstów wraz z kilkunastoma pracami utalentowanych artystów, w istocie składa się na wernisaż kompletnej twórczości literacko – rzemieślniczej. Zarówno pod względem treści, jak i sugestywności wynikającej z portretowania tego, co...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sekty. Uwodziciele tłumów, fanatyczni wyznawcy i mechanizmy manipulacji Kevin Conley, Max Cutler
Ocena 7,5
Sekty. Uwodzic... Kevin Conley, Max C...

Na półkach:

Mówiąc o zamkniętych społecznościach w naturalny sposób kojarzy się je z pewnego rodzaju wspólnotą; i nic dziwnego, ponieważ pod wieloma względami skojarzenia te są jak najbardziej trafne. Hermetyczne środowiska, choć przejawiają właściwą sobie indywidualność, są jednocześnie zbiorowiskiem jednostek, które ugrzęzły w okowach powtarzalnego schematu. Tego typu kręgi od zawsze wzbudzały spore zainteresowanie, ale niestety – często - niekoniecznie w pozytywnym sensie.

Wiedzieli o tym doskonale Max Cutler wraz z Kevinem Conley’em. Autorzy publikacji ,,Sekty: uwodziciele tłumów, fanatyczni wyznawcy i mechanizmy manipulacji’’ na przykładzie funkcjonowania kilku ruchów religijnych, omówili zagadnienia przynależności do konkretnych grup kultu. Ich opracowanie mimo że dalekie od klasycznej analizy, stanowi doskonały punkt wyjścia do szerszej interpretacji. Cutler i Conley nie silą się bowiem na pseudo badawczy żargon, przeciwnie; raczej od niego stronią, prowadząc luźną narrację utrzymaną w uporządkowanej konwencji, z łatwością objaśniającą najbardziej skomplikowane aspekty psychologiczne, moralne, społeczne i – także – kryminalne. Jest to więc, pod wieloma kątami, szalenie angażująca i satysfakcjonująca lektura. Podzielona pomiędzy głośne nazwiska (Constanzo, Theriault, Mwerinde, Manson, Jones…), a rozdziały pogrupowane wedle przewin uprzednio wymienionych liderów (świetny zabieg!), stanowi całkiem zgrabne kompendium wiedzy, które porusza mnogość interesujących kwestii; nie brak tutaj licznych odniesień, rozwinięcia ogólnej problematyki, nakreślenia złożoności danych tematów, nawiązań do współczesnej kultury, sytuacji gospodarczej i obyczajowej, wreszcie – rozbudowania całości o wątek naukowy. Czyta się to tym lepiej, im mocniej zwraca się uwagę na bezstronność oraz obiektywizm autorów.
Dla entuzjastów literatury faktu, smakoszy true crime, czy po prostu - zainteresowanych fenomenem kultu jednostki - rzecz obowiązkowa.

*Książka została wzbogacona o bibliografię przypisy, zapisy z przesłuchań oraz akt sądowych, a przytaczane badania naukowe odpowiednio wyszczególniono.

Mówiąc o zamkniętych społecznościach w naturalny sposób kojarzy się je z pewnego rodzaju wspólnotą; i nic dziwnego, ponieważ pod wieloma względami skojarzenia te są jak najbardziej trafne. Hermetyczne środowiska, choć przejawiają właściwą sobie indywidualność, są jednocześnie zbiorowiskiem jednostek, które ugrzęzły w okowach powtarzalnego schematu. Tego typu kręgi od zawsze...

więcej Pokaż mimo to