-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2014-05-22
2013-01-01
Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.
Główna bohaterka, Alicja Tabor, po 15 latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać do gazety, w której pracuje reportaż o trójce zaginionych tam dzieci. Kobieta czuje, że nadszedł właściwy czas, by zostawić za sobą smutną przeszłość, zmierzyć się z jej duchami i wyjść z tej potyczki zwycięsko. W Wałbrzychu czeka na nią dom, którym opiekuje się jej sąsiad Albert, dawny przyjaciel jej ojca. A w domu? Masa wspomnień, głosów, milion zagadek do odkrycia. Jedna przykra opowieść, jak lawina, ciągnie za sobą następną. Nie wiadomo już czy więcej beznadziei niosą historie dzieci, czy fakty z dzieciństwa samej Alicji. A może to wszystko w jakiś chory sposób się ze sobą łączy?
Nazywa się Alicja i mówią na nią Pancernik. Jest zamknięta w sobie, nie potrafi kochać bez opamiętania, bo boi się, że mogłaby się przywiązać do kogoś, kto pewnie prędzej czy później ją opuści. Kiedyś była Wielbłądką, dziewczynką o wielbłądzim kolorze włosów, którą wychowała starsza siostra Ewa, a może nie Ewa, tylko przyszła znana aktorka Daisy Tabor. Piękna Ewa schizofreniczka, w którą jednej nocy weszły kotojady.
„Ciemno, prawie noc” to powieść, którą ciężko jest opisać zwykłymi słowami, która jest wręcz magiczna w swojej prostocie. Łatwiej jest mówić o niej w kwestiach moralnych poruszanych na jej łamach. Tak, ta książka przepełniona jest złem i nienawiścią do świata i ludzi. Przeplata się w niej sen z rzeczywistością, prostota człowieka i jego zezwierzęcenie. Wspomnienia, masa wspomnień tak trudnych do przyjęcia. Porwania dzieci, molestowanie seksualne, choroby psychiczne, pornografia, pedofilia, kotojady… Aż strach wymieniać dalej. I wśród tego wszystkiego, absolutnie fantastyczna postać transwestytki oraz zwykli ludzie o prostych i dobrych sercach, kociary, jakie znajdziemy w każdym mieście i rudy Hans z NRD.
„Ciemno, prawie noc” to ponad 500 stron, od których ciężko jest się oderwać, które biją czytelnika w twarz prawdą, okrucieństwem, smutkiem i walką. Walką o życie małych, niczemu niewinnych istot, o wygraną z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, walką o dobro. O jego kruche resztki, w tym dziwnym świecie.
Jedyne, co w tej powieści podobało mi się mniej, to trzy rozdziały, o jakże wymownych tytułach „Bluzg”. Są to teksty w formie rozmów na czacie ogólnym danego miasta. Autorka zachowała tam oryginalną (aż do przesady) pisownię, wszystkie przekleństwa, niestworzone historie i zwykłe nieuctwo. Ciężko mi się to czytało, choć z drugiej strony, ta ludzka nienawiść, która aż kipiała z każdego zdania, była wręcz fascynująca i hipnotyzująca.
Cóż więcej mogę powiedzieć? Pani Bator odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że Nagroda Nike należy jej się bez zastrzeżeń. Choć książka jest mocno przerażająca tematyką, jaką porusza, to nie ma wątpliwości, że napisana została świetnie. Cieszę się, że są w Polsce takie pisarki. Brawo!
Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.
Główna bohaterka,...
2012-01-01
Wypożyczając tę książkę nie miałam zielonego pojęcia o jej tematyce, co więcej, nie przyszłoby mi do głowy, że głównym jej motywem jest holocaust. Dla mnie liczył się przyciągający jak magnes tytuł (TAK, często kieruję się detalami typu tytuł, czy okładka), a że o czasach II WŚ „lubię” czytać, to czym prędzej się za to zabrałam.
Tytułowa złodziejka ma na imię Lisel. Poznajemy ją w drodze do „nowych” rodziców, bo jej biologiczna mama nie może jej zapewnić bezpieczeństwa w czasie wojny. Swoją pierwszą książkę Lisel kradnie grabarzowi podczas pogrzebu jej małego braciszka. Co ciekawe, wtedy jeszcze nie potrafi jej przeczytać. Dziewczynka trafia do rodziny Hansa i Rosy Hubermann, do niemieckiego miasteczka Molching. Jej nowy papa jest malarzem pokojowym, gra też pięknie na akordeonie, mama zaś znana jest z niedobrej kuchni i ciętego języka (do Lisel zawsze zwraca się per Saumensch, do męża Saukerl, co jest obraźliwe). Do grona najbliższych, należy również zaliczyć Rudy’ego Stainera, chłopca, o „włosach żółtych jak cytryna”.
Życie Hubermannów nie jest łatwe, zresztą, nikomu w czasach wojny nie żyje się łatwo. Rodzice Lisel, dodatkowo narażają się na niebezpieczeństwo ukrywając w piwnicy swojego domu Żyda. Nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się takiego przedsięwzięcia, lecz oni tak.
Narratorem „Złodziejki książek”, nie jest, jak można by się tego spodziewać Lisel, lecz Śmierć. Całą historię poznajemy z jej perspektywy. Liczymy zmarłych i tych, którzy Mu (bo to mężczyzna!) uciekli. Poznajemy umieranie z nowej, kolorowej strony. Wydaje się nam mniej straszliwe, bardziej humanitarne, zwyczajne, jak codzienne mycie zębów.
Ciekawym aspektem jest umieszczenie w roli głównej Niemców, którzy pomagają Żydowi, a nienawidzą swojego Fuhrera. Myślę, że ważne jest pokazywanie drugiej strony medalu. Tego, że nie każdego można mierzyć jedną miarą, że człowiek, to przecież człowiek, nie ważne jakiej jest nacji, każdy ma uczucia.
Pewne jest jedno – już dawno nie płakałam tak bardzo przy żadnej książce. Nie można inaczej, lektura porusza do głębi, łzy same cisną się do oczu. Jest to zdecydowanie świeże i nowe podejście do tematu holocaustu. Więc, jakby to powiedziała Rosa – przeklęci Saumensch i Saukerl, bierzcie się do czytania!
Wypożyczając tę książkę nie miałam zielonego pojęcia o jej tematyce, co więcej, nie przyszłoby mi do głowy, że głównym jej motywem jest holocaust. Dla mnie liczył się przyciągający jak magnes tytuł (TAK, często kieruję się detalami typu tytuł, czy okładka), a że o czasach II WŚ „lubię” czytać, to czym prędzej się za to zabrałam.
Tytułowa złodziejka ma na imię Lisel....
2012-01-01
Chyba nie ma już wśród moli książkowych osoby, która nie słyszałaby o serii „Jutro”. Śmiem twierdzić, że jestem na szarym końcu tych, którzy dopiero teraz po nią sięgnęli. Bestseller, jakich mało – 4 mln fanów na całym świecie. Mój zwyczajowy sceptycyzm gdzieś się ulotnił, dominowała ciekawość. Zaczęłam czytać w autobusie, niestety musiałam przerwać, gdyż zbliżał się mój przystanek. To mi jednak nie przeszkodziło, postanowiłam wprowadzić w swoje życie nieco kontestacji dla zasad uczelni i dalej czytałam na wykładzie. Wow, tyle powiem.
Króciutko o fabule – siódemka przyjaciół – Ellie, Lee, Corrin, Kevin, Fee, Homer i Robyn, postanawiają wybrać się na wycieczkę do niedostępnego miejsca w górach, o wiele mówiącej nazwie – Piekło. Nazwa ta okazuje się mało adekwatna, do uroczego zakątka, w którym spędzili pięć dni. Bardziej odpowiadała natomiast ich sytuacji, po powrocie do domu. Zastali jedynie martwe zwierzęta i brak żywej duszy. Rozpoczęła się wojna, nie obowiązują już żadne zasady.
Lubię powieści, które są uniwersalne, które może przeczytać człowiek w każdym wieku, takie, które trafią w gusta różnych odbiorców. „Jutro” kwalifikuje się, jako młodzieżówka, myślę jednak, że jest właśnie taką powieścią dla wszystkich.
Pomysł na fabułę jest oryginalny, w podobnej tematyce czytałam jedynie „Bastion” Stephena Kinga (o zagładzie biologicznej), aczkolwiek obu tytułów w ogóle nie można porównać, bo są zupełnie o czym innym.
Czyta się błyskawicznie, lektura wciąga, więc bardzo szybko się ją kończy… i niemal natychmiast ma się ochotę na więcej. Jedyny minus, jaki mogę tutaj wytknąć, to początek, który ciągnął mi się jak flaki z olejem. Miałam ochotę trzasnąć Ellie, żeby w końcu przeszła do rzeczy.
Podsumowując, rewelacja. Nic dodać, nic ująć.
Chyba nie ma już wśród moli książkowych osoby, która nie słyszałaby o serii „Jutro”. Śmiem twierdzić, że jestem na szarym końcu tych, którzy dopiero teraz po nią sięgnęli. Bestseller, jakich mało – 4 mln fanów na całym świecie. Mój zwyczajowy sceptycyzm gdzieś się ulotnił, dominowała ciekawość. Zaczęłam czytać w autobusie, niestety musiałam przerwać, gdyż zbliżał się mój...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-01
2013-01-01
Wiliam Paul Young jest pisarzem o bardzo ciekawych korzeniach. Urodził się jako Kanadyjczyk i wychował wśród plemienia z epoki kamiennej żyjącego na Nowej Gwinei, gdzie jego rodzice byli misjonarzami. Jego pierwsza powieść, „Chata”, okazała się międzynarodowym bestsellerem. Szacuje się, że „Rozdroża” pójdą w jej ślady i myślę, że, pomimo iż nie czytałam „Chaty”, mogę się do tej opinii przychylić.
Anthony Spencer, to bardzo bogaty i bardzo egoistyczny człowiek. Jego znajomych można podzielić na tych, którzy chcą się do niego zbliżyć, by czerpać z tego jakieś korzyści i na tych, którzy go nienawidzą, bo zrujnował im życie i karierę. Tony od jakiegoś czasu miewa niepokojące migreny, co nie martwi go do czasu, gdy… zapada w śpiączkę i „budzi się” w innym świecie. Ma okazję bliżej poznać tam Jezusa, który uświadamia mu, jak daleko zatracił w sobie wszystko to, co dobre. Jak odsunął od siebie bliskich, jak zamknął się za murem kłamstwa i samolubności. Mimo wszystkich złych rzeczy, mężczyzna dostaje od Taty Boga drugą szansę – w dosyć nietypowy sposób wraca na ziemię, by znaleźć osobę, której uratuje życie.
„Rozdroża”, to książka niezwykła. Z jednej strony można by o niej powiedzieć, że jest bardzo przesiąknięta religią, te wszystkie chrześcijańskie symbole, osoby. Z drugiej zaś, ta oprawa nie jest najważniejsza. Chodzi o przesłanie – człowiek nigdy nie jest sam i nigdy też nie jest za późno na to, by naprawić wyrządzone przez siebie krzywdy.
Wykreowany przez autora świat „pomiędzy”, jest prostym odwzorowaniem duszy człowieka. To od niego zależy, czy będzie to rajski ogród, czy ruina. Nie trzeba mieć wybujałej wyobraźni, żeby w ekspresowym tempie przenieść się do krainy „Rozdroży”.
Bardzo spodobali mi się bohaterowie. Jezus był uosobieniem dobroci i bezpieczeństwa, Babka figlarką gotową pomóc w każdej sytuacji, a Tata Bóg, choć obecny tylko przez chwilkę, był zaprzeczeniem wszystkich wyobrażeń, a jednocześnie był… niewiarygodną jasnością. Z „ludzich” bohaterów najbardziej pokochałam Cabby’ego, chłopca chorego na Zespół Downa, który trudne do zrozumienia sprawy przekładał na swój prosty i cudowny sposób.
Powieść Younga, zajmie u mnie wysokie miejsce. Czasem tak smutna, że nie sposób się nie rozpłakać, czasem zabawna. Przede wszystkim przepełniona prostą nadzieją i ufnością. Co by się nie działo, nigdy nie zostajesz sam. Zawsze masz przy sobie kogoś, kto cię kocha i kto zrobi wszystko, żebyś czuł się bezpieczny. Gorąco polecam!
Wiliam Paul Young jest pisarzem o bardzo ciekawych korzeniach. Urodził się jako Kanadyjczyk i wychował wśród plemienia z epoki kamiennej żyjącego na Nowej Gwinei, gdzie jego rodzice byli misjonarzami. Jego pierwsza powieść, „Chata”, okazała się międzynarodowym bestsellerem. Szacuje się, że „Rozdroża” pójdą w jej ślady i myślę, że, pomimo iż nie czytałam „Chaty”, mogę się do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-01
Pani Bard jest amerykańską dziennikarką i pisarką mieszkającą we Francji. „Lunch w Paryżu”, to jej debiutancka powieść, która jest już bestsellerem m.in. „New York Timesa”. Nic dziwnego, ja zakochałam się w niej bez pamięci już od pierwszego rozdziału.
Jest to historia Elizabeth i jej romansu z Francuzem, Gwendalem, i kuchnią. Zakochana od pierwszego wejrzenia, kobieta przenosi się na stałe do Paryża, wychodzi za mąż i próbuje dostosować się do panujących tam zasad. A inne jest właściwie wszystko – począwszy od porcji jedzenia, serwowanych w francuskich restauracjach, na światopoglądzie Francuzów skończywszy.
„Lunch w Paryżu”, to przede wszystkim smakowity kąsek dla łasuchów. Całość opakowana jest w przepyszne przepisy na różnego rodzaju dania i słodkości (które od razu chciałam przygotować), a także opisy dni spędzonych na gotowaniu, kupowaniu i jedzeniu. Czytałam, a mój żołądek stanowczo domagał się wszystkich pyszności, sygnalizując to głośnym burczeniem. Oczywiście, wszystkie przepisy skrzętnie sobie zanotowałam – po każdym rozdziale autorka wkleja ich kilka, co jest świetnym pomysłem.
Cała historia jest chwytliwa i ciekawa, gdyż unaocznia czytelnikowi, jak zmiana otoczenia wpływa na człowieka, jak trudno jest się przestawić na inną kulturę, jednocześnie pozostając sobą. Paryż, to miejsce, które bardzo chciałabym odwiedzić, a dzięki tej książce, troszkę je poznałam… od kuchni. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się w końcu zawitać tam nie tylko mentalnie, wraz z bohaterami powieści, ale i na własnych nogach. Czuję, że mi się spodoba.
Lekturę polecam ze względu na ciekawą, miejscami nieco reportażową fabułę, dzięki której przyjemnie się czyta, i oczywiście ze względu na pyszności opisywane przez Elizabeth, dla których byłabym w stanie poświęcić dietę.
Pani Bard jest amerykańską dziennikarką i pisarką mieszkającą we Francji. „Lunch w Paryżu”, to jej debiutancka powieść, która jest już bestsellerem m.in. „New York Timesa”. Nic dziwnego, ja zakochałam się w niej bez pamięci już od pierwszego rozdziału.
Jest to historia Elizabeth i jej romansu z Francuzem, Gwendalem, i kuchnią. Zakochana od pierwszego wejrzenia, kobieta...
2012-01-01
Pani Regina Brett nie mikała łatwego życia. W dzieciństwie była molestowana seksualnie przez ojca, później, w wieku 21 lat, zaszła w ciążę, pakowała się w same nieodpowiednie związki, a gdy w końcu znalazła „tego jedynego”, wykryto u niej raka piersi.
Ta sama kobieta kilka lat później w wyniku dużego zainteresowania jej felietonami wydaje książkę „Bóg nigdy nie mruga” i zawiera w niej „50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu”. Pisze w niej o tym, że rak, to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Że nie warto marnować czasu na martwienie się. Że w każdej chwili można przeżyć swoje dzieciństwo. Że każdy z nas ma prawo być zły na Boga i może mu to zakomunikować na przykład poprzez modlitwę „Niech to szlag”.
Trzymając w ręce tę książkę, nie wiedziałam, jaki trzymam skarb. Niepozorna, niebieska, bardzo minimalistyczna okładka, która jest ciekawa o tyle, że przyciąga wzrok. Nie sugeruje niczego konkretnego, a mimo wszystko, patrząc na nią, kojarzy się człowiekowi z czymś przyjemnym.
Czytając, z ust nie schodził mi uśmiech (co było o tyle niepokojące, że zazwyczaj czytałam w autobusie). Wskazówki autorki są bardzo proste, może troszkę trudniej wprowadzić je w życie (no, bo jak tu się radować, kiedy np. trzeba sobie usunąć obie piersi?!), ale Pani Brett pokazuje czytelnikom, że to nie jest nie możliwe do zrealizowania. Że wszystko się da, trzeba mieć tylko odpowiednie podejście do sprawy.
Felietony umieszczone w książce, skierowane są właściwie do każdego odbiorcy. Nie ważne, czy jest się starym, młodym, wierzącym w Boga, czy ateistą. To nie ma znaczenia, gdyż zawierają prawdy uniwersalne i każdy może z nich wyciągnąć tyle, ile sam zechce.
Na pewno często będę wracać do tej lektury, ale również na bloga www.bognigdyniemruga.pl. Przy okazji każdej gorszej chwili, ale też, gdy będę potrzebowała po prostu troszkę więcej pozytywnej energii. Bo Pani Regina ma jej w sobie tyle, że na pewno chętnie się nią podzieli.
Pani Regina Brett nie mikała łatwego życia. W dzieciństwie była molestowana seksualnie przez ojca, później, w wieku 21 lat, zaszła w ciążę, pakowała się w same nieodpowiednie związki, a gdy w końcu znalazła „tego jedynego”, wykryto u niej raka piersi.
Ta sama kobieta kilka lat później w wyniku dużego zainteresowania jej felietonami wydaje książkę „Bóg nigdy nie mruga” i...
2012-01-01
„Księga ogni” to debiut powieściowy Jane Borodale, który odniósł spory sukces – został przetłumaczony na wiele języków i nominowany do prestiżowej nagrody. Co skłoniło mnie do przeczytania? Wzbudzający zaciekawienie zwiastun, który miałam okazję wam pokazać i wydawnictwo, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.
Agnes Trussel, to 17-latka mieszkająca z rodziną w stanie Sussex. To nastolatka, która musi uciec z domu, gdyż zaszła w ciążę, a nie chce sprowadzać wstydu na swoich rodziców. Wyrusza więc w podróż do Londynu, a tam udaje jej się przyjąć do pracy, na stanowisko asystentki, u pana Blacklocka, twórcy fajerwerków. Od tego czasu jej sercem rządzi ogień, a w brzuchu rośnie tajemnica, której już wkrótce nie będzie się dało ukryć pod peleryną.
Co mnie urzekło w tej książce? Minimalizm okładki, jak zwykle w przypadku Małej Kurki, przepiękna szata graficzna, która umila czytanie, najbardziej jednak sama opowieść. Historia dziewczynki, która musi stawić czoła problemom, jej codzienne życie w strachu, że pracodawca odkryje tajemnicę, że nie będzie miała się gdzie podziać. Zwyczajne dni, które za sprawą ognia, składników chemicznych i magicznej atmosfery przykuwają do lektury na długi czas. Nie mogłabym nie wspomnieć o ogniu, który jest tam niemal siłą sprawczą, rodzajem hipnozy. I zakończenie – prawdziwe zaskoczenie, niedowierzanie i rodzące się pytania – co? Dlaczego? Jak to możliwe?!
Minusów generalnie nie przewiduję, każdy element był dla mnie dopracowany. Bardzo odpowiadał mi sam czas i miejsce akcji – XVIII w Londyn pełen brudu, nędzy, głodu. Ludność żyje tam w oczekiwaniu na kolejny proces, który zapewni im rozrywkę, plotki szerzą się lotem błyskawicy.
Gorąco polecam. Sięgnijcie po oczyszczającą moc ognia, po niezapomnianą przygodę z Agnes Trussel.
„Księga ogni” to debiut powieściowy Jane Borodale, który odniósł spory sukces – został przetłumaczony na wiele języków i nominowany do prestiżowej nagrody. Co skłoniło mnie do przeczytania? Wzbudzający zaciekawienie zwiastun, który miałam okazję wam pokazać i wydawnictwo, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.
Agnes Trussel, to 17-latka mieszkająca z rodziną w stanie...
2011-01-01
Janusz Leon Wiśniewski jest doktorem informatyki i doktorem habilitowanym chemii. Wszystkie książki jego autorstwa trafiły na listy bestsellerów, dodatkowo „S@motność w sieci” została również zekranizowana.
Zacznę może od tego, że jestem autentycznie dumna, iż mamy w Polsce pisarza, który tak przepięknie opowiada o współczesnej miłości. Bo jego książka, to właśnie opowieść o miłości, która rozwija się poprzez ICQ i chat. Od dawna, bowiem wiadomo, że przez Internet łatwiej jest się otworzyć przed drugą osobą. To historia o tym, że cały weekend można spędzić czekając na e-mail od ukochanej i słowa „Jakubku, tęskniłam za Tobą”. Że można pisać o tym, o czym nigdy nikomu by się nie powiedziało prosto w oczy.
Zatracałam się w tej książce całkowicie. Czytałam w autobusach i kompletnie nic do mnie nie docierało. Gdy musiałam przerwać lekturę, zdarzały się momenty, kiedy długo próbowałam przywrócić się do rzeczywistości, przestać działać, jakbym była w innym świecie.
Choć jest to książka o miłości, jest bardzo smutna. Cierpiałam wraz z Jakubem, płakałam, bo życie często jest tak niesprawiedliwe i zabiera nam to, co kochamy najbardziej.
„Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać”
Pierwszy raz zdarzyło mi się aż tak wczuć w lekturę i chociaż historia może wydawać się nierealistyczna i mocno przerysowana, to mnie osobiście zachwyciła. Równocześnie nabrałam też ochoty na zobaczenie filmu, jestem ciekawa, czy odda nastrój powieści, czy tak samo obudzi we mnie burzę emocji, skłoni do jakiejś refleksji.
Polecam, polecam, polecam! Jestem pewna, że jeszcze do niej wrócę, że nie zapomnę tych przesyconych smutkiem, ale jakże prawdziwych cytatów. Powtórzę raz jeszcze, jestem dumna, że tak dobry pisarz jak Janusz Leon Wiśniewski, stanął na mojej drodze. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się i na waszej.
„Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie…”
Janusz Leon Wiśniewski jest doktorem informatyki i doktorem habilitowanym chemii. Wszystkie książki jego autorstwa trafiły na listy bestsellerów, dodatkowo „S@motność w sieci” została również zekranizowana.
Zacznę może od tego, że jestem autentycznie dumna, iż mamy w Polsce pisarza, który tak przepięknie opowiada o współczesnej miłości. Bo jego książka, to właśnie opowieść...
2012-01-01
Jennifer Clement studiowała literaturę angielską, literaturę francuską i antropologię. Jej dzieła przetłumaczono na jedenaście języków, a jej nazwisko znalazło się wśród pisarzy współczesnych w zbiorze dokumentującym prace „cieszące się największym uznaniem w świecie literatury”.
„Trucizną mnie uwodzisz”, to już druga książka, którą miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mała Kurka. Wprost nie mogłam się jej doczekać, taka byłam ciekawa cóż to będzie.
Zacznę jednak od krótkiej prezentacji fabuły. Główna bohaterka, Emily Neale, mieszka z ojcem w Mexico City, zajmuje się kolekcjonowaniem opisów kobiet-morderczyń, zna życiorysy każdego ze świętych i pomaga w sierocińcu im. Świętej Róży z Limy. Jej życie zmienia się, gdy do domu sprowadza się praktycznie nieznajomy kuzyn, Santiago. Jakie sekrety skrywa ten dziwny członek rodziny?
Po pierwsze, muszę pochwalić szatę graficzną. Uwielbiam Małą Kurkę, za taką piękną oprawę ich książek. Podobnie było z „Siostrzycą”. Dzięki takiej okładce, książka wiele zyskuje w moich oczach.
Po drugie – fabuła. Początkowo nie wzbudzała we mnie zbyt silnych emocji. Nie widziałam związku między nią, a faktami dotyczącymi morderczyń, które to wplecione zostały pomiędzy rozdziałami. Później wszystko nabrało wyrazistości i czytałam z sercem bijącym jak dzwon. Nie liczyło się nic innego, ta powieść bije magnetyzmem.
Język jest specyficzny. Trzeba się do niego przyzwyczaić, ale jak już się to zrobi, to później człowiek łapie się na tym, że nawet myśli w podobny sposób.
Bohaterowie bardzo zróżnicowani. I dobrze! Największą sympatią zapałałam zdecydowanie do Matki Agaty, której nie da się nie lubić. I myślę, że nie tylko ja mam takie zdanie. Najmniej polubiłam Santiego. Myślę, że było to zamierzone. To taki typ, którego ciężko rozgryźć, czytelnik od samego początku ma wrażenie, że coś jest z nim nie tak jak powinno być.
Komu mogę polecić? Każdemu bez wyjątku. Dawno nie czytałam takiej książki. Nie potrafię opisać wrażenia, jakie na mnie zrobiła.
„Kobieto, bogini
Trucizną spojrzenia mnie uwodzisz
Kobieto, rozsiewasz wokół woń
Kwitnącej pomarańczy”
Jennifer Clement studiowała literaturę angielską, literaturę francuską i antropologię. Jej dzieła przetłumaczono na jedenaście języków, a jej nazwisko znalazło się wśród pisarzy współczesnych w zbiorze dokumentującym prace „cieszące się największym uznaniem w świecie literatury”.
„Trucizną mnie uwodzisz”, to już druga książka, którą miałam okazję przeczytać dzięki...
2011-01-01
Pani Agnieszka od jakiegoś czasu jest dosyć znaną autorką. Postanowiłam sama zapoznać się z jej twórczością i przypadkiem znalazłam w bibliotece właśnie „Bez przebaczenia”. Po przeczytaniu jednej z recenzji tej książki, troszkę bałam się tego, jakie wrażenie na mnie wywrze. Na szczęście, moje wątpliwości szybko się rozwiały, a od lektury nie mogłam się wprost oderwać. Nie miałam okazji przeczytać do tej pory książki wywierającej na mnie tak wielkie emocje i tyle wzruszenia. Tej udawało się to od samego początku.
Po stracie rodziny, Paulina Litwiak ma zamieszkać ze swoim biologicznym ojcem, Adamem Latkowskim, generałem Wojska Polskiego. Ojciec od początku traktuje jąkaj zbędny balast, poniża ją i obraża. Pewnego dnia Paulina spotyka na swojej drodze przystojnego Piotra, który okazuje się prawą ręką jej ojca. Ich miłość niejednokrotnie zostaje wystawiona na poważną próbę. Czy pomimo to, uda im się zaznać szczęścia?
Książkę czytałam na jednym wydechu. Bohaterowie często mnie denerwowali, byli porywczy i sami komplikowali sobie życie. Warto wspomnieć, że dosyć się od siebie różnią. Paulina ubiera się w sposób, dla swojego ojca kontrowersyjny, ale nie ma zamiaru zmieniać stylu, pomimo iż spotyka ją z tego tytułu wiele przykrości. Piotr natomiast jest wojskowym – przystojny, wysoki, opiekuńczy. Czego chcieć więcej? Ideał mężczyzny, oczywiście. To aż dziwne, że taki ktoś zwraca uwagę na naszą główną bohaterkę. Jest troszkę jak w bajce, nie ma tu jednak nic z przesłodzenia.
Losy obu śledziłam z wielkim zainteresowaniem i nie umiałam się doczekać finału, który mnie zaskoczył i nieodmiennie wzruszył. Dużo w tej książce miłości, ale dużo również cierpienia i łez. Autorka uparcie nie chce zaserwować nam szybkiego happy endu, żongluje coraz to nowszymi wątkami, zwrotami akcji i dramatycznymi sytuacjami.
W najbliższym czasie mam zamiar przeczytać inne książki pisarki i mam nadzieję, że spodobają mi się w równym stopniu. Tymczasem spróbuję ochłonąć po pierwszym spotkaniu z Panią Lingas-Łoniewską i jej bohaterami.
Pani Agnieszka od jakiegoś czasu jest dosyć znaną autorką. Postanowiłam sama zapoznać się z jej twórczością i przypadkiem znalazłam w bibliotece właśnie „Bez przebaczenia”. Po przeczytaniu jednej z recenzji tej książki, troszkę bałam się tego, jakie wrażenie na mnie wywrze. Na szczęście, moje wątpliwości szybko się rozwiały, a od lektury nie mogłam się wprost oderwać. Nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-01-01
Pani Jagoda, o wdzięcznym pseudonimie Królowa Elfów, jest studentką filologii polskiej. Ja trafiłam na nią, a raczej na jej książkę całkiem przypadkiem, lecz od razu zapragnęłam ją przeczytać. Jednym z powodów były pozytywne recenzje, których kilka przeczytałam. Drugim, było wydanie autorskie, z którym miałam okazję się zapoznać zanim dowiedziałam się, że książkę udało się wydać w Novae Res, z czego ogromnie się cieszę (dodawać nie muszę, że wystarałam się o egzemplarz recenzencki ).
„Milczące słowa” są opowieścią o Zuzannie – studentce, która lubi śpiew oraz o Henry’m Gocie – wampirze. Nie myślcie jednak, że to typowa przeróbka „Zmierzchu” – nic z tych rzeczy! Henry jest okrutny, zimny jak głaz, co prawda ratuje życie Zuzy, ale poza tym ma ją też w głębokim poważaniu, właściwie mógłby ją zabić, co niejednokrotnie dziewczynie udowadnia. „Dziewczyna Gota” zaś, uosabia dziwny i dziki upór, niesamowitą wolę walki i chęć udowodnienia czegoś sobie, albo jemu.
Prócz wampirów, w powieści spotkamy również wilkołaki, elfy oraz Łowców Wampirów, którzy są specjalnie szkolonymi do tego celu ludźmi. Nagromadzeniem fikcyjnych postaci jednak nie zawracałabym sobie szczególnie głowy. Są one potrzebne, odgrywają ważne role, ale równocześnie nie czynią z książki kiczowatej opowiastki.
Jestem SZALENIE zaskoczona, że tak świetna powieść, przez tak długi okres czasu czekała na wydanie. Dziwię, się, że wydawnictwa jej nie rozchwytywały, „Milczące słowa”, bowiem, to całkiem świeże spojrzenie na świat nieśmiertelnych. Czyta się bardzo szybko, akcja wciąga od samego początku, bo nie ma rozwlekłych wstępów, a czytelnik od razu zostaje rzucony na głęboką wodę. Co do zakończenia… jest absolutnie genialne. Nie ma oklepanego love story z happy Endem. Jest za to coś o wiele lepszego, tą tajemnicę zostawiam wam jednak do samodzielnego odkrycia.
Bardzo się cieszę, że udało mi się przeczytać, jeszcze bardziej, że książka doczekała się wydania przez wydawnictwo. Autorce życzę ogromnego sukcesu, na który zasługuje dzięki swojej determinacji i dążeniu do celu. Na jej przykładzie można wykazać, że jak się czegoś bardzo chce, to nie ma takiej góry, której się nie przeniesie.
Każdemu z was polecam „Milczące słowa”, obyście mieli okazję poznać niesamowitego Henry’ego Gota i nagiąć troszkę swoje dotychczasowe wyobrażenie wampira. Wierzę, że wam się spodoba.
Pani Jagoda, o wdzięcznym pseudonimie Królowa Elfów, jest studentką filologii polskiej. Ja trafiłam na nią, a raczej na jej książkę całkiem przypadkiem, lecz od razu zapragnęłam ją przeczytać. Jednym z powodów były pozytywne recenzje, których kilka przeczytałam. Drugim, było wydanie autorskie, z którym miałam okazję się zapoznać zanim dowiedziałam się, że książkę udało się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-01-01
Swego czasu o Panu Larssonie było głośno. Przede wszystkim działo się tak za sprawą jego trylogii Millenium, ale również dlatego, że autor zmarł tuż przed ukazaniem się książek na rynku. Szkoda, pisarz miał przed sobą niesamowitą karierę, co z czystym sumieniem powiedzieć może każdy, kto z Millenium się zetknął. A kto się nie zetknął, niech szybciutko nadrabia zaległości!
„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, to przede wszystkim znakomity kryminał, który wywołał sporo szumu, gdyż nie jest napisany utartym schematem, jest to w pewnym sensie świeże spojrzenie na temat. Mamy tu kilka wątków, jeden, dotyczący Lisbeth Salander, młodej kobiety o dosyć niecodziennym wyglądzie, a zarazem niezwykle utalentowanej reesercherce, drugi, jest historią dziennikarza Mikaela Blomkvista, którego poznajemy, gdy zostaje na niego wydany wyrok za zniesławienie finansisty Hansa-Erica Wemerstroma.
Drogi tej dwójki krzyżują się, kiedy do Mikael potrzebuje pomocy w rozwiązaniu zagadki morderstwa wnuczki Henrika Langera, Harriet. Sprawa przybiera nagle szalonego tempa , a na światło dzienne wychodzą sadystyczne morderstwa kobiet sprzed wielu lat.
Cóż, wiele mogłabym mówić o tej książce. Jak wiele osób, jestem nią wręcz oczarowana, czytałam jak w transie, głodna wrażeń.
Lektura jest tak niewiarygodna, że nawet zakończenie nie występuje po rozwiązaniu zagadki. Mamy tu więc kryminał, aferę światową, znęcanie się nad kobietami, podupadającą gazetę i zagadkową dziewczynę w jednym.
W okładkowym napisie „światowy bestseller” nie ma ani grama przesady i mogę się z nim śmiało zgodzić. Teraz pozostaje mi tylko polowanie na kolejne tomy, obym dopadła je szybko.
Swego czasu o Panu Larssonie było głośno. Przede wszystkim działo się tak za sprawą jego trylogii Millenium, ale również dlatego, że autor zmarł tuż przed ukazaniem się książek na rynku. Szkoda, pisarz miał przed sobą niesamowitą karierę, co z czystym sumieniem powiedzieć może każdy, kto z Millenium się zetknął. A kto się nie zetknął, niech szybciutko nadrabia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-01-01
2011-01-01
Panią Abedi poznałam zupełnie przypadkiem. Koleżanka poleciła mi jej inną książkę „Isolę”, którą niemalże wchłonęłam. Nic więc dziwnego, że na „Luciana” zdecydowałam się, gdy tylko wypatrzyłam, kto go napisał. Z gatunku jest to paranormal romance, czyli kategoria, do której od czasów „Zmierzchu” podchodzę z dużą rezerwą. Tutaj, moim dodatkowym ogranicznikiem były duże oczekiwania. Na szczęście „Lucian” im sprostał, a ja jestem pod wrażeniem pomysłu Isabel Abedi.
„- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że Lucian może… nie być człowiekiem?
Spuściłam wzrok.
- Nie – wyszeptałam. Pomyślałam jednak: „Tak”.”
Rebeka Wolff mieszka w Niemczech wraz z matką i jej przyjaciółką Wróbelkiem. Co środę urządzają sobie Ladies Night In. Polega to na tym, że na każdym spotkaniu jedna z nich wybiera, co będą robiły przez cały wieczór. Gdy królową Ladies Night jest mama Beki, Janne, jako zadanie specjalne ustanawia wygrzebanie ze starej szafy rzeczy do sprzedania na pchlim targu. Tej nocy dziewczyna znajduje swojego misia z dzieciństwa i śni jej się własna śmierć. Budzi się z krzykiem, a gdy podchodzi do okna zauważa dziwnego chłopaka wpatrującego się w nią. Na jego widok dziwnie się uspokaja i od tej pory stan ten towarzyszy jej ilekroć się ze sobą zetkną. A zdarza im się to coraz częściej i zawsze w dziwnych okolicznościach.
Zacznijmy od całkiem nieważnej rzeczy, jaką jest okładka. Przedstawia ona objętych chłopaka i dziewczynę, siedzących na łące przy niezbyt ładnej pogodzie. Nic nadzwyczajnego, chyba, że spojrzy się pod światło i zauważy, że chłopak ma… skrzydła.
Zaczarowała mnie ta książka, z każdą stroną zaskakiwała coraz bardziej. Przede wszystkim, nie ma w niej ani wampirów, ani wilkołaków, są za to anioły. Nie takie jednak zwykłe anioły, lecz osobliwe istoty, które wyglądają i zachowują się jak ludzie – z małymi wyjątkami.
Bohaterowie różnorodni, nie ma tylko czarnych i tylko białych. Lucian przystojny, jakżeby inaczej, ma w końcu zwracać na siebie uwagę. Rebeka natomiast nie jest klasyczną pięknością, nie jest również pierwowzorem ciapowatej Belli. Wszystkiego jest w niej po trochu, a to, czego brakuje uzupełnia jej blond włosa przyjaciółka Suse, która ma jeden niewielki defekt, o którym wie tylko grono najbliższych.
Zakończenie mocne i trzymające w napięciu do ostatniej litery. Nie wiadomo jak wszystko się skończy, w każdej chwili sprawy mogą przyjąć nieprzewidziany obrót.
Podsumowując krótko, to lubię.
Panią Abedi poznałam zupełnie przypadkiem. Koleżanka poleciła mi jej inną książkę „Isolę”, którą niemalże wchłonęłam. Nic więc dziwnego, że na „Luciana” zdecydowałam się, gdy tylko wypatrzyłam, kto go napisał. Z gatunku jest to paranormal romance, czyli kategoria, do której od czasów „Zmierzchu” podchodzę z dużą rezerwą. Tutaj, moim dodatkowym ogranicznikiem były duże...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-01-01
Pani Picoult od jakiegoś czasu bardzo często gości na listach bestsellerów, czy książek, które koniecznie chce się przeczytać. Ja sama bardzo długo byłam przez to uprzedzona i teraz jestem na siebie okropnie zła, bo marnowałam tyle czasu na zastanawianie się. A nie ma, nad czym, trzeba po prostu przeczytać.
Główna bohaterka, Anna, pewnego dnia udaje się do adwokata Campbella Alexandram w celu wytoczenia sprawy sądowej swoim rodzicom. Proces ma dotyczyć odzyskania prawa do decydowania o własnym ciele. Zacznijmy jednak od początku. Anna ma starszą siostrę, Kate, która jest chora na ostrą białaczkę promielocytową. W tym wyjątkowym przypadku potrzebny jest dawca w 100% zgodny z organami Kate. Tak oto, poprzez zapłodnienie In vitro, powstaje Anna, która już przy urodzeniu oddaje krew pępowinową siostrze. Tak ciągnie się to latami. Po krwi następuje pobranie płytek krwi, następnie szpiku kostnego. Wszystkie te operacje, oczywiście bez zgody dziewczynki.
Nadchodzi moment, kiedy Kate potrzebna jest nerka. Młodsza siostra postanawia się sprzeciwić. Chce ratować starszą, lecz nie kosztem własnego zdrowia. I wtedy podejmuje decyzję o wizycie w biurze Campbella.
Choć książka do cienkich nie należy, połknęłam ją w dwa dni. Bardzo przejęłam się losem Anny, przede wszystkim, dlatego, że była stworzona po to, by mogła żyć Kate, co niejednokrotnie podświadomie czuła. Byłam zdegustowana nieczułością jej mamy, obojętnością na potrzeby młodszej z córek.
Moim ulubionym bohaterem stał się Alexander wraz ze swym psem przewodnikiem i ciekawymi tłumaczeniami tego, dlaczego go posiada. Mężczyzna miał na ten temat wiele do powiedzenia, a każda z wersji była skrajnie różna i bardzo zabawna.
Książka jest pisana z kilku perspektyw, tak, że możemy poznać uczucia każdej ze stron. A wmieszana jest w to cała rodzina i osoby zamieszane w sprawę Anny. Jest to o tyle ciekawy zabieg, że widzimy świat przedstawiony oczami każdego z bohaterów, nie tylko samej poszkodowanej.
Co do zakończenia, porządnie mną wstrząsnęło, niczego takiego się nie spodziewałam, za to ogromny plus dla autorki, bo wiedziała jak to rozegrać, żeby jeszcze bardziej utkwić mi w pamięci.
Nie pozostaje mi nic innego jak polecić i zabrać się za inne książki Picoult. Mam nadzieję, że już bez większego wahania.
Pani Picoult od jakiegoś czasu bardzo często gości na listach bestsellerów, czy książek, które koniecznie chce się przeczytać. Ja sama bardzo długo byłam przez to uprzedzona i teraz jestem na siebie okropnie zła, bo marnowałam tyle czasu na zastanawianie się. A nie ma, nad czym, trzeba po prostu przeczytać.
Główna bohaterka, Anna, pewnego dnia udaje się do adwokata...
To już druga książka Reginy Brett, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwsza: "Bóg nigdy nie mruga" jest światowym bestsellerem i mam nadzieję, ba, jestem o tym przekonana, "Jesteś cudem" pójdzie w jej ślady.
50 lekcji o tym, jak uczynić niemożliwe możliwym. Pięćdziesiąt felietonów pełnych cudownych osób, słów wsparcia, motywacji i wiary. Czytając tę książkę ma się wrażenie, że choćby nie wiadomo jak źle było, to tylko jakieś doświadczenie, które prowadzi do lepszej chwili, lepszego życia.
Regina Brett niewątpliwie jest czarodziejką słowa. Od jej felietonów wręcz nie można się oderwać. Każdy opowiada o kimś wyjątkowym, o ludziach, dzięki którym życie jest łatwiejsze, lepsze, radośniejsze. O chłopcu, którego rodziców nie było już stać na opłacanie mu czesnego w szkole, a który był przekonany, że pomimo wszystko zostanie neurochirurgiem. O mężczyźnie, który postanowił przebudować cały dom dziewczynce, która w każdej chwili mogła umrzeć. O właścicielce Szaletu Valerie, której motto brzmi "Lej jak z cebra" i która po prostu kocha swoją pracę.
Buzia sama się uśmiecha, gdy czyta się o takich ludziach. Pełnych radości z życia, wdzięcznych za każdy dzień, niosących pomoc innym, nie oczekując nic w zamian. "Jesteś cudem", to książka na dobry i zły humor. To wskazówka jak żyć, by ułatwić życie innym oraz jak pomóc komuś żyć, po prostu będąc przy nim, wspierając swoją obecnością.
Regina Brett jest doskonałym przykładem na wszystko to, o czym pisze w swojej książce. Pokonała raka, przeszła podwójną mastektomię, wypadły jej włosy, nie miała siły by wejść po schodach. Pomimo tego, nigdy nie przestała żyć i pracować, nigdy nie pozwoliła samej sobie się poddać. Obie jej książki są dowodem na to, że człowiek może wszystko, jeśli tylko tego na prawdę chce.
"Jesteś cudem" to już drugi tom niesamowitej energii, który zagości na mojej półce i do którego często będę wracać. Bogu dzięki za Reginę Brett.
To już druga książka Reginy Brett, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwsza: "Bóg nigdy nie mruga" jest światowym bestsellerem i mam nadzieję, ba, jestem o tym przekonana, "Jesteś cudem" pójdzie w jej ślady.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to50 lekcji o tym, jak uczynić niemożliwe możliwym. Pięćdziesiąt felietonów pełnych cudownych osób, słów wsparcia, motywacji i wiary. Czytając tę książkę ma się...