-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2014-01-01
2014-12-20
O książce Wiliama Goldinga słyszałam już bardzo dawno temu, ale do tej pory kojarzyła mi się, dość głupio zresztą, z kreskówką i Czesiem w roli głównej. Ostatnio zabrałam się za zdobywanie powieści, które na mojej liście czytelniczej widnieją od lat i w końcu udało się dorwać i "Władcę much".
Głównymi bohaterami książki Goldinga są mali chłopcy, którzy przetrwali katastrofę samolotu i wylądowali na bezludnej wyspie. Przeżyły tylko dzieci, które muszą się odnaleźć w nowej sytuacji i po prostu przeżyć. Wraz z rozwojem fabuły czytelnik obserwuje jak chłopcy sobie radzą, jak rozwiązują kwestię władzy w grupie, ale też jak pod wpływem stresu i bezsilności zmieniają się ich charaktery.
Powieść jest stosunkowo krótka, ale za to niesamowicie hipnotyzująca. Golding potrafi wprowadzić odbiorcę w swego rodzaju trans, zaszokować go, przerazić. Choć powieściowe wizje często są urojeniami chłopców, to z biegiem czasu zmieniają młodych bohaterów w chore istoty, których jedynym instynktem jest ten, żeby przeżyć.
"Władca much" jest momentami wręcz przerażający. Autor stworzył wyspę okrytą aurą tajemniczości, niebezpiecznego rytuału i psychozy. Jeszcze mocniej działa to na wyobraźnię, jeśli podkreślić, że na wyspie znajdują się tylko dzieci, które kojarzą się z niewinnością, a nie grą na śmierć i życie.
Powieść Williama Goldinga to bardzo dobra książka, którą zwyczajnie warto poznać. Ale myślę, że trzeba mieć na nią odpowiedni nastrój, bo to, co wydaje nam się zabawą, szybko zyskuje tam miano jednego z najmroczniejszych koszmarów.
O książce Wiliama Goldinga słyszałam już bardzo dawno temu, ale do tej pory kojarzyła mi się, dość głupio zresztą, z kreskówką i Czesiem w roli głównej. Ostatnio zabrałam się za zdobywanie powieści, które na mojej liście czytelniczej widnieją od lat i w końcu udało się dorwać i "Władcę much".
Głównymi bohaterami książki Goldinga są mali chłopcy, którzy przetrwali...
2014-08-19
2014-08-08
2013
Panią Rowling każdy bardzo dobrze zna za sprawą jej bestsellerowej sagi o Harrym Potterze. "Trafny wybór", to pierwsza książka pisarki skierowana do dorosłego odbiorcy (co nie znaczy, że Harry jest tylko dla dzieci ;)).
Małe miasteczko Pagford, w którym wszyscy żyją długo i szczęśliwie... stop, STOP, to nie ta bajka! Po pierwsze, nie każdy żyje tam długo, radny Barry FairBrother umiera na przykład w wieku czterdziestu kilku lat i to w swoją rocznicę ślubu. Całe miasto aż wrze, jak to Barry nie żyje?! Był takim dobrym człowiekiem. Z drugiej strony słychać też głosy satysfakcji, bo skoro Barry nie żyje, zwolniło się miejsce w radzie. Jeśli zasiądzie na nim odpowiednia osoba, mieszkańcy uwolnią się od dzielnicy Fields, która daje schronienie tylko marginesowi społecznemu. W ten oto sposób rozpoczyna się cicha wojna pomiędzy mieszkańcami, kandydatami do rady oraz ich dziećmi. Jedno jest pewne, to całe zamieszanie nie może skończyć się dobrze.
"Trafny wybór" to powieść pełna bohaterów o najróżniejszych charakterach, właściwie znajdziemy tam wszelkiego typ osobowości i wyglądu, jaki tylko możemy sobie wyobrazić - spalona solarium Samantha, agresywny rodzinny bokser Simon, ćpunka Terri i jej córka Krystal, gruby jak wieprz, przewodniczący rady Howard i wielu wielu innych.
Bardzo dużo w tej opowieści nienawiści i niezdrowej rywalizacji, która jak wiadomo, nie prowadzi nigdy do niczego dobrego. Czytało mi się całkiem dobrze, czasem jedynie przerastały mnie niektóre opisy. Niby zwykła książka, o miasteczku w Centrum Niczego, ale jednak wyjątkowo dobrze napisana, ukazująca wszelkie ludzkie wady.
Panią Rowling każdy bardzo dobrze zna za sprawą jej bestsellerowej sagi o Harrym Potterze. "Trafny wybór", to pierwsza książka pisarki skierowana do dorosłego odbiorcy (co nie znaczy, że Harry jest tylko dla dzieci ;)).
Małe miasteczko Pagford, w którym wszyscy żyją długo i szczęśliwie... stop, STOP, to nie ta bajka! Po pierwsze, nie każdy żyje tam długo, radny Barry...
2014
2014-03-03
2012-01-01
Inspiracją do napisania "Kłamczuch" dla autorki, były jej wspomnienia ze szkolnych lat. Faktycznie, książka może czytelnika z łatwością przenieść w te czasy, kiedy tworzyły się grupki przyjaciółek, dzieliło sekretami i starało się być jak najpopularniejszym.
Taką właśnie popularną nastolatką była Alison. Każdy chciał nią być, ale też większość jej za status nienawidziła. Ali miała oczywiście grupkę najwierniejszych przyjaciółek: Emily, Arię, Spencer i Hannę. Piszę "miała", bo zniknęła pewnej nocy i ślad po niej zaginął. Gdy pozostałe dziewczyny w końcu godzą się z jej śmiercią, zaczynają dostawać dziwne SMSy dotyczące faktów, o których wiedziała tylko Alison. Jak zareagują nastolatki? Czy uda im się utrzymać sekrety w tajemnicy?
Zabierając się za czytanie "Kłamczuch", mniej więcej wiedziałam, jakiego typu powieści mam się spodziewać. O książce, jak i o serialu nakręconym na jej podstawie, sporo się mówi i są to raczej opinie pozytywne. Ja również nie będę się wychylać przed szereg i książkę pochwalę.
Lekka, przyjemnie się ją czyta, niesamowicie wciąga. Jest to typowa młodzieżówka, literatura nieskomplikowana i dobra do celów mocno rozrywkowych. Dziewczyny przeżywają w niej wzloty i upadki, pod powłoką zwyczajnego nastoletniego życia, kryje się również kilka głębszych społecznych problemów jak bulimia, kradzieże, czy spotykanie się z dużo starszym mężczyzną.
Jedyne co mnie zastanawia, to zachowanie bohaterek, a raczej przełożenie powieści na rzeczywistość. Może zagranicą nastoletnie życie wygląda inaczej niż w Polsce, niemniej byłam zafascynowana tym, jak można uwielbiać swoje przyjaciółki, a jednocześnie być dla nich niemiłym. Czy, jak za cenę popularności można zmienić swój charakter, jak można zacząć być zaślepionym swoim "bywaniem". Ciekawe studium socjologiczne.
Podsumowując, lektura na pewno przypadnie do gustu młodszym odbiorcom, nastolatkom, które będą potrafiły zidentyfikować się z głównymi bohaterkami, ale i czytelniczkom, które po prostu mają ochotę na lekką i odmóżdżającą książkę. Ja z pewnością sięgnę po kolejne części
Inspiracją do napisania "Kłamczuch" dla autorki, były jej wspomnienia ze szkolnych lat. Faktycznie, książka może czytelnika z łatwością przenieść w te czasy, kiedy tworzyły się grupki przyjaciółek, dzieliło sekretami i starało się być jak najpopularniejszym.
Taką właśnie popularną nastolatką była Alison. Każdy chciał nią być, ale też większość jej za status nienawidziła....
2012-01-01
Anna Klejzerowicz jest Gdańszczanką, co zapewne tłumaczy miejsce akcji jej powieści. Spytacie pewnie: "Jak to, Gdańsk? Przecież Gejsze są z Japonii!". Macie rację, co tylko potęguje fakt, jak dużo zamieszania może wprowadzić sądzenie książki po okładce.
Przejdźmy do sedna sprawy. Gejszy w "Cieniu gejszy" jest właśnie jedynie cień. Akcja toczy się w Gdańsku, gdzie mieszka Emil Żądło ze swoją prawie żoną, Martą. Mężczyzna jest dziennikarzem, który wcześniej pracował w policji. Pewnego dnia, Marta dopytuje go o śmieszne i dosyć niedorzeczne posty umieszczane na różnego typu forach internetowych, podpisane nazwiskiem Emila, a dotyczące japońskich drzeworytów. Główny bohater, oczywiście nie ma bladego pojęcia o drzeworytach. Niestety owe notatki, wciągają go w niebezpieczną sprawę, w której już zaczęli ginąć ludzie.
Przyznaję bez bicia - przyciągnął mnie tytuł, okładka i to, że książka była na mojej czytelniczej liście. Nie zapoznałam się z notą wydawcy, stąd moje zdziwienie, gdy zamiast eterycznej Japonii dostałam... kryminał. Akcja rozgrywa się niejako w dwóch wymiarach. Pierwszy, to teraźniejszość, czyli historia Emila oraz zagadki mało wartych, ale wyjątkowo pięknych drzeworytów sprzed setki lat. Drugi natomiast, to niejasna historia powstania tych dzieł, nieco romantyczna i intrygująca.
Książkę czyta się przyjemnie i szybko. Można się dzięki niej dowiedzieć co nieco o japońskiej sztuce tworzenia drzeworytów, co dla mnie było bardzo ciekawe, bo do tej pory nie miałam o tym pojęcia. Niektóre opisowe fragmenty mnie nużyły, czasem denerwowała niedomyślność bohaterów, ale ogólnie z lektury jestem zadowolona. Kto szuka w "Cieniu gejszy" Japonii, ten pewnie będzie zawiedziony, ale jeśli macie ochotę na powieść rozrywkową, to dobrze trafiliście.
Anna Klejzerowicz jest Gdańszczanką, co zapewne tłumaczy miejsce akcji jej powieści. Spytacie pewnie: "Jak to, Gdańsk? Przecież Gejsze są z Japonii!". Macie rację, co tylko potęguje fakt, jak dużo zamieszania może wprowadzić sądzenie książki po okładce.
Przejdźmy do sedna sprawy. Gejszy w "Cieniu gejszy" jest właśnie jedynie cień. Akcja toczy się w Gdańsku, gdzie mieszka...
2012-01-01
Z Michelle Moran miałam przyjemność zapoznać się przy okazji lektury jej debiutanckiej powieści pt. "Nefertiti". Książka przypadła mi do gustu, stąd decyzja, by przeczytać inne książki autorki.
Wojna zazwyczaj zbiera ze sobą krwawe żniwo i nie inaczej było, gdy Starożytny Rzym walczył z Grecją. Kiedy stało się jasne, że Grecji uratować nie można, jej władcy, Marek Antoniusz i Kleopatra, wybierają honorową śmierć osieracając trójkę swoich dzieci. Od tego dnia Selena, jej brat bliźniak Aleksander i mały Ptolemeusz, zostają przymusowymi obywatelami Rzymu. Jak potoczą się losy dzieci królów i co stanie się, gdy dorosną na tyle, że zaczną zagrażać Rzymowi?
Powiem bez ogródek - kolejny strzał w dziesiątkę. Tym razem z pięknej Grecji, przenosimy się do niemal ascetycznego Rzymu, w którym wszystko planowane jest tak, by nie rozgniewać ludu. Tłumy niewolników, co za tym idzie, rebelie Czerwonego Orła, surowe rządy Oktawiana i jego żony Liwii, a w tym wszystkim Selena - dorastająca dziewczyna, która nawet w obcym kraju, jakby nie było w niewoli, nie boi się spełniać swoich marzeń i robi wszystko, nawet za cenę gniewu cesarza, by realizować raz postanowione sobie cele.
Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, autorka postarała się, by na stosunkowo małej liczbie stron zawrzeć długą historię. Bohaterów jest całkiem sporo, ale nie ma problemu z ich zapamiętaniem. Jedynym minusem było dla mnie zakończenie, którego nie trudno było się domyślić. Szkoda, bo ogólnie lektura bardzo dobra, oddająca realia i wciągająca. Polecam.
Z Michelle Moran miałam przyjemność zapoznać się przy okazji lektury jej debiutanckiej powieści pt. "Nefertiti". Książka przypadła mi do gustu, stąd decyzja, by przeczytać inne książki autorki.
Wojna zazwyczaj zbiera ze sobą krwawe żniwo i nie inaczej było, gdy Starożytny Rzym walczył z Grecją. Kiedy stało się jasne, że Grecji uratować nie można, jej władcy, Marek...
2013-01-01
2012-01-01
O Oldze Rudnickiej słyszałam już od kilku osób, a że były to same pochwały, to nie wahałam się wypożyczyć dowolnej z jej książek.
Tytułowa Lilith w mitach uważana była za sukuba, który wysysa z mężczyzn nasienie i zabija noworodki. Powieść Olgi Rudnickiej przenosi nas w czasy bardziej współczesne, mianowicie do Lipniowa, gdzie wraz z mężem przeprowadza się ciężarna Lidka. Dom, w którym zamieszkuje młode małżeństwo owiany jest tajemnicą, Lidka nie potrafi spokojnie przespać w nim całej nocy, wpada więc na pomysł, że może zasięgnąć języka na mieście i przy okazji zorientować się troszkę w jego topografii.
Całkiem przypadkiem wybiera się do księgarni, gdzie z miejsca zaprzyjaźnia się z Edytą, jej właścicielką, która opowiada kobiecie krwawą historię Lipniowa związaną z procesami czarownic. Nic więc dziwnego, że gdy po miasteczku zaczynają krążyć plotki o ginących młodych dziewczynach, kobiety, z pomocą miejscowego policjanta, pragną pomóc jakoś w śledztwie. Jakie tajemnice skrywa mały Lipniów?
Takie kryminały lubię. Ciekawe tło historyczne, dobrze zawiązana intryga, sekta wpływowych ludzi, którzy świetnie zacierają za sobą ślady i tylko trzy osoby, które za wszelką cenę chcą dociec prawdy. Czyta się szybko, bo akcja ciągle wzbogacana jest nowymi wątkami, które podnoszą poziom adrenaliny i ciekawość czytelnika. Nie brakuje mocnych wrażeń, ale i wątku romansowego, więc myślę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Zachęcam do lektury.
O Oldze Rudnickiej słyszałam już od kilku osób, a że były to same pochwały, to nie wahałam się wypożyczyć dowolnej z jej książek.
Tytułowa Lilith w mitach uważana była za sukuba, który wysysa z mężczyzn nasienie i zabija noworodki. Powieść Olgi Rudnickiej przenosi nas w czasy bardziej współczesne, mianowicie do Lipniowa, gdzie wraz z mężem przeprowadza się ciężarna Lidka....
2012-01-01
To już moje drugie czytelnicze spotkanie z Walterem Moersem. Jego książki cechuje to, że są dużego formatu (więc niełatwo je przeoczyć), z piękną okładką przenoszącą nas w baśniowy świat.
Przy czytaniu pierwszej książki pisarza, "Miasta śniących książek" miałam mieszane uczucia. Niby byłam zachwycona pomysłem, fabułą i bohaterami, ale coś ciągle mi przeszkadzało w przyjemności lektury. Teraz dowiedziałam się, co to takiego, za chwilkę również się tym z wami podzielę.
Rumo, to taka znana w całej Camonii gra w karty. Jest to również imię małego Wolpertinga, który poprowadzi czytelnika przez karty powieści. Rumo poznajemy, gdy jest jeszcze szczenięciem (bo to taka szczególna odmiana psa jest) i pławi się w luksusach fernhachów. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ląduje on wraz z swoim państwem na Czarcich Skałach, gdzie poznaje Szmejka. Szmejk tłumaczy bohaterowi, na czym właściwie polega bycie Wolpertingiem. A skoro Rumo już to wie, może się zabrać wykonywanie zawodu, który wolpertingom wychodzi najlepiej - za walkę. I tutaj zaczyna się historia Rumo sensu stricto. Wyruszamy wraz z nim na poszukiwanie jego Srebrnej Nici, po drodze przeżywając masę fascynujących przygód.
Dobrze, Rumo już znacie, wróćmy więc do tematu moich mieszanych uczuć. Są one zmieszane, gdyż Moers nie pisze standardowo i w sposób, do którego byłam przyzwyczajona. Ciekawie, ale rozwlekle. Czasem miałam dosyć tego mozolnego opisywania, aczkolwiek, jeśli głębiej by się nad tym zastanowić, bez tego ślimaczego tempa, książki pisarza straciłyby cały swój urok.
Plus, nawet dwa, za szatę graficzną. Chciałoby się rzec, jak z bajek dla dzieci. I właściwie miałoby się wtedy rację, bo myślę, że książki Moersa trafią również do młodszych odbiorców, a ilustracje w nich zawarte świetnie urozmaicą czytanie. Jest to też szansa na bliższe zaznajomienie się z bohaterami, którzy nie tylko mają specyficzne nazwy, ale również wyglądają stosownie do nich.
I "Rumo i cuda w ciemnościach" i "Miasto śniących książek", to książki, które warto choć spróbować przeczytać. Są mocno specyficzne, ale przenoszą czytelnika do bardzo dobrze skonstruowanego i wykreowanego z największą szczegółowością świata, pełnego fantastycznych stworów. Ja się do tego przekonałam, więc sięgnę po jeszcze jedną książkę autora. Miło tak czasem pobyć znów dzieckiem
To już moje drugie czytelnicze spotkanie z Walterem Moersem. Jego książki cechuje to, że są dużego formatu (więc niełatwo je przeoczyć), z piękną okładką przenoszącą nas w baśniowy świat.
Przy czytaniu pierwszej książki pisarza, "Miasta śniących książek" miałam mieszane uczucia. Niby byłam zachwycona pomysłem, fabułą i bohaterami, ale coś ciągle mi przeszkadzało w...
2012-01-01
Gdy zaczynałam czytać serię „Jutro”, starałam się dozować ją sobie w odpowiednich odstępach czasu, żeby zbyt szybko nie pozbawić się przyjemności z lektury. Początkowo mi się udawało, ale coś w moim systemie musiało zawieść, bo bardzo szybko zbliżam się ku końcowi.
Pięcioro nastolatków – Ellie, Fi, Homer, Lee i Kevin, na dobre zadomawiają się w Piekle i Wirawee po odrzuceniu przez Kanadyjczyków. Tym razem nie przyświeca im destrukcyjny cel, chcą jedynie znaleźć swoje rodziny i choć przez chwilkę z nimi porozmawiać. Ludzkie losy biegną jednak różnym torem i ostatecznie bohaterowie lądują w miejscu, w którym bardzo chcieli być, ale które oznacza dla nich kłopoty, jakich do tej pory jeszcze nie mieli.
Zaciekawieni? Mam nadzieję, że tak, bo kto jeszcze nie poznał tych nastolatków, powinien żałować i czym prędzej nadrabiać straty. O ile część czwarta wydawała mi się nieco spokojniejsza od poprzednich, tak piąta, w świetnym stylu nadrobiła straty.
Nie mogę doczekać się kolejnej części, choć wielkimi krokami zbliżam się do końca i myślę, że jak już dobrnę do ostatniej strony, ostatniej części, będzie mi smutno, że zabawa skończona. John Marsden niewątpliwie stworzył serię odpowiednią dla każdego czytelnika, nie ważne czy młodego, czy starszego. Czyta się to w ekspresowym tempie, idealna rozrywka pomiędzy cięższymi lekturami. Na pewno spodoba się fanom szybkiej i dynamicznej akcji. Po raz kolejny nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić.
Gdy zaczynałam czytać serię „Jutro”, starałam się dozować ją sobie w odpowiednich odstępach czasu, żeby zbyt szybko nie pozbawić się przyjemności z lektury. Początkowo mi się udawało, ale coś w moim systemie musiało zawieść, bo bardzo szybko zbliżam się ku końcowi.
Pięcioro nastolatków – Ellie, Fi, Homer, Lee i Kevin, na dobre zadomawiają się w Piekle i Wirawee po...
2012-01-01
Jakub Małecki jest autorem dwóch powieści i zbioru opowiadań. Był nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2009.
„Dżozef” od dłuższego już czasu widniał na mojej liście książek do przeczytania. Oczywiście nie pamiętałam dlaczego (też tak macie?), na szczęście po zagłębieniu się w fabułę, szybko doznałam olśnienia.
Główny bohater, Grzegorz, trafia do szpitala na operację złamanego nosa. Na sali poznaje Kurza, Marudę i Czwartego, jak nazywa ich w myślach. Powoli poznaje swoich współlokatorów, Maruda, ku uldze wszystkich pacjentów, szybko zostaje wypisany, natomiast Czwarty… Czwartemu się pogarsza i w gorączce opowiada mężczyznom historię swojego życia. W trakcie opowieści, w szpitalu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, znikają sale i drzwi. Czyżby za wszystkim stał nękający Pana Staszka (Czwartego), Kozioł Drewniak?
A co z tym wszystkim wspólnego ma tytułowy Dżozef? Dżozefem okazuje się być Joseph Conrad, autor m. in. „Lorda Jima”. Czwarty, jest bardzo zżyty z tym pisarzem, zna na pamięć długie fragmenty jego powieści, co więcej, czasem utożsamia się z tym człowiekiem. Dżozef pozwala mu uwolnić się od Kozła Drewniaka, przenieść w inny świat, do którego to straszne zwierzę nie ma dostępu.
Powieść z kartki na kartkę wciąga czytelnika bardziej. Historia Staszka nabiera rozpędu, napięcie rośnie i nic nie zwiastuje pozytywnego zakończenia. To jakby dwie powieści, które wzajemnie się uzupełniają, dopowiadają. Do końca nie wiem jak opisać emocje, które towarzyszyły mi przy lekturze tej książki. Na pewno największy strach wzbudzał Kozioł Drewniak, którego kolejnych ruchów nie można było przewidzieć, przygotować się na nie.
Głównym bohaterem „Dżozefa” jest Grześ, aczkolwiek to nie on gra tutaj pierwsze skrzypce. Dyrygentem jest Pan Staszek i smutna historia jego życia pozbawionego szczęścia. Powieść niesie ze sobą przesłanie, by korzystać z każdej dobrej chwili, jaka jest nam dana, bo są ludzie, którzy w ogóle nie mają szansy na spędzanie cudownych chwil w gronie najbliższych. Bardzo dobra, zapadająca w pamięć historia.
Jakub Małecki jest autorem dwóch powieści i zbioru opowiadań. Był nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2009.
„Dżozef” od dłuższego już czasu widniał na mojej liście książek do przeczytania. Oczywiście nie pamiętałam dlaczego (też tak macie?), na szczęście po zagłębieniu się w fabułę, szybko doznałam olśnienia.
Główny bohater, Grzegorz, trafia do szpitala na...
2013-01-01
Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.
Główna bohaterka, Alicja Tabor, po 15 latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać do gazety, w której pracuje reportaż o trójce zaginionych tam dzieci. Kobieta czuje, że nadszedł właściwy czas, by zostawić za sobą smutną przeszłość, zmierzyć się z jej duchami i wyjść z tej potyczki zwycięsko. W Wałbrzychu czeka na nią dom, którym opiekuje się jej sąsiad Albert, dawny przyjaciel jej ojca. A w domu? Masa wspomnień, głosów, milion zagadek do odkrycia. Jedna przykra opowieść, jak lawina, ciągnie za sobą następną. Nie wiadomo już czy więcej beznadziei niosą historie dzieci, czy fakty z dzieciństwa samej Alicji. A może to wszystko w jakiś chory sposób się ze sobą łączy?
Nazywa się Alicja i mówią na nią Pancernik. Jest zamknięta w sobie, nie potrafi kochać bez opamiętania, bo boi się, że mogłaby się przywiązać do kogoś, kto pewnie prędzej czy później ją opuści. Kiedyś była Wielbłądką, dziewczynką o wielbłądzim kolorze włosów, którą wychowała starsza siostra Ewa, a może nie Ewa, tylko przyszła znana aktorka Daisy Tabor. Piękna Ewa schizofreniczka, w którą jednej nocy weszły kotojady.
„Ciemno, prawie noc” to powieść, którą ciężko jest opisać zwykłymi słowami, która jest wręcz magiczna w swojej prostocie. Łatwiej jest mówić o niej w kwestiach moralnych poruszanych na jej łamach. Tak, ta książka przepełniona jest złem i nienawiścią do świata i ludzi. Przeplata się w niej sen z rzeczywistością, prostota człowieka i jego zezwierzęcenie. Wspomnienia, masa wspomnień tak trudnych do przyjęcia. Porwania dzieci, molestowanie seksualne, choroby psychiczne, pornografia, pedofilia, kotojady… Aż strach wymieniać dalej. I wśród tego wszystkiego, absolutnie fantastyczna postać transwestytki oraz zwykli ludzie o prostych i dobrych sercach, kociary, jakie znajdziemy w każdym mieście i rudy Hans z NRD.
„Ciemno, prawie noc” to ponad 500 stron, od których ciężko jest się oderwać, które biją czytelnika w twarz prawdą, okrucieństwem, smutkiem i walką. Walką o życie małych, niczemu niewinnych istot, o wygraną z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, walką o dobro. O jego kruche resztki, w tym dziwnym świecie.
Jedyne, co w tej powieści podobało mi się mniej, to trzy rozdziały, o jakże wymownych tytułach „Bluzg”. Są to teksty w formie rozmów na czacie ogólnym danego miasta. Autorka zachowała tam oryginalną (aż do przesady) pisownię, wszystkie przekleństwa, niestworzone historie i zwykłe nieuctwo. Ciężko mi się to czytało, choć z drugiej strony, ta ludzka nienawiść, która aż kipiała z każdego zdania, była wręcz fascynująca i hipnotyzująca.
Cóż więcej mogę powiedzieć? Pani Bator odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że Nagroda Nike należy jej się bez zastrzeżeń. Choć książka jest mocno przerażająca tematyką, jaką porusza, to nie ma wątpliwości, że napisana została świetnie. Cieszę się, że są w Polsce takie pisarki. Brawo!
Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.
Główna bohaterka,...
2013-01-01
2013-01-01
Ciężko sobie wyobrazić, by wśród prawdziwych moli książkowych znalazł się jeszcze taki, który nie słyszał o serii „Jutro”. Sama przez długi czas zwlekałam z lekturą, teraz za to nadrabiam z prędkością karabinu maszynowego, a sprawę mam tym ułatwioną, że nie muszę czekać na wydanie kolejnych części, bo wszystkie są już na polskim rynku.
Część czwarta różni się troszeczkę od swoich poprzedniczek. Inaczej się zaczyna, bo wreszcie nie w Piekle, inaczej przebiega, bo i Wirrawee już nie jest takie samo jak przed inwazją. Teraz znajomy teren został przekazany w ręce nowych dzierżawców i nie można się już po nim swobodnie poruszać. Patrole również są zaostrzone, co nie dziwi, patrząc na szkody, których do tej pory przysporzyli bohaterowie. Może właśnie dlatego, kolejny z ich wypadów nieco wymyka się spod kontroli. Zakończenie również w jakiś sposób odbiega od przyjętego przez Marsdena schematu. Aż nie mogę się doczekać ostatecznego starcia.
Standardowo już, jak w przypadku poprzednich części, i z tą rozprawiłam się za jednym zamachem. Nie potrafię inaczej, powieści te są stosunkowo krótkie, więc nie jest wyczynem połknąć je na raz, a ja po prostu muszę wiedzieć wszystko od razu. I już. Niektórzy mieli tak podobno z Harrym Potterem, co dla mnie jest troszkę abstrakcyjne, bo to przecież cegły niepospolitych rozmiarów.
Coraz częściej zadaję sobie pytanie jak cała historia się zakończy. Znając Marsdena, będzie to coś mocnego, co czytelnik siłą rzeczy zapamięta na dłużej. I do czego będzie chciał za jakiś czas wrócić.
Jak dla mnie cała seria mogłaby trwać bez końca, chociaż zdaję sobie sprawę, że to absolutnie niewykonalne i pewnie i mnie by się po jakimś czasie znudziło. Nie chcę za wiele zdradzać, cały opis wyszedł mi jak masło maślane, mam nadzieję, że przemówi to jednak na korzyść książki. Bo serię tą warto znać. Może nie jest to bestseller tak potężny jak Harry Potter, ale kto wie, może już wkrótce i takiego porównania się dorobi.
Ciężko sobie wyobrazić, by wśród prawdziwych moli książkowych znalazł się jeszcze taki, który nie słyszał o serii „Jutro”. Sama przez długi czas zwlekałam z lekturą, teraz za to nadrabiam z prędkością karabinu maszynowego, a sprawę mam tym ułatwioną, że nie muszę czekać na wydanie kolejnych części, bo wszystkie są już na polskim rynku.
Część czwarta różni się troszeczkę od...
2013-01-01
To moje drugie, i na pewno nie ostatnie, spotkanie z Wojciechem Jagielskim, reporterem wojennym, dziennikarzem "Gazety Wyborczej" oraz autorem nominowanym do Nagrody Nike za książkę o Afganistanie pt. "Modlitwa o deszcz".
"Nocnych wędrowców" początkowo chciałam włączyć do mojej pracy licencjackiej, niestety jest ona napisana w trochę innym stylu niż "Wypalanie traw" i, mimo iż obie traktują o Afryce, to nie łączą się ze sobą tematycznie (pisałam o apartheidzie).
Główni bohaterowie "Nocnych wędrowców", to w większości dzieci. Niestety nie są to słodkie dzieciaczki, do których każdy z nas jest przyzwyczajony. To mali partyzanci, ośmio, dziewięcioletni zabójcy, którzy nie wahają się odebrać komuś życia nawet z największym okrucieństwem.
Jagielski rozmawia z jednym z chłopców, Samuelem, który został uratowany z buszu i przechodził "leczenie" w ośrodku w Gulu. Reporter stopniowo poznaje losy chłopca, słucha o tym, jak chłopak musiał zabijać, by ratować swoje życie.
Ale ta książka to nie tylko historia małych zabójców, to też relacja z krwawych rządów w Ugandzie. Autor przedstawia czytelnikowi sylwetki kolejnych władców. Tych, którzy Ugandę sprowadzili niemal na skraj nędzy oraz tych, którzy odbudowali kraj i poczuli się niezwyciężeni, niemal nietykalni.
"Nocni wędrowcy" to reportaż literacki, który łatwo się czyta. Czasem mamy wręcz wrażenie, że wszystko o czym Jagielski pisze, to literacka fikcja. Wydarzenia opisane w książce są w naszym świecie postrzegane jako niemożliwe, dlatego tak trudno nam w nie uwierzyć, bo który normalny dorosły bałby się w Europie małego chłopca? Jakie wojsko drżałoby ze strachu przed oddziałem bezbronnych dzieci?
Nie potrafię wyobrazić sobie strachu tych maluchów, które były porywane ze swoich wiosek i szkolone by zabijać i samemu nie dać się zabić, a nawet jeśli udało im się wrócić, to zazwyczaj wykluczano je ze społeczeństwa, bo się ich bano.
Ta książka Wojciecha Jagielskiego spodobała mi się nieco mniej niż "Wypalanie traw". W tej drugiej autor mocniej odgradzał się od opowiadanej historii, dzięki czemu mogłam głębiej się w nią wczuć. Tutaj natomiast przeprowadzał wywiady i sam stał w centrum uwagi. Jest to ciekawe o tyle, że czytelnik ma szansę zdać sobie sprawę z tego, że reporter, osoba, która pisze książkę, też jest człowiekiem, też może sobie z pewnymi sprawami nie radzić i też może zastanawiać się, jak do takich tragicznych sytuacji w ogóle dochodzi.
"Nocni wędrowcy", to przede wszystkim lektura dla osób lubiących reportaże i relacje z podróży do odległych kontynentów i innych kultur. To książka dla czytelników, którzy nie boją się kontrowersyjnych tematów i historii, które nie mieszczą się w rozumieniu Europejczyków. Wojciech Jagielski pisze w sposób bardzo obrazowy i przemawiający do odbiorcy, więc spotkanie z nim gwarantuje nie tylko zaspokojenie czytelniczego głodu, ale również zdobycie nowej wiedzy o innych rejonach świata.
To moje drugie, i na pewno nie ostatnie, spotkanie z Wojciechem Jagielskim, reporterem wojennym, dziennikarzem "Gazety Wyborczej" oraz autorem nominowanym do Nagrody Nike za książkę o Afganistanie pt. "Modlitwa o deszcz".
więcej Pokaż mimo to"Nocnych wędrowców" początkowo chciałam włączyć do mojej pracy licencjackiej, niestety jest ona napisana w trochę innym stylu niż "Wypalanie traw"...