-
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać1 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant2 -
Artykuły
Zwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
W Warszawie jest okolica, którą zwą Mordorem. Przyjęło się to tak dobrze, że nawet w reklamach firm, które przenoszą swoje siedziby w inne dzielnice Warszawy, pojawia się "Przenosimy się z Mordoru". To chyba najlepiej pokazuje, jak bardzo w świadomości społeczeństwa zakotwiczony jest świat, który stworzył Tolkien.
"Władcy Pierścieni" nie trzeba nikomu przedstawiać. Każdy, kto żyje na tym świecie, chociaż raz słyszał imię Froda, Gandalfa i Aragorna. Wśród studentów krąży żart "you shall not pass", który przed egzaminami rozładowuje nagromadzone napięcie. Nikomu obcy nie jest Gollum. Do Śródziemia - to jeden z popularniejszych kierunków urlopowych, szkoda tylko, że wyłącznie we własnej głowie. O książce tej powiedziano już chyba wszystko i każda recenzja, każda ocena będzie powtórzeniem tego, co wszyscy już dobrze wiemy. "Władca Pierścieni" może się nie podobać, istnieją tacy, którzy fantastyki w żadnej odsłonie nie trawią - ale każdy, dosłownie każdy musi przyznać, że jest to niezwykłe dzieło.
Przyznaję bez bicia, jestem ogromną fanką Tolkiena. Co roku łapię za moje tomiszcza "Władcy..." i zaczytuję się w historii, która podbiła moje serce. I mimo, że od dobrych trzynastu lat co roku zapuszczam się do Śródziemia, za każdym razem odnajduję w tej historii coś nowego. Czy jest to jedno zdanie, nad którym wcześniej tylko przepłynęłam wzrokiem, czy słowo, któremu w poprzedniej lekturze przydałam inne znaczenie, każda lektura obfituje w nowe, ciekawe doznania.
Cóż mogę jeszcze dodać? Chyba tylko tyle, że dla mnie to już klasyka literatury. Amen.
W Warszawie jest okolica, którą zwą Mordorem. Przyjęło się to tak dobrze, że nawet w reklamach firm, które przenoszą swoje siedziby w inne dzielnice Warszawy, pojawia się "Przenosimy się z Mordoru". To chyba najlepiej pokazuje, jak bardzo w świadomości społeczeństwa zakotwiczony jest świat, który stworzył Tolkien.
"Władcy Pierścieni" nie trzeba nikomu przedstawiać. Każdy,...
2016-12-06
Dobra jest to książka, co pomysł ma ciekawy, a i wykonanie niezłe.
Jestem fanką fantastyki i na najbliższy rok postanowieniem moim jest, by przeczytać 52 książki z tej dziedziny właśnie. Dlaczego o tym mówię? A to dlatego, by wyjaśnić, że właśnie do fantastyki podejście mam szczególne. Jak już mi się coś spodoba - to bardzo, gdy znowu nie - to też bardzo.
"Sekta zabójców" należy do tych książek, które spodobały mi się bardzo. Wydawać by się mogło, że w powieściach fantasy było już wszystko: smoki, elfy, krasnoludy, gnomy, czarodzieje, bogowie... Do wyboru do koloru. I tutaj autorka niezbyt odbiega od, pozwolę sobie użyć stwierdzenia, standardowej wizji świata fantasy. Bo są i smoki, i elfy, i gnomy, i czarodzieje, i bogowie. Niemniej historia, w którą wplątała ona Dubhe (główną bohaterkę, stety-niestety nastolatkę), jest jednak nowością. I to nowością całkiem ciekawą, którą dobrze się czyta i która wciąga.
Mała Dubhe zabija kolegę. Oczywiście to był przypadek, przecież nie chciała. Jednakże starszyzna wnioski jest nieprzebłagana, wydalają dziecko z wioski. Traf chciał, że dziewczynkę przed tragicznym losem (śmiercią, gwałtem?) ratuje zabójca, a mała czepia się go jak tonący brzytwy. Wiele lat później Dubhe jest najlepszym złodziejem w mieście, lecz jej los, los zabójczyni - ciągnie się za nią jak cień. By za wiele z fabuły nie zdradzać, dodam jeszcze, że wówczas Światem Wynurzonym rządzi dyktator Dohor, przeciwko któremu wciąż działa ruch oporu, zaś gdzieś w podziemiach pewnej świątyni kolejnych zabójców szkoli się na chwałę Thenaara.
Powieść podobała mi się na tyle, by sięgnąć po kolejną część. Moim zdaniem autorka nie popadła w nachalny romantyzm, jaki zdarza się często w powieściach napisanych przez kobiety (patrz: Meyer, toż to romansidło, a nie horror - mimo wampirów). A wątek romantyczny jeden czy drugi jest. Również na plus oceniam mnogość ciekawie zarysowanych postaci.
Polecam.
Dobra jest to książka, co pomysł ma ciekawy, a i wykonanie niezłe.
Jestem fanką fantastyki i na najbliższy rok postanowieniem moim jest, by przeczytać 52 książki z tej dziedziny właśnie. Dlaczego o tym mówię? A to dlatego, by wyjaśnić, że właśnie do fantastyki podejście mam szczególne. Jak już mi się coś spodoba - to bardzo, gdy znowu nie - to też bardzo.
"Sekta...
2016-04-13
Żebyśmy się zrozumieli - podziwiam Maję Sontag za to, że zdecydowała się na podróż dookoła świata, że spełnia swoje marzenia i że przeżyła z pewnością przygodę życia. To odważna kobieta, która poradziła sobie sama w dalekich krajach, często z dala od cywilizacji, w sytuacjach podbramkowych. Tak, za to ją podziwiam. Ale...
...ale Maja Sontag to nie pisarka. A ta książka to naprawdę nic szczególnego. Czasami mam wrażenie, że Maja nie miała już o czym napisać, więc pisała o bzdurach. Czasami? Oj, chyba jestem zbyt łagodna. Często. Zdecydowanie chętniej poczytałabym o ludziach, kulturze, zwyczajach - tego przewodniki nie oferują, a Maja miała niepowtarzalną okazję poznać to wszystko na własnej skórze - niż o jej przygodach transportowych. O tym, jak jechała z lotniska na lotnisko, jak się prawie spóźniła. Ok, to może i jest ważne na daną chwilę, w dzienniku można zapisać - ale już nie w książce dla szerokiej publiczności. Nie rozumiem też, jak może to pomóc przyszłym podróżnikom. Biegłam, biegłam spóźniona, ale dobiegłam - jaki z tego wniosek? Miałam szczęście. Chyba nie ma się czym chwalić. Mogłabym podać i inne przykłady, ale po co? Dziewczyna spełniła marzenie, wyjechała w świat i super, wezmę z niej przykład. A o książce zapomnę.
A więc - podziwiam odwagę, zazdroszczę wrażeń, ale książka wypada przy tym blado.
Żebyśmy się zrozumieli - podziwiam Maję Sontag za to, że zdecydowała się na podróż dookoła świata, że spełnia swoje marzenia i że przeżyła z pewnością przygodę życia. To odważna kobieta, która poradziła sobie sama w dalekich krajach, często z dala od cywilizacji, w sytuacjach podbramkowych. Tak, za to ją podziwiam. Ale...
...ale Maja Sontag to nie pisarka. A ta książka to...
2016-07-27
Ciekawy był wątek kryminalny. Amen. To wszystko, co dobrego mogę o tej książce powiedzieć. A i z tym wątkiem kryminalnym nie było tak znowu niezwykle, bowiem właściwie zaskoczona nie byłam w nim niczym. Nie tylko samym rozwiązaniem, ale także wątkami pobocznymi. To, co mi się nie podobało, mogę wyliczać i wyliczać, ale po co? Przeczytałam, odhaczyłam, zapomnę, po Tess pewnie znowu sięgnę zwiedziona nadzieją, że napisała coś fajnego. A znowu dostanę bardziej romans niż cokolwiek innego z rażącym tandetą zakończeniem happily ever after.
Ciekawy był wątek kryminalny. Amen. To wszystko, co dobrego mogę o tej książce powiedzieć. A i z tym wątkiem kryminalnym nie było tak znowu niezwykle, bowiem właściwie zaskoczona nie byłam w nim niczym. Nie tylko samym rozwiązaniem, ale także wątkami pobocznymi. To, co mi się nie podobało, mogę wyliczać i wyliczać, ale po co? Przeczytałam, odhaczyłam, zapomnę, po Tess...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-15
Ależ rozczarowanie!
Zaczyna się dobrze. Morderstwo na Giewoncie, tajemnicza moneta w ustach. Ale dalej jest tylko gorzej. Najpierw odsuwają jakiegoś szeregowego (ale podobno dobrego, inteligentnego i wnikliwego) śledczego od sprawy (podobno, żeby przypadkiem nie rozwiązał tej zagadki). Potem ten wyjęty spod prawa (bo na przesłuchanie dyscyplinarne, które pojawia się ni z tego, ni z owego, się nie stawia, oczywiście) bohater znajduje pomoc (i w zamian ofiaruje swoją) w dziennikarce (która oczywiście na tej historii chce się wybić). Uciekają przed jeszcze przed chwilą kolegami Forsta (bo tak się zwie ten główny bohater) i ukrywają się u niczego niepodejrzewającej staruszki (niczego tzn. tego, że ukrywa hm... dwoje zbiegów? Jak zwał, tak zwał). Za chwilę odnajduje ich CBA, CBŚ czy bóg jeden wie, co za jednostka ze snajperami (bo na jednego śledczego trzeba od razu wysyłać cały szwadron snajperów), ów śledczy przestrzeliwuje dłoń swojego szefa (który za dobrze zna Forsta, żeby nie czuć, że coś tu śmierdzi). Oczywiście cały czas Forst chce jedynie odnaleźć tajemniczego mordercę z Giewontu. Uciekają (jakimś cudem), jednak niedługo zostają odnalezieni. I to przez taką osobistość! Sam minister (spraw wewnętrznych, a nie sprawiedliwości, a to ciekawy myk) zleca Forstowi i jego prawej ręce Oldze poszukiwanie sprawcy. Wyjeżdżają zatem na Białoruś (a to ich zagnało aż za wschodnią granicę), a tutaj długo sobie nie pochodzą na wolności. Jedno uderzenie w brzuch, trzy kopnięcia w nerki, kilka razy pięścią w twarz i Forsta rodzona matka by nie poznała. Ale oczywiście udaje mu się jakąś bajeczkę sprzedać Białorusinom i już go wiozą (oczywiście z Olgą) do Moskwy. Tam odkrywają, że z monetami (bo, och, nie wspomniałam? Trupów z monetą w ustach było więcej i to rozsianych po całej wschodniej Europie!) to jakaś grubsza sprawa się wiąże. Jakaś sekta religijna i zaginione zwoje z Jordanii (albo Izraela, Iraku, Egiptu czy gdzie to tam było, nieistotne). No, ale Olga i Forst są w Rosji, to co ich tutaj może czekać? Oczywiście Olga staje przed sądem (jakieś zmyślone zarzuty, ale spokojnie, uniewinniają ją i wraca do Polski, prosto w objęcia pana ministra). Forst tymczasem budzi się w więzieniu dla największych recydywistów (oczywiście znowu zostaje zbity, że aż dziw, że wyżył i nawet planuje ucieczkę). Ucieka, rzecz jasna, znajduje się w Kazachstanie, a Kazachowie okazują się bardzo przyjaźni. I pomagają mu dostać się do Polski. Tymczasem Olga poleciała do Stanów (chyba samolotem ministra, Skarbowi Państwa się powodzi), pogadała z pastorem o tym, że treść zwojów przewróciłaby do góry nogami chrześcijańską wiarę. Forst dostaje nowe zęby (oczywiście już w Polsce i na rachunek Skarbu Państwa). Coś z Olgą kombinują, trop wiedzie na Ukrainę. Tam trafiają do domu Łowotara, zbrodniarza banderowskiego. On im, oczywiście, opowiada całą prawdę. Forst strzela mu w głowę (oczywiście) i zakopują gdzieś w lesie. Fantastyczny z Forsta policjant, zazdrościć takiego w szeregach, każdy obywatel może czuć się bezpieczny. Wracając do historii, Łowotar zakopany, ale trzeba szukać mordercy z Giewontu, Białorusi, Ukrainy (płodny, że tak to ujmę, ten morderca). Morderca jednak dociera do Olgi i Forsta pierwszy (albo pierwsza). Ładują ich do samochodu i wywożą. Dokąd? Tego się nie dowiemy, bo Forst z Olgą przewracają samochód, Olga zostaje przedziurawiona jakimś żelastwem (ale spokojnie, wyżyje), Forst strzela raz, drugi, trzeciego nie, bo jeden z szajki opryszków musi przecież przeżyć. Potem na sygnale jadą do szpitala, operacja, hurrra! Olga żyje, a Forst liczy na to, że coś tam się między nimi zadzieje. Aż tu nagle obuchem w łeb dostaje (metaforycznie), bo Olga zostaje uduszona (chyba) w szpitalnym łóżku. I ma monetę w ustach. Forst dostaje wścieklizny. Koniec.
Cała historia jest tak nieprawdopodobna, że aż śmieszna. Nie wiem, jakim cudem doczytałam do końca, bo to rzeczywiście musiał być cud. Po drugą część ("Przewieszenie") chwyciłam tylko dlatego, że Olga ginie na końcu pierwszej i właściwie byłam ciekawa, co się dalej wydarzy i jak to autor wszystko rozwiąże. Bo strasznie kombinuje. I przekombinował. Drugą książką rzuciłam o ścianę (a miałam ochotę wyrzucić przez okno jadącego 130 km/h pociągu), taka straszna miazga. Nie, nie, nie, nadal czasami śni mi się po nocach, że mnie zmuszają do jej czytania. Nie przyswoję sobie, chociażby mi zapłacili. Ale to nie o drugiej, a o pierwszej części jest recenzja. A zatem - nie, nie, po stokroć nie podobało mi się. Miałam wrażenie, jakbym oglądała jakiś tandetny amerykański film sensacyjny. Żaden z tego kryminał. Po prostu sensacja (goni sensację). Ja wiem, że książka to świat odmienny i wydarzyć się wszystko może, ale żeby trącało aż fantastyką? Tego się nie spodziewałam. Zdecydowanie NIE polecam.
Ależ rozczarowanie!
Zaczyna się dobrze. Morderstwo na Giewoncie, tajemnicza moneta w ustach. Ale dalej jest tylko gorzej. Najpierw odsuwają jakiegoś szeregowego (ale podobno dobrego, inteligentnego i wnikliwego) śledczego od sprawy (podobno, żeby przypadkiem nie rozwiązał tej zagadki). Potem ten wyjęty spod prawa (bo na przesłuchanie dyscyplinarne, które pojawia się ni z...
2016-09-18
Wszystko zaczęło się od samochodu, przedziwnego Buicka 8, który pewnego dnia dostał się pod opiekę policji i stoi teraz w Baraku B. Wszyscy czują, że Buick jest nie z tego świata i dlatego też się go boją. Zamknięty w baraku, ukryty przed oczami wścibskich, stoi spokojnie, od czasu do czasu tylko przyprawiając wszystkich o zawrót głowy. I byłoby tak do końca świata, gdyby nie śmierć. Głupia, przypadkowa, ale też okrutna. Ginie Wilcox, ojciec Neda, funkcjonariusz w Jednostce D. I chociaż jego śmierć nie ma nic wspólnego z tajemniczym Buickiem, ukrytym w Baraku B, funkcjonariusze Jednostki D czują, że historię tego dziwacznego i trochę strasznego samochodu-portalu trzeba opowiedzieć Nedowi. By miał pełny obraz swojego ojca. (Czy aby na pewno tylko po to? Czy nie chcą zrzucić z siebie dźwiganego od lat ciężaru? Czy nie liczą na to, że Ned okaże się silniejszy od nich i rozprawi się z Buickiem raz na zawsze?)
Nie uważam tego Kinga za jedną z lepszych jego powieści. Dobra, ale moim zdaniem bez specjalnych fajerwerków. Pomysł oczywiście ciekawy, fabuła wciągająca, jednak ja mam wrażenie, że czegoś brakuje. Czyż przez dwadzieścia lat, odkąd Buick się pojawił w Jednostce, nie zdarzyło się nic... ciekawszego? Owszem, tajemnicze zniknięcia tak, jak i tajemnicze pojawienia się postaci (potworów, dziwadeł) mogę zaliczyć do bardziej emocjonujących momentów powieści, większość jej jednak była po prostu przegadana. Wiem, jestem jak Ned, liczyłabym na więcej opowieści, więcej akcji, czegoś, co pozwoli mi ułożyć sobie tę historię, która właściwie nie ma początku, a i koniec jest rozmyty. Oczekiwałabym wyjaśnienia od A do Z, a tak niestety nie zawsze w życiu bywa. Właściwie to podobało mi się. I tyle.
Wszystko zaczęło się od samochodu, przedziwnego Buicka 8, który pewnego dnia dostał się pod opiekę policji i stoi teraz w Baraku B. Wszyscy czują, że Buick jest nie z tego świata i dlatego też się go boją. Zamknięty w baraku, ukryty przed oczami wścibskich, stoi spokojnie, od czasu do czasu tylko przyprawiając wszystkich o zawrót głowy. I byłoby tak do końca świata, gdyby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2008
2008
2011-07-03
2008
2012-04-09
2004
2016-12-23
Wypada tę książkę przeczytać. Podobno.
Wypada tę książkę dobrze ocenić, podobno.
Ale mnie mało obchodzi to, co wypada, a czego nie. Książkę przeczytałam z ciekawości (bo tyle pełnych zachwytów opinii - więc człowiek się zastanawia: co w tej książce jest takiego), a nie dlatego że "wypada".
Co zaś się tyczy oceny... To książka niewarta mojego czasu - o wszystkim i o niczym, właściwie bardziej o niczym niż o wszystkim. Miałam wrażenie, że czytam kazanie. Nie ma w niej naprawdę niczego interesującego czy wciągającego. Bohaterowie są mdli i nieciekawi, a jeśli już ktoś miał potencjał (np. Jorge czy Alinard), to wspominani są nader rzadko. Główny bohater to ciepłe kluchy, a ponieważ taki czeladnik, jaki mistrz, to i Wilhelm nudny. Opisy... generalnie lubię opisy, ale tutaj były tak męczące, że przelatywałam nad nimi wzrokiem. Miałam wrażenie, że zdania to nagromadzenia rzeczowników. Jak gdyby ktoś otworzył słownik i wplótł w opis następujące po sobie hasła - a im więcej, tym lepiej. Reasumując, tak beznadziejnej książki dawno nie czytałam (już Remigiusz Mróz lepszy, tam przynajmniej się coś dzieje...).
Wypada przeczytać?! O nie, wypada szybko o tym zapomnieć!
Wypada tę książkę przeczytać. Podobno.
Wypada tę książkę dobrze ocenić, podobno.
Ale mnie mało obchodzi to, co wypada, a czego nie. Książkę przeczytałam z ciekawości (bo tyle pełnych zachwytów opinii - więc człowiek się zastanawia: co w tej książce jest takiego), a nie dlatego że "wypada".
Co zaś się tyczy oceny... To książka niewarta mojego czasu - o wszystkim i o...
2016-10-20
Dobry King. Niby nie horror. Nie ma tu litrów krwi, jelit na wierzchu, duchów, niezidentyfikowanych obiektów latających, właściwie nic nadprzyrodzonego, chyba że za takie uznać zaćmienie słońca. A jednak pokuszę się o stwierdzenie, że to jest horror, choć nietuzinkowy i na pewno nie taki, jaki jawi nam się na hasło "horror".
Dolores Claiborne zabiła. I po latach utrzymywania tego w sekrecie postanowiła wyznać prawdę. W tym celu udaje się na policję i zaczyna opowiadać. Ale początek nie jest tam, gdzie morderstwo miało miejsce, lecz tam, gdzie cała historia swój bieg rozpoczęła. I tak Dolores przeprowadza nas przez prawie całe swoje życie, nie szczędząc szczegółów. Opowiada o jego problemach, o trudach i znojach, o rzadkich chwilach odpoczynku czy szczęścia. Nie stara się koloryzować - ani upiększać, ani swej winy umniejszać. Z jej słów przebija prawda, najprawdziwsza prawda.
I co tu jest horrorem?, ktoś zapyta. Czytelnik, przeciwnik rozwiązań siłowych, wraz z upływem czasu zaczyna lubić Dolores, współczuć jej, rozumieć ją i USPRAWIEDLIWIAĆ jej czyn. Stary, przebrzydły dziad - myśli - należało mu się. I cała praworządność z nas wypływa, jakby nigdy jej nie było. Och, zabij go, Dolores - kibicuje - należy mu się!
Z drugiej zaś strony przeraża to, że nikt nie widział (albo widzieć nie chciał) jej tragedii, tragedii jej rodziny. I nikt jej nie pomógł, bo co się dzieje w obcym domu, zostaje w obcym domu, prawda? W mojej ocenie książka ta uczy, by nie odwracać wzroku, gdy widzi człowiek, że komuś dzieje się krzywda. Bo takie przymknięcie oka na chwilę może doprowadzić do tragedii. Śmierć zawsze jest tragedią - i to nie tylko dla ofiary, nie tylko dla tego, który traci życie.
Fantastyczna książka Kinga, polecam.
Dobry King. Niby nie horror. Nie ma tu litrów krwi, jelit na wierzchu, duchów, niezidentyfikowanych obiektów latających, właściwie nic nadprzyrodzonego, chyba że za takie uznać zaćmienie słońca. A jednak pokuszę się o stwierdzenie, że to jest horror, choć nietuzinkowy i na pewno nie taki, jaki jawi nam się na hasło "horror".
Dolores Claiborne zabiła. I po latach...
2016-12-17
2016-12-10
2016-12-03
2016-11-18
Jest to moja ulubiona powieść spośród wszystkich, jakie miałam do tej przeczytać (a było tego naprawdę dużo). Zakochałam się w świecie stworzonym przez Tolkiena, mogę do Władcy Pierścieni wracać wielokrotnie i nie ma mowy, by znudziło mi się bieganie po Śródziemiu. Bogactwo postaci, miejsc, kreacja innego świata - wszystko na najwyższym poziomie. Zdaję sobie sprawę z tego, że cokolwiek powiem, nie odda kunsztu i geniuszu Tolkiena. Moim zdaniem, najlepsze dzieło, jakie powstało!
A jedynym tłumaczeniem, jakie przyjmuję, jest tłumaczenie popełnione przez p. Marię Skibniewską - wspaniałe!)
Jest to moja ulubiona powieść spośród wszystkich, jakie miałam do tej przeczytać (a było tego naprawdę dużo). Zakochałam się w świecie stworzonym przez Tolkiena, mogę do Władcy Pierścieni wracać wielokrotnie i nie ma mowy, by znudziło mi się bieganie po Śródziemiu. Bogactwo postaci, miejsc, kreacja innego świata - wszystko na najwyższym poziomie. Zdaję sobie sprawę z tego,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to