Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jak tu ocenić księgę, którą niektórzy uznają za świętą? Gdybym zrobiła to szczerze, to mogłoby to zostać uznane za obrazę uczuć religijnych. Kłamać zaś nie zamierzam. Przeczytałam Koran, bo uparłam się, że przeczytam wszystkie święte księgi - Biblię cały czas męczę (kilkanaście razy dłuższa niż Koran, zwyczajnie oryginalna, a także po prostu posiadająca fabułę, czego w Koranie brak). Chyba tej opinii już dość, bo gdy zagłębię się w szczegóły, to suchej nitki nie zostawię.

Jak tu ocenić księgę, którą niektórzy uznają za świętą? Gdybym zrobiła to szczerze, to mogłoby to zostać uznane za obrazę uczuć religijnych. Kłamać zaś nie zamierzam. Przeczytałam Koran, bo uparłam się, że przeczytam wszystkie święte księgi - Biblię cały czas męczę (kilkanaście razy dłuższa niż Koran, zwyczajnie oryginalna, a także po prostu posiadająca fabułę, czego w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niesamowite, jak wszystkie wątki i szczególiki, drobne wstawki ostatecznie na końcu się łączą. Podziwiam autora za to, w jaki sposób rozwiązuje zarysowane problemy - i jak (często) niespodziewane są te rozwiązania. Świat w tej powieści jest niezwykle barwny, pełen przeróżnych postaci, charakterów, zbudowanych często w sposób skomplikowany (czy Pannioński Jasnowidz jest przeżarty złem, czy też może jest to tragiczna postać?).
Powieść wciąga mocno, a to niebezpieczne, bowiem ponad 1000 stron historii może wyrzucić z rzeczywistości na długie godziny. Malazańska seria jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych serii fantasy - i choć wymaga od czytelnika porządnego skupienia (żeby nie pogubić się w tych drobnych wątkach, które mają na koniec niebagatelne jednak znaczenie), to ja ją wręcz połykam i nie mogę się oderwać.
Mam jednak jedno "ale" do tej części, ale może je zachowam dla siebie (bo to byłby duży spoiler).

Niesamowite, jak wszystkie wątki i szczególiki, drobne wstawki ostatecznie na końcu się łączą. Podziwiam autora za to, w jaki sposób rozwiązuje zarysowane problemy - i jak (często) niespodziewane są te rozwiązania. Świat w tej powieści jest niezwykle barwny, pełen przeróżnych postaci, charakterów, zbudowanych często w sposób skomplikowany (czy Pannioński Jasnowidz jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Autorka powinna najpierw zapoznać się z gatunkiem literackim, jakim jest biografia (czym się charakteryzuje, co się w niej powinno znaleźć), potem zaś zebrać wartościowy materiał i dopiero zacząć pisać. Bo widać, że nie ma ona pojęcia o pisaniu biografii.

Zbieranina informacji, które można znaleźć w książkach do historii, biografią nie jest. Przytaczanie dat bitew, tego, kto zwyciężył i co się stało później - biografią nie jest. Opowieści o innych (nie zaś bohaterach biografii) - biografią nie jest. A ta, pożal się boże, biografia - to ogromna strata czasu. O Hitlerze nie dowiadujemy się właściwie nic. Większość już była na lekcjach historii. Jak ktoś brał udział w olimpiadzie albo zdawał na maturze historię rozszerzoną, to nawet i bym powiedziała, że może mieć wiedzę szerszą niż to, co jest w tej beznadziejnej książce. O rodzinie Hitlera, jego dzieciństwie, szkołach, wczesnej młodości - tyle, co kot napłakał. Rozumiem, że takie informacje może być ciężko znaleźć - ale wtedy nie zaczyna się pisać biografii.

Liczyłam, że dowiem się czegoś o Hitlerze. Skąd u niego taka nienawiść do Żydów? Skąd to dążenie do władzy? Jak właściwie do niej dotarł? (Książka o tym mówi niewiele, podaje kilka dat, ale jak to wszystko było możliwe - no, cóż, autorka chyba sama nie ma pojęcia, a książkę napisać się uparła).

Czytałam kilka biografii. I każda była fantastyczna. Ta o Hitlerze - jest jedną z najgorszych książek, przez jakie w moim życiu miałam nieprzyjemność przebrnąć. Zdecydowane NIE polecam.

Autorka powinna najpierw zapoznać się z gatunkiem literackim, jakim jest biografia (czym się charakteryzuje, co się w niej powinno znaleźć), potem zaś zebrać wartościowy materiał i dopiero zacząć pisać. Bo widać, że nie ma ona pojęcia o pisaniu biografii.

Zbieranina informacji, które można znaleźć w książkach do historii, biografią nie jest. Przytaczanie dat bitew, tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ojojoj, co za słabiuteńka książeczka, nic ciekawego, nic wartościowego, nic niewnoszącego, a na dodatek - z błędami pisana (zdarzały się i ortograficzne, i interpunkcyjne). Trochę szkoda na to czasu było mojego - a tylko fakt, że dość szybko się przez tę książkę przechodzi, w obliczu słabej fabuły i bezbarwnej głównej bohaterki - może stanowić jakąś (lichą, bo lichą) zaletę powieści.

Zacznijmy od tego, że sam temat ciekawy - ale wykonanie pozostawia wiele (oj, wiele) do życzenia. Główna bohaterka - Marysieńka (jedna z tych historycznych postaci, o której chętnie by się poczytało, w końcu miłość Sobieskiego do niej jest już legendą) - to w tej powieści naiwna nastolatka, skupiona tylko na sobie i fatałaszkach, urodzie (swojej i innych), nieznająca zupełnie życia. I okej - od nastolatki oczekiwać głębokiej wiedzy o życiu nie można, ale w książce o Marii Sobieskiej nie chcę czytać w kółko, jaką to sukienkę założyła i czy była ona ładniejsza od sukienki innej damy dworu. Postać Marii Sobieskiej w tej powieści jest całkowicie płaska, bezbarwna i właściwie niebudząca żadnych pozytywnych odczuć.

Wydarzenia historyczne zaś zdają się Marię opływać, omijać szerokim łukiem - tak, jakby ich nie było albo były tylko jakimś dalekim wspomnieniem.

Może ta książka wyglądałaby inaczej, gdyby nie była pisana w formie pamiętnika. Może. W tej formie jest ledwie do przełknięcia.

Ojojoj, co za słabiuteńka książeczka, nic ciekawego, nic wartościowego, nic niewnoszącego, a na dodatek - z błędami pisana (zdarzały się i ortograficzne, i interpunkcyjne). Trochę szkoda na to czasu było mojego - a tylko fakt, że dość szybko się przez tę książkę przechodzi, w obliczu słabej fabuły i bezbarwnej głównej bohaterki - może stanowić jakąś (lichą, bo lichą)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tragedia. Tak beznadziejnej, przegadanej, rozlazłej książki, pełnej bohaterów, których nie da się polubić, nie da się im współczuć ani współodczuwać - dawno nie przeczytałam. Droga przez tę powieść była niestety drogą przez mękę. W pewnym momencie już gdzieś powolutku, żółwim tempem wychodziła na prostą (co nie zmieniało faktu, że bohaterowie są po prostu nie do polubienia i sympatii do nich nie odczuwałam żadnej), to akurat musiała się zmienić w bełkot o jakichś rozwidleniach rzeczywistości, życia Wellsa jako "podróżnika w czasie" (jego list do siebie samego to istna przeprawa przez mękę). O czym właściwie była zatem ta książka? Jak dla mnie - o niczym. Okropną stratą czasu, nadużyciem mojej naiwności - wiary, że coś, mimo że zaczyna się absolutnie beznadziejnie, może jednak zakończyć się całkiem znośnie (nie, tak nie jest i nigdy nie będzie! Dość tej wiary!). Lektura pozostawiła mnie wściekłą, że zmarnowałam tyle mojego czasu na taki gniot. Jak najszybciej o tym doświadczeniu chcę zapomnieć.

Tragedia. Tak beznadziejnej, przegadanej, rozlazłej książki, pełnej bohaterów, których nie da się polubić, nie da się im współczuć ani współodczuwać - dawno nie przeczytałam. Droga przez tę powieść była niestety drogą przez mękę. W pewnym momencie już gdzieś powolutku, żółwim tempem wychodziła na prostą (co nie zmieniało faktu, że bohaterowie są po prostu nie do polubienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Osiemnaście niewyjaśnionych zbrodni, z których pewnie tylko nieliczne jeszcze mogą liczyć na jakieś zamknięcie. Osiemnaście dusz przemocą odebranych życiu, osiemnaście brutalnych, obrzydliwych mordów... Osiemnaście przerażających historii, ludzkich dramatów, nieudolności śledczych... I niektóre z ofiar i ich rodzin nigdy nie doczekają sprawiedliwości, bo nastąpiło przedawnienie karalności popełnionych czynów.

Ten zbiór reportaży - jako jedna z niewielu tego typu książek - był dla mnie jednocześnie wciągającą lekturą, jak i budzącym niejakie przerażenie punktem wyjścia do rozważań, jak to w dzisiejszym świecie, wobec tak daleko rozwiniętej techniki (kryminalistycznej), specjalistycznych narzędzi, jakimi dysponuje Policja i inne organy ścigania, jak możliwa jest ucieczka sprawiedliwości, popełnienie właściwie idealnej zbrodni. To nie do pomyślenia! I dlatego na myśl przychodzą różne teorie spiskowe - mniej lub bardziej nieprawdopodobne. I jedyną obawą, jaka narodziła się we mnie po tej lekturze, jest to, że nigdy nie poznamy zakończeń tych historii, rzeczywistych sprawców tych bestialskich mordów ani ich motywów.

I wiecie co? Pal licho odpowiedzialność karną! Ci zmarli naprawdę zasługują chociażby tylko na to, aby prawda wyszła na jaw.

Osiemnaście niewyjaśnionych zbrodni, z których pewnie tylko nieliczne jeszcze mogą liczyć na jakieś zamknięcie. Osiemnaście dusz przemocą odebranych życiu, osiemnaście brutalnych, obrzydliwych mordów... Osiemnaście przerażających historii, ludzkich dramatów, nieudolności śledczych... I niektóre z ofiar i ich rodzin nigdy nie doczekają sprawiedliwości, bo nastąpiło...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mitologia słowiańska Jakub Bobrowski, Mateusz Wrona
Ocena 7,2
Mitologia słow... Jakub Bobrowski, Ma...

Na półkach: ,

W mojej ocenie jest to pozycja obowiązkowa dla każdego polskiego czytelnika. To nasza - słowiańska - mitologia, a praktycznie nic o niej nie wiemy. Hasło "Perun" coś nam mówi, ale nie jesteśmy w stanie go przyporządkować do postaci. Zaczytujemy się w książkach bazujących na naszej mitologii, a nawet nie wiemy, że chociażby wampiry (albo raczej wąpierze) istniały najpierw u Słowian.

Ta książka jest o niebo ciekawsza niż mitologie Greków i Rzymian (które z takimi szczegółami poznajemy w szkole). A poza tym - warto wiedzieć coś więcej o swoich przodkach niż tylko dwa krótkie akapity (no, dobrze - może jeden cały rozdział o Biskupinie) w książce od historii.

Ja miałam okazję tej książki słuchać w wykonaniu Rocha Siemianowskiego - i zdecydowanie polecam w tej wersji.

W mojej ocenie jest to pozycja obowiązkowa dla każdego polskiego czytelnika. To nasza - słowiańska - mitologia, a praktycznie nic o niej nie wiemy. Hasło "Perun" coś nam mówi, ale nie jesteśmy w stanie go przyporządkować do postaci. Zaczytujemy się w książkach bazujących na naszej mitologii, a nawet nie wiemy, że chociażby wampiry (albo raczej wąpierze) istniały najpierw u...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zwierzchnik Tom Clancy, Mark Greaney
Ocena 7,2
Zwierzchnik Tom Clancy, Mark Gr...

Na półkach: , ,

Jak sensacja, to tylko Tom Clancy. Od "Polowania na Czerwony Październik" (raczej skakałam po kolejnych tomach, co jednak nie utrudniło mi percepcji) przez "Sumę wszystkich strachów", "Czas patriotów" w końcu dotarłam do "Zwierzchnika", którego nie pisał przecież sam. Bez żadnych wątpliwości mogę stwierdzić, podsumowując moje dotychczasowe przygody z jego twórczością, że Clancy jest mistrzem gatunku. Przed nim nie sądziłam, że mogę zapałać sympatią do sensacji, która trochę kojarzyła mi się z thrillerem - bo też niewątpliwie utrzymuje czytelnika w niepewności. Oczywiście skojarzenie całkowicie niesłuszne i jak na thrillery nie mogę patrzeć, bo wszystkie są na jedno kopyto (zwłaszcza zaś thrillery kryminalne, które nie wiedzieć czemu są mylone tak często z kryminałem), tak sensacja, przynajmniej w wykonaniu Clancy'ego podchodzi mi bardzo dobrze.

Skąd to?
Ano stąd, że Clancy po pierwsze: umie trzymać w napięciu i niepewności, po drugie: zakończenia u niego nigdy nie są przesłodzone, raczej trochę słodko-gorzkie, a więc takie, jakie jest życie, po wtóre: nieprzewidywalność to największa zaleta jego twórczości. Oczywiście, gdzieś tam wewnętrznie przeczuwamy, co może się wydarzyć, bo logika i rozum nam to dyktuje i rzeczywiście potem tak się dzieje - ale to znowu niekwestionowany plus jego powieści, wydarzenia są połączone na zasadzie logicznego powiązania, a nie wyciągane z kapelusza. Ale zwrotów akcji u Clancy'ego jednak wiele - a to wynika z faktu, że Clancy pisze z punktu widzenia różnych stron konfliktu. I jakby tak się zastanowić na chłodno... to wszystko ma swój sens.

Być może ta opinia wygląda nieco na laurkę wystawioną autorowi. Cóż, trudno. Naprawdę bardzo mi się bowiem ta książka (jak i inne jego autorstwa) podobała. I nieważne, że powieść długa - bo to w ogóle nie odstrasza. I nieistotne, że na początku trochę nie mogłam się połapać, kto jest kim (w końcu się przecież udało).

Było dobrze, lepiej niż dobrze. Jack Ryan znów wyszedł cało z opresji, chociaż tym razem nie znajdował się na linii strzału. Nieważne. Nadal bowiem super.

Jak sensacja, to tylko Tom Clancy. Od "Polowania na Czerwony Październik" (raczej skakałam po kolejnych tomach, co jednak nie utrudniło mi percepcji) przez "Sumę wszystkich strachów", "Czas patriotów" w końcu dotarłam do "Zwierzchnika", którego nie pisał przecież sam. Bez żadnych wątpliwości mogę stwierdzić, podsumowując moje dotychczasowe przygody z jego twórczością, że...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Masa o porachunkach polskiej mafii Artur Górski, Jarosław Sokołowski
Ocena 6,1
Masa o porachu... Artur Górski, Jaros...

Na półkach: ,

Kupować i czytać książki, w których narratorem jest Masa?

Odpowiedź na to pytanie była celem mojej lektury. Niestety nie była ona ani zaskakująca, ani fascynująca, ani zapierająca dech w piersiach - Masa nie powiedział nic, co by mnie miało zaskoczyć, nic odkrywczego, nic, dla czego warto by kupić tę książkę. Ale przy okazji wyrobiłam sobie na jego temat raczej nieprzychylną opinię.

Dlaczego?

Bo Masa nie przejawia żadnej, nawet najmniejszej skruchy. Z każdego jest słowa przebija jakaś taka przestępcza duma, że oto patrzcie! Oto ja, wieloletni przestępca, uniknąłem odpowiedzialności karnej. Chełpi się swoimi przestępczymi osiągnięciami. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że świadek koronny nie będzie przykładnym obywatelem - ale może chociaż nie mówić cyt. "Dlatego cieszcie się, że żyłem, jak żyłem, bo dzięki serii >Masa o polskiej mafii< dostaliście szansę na przeniesienie się do świata, którego w inny sposób nawet byście nie posmakowali". Dziękuję, ale wolałabym zostać w moim świecie, gdzie nie muszę się obawiać, że zginę w strzelaninie pomiędzy Ząbkami a Pruszkowem, odbywającej się gdzieś w centrum Warszawy. Niedoczekanie Masy, bym mu miała być wdzięczna za cokolwiek. Mniej takich ludzi, jak on, a byłoby po prostu bezpieczniej...

Dlatego uważam, że kupowanie takich książek i czynienie z Masy celebryty jest po prostu niefajne.

Kupować i czytać książki, w których narratorem jest Masa?

Odpowiedź na to pytanie była celem mojej lektury. Niestety nie była ona ani zaskakująca, ani fascynująca, ani zapierająca dech w piersiach - Masa nie powiedział nic, co by mnie miało zaskoczyć, nic odkrywczego, nic, dla czego warto by kupić tę książkę. Ale przy okazji wyrobiłam sobie na jego temat raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Swój rozum, na szczęście, jeszcze mam. Nie doszukuję się wszędzie spisków. A w taką papkę, jaką mi tutaj na łamach tej książki zaserwowano, nie uwierzę tylko dlatego, że autor tak bardzo chce wyjść na dobrego dziennikarza śledczego, który nie cofnie się przed niczym, byle tylko zdobyć... i tu właśnie pierwsza wątpliwość: Sumliński próbuje przekonać, że szuka prawdy. Ja węszę sensację. Nie jestem pelikanem i nie łyknę tego bez poddania w wątpliwość szeregu wniosków, jakie autor wysnuł na podstawie właściwie tylko własnych wrażeń, nie zaś dowodów. I spieszy wyjaśnić, dlaczego nie szukał dowodów - bo wszystkie zostały zniszczone. Jasne...

Myślałam, liczyłam, że ta książka będzie czymś innym niż tylko stertą sensacyjnych informacji, w 90% wynikających z zeznań i wyjaśnień dzisiaj już "gwiazdy show-biznesu", czyli Sokołowskiego. Do tego jeszcze naprawdę kiepski warsztat - zwłaszcza pod względem interpunkcji. To ma być dziennikarz? Przeszkadzało mi również przekonanie o własnej nieomylności i totalna i całkowita paranoja autora. To nie Watergate. Naprawdę.

I naprawdę liczyłam, że będzie o tym, czego Masa nie powiedział. Co pozostawił sobie i dlaczego. A skoro coś przemilczał, to dlaczego nadal jest świadkiem koronnym?

A ta książka... cóż, nic nowego, nie wniosła do mojej wiedzy. Totalnie nic.

Swój rozum, na szczęście, jeszcze mam. Nie doszukuję się wszędzie spisków. A w taką papkę, jaką mi tutaj na łamach tej książki zaserwowano, nie uwierzę tylko dlatego, że autor tak bardzo chce wyjść na dobrego dziennikarza śledczego, który nie cofnie się przed niczym, byle tylko zdobyć... i tu właśnie pierwsza wątpliwość: Sumliński próbuje przekonać, że szuka prawdy. Ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdyby nie fakt, że tę książkę dostałam, pewnie bym jej nigdy nie przeczytała. I dobrze - bo fakt, że się z nią zapoznałam, niczego, absolutnie niczego nowego do mojego życia nie wnosi. Przeczytałam, właściwie zmęczyłam, ale nie polecam.

Dlaczego? Otóż dawno nie czytałam tak bardzo książki o niczym. Zawierającej tysiące opisów, które nie mają najmniejszego znaczenia. Po prostu są. Tak bardzo brakuje w tej książce akcji. Na okładce znajduje się zapowiedź grozy, a ja się pytam: jakiej, do cholery, grozy? Gdzie tu groza? Nawet opisy nie były na tyle barwne, by wzbudzić najmniejszy dreszczyk. A gdyby tego było mało, to i tak na końcu nie wiadomo, o co w tej całej historii chodziło. Autor zaczął kilkanaście różnych wątków, z czego ani jednego nie dokończył. Chyba nie miał żadnego pomysłu na tę, pożal się boże!, powieść od siedmiu boleści.

Nie, nie i jeszcze raz nie. Niech leży na półce i się kurzy. Nie będzie mi żal.

Gdyby nie fakt, że tę książkę dostałam, pewnie bym jej nigdy nie przeczytała. I dobrze - bo fakt, że się z nią zapoznałam, niczego, absolutnie niczego nowego do mojego życia nie wnosi. Przeczytałam, właściwie zmęczyłam, ale nie polecam.

Dlaczego? Otóż dawno nie czytałam tak bardzo książki o niczym. Zawierającej tysiące opisów, które nie mają najmniejszego znaczenia. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pomyślcie, co by się stało, gdybyśmy byli nieśmiertelni. Gdyby jakimś cudem udało się zabić wszystkie możliwe zarazki, bakterie i wirusy. Gdyby doprowadzić nasze ciała do takiego stanu, w którym nie zagrożą im żadne choroby. I gdyby znaleźć sposób, aby przywrócić zmarłych światu. Co by się wtedy stało?

W powieści "Kosiarze" zerkamy w przyszłość, w której zniknęła śmierć. Ludzie żyją sto, dwieście, tysiąc lat, gdyż nie trzymają się ich żadne choroby, a starość jest tylko właściwie nic nieznaczącym słowem, reliktem z przeszłości. A jednak śmierć jest bliżej niż kiedykolwiek w przeszłości. Śmierć może zapukać do drzwi - i nie jest to tylko metafora. W świecie, w którym ludzie nie umierają, bo przywrócić ich można życiu, a rodzą się kolejne i następne pokolenia - nagle przestaje brakować Ziemi. Mamy ograniczone zasoby naturalne, ograniczoną powierzchnię, dlatego też nie można pozwolić na niekontrolowane zaludnianie Ziemi. I tu na scenę wkraczają oni - Kosiarze, czyli ci, którzy mają prawo odbierać życie innym. Na zawsze. Ci, którzy, w zamyśle, mają dbać o Ziemię tak, by uniknąć przeludnienia i wynikającej z tego katastrofy.

Już sam ten pomysł jest genialny. Świat niby jak z bajki - ludzie nie chorują: nie ma zawałów, udarów, AIDS, nowotworów... ALE większość jest psychicznie wymęczona. Każdego dnia na swojej drodze mogą spotkać Kosiarza, który zdecydował się odebrać tobie, tobie albo tobie życie.

W tym świecie przyszło żyć dwojgu nastolatkom - wyjątkowym, na których zwrócił uwagę jeden z Kosiarzy. Zdecydował się wziąć ich oboje pod swoje... "skrzydła" i uczyć wszystkiego, co w tym fachu jest niezbędne. Przede wszystkim zaś zaszczepić w nich szacunek i miłosierdzie dla tych, których będą musieli zabrać. I w końcowym rozrachunku tylko jedno z tej dwójki stanie się Kosiarzem, a drugie ma powrócić do swojego życia.

Jak już wcześniej wspomniałam, już sam pomysł na tę powieść jest niezwykły. Ale często pomysł może być super - tylko już wykonanie totalnie do bani. Nie w tym wypadku! "Kosiarze" to bardzo wciągająca powieść, z ciekawymi postaciami, zachęcająca do tego, by sięgnąć po jej kolejną część. Co też na pewno niedługo uczynię. Polecam i ze względu na fabułę, i wykonanie.

Pomyślcie, co by się stało, gdybyśmy byli nieśmiertelni. Gdyby jakimś cudem udało się zabić wszystkie możliwe zarazki, bakterie i wirusy. Gdyby doprowadzić nasze ciała do takiego stanu, w którym nie zagrożą im żadne choroby. I gdyby znaleźć sposób, aby przywrócić zmarłych światu. Co by się wtedy stało?

W powieści "Kosiarze" zerkamy w przyszłość, w której zniknęła śmierć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli życie po śmierci wygląda tak, jak opisał to autor, to wolałabym, żeby nie istniało.

Alexander nazywa siebie żywym dowodem na to, że życie po śmierci i bóg istnieje... ale mamy na to tylko jego słowa. Przeżył coś niewytłumaczalnego i stwierdził, że to ręka boga. Mnie to nie przekonuje. Mózg jest tak niesamowitym i niezbadanym organem, że wielu rzeczy po prostu nie umiemy jeszcze i być może nigdy nie nauczymy się wyjaśniać. Wierzę, że Alexander przeżył jakieś niesamowite wydarzenia, ale wszystko to odbyło się w jego mózgu, to żadne przeżycie poza ciałem, a już na pewno nie wizyta w niebie. On ma prawo wierzyć, że to coś innego. Ale żeby od razu pisać o tym książkę? Błagam.

Właściwie ta książka to jeden wielki bełkot, totalnie nudna, przegadana. Trochę historii jego choroby, parę zdań o "niebie" i ogrom tłumaczenia, że to wszystko prawda, musisz uwierzyć autorowi, życie po śmierci istnieje, bóg istnieje - napisane wielokrotnie tyle, że za każdym razem innymi słowami. Ledwie książkę dociągnęłam do końca.

Nie wierzę Alexandrowi. W ani jedno słowo.

Jeżeli życie po śmierci wygląda tak, jak opisał to autor, to wolałabym, żeby nie istniało.

Alexander nazywa siebie żywym dowodem na to, że życie po śmierci i bóg istnieje... ale mamy na to tylko jego słowa. Przeżył coś niewytłumaczalnego i stwierdził, że to ręka boga. Mnie to nie przekonuje. Mózg jest tak niesamowitym i niezbadanym organem, że wielu rzeczy po prostu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zacznę z grubej rury: dla mnie powieść Martina to arcydzieło!

Przechodząc do szczegółów: zaczęłam, jak pewnie wielu przede mną i po mnie, od serialu. Obejrzałam kilka odcinków pierwszego sezonu i stwierdziłam, że nie, chcę książkę. Szybciutko znalazłam się więc w bibliotece, książka w moich rękach i... przepadłam! To, co w niej jest najbardziej zadziwiającego to to, że już od pierwszego zdania, pierwszego rozdziału czytelnika wchłania stworzony przez Martina świat. Chce się więcej, więcej, więcej i z trudem przychodzi oderwanie się od lektury. Ale przecież trzeba jeść, pić, spać... ;)

Świat stworzony przez Martina jest niezwykły, dopracowany w szczegółach i mimo że okrutny, trochę przerażający - nie chce się go opuszczać. Lód i ogień przeplatają się tutaj na różnych płaszczyznach, bowiem nie chodzi tylko o porę roku, ale także o emocje i uczucia, które są tak skrajne, jak ten lód i ogień względem siebie. A więc Westeros pełne jest tak nienawiści, jak i miłości, tak walki, jak i przyjaźni, tak kłótni, jak i zgody i w końcu: tak życia, jak i śmierci.

Największym jednak, w mojej opinii, plusem tej książki są jej bohaterowie: żaden z nich nie jest idealny, każdy zawiera w sobie pierwiastek zła i pierwiastek dobra. Są wśród nich tacy, których lubimy od początku, ale i tacy, którzy muszą dopiero sobie naszą sympatię zaskarbić. Są też tacy, których nie znosimy, ale mimo wszystko, gdzieś tam w głębi rozumiemy ich. A jeśli nie rozumiemy ich samych, to przynajmniej wiemy, co sprawiło, że są tacy, a nie inni. Poza tym bohaterowie na naszych oczach się zmieniają, dojrzewają - zdarzenia z ich udziałem nie pozostają bez wpływu na to, jak spoglądają na świat i jak się zachowują.

Co do samej fabuły... oczywiście krąży ona wokół tronu, wszystkie wątki w jakiś sposób się wokół niego splatają. A więc pełno jest intryg, politycznych gierek, walk i sojuszy, kłótni i rozejmów, zaś pośród nich zwykłe, codzienne problemy, radości i smutki.

"Gra o tron" to fantastyczna powieść, pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów fantasy.

Zacznę z grubej rury: dla mnie powieść Martina to arcydzieło!

Przechodząc do szczegółów: zaczęłam, jak pewnie wielu przede mną i po mnie, od serialu. Obejrzałam kilka odcinków pierwszego sezonu i stwierdziłam, że nie, chcę książkę. Szybciutko znalazłam się więc w bibliotece, książka w moich rękach i... przepadłam! To, co w niej jest najbardziej zadziwiającego to to, że już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgnęłam po tę książkę tylko z jednego powodu: była ona wspomniana w "Trupiej farmie (...)" Jeffersona i Bassa. Chciałam wiedzieć, jak autorka wykorzystała pozyskaną wiedzę do napisania thrillera kryminalnego. No i był opis Trupiej farmy, informacja, co robią tam lekarze i dlaczego to takie ważne dla naszego życia i bezpieczeństwa. Doświadczenia Trupiej farmy przysłużyły także głównej bohaterce do rozwikłania zagadki śmierci Emily. I to by było na tyle.

Co zaś się tyczy świata przedstawionego i samej fabuły... Główna bohaterka jest beznadziejna, nie do zniesienia. Oczywiście jest naj - podkochuje się w niej co najmniej dwóch facetów, w tym jeden żonaty, nie dość, że z niej lekarz, to jeszcze prawnik, no i jest lepszą matką niż prawdziwa matka jej siostrzenicy. Jakby tego było mało, jest tak ważną postacią, że ktoś chce ją zabić! I ma wszystkie odpowiedzi. Oczywiście.

Sama fabuła też nie porywa. Oddam należne tej książce: ma ona to, co thriller kryminalny mieć powinien, a więc trudne do rozwikłania morderstwo, detektywów, śledczych (jak zwał, tak zwał), którzy nad nim pracują i głównego bohatera, który w fazie końcowej znajduje się w sytuacji zagrożenia życia (i wychodzi z niej cało). Mamy także mnóstwo niepotrzebnych ozdobników: romans (główna bohaterka się zakochuje), wątek siostrzenicy (co on tu robi, to doprawdy nie potrafię zrozumieć) i powiązane z tym wątki siostry Scarpetty, przeszłości Scarpetty, bezsensowne wtręty typu "wykąpałam się, "zakochałam się", "kupiłam inny samochód po rozstaniu z mężem".

Jedyne, co jeszcze jako taki sens tej książce nadaje, to wątek kryminalny - ale ten też można by poprowadzić lepiej, ciekawiej. Książka może być, nie daję niżej, bo chyba mam dobry humor ;)

Sięgnęłam po tę książkę tylko z jednego powodu: była ona wspomniana w "Trupiej farmie (...)" Jeffersona i Bassa. Chciałam wiedzieć, jak autorka wykorzystała pozyskaną wiedzę do napisania thrillera kryminalnego. No i był opis Trupiej farmy, informacja, co robią tam lekarze i dlaczego to takie ważne dla naszego życia i bezpieczeństwa. Doświadczenia Trupiej farmy przysłużyły...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mowa ciała Allan Pease, Barbara Pease
Ocena 7,5
Mowa ciała Allan Pease, Barbar...

Na półkach: ,

Mowa ciała nie kłamie. Mowa ciała pozwala na "usłyszenie" tego, czego ktoś nie chciałby nam powiedzieć... Nauczyć się perfekcyjnie odczytywania mowy ciała - to chyba marzenie. Wiedzieć coś, czego inni nie wiedzą - i można zacząć szaleć ;)

O tym jest ta książka: o gestach, ułożeniu ciała, wyrazach twarzy, które pokazują więcej niż czasami byśmy chcieli. Oczywiście autorzy już na początku przestrzegają: mowę ciała trzeba czytać całościowo, a nie na wyrywki każdy gest osobno! I zgodzić się z tym niewątpliwie trzeba! Bo jeden gest (chociażby jak stosowane przeze mnie zaplatanie rąk na wysokości piersi podczas rozmowy z kimś NAPRAWDĘ interesującym, kimś, kogo chcę słuchać i z kim się zgadzam) "wiosny nie czyni".

Wydaje mi się jednak, że autorzy zbyt małą wagę przykładają do słów - chyba w przeciwieństwie do nas, czytelników - bibliofilów. Dla czytelnika przecież słowo najważniejsze! ;)

Książkę z chęcią przeczytałam, coś z niej na pewno wyniosłam, w życiu być może zastosuję.

Mowa ciała nie kłamie. Mowa ciała pozwala na "usłyszenie" tego, czego ktoś nie chciałby nam powiedzieć... Nauczyć się perfekcyjnie odczytywania mowy ciała - to chyba marzenie. Wiedzieć coś, czego inni nie wiedzą - i można zacząć szaleć ;)

O tym jest ta książka: o gestach, ułożeniu ciała, wyrazach twarzy, które pokazują więcej niż czasami byśmy chcieli. Oczywiście autorzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Od początku jest inaczej. Akcja toczy się w dwóch planach: teraźniejszości i przeszłości. Kvothe, oberżysta, opowiada przybyłemu do karczmy Kronikarzowi historię swojego życia, zaś ten ją skrzętnie zapisuje. Dziwne, nieprawdaż? Cóż bowiem do powiedzenia może mieć karczmarz? Okazuje się jednak, że Kote, Kvothe czy jakkolwiek go zwali, zwą i zwać będą - jest postacią legendarną, a po świecie krąży niezliczona ilość pieśni, opowiadań i historyjek dotyczących jego życia. Tylko zaś jedna z nich jest prawdziwa - ta, którą zdecydował się opowiedzieć Kronikarzowi.

Tak właśnie rozpoczynamy fascynującą podróż z Kvothem po historii jego życia, poznajemy jego przeszłość i dowiadujemy się, jakie zdarzenia prowadziły go do momentu, w którym obecnie się znajduje - w zapomnianej, małej wiosce, na stanowisku naczelnego oberżysty. I ta historia jest niezwykle ciekawa, pełna zwrotów akcji, barwnych bohaterów. W odbiorze powieści nie przeszkadza jej objętość. Czytelnik zżywa się z bohaterami i razem z nimi przeżywa wzloty i upadki.

Dobra książka dla fanów fantastyki. Mnie zachęciła, bym chwyciła po kolejną część.

Od początku jest inaczej. Akcja toczy się w dwóch planach: teraźniejszości i przeszłości. Kvothe, oberżysta, opowiada przybyłemu do karczmy Kronikarzowi historię swojego życia, zaś ten ją skrzętnie zapisuje. Dziwne, nieprawdaż? Cóż bowiem do powiedzenia może mieć karczmarz? Okazuje się jednak, że Kote, Kvothe czy jakkolwiek go zwali, zwą i zwać będą - jest postacią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Będzie krótko, wręcz minimalistycznie.

Fantastyczny materiał na dobry film sensacyjny. Zaś na powieść? Tutaj jestem rozdarta - bo to jednak Clancy, mistrz sensacji, ze świetnym pomysłem, ciekawą postacią Ryana, łączący wiele, pozornie niemających ze sobą nic wspólnego wątków. Ale z drugiej strony pierwsza część strasznie mi się dłużyła, zaś w drugiej połowie oczy nie nadążały z czytaniem. Dlatego też mam ogromną trudność z oceną - sama nie wiem tak do końca, czy mi się podobało, czy też nie. Na pewno jednak nie pobiła "Polowania na Czerwony Październik", która była, jest i będzie moją ulubioną książką Clancy'ego.

Może więc przeczytajcie i sami spróbujcie sobie odpowiedzieć na pytanie: czy warto? ;)

Będzie krótko, wręcz minimalistycznie.

Fantastyczny materiał na dobry film sensacyjny. Zaś na powieść? Tutaj jestem rozdarta - bo to jednak Clancy, mistrz sensacji, ze świetnym pomysłem, ciekawą postacią Ryana, łączący wiele, pozornie niemających ze sobą nic wspólnego wątków. Ale z drugiej strony pierwsza część strasznie mi się dłużyła, zaś w drugiej połowie oczy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Beznadziejna nie, ale też nie "może być". Po prostu, zwyczajnie słaba. Dawno nie wynudziłam się tak bardzo przy takiej krótkiej książeczce. Napisanie czegoś ciekawego, wciągającego i wyczerpującego w formie opowieści wcale nie jest łatwe. Nie wystarczy mieć wstępu, rozwinięcia i zakończenia - trzeba bowiem poszczególne elementy tak połączyć, by czytelnik nie miał wrażenia, że dostał coś trochę przeżutego, ale nie do końca strawionego. A ja podczas lektury tej książki cały czas takie wrażenie miałam.

Nie jestem wielką fanką opowieści, bo niestety bardzo często pozostawiają one zły niedosyt, wrażenie, że czegoś brakuje, coś pozostało niewyjaśnione. W powieści łatwiej wszystko wyjaśnić, rozwinąć i połączyć, bo ma się na to cały maszynopis, opowieść ma to do siebie, że zawiera się w kilku zaledwie, może czasem kilkunastu stronach - jest stosunkowo krótka. Ale w "Księdze Jesiennych Demonów" Grzędowicz pokazał, że można napisać dobre opowieści z gatunku fantastyki. Nie każdy to jednak potrafi.

Zarzutów do "Kronik..." mam wiele, ale na czoło wysuwa się to, że niektóre z opowieści są nijakie, a wszystkie wydają się niedopracowane, każdej czegoś brakuje. Ani się nie ubawiłam, ani mnie to nie wciągnęło... Doczytałam, ale... już zapomniałam, co czytałam ;)

Beznadziejna nie, ale też nie "może być". Po prostu, zwyczajnie słaba. Dawno nie wynudziłam się tak bardzo przy takiej krótkiej książeczce. Napisanie czegoś ciekawego, wciągającego i wyczerpującego w formie opowieści wcale nie jest łatwe. Nie wystarczy mieć wstępu, rozwinięcia i zakończenia - trzeba bowiem poszczególne elementy tak połączyć, by czytelnik nie miał wrażenia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co takiego jest w Scarlett O'Harze, że przyciąga czytelników jak lep muchy? Być może porównanie to pasuje jak kwiatek do kożucha czy jak wół do karocy, być może komuś ono przeszkadza, ale czyż nie oddaje w pełni treści powieści? Bo Scarlett w gruncie rzeczy jest taką muchą - nie motylem, ale właśnie muchą. Denerwująca, egoistyczna, zapatrzona w siebie damulka, której nigdy niczego nie brakowało. Przekonana o swojej niezwykłości wredna baba. Tak, po prostu wredna baba, a do tego wcale nie taka piękna, za jaką się uważa. Tylko, że to wszystko nie ma znaczenia. Nieważne, że nie znosi się jej od pierwszej strony. Od chwili, gdy pojawia się w swojej sukieneczce i pantofelkach, gdy wokół niej krążą zakochani chłopcy. Irytująca dziewucha, której nie obchodzą złamane serca jej konkurentów, zmusza nas do przeczytania jej historii. Bo przecież to nie do pomyślenia, że ktoś mógłby się nią nie zainteresować!

Nie przesadzam. Już od pierwszych słów powieści nabieramy do Scarlett dystansu, może nawet jej nie znosimy w tych jej sukienkach, z tym jej przeświadczeniem, że jest najważniejszą osobą na świecie i wszystko musi się układać po jej myśli. Ale, o dziwo!, to nie przeszkadza nam dalej zagłębiać się w jej przygody. Okazuje się bowiem, ku przerażeniu Scarlett, że życie nie jest usłane różami i lubi rzucać kłody pod nogi właśnie takim, jak ona, damulkom. I tutaj pierwsze zaskoczenie: okazuje się, że Scarlett jest w gruncie rzeczy silną kobietą, która w obliczu tragedii jako jedyna zachowuje zimną krew. I podejmuje działania. Oczywiście wszystko zmierza ku temu, by jej było dobrze, by miała to, czego sobie życzy - ale to nie ma znaczenia. Co jest naszym motorem napędowym? Nasze marzenia, plany, pragnienia. Dlaczego inaczej miałoby być u Scarlett?

Tymczasem nasza bohaterka nie poddaje się przeciwnościom losu i walczy. Sprawa gmatwa się, gdy na jej horyzoncie pojawia się Rhett. Wreszcie godzien Scarlett przeciwnik. Dlaczego używam tego słowa? Dlatego, że właśnie tak go Scarlett widzi - ktoś, kto staje jej na drodze, ktoś, kto chce jej pomóc wtedy, gdy ona sobie tej pomocy nie życzy, mimo że jej potrzebuje. Scarlett chciałaby wszystko sama, sama, być samowystarczalna. Jest dumna - ta cecha nigdy jej nie opuściła, przez co ciągle nas trochę denerwuje w swoich sądach i czynach. Ale bardziej niż nas Scarlett, irytuje Scarlett właśnie ten cały Rhett. Drą oni koty i powoli, co nieuniknione, nasza damulka zakochuje się w Rhetcie - na co oczywiście jest zbyt dumna.

Na początku myślałam, że będzie to kolejna powieść, którą zmęczę. Myliłam się. "Przeminęło z wiatrem" to bestseller i jak najbardziej zasłużony. Nie jest to na pewno typowy romans, mimo że relacja Scarlett z Rhettem w pewnym momencie staje się naczelnym tematem fabuły. To bardzo ciekawy obraz kobiety dumnej, a jednocześnie rozpieszczonej dziewczynki, która staje przed trudnymi wyborami i okazuje się silną, odważną egoistką. Kobietą, która w rzeczywistości boi się odtrącenia. Która marzyła o swoim księciu z bajki, ale rzeczywistość odarła ją z tych marzeń. I w końcu - która odnalazłszy swojego księcia, nie dopuszcza do siebie myśli, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Wydaje mi się, że Scarlett to z jednej strony osoba, która w gruncie rzeczy nie czuje, by zasłużyła na szczęście, dlatego też je od siebie odpycha, a z drugiej - całkowita egoistka, której wydaje się, że świat powinien legnąć u jej stóp.

I wiecie co? Wydaje mi się, że ona jutro odzyskała Rhetta.

Co takiego jest w Scarlett O'Harze, że przyciąga czytelników jak lep muchy? Być może porównanie to pasuje jak kwiatek do kożucha czy jak wół do karocy, być może komuś ono przeszkadza, ale czyż nie oddaje w pełni treści powieści? Bo Scarlett w gruncie rzeczy jest taką muchą - nie motylem, ale właśnie muchą. Denerwująca, egoistyczna, zapatrzona w siebie damulka, której nigdy...

więcej Pokaż mimo to