-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
„Milczące słowa” Jagody Wochlik to książka, która z całą pewnością mnie zaskoczyła i zaintrygowała. Jest tu wiele opinii mówiących o zaletach tej pozycji i z większością mogłabym się zgodzić. Mam jednak wrażenie, że pozostało jeszcze kilka niedopowiedzianych rzeczy, być może dlatego, że nie są one zbyt pochlebne.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że mimo tego, co zamierzam zaraz napisać, książka mnie porwała. Szczególnie porwał mnie Henry Got, który odrębnie od całej reszty, okazał się po prostu cudowną, złożoną postacią, która nigdy do końca się nie zmienia, jak to często bywa w tego typu książkach.
A jednak mam swoje „ale”. Ale, które mnie nieco boli, bo gdyby go nie było, „Milczące słowa” mogłyby trafić na moją półkę z najlepszymi pozycjami. Niestety mam wrażenie, że pani Jagoda miała cudowny, oryginalny pomysł, talent do pisania – tego nie można jej odmówić, mam szereg pięknych cytatów z tej książki - tylko zabrakło w tym wszystkim logicznego budowania akcji.
Ilość pytań, niewyjaśnionych rzeczy, przeskakiwania z punktu „a” do punktu „d” z całkowitym pominięciem tego, co pomiędzy… Jak dla mnie jest potężnym minusem. Cała historia jest niedopracowana. Jakby autorka zostawiła to czytelnikowi i często to jest dobry ruch, jednak tutaj tych rzeczy jest stanowczo za dużo. A najgorsze jest to, że wystarczyłoby tylko trochę pracy, tylko trochę małych zmian, kilka dodatkowych scen, dialogów czy opisów z wyjaśnieniami. Jeśli nie na bieżąco, to przynajmniej pod koniec.
Dla kogoś, kto nie potrzebuje na koniec książki znać wszystkich odpowiedzi, ta pozycja może być naprawdę dobra. Dla mnie? Nie. Ja uwielbiam historie, które na koniec są jasne i klarowne, gdzie być może coś zostaje niedopowiedziane, ale nie z takim natężeniem. Tajemnice tajemnicą, ale z taką ich ilością książka po prostu przedstawia brak logiki. Komuś z mniejszą wyobraźnią ciężko jest wczuć się w tamten świat, bo zasady jakie nim rządzą nie są do końca wyjaśnione. Autorka rzuca stwierdzeniami tak, jakby czytelnik mógł zaglądnąć do jej umysłu i odnaleźć odpowiedzi, których nie zapisała. A niestety, tego jeszcze nie potrafimy.
Niemniej jednak trzeba przyznać, że Henry Got potrafi wiele wynagrodzić komuś takiemu jak ja. I głównie dzięki niemu mimo wszystko twierdzę, że to dobra książka. Bez niego, niestety, to byłoby tylko niezrozumiałe „bazgrolenie”, które ktoś jakimś cudem wydał.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
„Milczące słowa” Jagody Wochlik to książka, która z całą pewnością mnie zaskoczyła i zaintrygowała. Jest tu wiele opinii mówiących o zaletach tej pozycji i z większością mogłabym się zgodzić. Mam jednak wrażenie, że pozostało jeszcze kilka niedopowiedzianych rzeczy, być może dlatego, że nie są one zbyt pochlebne.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że mimo tego, co zamierzam...
Nie potrafię powiedzieć ile dokładnie zajęło mi przeczytanie tej pozycji, ale były to tygodnie. Przeczytawszy opis książki czułam się zaintrygowana, bo wszystko brzmiało oryginalnie. Wampirzyca z fobią krwi, facet przywiązany do łóżka. Mrrrr.
Tak. Tyle, że poza tym opisem z tyłu książki nie mam nic więcej pozytywnego do powiedzenia. Okładka jest idealnym opisem tego, co można znaleźć w środku. Jest tandetna, przerysowana i głupia. Ale to najmniejszy problem.
Greg – 35 letni psycholog o mentalności 17 latka robiącego tabelki „za i przeciw” zostaje „porwany”, przywiązany do łóżka i na dodatek przyozdobiony czerwoną kokardką na szyi. Lissianna – 202 letnia wampirzyca o mentalności 13 latki znajduje swój prezent urodzinowy i początkowo bierze go za coś na kształt tortu urodzinowego. Kosztuje go, zachodzi przy tym wymiana śliny z której nasz pan psycholog jest zachwycony. Wiecie, jestem związany, sam zamknąłem się w bagażniku i nie mam pojęcia co tu robię, ale jeśli mam tu być by przelecieć jakąś śliczną dziewczynę – to luz. Brakowało, żeby jeszcze przy tych myślach wzruszył ramionami, ale w sumie był przywiązany więc… Tutaj pierwszy raz przerwałam czytanie, bo nie byłam wstanie znieść tej dwójki głównych bohaterów.
Myślałam, że już gorszych nie znajdę, ale wtedy przeczytałam pamiętną scenę migracji do pokoju Grega całego kuzynostwa Lissiany. Oczywiście w tajemnicy, i przekonywanie go tymi samymi argumentami, by leczył ich cudowną kuzynkę. Dla wzbogacenia akcji autorka opisała koszulki nocne dziewczynek i piżamkę Spidermena kuzyna Thomasa. Muszę przyznać, że ma oko do szczegółów. Na przykład łazienkowa scena z opisem suszenia włosów, mycia zębów i golenia się. Poważnie, czekałam już tylko na opis korzystania z sedesu.
Nawet jakbym chciała opowiedzieć całą akcję, raczej bym nie potrafiła. Generalnie głównym motywem jest ciągła migracja. Greg został przywiązany do łóżka wieczorem, rano go uwolnili, ale popołudniu znowu po niego przyjechali i przywiązali. Nieco później przez kilkanaście stron mamy przechodzenie z jednego pokoju do drugiego ewentualnie jeszcze korzystanie z trzeciego, ale szczerze mówiąc nie mam pewności. Mega irytujące.
Wszelka większa akcja na koniec okazuje się… brakiem akcji? Niebezpieczeństwo nagle staje się tylko złudzeniem, a tożsamość osoby zagrażającej życiu Lissianny domyślasz się niemal przy jej pierwszym spotkaniu, a jeśli nie wtedy, to już z pewnością przy próbie otrucia ją zupą z czosnku (ZUPĄ Z CZOSNKU!). Czy może być jeszcze bardziej tandetnie? W przypadku tej książki – oczywiście!
„Nonoroboty” – komórki odpowiadające za wampiryczność. I skąd się wzięły? Z Atlantydy! Tak, tak moi drodzy TEJ Atlantydy. Tego jeszcze nie było? Owszem, czegoś tak durnego jeszcze nie było…
O głupocie tej książki mogłabym pisać i pisać, ale szkoda na nią mojego czasu. Niedawno przeczytałam w jednej recenzji jak bardzo ta książka jest głęboka, jak dużo w niej odniesień do prawdziwego życia każdego człowieka, jak to zmusza do zastanowienia się nad samym sobą w trakcie czytania. Tak… Ja czytając zastanawiałam się tylko po co się w ogóle męczę próbując to coś dokończyć. W życiu nie czytałam czegoś bardziej pustego, bezsensownego i przede wszystkim irytującego. Autorka próbuje być zabawna, co w ogóle jej nie wychodzi. Żarty są żałosne. Gdyby bohaterami były nastolatki – ok, w pewnym sensie to wszystko byłoby zrozumiałe. Ale nie, mamy tu dorosłych ludzi. Wykształconego faceta i 202 (!) letnią kobietę, którzy zachowują się gorzej od dzieci.
Nie chciałabym nikogo obrażać, ale jak dla mnie trzeba mierzyć naprawdę, ale naprawdę nisko, żeby uznać tę książkę za coś dobrego, godnego uwagi czy (na Boga!) głębokiego.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Nie potrafię powiedzieć ile dokładnie zajęło mi przeczytanie tej pozycji, ale były to tygodnie. Przeczytawszy opis książki czułam się zaintrygowana, bo wszystko brzmiało oryginalnie. Wampirzyca z fobią krwi, facet przywiązany do łóżka. Mrrrr.
Tak. Tyle, że poza tym opisem z tyłu książki nie mam nic więcej pozytywnego do powiedzenia. Okładka jest idealnym opisem tego, co...
„Wyścig śmierci” to opowieść niezwykła. Fantastyka, która za sprawą doskonałego warsztatu nabrała realiów tak wielkich, że chciałoby się pomyśleć, iż te piękne, niebezpieczne stworzenia, o których się czyta, naprawdę istnieją.
To nie tylko opowieść o starych mitach i legendach. To również historia miłości – nie tylko tej romantycznej- przyjaźni, samotności, życiu i śmierci. Opowieść o rodzicielstwie, braterstwie, i gdyby się zastanowić, pewnie mogłabym wymieniać dalej.
Zastanawiam się zawsze, czy przeczytana przeze mnie książka jest z tych „dla wszystkich”, czy może jednak zaledwie dla wybranych i zazwyczaj łatwo mi to w jakiś sposób określić. Tym razem jednak nic nie jest tak oczywiste, jak zazwyczaj. Z całą pewnością jednak, prawdziwe serce tej książki, jej przesłanie, i tchnięta za pomocą słów dusza, zostanie najlepiej odebrana przez tych, którzy choć raz w swoim życiu siedzieli na końskim grzbiecie i poznali co to partnerstwo. Tego uczucia, tych emocji, tego strachu, którego nie czują tylko głupcy, nie da się bowiem opisać komuś, kto nigdy tego nie doświadczył.
Nie będę pisać o historii zawartej w książce, gdyż jest ona nazbyt złożona w swej niebywałej prostocie, bym zdołała się zmieścić w kilku zdaniach. Napiszę jednak o wspaniałym talencie Maggie Stiefvarter. Pisanie w pierwszej osobie jest trudne. Większości ludzi wydaje się, że to trzecia osoba jest gorsza, a jednak każdy z nich się myli. Pisząc w pierwszej osobie trzeba być naprawdę dobrym, by czytelnik mógł prawdziwie się wczuć. Pisząc dodatkowo w czasie teraźniejszym… trzeba mieć talent, by nie wyszło z tego grafomaństwo. I autorka „Wyścigu śmierci” z całą pewnością ten talent posiada. Atmosfera wyspy jest tak wyraźna, że niemal można jej dotknąć, a z pewnością poczuć. Bohaterowie są pełnokrwiści i złożeni, nie powielają żadnych schematów i niekiedy pozostają cudowną zagadką.
Musze wspomnieć również o tym, że to książka pełna krwi i śmierci, co nieco miesza się z wyobrażeniem o pięknym sporcie jakim jest jazda konna. A jednak nawet ta krew i ta śmierć, pasuje jak ulał do świata, jaki zaprezentowała nam autorka książki.
Dla mnie osobiście „Wyścig śmierci” to w pewien sposób opowieść o mnie i o moim strachu do koni, który przełamałam dopiero po wielu latach. Konie wodne stały się więc dla mnie obrazem mojego strachu, bo łączyły idealnie to, co zawsze czułam. Lęk przed nimi, czającą się groźbę, ale i piękno i fascynację. A Puck Connolly przełamywała go bardzo podobnie, jak ja przełamałam swój. Być może ona miała przy sobie pociągającego, tajemniczego mężczyznę, a ja kochaną, cierpliwą siostrę, a jednak pewna scena z tej książki na zawsze utkwi mi w pamięci. Bo kiedy czytałam o wspólnym galopie dwójki bohaterów, w mojej głowie były wspomnienia o tym, jak siostra cierpliwie stała przy mnie, kiedy moje dłonie trzęsły się wyciągnięte w stronę pięknego konia. I odnalazłam tam również swój pierwszy samotny kłus, pierwszy upadek, pierwszy galop. I przede wszystkim, ten moment, kiedy strach, miłość i zaufanie zmieszało się w moim sercu tworząc więź, którą już nic nie rozdzieli.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
„Wyścig śmierci” to opowieść niezwykła. Fantastyka, która za sprawą doskonałego warsztatu nabrała realiów tak wielkich, że chciałoby się pomyśleć, iż te piękne, niebezpieczne stworzenia, o których się czyta, naprawdę istnieją.
To nie tylko opowieść o starych mitach i legendach. To również historia miłości – nie tylko tej romantycznej- przyjaźni, samotności, życiu i...
„Piętno śmierci” zwróciło moją uwagę już jakiś czas temu, jednak opis na okładce nie był na tyle porywający, bym od razu po nią sięgnęła. Całkiem przypadkiem trafiła w moje ręce i dziś już wiem, że do tej historii będę często wracać.
Przytaczanie przebiegu wydarzeń byłoby z mojej strony okrucieństwem względem tych, którzy chcą przeczytać tę książkę. Myślę, że im mniej informacji się ma, tym lepiej można ją odebrać. Mimo, że zazwyczaj dość szybko potrafię się domyślić kto za czym stoi i co będzie na dalszych stronach, tak tutaj absolutnie niczego nie byłam pewna.
Niemal do samego końca targały mną wątpliwości, bo autorka tak wiele razy wcześniej zaskoczyła mnie całkowitym zwrotem akcji, że przestałam ufać własnej intuicji.
Cała historia jest ciężka od samego początku i z biegiem kolejnych stron staje się coraz gorsza pod tym względem. To nie jest zwyczajny kryminał, ani thriller, ani dramat… To coś więcej, coś, co niemal na każdej stronie nakazuje ci zastanowić się nad tak wieloma aspektami własnego życia i otaczającego cię świata, że czytanie zaledwie 239 stron wydłuża się niemal dwukrotnie.
To również z całą pewnością nie jest książka dla wszystkich. I nie, nie chodzi o akcję, a całą gamę uczuć, zachowań głównej bohaterki, które co poniektórzy przypisaliby do osoby która powinna znaleźć się w pokoju bez klamek, z miękkimi ścianami i plastikowymi naczyniami. A to z kolei przeszkodziłoby im w „poczuciu” tej historii.
Jestem również pewna, że nie wszystkim styl w jakim napisana jest książka będzie się podobał. Mnie zachwycił. To z całą pewnością najlepszy tekst pisany w pierwszej osobie jaki kiedykolwiek czytałam. Liryczność z jaką autorka wszystko opisuje sprawia, że cały czas ma się wrażenie, że Clara siedzi gdzieś obok, obejmuje kurczowo swoje kolana, ma zamknięte oczy i mówi. Wspomina coś, co przeszła, coś co stanowi jej przeszłość. Coś, co chce nam opowiedzieć. Czasem mówi chaotycznie, niekiedy nazbyt zagadkowo, by wszystko było całkowicie jasne, a ty nie patrzysz już w książkę tylko na nią i czujesz. Czujesz i widzisz wszystko, o czym mówi, bo robi to tak dokładnie, a przy tym w najmniejszych opisach zawiera tyle szczegółów, że stajesz się niemal integralną częścią jej opowieści.
Nutka fantastyki niekiedy doprowadzała mnie do szału, ale w końcu okazała się tym małym, pozornie nieistotnym ogniwem, który delikatnie wygładza całą, potworną w przekazie historię. Napawa nadzieją, rozczula i kolejny raz zmusza do zastanowienia się nad samym sobą.
Jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich Amy MacKinnon, bo bardzo rzadko się zdarza, by ktoś debiutował z tak perfekcyjnym tekstem, tak okrutną historią i potrafił w tym wszystkim jeszcze zaskakiwać. Z całą pewnością będę śledzić jej karierę i niecierpliwie czekać na jej kolejne książki.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
„Piętno śmierci” zwróciło moją uwagę już jakiś czas temu, jednak opis na okładce nie był na tyle porywający, bym od razu po nią sięgnęła. Całkiem przypadkiem trafiła w moje ręce i dziś już wiem, że do tej historii będę często wracać.
Przytaczanie przebiegu wydarzeń byłoby z mojej strony okrucieństwem względem tych, którzy chcą przeczytać tę książkę. Myślę, że im...
Czekałam na tę książkę z niecierpliwością licząc na dobry romans paranormalny z aniołami i demonami w rolach głównych. I się zawiodłam.
Cały pomysł mógłby być świetny, gdyby nie te wszystkie "wewnętrzne przemiany", całkowicie przerysowane i pociągnięte w zupełnie irracjonalną stronę. Oklepany motyw dlaczego Serena spotyka Juliana, jeszcze bardziej oklepany koniec. Kwestie wiary, wyboru itp. to chyba jeden z jaśniejszych wątków tej książki.
To jak autorka zaczęła budować Juliana na początku było genialne. Cała jego przeszłość, powody przez które został demonem - to wszystko było świetne aż do momentu w którym nagle stwierdził, że się zakochał. Świetnie. Ja rozumiem, książka nie może się ciągnąć w nieskończoność dając mu odpowiednio dużo czasu na tę przeminę, ale wystarczyłoby nieco przebudować akcję. Serena pod tym względem okazała się jeszcze gorsza. Beznamiętna, jałowa, pozbawiona charakteru. (Chyba, że kogoś bawi motyw „chcę, ale nie mogę" i płacz na każdym kroku.) Być może pod sam koniec, w ostatecznej rozgrywce w piekle, pokazała nieco pazura, ale odrobinę za mało i odrobinę za późno żebym mogła ją docenić.
Z pewnością ta pozycja może się podobać, choć nie do końca to pojmuje. Ja oczekiwałam czegoś lepszego. Głębszego. Bardziej rozbudowanego. Z większą ilością emocji, akcji i może chociaż odrobinę mocniejszej dozy realizmu?
A może po prostu nie podoba mi się ogólne przedstawienie nieba i piekła, demonów i aniołów w świecie i poza nim? Nie wiem, ale o wiele bardziej podobało mi się czekanie na tę książkę niż faktyczne czytanie. Ale wybaczcie, odczucie instynktów macierzyńskich na widok delfinów nieco przekracza moją granice wyrozumiałości dla tego typu książek. Absurd i nie wiele więcej.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Czekałam na tę książkę z niecierpliwością licząc na dobry romans paranormalny z aniołami i demonami w rolach głównych. I się zawiodłam.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCały pomysł mógłby być świetny, gdyby nie te wszystkie "wewnętrzne przemiany", całkowicie przerysowane i pociągnięte w zupełnie irracjonalną stronę. Oklepany motyw dlaczego Serena spotyka Juliana, jeszcze bardziej oklepany koniec. Kwestie...