-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2014-08-03
Sądziłam, że jeśli trochę poczekam, to w końcu znajdę słowa, którymi będę wstanie skomentować tę książkę. Jednak minęła niemal doba odkąd odłożyłam ją na półkę, a ja wciąż nie potrafię chyba tak po prostu się wypowiedzieć. Kupując ją z pewnością nie spodziewałam się czegoś tak fenomenalnego. Czegoś, co za tą fantastyczną szatą Diabła, Boga, Aniołów i Nieba - kryje tak strasznie realny świat. To naprawdę książka o każdym z nas i naprawdę daje dużo do myślenia. Jeszcze nigdy tyle się nie zastanawiałam nad samym pojęciem stworzenia, czasu, życia, przebaczania czy samego zła. Ta książka zadaje mnóstwo pytań, na które powoli sama odpowiada. Nie robi tego jednak nachalnie i trzeba niekiedy zatrzymać się i zastanowić nad tekstem, który właśnie pochłonęliśmy. "Diabeł - autobiografia" z pewnością jest jedną z tych książek, które pamięta się długo - jeśli nie zawsze.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Sądziłam, że jeśli trochę poczekam, to w końcu znajdę słowa, którymi będę wstanie skomentować tę książkę. Jednak minęła niemal doba odkąd odłożyłam ją na półkę, a ja wciąż nie potrafię chyba tak po prostu się wypowiedzieć. Kupując ją z pewnością nie spodziewałam się czegoś tak fenomenalnego. Czegoś, co za tą fantastyczną szatą Diabła, Boga, Aniołów i Nieba - kryje tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czekałam na tę książkę z niecierpliwością licząc na dobry romans paranormalny z aniołami i demonami w rolach głównych. I się zawiodłam.
Cały pomysł mógłby być świetny, gdyby nie te wszystkie "wewnętrzne przemiany", całkowicie przerysowane i pociągnięte w zupełnie irracjonalną stronę. Oklepany motyw dlaczego Serena spotyka Juliana, jeszcze bardziej oklepany koniec. Kwestie wiary, wyboru itp. to chyba jeden z jaśniejszych wątków tej książki.
To jak autorka zaczęła budować Juliana na początku było genialne. Cała jego przeszłość, powody przez które został demonem - to wszystko było świetne aż do momentu w którym nagle stwierdził, że się zakochał. Świetnie. Ja rozumiem, książka nie może się ciągnąć w nieskończoność dając mu odpowiednio dużo czasu na tę przeminę, ale wystarczyłoby nieco przebudować akcję. Serena pod tym względem okazała się jeszcze gorsza. Beznamiętna, jałowa, pozbawiona charakteru. (Chyba, że kogoś bawi motyw „chcę, ale nie mogę" i płacz na każdym kroku.) Być może pod sam koniec, w ostatecznej rozgrywce w piekle, pokazała nieco pazura, ale odrobinę za mało i odrobinę za późno żebym mogła ją docenić.
Z pewnością ta pozycja może się podobać, choć nie do końca to pojmuje. Ja oczekiwałam czegoś lepszego. Głębszego. Bardziej rozbudowanego. Z większą ilością emocji, akcji i może chociaż odrobinę mocniejszej dozy realizmu?
A może po prostu nie podoba mi się ogólne przedstawienie nieba i piekła, demonów i aniołów w świecie i poza nim? Nie wiem, ale o wiele bardziej podobało mi się czekanie na tę książkę niż faktyczne czytanie. Ale wybaczcie, odczucie instynktów macierzyńskich na widok delfinów nieco przekracza moją granice wyrozumiałości dla tego typu książek. Absurd i nie wiele więcej.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Czekałam na tę książkę z niecierpliwością licząc na dobry romans paranormalny z aniołami i demonami w rolach głównych. I się zawiodłam.
Cały pomysł mógłby być świetny, gdyby nie te wszystkie "wewnętrzne przemiany", całkowicie przerysowane i pociągnięte w zupełnie irracjonalną stronę. Oklepany motyw dlaczego Serena spotyka Juliana, jeszcze bardziej oklepany koniec. Kwestie...
„Milczące słowa” Jagody Wochlik to książka, która z całą pewnością mnie zaskoczyła i zaintrygowała. Jest tu wiele opinii mówiących o zaletach tej pozycji i z większością mogłabym się zgodzić. Mam jednak wrażenie, że pozostało jeszcze kilka niedopowiedzianych rzeczy, być może dlatego, że nie są one zbyt pochlebne.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że mimo tego, co zamierzam zaraz napisać, książka mnie porwała. Szczególnie porwał mnie Henry Got, który odrębnie od całej reszty, okazał się po prostu cudowną, złożoną postacią, która nigdy do końca się nie zmienia, jak to często bywa w tego typu książkach.
A jednak mam swoje „ale”. Ale, które mnie nieco boli, bo gdyby go nie było, „Milczące słowa” mogłyby trafić na moją półkę z najlepszymi pozycjami. Niestety mam wrażenie, że pani Jagoda miała cudowny, oryginalny pomysł, talent do pisania – tego nie można jej odmówić, mam szereg pięknych cytatów z tej książki - tylko zabrakło w tym wszystkim logicznego budowania akcji.
Ilość pytań, niewyjaśnionych rzeczy, przeskakiwania z punktu „a” do punktu „d” z całkowitym pominięciem tego, co pomiędzy… Jak dla mnie jest potężnym minusem. Cała historia jest niedopracowana. Jakby autorka zostawiła to czytelnikowi i często to jest dobry ruch, jednak tutaj tych rzeczy jest stanowczo za dużo. A najgorsze jest to, że wystarczyłoby tylko trochę pracy, tylko trochę małych zmian, kilka dodatkowych scen, dialogów czy opisów z wyjaśnieniami. Jeśli nie na bieżąco, to przynajmniej pod koniec.
Dla kogoś, kto nie potrzebuje na koniec książki znać wszystkich odpowiedzi, ta pozycja może być naprawdę dobra. Dla mnie? Nie. Ja uwielbiam historie, które na koniec są jasne i klarowne, gdzie być może coś zostaje niedopowiedziane, ale nie z takim natężeniem. Tajemnice tajemnicą, ale z taką ich ilością książka po prostu przedstawia brak logiki. Komuś z mniejszą wyobraźnią ciężko jest wczuć się w tamten świat, bo zasady jakie nim rządzą nie są do końca wyjaśnione. Autorka rzuca stwierdzeniami tak, jakby czytelnik mógł zaglądnąć do jej umysłu i odnaleźć odpowiedzi, których nie zapisała. A niestety, tego jeszcze nie potrafimy.
Niemniej jednak trzeba przyznać, że Henry Got potrafi wiele wynagrodzić komuś takiemu jak ja. I głównie dzięki niemu mimo wszystko twierdzę, że to dobra książka. Bez niego, niestety, to byłoby tylko niezrozumiałe „bazgrolenie”, które ktoś jakimś cudem wydał.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
„Milczące słowa” Jagody Wochlik to książka, która z całą pewnością mnie zaskoczyła i zaintrygowała. Jest tu wiele opinii mówiących o zaletach tej pozycji i z większością mogłabym się zgodzić. Mam jednak wrażenie, że pozostało jeszcze kilka niedopowiedzianych rzeczy, być może dlatego, że nie są one zbyt pochlebne.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że mimo tego, co zamierzam...
2014-07-10
Gdybym miała wybrać książkę na której zawiodłam się najbardziej w ostatnim półroczu, bez namysłu wskazałabym „Angelfall Penryn i Świat Po”.
Nie rozumiem o czym myślała autorka decydując się usunąć jednego z głównych bohaterów „Angelfall”, umieszczając go zaledwie w kilku urywkach i parunastu stronach pod koniec książki. To tak, jakby odrąbać komuś praworęcznemu prawą rękę i się upierać, że przecież może pisać lewą, więc w gruncie rzeczy nic się nie stało.
Chciałabym, żeby chociaż w zamian za nieobecność czołowego bohatera, tocząca się akcja była na tyle ciekawa, by jakoś zrekompensować jego brak. Tymczasem napotkałam absurd i groteskowość. Niekiedy żałosne, wręcz krzywdzące książkę poczucie humoru, zupełnie, jakby bohaterowie cofnęli się o kilka lat wstecz.
Jedyne momenty, które tak naprawdę czynią tę pozycję znośną, to wspomnienia miecza i tych siedemdziesiąt kilka końcowych stron. I nawet tutaj mogłabym się spierać, bo Raffe też nagle nie jest sobą. Nikt w tym drugim tomie nie jest dłużej sobą. No, może z wyjątkiem matki Penryn, ona jedna została wierna sobie i jest tak samo irytująca jak w pierwszej części.
Szkoda. Wielka, wielka szkoda, bo historia miała potencjał. Mam nadzieję, że trzeci ton jakoś naprawi szkody, choć nie śmiem mieć już na to większych nadziei.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Gdybym miała wybrać książkę na której zawiodłam się najbardziej w ostatnim półroczu, bez namysłu wskazałabym „Angelfall Penryn i Świat Po”.
Nie rozumiem o czym myślała autorka decydując się usunąć jednego z głównych bohaterów „Angelfall”, umieszczając go zaledwie w kilku urywkach i parunastu stronach pod koniec książki. To tak, jakby odrąbać komuś praworęcznemu prawą rękę...
2011
Podchodziłam do tej książki dość sceptycznie, mylnie nastawiona przez obecne tu opinie.
Mylne, bo już od pierwszych stron pochłonęła mnie bez reszty. Przyznaję, może to nie jest coś, co można przeczytać jednym tchem, coś, od czego ciężko się oderwać, ale to w żaden sposób nie umniejsza mojej oceny.
Dlaczego?
Ponieważ ta pozycja nie jest dla wszystkich. Dla niektórych główna bohaterka z samego faktu, że jest mniszką od razu zostanie skreślona. Nie jest zabawna, nie jest postacią, która rzuca się w oczy. Jest cicha, zamknięta i biega co rano się modlić, zamiast spędzać godziny w swojej obszernej szafie, myśląc w co się ubrać. Trzeba trochę wysiłku, by dostrzec jej drugą stronę, która może być równie fenomenalna. Poza tym ta książka to nie tylko Ewangelina. Druga hierarchia anielska przybliża nam historie Celestine i Gabrielli, co czytałam pod ogromnym wrażeniem. 'Głowna' bohaterka, jak i Verline w tej części do zaledwie zapowiedź tego, co będzie w drugiej, przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Dodatkowo, to książka ciężka w samym przesłaniu, pełna historii, mitów, symboli i tajemnic. Trzeba czytać uważnie, by wyłapać pewne istotne rzeczy, które autorka rzuca mimochodem, wyjaśniając je dopiero kilkanaście stronic dalej, co dla mnie było wspaniałe.
Niezaprzeczalnie największym plusem było to, że do niemal ostatnich stron biłam się sama ze sobą, zupełnie nie mając pojęcia, czy powinnam lubić anioły, czy wręcz przeciwnie. Wszystko przez niezwykłą umiejętność budowania przez autorkę scen, gdzie na początku mówi nam o czymś, co skłania nas do jednego, by pod sam koniec zrzucić na nas bombę, która wysyła nas do zupełnie czegoś innego, całkowicie przeciwnego, ale... wciąż pozostawia pewne wątpliwości, które mijają dopiero pod sam koniec książki.
Szczerze mówiąc przeżyłam kilka chwil grozy, kiedy skończyłam czytać. Byłam ogromnie zawiedziona do momentu, aż nie odnalazłam informacji o drugiej książce, nad którą autorka właśnie pracuje.
Jeśli ktoś szuka lekkiej, delikatnej, romantycznej książki - to z pewnością Angelologia nie jest dla niego.
Ja tymczasem czekam z niecierpliwością na drugą część, która w Stanach ma wyjść już w przyszłym roku.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Podchodziłam do tej książki dość sceptycznie, mylnie nastawiona przez obecne tu opinie.
Mylne, bo już od pierwszych stron pochłonęła mnie bez reszty. Przyznaję, może to nie jest coś, co można przeczytać jednym tchem, coś, od czego ciężko się oderwać, ale to w żaden sposób nie umniejsza mojej oceny.
Dlaczego?
Ponieważ ta pozycja nie jest dla wszystkich. Dla niektórych...
„Córka dymu i kości” Laini Taylor, to tak naprawdę książka stanowiąca swoisty prolog dla całej historii, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. To historia świata i kilku bohaterów poznawanych w miarę upływu stron. Główna akcja to splot zaledwie kilku zdarzeń. Ciężko też zdarzenia te tak nazywać, bo gdyby je tak powycinać i złożyć w jedno, to z tych niemal czterystu stron - wydarzeń dziejących się „tu i teraz” - nie wiem czy uzbierałoby się chociaż sto. Pozostałe trzysta to budowanie świata, bohaterów oraz powroty do przeszłości.
Ciężko też cokolwiek mówić o fabule, by nie spoilerować. „Córka dymu i kości” to czysta fantastyka. Mamy tu do czynienia z magią, dziwacznymi stworzeniami jakimi są chimery przypominające nie raz bardziej zwierzęta, niż ludzi. Mamy Serafinów – aniołów, i gdzieś pomiędzy tym wszystkim są jeszcze ludzie oraz ziemia. Piękne, malownicze miejsca, które odwiedzamy wraz z Karou – naszą główną bohaterką. Siedemnastolatką dziewczyną, która wiruje pomiędzy światami, nie do końca pewna, kim – czym, tak właściwie jest.
To prosta, a zarazem porywającą historia miłości rodem z „Romea i Julii”. Mamy walkę, tragizm i bohaterów pragnących zmiany czegoś, co wydaje się nie do zmiany. Pokoju, miłości, przyjaźni, wolności. Wydawać by się mogło; samych ważnych, podstawowych rzeczy, a jednak w świecie w którym żyją, nic z tego nie ma prawa istnieć. Nie pomiędzy nimi.
Trochę trwa zanim tak naprawdę cokolwiek zaczyna się dziać, co może niektórych zniechęcać i zmusić do odłożenia książki. Myślę, że w całym swym geniuszu, ona cała taka jest. Niezależnie, czy ktoś przetrzyma te pierwsze osiemdziesiąt stron, czy nie, całość może okazać się nieco ospała, bo choć nie mogę powiedzieć, że brakuje tu akcji, to wydaje mi się, że „Córka dymu i kości” to bardziej historia do snucia, a nie połykania. Nie bez powodu nazwałam ją prologiem.
Osobiście mam słabość zarówno do aniołów, jak i właśnie takiej fantastyki, bo się na niej wychowałam. Porównanie do Harry’ego Pottera wydaje mi się odrobinę przesadzone, ale z pewnością jego fanom ta pozycja przypadnie do gustu.
Próbowałam znaleźć minusy tej książki i choć sądziłam, że mi się udało, kiedy jeszcze czytałam, pod koniec absolutnie wszystko przestało mieć znaczenie. Okazało się wręcz, że w większości przypadków po prostu się myliłam. Lani Taylor z perfekcją, dbając o najmniejsze szczegóły, dopracowała świat i jego mieszkańców. Stworzyła mitologię, historię, prawa, zakazy, tradycje.
Styl. Wreszcie doczekałam się trzeciej osoby, za co na wstępie autorka dostała ode mnie drobnego plusika. Podejrzewam jednak, że z jej talentem z łatwością zadowoliłaby mnie nawet w pierwszej osobie. Jej sposób pisania nie umiem określić inaczej jak; śpiewny albo melodyjny. Czytając, tak gładko przechodzi się od zdania do zdania, że nie wie się nawet, kiedy zostaje się połkniętym przez wyczarowany na stronicach świat. Opisy miejsc i sytuacji są barwne i żywe. Autorka jakby znała granice, której nie powinna przekraczać, by jej opowieść nie była nużąca. Wie też jakich słów nie używać. By nie brzmiało to wszystko zbyt pompatycznie, albo przeciwnie – zbyt zwyczajnie.
Bohaterowie. Tutaj, moi drodzy, mogłabym napisać długi esej. Nie można powiedzieć, że mamy do czynienia z wielką liczbą bohaterów, lecz są oni tak doskonale zbudowani, że wydają się prawdziwi. I każdego z nich poznajemy w specyficzny sposób, w specyficznych okolicznościach. Poznajemy to wszystko z dwóch punktów widzenia, Karou i Akivy, co jest kolejnym zabiegiem, który połechtał moje upodobania.
Myślę, że „Córkę dymu i ognia” albo się pokocha, albo nie. Mnie przyprawiła o wiele uczuć i wszystkie z nich były jak najbardziej mile widziane. Stanowczo więc należę do tej pierwszej grupy i mimo, że lata fascynacją tego typu fantastyką są za mną, to z wielką przyjemnością dałam się wciągnąć w wykreowany przez autorkę świat. Niemal doprowadziła mnie do łez, z pewnością wzbudziła gniew w kilku momentach, ale również rozśmieszyła. Pozostawiła mnie też na koniec z rozbieganymi myślami, które są najlepszym dowodem na to, jak pozytywnie odebrałam tę książkę.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
„Córka dymu i kości” Laini Taylor, to tak naprawdę książka stanowiąca swoisty prolog dla całej historii, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. To historia świata i kilku bohaterów poznawanych w miarę upływu stron. Główna akcja to splot zaledwie kilku zdarzeń. Ciężko też zdarzenia te tak nazywać, bo gdyby je tak powycinać i złożyć w jedno, to z tych niemal czterystu stron...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to