-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać4
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2020-08-15
2018-06-13
Mój schemat działania jest bardzo prosty: dowiaduję się o nowej powieści Marty Kisiel → widzę przepiękną okładkę, która pięknem przebija wszystkie dotychczasowe (które też są niczego sobie) → z utęsknieniem wyczekuję daty premiery → a jak już dostanę książkę w swoje ręce czytam ją jak najszybciej mogę → i po skończonej lekturze płaczę, bo nie wiadomo kiedy kolejna powieść autorki się ukarze.
Tak mniej więcej wyglądała moja przygoda z powieścią „Toń” wyżej wspomnianej ałtorki.
Minęły już prawie trzy tygodnie, od kiedy przeczytałam tę pozycję i choć trochę żałuję, że nie napisałam o niej czegoś od razu, to z drugiej strony te wszystkie emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury, zdążyły opaść (no, powiedzmy, bo nadal jak sobie pomyślę o jednym wątku, to mnie one dopadają), i mogę teraz z dystansem podejść do tego wszystkiego.
I na szczęście mój entuzjazm nie zmniejszył się ani trochę. Bo choć teraz widzę, że nie wszystko wyszło idealnie, to jednak te mocne strony są na tyle dobre, że przesłaniają wszystko inne. I jak dla mnie to wystarczy, żeby się czymś bez przeszkód zachwycać. A będę się tą powieścią zachwycać i to jak, bo idealnie trafiła w mój gust i tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że Marta Kisiel to zdecydowanie moja ulubiona polska autorka.
Miałam nadzieję, że „Toń” będzie bardziej przypominać klimatem „Szaławiłę” niż „Siłę niższą”, bo ta pierwsza mnie zachwyciła, a ta druga zawiodła. I tym razem był to strzał w dziesiątkę. Moim zdaniem jest to Marta Kisiel w najlepszym wydaniu. A składa się na to:
Dobrze poprowadzona, zabawna, lekka i wciągająca narracja.
Grupka dobrze napisanych, wyjątkowych postaci, których integracje między sobą wygrywają wszystko, nieważne czy mowa tu o relacjach rodzinnych, romantycznych czy wszystkich innych.
Dialogi!
Główny wątek fabularny który, mimo że pozornie ma bardzo ograny motyw, to przedstawia go w dość świeży sposób, tak że nie nudzi ani przez moment.
Według mnie największą "wadą" tej pozycji jest to, że potrafiła złamać mi serduszko. A przynajmniej tę jego część, która jest przeznaczona wzruszanie się bohaterami literackimi. Oczywiście w pozytywnym sensie, bo chociaż w głębi duszy miałam nadzieję na chyba zbyt przesłodzony koniec, to ta gorzka nuta bardzo do całości pasuje i nadaje jej mroczniejszy ton.
Miałam wrażenie, że akcja pod koniec trochę za bardzo przyśpieszyła, ale książka ma jakieś 300 stron więc może to dlatego. Dodatkowo postać, która wydawała się jedna z tych głównych, jakoś od drugiej połowy pojawia się coraz rzadziej, a szkoda, bo naprawdę ją polubiłam i miałam nadzieję, że będzie jej więcej.
W czasie lektury wyszło też moje nieogarnięcie. Kilka razy przyszła mi do głowy myśl, że fajnie by było, gdyby okazało się, że „Toń” rozgrywa się w tym samym świecie co „Nomen Omen”. Nawet w momencie, kiedy w powieści pojawiły się postacie z tej drugiej, moją jedyną myślą było: o, widzę, że autorka lubi ten motyw, i dopiero ostatnie strony uświadomiły mi, że chyba powinnam sobie „Nomen Omen” powtórzyć (i mam na to wielką ochotę, bo była to dotychczas moja ulubiona powieść autorki) i zobaczyć ile nawiązań przegapiłam.
Niech moim podsumowaniem „Toń” („Toni”???która wersja jest poprawna?) Marty Kisiel będzie te kilka zdań:
Mam nadzieje, że będzie kontynuacja. Najlepiej na wczoraj. Jak najszybciej. Bo potrzebuję jej bardzo. Bo pomimo tylko 300 stron przywiązałam się bardzo do bohaterów i chcę wiedzieć o nich więcej. O wiele więcej. Choć nawet jak się okaże, że jest to pojedyncza powieść, to nie będę zawiedziona, bo idealnie się jako taka sprawdza, że świetną zamkniętą historią, dobrze skonstruowanymi bohaterami i przecudowną narracją. Ale sequelem bym nie pogardziła ;)
https://kmelete.blogspot.com/2018/06/ton-marta-kisiel.html
Mój schemat działania jest bardzo prosty: dowiaduję się o nowej powieści Marty Kisiel → widzę przepiękną okładkę, która pięknem przebija wszystkie dotychczasowe (które też są niczego sobie) → z utęsknieniem wyczekuję daty premiery → a jak już dostanę książkę w swoje ręce czytam ją jak najszybciej mogę → i po skończonej lekturze płaczę, bo nie wiadomo kiedy kolejna powieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-11
Rzadko zaczynam polskie serie książkowe i jeszcze rzadziej je kończę. Dlatego jestem bardzo dumna z tego, że udało mi się właśnie skończyć czwarty i ostatni tom cyklu Kwiat Paproci Katarzyny Bereniki Miszczuk. Poprzednie części do końca mnie nie zachwyciły, jednak jest coś takiego w tych powieściach, że nie mogłam się od nich oderwać i czytałam je w ekspresowym tempie. Dlatego też z niecierpliwością jak najszybciej po premierze, sięgnęłam po „Przesilenie”.
Bardzo podobał mi się to, że widać było rozwój postaci Gosławy. Mogę nie do końca lubić jej charakter, ale doceniam to, że jej postać przeszła jakąś drogę, wydarzenia, przez które przechodzi, nie spływają po niej jak po kaczce, tylko faktycznie mają na nią wpływ.
Co do drugiego najważniejszego bohatera, to nigdy nie byłam fanką Mieszka (i się to nie zmieniło, chociaż muszę przyznać, że mnie tym razem nie irytował), to jego związek z Gosią został w tym tomie przedstawiony bardzo sympatycznie. Jego reakcje na pewne informacje były o dziwo bardzo logiczne i zgodne z charakterem, i nic na szczęście nie było przedramatyzowane.
Jeśli chodzi o względy estetyczne, to okładka „Przesilenie” ma bardzo dobrze dobrane kolory, połączenie tego niebiesko/fioletowego odcienia z czerwienią wygląda na grzbiecie naprawdę ślicznie.
Ogólnie to byłoby naprawdę dobrze, jednak nie mogę nic poradzić na to, że cały czas zwracałam uwagę na jakiś szczegół, który mi przeszkadzał. A szkoda, bo choć sama idea romansu paranormalnego osadzonego w mitologi słowiańskiej jest jak dla mnie bardzo interesująca i autorka miała kilka naprawdę fajnych pomysłów, szczególnie jeśli chodzi o świat przedstawiony, to niestety niektóre zachowania głównych postaci oraz kilka innych czynników, o których napiszę, nie pozwalały mi całkowicie cieszyć się historią.
Moim największym problemem z tymi książkami jest fakt, że nigdy do końca nie polubiłam głównej bohaterki, nie mówiąc już o jej absztyfikancie, którego wprost nie cierpię. Zawsze jakoś łatwiej mi przymknąć oko na dziury fabularne lub różne inne niedociągnięci, gdy lubię postacie, niestety tutaj to nie miało miejsca.
Gosława co prawda jest bardziej ogarnięta niż w pierwszej części, ale nadal ma jedną bardzo dla mnie irytującą cechę, czyli straszne zwracanie uwagi na powierzchowność i ocenianie po wyglądzie. Zwróciłam już na to uwagę, czytając poprzednie tomy i paradoksalnie jest to jakaś konsekwencja w charakterze postaci.
Miałam też wrażenie, że kilka wątków zostało poruszonych, ale nie do końca zamkniętych. Pal licho, jeśli dotyczyły postaci już znanych, bo one z czegoś wynikały, ale na przykład pojawia się znikąd wątek dziennikarki, który niczemu nie służy i do niczego nie prowadzi. I jest przy tym strasznie przerysowany i chyba miał służyć za element komiczny, jednak u mnie wzbudził tylko zażenowanie.
Przy okazji wspomnę, że tak jak podczas lektury poprzednich części zdarzało mi się kilka razy zaśmiać, i jakoś ten humor bardziej do mnie trafiał to teraz, mimo że widziałam, w którym momencie pojawiały się żarty, to często mnie nie bawiły.
Oprócz tego postaciom nie zaszkodziłoby, gdyby od czasu do czasu normalnie ze sobą porozmawiały, ale wtedy kilka rzeczy zbyt szybko by się rozwiązało i nie byłoby, o czym pisać. Irytowało mnie też kilka powtórzeń, dla przykładu: bohaterka w pewnym momencie zrywa jakieś płótno czy inną szmatkę z jakiegoś okna w jakimś pokoju. I przez następne kilkadziesiąt stron, za każdym razem, gdy wchodzi do rzeczonego pokoju, jest wspomniane to, że światło sączyło się z tego okna, z którego zostało zerwane płótno. Rozumiem przypomnienie tego za pierwszym razem, ale naprawdę więcej nie trzeba, szczególnie że nie miało to żadnego większego wpływu na fabułę.
„Przesilenie” koniec końców czytało mi się niestety odrobinę gorzej niż poprzednie części. Miałam o wiele więcej uwag krytycznych (w sumie to prawie tylko takie), mimo to mam dość sporo sympatii dla tej serii, jej lektura sprawiała mi radość, i będę ją nawet miło wspominać. Ba, jeżeli autorka kiedykolwiek zdecyduje się napisać kolejną serię osadzoną w tym świecie, to bardzo chętnie po nią sięgnę.
https://kmelete.blogspot.com/2018/05/przesilenie-katarzyna-berenika-miszczu.html
Rzadko zaczynam polskie serie książkowe i jeszcze rzadziej je kończę. Dlatego jestem bardzo dumna z tego, że udało mi się właśnie skończyć czwarty i ostatni tom cyklu Kwiat Paproci Katarzyny Bereniki Miszczuk. Poprzednie części do końca mnie nie zachwyciły, jednak jest coś takiego w tych powieściach, że nie mogłam się od nich oderwać i czytałam je w ekspresowym tempie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017
Nie jestem największą fanką polskiej fantastyki. Oprócz opowiadań książkowy „Wiedźmin” jakoś szczególnie mi nie podszedł, do wielu innych popularnych autorów zraziły mnie recenzje i tak naprawdę znam i uwielbiam tylko twórczość Marty Kisiel. Po przeczytaniu wielu pozytywnych recenzji „Czterdzieści i cztery” postanowiłam jednak dać szansę temu gatunkowi i zobaczyć czy książka faktycznie zasługuje na tyle pochwał i czy warto może poszukać i przekonać się do innych polskich pisarzy fantasy.
Nie będzie to długi wywód, ale zbiór luźnych myśli, bo książkę skończyłam już jakiś czas temu, jednak brak wolnego czasu skutecznie powstrzymywał mnie od pisania, a myślę, że zasługuję ona na kilka pochwalnych zdań.
Na największą uwagę zasługuje stworzony przez Piskorskiego świat. Nie jestem żadną znawczynią steampunku jednak przeczytałam w życiu kilka powieści z tego gatunku i da się zauważyć, kiedy autorowi brakuje na niego pomysłu. Na szczęście nie jest tak w tym przypadku. Równoległe światy i wszystko, co z nimi związane, wyszły bardzo dobrze i interesująco, ani przez moment nie wątpiłam w tę wizję.
Bardzo podobało mi się też to, w jaki sposób autor połączył wydarzenia historyczne z fabułą. Wyszło to bardzo naturalnie i ani razu nie miałam wrażenia, że coś jest wciśnięte na siłę, byleby tylko dorzucić kolejne nawiązanie.
Jednak jednym z elementów, dla których tak bardzo lubię steampunk jest wplatanie w fabułę postaci historycznych. Miło było zobaczyć tym razem trochę polskich postaci takich jak np. Juliusz Słowacki, ponieważ często przynajmniej część tych osób się powtarza, i taki dodatek ciekawie urozmaicił ich grono. Postacie stworzone wyłącznie na potrzeby książki również dawały rade, chociaż żadna z nich nie wyróżniała się jakoś specjalnie.
„Czterdzieści i cztery” nie ma jak dla mnie większych wad, ma jednak kilka elementów, które mogłyby wypaść lepiej.
Jednym z nich jest sama końcówka. Miałam wrażenie, że pod koniec akcja zbyt przyśpieszyła i nie zaszkodziłoby jej kilkadziesiąt stron więcej. Zdarzyły się może też z raz czy dwa zbyt duże zbiegi okoliczności, żeby można było w nie uwierzyć. Całość była skupiona na świecie przedstawionym, co jak dla mnie przyćmiło bohaterów. Oczywiście jestem pod wrażeniem całości, szkoda tylko, że nie miałam okazji bardziej przywiązać się do postaci. Dodatkowo minął już ponad miesiąc, odkąd skończyłam tę powieść i mimo tego, że bardzo dobrze ją wspominam, to nie zapadła mi jakoś głęboko w pamięć. Nie powiedziałabym jednak, że jest to wada, po prostu kwestia gustu.
Lektura „Czterdzieści i cztery” Krzysztofa Piskorskiego sprawiła, że powoli przekonuję się do polskiej fantastyki. Co prawda małymi krokami, ale to zawsze coś. Na pewno w tym roku sięgnę po inne dzieła autora, ciekawa czy utrzymują one poziom tej powieści, i poszukam innych polskich pisarzy, którzy mam nadzieje pozytywnie mnie zaskoczą.
https://kmelete.blogspot.com/2018/02/czterdziesci-i-cztery-krzysztof.html
Nie jestem największą fanką polskiej fantastyki. Oprócz opowiadań książkowy „Wiedźmin” jakoś szczególnie mi nie podszedł, do wielu innych popularnych autorów zraziły mnie recenzje i tak naprawdę znam i uwielbiam tylko twórczość Marty Kisiel. Po przeczytaniu wielu pozytywnych recenzji „Czterdzieści i cztery” postanowiłam jednak dać szansę temu gatunkowi i zobaczyć czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017
2017
2015-11-18
2015-11-21
2015-11-04
2015-11-01
2015-10-22
2015-07-06
2015-06-10
2015-05-05
2015-03-08
2015-01-28
2015-01-25
2015-01-11
2014-04-27
2014-05-15
„Płacz”, czyli bardzo bardzo wyczekiwana przeze mnie kontynuacja „Toni” (? nadal nie jestem pewna czy to tak się w tym przypadku odmienia), którą zachwycałam się kilka lat temu i zachwycam się do dzisiaj. Oczekiwania były więc duże, wielkie i olbrzymie, przez co może trochę odkładałam lekturę w czasie, żeby się przypadkiem nie rozczarować. I mimo że nie udało się w mojej opinii przebić poziomem swojej poprzedniczki (i tutaj pomijam „Nomen Omen”, które nagle się stało częścią drugą, co przyprawiło mnie w księgarni o mały zawał, gdy po przeczytaniu, że „Płacz” to część 3 nie mogłam zrozumieć, jak mogłam przegapić premierę jeszcze jakiejś części pomiędzy) to nadal nie było to do końca rozczarowanie. Ale po kolei.
Postacie. Książka postaciami, stoi, ich charakterami, relacjami itd. To, co najlepsze w książkach autorki i w tym przypadku nie zawiodło. Zawsze czuć, jaką osobowość ma dany bohater/bohaterka/(s)twór nadnaturalny. Szczególnie lubię czytać dynamiczne dialogi i sceny między poszczególnymi postaciami (w tym przypadku głównie Dzusi).
Dużą zaletą jest też humor, czy to sytuacyjny, czy ukryty w dialogach, czy opisach. Ale to kolejny standard powieści Marty Kisiel, tak samo, jak język, opisy, narracja, które w większości przypadków do mnie trafiały, dlatego nie będę po raz kolejny ich wychwalać, zamiast tego skupię się na innym aspekcie, który w tym przypadku bardzo mi przypadł do gustu. A mianowicie na tym, jak została pokazana trauma i sposób, w jaki poszczególne postacie sobie z tym lepiej lub gorzej radzą. Co bardzo do mnie trafia w tym nieszczęsnym 2020, który szczególnie miły nie jest. Różne reakcje od pogodzenia się z przeszłością do wyparcia wydawały się prawdziwe i ludzkie. Żałuję tylko, że nie było o tym więcej, ale niestety „Płacz” ma niewiele ponad 300 stron, a trzeba też było zmieścić inne rzeczy.
Co prowadzi nas do fabuły, która wydawała mi się trochę pretekstowa. Postacie przechodzą swoją drogę od punktu A do B, a w międzyczasie dzieją się rzeczy, bo trzeba je jakoś zając. Co w sumie brzmi jak fabuła większości książek i muszę przyznać, że oprócz innej książki Marty Kisiel ostatnio czytałam tylko romanse, gdzie fabuła inna niż rozwijanie relacji jest i ma być tylko pretekstem, więc mogę mieć tutaj trochę zaburzony obraz, jak to ma wyglądać. „Płacz” jednak opiera się trochę na traumach i bardzo żałuję, jak pisałam wcześniej, że nie było tego więcej. Po prostu za mało, za krótko o niektórych postaciach, co może nie odbiło się na ich wątkach, bo nadal wiele z nich jest w porządku, ale bardziej by to wybrzmiało, gdyby było tych kilka scen, interakcji, dialogów więcej. Bo wydawało mi się jakby tych bohaterów (albo o tych bohaterach) było bardzo mało. Ale może to też wina tego, że uwielbiam książki ałtorki i mogłabym je czytać bez końca, szczególnie kiedy są tak wciągające, jak „Toń” i „Płacz”.
Muszę jeszcze dodać jeden mały przytyk nie do treści a do tej pięknej okładki: czemu tytuł i nazwisko nie są na środku, tylko jakoś dziwnie z boku?! W „Toń” to pasowało, bo okładka była powiedzmy przedzielona na pół, ale tutaj gdzie twarz znajduje się pośrodku, wygląda to tak źle, że psuje mi to podziwianie ilustracji. Pewnie większość osób nawet nie zwróci na to uwagi, ale mi to tak przeszkadza, że musiałam to z siebie wyrzucić no. Ale tak poza tym to okładka, jak zawsze świetna.
Przyznam, że po skończeniu lektury prawie był prawdziwy Płacz, bo książka pozostawiła mnie w bardzo słodko-gorzkim nastroju. Chociaż chyba lepsze będzie stwierdzenie, że w satysfakcjonująco-gorzkim, bo chociaż na koniec, świat się nie kończy, to było to zadziwiająco melancholijne zakończenie. Które, mimo że rozczarowało mnie tym, jak niektóre wątki się potoczyły to wybrane przez autorkę rozwiązanie, jest mimo wszystko satysfakcjonujące a jedno z nich szczególnie. „Toń” nadal pozostaje moją ulubioną powieścią Marty Kisiel i za nią znajdą się jeszcze ze dwie które w moim prywatnym rankingu znajdują się wyżej niż „Płacz”, nie zmienia to jednak faktu, że nadal czytało się to świetnie i szybko i jeśli choć trochę podobały wam się poprzednie tomy, to warto po ten najnowszy sięgnąć.
Zapraszam na bloga:
https://kmelete.blogspot.com/2020/08/pacz-marta-kisiel.html
„Płacz”, czyli bardzo bardzo wyczekiwana przeze mnie kontynuacja „Toni” (? nadal nie jestem pewna czy to tak się w tym przypadku odmienia), którą zachwycałam się kilka lat temu i zachwycam się do dzisiaj. Oczekiwania były więc duże, wielkie i olbrzymie, przez co może trochę odkładałam lekturę w czasie, żeby się przypadkiem nie rozczarować. I mimo że nie udało się w mojej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to