Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Długo zastanawiałam się jak opisać tę książkę. Ciężko mówić o książce Magdy Łucyan w kategorii dobra/porywająca/zła/nuda. Te kryteria tu po prostu nie pasują. To przecież wspomnienia ludzi, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie. Jako czytelnik mogę jedynie podziękować Magdzie za to, że podjęła się tego zadania i porozmawiała z ostatnimi naocznymi świadkami tamtych wydarzeń. Za kilka lat tej szansy możemy już nie mieć....

“Powstańcy. Ostatni świadkowie walczącej Warszawy” to zapis rozmów Magdy Łucyan z uczestnikami Powstania Warszawskiego.


Co mnie zaskoczyło?

Świetna pamięć Powstańców. Nazwy ulic, daty, a nawet godziny, nazwiska, wszystko! Z ogromną dokładnością opowiadają o trudach powstańczej walki. Wspominają swoją młodość, którą przyszło im spędzić na walce.

Skromność. Czytając każdy z wywiadów miałam wrażenie, że ci ludzie nie mają świadomości jak wiele zrobili. Natomiast zawsze pamiętali, żeby podkreślić zasługi innych. Nie chce mi się wierzyć, że osobom w tym wieku chce się bawić w fałszywą skromność.

Braterstwo, wspólnota, oddanie. Ja wiem, że to były wyjątkowe warunki, wiem, że walczyć poszły te osoby, które widziały w tym sens. Jedna to nie zmienia faktu, że ich zaangażowanie w dobro wspólne, dbałość o kolegów i koleżanki, oddanie sprawie jest czymś, co trudno doświadczyć w innych warunkach. Tych młodych ludzi zbliżył wspólny cel, wspólna walka, wspólny strach. To piękne i wzruszające, chociaż - ze względu na warunki - nie warte zazdroszczenia.

Brutalność. Rozmowy z Powstańcami celowo nie kręcą się wokół brutalnych szczegółów, ale nie ma co ukrywać, opisy walki, rannych i śmierci bliskich są w tej książce. Mnie bardzo poruszyły, bo wiedziałam, że nie jest to fikcja, nikt sobie tego nie wymyślił. Każdy z uczestników Powstania widział śmierć kolegów i przyjaciół. Te obrazy zostały z nimi przez całe życie.

Co doceniam?

Przesłanie do młodych. Rozmówcy Magdy Łucyan mają swoje przesłanie do młodego pokolenia. To wcale nie są górnolotne, patetyczne słowa, to wcale nie jest czcza gadanina ludzi w podeszłym wieku. To bardzo konkretne wskazówki na życie, mądre i życiowe.

Ogrom pracy i zaangażowania autorki i całej ekipy, którzy zadbali o zorganizowanie spotkań, przeprowadzenie rozmów. Jak się okazało, w kilku przypadkach były to jedne z ostatnich rozmów przed śmiercią.

Dla kogo jest ta książka?


Końcówka lipca i początek sierpnia to ten czas, kiedy przez media przetacza się kolejna odsłona dyskusji “Czy Powstanie Warszawskie miało sens?” Zamiast oceniać, lepiej wysłuchać tych historii. To głos osób, które były, widziały, mówią jasno o nastrojach panujących wśród Polaków. Dlatego “Powstańcy” to książka dla wszystkich tych, którzy żyją w wolnej Polsce, dla których słowo “wolność” znaczy (niestety) znacznie mniej niż dla ówczesnych młodych.


Dobra robota, dziękuję.

Długo zastanawiałam się jak opisać tę książkę. Ciężko mówić o książce Magdy Łucyan w kategorii dobra/porywająca/zła/nuda. Te kryteria tu po prostu nie pasują. To przecież wspomnienia ludzi, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie. Jako czytelnik mogę jedynie podziękować Magdzie za to, że podjęła się tego zadania i porozmawiała z ostatnimi naocznymi świadkami tamtych wydarzeń....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książki Jojo Moyes mają swoją wierną grupę fanek. Tym razem autorka zabiera nas do australijskiej miejscowości, w której najważniejszą atrakcją jest obserwacja wielorybów. Oczywiście, jak to u Moyes, nie brakuje plątaniny uczuć, wyrazistych bohaterów i dobrze nakreślonego tła historii.


Klimat nadmorskiej miejscowości, życie płynie raczej spokojnie. Turyści, którzy się tutaj pojawiają, przyjeżdżają oglądać delfiny i wieloryby. Autorka pokazuje nam jak toczy się życie Kathleen, właścicielki pensjonatu, który lata świetności ma już raczej za sobą. Jedną z głównych bohaterek jest również Lisa, jej siostrzenica, która podobnie jak wiele osób w miasteczku zajmuje się organizowaniem wycieczek dla turystów. Ich życie kręci się wokół wielorybów, starają się te zwierzęta zrozumieć, nie chcą ingerować w ich życie, podchodzą do tematu bardzo racjonalnie, chociaż to ich źródło dochodu, to skupiają się na potrzebach zwierząt.
Lisa to kobieta, która wiele w życiu doświadczyła przez co teraz jest skryta, wycofana, nieufna i nie chce wracać do przeszłości. Jej przyjazd do Australii był ucieczką i właściwie cały czas kobieta przed czymś ucieka. Jej azylem stała się Srebrna Zatoka.
Do tego spokojnego świata wkracza Mike. Przyjeżdża z misją biznesową i od pierwszych chwil bardzo się wyróżnia wśród tubylców. Zatrzymuje się u Kathleen, a jego pobyt wydłuża się znacznie ponad to, ile zaplanował. Mike spędza sporo czasu z „wielorybnikami” i zaczyna rozumieć ich troskę o zwierzęta, a to bardzo komplikuje plany jego szefa.
Początek książki toczy się trochę jak życie w Srebrnej Zatoce, raczej spokojnie i bez większych niespodzianek. Akcja nabiera rumieńców mniej więcej od połowy. Oczywiście zakończenia można się domyślić, ale po drodze czeka nas kilka niespodzianek. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia różnych bohaterów, co pozwala lepiej ich zrozumieć.
Autorka znana jest z tego, że potrafi pisać o uczuciach, nawet tych trudnych. W tym wypadku „Srebrna Zatoka” nie zawiedzie Was. Bohaterowie momentami wydawali mi się zbyt schematyczni, ale może to efekt tego, że ostatnio czytałam powieści obyczajowe jedna po drugiej ;-)
„Srebrna Zatoka” z pewnością nie zawiedzie fanek pisarki, nie rozczarują się też miłośniczki powieści obyczajowej, które po raz pierwszy czytają powieść Moyes.

Książki Jojo Moyes mają swoją wierną grupę fanek. Tym razem autorka zabiera nas do australijskiej miejscowości, w której najważniejszą atrakcją jest obserwacja wielorybów. Oczywiście, jak to u Moyes, nie brakuje plątaniny uczuć, wyrazistych bohaterów i dobrze nakreślonego tła historii.


Klimat nadmorskiej miejscowości, życie płynie raczej spokojnie. Turyści, którzy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najczęściej najpierw czytam książkę, a później oglądam film. W tym wypadku było inaczej, bo książka pojawiła się dłuższy czas po tym, jak w kinach można było oglądać „Planetę singli”. Pamiętam, że szłam do kina zastanawiając się, czy dobrze robię, czy POLSKA komedia romantyczna to dobry wybór. Wybrałam film ze względu na główną rolę męską ;-) poza tym zaskakująco wiele osób mówiło, że było zabawnie i że warto iść. Nie zawiodłam się, było zabawnie, miło, przyjemnie, trochę wzruszająco, dokładnie tak, jak na komedii romantycznej powinno być. A jak jest w przypadku książki?


Kilka słów o fabule. Ania to singielka szukająca miłości i rycerza na białym koniu. Sama czuje, że chyba urodziła się w nieodpowiednich czasach, bo jej poszukiwania męskiego ideału są bardzo trudne. Chcąc iść z duchem czasu decyduje się na użycie aplikacji randkowej. Niestety każda kolejna randka to coraz większa klapa. Jednak Ania ma motywację, żeby na nie chodzić, bo zgodziła się na pewien układ, dzięki któremu dostanie wymarzony instrument dla swoich uczniów. Jej randkowe historie są inspiracją dla gwiazdy telewizji do jego prześmiewczego show. Czy Ania znajdzie miłość w Internecie, czy prędzej zostanie zdemaskowana i jej tożsamość poznają wszyscy widzowie? Showman Tomek jest cyniczny i prześmiewczy, to podrywacz i imprezowicz, a Ania to wrażliwa dziewczyna szukająca miłości. To mieszanka wybuchowa.
Historia jest trochę śmieszna, trochę romantyczna, napisana całkiem sprawnie. Autorka miała do dyspozycji film, który został bardzo dobrze odebrany przez widzów, wydaje się, że nie było trudno napisać na tej podstawie książkę. „Planetę singli” można potraktować jako dopełnienie filmu albo przeczytać zamiast oglądania filmu przed pójściem do kina na drugą część filmu.
Czy warto przeczytać książkę, jeśli nie widziało się filmu? Jasne. Mam w pamięci film, faktycznie znalazłam kilka różnic, ale to nic nowego w przypadku ekranizacji książki, jak widać, w drugą stronę również ta zasada obowiązuje. Autorka bardziej rozbudowała historię. Oczywiście nie mogłam się pozbyć z pamięci twarz aktorów odtwarzających role, chociaż chciałam sobie wszystko wyobrazić „po swojemu”.
„Planeta singli” to książka, która umili Wam jesienny wieczór. Autorka przeniosła historię z ekranu na kartki książki i nie popsuła tego, dodała coś od siebie i całość ma miłą formę romantycznej historii z wątkami komediowymi.

Ewa Markowska napisała również „Planetę singli 2”, ta książka pojawi się 7 listopada, czyli dwa dni przed premierą filmu, więc jeśli ktoś lubi kolejność książka>film, to tym razem może tak zrobić.

Najczęściej najpierw czytam książkę, a później oglądam film. W tym wypadku było inaczej, bo książka pojawiła się dłuższy czas po tym, jak w kinach można było oglądać „Planetę singli”. Pamiętam, że szłam do kina zastanawiając się, czy dobrze robię, czy POLSKA komedia romantyczna to dobry wybór. Wybrałam film ze względu na główną rolę męską ;-) poza tym zaskakująco wiele osób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Katarzynę Nosowską, wokalistkę, autorkę tekstów, która ze statuetek Fryderyka i innych nagród mogłaby chyba zbudować ogrodzenie wokół domu, nie trzeba nikomu przedstawiać (mam nadzieję!). Kilka miesięcy temu na rynku pojawiła się jej książka „A ja żem jej powiedziała”. Zdecydowałam się na audiobook, który szybko pojawił się w ofercie storytel.pl


Audiobook czyta sama autorka, co uważam za bardzo dobre rozwiązanie, bo słowa, które padają w książce są często bardzo osobiste. Rozdziały są krótkie, można ich słuchać nawet w drodze do piekarni po bułki. Każdy z rozdziałów zaczyna się od słów „A ja żem jej powiedziała, Kaśka…”. W każdym z rozdziałów są celne spostrzeżenia o życiu, współczesnych bolączkach ludzi, bardzo dużo jest też wątków autobiograficznych. Czasami jest śmiesznie, ale czasami zaskakująco gorzko. Jeśli ktoś uważał, że problemy nie pukają do drzwi gwiazd, to się mylił. Nosowska szczerze mówi np. o alkoholizmie i o problemie z samoakceptacją. Jednak nie brakuje też śmieszkowania z celebrytów i aktualnych wydarzeń. Język jakim się posługuje jest celny, punktujący, pełen dystansu, humoru i dobitności, język doświadczonej kobiety, artystki i tekściarki. Osoby, które lubią zapisywać sobie sentencje z książek, pewnie wynotują kilka cytatów. Niektóre aż się o to proszą:

„A ja żem jej powiedziała, Kaśka, szczęścia nie poudajesz”.

Tematyka? Związki, rodzicielstwo, dorastanie, kompleksy, współczesne społeczeństwo, show biznes, media społecznościowe – wszystko to opisane przez wnikliwą obserwatorkę, która umiejętnie o tym wszystkim opowiada, z dystansem!
Kilka razy trochę się zdziwiłam, bo nie znałam wielu faktów z życia prywatnego Nosowskiej, nigdy nie interesowało mnie życie prywatne gwiazd, których słuchałam, skupiałam się na ich muzyce. Dlatego kiedy usłyszałam o sięganiu po kieliszek, chorej zazdrości oraz innych problemach, długo się zastanawiałam, na ile to fikcja literacka… Większość osób mówi o tej książce, że jest lekką i zabawną książką na wakacje. Jasne, to też! Ale dla mnie było tam również zaskakująco dużo szczerości dotyczącej własnego życia i problemów.

Całość oceniam bardzo dobrze, polecam wersję do słuchania, bo Nosowskiej po prostu dobrze się słucha.

Katarzynę Nosowską, wokalistkę, autorkę tekstów, która ze statuetek Fryderyka i innych nagród mogłaby chyba zbudować ogrodzenie wokół domu, nie trzeba nikomu przedstawiać (mam nadzieję!). Kilka miesięcy temu na rynku pojawiła się jej książka „A ja żem jej powiedziała”. Zdecydowałam się na audiobook, który szybko pojawił się w ofercie storytel.pl


Audiobook czyta sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cztery główne bohaterki to +/- czterdziestolatki z Warszawy. Każda z nich ma inny temperament, inną przeszłość, ale mimo to znajdują wspólny język i przyjaźnią się. „Stany małżeńskie i pośrednie” to słodko-gorzka powieść o kobiecej przyjaźni, o smutkach i radościach życia żony, matki, singielki i rozwódki.

„Stany małżeńskie i pośrednie” to jedna z wakacyjnych propozycji Wielkiej Litery. Dorota Kassjanowicz każdej z głównych bohaterek nadała inny charakter, temperament i podejście do życia. Dzięki temu każda kobieta (ta książka to zdecydowanie propozycja dla pań) będzie mogła znaleźć cząstkę siebie w którejś z bohaterek. A jakie one są?
Weronika – żona, matka, całkowicie oddana rodzinie, wielofunkcyjna, samowystarczalna, zorganizowana. Z mężem żyją obok siebie, nie razem.
Iza – wiolonczelistka, wrażliwa singielka (ku trwodze własnej matki, która uważa to za defekt…), która kontakty z mężczyznami utrzymuje jedynie przez Internet.
Agata – z zawodu nauczycielka matematyki, z zamiłowania podróżniczka, do mężczyzn niestety nie ma szczęścia.
Jowita – matka zbuntowanej Olimpii, córka uciążliwej matki, z mężem w separacji, artystka, dorabiająca jako personal shopper. Ma cięty język i trudny charakter.
Miks tych charakterów owocuje ciekawymi dialogami. Bardzo spodobał mi się styl autorki, pełen humoru i ciętego języka. Czasami może zbyt kwiecisty, ale ogólny odbiór jest bardzo pozytywny.
Akcja powieści rozgrywa się w drugiej połowie roku, a moment kulminacyjny przypada w Boże Narodzenie, myślę, że to może być również fajny czas na przeczytanie tej książki. Chociaż to powieść obyczajowa dla kobiet, można z niej wyciągnąć kilka bardzo cennych wniosków na życie. Myślę, że wiele z czytelniczek zada sobie pytania dotyczące ich związku, relacji z rodziną, przyjaciółmi i dziećmi. Kolejną kwestią jest realizacja własnych marzeń, bohaterki odkładają swoje plany na wieczne nigdy.
Autorka nie postawiła na zakończenie w stylu „żyli długo i szczęśliwie”. Każda z bohaterek musiała podjąć ważną decyzję, ale przed nimi najtrudniejsze – konfrontacja decyzji z życiem. Kassjanowicz zdecydowanie podkreśliła kobiecą przyjaźń, która jest nieoceniona w trudnych momentach życia.
Czy polecam powieść Doroty Kassjanowicz? Tak, bo łączy przyjemność czytania z refleksją nad własnymi relacjami z bliskimi oraz dążeniem do spełniania marzeń.

Cztery główne bohaterki to +/- czterdziestolatki z Warszawy. Każda z nich ma inny temperament, inną przeszłość, ale mimo to znajdują wspólny język i przyjaźnią się. „Stany małżeńskie i pośrednie” to słodko-gorzka powieść o kobiecej przyjaźni, o smutkach i radościach życia żony, matki, singielki i rozwódki.

„Stany małżeńskie i pośrednie” to jedna z wakacyjnych propozycji...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności. Maciej Stuhr w rozmowie z Beatą Nowicką Beata Nowicka, Maciej Stuhr
Ocena 7,2
Stuhrmówka, cz... Beata Nowicka, Maci...

Na półkach: ,

Macieja Stuhra po prostu lubię, za role, za poczucie humoru, za dystans, dlatego po długim leżakowaniu na stosie hańby, w końcu zabrałam się za czytanie “Stuhrmówki”. Jak było? Na szczęście bez rozczarowania.
“Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności” to wywiad. Wywiad, który bardzo dobrze się czyta. Na dokładkę są krótkie rozdziały, w których o Macieju piszą inni: siostra Marianna, mama, koledzy i koleżanki aktorzy, studenci, przyjaciele (Jerzy Radziwiłowicz, Agnieszka Holland, Magda Umer, Janusz Gajos, Maja Ostaszewska, Władysław Pasikowski, Jacek Poniedziałek, Janusz Rudnicki, Robert Więckiewicz, studenci, Krystyna Janda, Krzysztof Warlikowski, Jan Nowicki, Kuba Wojewódzki, Jacek Żakowski, Barbara Stuhr i Michał Gorczyca). Całość przeplatana jest też sporą ilością zdjęć, ładnie wydana, przyjemna dla oka.

Maciej Stuhr w rozmowie z Beatą Nowicką opowiada o dzieciństwie, o domu pełnym znanych i szanowanych ludzi filmu i teatru. Później wspomina czasy studiów, występów w kabarecie, pierwszych ról. Każda z tych historii jest opowiedziana z dużym dystansem do siebie, wypełniona anegdotami i przemyśleniami. To, co można zauważyć czytając “Stuhrmówkę”, to dobre wychowanie i wykształcenie Macieja Stuhra. To po prostu widać, słychać i czuć, że to człowiek, który wychował się w tzn. inteligenckim domu, gdzie rodzice kładli nacisk na jego wykształcenie, wiedzę o świecie, obycie.
Beata Nowicka to dziennikarka, która rodzinie Stuhrów poświęca sporo uwagi, ma na swoim koncie również książkę poświęconą mamie Macieja - Barbarze. W wywiadzie z Maciejem wyciąga z niego wiele ciekawych historii, być może są wśród nich również takie, o których aktor mówi po raz pierwszy.
Wywiad czytało mi się bardzo dobrze, tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że “młody Stuhr” to fajny człowiek. Polecam Wam “Stuhrmówkę”, nie powinna Was rozczarować.

Macieja Stuhra po prostu lubię, za role, za poczucie humoru, za dystans, dlatego po długim leżakowaniu na stosie hańby, w końcu zabrałam się za czytanie “Stuhrmówki”. Jak było? Na szczęście bez rozczarowania.
“Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności” to wywiad. Wywiad, który bardzo dobrze się czyta. Na dokładkę są krótkie rozdziały, w których o Macieju piszą inni:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Początkowo byłam przekonana, że książka będzie typową powieścią dla kobiet. Będzie kobieta, najlepiej po przejściach, która próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Niespodziewanie pozna miłego pana (najlepiej, żeby na początku nie przypadli sobie do gustu), a później będą żyli długo i szczęśliwie (ewentualnie z małym epizodem powrotu dawnej miłości i chwilowego zwątpienia). Początkowo Beata Majewska trzymała się tego schematu, powieść toczyła się po znanym mi torze, czytało się całkiem miło i szybko. Jednak autorka miała swój pomysł na książkę (i dobrze!) i skomplikowała historię, nadała jej dramatyzmu. Dzięki temu pokazała jak ważne jest wsparcie w trudnych chwilach. Książka porusza też temat wybaczania, nie tylko innym, ale również sobie.

Główną bohaterką jest Urszula. Kobieta przyłapuje męża na zdradzie (można to przeczytać na okładce książki, nie zdradzam więcej niż wydawnictwo ;) i jak łatwo się domyślić, jej świat rozpada się na kawałeczki. Ula przeprowadza się na wieś, do domu odziedziczonego po zmarłej przyszywanej cioci. Toksyczny mąż nadal nie daje jej spokoju i wyłudza pieniądze. Urszula decyduje się na rozwód, ale wróżka mówi, że rozwodu nie będzie… Jakby tego było mało w sąsiedniej wsi mieszka konkurent biznesowy Uli, który co chwilę jest świadkiem jej kolejnych kompromitujących wyczynów. Do tego momentu “Moja twoja wina” jest głównie powieścią obyczajową dla kobiet. W drugiej części książki mają miejsce wydarzenia, które uzmysławiają czytelnikowi jak ważny jest ktoś bliski u boku oraz jak trudne jest wybaczanie. Kolejne ciosy, jakie zbiera od życia Urszula przypominają efekt domina. To wszystko sprawia, że “Moja twoja wina” nie jest historią banalną i szablonową.

Podsumowując, historia nie jest banalna, może nawet momentami nieprawdopodobna. Bohaterka jest kobietą, z którą bardzo wiele czytelniczek będzie mogło poczuć nić porozumienia. Urszula to nie modelka czy aktorka, ale księgowa. Poukładana, z kompleksami na punkcie swojego wyglądu, wrażliwa i trochę postrzelona. “Moja twoja wina” zaskoczyła mnie tym, jakie tematy poruszyła autorka: przyjaźni, wybaczania i wspierania się w ciężkich chwilach. Zrobiła to w fajny, dający do myślenia sposób.

Początkowo byłam przekonana, że książka będzie typową powieścią dla kobiet. Będzie kobieta, najlepiej po przejściach, która próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Niespodziewanie pozna miłego pana (najlepiej, żeby na początku nie przypadli sobie do gustu), a później będą żyli długo i szczęśliwie (ewentualnie z małym epizodem powrotu dawnej miłości i chwilowego zwątpienia)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Słowik” to książka wciągająca, wzruszająca i zachwycająca. To historia dwóch sióstr Isabelle i Vianne. Są tak różne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Isabelle ma duszę buntowniczki. Vianne wybrała spokojne, rodzinne życie. Ich mama zmarła wcześnie, a ojca przytłoczyły rodzicielskie obowiązki. Niestety siostry nie były dla siebie wsparciem w tych trudnych chwilach. Kiedy do Francji zbliża się wojna ich losy znów się przeplatają. Ich relacja jest skomplikowana, a trudne czasy wojny nie pomagają w odbudowaniu siostrzanej więzi. Każda z nich ma do wojny inne podejście, Vianne chce przetrwać, Isabelle brać czynny udział.

„Słowik” jest powieścią fikcyjną, ale inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami z życia Andrei de Jongh, która była członkinią ruchu oporu, pomagała stworzyć drogę ucieczki dla aliantów z terenów okupowanej przez hitlerowców Francji.

Motorem napędowym tej książki są kobiety. Silne, odważne, bohaterskie. Sposób, w jaki autorka opisuje wydarzenia wciąga czytelnika. Dopracowane szczegóły, dobrze opisane tło wydarzeń, czasy wojny opisane w sposób, który porusza, wzrusza, bulwersuje, ściska za gardło. Ładunek emocjonalny “Słowika” jest ogromny, ale nie jest to tani wyciskacz łez.

Kristin Hannah napisała książkę, która na długo zostanie w mojej pamięci. Polecam i zachęcam do przeczytania.

“Słowik” to książka wciągająca, wzruszająca i zachwycająca. To historia dwóch sióstr Isabelle i Vianne. Są tak różne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Isabelle ma duszę buntowniczki. Vianne wybrała spokojne, rodzinne życie. Ich mama zmarła wcześnie, a ojca przytłoczyły rodzicielskie obowiązki. Niestety siostry nie były dla siebie wsparciem w tych trudnych chwilach. Kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy można zabierać się za czytanie, jeśli nie znamy treści pierwszego tomu? Można. Ja tak zrobiłam i bez większego problemu odnalazłam się w temacie. Wiadomo, autorka z jakiegoś powodu zdecydowała się napisać cały cykl i podzielić go na tomy, warto to uszanować i czytać po kolei. Ale jeśli zdecydujecie inaczej, dacie radę :-)

Pierwsza rzecz, o której wspomnę, to okładka. Ten kolor, złote litery, mała dziewczynka wśród pól kwiatów - można przypuszczać, że treść będzie trochę romantyczna, może z jakimś złamanym sercem, ale koniecznie z happy endem. Oceniając książkę po okładce można się pomylić. W “Promyku słońca” sporo jest bardzo negatywnych emocji: furii, zazdrości, gniewu, wyrachowania. Uosobieniem tych cech jest z pewnością Oliwia. Młoda dziewczyna, która pogubiła się w życiu, karmi się bezsilnością matki i naiwnością jednego z głównych bohaterów - Nataniela.

Główni bohaterowie to Nataniel, Mateusz i Marta. Nataniel - młody chłopak, który swój spokój odnalazł w domu na mazurskiej wsi. W moim odczuciu skrajnie naiwny, chociaż znajdzie się pewnie ktoś, kto powie, że uczciwy, wrażliwy i pomagający nawet wrogowi. Poniekąd tak jest, ale z takimi cechami chłopak łatwo w życiu nie ma. W “Promyku słońca” leczy złamane serce i opiekuje się dzieckiem kobiety, która mu je złamała…

Mateusz - prosty, dobry, uczciwy, zakochany po uszy w Marcie. Oczywiście bez wzajemności. A do tego ukrywa swoje uczucie i cierpi w samotności. Ujął mnie tym, że jeździ do niewidomych dzieci, żeby mogły poprzytulać się do jego puchatego psa. Marta - pani doktor po przejściach, podobnie jak Nataniel, znalazła swoje miejsce na wsi. Również leczy złamane serce, a dodatkowo ma córkę, która obwinia ją za swoje nieszczęścia (tak, to Oliwia, o której pisałam wyżej). Oczywiście uczucia Mateusza nie zauważa.

Splot wydarzeń w drugim tomie mazurskiej sagi jest trochę jak w telenoweli. Natłok wydarzeń, które w moim odczuciu nie są bardzo typowe, czasami przypominał mi kumulację w totolotku. Nataniel zajmuje się dzieckiem kobiety, która go zdradziła. A żeby było ciekawiej zdradziła go z partnerem Marty. Co nie wpłynęło na to, że trójka przyjaciół okazała wsparcie zdradzającym kochankom. Do tego tortury, przebiegła Oliwia, podglądająca wszystko zazdrośnica. Mogłabym jeszcze wymieniać, ale nie chcę zdradzić za dużo. Jeśli ktoś lubi takie emocje, to się nie rozczaruje. Fabuła jest naszpikowana smaczkami.

Mnie trochę to raziło, podobnie jak naiwność życiowa bohaterów. Może w kolejnym tomie wezmą się w garść i pokażą pazur i odrobinę więcej charakteru.

Domyślam się, że autorka chciała przekazać kilka życiowych prawd, o tym jak przewrotne i kruche potrafi być życie, o tym jak ważna jest przyjaźń, że są ludzie, którzy pomogą... Jednak natłok wydarzeń oraz cechy charakteru bohaterów zakłócały mi ten odbiór. Z ciekawości sięgnę po kolejny tom, ale myślę, że daty premiery nie zapiszę na czerwono w kalendarzu.

Czy można zabierać się za czytanie, jeśli nie znamy treści pierwszego tomu? Można. Ja tak zrobiłam i bez większego problemu odnalazłam się w temacie. Wiadomo, autorka z jakiegoś powodu zdecydowała się napisać cały cykl i podzielić go na tomy, warto to uszanować i czytać po kolei. Ale jeśli zdecydujecie inaczej, dacie radę :-)

Pierwsza rzecz, o której wspomnę, to okładka....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

“Dziewczyna z Krakowa” to powieściowy debiut autora. Alex Rosenberg zdecydował się na trudną tematykę - czasy II wojny światowej. Ostatnio często sięgałam po książki, których akcja rozgrywała się właśnie podczas wojny. Każda z nich była inna, każda wywarła na mnie inne wrażenie, w każdej autor inaczej rozłożył akcenty.

Akcja rozpoczyna się jeszcze przed wojną, poznajemy Ritę, młodą dziewczynę, studentkę prawa, która ma swoje plany i marzenia. Jej życie zmienia się całkowicie kiedy rozpoczyna się wojna. Jako Żydówka trafia do getta, a jej rodzina doświadcza okrucieństw ze strony nazistów.

W “Dziewczynie z Krakowa” dominował według mnie wątek przetrwania. Główna bohaterka Rita nauczyła się tej trudnej sztuki i to dzięki niej oraz własnemu sprytowi przeżyła wojnę. Oczywiście okrucieństwa jej nie ominęły, jednak mimo to, pod koniec książki główna bohaterka wypowiada słowa, że wojna z innymi obeszła się gorzej. Jako Żydówka miała niewielkie szanse na przeżycie, jednak udało jej się zmienić tożsamość i pod fałszywym nazwiskiem stała się Niemką. Pod nosem wroga żyła, pracowała i próbowała ułożyć sobie życie.

Sztukę przetrwania opanował świetnie również Tadeusz, kolejny główny bohater. Najczęściej nie postępował moralnie, jego działania zawsze nastawione były na przeżycie. Co ciekawe autor nie ocenia go, zostawia to czytelnikowi. Tadeusz również zmienia tożsamość i co ciekawe, lepiej żyje mu się w nowej skórze! Kiedy bohater czuje, że zagrożenie wojny jest zbyt bliskie szuka rozwiązania, żeby uciec lub chociaż zabezpieczyć swoje życie. Dlatego nawiązuje kontakty z wpływowymi ludźmi, a kiedy trzeba kłamie jak z nut.

Tajemnice są ważną częścią tej powieści. Jedną z nich, niezwykle ważną z punktu widzenia historii, przekazał Ricie przyjaciel z getta. Tłumaczył, że dzięki niej znajdzie w sobie siłę, żeby przetrwać wojnę. Kolejną tajemnicę poznaje Tadeusz, jako lekarz słyszy od umierającego pacjenta historię, której wcale nie chciał słyszeć, bo taka wiedza człowiekowi ciąży. Tajemnic mniejszych i większych jest w tej powieści sporo. Każda z nich inaczej wpływa na losy bohaterów, na to, jakie decyzje podejmują.

Autor naszą uwagę skupia też na polityce i filozofii. Bohaterowie szukają odpowiedzi na wiele pytań: dlaczego wojna wybuchła, dlaczego ja przeżyłem, a mój sąsiad już nie, jak poradzić sobie z taką świadomością, jak mam żyć, kiedy wojna się skończy? Alex Rosenberg wskazuje i opisuje okrucieństwa wojny, pokazuje biedę, ból po stracie bliskich oraz cały wachlarz emocji, które towarzyszyły ludziom w tamtych czasach. Przez to nie jest to lektura łatwa, lekka i przyjemna. Mimo to zachęcam do przeczytania.

Oczywiście jest też wątek miłosny, romansowy, a nawet erotyczny. Ten erotyczny moim zdaniem autor mógł sobie darować, bo ani on nie wzbogacił fabuły, ani nie wywołał wypieków na twarzy. Takie “momenty” dla “momentów”...

I jeszcze kilka słów o zakończeniu. W sumie to nadal nie wiem co o nim sądzić. Jedno jest pewne, zakończenie zaskoczyło mnie, nie spodziewałam się takiego, ale nadal mam mętlik w głowie, zastanawiam się, jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji, czy zachowanie bohaterki jest realne, czy autor odpłynął za daleko…? Nie wiem, zastanawiam się i nie wiem.

Książka wciąga, skłania do refleksji, chociaż nie porusza tematów prostych. Autor wyważył proporcje między wątkiem obyczajowym, a filozofią i polityką, których również w książce nie brakuje.

“Dziewczyna z Krakowa” to powieściowy debiut autora. Alex Rosenberg zdecydował się na trudną tematykę - czasy II wojny światowej. Ostatnio często sięgałam po książki, których akcja rozgrywała się właśnie podczas wojny. Każda z nich była inna, każda wywarła na mnie inne wrażenie, w każdej autor inaczej rozłożył akcenty.

Akcja rozpoczyna się jeszcze przed wojną, poznajemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ameryka napadami na bank stoi. W żadnym innym miejscu na świecie nie ma tylu chętnych do rabowania banków, jak właśnie w Stanach. Można powiedzieć, że to element ich kultury narodowej ;-) Najciekawsze, najbardziej znane, najdziwniejsze i najskuteczniejsze napady zebrał i opisał Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w Stanach.


Nie o samych napadach pisze autor, wspomina też o najbardziej znanych rabusiach, którzy dzięki swoim spektakularnym akcjom zyskiwali status celebryty. Wałkuski opisuje największe skoki na banki, ale też najbardziej spektakularne klapy. Okazuje się, że można pomylić okienko w banku, zapomnieć o łupie lub żądanie pieniędzy napisać na czeku z własnymi danymi. To tylko kilka ciekawostek, zaręczam, że jest ich więcej. Autor sięga do historii, wyjaśnia skąd się w ogóle wziął “zwyczaj” napadania na banki w Ameryce oraz jak schemat napadów zmieniał się przez lata. W książce znajdziemy też historię rozwoju banków czy rozdział poświęcony dolarowi. Książka jest ładnie wydana,twarda okładka, dobry papier, całość bardzo przyjemna dla oka.

“To jest napad!” dobrze się czyta. Autor nie przynudza, bo przygotował dla czytelnika same smaczki związane z tematem. Nawet jeśli pisze o konkretnych modelach broni, której używano podczas napadów, to robi to w sposób ciekawy nawet dla kogoś, kto wie jedynie jak wygląda wiatrówka ;-) Mimo wielu danych książka nie ma charakteru pracy naukowej, czy nudnego zestawienia. Wręcz przeciwnie, jest sporą dawką wiedzy podaną w przystępny, ciekawy i zabawny sposób.
Amerykanie napadają na banki od wieków, wielu rabusiów zyskało status gwiazdy, a motyw napadu jest bardzo często wykorzystywany w filmach akcji. Jest to kawałek historii Stanów Zjednoczonych, który dzięki książce Marka Wałkuskiego możemy poznać.

Dla kogo jest ta książka? Wydaje mi się, że to dobry pomysł na prezent dla mężczyzny, ale ja też dobrze się bawiłam przy czytaniu. Ze względu na ładne wydanie książka świetnie sprawdzi się jako prezent.

Ameryka napadami na bank stoi. W żadnym innym miejscu na świecie nie ma tylu chętnych do rabowania banków, jak właśnie w Stanach. Można powiedzieć, że to element ich kultury narodowej ;-) Najciekawsze, najbardziej znane, najdziwniejsze i najskuteczniejsze napady zebrał i opisał Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w Stanach.


Nie o samych napadach pisze autor,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie znam osoby, która nie widziała żadnego filmu z Tomem Hanksem. Tego aktora znają chyba wszyscy, ja chyba najbardziej lubię jego role w Filadelfii i w Terminalu. Dlatego z dużym zaciekawieniem czytałam informacje, że aktor wyda książkę. Czekałam i zastanawiałam się, jaka będzie. Zdecydował się na opowiadania. Tu pojawiło się uczucie zawodu, nie przepadam specjalnie za opowiadaniami, ale i tak zabrałam się za czytanie.

Pierwsze wrażenie - w głowie cały czas miałam głos Toma Hanksa, to on “czytał” mi swoje opowiadania. Zastanawiam się czy jeszcze komuś się to przytrafiło podczas czytania “Kolekcji nietypowych zdarzeń”? :-)

Zacznijmy od plusów “Kolekcji” (tak, będą i minusy). Opowiadania są bardzo różnorodne. Wśród głównych bohaterów jest zarówno mały chłopiec, drugoligowy aktor jak i weteran wojenny. Można powiedzieć, że do wyboru, do koloru. Hanks pisze bardzo swobodnie, jasno i przystępnie. Sięgając po różnych bohaterów i tematykę trafia z pewnością do szerokiego grona odbiorców, co w przypadku debiutu literackiego pewnie się sprawdzi. Bardzo spodobał mi się pomysł ogniwa, które łączy wszystkie historie - to maszyna do pisania. Czasami pojawia się tylko w kilku zdaniach i nie gra pierwszoplanowej roli, a czasami to wokół niej budowana jest cała opowieść. Do maszyny do pisania nawiązuje też szata graficzna okładki, która bardzo mi się podoba.

To teraz pora na minusy. Muszę przyznać, że bardzo długo czytałam tę książkę. Zastanawiałam się jaki jest powód. Teoretycznie język i styl są ok, bohaterowie różnorodni, a do tego miły głos Toma Hanksa w głowie ;-) A jednak nic mnie do debiutu Hanksa nie ciągnęło. Opowiadania są różnorodne, ale niestety bardzo nierówne. Kilka z nich przeczytałam praktycznie jednym tchem, inne męczyłam i męczyłam, a zaraz po przeczytaniu puściłam w zapomnienie… Niestety perełek było w moim odczuciu za mało, żebym mogła powiedzieć, że zbiór jest świetny. Jest dość przeciętny, właśnie z powodu tych nierówności. To nie jest książka, o której będę dyskutować w wolnych chwilach ze znajomymi. Niby nie jest bardzo źle, to nie tak, że nie da się tego czytać. Da się, momentami całkiem przyjemnie, ale jednocześnie nie ma tego czegoś, tej iskierki, która sprawia, że sięgasz po książkę w każdej wolnej chwili, zastanawiasz się, co autor jeszcze dla ciebie przygotował. Tutaj tego zabrakło. Jeśli ktoś zapyta mnie teraz, czy wolę Toma Hanksa aktora czy pisarza, to z pewnością odpowiem, że jako aktora.


Podsumowując, debiutancki zbiór opowiadań aktora jest bardzo nierówny. Momentami jest przyjemny w odbiorze i angażujący, momentami słaby i nużący. Hanks udowadnia z pewnością, że ma bogatą wyobraźnię, jednak nie udało mu się stworzyć opowiadań na podobnym poziomie.

Nie znam osoby, która nie widziała żadnego filmu z Tomem Hanksem. Tego aktora znają chyba wszyscy, ja chyba najbardziej lubię jego role w Filadelfii i w Terminalu. Dlatego z dużym zaciekawieniem czytałam informacje, że aktor wyda książkę. Czekałam i zastanawiałam się, jaka będzie. Zdecydował się na opowiadania. Tu pojawiło się uczucie zawodu, nie przepadam specjalnie za...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Spotkania. Opowieść o wierze w człowieka Dawid Kubiatowski, Marian Zembala
Ocena 7,6
Spotkania. Opo... Dawid Kubiatowski, ...

Na półkach: , ,

Książka to zapis rozmowy Dawida Kubiatowskiego z Marianem Zembalą. Profesora chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Myślę, że jego dokonania zawodowe są chociaż trochę znane, w ostatnim czasie przypomniał je film “Bogowie”.

Jedenaście rozdziałów zarówno o życiu zawodowym jak i prywatnym Zembali. Pierwszy rozdział jest poświęcony filmowi “Bogowie”, kolejne podzielone tematycznie dotyczą m.in. nauki, początków zawodowych czy kariery politycznej. W książce jest też sporo zdjęć, lista osiągnięć Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu oraz przedmowa Piotra Głowackiego - aktora, który zagrał profesora Zembalę w “Bogach”.

Pochodzę ze Śląska, miałam okazję wielokrotnie przeprowadzać wywiady z profesorem Zembalą, widzieć go w jego drugim domu, czyli w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, wśród pacjentów. Wiem, że odpisuje na mejle o 2-3 w nocy, jego grafik jest wypełniony po brzegi, a w rozmowach zawsze podkreśla dokonania zespołu, nigdy nie skupia się na sobie. Zawsze miałam poczucie, że Zembala serce zostawia właśnie w ŚCCS, że dla pacjentów jest zawsze, że poświęca się temu bez reszty. Szanują go zarówno pacjenci, jak i personel. On szanuje ich. Da się wyczuć, że prosfer jest stanowczy i wymagający, nie wiem, czy każdy marzy o takim szefie… ;-) Leniwce bez ambicji chyba nie…
Wielokrotnie po rozmowie z profesorem zastanawiałam się jak bardzo poświęcił rodzinę, czy żona lub dzieci miały żal, że tak często go nie było w domu?

Z taką wiedzą i pytaniami siadałam do książki. Byłam bardzo ciekawa, czy człowiek z książki okaże się kimś innym, czy jednak tych kilka spotkań na żywo z profesorem pozwoliło mi chociaż trochę go poznać.

Czytając “Spotkania” uderza to, jak profesor podkreśla konieczność oddania się pacjentowi, ważna jest empatia, szacunek, niesienie pomocy, obowiązki wobec pacjenta, ale również wobec współpracowników. Zaskoczyły mnie wyznania, jak wiele godzin poświęcił na naukę zawodu. Niby wiem, że tego wymaga się od lekarzy, ale to nie zmienia faktu, że podziwiam takich ludzi. Wrażenie zrobiła na mnie pamięć do nazwisk, dat i różnych faktów z przeszłości. Zastanawiałam się w trakcie czytania, czy to zasługa “wytrenowanego” przez lata mózgu lekarza, pewnie tak.
Książka przypomina wszystkie ważne dokonania zawodowe profesora Zembali oraz całego zespołu Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Jak komentuje je sam Zembala? Mówi, że bez zgranej ekipy, zdolnej, pracowitej i gotowej na wyzwania nic by się nie udało. Nie chwali siebie, nie mówi o sobie jak o liderze. Mówi o zespole, wymienia wszystkich z imienia i nazwiska. Myślę, że to godne podziwu i naśladowania, bo o wodę sodową przy takich osiągnięciach wcale nie jest tak trudno.

To nie jest książka wyłącznie o profesorze Zembali. To książka o profesorze Relidze, o polskich lekarzach, pionierach, o szacunku do pacjenta, o dobrych ludziach, których spotyka się na drodze. W wywiadzie padają też pytania o kondycję polskiej medycyny, o problemy lekarzy. Są też oczywiście osobiste wyznania, odpowiedzi na trudne pytania, np. czy lekarzowi może spowszednieć śmierć?

Czy warto przeczytać tę książkę? Warto. Po to, żeby poznać człowieka przez duże C, który mimo długiej listy osiągnięć nie stracił kontaktu z ziemią. Druga sprawa - Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu, dokonania tamtejszych lekarzy to ważny element historii polskiej medycyny, warto znać te fakty, warto wiedzieć, że w pewnych aspektach polscy lekarze są pionierami.
Dobrze, że taka książka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym.

Książka to zapis rozmowy Dawida Kubiatowskiego z Marianem Zembalą. Profesora chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Myślę, że jego dokonania zawodowe są chociaż trochę znane, w ostatnim czasie przypomniał je film “Bogowie”.

Jedenaście rozdziałów zarówno o życiu zawodowym jak i prywatnym Zembali. Pierwszy rozdział jest poświęcony filmowi “Bogowie”, kolejne podzielone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zaskoczyła mnie objętość książki. Wiem, może to głupie, ale kryminały, które do tej pory czytałam miały słuszną wagę i objętość. Autorzy najczęściej, oprócz wątku kryminalnego, dość mocno skupiają się na życiu prywatnym bohatera. Jego osobiste perypetie stanowią często równie ważny element historii. W przypadku książki Damiena Boyda o życiu prywatnym komisarza Dixona wiemy niewiele, autor skupia się na jego życiu zawodowym. Dowiadujemy się, że przeniósł się z Londynu w swoje rodzinne strony. W nowym miejscu pracy zabiera się za rozbicie szajki przestępców. Dodatkowo zajmuje się sprawą śmierci swojego dawnego partnera wspinaczkowego, który podczas jednej z wypraw spada ze skały na oczach świadków i ginie. Dixon nie potrafi uwierzyć, że jego kolega mógł popełnić jakiś błąd podczas wspinaczki, ale zeznania świadków na to wskazują. Jednak komisarz nie daje za wygraną i jeszcze raz przegląda sprzęt wspinaczkowy kolegi, jego telefon, zdjęcia i filmy świadków. Podczas wyjaśniania tej sprawy na jaw wychodzą różne tajemnice Jacka, które mocno szokują komisarza.
W tej książce sporo jest nazw i opisów związanych ze wspinaczką. Początkowo trochę mnie to przytłaczało, bo komleptnie się na tym nie znam. Ale po pierwszym szoku jakoś poszło. W zrozumieniu pomaga słowniczek, który polecam laikom takim jak ja :)
Jeśli chodzi o główny wątek historii to jest wciągający, a pomysł oryginalny. Zastanawiam się, czy ktoś podczas czytania domyśli się wszystkiego. Przyznam, że ja kilkukrotnie byłam zaskoczona zwrotami akcji. Moją uwagę zwróciła też rozległa wiedza komisarza Dixona na różne tematy, oczywiście pomogło mu to w rozwiązaniu zagadki :-) Zastanawiam się też, czy w kolejnych tomach autor zdradzi więcej szczegółów z życia prywatnego komisarza Dixona, może wtedy dowiem się skąd ta wiedza pochodzi.
Komisarz Dixon to policjant z “nosem”, potrafi drążyć temat, a do tego ma wiedzę i intuicję. W jego fachu to dobra kombinacja. Zastanawiam się, czy w kolejnych częściach nadal będzie to policjant bez skazy, czy jednak ma jakieś wady i słabości. Nawet jednorazowe złamanie przepisów, którego się dopuścił w pracy było w słusznej sprawie i doprowadziło do postępów w śledztwie.
“W linii prostej” bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem. Jestem ciekawa kolejnych części tej serii i chętnie je przeczytam.

Zaskoczyła mnie objętość książki. Wiem, może to głupie, ale kryminały, które do tej pory czytałam miały słuszną wagę i objętość. Autorzy najczęściej, oprócz wątku kryminalnego, dość mocno skupiają się na życiu prywatnym bohatera. Jego osobiste perypetie stanowią często równie ważny element historii. W przypadku książki Damiena Boyda o życiu prywatnym komisarza Dixona wiemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Akcja książki rozgrywa się na malutkiej islandzkiej wyspie w latach 60. XX wieku. Flatey to mała osada, gdzie życie płynie swoim rytmem. Autor zadbał o dobre tło historyczne fabuły. Sięgnął po zbiór opowieści o starodawnych wikingach. Nawiązał do zagadki, która związana jest z księgą “Flateyjabok” i wokół niej zbudował swoją książkę. Dodatkowy plus za tło społeczno-kulturowe. Akcja rozgrywa się na małej wysepce, gdzie wszyscy mieszkańcy świetnie się znają. Autor bardzo dobrze oddał atmosferę takiego miejsca i małomiasteczkowej mentalności. Otoczenie jest surowe, a mieszkańcy trochę specyficzni.

Spokój mieszkańców zostaje zaburzony, kiedy na jednej z pobliskich wysepek znalezione zostają zwłoki mężczyzny. W tak małej społeczności niewyjaśniona śmierć jest czymś niespotykanym. Wydawać by się mogło, że wyjaśnienie sprawy wśród niedużej grupy ludzi powinno być prostym i szybkim zadaniem. Okazuje się jednak, że mieszkańcy mają swoje sekrety, a kluczem do rozwiązania jest stara księga z historiami o wikingach. Jej kopia znajduje się w lokalnej bibliotece. Księdze towarzyszy zagadka, nad którą ciąży klątwa. Jak łatwo się domyślić, jest wiele osób, które chciałoby zagadkę rozwiązać i dlatego pojawiają się na wyspie. Jednak tych, którzy oszukują spotyka kara.

W “Tajemnicy wyspy Flatey” świat współczesny przeplata się ze światem legend. To atut tej książki, oczywiście pod warunkiem, że ktoś lubi takie zabiegi. Rozdziały kończą się kolejnymi pytaniami i rozwiązaniami zagadki. Ktoś je rozwiązuje, ale my długo nie wiemy, kto to jest. Napięcie narasta bardzo powoli i dopiero druga połowa książki rozkręca się na dobre.

“Tajemnica wyspy Flatey” to kryminał, który polecam szczególnie osobom, które są strachliwe, może tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kryminałami. W tej książce nie ma okrutnych, dosadnych opisów morderstwa, czy atmosfery jak z horroru. Jest raczej dreszczyk emocji, zagadka, trochę grozy. Nie trzeba się więc obawiać nocnych koszmarów i potworów z szafy ;-)

Na koniec jeszcze kilka słów o samym wydaniu. Początkowo bardzo się zdziwiłam grubością książki, wydawała mi się za cienka… :P Po czym otworzyłam i zrozumiałam dlaczego. Litery są małe, mniejsze niż w większości książek, jest też mało światła. Podejrzewam, że to kwestia oszczędności. Ja bez trudu czytałam taki tekst, ale znam osoby, które nawet nie zaczęłyby czytać, właśnie z powodu gęstego druku.

Akcja książki rozgrywa się na malutkiej islandzkiej wyspie w latach 60. XX wieku. Flatey to mała osada, gdzie życie płynie swoim rytmem. Autor zadbał o dobre tło historyczne fabuły. Sięgnął po zbiór opowieści o starodawnych wikingach. Nawiązał do zagadki, która związana jest z księgą “Flateyjabok” i wokół niej zbudował swoją książkę. Dodatkowy plus za tło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To trzecia część trylogii z Magdą w roli głównej i Majorką w tle. Poprzednie książki zyskały rzeszę fanek, myślę, że ta również im się spodoba.


“Majorka w niebieskich migdałach” to zdecydowanie lektura na lato. Na leżaczku/na plaży/w ogródku/na tarasie (niepotrzebne skreślić) będzie czytała się najlepiej.

Czytelniczki, które znają już Magdę z poprzednich części, z pewnością chętnie dowiedzą się co nowego u bardzo żywiołowej bohaterki. Jeśli ktoś zaczyna swoją przygodę z Majorką od tej książki, to też da radę i odnajdzie się w temacie.

Oczywiście polecam przeczytanie dwóch poprzednich książek, bo przecież po coś pojawiały się właśnie w takiej kolejności, ale jak już pisałam, świat nie runie jeśli ich nie znacie.


Co tym razem przydarzy się Magdzie? Ta kobieta to jak wulkan energii skrzyżowany z generatorem problemów na potrzeby własne ;-) Jej wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, a czego nie wie na 100%, to sobie wymyśli :-) Dlatego bardzo szybko była w stanie uwierzyć, że historia w książce erotycznej dla pań, to opis jej życia. W końcu autorka tej książki tak dobrze ją zna…Szczegóły romansu męża z gosposią tak bardzo pasowały do rzeczywistości… Dlatego na wszelki wypadek Magda ustaliła winnych zaocznie, wydała wyrok (podbiła przy okazji jedno oko…) i wyjechała na swoją ukochaną Majorkę. Tam miała mieć ciszę i spokój, ale dzięki ciągłym odwiedzinom wcale się na to nie zanosi.

Książka jest pełna humoru i wyrazistych choć czasem nierealnych bohaterów (nagromadzenie tak barwnych jednostek w jednym miejscu i czasie jest chyba niemożliwe). Dzięki temu czytelnik się nie nudzi, a “Majorkę…” czyta się szybko i przyjemnie.

To trzecia część trylogii z Magdą w roli głównej i Majorką w tle. Poprzednie książki zyskały rzeszę fanek, myślę, że ta również im się spodoba.


“Majorka w niebieskich migdałach” to zdecydowanie lektura na lato. Na leżaczku/na plaży/w ogródku/na tarasie (niepotrzebne skreślić) będzie czytała się najlepiej.

Czytelniczki, które znają już Magdę z poprzednich części, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy jedno, z pozoru błahe, wydarzenie może zmienić życie dwóch rodzin? Patchett udowodniła w tej książce, że tak. “Dziedzictwo” przeczytałam w trzy dni, mimo kilku zastrzeżeń…


Zacznę właśnie od tych zastrzeżeń, bo mam je do pierwszego rozdziału. A to on jest najważniejszy, to w nim dowiadujemy się, jakie wydarzenie zmieni późniejsze losy bohaterów. Ale ten początek nie porywa… Przyjęcie z okazji chrztu dziecka, sporo gości, w tym jeden bez zaproszenia, sporo alkoholu i pomarańczy. Czytałam i zastanawiałam się, jak autorka chce zrobić z tego dobrą historię? Odpowiedź dostałam w kolejnych rozdziałach.

Konstrukcja fabuły przypominała mi trochę puzzle, które sama musiałam dopasować w odpowiednie miejsce. Autorka dała mi bazę na pierwszych stronach książki, ale każdy kolejny wątek musiałam już sama umiejscowić w czasie. Historia dwóch rodzin nie jest podana na tacy, czytelnik musi trochę się wysilić, żeby odnaleźć się w całości. To może być dla kogoś męczące, ja lubię taką zabawę.

Co ciekawe, “Dziedzictwo” nie ma porywającej, szybko toczącej się fabuły, każdy kolejny wątek to po prostu następny puzzel do układanki. W tym tkwi urok tej książki, która chyba może nie każdemu przypaść przez to do gustu. Gdyby autorka miała gorsze pióro, to pewnie nie dałoby się tego czytać. Zakończenie również w jakiś dosadny sposób nie podsumowuje historii. Ta książka nie ma dokładnej osi, wydarzenia nie toczą się w konkretnym kierunku. My po prostu poznajemy kolejne konsekwencje wydarzenia z przeszłości. Czy przez to jest nudno? Wbrew pozorom nie. Mnie wciągnęło i tylko przewracałam kolejne strony.

Akcja rozpoczyna się podczas przyjęcia z okazji chrztu najmłodszej córki Fixa. Pojawia się na nim, bez zaproszenia i z butelką alkoholu, Albert. Losy rodzin tych dwóch mężczyzn zmienią się od tego dnia całkowicie. Po latach ich historia stanie się inspiracją do napisania książki. Napisze ją jeden z bohaterów, który pozna córkę Fixa. Sekrety rodzin wyjdą na jaw i nie wszyscy będą z tego powodu zadowoleni.

Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu. Wydawnictwo Znak Literanova zadbało o to, żeby książka cieszyła oko. Twarda okładka, dobry papier, dużo światła w tekście, całość robi bardzo dobre wrażenie wizualne.

Czy jedno, z pozoru błahe, wydarzenie może zmienić życie dwóch rodzin? Patchett udowodniła w tej książce, że tak. “Dziedzictwo” przeczytałam w trzy dni, mimo kilku zastrzeżeń…


Zacznę właśnie od tych zastrzeżeń, bo mam je do pierwszego rozdziału. A to on jest najważniejszy, to w nim dowiadujemy się, jakie wydarzenie zmieni późniejsze losy bohaterów. Ale ten początek nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka składa się z dwóch części. W pierwszej znajdziemy informację o tym, dlaczego autor zdecydował się przygotować dietę, jest też trochę podstawowych informacji o składnikach odżywczych. W drugiej części Ludwig skupia się już na konkretach, są założenia diety, przepisy i wskazówki. W całej książce znajdziemy też historie osób, które dzięki tej diecie schudły.

W części I autor opisuje swoją historię. Skończył studia medyczne w latach 90. XX wieku, kiedy epidemia otyłości w USA zaczynała stawać się coraz większym problemem. Wtedy postanowił skupić się na temacie żywienia ludzi, a dokładniej profilaktyce otyłości. Lata 90. XX to buuum na dietę niskotłuszczową (błędną w założeniach, bo kazała wszystkie rodzaje kalorii traktować tak samo, a przez to unikać tłuszczów, bo zawierają dwa razy tyle kalorii w gramie, co białka lub węglowodany). Autor odwołuje się do swoich doświadczeniach w pracy w laboratorium i w przychodni z pacjentami. Te początkowe rozdziały budziły sporo moich zastrzeżeń. Bo autor cały czas nawiązuje do diety niskotłuszczowej i to do niej porównuje swój pomysł. Dodatkowo przedstawia jako coś nowego wiedzę, że kalorie dostarczane z coca coli i orzechów to jednak “inne” kalorie.
“Chociaż butelka coca coli i garść orzechów mogą mieć tyle samo kalorii, z pewnością nie mają takiego samego wpływu na metabolizm”.

Dalej w podobnym tonie:

“Po każdym posiłku hormony, reakcje chemiczne, a nawet aktywność genów w całym organizmie zmieniają się w radykalnie inny sposób w zależności od tego, co jemy. Te biologiczne skutki przyjmowania żywności, odrębne od wartości kalorycznej, mogą decydować o tym, czy będziemy się czuć wiecznie głodni, czy najedzeni, ospali czy energetyczni, czy będziemy tyć, czy chudnąć, czy będą nas nękać przewlekłe choroby, czy też będziemy się cieszyć dobrym zdrowiem. Zamiast o liczeniu kalorii, zacząłem myśleć o diecie w zupełnie nowy sposób - pod kątem tego, jak jedzenie wpływa na nasz organizm, a przede wszystkim na nasze komórki tłuszczowe”.

Przyznam, że po takich “odkryciach” odkładałam książkę i zastanawiałam się, czy serio czytać ją dalej. Bo to odkrycie na miarę tego, że zjedzenie paczki chipsów na obiad, to jednak nie to samo co pełnowartościowy obiad… Kaloryczność pewnie się zgodzi, ale z dobrze skomponowanym obiadem dostarczamy jeszcze witamin i innych składników odżywczych. A one mają wpływ na stan naszego zdrowia, samopoczucia, wagę.
Nie mogę się też zgodzić z tym, do czego autor próbuje mnie przekonać, że dieta to głodzenie się, ból, łzy i rozczarowanie. Ja inaczej rozumiem dietę. Dla mnie to sposób odżywiania, stały, codzienny, rozsądny, zbilansowany, dostosowany do moich potrzeb. Dieta w jego rozumieniu to niezdrowe głodówki proponowane w kolorowych gazetach.

“Nowe badania ujawniają… (...) Naukowcy ustalili ostatnio, że wysoko przetworzone węglowodany mają szkodliwy wpływ na metabolizm i naszą wagę, czego nie da się wyjaśnić samą ich kalorycznością. Natomiast wiele wskazuje na to, że orzechy, oliwa i gorzka czekolada - należące do najbardziej kalorycznych produktów spożywczych - zapobiegają otyłości, cukrzycy i chorobom serca. Tak naprawdę w epidemii otyłości nie chodzi o brak silnej woli czy słabość charakteru. Przez cały czas skrupulatnie przestrzegaliśmy dietetycznych zasad, ale to te reguły były nieprawidłowe!”

Autor przyznaje, że skuteczność jego diety nie została w pełni udowodniona. Przeprowadził badania pilotażowe na 237 osobach.
Sensownie robi się w rozdziale 3 “Podstawy naukowe”. Jest o tkance tłuszczowej, skokach insuliny po zjedzeniu przetworzonych produktów, są porównania, co się dzieję z organizmem w przypadku zjedzenia różnych typów śniadań. Czym różnią się węglowodany w produktach wysokoprzetworzonych od węglowodanych w “normalnym” jedzeniu. Jest też o tłuszczu, który jest potrzebny, ważne, żeby pochodził z dobrych produktów jak orzechy czy oliwa z oliwek.
Ten rozdział warto przeczytać, bo wiedza w nim podana będzie zrozumiała dla każdego, a sądzę, że da do myślenia.

W rozdziale 4 omawiane są założenia diety. Głównie chodzi o zmniejszenie ilości węglowodanów na rzecz zdrowych tłuszczów. Przyznam, że mnie diety ketogeniczne i inne o niskiej ilości węglowodanów nie przekonują. A autor proponuje w pierwszej fazie diety obniżyć ilość spożywanych węglowodanów o połowę. Owszem, zwraca uwagę na to skąd pochodzą te węglowodany, ale całkowite wykluczenie w pierwszych 14 dniach produktów takich jak kasza czy pełnoziarnisty makaron, nie przekonują mnie, ale o tym za chwilę.
Autor proponuje, że można pominąć ten rozdział, ja uważam, że aby świadomie podejść do tematu żywienia, trzeba mieć minimalną wiedzę na temat tego, czym są białka, tłuszcze i węglowodany i jaka jest ich rola w organizmie.
Kolejna część książki skupia się już głównie na przepisach i opisie kolejnych faz diety.
Autor sporo czasu poświęca również przygotowaniu się do rozpoczęcia diety: zapasy w lodówce, niezbędne naczynia i urządzenia kuchenne, podkreśla też jak ważne jest notowanie swoich przemyśleń, osiągnięć, planów. Zachęca do prowadzenie czegoś w rodzaju dzienniczka. Wydaje się to sensowne, bo dzięki temu lepiej wychwytujemy zmiany w naszym organizmie.
Oczywiście w książce znajduje się sporo przepisów, niektóre z nich wydają się bardzo fajne, zaznaczyłam je sobie i planuje wypróbować.
Jeśli ktoś zdecyduje się zastosować do rad zaproponowanych przez doktora Ludwiga, to w tej książce ma przewodnik krok po kroku, jak się przygotować, jak kontrolować, motywować się do działania itd. Pod tym względem program jest przygotowany bardzo szczegółowo.

Książka odniosła duży sukces w Stanach, co trochę tłumaczy, dlaczego jest tak wiele (aż za wiele) odwołań do diety niskotłuszczowej, która w USA w latach 90. była “jedyną słuszną” dietą.

Jaką dietę proponuje autor?
Obniżenie ilości przyjmowanych węglowodanów, a zwiększenie ilości tłuszczów. Czy to jakieś nowe odkrycie i pomysł? Nie. Dieta ketogeniczna, bo o niej mowa, była już proponowana np. w diecie Atkinsa, Kwaśniewskiego czy South Beach. Oczywiście każda czymś się od siebie różniła, ale założenie początkowe jest podobne.
Ten rodzaj diety ogranicza wykorzystanie glukozy (glukoza jest materiałem energetycznym). Zapasy glikogenu szybko maleją, a to przyczynia się do szybkiego spadku masy ciała. Organizm ludzki jest tak skonstruowany, że jak czegoś nagle zaczyna mu brakować, to stara się uzupełnić deficyt. W tym wypadku do wyrównania poziomu glukozy wykorzysta zgromadzone tłuszcze, ten proces nazywa się ketozą. My zobaczymy efekt, czyli kolejne kilogramy w dół.

W skrócie wady i zalety:
zalety
spada masa ciała
obniża się stężenie glukozy

wady
dieta jest restrykcyjna, dość czasochłonna
może być niebezpieczna dla osób, które mają problemy z nerkami lub wątrobą, bo przy tym rodzaju diety te organy są bardzo obciążone
nie powinna być stosowana przez dłuższy czas

To oczywiście jedynie szybkie, bardzo skrócone wyjaśnienie głównych założeń diet podobnych do tej, którą proponuje nam autor. Diety ketogenne stosowane są najczęściej przez zawodników sportów sylwetkowych. Moim zdaniem za stosowanie takiej diety nie powinna się zabierać osoba, która nie skonsultowała tego wcześniej z lekarzem, bo działanie na własną rękę może być ryzykowne dla zdrowia. Wskazane byłoby wykonanie podstawowych badań, żeby przekonać się, że nie zaszkodzimy nerkom czy wątrobie.

Dieta Davida Ludwiga nie jest odkryciem, jest raczej kolejną wariacją na temat diety, która już funkcjonuje. Możliwe, że jest ciut mniej restrykcyjna niż podobne diety keto. Ja do jego pomysłu podchodzę z dużym dystansem, bo wolę racjonalne odżywianie się. Duże cięcia i ograniczenia w dostarczaniu do organizmu któregokolwiek ze składników zawsze wzbudzają moje obawy i muszę mieć dobre uzasadnienie, dlaczego tak się dzieje. Zastanawiam się też, jak z pierwszymi dwoma tygodniami diety, kiedy węglowodany są tak mocno zredukowane, poradzą sobie osoby, które do tej pory często sięgały po słodycze. Autor przekonuje, że można sięgać po przekąski (oczywiście te dozwolone jak orzechy lub gorzka czekolada), ale wydaje mi się, że “głód na słodkie” będzie bardzo duży i może doprowadzić do porażki i zaprzestania diety.

Zaletą książki jest to, że autor skupia się na jakości jedzenia, które wybieramy. Tłumaczy, jakie korzyści wynikają z tego, że sięgamy po produkty (zwłaszcza węglowodany) nieprzetworzone. Zachęca do świadomego wybierania jedzenia, które będzie nam smakować, a jednocześnie wpłynie korzystnie na nasz organizm. Dla osób, które do tej pory nie zwracały uwagi na to, co jedzą, a ich wiedza na temat zdrowego jedzenia jest niewielka, ta książka może okazać się pomocna, bo nadrobią podstawowe braki.

Książka składa się z dwóch części. W pierwszej znajdziemy informację o tym, dlaczego autor zdecydował się przygotować dietę, jest też trochę podstawowych informacji o składnikach odżywczych. W drugiej części Ludwig skupia się już na konkretach, są założenia diety, przepisy i wskazówki. W całej książce znajdziemy też historie osób, które dzięki tej diecie schudły.

W części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O książce
“Bogini tańca” to historia życia fantastycznej i utalentowanej kobiety Bronisławy Niżyńskiej. Broni urodziła się w “tańczącej” rodzinie. Od najmłodszych lat nasiąkała atmosferą tańca, ćwiczeń i występów. Oprócz rodziców tańczy również jej brat, to on zyskuje większą sławę, Bronia długo zostaje w jego cieniu. Droga Broni do światowego sukcesu była trudna, bo jako artystka wybierała drogę pod prąd, nie godziła się na półśrodki, dążyła do doskonałości i realizacji własnej wizji i marzeń. Czasem wiele ją to kosztowało, bo życie nie oszczędzało jej.
Bronia to kobieta inspirująca, która udowadnia jak ważna w życiu jest pasja.

Książka ma ponad 500 stron, ale czyta się ją bardzo szybko. Jest dobrze napisana, fabuła wciąga, całość nie jest przegadana, czy niepotrzebnie rozwleczona.

Dla mnie ciekawym aspektem książki było tło wydarzeń. Życie Broni przypadło w części na burzliwe czasy wojny, przez co dowiadujemy się jak wyglądało wtedy życie, z jakimi problemami borykali się codziennie ludzie.

Narracja
Historia jest opowiedziana z punktu widzenia Bronisławy Niżyńskiej. Bronia pokazuje nam swój świat od najmłodszych lat dziecinnych. Wplecione są również fragmenty dziennika, które początkowo mogą być dla czytelnika niejasne, ale z czasem wszystko poskłada się w jedną całość.


Fikcja czy prawda?
Bronisława Niżyńska i członkowie jej rodziny to osoby, które faktycznie istniały. Ewa Stachniak natrafiła na “Early Memoirs” (“Wczesne wspomnienia”) Broni Niżyńskiej i historia tancerki wciągnęła ją. Na ostatnich stronach, w rozdziale Podziękowania możemy przeczytać:
“Zainspirowana tym fascynującym głosem, zagłębiłam się w kolekcję Bronisławy Niżyńskiej w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie - to istna skarbnica pamiętników, notatek choreograficznych, listów, zdjęć i albumów z recenzjami, wywiadami i programami teatralnymi. “Bogini tańca” wyłoniła się z tych właśnie dokumentów i stała się literackim splotem faktów, fikcji i wyobraźni.


Dla kogo ta książka?
Z pewnością w pierwszej kolejności polecam tę książkę osobom, które pasjonują się tańcem. Ale absolutnie nie wykluczam osób takich jak ja, które wcześniej nie słyszały o Bronisławie Niżyńskiej. Myślę, że one również z przyjemnością przeczytają o “Bogini tańca”.


O autorce
Ewa Stachniak to autorka dobrze przyjętej przez czytelników powieści “Katarzyna Wielka. Gra o władzę”.

Podsumowanie
“Bogini tańca” to książka, którą mogę polecić - tak po prostu :-) Ma wszystko, czego potrzebuje książka, żeby dobrze się ją czytało: ciekawą bohaterkę, która ma pasję, ale jej życie nie jest cukierkowe, a do tego jest dobrze napisana i nieprzegadana. Myślę, że nie będziecie żałować chwil spędzonych z “Boginią tańca”.

O książce
“Bogini tańca” to historia życia fantastycznej i utalentowanej kobiety Bronisławy Niżyńskiej. Broni urodziła się w “tańczącej” rodzinie. Od najmłodszych lat nasiąkała atmosferą tańca, ćwiczeń i występów. Oprócz rodziców tańczy również jej brat, to on zyskuje większą sławę, Bronia długo zostaje w jego cieniu. Droga Broni do światowego sukcesu była trudna, bo jako...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wszystko z miłości. 38 romansów wszech czasów Kerry Cook, Megan Gressor
Ocena 5,8
Wszystko z mił... Kerry Cook, Megan G...

Na półkach: , ,

Książka, która zbiera kilkadziesiąt historii miłosnych z różnych okresów historii, od starożytności po czasy współczesne. Niektóre nazwiska z pewnością kojarzycie od razu, z innymi zetkniecie się może po raz pierwszy. Każda z nich to historia miłosna, która mogłaby być scenariuszem filmu.


Przy pierwszym zetknięciu z książką zwróciłam uwagę na ładne wydanie. Wydawnictwo Poradnia K nie jest chyba bardzo znane, dlatego miłym zaskoczeniem jest staranne wydanie. Dobry papier, ładne wykończenia każdej ze stron, zdjęcia, okładka ze skrzydełkami. Wszystko składa się w miłą dla oka całość, za co należy się duży plus dla wydawnictwa.

Książka podzielona jest na działy: Historyczni kochankowie, Królewskie romanse, Namiętności ludzi pióra, Miłość i polityka, Romanse artystów i Hollywoodzkie zauroczenia. W każdym z nich kilka historii miłosnych (spis wszystkich rozdziałów niżej), krótkich, podanych w pigułce - co oczywiście nie wyczerpuje tematu. Czasami czułam niedosyt, bo jak na kilku stronach opisać uczucie, często burzliwe, kontrowersyjne, które rozwijało się pomimo przeciwności czy zakończone tragicznie. Wiele rozdziałów to opis romansów głośnych, o których dyskutował cały świat (Książe Karol i Camilla, Bonnie i Clyde, Marilyn Monroe i Joe DoMaggio). W innych przypadkach bohaterowie lub ich historia nie porwały mnie aż tak, żebym potrzebowała dodatkowych stron poświęconych ich miłości. Nie mogę jednak napisać, że można te historie z książki usunąć, bo może kogoś wzruszą, zaintrygują, zachęcą do poszukania kolejnych informacji o kochankach.
“Wszystko z miłości” nie ocieka lukrem, bo autorki zadbały o różne odcienie miłości, od spokojnej i spełnionej, po burzliwą, niespełnioną i tragiczną. Dzięki temu mieszanka jest ciekawa i może się podobać. .

Rozdziały możecie czytać w dowolnej kolejności, bo każdy z nich jest osobną historią. Dla kogo jest ta książka? Sądzę, że świetnie sprawdzi się jako prezent, zwłaszcza jeśli nie wiemy do końca jaki gatunek ktoś lubi. Raczej jest to książka dla kobiet.

Działy i rozdziały:
Historyczni kochankowie
Dawid i Batszeba
Abelard i Helioza
Szahdźahan i Mumtaz Mahal
Bonnie i Clyde
Lord Louis Mountbatten i Edwina Mountbatten


Królewskie romanse
Henryk VIII i Ann Boleyn
Królowa Elżbieta i Robert Dudley
Edward VII i Lillie Langtry
Książe Rudolf i Maria Vetsera
Księżniczka Małgorzata i Peter Townsend
Książę Rainier i Grace Kelly
Rita Hayworth i Ali Chan
Książę Karol i Camilla Parker Bowles

Namiętności ludzi pióra
Robert Browning i Elizabeth Barrett Browning
Oscar Wilde i lord Alfred Douglas
Gertruda Stein i Alicja B. Toklas
Cynthia i Arthur Koestlerowie
Ted Hughes i Sylvia Plath
Harold Pinter i Lady Antonina Fraser
Carl Bernstein i Nora Ephron

Miłość i polityka
Marek Antoniusz i Kleopatra
Woodrow Wilson i Edith Bolling
Oswald Mosley i Diana Mitford
Aung San Kyi i Michael Aris


Romanse artystów
Frida Kahlo i Diego Rivera
Roald Dahl i Patricia Neal
Isadora Duncan i Siergiej Jesienin
Charles Boyer i Pat Paterson
Brigitte Bardot i Roger Vadim
Roman Polański i Sharon Tate
Peter Bogdanovich i Dorothy Stratten

Hollywoodzkie zauroczenia
Rudolf Valentino i Pola Negri
Mary Piekford i Douglas Fairbanks
George Burns i Gracie Allen
Judy Garland i Vincente Minnelli
Lana Turner i Johny Stompanato
Marilyn Monroe i Joe DoMaggio
Natalie Wood i Robert Wagner

Książka, która zbiera kilkadziesiąt historii miłosnych z różnych okresów historii, od starożytności po czasy współczesne. Niektóre nazwiska z pewnością kojarzycie od razu, z innymi zetkniecie się może po raz pierwszy. Każda z nich to historia miłosna, która mogłaby być scenariuszem filmu.


Przy pierwszym zetknięciu z książką zwróciłam uwagę na ładne wydanie. Wydawnictwo...

więcej Pokaż mimo to