rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"Amerykańscy bogowie" to jedna z najpopularniejszych powieści Neila Gaimana. Główny bohater, Cień, spotyka po wyjściu z więzienia tajemniczego jegomościa, pana Wednesday. Razem z nim udaje się w podróż po Ameryce by zebrać bogów, przywleczonych do niej wraz z migrantami, do ostatecznej walki z zapomnieniem.
Wiele wątków się tu pojawiło, niektóre były prowadzone lepiej, inne gorzej. Plot twist na koniec był spodziewany acz pożądany właśnie w takiej formie w jakiej był przedstawiony. Zdecydowanie najlepiej podobał mi się wątek Likeside, lekko obyczajowy, z kryminałem w tle. Nie czułem, żeby odcinał się od reszty powieści, raczej był jej świetnym uzupełnieniem. Najmniej ciekawiły mnie perypetie żony Cienia - Laury. Wiele klimatu dodawały wstawki o historiach bóstw czy oniryczne wydarzenia snów Cienia.
Główny bohater jest jak swoje imię, jego charakter nie ma kształtu, jest niezdefiniowany jak u noworodka, zdaje się reagować na polecenia innych, ale sam jest totalnie apatyczny. Ciekawy wybór na stworzenie postaci, ale nie ułatwia czytania. Na szczęście towarzyszą mu charyzmatyczne postacie poboczne z różnych mitologii i nie tylko, na czele z Wednesday i Samanthą.
Książkę wbrew pozorom, tej pewnej współczesnej baśniowości, nie czyta się aż tak lekko. Ciężko mi powiedzieć komu ją polecić, na pewno nie jest dla każdego. Mimo to, jeśli ktoś lubi urban fantasy, mitologie i symbolikę, to w książce odnajdzie wiele pożądanych przez niego motywów.

"Amerykańscy bogowie" to jedna z najpopularniejszych powieści Neila Gaimana. Główny bohater, Cień, spotyka po wyjściu z więzienia tajemniczego jegomościa, pana Wednesday. Razem z nim udaje się w podróż po Ameryce by zebrać bogów, przywleczonych do niej wraz z migrantami, do ostatecznej walki z zapomnieniem.
Wiele wątków się tu pojawiło, niektóre były prowadzone lepiej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zamęt" Vincenta V. Severskiego opowiada o spisku trawiącym polską Agencję Wywiadu od środka z wątkiem Talibanu w tle.
Tempo akcji książki było bardzo nierówne. Pierwszą połowę książki bardziej się przemęcza niż czyta, druga z kolei aż do dość sennego zakończenia pochłania. Wątki w książce spotkał podobny los, wszystko powoli jak walec musiało się rozruszać. Zdecydowanie najciekawszy był moskiewski wątek Dimy, wprowadzał ciekawe dylematy moralne, a także jego skomplikowane życie rodzinne. Również wątek Romana bardzo przyjemnie się rozwinął. Najgorzej zapamiętam wątek zmagań Henryka w niewoli u talibów, zmierzał całkowicie do nikąd.
Skoro już wspomniałem trochę o postaciach - prym tutaj wiedzie wspomniany wątek moskiewski, Dima, jego eks kochanka Wiera i rosyjski agent Dunin, to jest świetna i wybuchowa kombinacja charakterów i doświadczeń. Monika denerwowała i zadziwiała wieloma amatorskimi błędami i wygłaszanymi uproszczeniami, frazesami, co nie przystoi agentce. Roman był tak przenikliwy jak na szefa elitarnej jednostki wywiadu przystało, a bohaterów dopinają trochę bez wyraźnego charakteru, reagujący tylko na wydarzenia Henryk, Witek i Ela.
Patrząc na książkę pod kątem oczekiwań to trochę się z nimi minąłem. Spodziewałem się akcji agentury jak z "Jamesa Bonda", a dostałem trochę polskie, rodzime "07 zgłoś się" w wersji wywiadowczej. Mimo to, czytało się wcale nie najgorzej, a książka angażowała i zmuszała do przemyśleń, więc nie będę odradzał przeczytania.

"Zamęt" Vincenta V. Severskiego opowiada o spisku trawiącym polską Agencję Wywiadu od środka z wątkiem Talibanu w tle.
Tempo akcji książki było bardzo nierówne. Pierwszą połowę książki bardziej się przemęcza niż czyta, druga z kolei aż do dość sennego zakończenia pochłania. Wątki w książce spotkał podobny los, wszystko powoli jak walec musiało się rozruszać. Zdecydowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Różaniec" Rafała Kosika to przede wszystkim krytyczna wizja społeczeństwa, zarówno współczesnego jak i przyszłego, autodestrukcyjnej natury człowieka, ale także historia o miłości, rodzinie i poświęceniu.
Warszawa piórem Kosika to fascynujące miejsce, miasto, które zawisło nie tylko w przestrzeni kosmicznej jako jeden z pierścieni na orbitalnym różańcu ale i w czasie. Niczym w ogromnym cylindrze O'Neilla główny bohater, ojciec małej Marysi, Harpad podróżuje w górę i w dół pierścienia, najpierw by zarobić, a później uratować córkę. Wplątuje się w wielką politykę, wielkie idee, które rządzą tym światem, i oplatają go rośnie mocno co system gAIa z swoim Nadzorem, Prewencją i Eliminacją.
Kosik opisuje świat i wydarzenia w sposób szczegółowy, czasami być może wręcz monotonny i powolny, ale wciągający. Akcja pomimo to jest wartka i idzie jak po sznurku ujawniając co raz więcej szczegółów na temat tego świata, by na końcu została zwieńczona fenomenalnym zakończeniem.
Bohaterowie są żywi, wielowymiarowi, pełni zalet i wad, nie tylko główni, ale także poboczni. Mimo, że głównym bohaterem jest Harpad, troskliwy ojciec podejmujący w życiu wiele złych decyzji, to wciąż otrzymujemy na tyle ważnych informacji o innych postaciach by żyć wraz z nimi na kartkach powieści.
Czuję się mile zaskoczony książką, z chęcią sięgnę po więcej dzieł autora. Polecam, szczególnie fanom zajdlowskich, dystopijnych powieści socjologicznych science fiction. Ale myślę, że zaciekawi i zmusi do przemyśleń właściwie każdego.

"Różaniec" Rafała Kosika to przede wszystkim krytyczna wizja społeczeństwa, zarówno współczesnego jak i przyszłego, autodestrukcyjnej natury człowieka, ale także historia o miłości, rodzinie i poświęceniu.
Warszawa piórem Kosika to fascynujące miejsce, miasto, które zawisło nie tylko w przestrzeni kosmicznej jako jeden z pierścieni na orbitalnym różańcu ale i w czasie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Iana Rankina "Miecz i tarcza" to drugi utwór tego autora, który trafił w moje dłonie (pierwszym byli "Święci Biblii Cienia"). Tym razem John Rebus, protagonista kryminału, mierzy się z terrorystyczną organizacją paramilitarną działającą w Szkocji, powiązaną z bojówkami z Irlandii Północnej.

Akcja dzieje się 1993 roku, w ciągu trwającego konfliktu w Irlandii Północnej toczącego się między brytyjskimi paramilitarnymi bojówkami a IRA. Mnogość nazw własnych kolejnych organizacji mnie mocno przytłoczyła. Musiałem naprawdę dużo sobie dopowiadać w google, szukając wyjaśnień kolejnych skrótów i wydarzeń z Ulster.

Nie pomagało, również to, że autor przytłacza wszystkim. Bohaterami, których jest sporo, na tyle dużo, że miałem momenty, w których nie mogłem sobie przypomnieć kim jest ta osoba, z którą rozmawia główny bohater. Nazw dzielnic, ulic Edynburga. Znam topografię miasta, ale jednocześnie przez ubogie ich opisy, nie potrafię sobie wyobrazić tego miasta. Podobnie było w "Świętych Biblii Cienia", ale nie odczuwałem tego tak mocno.

Sam John Rebus nie zmienił się dużo między tomami ("Miecz i tarcza" to tom szósty, "Święci Biblii Cienia" tom dziewiętnasty), jest właściwie taki sam, mimo upływu lat. Więc i opis postaci z mojej poprzedniej opinii jest niezmienny, dalej to poważny aż do przesady, dekadencki fan rocka, który wierzy w swój instynkt i działa "jak za starych dobrych czasów" gdy policjanci mogli sobie na więcej pozwolić.

Wątek kryminalny był zawiły, wystarczająco by trzymać w niepewności - ale nie w napięciu. Głównie z powodów opisanych wyżej, jak i również kiepskiego tłumaczenia książki, po prostu w tej zawiłości traci się podekscytowanie sprawą. Samo rozwiązanie akcji było ciekawe, czuć niedosyt, ale było najlepszym punktem książki.

Niezbyt polecam tę książkę. Fanów Rankina i inspektora Rebusa może zadowolić, osób zainteresowanych trochę konfliktem w Irlandii stanowiącym tło też. Całą resztę osób, myślę że nie.

Książka Iana Rankina "Miecz i tarcza" to drugi utwór tego autora, który trafił w moje dłonie (pierwszym byli "Święci Biblii Cienia"). Tym razem John Rebus, protagonista kryminału, mierzy się z terrorystyczną organizacją paramilitarną działającą w Szkocji, powiązaną z bojówkami z Irlandii Północnej.

Akcja dzieje się 1993 roku, w ciągu trwającego konfliktu w Irlandii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bernard Minier w "Paskudnej historii" zabrał mnie w niebywałą podróż, wprost na samotne wysepki na granicy stanu Waszyngton z Kanadą by śledzić losy chłopaka zamieszanego w morderstwo swojej dziewczyny. I cóż, z chęcią bym powiedział "ja chcę jeszcze raz".

Od pierwszych stron książki w oczy rzuca się język używany przez autora, obrazowy, dokładny ale kwiecisty. Używany z niezwykłą płynnością, nie będący przewlekle nudny. Wyobraźnia szaleje na każdej stronie, od samego początku, gdy autor rzuca nas orkom na pożarcie, po samą końcówkę naznaczoną zdobytym luksusem ale i utratą. Dawno nie czytałem nic, tak po prostu, pięknie napisanego.

Dzięki niesamowitej elokwencji Miniera tła nakreślonych w książce wydarzeń są rzeczywiste, każda lokacja, każdy budynek należycie opisany, tak by dało się wyobrazić to miejsce. Nie inaczej rzecz ma się z bohaterami, nie znajdziemy tu osób opisanych naprędce, na szybko. Każdy ma wystarczająco dużo miejsca na kartach powieści by w niej zaistnieć i dać jej swój unikalny ślad. To naprawdę wielka zaleta.

Obok dobrego określenia przestrzeni, miejsca akcji oraz jego bohaterów, kluczową dla tytułu z gatunku thrillera sensacyjnego jest fabuła. Tutaj jednak też nie mam się do czego przyczepić, książka wywołuje sporo dreszczyku, podnosi adrenalinę, daje multum emocji. Jednocześnie jest bardzo dokładna, bez dziur, od a do z poprowadzona. I z świetnym zwrotem akcji pod koniec.

Bardzo mocno książkę polecam, fanom thrillerów, ale nie tylko, bo to naprawdę świetny tytuł. Dobrze napisany, z niebanalną fabułą z ciekawym zakończeniem.

Bernard Minier w "Paskudnej historii" zabrał mnie w niebywałą podróż, wprost na samotne wysepki na granicy stanu Waszyngton z Kanadą by śledzić losy chłopaka zamieszanego w morderstwo swojej dziewczyny. I cóż, z chęcią bym powiedział "ja chcę jeszcze raz".

Od pierwszych stron książki w oczy rzuca się język używany przez autora, obrazowy, dokładny ale kwiecisty. Używany z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po latach udało mi się wrócić i skończyć trylogię "Więzień Labiryntu" Jamesa Dashnera. Po moich ostatnich przygodach z polskimi horrorami dobrze mi zrobiło przeczytanie czegoś napisanego normalnie i przyjemnie.
W "Leku na śmierć", zwieńczeniu cyklu, w końcu dochodzi do ostatecznej rozprawy z DRESZCZem i z tym, czy faktycznie jest on taki dobry, jak sama organizacja lubi się określać. Akcja w książce wręcz pędzi, przechodzimy od wydarzenia do wydarzenia, nie wiemy co się wydarzy za parę stron. Dla niektórych to z pewnością zaleta, mnie to zmęczyło. Może się starzeję, ale brakowało mi paru przestojów, by lepiej rozwinąć emocje, które odczuwali Brenda, Minho, Newt i Jorge, żeby się zatrzymali i pogadali, a mi pozwolili oswoić się z tym co się wydarzyło oraz mentalnie przygotować na to co nadejdzie. Łapałem się na tym, że stwierdzałem brak sensu zapamiętywania kolejnych wydarzeń, bo przecież za dwie strony wydarzy się już coś nowego, po co się skupiać na bieżącym.
Świat za to został bardzo dobrze rozwinięty, poznaliśmy realia życia ludzi w świecie ogarniętym Pożogą i autor świetnie stworzył klimatyczny, post-apokaliptyczny obraz kipiący życiem, choć często wynaturzonym. Dodatkowo wydarzenia były naprawdę dobrze napisane, mimo często chaosu wynikającego z wydarzeń czytelnik stale dobrze wiedział co się aktualnie na kartach powieści dzieje.
Brakowało mi jednak głębi w postaciach, nie rozwinięto za bardzo już innych postaci pobocznych nie licząc Newta i antagonistów z DRESZCZ, ale to co bolało to to, że główny bohater, Thomas był po prostu schematyczny - wszystkie jego zachowania wpadły w schemat: jest nastolatkiem, więc się buntuję, a gdy nie mogę się zbuntować, to poczekam do momentu, w którym będę mógł się zbuntować. I tak przez właściwie całą książkę. Autor próbował zaszczepić jakieś rozterki i w paru scenach, jak przy rozwiązaniu wątku Newta, udało mu się to, ale zbyt często wpadał w pułapkę buntowniczej pętli.
Mimo to, książkę czytało się naprawdę dobrze, szybko i przyjemnie, i jak ktoś chce kipiącą akcją, niezbyt wymagającą książkę post-apokaliptycznego fantasy to zarówno trzeci tom, jak i cały cykl "Więźnia Labiryntu" naprawdę polecam.

Po latach udało mi się wrócić i skończyć trylogię "Więzień Labiryntu" Jamesa Dashnera. Po moich ostatnich przygodach z polskimi horrorami dobrze mi zrobiło przeczytanie czegoś napisanego normalnie i przyjemnie.
W "Leku na śmierć", zwieńczeniu cyklu, w końcu dochodzi do ostatecznej rozprawy z DRESZCZem i z tym, czy faktycznie jest on taki dobry, jak sama organizacja lubi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Miasteczko Robert Cichowlas, Łukasz Radecki
Ocena 6,1
Miasteczko Robert Cichowlas, Ł...

Na półkach: , ,

"Miasteczko" Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego ciężko nazwać horrorem, choć teoretycznie w tym gatunku występuje. Co ciekawsze i zabawniejsze, na okładce widnieją słowa Mastertona o tej książce, chociaż wątpię by ją ktokolwiek w otoczeniu Grahama chociaż widział na oczy, bo o samym autorze nie wspomnę.
Sama fabuła kręci się wokół fikcyjnej wersji wierzeń słowiańskich i demonów, a raczej demonic, niby rodem z rodzimej demonologii. Niestety temat, który możnaby poruszyć ciekawie postanowiono zastąpić tandetną erotyką, która przysłoniła wszystko inne. Sceny opisane słabo, czułem się jakbym czytał fantazje erotyczne wyjątkowo sfrustrowanej osoby.
Postacie przez większość książek snuły się otępiałe, jakby ignorując warstwę zdarzeń ponadnaturalnych, które wokół nich mają miejsce, a dojście do wniosków, do których ludzie dochodzą w kilka minut (jak to, że w Morwanach nie ma zwierząt) zajmuje głównemu bohaterowi kilka dni. Żeby nie wspomnieć, że każdy mówi głównemu bohaterowi o ważności zdobytego przez niego przedmiotu, a on przez pół książki nosi go tylko w kieszeni.
Jednym z najbardziej bezsensownie wprowadzonych postaci jest postać detektywa Pawła. Nie wnosi ona za wiele, ma zdolności nadprzyrodzone, z których korzystanie nic nie daje fabularnie. Dodatkowo dochodzi masa absurdalnie słabych dialogów między nim a głównym bohaterem. Warto też wspomnieć, że w książce nie ma bliżej pierwszego planu żadnej postaci kobiecej, którą można opisać w sposób pozytywny, z kolei, poza postaciami z retrospekcji o każdym mężczyźnie można tu napisać coś dobrego.
Mimo to książki nie czyta się z bólem w zębach, nie ma powtórzeń, dziwnej stylistyki, wydarzenia w miarę płynnie przechodzą jedno w drugie.
Nie wiem komu bym miał "Miasteczko" polecić. Fani horrorów będą zawiedzeni, fani erotyki wieloma scenami obrzydzeni. Może przypadnie do gustu fanom słowiańszczyzny o niezbyt wysokich wymaganiach lub może niektórym fanom bdsm. Chociaż nie jestem pewien, czy i dla nich to nie jest zbyt wiele...

"Miasteczko" Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego ciężko nazwać horrorem, choć teoretycznie w tym gatunku występuje. Co ciekawsze i zabawniejsze, na okładce widnieją słowa Mastertona o tej książce, chociaż wątpię by ją ktokolwiek w otoczeniu Grahama chociaż widział na oczy, bo o samym autorze nie wspomnę.
Sama fabuła kręci się wokół fikcyjnej wersji wierzeń słowiańskich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Stephen King dla początkujących. "Cmętarz Zwieżąt" jak na jego książki czytało się całkiem płynnie i przyjemnie. Nie było aż tak tego, z czego głównie znam Kinga, czyli dużej ilości przedłużonych niemiłosiernie opisów. Wciąż jednak było czuć rękę autora, czasem były takie przestoje akcji, że chciało aż się wołać "niech się coś tu w końcu stanie" , wciąż nie był to jednak poziom frustracji, podczas którego rzuca się książkami pod ściany.
‌Grozy było tu niewiele, ale chyba celowo, to raczej miała być książka obyczajowa, i jako taka była całkiem niezła, z horrorem jedynie w tle.
‌Największym plusem powieści zdecydowanie są żywe postacie - z przyjemnością słuchało się razem z Louisem niesamowitych opowieści Juda, razem z Rachel przeżywało traumy z przeszłości i razem z Ellie martwiło się pójściem do przedszkola.
‌Zakończenie książki było zdecydowanie punktem kulminacyjnym, podczas którego natężenie horroru było największe. Myślę jednak, że objętościowo względem reszty treści było ono zdecydowanie za krótkie. Czułem niedosyt.
‌Jeśli ktoś zaczyna czytać Kinga, nie czytał jego dłuższych, bardziej rozbudowanych tytułów jak np. "Bastion" to "Cmętarz Zwieżąt" może mu się spodobać. Osoby, które mają je za sobą, mogą czuć się zawiedzione.

Stephen King dla początkujących. "Cmętarz Zwieżąt" jak na jego książki czytało się całkiem płynnie i przyjemnie. Nie było aż tak tego, z czego głównie znam Kinga, czyli dużej ilości przedłużonych niemiłosiernie opisów. Wciąż jednak było czuć rękę autora, czasem były takie przestoje akcji, że chciało aż się wołać "niech się coś tu w końcu stanie" , wciąż nie był to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Maska Luny" Jarosława Moździocha była naprawdę świetnym horrorem, niestety jednak tylko dla czytelnika. Zarzucić tutaj można wiele - nienaturalne dialogi, brak rzetelnego opisu jakiejkolwiek postaci męskiej, może za wyjątkiem Iana - ale do walorów postaci kobiecych autor wraca regularnie, największym grzechem jednak było epatowanie erotyką, często zwyczajnie fetyszystyczną, przy braku towarzyszącej jej grozy, co właściwie odrywa z tytułu łatkę horroru i obnaża słabą fantastykę pseudonaukową. No bo ciężko nazwać strasznym sytuację, w której główny bohater zerka do dziury i nie ma w niej drapieżnego ptaka, po czym okazuje się, że olaboga! jednak tam jest. Ta scena, jak zresztą właściwie każda scena mająca straszyć, raczej śmieszy absurdem.
O postaciach ciężko coś powiedzieć, bo większość można opisać dwoma słowami, poza tym, że postacie męskie są masą, która różni się tylko imionami i tym z którymi koleżankami sypiają. Dużo lepiej stoi tutaj sprawa z postaciami żeńskimi, ale i te są niezwykle ubogie (jedyna trochę lepiej opisana postać to Karolina).
Zakończenie zostało zrobione koszmarnie na szybko, były zbyt duże skoki informacji, którymi autor wręcz zalewał czytelnika, a sam plot twist wyciągnięty z kapelusza tylko po to by zaskoczyć, nie by miał sens.
To co można zaliczyć na plus to dość niezły wgląd we wnętrze umysłu głównego bohatera oraz z całą pewnością sporą pracę autora nad przybliżeniem sobie terminów i niektórych odkryć archeologicznych ostatnich lat.
Książki nie polecam, bo nie wiem nawet komu bym mógł, nie wiem kto jest grupą docelową tej książki, co tylko utwierdza w przekonaniu, że coś tu poszło bardzo mocno nie tak.

"Maska Luny" Jarosława Moździocha była naprawdę świetnym horrorem, niestety jednak tylko dla czytelnika. Zarzucić tutaj można wiele - nienaturalne dialogi, brak rzetelnego opisu jakiejkolwiek postaci męskiej, może za wyjątkiem Iana - ale do walorów postaci kobiecych autor wraca regularnie, największym grzechem jednak było epatowanie erotyką, często zwyczajnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Spodziewałem się, że odbędę piękną i relaksującą podróż po lasach, podczas której drzewa zdradzą mi swoje sekrety. "Sekretne życie drzew" niestety tylko częściowo spełniło moje oczekiwania.
Peter Wohlleben z własnego doświadczenia leśnika oraz miłości do drzew brnie z rozdziału na rozdział. Opisuje niesamowite rzeczy w sposób, który już taki niesamowity nie jest. Gdy do tego dojdzie fakt, że co jakiś czas autor pół strony poświęca na powtórzenie wiadomości, które były już wcześniej, to ma się wrażenie, że autor się zapętla, jakby nie pamiętał już co pisał na początku. Mimo to konsekwentnie co kilka rozdziałów mamy powrót do wyjaśnienia czemu buki to naddrzewa lasów środkowej Europy. Od pewnego momentu jest to głównym czynnikiem, przez który książka nudzi.
Sama treść jest naprawdę ciekawa aczkolwiek dla osób, które nie są biologicznymi laikami, sekretne życie drzew opisane w książce już nie jest takie sekretne. Wiele rzeczy oczywiście dalej zdumiewa, ale już nie zaskakuje, myślę, że osoba bez biologicznego lub chemicznego wykształcenia doceni tę książkę lepiej niż ja pod tym względem.
Biorąc jednak poprawkę na fakt, niż autor nie jest doświadczonym pisarzem, a docelowym celem książki mogą być osoby, które są tylko amatorami zieleni w celu popularyzacji zagadnienia ochrony przyrody i drzewostanu to książkę mimo wszystko mogę polecić. Dzięki niej może ktoś pokocha naturę, lasy i zastanowi się nad ochroną środowiska naturalnego. A to na pewno byłoby zarówno spełnienie marzeń zarówno moich jak i autora.

Spodziewałem się, że odbędę piękną i relaksującą podróż po lasach, podczas której drzewa zdradzą mi swoje sekrety. "Sekretne życie drzew" niestety tylko częściowo spełniło moje oczekiwania.
Peter Wohlleben z własnego doświadczenia leśnika oraz miłości do drzew brnie z rozdziału na rozdział. Opisuje niesamowite rzeczy w sposób, który już taki niesamowity nie jest. Gdy do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Długo czytałem tę książkę, co jakiś czas wracałem, ale musiałem przerywać. Wiele mnie w niej męczyło.
Przede wszystkim opowiadania, mimo naprawdę niezłej części obyczajowej bardzo niewiele wzbudzały grozy, emocji takich jak niepokój, te znane chyba każdemu czytelnikowi dreszcze na skórze nie wystąpiły. A przecież takie jest zamierzenie opowiadań, które jednak miały być w klimacie okołohorrorowym.
Klub absolutnej karty kredytowej jeszcze się tego trzymał, był ciężki klimat, aczkolwiek treść się rozwijała zdecydowanie za powoli.
Im dalej w las tym gorzej, opowiadania były co raz mniej klimatyczne, co raz mniej miały dobrych wątków grozy, co raz płytszą miały puentę.
Dopiero Czarne motyle wydawały się zerwać z tym ciągiem. Nieoczekiwanie zmieniła się narracja, zmieniły się odczucia na gorzką, jesienną melancholię. I choć wiele rzeczy w nim było niepotrzebne, to jako eksperyment opowiadanie było udane.
Cały tomik nie był zły, w końcu doczytałem do końca, ale po Grzędowiczu spodziewałem się więcej, dużo więcej.

Długo czytałem tę książkę, co jakiś czas wracałem, ale musiałem przerywać. Wiele mnie w niej męczyło.
Przede wszystkim opowiadania, mimo naprawdę niezłej części obyczajowej bardzo niewiele wzbudzały grozy, emocji takich jak niepokój, te znane chyba każdemu czytelnikowi dreszcze na skórze nie wystąpiły. A przecież takie jest zamierzenie opowiadań, które jednak miały być w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Szkocja jest podzielona przed referendum niepodległościowym jak od dłuższego czasu nie była. Gdy więc ginie jeden z liderów jednego ze stronnictw a także dochodzi do tajemniczego wypadku samochodowego do akcji wkracza ponaglana przez polityków szkocka policja z Siobhan Clarke i Johnem Rebusem na czele. Ten drugi dodatkowo musi się zmierzyć z własną przeszłością, w czym pomaga mu inspektor Malcolm Fox.
Tak się jawi fabuła tego kryminału. Sam wątek kryminalny nie jest skomplikowany, ale Rankin umiejętnie dozuje nam poszlaki, krok po kroczku, tak byśmy za szybko nie domyślili się wszystkiego. Nie do końca mu się to udaje, bo rozwiązanie zagadki nie jest trudne.
Najjaśniejszym punktem "Świętych Biblii Cienia" są bohaterowie. John Rebus jest stereotypowym "starym wilkiem" - bezwzględny ale uczciwy, błyskotliwy. Szybko dostosowuje się do nowej sytuacji w pracy, chociaż ze zrobieniem tego samego w życiu prywatnym ma problem. Do tego jego relacje z tytułowymi Świętymi dodatkowo zdejmują mu sen z powiek. Jego młodszą odpowiedniczką jest rozsądna Clarke oraz wyrachowany służbista Fox, którzy jednocześnie udowadniają i zaprzeczają zdaniu, że już nie ma policjantów "jak kiedyś".
Rankin raczej szasta dialogami aniżeli opisami, których nie ma dużo, zarówno postaci jak i miejsc. Trochę szkoda, bo z chęcią bym poczytał więcej o ciasnych uliczkach Edynburgu. Mimo to dzięki takiemu zabiegowi książkę czyta się niezwykle szybko, a człowiek zapomina o świecie dookoła by gnać z akcją do przodu.
"Święci Biblii Cienia" nie są kryminałem idealnym, ale za to książka jest bardzo poczytna. Bohaterowie przyciągają na karty powieści, a akcja mimo że powolna, to stylem narracji zmusza do szybkiego czytania. Największe mankamenty można odnieść jedynie do samej fabuły, która momentami zawierała pewne niedopowiedzenia, których w tym wypadku być nie powinno. Z drugiej strony idealnie łączyła wątki przeszłości Rebusa z teraźniejszym śledztwem. Książkę polecam, ale głównie osobom, które czytają dużo kryminałów i chcą poznać jego różne strony.

Szkocja jest podzielona przed referendum niepodległościowym jak od dłuższego czasu nie była. Gdy więc ginie jeden z liderów jednego ze stronnictw a także dochodzi do tajemniczego wypadku samochodowego do akcji wkracza ponaglana przez polityków szkocka policja z Siobhan Clarke i Johnem Rebusem na czele. Ten drugi dodatkowo musi się zmierzyć z własną przeszłością, w czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Okładka dumnie głosi "japońska wersja Przeminęło z wiatrem". Z początku raczej nie potrafiłem się w "Ostatniej Konkubinie" doszukać podobieństw do legendarnego już amerykańskiego dzieła. Główne postacie - Sachi i Scarlett pozornie nic nie łączy, cicha, nieśmiała, stonowana Japonka oraz żywiołowa i temperamentna Amerykanka. Po dłuższym czasie dostrzegłem jednak, że głębiej łączy je nić podobieństwa w postaci buntu przeciwko wiążących ich łańcuchów społeczeństwa, tradycji i ich wymagań. Wydźwięk wątku romantycznego jest jednak zgoła inny, podczas gdy Scarlett wybrała "nowy świat" w postaci Butlera, Sachi wybrała tradycję i przedstawiciela "starego świata".
Sam świat przedstawiony też jest całkiem inny - wszakże nic nie łączy konserwatywną Japonię epoki schyłku bakufu z USA epoki wojny secesyjnej. Mimo to, znów, po pewnym czasie można dostrzec nić podobieństwa - restrukturyzacja Meiji to swoista wojna tradycji i przywiązania do średniowiecznych zwyczajów siogunatu z nowoczesnością i epoką przemysłową przynoszoną przez południowe klany wraz z wsparciem Europejczyków. Czyż nie podobnie była przedstawiona wojna secesyjna - zawiłe i uwikłane w zwyczajach i tradycjach Południe kontra nowoczesna Północ?
Autorka bardzo umiejętnie opisała świat, można utonąć w opisach zwyczajów odległego kraju, widzimy małe wioski, mniejsze miasta czy wreszcie wielkie Edo wraz z owianym tajemnicą Pałacem Kobiet. Na własne oczy widzimy sztywne zasady, każda osoba w tej książce skrępowana jest "tym co należy robić", "obowiązkami i powinnościami". Jednak świat jest dynamiczny, a epoka Meiji jak żadna inna nie odzwierciedla "wiatru zmian", zagubienie w nowym świecie oraz wiry wojny, która do niego prowadzi, nadpisanie starych wartości nowymi - to także autorce zgrabnie wyszło.
Dla pasjonatów Japonii będzie to książka wartościowa i przejmująca. Zawiera wiele wiedzy, która jest przekazywana zręcznie w fabularyzowany sposób. Oczywiście, względem poziomu językowego oraz dokładnego opisu charakteru dzieło Margaret Mitchell jest bardzo daleko od "Ostatniej Konkubiny", nie można jednak rzec, że okładka całkowicie przeinacza rzeczywistość.

Okładka dumnie głosi "japońska wersja Przeminęło z wiatrem". Z początku raczej nie potrafiłem się w "Ostatniej Konkubinie" doszukać podobieństw do legendarnego już amerykańskiego dzieła. Główne postacie - Sachi i Scarlett pozornie nic nie łączy, cicha, nieśmiała, stonowana Japonka oraz żywiołowa i temperamentna Amerykanka. Po dłuższym czasie dostrzegłem jednak, że głębiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przed lekturą dużo słyszałem o tej książce, głównie pozytywy. Nic więc dziwnego, że dotąd "Metro 2033" Dmitrija Glukhovsky'ego jawił mi się jaka porządna literatura post-apokaliptyczna.
Być może wynika to z racji samego uniwersum i dość zamkniętej przestrzeni akcji, ale to co rzuciło mi się najpierw w oczy, to bardzo ubogie opisy tła, i jak to jeszcze rozumiem za zamierzone, wszak w ciemnym moskiewskim metrze nie ma prawa być nie wiadomo jakich widoków, tak kompletnie nie rozumiem tak znikomego opisu postaci. Wygląd większości kończył się w dwóch linijkach, do tej pory nie pamiętam, czy był choć jeden większy opis głównego bohatera. Tudzież zaskakujący jest całkowity brak jakiejkolwiek, choćby jednej, wyrazistszej postaci kobiecej, przez 500 stron pojawiły się z dwie-trzy, z czego wszystkie ograniczały się do pokazania jako matki i służące. Aż dziw, że w całym metrze nie znalazła się choć jedna z "ostrzejszym" charakterem.
Sam Artem również wydał mi się bardzo nijaki, spotykał wiele naprawdę interesujących postaci, począwszy od Chana, na Danile i Młynarzu kończąc. Mimo to główny bohater miotał się od jednego do drugiego niemrawo i bez charakteru. Nie potrafię nawet przyporządkować mu więcej niż dwóch cech charakteru - naiwny oraz zdolny się poświęcić dla swojego domu, co ostatecznie jest jego najbardziej widoczną zaletą.
Cała książka i fabuła była prowadzona tak, że miałem złudzenie, że czytam sprawozdanie, bądź rozbudowany scenariusz gry komputerowej, a nie książki - idź z punktu A do punktu B, wypełnij misję, porozmawiaj z NPCetami, ekhm, postaciami pobocznymi, idź z punktu B do punktu C etc.
Mimo to, autorowi udało się wpleść ciekawe wątki poboczne oraz fakt, że jednak Artem się zmienia pod wpływem spotkanych osób i wydarzeń. Nie, nie jego sposób zachowania, zmienia się myślenie, sposób patrzenia na świat. Tylko i aż tyle. Dużą zaletą książki jest także serwowanie co raz to nowszych zagrożeń i aura niepokoju, która mimo to nie pozwala na długo oderwać się od książki. Mutanci, wizje, halucynacje i wiele innych wyzwań stało przed bohaterem i to właśnie one głównie przyciągały do lektury - ta myśl, jakie jeszcze okropieństwa czyhają w ciemnych tunelach moskiewskiego metra.
Reasumując, książkę oceniam jako naprawdę poczytną, aczkolwiek posiadającą szereg wad, które mocno mi przeszkadzały w lekturze. Mogę ją polecić, ale jednak z dużą dozą ostrożności, i tylko osobom, które nie pragną bardziej wymagającej książki, a raczej prostego czytania bez większego myślenia.

Przed lekturą dużo słyszałem o tej książce, głównie pozytywy. Nic więc dziwnego, że dotąd "Metro 2033" Dmitrija Glukhovsky'ego jawił mi się jaka porządna literatura post-apokaliptyczna.
Być może wynika to z racji samego uniwersum i dość zamkniętej przestrzeni akcji, ale to co rzuciło mi się najpierw w oczy, to bardzo ubogie opisy tła, i jak to jeszcze rozumiem za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatni tom Siedmiu Zwierząt Rajlegu Nika Pierumowa przeczytany po latach od skończenia przeze mnie poprzednich tomów. Konkluzje? Coś się stało i nie potrafię powiedzieć, czy to wina czasu, który minął pomiędzy lekturą poprzednich książek cyklu, czy nastąpił aż taki regres. Tom drugi Imienia Bestii pisany był bardzo słabym językiem, mało obrazowym, prostym. Dialogi były drętwe, nie miały płynności, brzmiały sztucznie, co rzucało się w oczy zwłaszcza w tragicznie prowadzonym wątku drużyny ratunkowej z Ksarbirusem na czele. Już wcześniej pompatyczne frazy wypowiadane przez Terna były ciężkie do przełknięcia, w tym tomie zostały ograniczone do minimum, co jest niewątpliwym plusem.
Wspomniałem też, że jeden z wątków był prowadzony tragicznie - powiem, więcej, to była zupełna katastrofa. Przez bardzo długi czas postacie bezcelowo kręcą się w kółko. Również ciężko czyta się inne wątki, poza wątkiem dona Derrano, gdyż widzi się brak pomysłu i celu, dla którego postacie przemieszczają się z jednej lokacji do innej. Ich przygody również nie wzbudzają przy tym większego entuzjazmu.
Zakończenie za to jest plusem - bardzo przewidywalne, aczkolwiek przemyślane i nie wzbudza w czytelniku poczucia "niedomknięcia wątków".
Podsumowując - Imię Bestii: Odejście smoka jest książką nudną, pisaną amatorskim językiem i z wieloma mankamentami. Niewiele jest plusów tej książki (w moich wspomnieniach poprzednie części cyklu wypadają o niebo lepiej), należą do niej głównie wątki Dygwiła Derrano, wojny Wszechbrzeża i Nekropolis oraz zwieńczenie fabuły. Polecam przeczytać jako część większej całości, cyklu, sama w sobie jednakże książka jest słaba.

Ostatni tom Siedmiu Zwierząt Rajlegu Nika Pierumowa przeczytany po latach od skończenia przeze mnie poprzednich tomów. Konkluzje? Coś się stało i nie potrafię powiedzieć, czy to wina czasu, który minął pomiędzy lekturą poprzednich książek cyklu, czy nastąpił aż taki regres. Tom drugi Imienia Bestii pisany był bardzo słabym językiem, mało obrazowym, prostym. Dialogi były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moje drugie spotkanie z tą autorką okazało się strzałem w dziesiątkę i dokładnie tym czego potrzebowałem po dłuższej rozłące z gatunkiem fantasy. Powieść zaczyna się trywialnie, zły czarnoksiężnik wybiera jedną z wioskowych dziewczyn by ta mu usługiwała. W dodatku wybiera akurat główną bohaterkę.
Oczywiście okazuje się potem, iż nasz czarnoksiężnik nie jest do końca zły, a jedynie cyniczny i chłodny w obyciu, a nasza główna bohaterka Agnieszka nie do końca głupia i naiwna, jakie wrażenie może sprawiać na początku. Rozwój relacji między tą dwójką również został pokazany bardzo przystępnie oraz realistycznie.
Świat zachwyca. Mroczny, stylizowany na baśń rodem z Polski, okrutny. Pełen tajemniczych borów, potworów, złych zaklęć. Wiele pojawiających się w nim motywów może nam wydać się znajomych (Baba Jaga, nazwy krajów i miast, przysłowia - jedyne czego mi brakowało do pełni szczęścia, to latania na miotle) i nic w tym dziwnego, bo autorka nie ukrywa, że czerpie "z korzeni", czyli z opowieści matki pochodzącej z naszego kraju.
Książka posiada parę wad - trochę słabo zarysowany schemat zmiany charakteru głównej bohaterki, targanie wszędzie Kasi (przyjaciółki Agnieszki) bez celu... Ale nie są to błędy na tyle poważne, bym czuł dyskomfort przy czytaniu.
Świetny jest także motyw czarnego charakteru jak również sama jego motywacja oraz historia.
"Wybrana" to nie jest książka oryginalna. Nie jest także odkrywcza. Jest za to przyjemna na okres ponurej odwilży za oknem, a zwiedzanie razem z Agnieszką świata magii koi serce oraz złe myśli. Bo czasem potrzeba nam ciepłej opowiastki, może lekko naiwnej, ale wciągającej.

Moje drugie spotkanie z tą autorką okazało się strzałem w dziesiątkę i dokładnie tym czego potrzebowałem po dłuższej rozłące z gatunkiem fantasy. Powieść zaczyna się trywialnie, zły czarnoksiężnik wybiera jedną z wioskowych dziewczyn by ta mu usługiwała. W dodatku wybiera akurat główną bohaterkę.
Oczywiście okazuje się potem, iż nasz czarnoksiężnik nie jest do końca zły, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wiele na temat tej książki zostało już napisane, ale mam zamiar dorzucić swoje dwa grosze.
Lektura książki zabrała mi bardzo dużo czasu, głównie przez życie prywatne, ale również dlatego, że pomimo stosunkowo łatwego języka czytało się bardzo topornie. Dialogi uproszczone, opisów mało, zdania pisane krótko, zwięźle, bez życia. Czasem się miało wrażenie, że Murakami nie potrafi pisać zdaniami złożonymi. W pewnym momencie poczułem się zmęczony tą książką, ale gdy parę dni temu do niej wróciłem, to przeczytałem ją dosłownie w moment.
Oprócz warsztatu technicznego autora mogę zarzucić temu tytułowi jeszcze kreację bohaterów, których nie polubiłem. Watanabe zdawał się nijaki, pozbawiony energii, czasem zdolności logicznego myślenia, nie sposób było się z nim utożsamić, co jest sporą wadą jeśli chodzi o głównego bohatera. Nie było prawie żadnej sytuacji, w której na jego miejscu postąpiłbym podobnie, wiele razy aż nim gardziłem z powodu jego decyzji. Naoko zdawała się przedramatyzowana, przez długi czas sądziłem, że jest nadwrażliwa i jej reakcje są przekoloryzowane, że sama sobie powoduje problemy psychiczne. Teraz, już po całej książce, myślę, że dziewczyna naprawdę miała spory problem ze sobą i wcale nie wpędzała się sama w spiralę choroby. Z kolei Midori wzbudzała we mnie uczucia podobne do przyjaźni, sądzę, że byłbym zdolny ją polubić. Niestety znów, wszystko co robiła zdawało się sztuczne, na pokaz. Myślę, że byłaby świetną aktorką i cały czas robiła to co robiła wbrew sobie. Jedynie podczas rozdziału w szpitalu poznaliśmy jej prawdziwe oblicze, dobre i łagodne.
Szkoda mi Komandosa... ale to prawda, czasem potrzeba osoby, z której można się pośmiać.
Zaletą Norwegian Wood niewątpliwie jest pomysł na fabułę, poruszenie problemu dorastania i dojrzewania w świecie ruchów hippisowskich, punkowych, strajków studenckich. Odkryłem, że to niewątpliwie intrygujący okres w historii, acz Murakami mógł go zarysować dokładniej i lepiej. Śledzenie historii dla samych wydarzeń w niej zawartych i losów postaci było interesujące.
Dodatkowo w książce za dużo było scen seksu, w dodatku nieporadnie opisanego. Czasem się czułem, jakbym czytał słaby fanfik. Rozumiem przekaz - pokazanie "wolnej miłości" oraz rewolucji seksualnej zachodzącej w społeczeństwie, ale użyte środki stylistyczne, zimny, techniczny opis oraz brak romantyzmu od takich scen od razu mnie odrzuciły. A było scen łóżkowych zdecydowanie za wiele, tak dużo, że czasem akcja zdawała się kręcić wokół nich.
Reasumując - Norwegian Wood nie jest do końca książką złą, czasem przyjemną w odbiorze, ale posiadającą szereg wad, które mnie od prozy autora odrzuciły. Ciekawie przedstawiony opis świata oraz sama historia bohaterów przeplatała się ze słabymi, pozbawionymi życia dialogami i scenami seksu. Mimo to dałem się porwać w rytm melodii piosenki The Beatles, więc nie jest to do końca czas stracony.

Wiele na temat tej książki zostało już napisane, ale mam zamiar dorzucić swoje dwa grosze.
Lektura książki zabrała mi bardzo dużo czasu, głównie przez życie prywatne, ale również dlatego, że pomimo stosunkowo łatwego języka czytało się bardzo topornie. Dialogi uproszczone, opisów mało, zdania pisane krótko, zwięźle, bez życia. Czasem się miało wrażenie, że Murakami nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Weźmiemy jeszcze po tekilce?" Osobiście ja już podziękuję.
"Tequila" opowiada losy frontmana pewnego bandu, który podczas pogrzebu perkusisty z zespołu dokonuje rozliczenia ze swoją sztuką, życiem oraz postępowaniem przyjaciół.
Książkę czytało się łatwo, choć wiele zabiegów językowych czytania nie ułatwiało. Autor starał się posłużyć slangiem, ale spora dawka powtórzeń i styl pisania sprawił, że to wyglądało lekko jak prymitywne wynurzenia ćwierć-inteligenta.
Dowiadujemy się jednakże z kart opowieści, że główny bohater a zarazem narrator nie jest głupi. Jest zmęczony twórczością, znudzony braniem udziału w rzeczach, na które nie ma ochoty. To zresztą głównie z tej nudy ucieka do alkoholu, bo większych życiowych problemów jako takich nie ma. Dochodzi do tego stres oraz zwyczajna specyfika zawodu. "Wszyscy punkowcy piją, to i ja muszę" - coś na tej zasadzie. Jakkolwiek pomimo tego, że zdaje się zapędzony w kozi róg, można odczuć, że mamy do czynienia z człowiekiem na swój sposób mądrym - stąd bardzo dziwny wybór doboru słownictwa.
Poza tym mam wrażenie, że ja sam również się w tej książce zapętliłem, nie wyciągnąłem z niej większej nauczki oraz sam narrator nie wyciągnął ostatecznie żadnych wniosków. Można by odnieść wrażenie, że całe to uzewnętrznianie wnętrza było lekko bezcelowe - rozważania dla samych rozważań. Denerwowały również ciągłe opisy Grubego i tego jak je, co je, kiedy i gdzie je... i to parę razy w ciągu trwania akcji. Raz spokojnie by wystarczył.
Podsumowując - książka jest ciekawa oraz z dość interesująco rozpisanymi bohaterami. Styl narracji osobiście mi nie podszedł, ale być może znajdą się jego zwolennicy. Oceniłbym dużo lepiej, gdybym tylko odczuł, że do czegoś tą książką doszedłem, a w "Tequili" mam wrażenie, że wróciłem do punktu wyjścia. Kolejnego kieliszka nie będzie.

"Weźmiemy jeszcze po tekilce?" Osobiście ja już podziękuję.
"Tequila" opowiada losy frontmana pewnego bandu, który podczas pogrzebu perkusisty z zespołu dokonuje rozliczenia ze swoją sztuką, życiem oraz postępowaniem przyjaciół.
Książkę czytało się łatwo, choć wiele zabiegów językowych czytania nie ułatwiało. Autor starał się posłużyć slangiem, ale spora dawka powtórzeń i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Długo siedziałem nad tą książką, ale nie dlatego, że była nużąca czy czytanie jej męczyło. Raczej powoli delektowałem się każdym słowem - gdyż muszę przyznać, że narracja książki bardzo przypadła mi do gustu.
Akcja powieści toczy się w XIX wieku, głównie w Paryżu. Główny bohater, Simonini, jest postacią nie wzbudzającą pozytywnych odczuć; szowinistyczny, cwany i wstrętny - przy okazji nie cechuje go jakiekolwiek sumienie. Mimo to, jest on lalkarzem, który za pomocą oszustw i kłamstw sprawia, że historia potoczyła się tak, jak się potoczyła.
Niezwykle przyjemnie się śledzi akcję poprzez retrospekcję Simoniniego, od jego dzieciństwa aż po zakończenie pisania dziennika, który on na stronach tej powieści tworzy. Intryga brnie do przodu, czasem można się zgubić, ale początkowe pytania znajdują odpowiedź.
Z przyjemnością śledziłem też autentyczne nazwiska w powieści i ich poczynania. Miło było poczytać o Dumasie czy Freudzie.
Główną wadą książki jest z pewnością wątek Dalli Piccoli. Jego losy pod koniec akcji wzbudzały wstręt, a samo rozwiązanie wątku tajemnicy uknutej wokół tej postaci było nadzwyczaj trywialne.
Spisek goni spisek, tajemnice są wszędzie. Klimat, taki mroczny jak i mroczny jest tytułowy cmentarz w Pradze nocą, wyjątkowo pięknie podkreśla całokształt.
Nie żałuję, że przeczytałem tę książkę - miejscami chaotyczną, miejscami za prostą i powierzchowną, miejscami wzbudzającą wstręt i zgorszenie. Cenię jednak, że wzbudziła we mnie tyle emocji, że dała mi się cieszyć niezwykle sprawnym i barwnym piórem autora oraz że dzięki niej mogłem się zanurzyć w tej ciemniejszej historii XIX-wiecznej Francji i Europy, co mi się niezmiernie podobało.

Długo siedziałem nad tą książką, ale nie dlatego, że była nużąca czy czytanie jej męczyło. Raczej powoli delektowałem się każdym słowem - gdyż muszę przyznać, że narracja książki bardzo przypadła mi do gustu.
Akcja powieści toczy się w XIX wieku, głównie w Paryżu. Główny bohater, Simonini, jest postacią nie wzbudzającą pozytywnych odczuć; szowinistyczny, cwany i wstrętny -...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Złoty Budda Clive Cussler, Craig Dirgo
Ocena 6,6
Złoty Budda Clive Cussler, Crai...

Na półkach: , ,

"Złoty Budda" na pewno nie znajdzie się wśród moich ulubionych książek tego autora.
Fabuła opowiada o stacjonującym na statku "Oregon" zespole najemników, którzy po wodzą prezesa Juana Cabrillo podejmują się różnych, niebezpiecznych zleceń. Tym razem za zadanie mają wykraść legendarnego Złotego Buddę oraz przywrócić wolność Tybetowi. Sami musicie przyznać - czyż nie zapowiada się wspaniale? Sama fabuła gna poprzez książkę i są w niej nieliczne momenty, w której człowiek się nudzi. Sam proces kradzieży Buddy został wymyślony bardzo sprawnie, a sama intryga jest bardzo przebiegła i zmyślna. Niestety - głównym mankamentem fabuły jest to, iż wszystko idzie jak z płatka - przez całą książkę praktycznie nie znajdziemy rzeczy, która by się wspaniałym najemnikom z "Oregonu" nie udała - co na dłuższą metę powoduje niesmak. Poza tym akcja dzieje się z punktu widzenia wielu bohaterów - co czasem wytrąca się z rytmu i utrudnia wczucie się.
Co do bohaterów - zarówno kapitan-prezes, jak i jego załoga to armia klonów. I naprawdę nie ma znaczenia czy daną czynność wykonuje jakiś Murphy czy Lincoln - jestem pewien, że każdemu by się to udało. Charakter każdego zdaje się nieskazitelny i identyczny - cała załoga to miałka masa. Jedyny sposób odróżniania bohaterów to ich płeć - ale to na wiele się nie zdaje, gdyż postacie kobiece są równie dobrym produktem klonowania co mężczyźni. Plus dla Cusslera z pewnością za czarne charaktery - te akurat były ukształtowane bardzo dobrze - głównie Spencer, który boryka się z wyrzutami sumienia, ale również para miliarderów łasych na Buddę.
Pomimo tego, że akcja dzieje się w ciekawych, egzotycznych miejscach - Makau i Tybecie - czytelnikom nie jest dane "pozwiedzać" tych miejsc na kanwach powieści, opisy są mocno ubogie. Dużo lepiej pod tym względem wypada "Królestwo" tegoż autora, gdzie w opisach Nepalu i Tybetu można było utonąć. Jednakże opis okrętu "Oregon" jest zaskakująco niesamowity i pełen małych, ale miłych zaskoczeń.
Reasumując, w książce miesza się wiele zalet i wad - z małą przewagą tych drugich. Nie powiem jednak, że czytając źle się bawiłem, gdyż skłamałbym - pomimo wszystko akcja była wartka i zaciekawiająca. Na pytanie czy "Złotego Buddę" polecam odparłbym jednak: "Przeczytajcie inne książki Clive'a Cusslera; są bardziej warte uwagi".

"Złoty Budda" na pewno nie znajdzie się wśród moich ulubionych książek tego autora.
Fabuła opowiada o stacjonującym na statku "Oregon" zespole najemników, którzy po wodzą prezesa Juana Cabrillo podejmują się różnych, niebezpiecznych zleceń. Tym razem za zadanie mają wykraść legendarnego Złotego Buddę oraz przywrócić wolność Tybetowi. Sami musicie przyznać - czyż nie...

więcej Pokaż mimo to