-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2021-02-04
2020-06-16
2020-04-12
2019-09-01
2018-10-31
2018-10-06
2018-08-26
2018-08-25
2018-06-07
2013-12-26
Świetna książka, wciąga jak należy. Rzadko zdarza mi się połknąć prawie 700 stron w dwa dni, a jednak- wszystko jest możliwe.
Zalety "Pomnika...", to, przede wszystkim:
-wciągająca fabuła, od której naprawdę trudno się oderwać
-dobry, pełnokrwisty język
-spora ilość ciekawostek dla zainteresowanych militariami
-dwójka głównych bohaterek o zupełnie różnych charakterach- jeżeli nie polubisz jednej, druga na pewno przypadnie Ci do gustu :)
Świetna książka, wciąga jak należy. Rzadko zdarza mi się połknąć prawie 700 stron w dwa dni, a jednak- wszystko jest możliwe.
Zalety "Pomnika...", to, przede wszystkim:
-wciągająca fabuła, od której naprawdę trudno się oderwać
-dobry, pełnokrwisty język
-spora ilość ciekawostek dla zainteresowanych militariami
-dwójka głównych bohaterek o zupełnie różnych charakterach-...
2015-01-09
Myślicie, że sprawić, by duch zimy się w was zakochał to sprawa niełatwa? Cóż, Tiffany Obolałej udało się to zupełnie przypadkiem. A teraz musi odkręcić całą sprawę zanim będzie za późno... Pomogą jej w tym Nac Mac Feeglowie, rycerz Roland i odrobina boffo.
Czarownica Tiffany ma trzynaście lat, tyle również ma domyślny odbiorca tej książki - brakuje tutaj typowej dla Pratchetta ironii i nawiązań do świata rzeczywistego, niemniej jest to miły odpoczynek od hałaśliwego świata Ankh-Morpork. Nie brakuje tu jednak humoru i różnego rodzaju dziwactw, spośród których największym jest z pewnością klan Nac Mac Feeglów, maleńkich, lecz niezwykle odważnych niebieskich wojowników w kiltach. Skoro już o nich mowa, wielkie brawa należą się tłumaczowi - udało mu się sprawić, by nietypowy język owych stworków nie brzmiał sztucznie, a w niektórych miejscach wręcz wzbudzał salwy śmiechu. Za przykład może posłużyć poniższy fragment:
"Kiedy byk spotyko paniom krowe, nie musi jej godoć: "serce mi robi <bang bang>, kiedy cie widzem" bo majom to jakby wbudowane do głowy. Ludziom je trudniej. Bo wicie, Romansowanie je bardzo ważne. W zasadzie je to sposób, coby chłopocek mógł się zbliżyć do dziewcyna tak, coby łona go nie pobiła i nie wydropała łocu."
Romansowania jest w tej powieści sporo, dużo jednak mniej niż prawdziwej, trzymającej w napięciu przygody, ciągnącej się od pierwsze, do ostatniej strony powieści. Nie jest to może klasyczna jak na Pratchetta powieść, z pewnością prezentuje on tu jednak najwyższą formę i doskonałe poczucie humoru. Nie brak także chwil na zastanowienie i cytatów (zwłaszcza na temat miłości), które zapadają w pamięć. Jednym słowem - powieść w sam raz na długie, zimowe wieczory.
Inne recenzje na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Myślicie, że sprawić, by duch zimy się w was zakochał to sprawa niełatwa? Cóż, Tiffany Obolałej udało się to zupełnie przypadkiem. A teraz musi odkręcić całą sprawę zanim będzie za późno... Pomogą jej w tym Nac Mac Feeglowie, rycerz Roland i odrobina boffo.
Czarownica Tiffany ma trzynaście lat, tyle również ma domyślny odbiorca tej książki - brakuje tutaj typowej dla...
2014-03-12
Terry Pratchett- w tej chwili prawdopodobnie najbardziej poczytny brytyjski autor fantasy i science-fiction, twórca równo czterdziestu tomów cyklu "Świat Dysku" i wielu innych powieści, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego. Wszystkim, którym udało się do tej pory ominąć twórczość tego pisarza nasuwa się tylko jedno pytanie: "O co chodzi z tym Pratchettem?". I żeby uchronić biednego czytelnika od samotnego poszukiwania odpowiedzi na to pytanie, postaram się choć trochę przybliżyć twórczość tego pisarza, przytaczając jako przykład jeden z tomów osławionego "Świata Dysku", a mianowicie- "Zbrojnych".
PO PIERWSZE: Odpowiednia dawka absurdu
Świat Dysku jest uniwersum przypominającym średniowieczne wyobrażenie naszej planety. Mamy więc planetę płaską, która unosi się na grzbietach czterech słoni stojących z kolei na grzebiecie olbrzymiego żółwia leniwie płynącego przez ocean wszechświata. W centrum dziwacznie skonstruowanego wszechświata znajdziemy Ankh-Morpork, megametropolię z gildią niemal każdego zawodu (poczynając od Gildii Psów, a kończąc na przykład na Gildii Tancerek Egzotycznych) i rzeką Ankh, na której niemalże można rysować kredą obrysy zwłok. I to właśnie w tej niezwykłej krainie, w mieście, w którym działa w świetle prawa wyłącznie przestępczość zorganizowana toczy się akcja "Zbrojnych".
PO DRUGIE: Satyra
Jak się bowiem okazuje, celem "Świata Dysku" jest nie tylko doprowadzenie czytelnika do łez ze śmiechu, ale także skłonić do zastanowienia. Ankh-Morpork, mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się światem zupełnie nielogicznym i konsekwentnym, przy dłuższych oględzinach zdradza zaskakujące podobieństwo do (wcale nie bardziej konsekwentnego) świata, w którym żyjemy...Mamy więc przedstawione w krzywym zwierciadle i z zaskakującym humorem całkiem poważne tematy, takie jak rasizm, feminizm, religia czy nawet śmierć. Wyolbrzymieniu i zniekształceniu ulegają także gatunki literackie i stereotypy; "Zbrojni" są udaną satyrą kryminału z prawdziwym śledztwem i zbrodnią dużego formatu, mimo humoru doskonale budującą napięcie i ścielącą szeroko trupy...
PO TRZECIE: Sympatyczni bohaterowie
Głównymi bohaterami cyklu "Świat Dysku" są członkowie Straży Miejskiej na czele z postacią kapitana Samuela Vimesa, których sylwetki przewijają się przez niemal wszystkie (za wyjątkiem może pierwszego) tomy cyklu. Mamy więc kaprala Marchewę, prostolinijnego młodzieńca (podobno krasnoluda) obdarzonego nieprzeciętną charyzmą i kompletną nieznajomością zasad interpunkcji, funkcjonariusza Detrytusa- trolla mającego spore problemy z czynnością salutowania, Anguę czyli jedyną w Straży kobietę, która podczas pełni nie do końca jest kobietą i wspomnianego już wcześniej kapitana Vimesa- wiecznie niewyspanego, ale mimo to przenikliwego i cynicznego.... A to i tak ledwie kilku z nich bo we wszystkich tomach jest strażników i innych nietuzinkowych postaci więcej, dużo więcej...
PO CZWARTE: Kto by czytał od początku?
Pisząc czterdziestotomowy cykl raczej trudno się spodziewać, że potencjalny czytelnik zacznie od pierwszego tomu i będzie z mozołem i uporem brnął przez coraz to kolejne, mając w pamięci wydarzenia i postaci z wszystkich książek już przeczytanych. Dzięki więc niech będą Pratchettowi, że (przy jednoczesnym zachowaniu spójności) uczynił swoją serię możliwą do rozpoczęcia z dowolnego punktu- nieważne, czy zaczniesz od tomu dwudziestego czy, powiedzmy, trzydziestego czwartego, będziesz w stanie bez problemu wczuć się w akcję i zapoznać z bohaterami cyklu.
PO PIĄTE: Śmiech
Reakcje ludzi czytających Pratchetta są różne- od zduszonego parskania, po niekontrolowane rżenie (nieraz przyciągające zaskoczone spojrzenia ludzi będących świadkami napadu wesołości), ważne jest jednak jedno- Pratchett bawi, jednocześnie ucząc i wychowując. I właśnie dlatego uważam, że choć w "Świecie Dysku" są tomy słabsze i lepsze, z pewnością warto zapoznać się z którymś z nich.
Inne moje recenzje na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
Terry Pratchett- w tej chwili prawdopodobnie najbardziej poczytny brytyjski autor fantasy i science-fiction, twórca równo czterdziestu tomów cyklu "Świat Dysku" i wielu innych powieści, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego. Wszystkim, którym udało się do tej pory ominąć twórczość tego pisarza nasuwa się tylko jedno pytanie: "O co chodzi z tym Pratchettem?". I żeby uchronić...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-22
2013-11-06
2013-12-30
2015-05-27
2015-12-27
2016-09-22
2016-09-23
2016-10-09
Kojarzymy ją raczej z kultowej adaptacji Kubricka ze świetną kreacją Malcolma McDowella. Jak jednak wiadomo, film książce nierówny i w tym zestawieniu któreś medium niemal zawsze wypada gorzej. W przypadku Mechanicznej pomarańczy ustalić kolejność jest jednak wyjątkowo trudno, a powodów ku temu jest co najmniej kilka.
(jeśli chcesz ten sam tekst przeczytać w ładniejszej szacie graficznej, zapraszam na czymkolwiek.blogspot.com)
Po pierwsze, język - ten, którym posługują się bohaterowie pomarańczy i którym z racji pierwszoosobowej narracji napisana jest cała powieść, jest językiem szczególnym, gęsto przeplatanym rusycyzmami, a w niektórych momentach anglicyzmami, bardzo slangowo, dziwacznie i na pierwszy rzut oka dość niezrozumiale. Robert Stiller, któremu wszystkie nagrody świata należą się za to i inne tłumaczenia, popełnił tłumacząc rzecz bezprecedensową - przetłumaczył książkę Burgessa dwukrotnie, raz zgodnie z literą oryginału językowo pożyczając ze wschodu, a drugi raz anglicyzując, chcąc tym samym z jednej strony umknąć cenzurze, a z drugiej podjąć temat możliwych zniekształceń języka polskiego w przyszłości - bo to w przyszłości, choć bliżej nieokreślonej i raczej niedalekiej (a dzisiaj brzmiącej nieco archaicznie, gdy pomyślimy, że bohaterowie powieści korzystają z maszyn do pisania) rozgrywa się akcja Mechanicznej pomarańczy. Przyglądając się faktycznemu rozwojowi języka polskiego od czasów przekładu możemy zastanawiać się, czy wersja A (anglicyzowana) nie była faktycznie bardziej trafnym założeniem.
Tego językowego konstruktywizmu wersja filmowa oczywiście nie jest w stanie wiernie oddać, co jednak ważne i co Stiller bezlitośnie w posłowiu punktuje, na pozór skomplikowana lingwistycznie praca w rzeczywistości przypomina bardziej eksperyment kogoś, kto na oślep kartkował słownik nieznanego sobie języka, więc rosyjskie wtręty bywają po prostu nietrafione, wciąż jednak spełniają swoją chyba podstawową funkcję - dość skutecznie utrudniają, przynajmniej na początku, lekturę, tym samym odwracając uwagę czytelnika od opisywanych okropności, a jednocześnie podkreślając kulturową inność. Ten pierwszy zamiar do pewnego stopnia znosi tak słowniczek zamieszczony na końcu wydania, jak i fakt, że polskiemu czytelnikowi rusycyzmy moga być w pewnym stopniu znajome i zwyczajnie nie brzmią tak egzotycznie, jak mogłyby dla czytelnika anglojęzycznego.
To jednak, czego trudno nie zauważyć porównując filmową pomarańczę z jej literackim pierwowzorem, to przede wszystkim problem... zakończenia. I choćby tylko li dla niego warto książkę Burgessa przeczytać, mimo że to lektura niełatwa - film Kubricka bezczelnie obcina ostatni rozdział, co jak łatwo się domyślić zmienia wymowę całości i znacznie ją upraszcza. Uproszczenia i wandalizacji Stiller doszukuje się zresztą w całej kubrickowej adaptacji, mi jednak daleko do tak jednoznacznego sądu, tak samo, jak nie zakończę tego tekstu jednoznaczną konkluzją na temat wyższości książki nad filmem, czy też odwrotnie, choćby dlatego, że film swoim językiem obrazu znacznie bardziej dosłownie pokazuje brutalną przemoc, która jest ważnym motywem obu z wersji. Skonkludować pozwalam sobie natomiast, że lektura, a następnie seans (lub odwrotnie) celem dokonania tego porównania z pewnością warte są czasu.
Kojarzymy ją raczej z kultowej adaptacji Kubricka ze świetną kreacją Malcolma McDowella. Jak jednak wiadomo, film książce nierówny i w tym zestawieniu któreś medium niemal zawsze wypada gorzej. W przypadku Mechanicznej pomarańczy ustalić kolejność jest jednak wyjątkowo trudno, a powodów ku temu jest co najmniej kilka.
więcej Pokaż mimo to(jeśli chcesz ten sam tekst przeczytać w ładniejszej...