Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

http://www.maialis.pl/lepiej-21-strategii-osiagnac-szczescie/

http://www.maialis.pl/lepiej-21-strategii-osiagnac-szczescie/

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Oczywiście, siłą napędową całej powieści jest – a jakżeby inaczej – miłość. Warszawski niebotyk to jedna z tych powieści, której akcja toczy się niezbyt śpiesznie, a jednak trudno się od niej oderwać – a to wszystko właśnie dzięki emocjom, które tragając głównymi bohaterami, stają się udziałem także czytelników. Marii Paszyńskiej udało się wspaniale oddać rozterki, dylematy młodych ludzi, które okazują się – poza otoczką zewnętrzną – bardzo uniwersalne i dostrzegane także w dzisiejszym społeczeństwie."

Cała recenzja tutaj:
http://www.maialis.pl/ksiazka-223-maria-paszynska-warszawski-niebotyk/

"Oczywiście, siłą napędową całej powieści jest – a jakżeby inaczej – miłość. Warszawski niebotyk to jedna z tych powieści, której akcja toczy się niezbyt śpiesznie, a jednak trudno się od niej oderwać – a to wszystko właśnie dzięki emocjom, które tragając głównymi bohaterami, stają się udziałem także czytelników. Marii Paszyńskiej udało się wspaniale oddać rozterki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Od pierwszych stron Autor zadbał o to, żebyśmy się nie nudzili. Zaczyna się bowiem jak u Hitchcocka – najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem temperatura wzrasta i w finale dochodzi wręcz do temperatury wrzenia. Najciekawsze zaś jest to, że próbujemy za wszelką cenę rozwikłać zagadkę, ale jesteśmy tak skutecznie wodzeni za nos (zresztą dokładnie tak samo, jak bohaterowie), że właściwie chyba niemożliwym jest rozwiązanie tej zagadki zanim sam Autor nie zadecyduje, że to już, już właśnie teraz się wszystkiego dowiemy (albo i nie). No i do tego mistrzowskie zakończenie, które już sprawiło, że koniecznie chcę więcej i cieszę się, że to więcej na pewno będzie."

Cała recenzja:
http://www.maialis.pl/ksiazka-221-thomas-arnold-tetragon-patronat-medialny/

"Od pierwszych stron Autor zadbał o to, żebyśmy się nie nudzili. Zaczyna się bowiem jak u Hitchcocka – najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem temperatura wzrasta i w finale dochodzi wręcz do temperatury wrzenia. Najciekawsze zaś jest to, że próbujemy za wszelką cenę rozwikłać zagadkę, ale jesteśmy tak skutecznie wodzeni za nos (zresztą dokładnie tak samo, jak bohaterowie),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W pewnym momencie każdy z tej wesołej w gruncie rzeczy gromadki będzie wysuwał się na kolejny plan i stopniowo ujawni nam swoje mroczne tajemnice. Choć momentami, szczególnie na początku, było mi się trudno połapać kto, z kim i dlaczego, to jednak po kilkudziesięciu stronach tej historii przepadłam na dobre i pochłonęłam ją w tempie iście ekspresowym. I prognozuję, że z Wami będzie podobnie.

Żeby spodobała się Wam ta książka nie musicie być wielkimi fanami Dumy i uprzedzenia. Pan Darcy nie żyje to właściwie książka, którą mogą przeczytać nawet ci, którzy powieści Jane Austen nie czytali i nie mają jej w planach. Wartka akcja, lekka atmosfera, tajemnice w tle – czy potrzeba czegoś więcej? Wątpię.

Cała recenzja tutaj: http://www.maialis.pl/ksiazka-220-magdalena-knedler-pan-darcy-nie-zyje/

W pewnym momencie każdy z tej wesołej w gruncie rzeczy gromadki będzie wysuwał się na kolejny plan i stopniowo ujawni nam swoje mroczne tajemnice. Choć momentami, szczególnie na początku, było mi się trudno połapać kto, z kim i dlaczego, to jednak po kilkudziesięciu stronach tej historii przepadłam na dobre i pochłonęłam ją w tempie iście ekspresowym. I prognozuję, że z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Oczywiście, jest to książka o miłości: i to miłości trudnej, bo pomiędzy ludźmi pochodzącymi z zupełnie innego świata, którym na drodze do szczęścia stoi o wiele więcej niż wojna. Ale to także książka, która każe się zastanowić nad tym, czy mamy prawo osądzać wybory dokonane przez naszych krewnych oraz o konieczność i nasze zaangażowanie w ochronę naszego narodowego dziedzictwa.

Pełną recenzję znajdziecie pod adresem: http://www.maialis.pl/ksiazka-208-rosanna-ley-powrot-do-mandalaj/
Zapraszam do komentowania!

Oczywiście, jest to książka o miłości: i to miłości trudnej, bo pomiędzy ludźmi pochodzącymi z zupełnie innego świata, którym na drodze do szczęścia stoi o wiele więcej niż wojna. Ale to także książka, która każe się zastanowić nad tym, czy mamy prawo osądzać wybory dokonane przez naszych krewnych oraz o konieczność i nasze zaangażowanie w ochronę naszego narodowego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jednym z błędów, które popełniłam podczas przystępowania do lektury, było stworzenie sobie w głowie pewnego poziomu, na którym powinno się uplasować 450 stron. Utwór reklamowany był jako kryminał, założyłam więc, że znajdę tutaj wiele elementów zagadkowych, być może nawet „z dreszczykiem”, a sama książka będzie dla mnie pasmem zaskoczeń.

Pełną recenzję znajdziecie pod adresem: http://www.maialis.pl/ksiazka-209-patrycja-gryciuk-450-stron/

Zapraszam do komentowania!

Jednym z błędów, które popełniłam podczas przystępowania do lektury, było stworzenie sobie w głowie pewnego poziomu, na którym powinno się uplasować 450 stron. Utwór reklamowany był jako kryminał, założyłam więc, że znajdę tutaj wiele elementów zagadkowych, być może nawet „z dreszczykiem”, a sama książka będzie dla mnie pasmem zaskoczeń.

Pełną recenzję znajdziecie pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Życie Danny’ego wydawało się być usłane różami. Miał kochającą żonę, córeczkę i… Enza, niezwykłego psa. Kiedy pewnego dnia cały świat Danny’ego zaczyna się walić i przyjdzie mu stoczyć walkę o wiele trudniejszą od tych na torach wyścigowych, Enzo stanie do walki u jego boku. „Sztuka ścigania się w deszczu” to książka o człowieczeństwie oczami psa.


Uwierzcie, w literaturze książek z psem w roli głównej jest naprawdę wiele. (Czy podobnie jest z kotami? Nie mam zielonego pojęcia.) A jednak uważam, że to jest książka zupełnie wyjątkowa, tak jak wyjątkowym psem jest Enzo, mieszaniec labradora. Pies, który kocha swojego pana miłością szczerą i bezwarunkową, czyli dokładnie taką, jakiej można się spodziewać jedynie od psa. Przy tym, Enzo jest niezwykle mądrym psem, niestety – ograniczonym swoją fizjologią i nieumiejętnością mówienia. Psem, który wierzy, że po śmierci powróci na ziemię jako… człowiek.



Choć jednak jest to książka napisana z punktu widzenia psa, nie jest to książka o psie. A więc o czym jest? O życiu, które wystawia nas na próby nie dając nawet chwili wytchnienia. O walce z chorobą, niesłusznymi oskarżeniami i zwykłą ludzką podłością. O przyjaźni, także tej ludzkiej, która w najtrudniejszych momentach pozwala mimo wszystko iść do przodu. O miłości, która każe wierzyć w szczęśliwe zakończenia.

Muszę tu dodać jeszcze jedną rzecz, która u mnie zadziałała na plus. Wyścigi samochodowe, które jeśli już coś miałoby to być, to mogłyby zostać moją ulubioną dyscypliną sportową. A w sumie nie tyle wyścigi, co ich filozofia, zasady, którymi kierowca musi się kierować nie tylko na torze, ale i w życiu.

Czy potrafię wskazać Wam jakieś minusy w tej książce? Na początku myślałam, że napiszę o zakończeniu, które lekko ociera się o magię, fantastykę. Ale chwileczkę… Widzieliście kiedyś, żeby pies pisał książkę? Doradzał w sprawach życia i śmierci? No właśnie, więc jak mogłabym mieć pretensje o zakończenie, które jest po prostu piękną klamrą dla tej historii. Tak więc, muszę Was zaszokować, ale minusów w tej recenzji nie będzie.

„Sztuka ścigania się w deszczu” to jedna z najlepszych książek, które zdarzyło mi się czytać w tym roku. Kompletne zaskoczenie, bo na początku myślałam, że będzie to raczej książka ze środka przedziału ocen. Martwi mnie tylko jedno. Enzo, jeśli wróciłeś na ziemię jako człowiek, musisz mieć strasznie trudne życie. My, ludzie, bardzo nie lubimy ideałów.

Życie Danny’ego wydawało się być usłane różami. Miał kochającą żonę, córeczkę i… Enza, niezwykłego psa. Kiedy pewnego dnia cały świat Danny’ego zaczyna się walić i przyjdzie mu stoczyć walkę o wiele trudniejszą od tych na torach wyścigowych, Enzo stanie do walki u jego boku. „Sztuka ścigania się w deszczu” to książka o człowieczeństwie oczami psa.


Uwierzcie, w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moje pierwsze spotkanie z Evansem zawdzięczam… Wam, bowiem jest to jedna z Wybranych książek. Zanim się za nią zabrałam, trochę przeleżała na mojej półce, ale co jakiś czas oczy ku niej uciekały, aż w końcu dostałam od Was zadanie i nie pozostało mi nic innego, jak przeczytać. Jakie są moje wrażenia z tej lektury? O tym dowiecie się z poniższej recenzji.

Mary Anne i David przeszli z sobą wiele i wydaje się, że są udanym małżeństwem. Jednak okazuje się, że śmierć ich trzyletniej córki to za wiele dla ich związku, a David pogrążony w swojej rozpaczy przestaje dostrzegać, że zaniedbuje żonę. Uświadamia mu to dopiero jej pożegnalny list.
Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak wielkim ciosem dla każdego rodzica jest śmierć ukochanego dziecka, ani jak taka sytuacja wpływa na małżeństwo.

Nie wiem, czy to, że Mary Anne i David w pewnym momencie się rozeszli, to normalna droga czy może rzadki przypadek. Wiem jednak, jak wielką siłę ma miłość – bo tak naprawdę to właśnie o olbrzymiej sile miłości jest ta książka. A także o porzuceniu i potrzebie akceptacji, którą nosi w sobie każdy z nas.

Kluczem do zrozumienia tej książki jest bowiem przeszłość: otóż David został w dzieciństwie porzucony przez matkę. Mały zagubiony chłopiec zmienił się w dorosłego mężczyznę, jednak okazuje się, że tak naprawdę ciągle nosi w sobie tego porzuconego chłopca, który za wszelką cenę próbuje dociec prawdy i nareszcie w pełni zaakceptować siebie. Szuka pewności o swojej tożsamości. Oprócz poszukiwania swojej żony, szuka więc także swojej matki, czuje bowiem, że to ona może mu udzielić wielu odpowiedzi.
Bardzo ciekawy jest również wątek poboczny – akcja książki rozgrywa się bowiem w latach 30. XX wieku, a więc w okresie, gdy zaczynają pojawiać się pierwsze zachowania rasistowskie. Evans porusza ten niezwykle ważny, ale trudny temat jakby mimochodem, jednak nie znaczy to, że robi to powierzchownie czy tylko w roli „zapychacza”. Zaznacza godność każdego człowieka i pokazuje, jak wielką rolę do odegrania mają nawet ci, którzy z pozoru wydają się być niepozorni…

Mogę śmiało powiedzieć, że Evansowi udało się mnie w sobie rozkochać na tyle, żebym chętnie wracała do jego książek. Spodobał mi się styl, w jakim prowadzi narrację, a także kreacja samych bohaterów. Powieść czytało się szybko i lekko, dostarczyła mi także dawkę emocji, których zawsze oczekuję od takich książek. Warto przeczytać.

www.maialis.pl

Moje pierwsze spotkanie z Evansem zawdzięczam… Wam, bowiem jest to jedna z Wybranych książek. Zanim się za nią zabrałam, trochę przeleżała na mojej półce, ale co jakiś czas oczy ku niej uciekały, aż w końcu dostałam od Was zadanie i nie pozostało mi nic innego, jak przeczytać. Jakie są moje wrażenia z tej lektury? O tym dowiecie się z poniższej recenzji.

Mary Anne i David...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zamach na Johna Kennedy’ego był chyba jednym z ważniejszych wydarzeń w historii Stanów Zjednoczonych, ale zapisał się w pamięci nie tylko tego narodu. Większość ludzi kojarzy charakterystyczne sceny z tego wydarzenia, w tym – żonę prezydenta w pewnym niezwykle szykownym kostiumie.
Jackie Kennedy była ikoną stylu, jednak swój wygląd zawdzięczała przede wszystkim zwyczajnym dziewczynom, szwaczkom z domów mody. Jedną z takich szwaczek jest Kate, młoda, lecz niezwykle utalentowana dziewczyna pracująca dla ChezNinon. To ona dostaje zadanie stworzenia kostiumu, który będzie idealną kopią modelu Chanel.
Nie jestem wielką fanką haute couture, nie oglądam pokazów mody (zresztą, może to i dobrze), ale są takie projekty, które kojarzę. Jednym z nich jest słynny kostium Chanel, który nieodmiennie kojarzył mi się właśnie z osobą Jacqueline Kennedy. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam, że tak naprawdę nie było to oryginalne Chanel. Nie ma bowiem co ukrywać – to nie Jackie Kennedy ani Kate są głównym elementem tej książki. Jest nim po prostu kostium: z pozoru niewiele znaczące, zszyte z sobą kawałki materiału.
Okazuje się jednak, że kostium ma wielką moc: tak wielką, że na zawsze zmienia losy Kate, zwyczajnej szarej dziewczyny. Znacie to? Szara mysz zaczyna nagle marzyć o wielkim świecie, o blichtrze, sławie, ale w zamian może pozwolić sobie jedynie na jego namiastkę i wiele wyobrażeń. Muszę przyznać, że Kate nie do końca przypadła mi do gustu: momentami niezmiernie mocno irytowało mnie jej marzycielstwo i nieprzystające do jej statusu wyobrażenia. Żałuję, że w pewnym momencie okazało się, że ta miła w gruncie rzeczy dziewczyna zachowuje się wręcz nielogicznie i nieodpowiedzialnie. Żałuję też, że w tak niewielkim stopniu pokazano, jak kostium związał z sobą losy ubogiej szwaczki i pani prezydent, bardzo niewiele miejsca poświęcono bowiem właśnie Jackie Kennedy, pojawia się ona w książce zaledwie epizodycznie, a i wtedy zwykle jest prezentowana oczami innych bohaterów.
Za to za niezwykle udaną uważam kreację właścicielek ChezNion, dwóch starszych pań, które ekscentrycznym podejściem do mody próbują zamanifestować swoją pozycję na rynku mody, a przy tym są tak wyraziste, że naprawdę trudno uwierzyć, że znamy je tylko z kart powieści. Kolorowe, ekscentryczne, pewne swojego zdania – czy nie tak wyobrażamy sobie właśnie kreatorów mody?
Książkę czyta się przyjemnie i szybko dzięki zastosowanym opisom, choć momentami dla osób niezainteresowanych specjalnie modą szczegóły niektórych zabiegów krawieckich mogą być nużące i niepotrzebne. Autorka posługuje się jednak językiem sprawnie, z dużym wyczuciem i generalnie nie można jej stylowi nic zarzucić (a niemała w tym pewnie zasługa także polskiej tłumaczki).
„Ten słynny kostium” spodoba się głównie paniom zainteresowanym modą, a także tym, które w dzieciństwie lubiły czytać bajkę o Kopciuszku, choć tutaj zakończenie nie jest aż tak zjawiskowe. Idealna książka na lato, lekka i przyjemna, na wakacyjne wojaże i leniwe wieczory.

Zamach na Johna Kennedy’ego był chyba jednym z ważniejszych wydarzeń w historii Stanów Zjednoczonych, ale zapisał się w pamięci nie tylko tego narodu. Większość ludzi kojarzy charakterystyczne sceny z tego wydarzenia, w tym – żonę prezydenta w pewnym niezwykle szykownym kostiumie.
Jackie Kennedy była ikoną stylu, jednak swój wygląd zawdzięczała przede wszystkim zwyczajnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dzieło Michtella rozgrywa się na przestrzeni wielu wieków, jednak losy wszystkich bohaterów są z sobą powiązane: wędrowca, który oczekuje końca podróży przez Pacyfik, kompozytora-oszusta, dziennikarki, która wykryła wielką ekologiczną aferę, a także zmodyfikowanej genetycznie kelnerki z przyszłości i Zachariasza, który widzi, jak upada cywilizacja.

Napisanie w kilku słowach o czym tak naprawdę jest książka Michtella jest w zasadzie niemożliwe, bo i z podobną książką ja osobiście się w swoim czytelniczym życiu nie spotkałam. Ta z pozoru dość błaha książka, aspirująca raczej na pierwszy rzut oka do kolejnej pozycji sci-fi, tak naprawdę jest jednak jedną z najbardziej wymagających i poruszających lektur, z jakimi miałam okazję się zapoznać.

„Atlas chmur” przeleżał trochę na mojej półce, bo choć chciałam bardzo zapoznać się z tą pozycją (pewnie w wyniku zachwytu filmem), to jednak trochę obawiałam się tej konfrontacji i częściowo słusznie. Na początku bowiem trudno mi było się wczuć w klimat książki, która zbudowana jest trochę na zasadzie muzycznej gamy – od „do” przechodzimy do „si”, by znowu wrócić do „do” – jednak po czasie, na szczęście, to minęło i pozostała mi już jedynie niekontrolowana w zasadzie przyjemność z czytania.

Michtell bardzo zręcznie żongluje gatunkami: znajdziemy tu elementy typowo powieściowe, ale i powieść epistolarną czy dziennik. I co najważniejsze, choć gatunki są inne, inne są też postaci, które się nimi posługują, to jednak całość układa się w spójną, logiczną (na ile logiczna może być) historię, którą czyta się naprawdę jednym tchem. Także za sprawą bohaterów, którzy nie są tylko papierowymi postaciami, ale zdają się wręcz żyć własnym życiem.

Michtell bawi się z czytelnikami i nie ma co ukrywać – to on rozgrywa karty, a w jego talii doszukać się można wszystkich asów i do tego jeszcze kilku Jokerów. To sprawia jednak, że jego książka jest lekturą trudną w odbiorze, zdecydowanie nie nadającą się do pochłaniania na jeden raz. Zacierając wszelkie granice, zmuszając nas do ślepego podążania jego tropem, Michtell sprawia, że czytelnik zaczyna rozumieć, czym jest to dziwne i rzadko spotykane uczucie, kiedy zmęczenie miesza się z niepohamowaną ciekawością tego, co będzie dalej i poczuciem niedosytu, który rośnie w miarę tego, jak zbliżamy się do końca. Musicie przeczytać!

Dzieło Michtella rozgrywa się na przestrzeni wielu wieków, jednak losy wszystkich bohaterów są z sobą powiązane: wędrowca, który oczekuje końca podróży przez Pacyfik, kompozytora-oszusta, dziennikarki, która wykryła wielką ekologiczną aferę, a także zmodyfikowanej genetycznie kelnerki z przyszłości i Zachariasza, który widzi, jak upada cywilizacja.

Napisanie w kilku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wampiry i wilkołaki kojarzyły mi się dotychczas jedynie ze „Zmierzchem”, po którym szczerze mówiąc przestałam mieć jakąkolwiek ochotę na książki takiego typu. Jednak w wypadku najnowszej powieści Anny Grędy od początku miałam jakieś dziwne przeczucie, że będę musiała się z nią zapoznać – a kiedy pojawiła się szansa, żeby zostać jej patronem medialnym – no powiedzcie, jak mogłabym przejść obok niej obojętnie?

Kira Santiago jest urodzoną morderczynią, bezwzględnym łowcą, zabójczą hybrydą. Ma wszystko, czego potrzeba jej do przetrwania i działa na własny rachunek, nie podporządkowując się żadnym przepisom – poza tymi, które ustala sama. Jednak kiedy w jej mieście pojawiają się nowo narodzone wampiry, na prośbę jednej z krwiopijczyń, Kira decyduje się zwołać dawnych towarzyszy broni i ruszyć do walki… Nie przypuszcza, jak wielki wpływ na jej życie będzie miało to polowanie.

Na kartach tej książki spotkacie tak wiele magicznych stworów, że zaczniecie się zastanawiać, czy przypadkiem rzeczywiście nie jest tak, że ludzie o nadzwyczajnych zdolnościach rzeczywiście żyją spokojnie obok nas, nie niepokojąc zwykłych śmiertelników? W książce Grędy spotkać można bowiem nie tylko wampiry i wilkołaki, ale również elfy, czarownice, nekromantów czy kojoty – kogo jeszcze moglibyście sobie wymarzyć? Co ciekawe, Autorka pokazała ich codzienne życie, ich zwyczaje w taki sposób, że patrząc metaforycznie – spokojnie można by ich odnieść do naszej codzienności: my też tworzymy kliki, a wobec obcych często odnosimy się z niemałymi obawami, a czasem wręcz z wrogością. I taki konflikt od lat istnieje także w tym magicznym świecie.

Bałam się, że będzie to książka albo dziecinna, albo będąca po prostu kalką wampirzego romansu wszech czasów. Na szczęście, żadna z tych obaw się nie sprawdziła. Ba, nawet udało mi się rzeczywiście wciągnąć w opowiadaną fabułę, zainteresowały mnie te wszystkie zależności magicznych stworzeń i panujące między nimi stosunki – szkoda, że nie zostały one jeszcze bardziej rozwinięte, bo chętnie bym się im jeszcze bliżej przyjrzała. Oczywiście, nie jest tak, że nie ma tutaj elementów znanych z innych wampirzo-wilkołakowych książek, jednak ważne jest to, że Autorka dodała od siebie ten magiczny składnik, który trudno nazwać, ale który sprawia, że od książki trudno się oderwać.

A naprawdę trudno jest odłożyć tę ponad czterystustronnicową książkę na bok i zapomnieć o tym, o czym aktualnie czytamy. Nie inaczej było i w moim przypadku – a to zdarza mi się ostatnio niezwykle rzadko, na czym drastycznie odbija się nie tylko ilość recenzji na tym blogu, ale i liczba książek czytanych w danym miesiącu. „Ogara…” pochłonęłam jednak dosłownie w dwa dni, a pewnie uwinęłabym się szybciej, gdyby nie fakt, że sesja za pasem i parę projektów trzeba jeszcze oddać. Naprawdę doceniam fakt, że tak młodej Autorce udało się stworzyć taką ciekawą i wciągającą, a przy tym tak dobrze napisaną pod względem językową, książkę i mam nadzieję, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie.

Jeśli macie jakieś obawy, że czytając „Ogara…” będziecie mieli nieustające wrażenie, że już kiedyś Stephanie Mayer napisała tę samą książkę, to mogę Was zapewnić, że Anna Gręda napisała zupełnie inną i śmiem stwierdzić – o niebo lepszą powieść. A skubana jest trzy lata młodsza ode mnie, więc boję się pomyśleć, co będzie dalej. Bo to przecież dopiero pierwszy tom i już zapowiadam, że chętnie popatronuję kolejnym.

Wampiry i wilkołaki kojarzyły mi się dotychczas jedynie ze „Zmierzchem”, po którym szczerze mówiąc przestałam mieć jakąkolwiek ochotę na książki takiego typu. Jednak w wypadku najnowszej powieści Anny Grędy od początku miałam jakieś dziwne przeczucie, że będę musiała się z nią zapoznać – a kiedy pojawiła się szansa, żeby zostać jej patronem medialnym – no powiedzcie, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

O siostrach Bronte słyszał chyba każdy, choć może nie każdy miał okazję zapoznać się z ich twórczością. Niemniej, dla szerokiego grona fanów „Jane Eyre” czy „Wichrowych Wzgórz”, każda dotąd niepublikowana w naszym kraju książka z nazwiskiem Bronte na okładce wzbudza duże poruszenie czytelnicze. Było tak w wypadku „Niedokończonych opowieści” i myślę, że podobnie będzie w wypadku „Sekretu”


Angria to fantastyczna kraina, wymyślona w dzieciństwie przez Charlotte Bronte i jej rodzeństwo. To w tej krainie toczą się losy bohaterów krótkich opowiadań zawartych w najnowszej propozycji wydawnictwa MG: W Verdopolis młoda markiza musi poradzić sobie ze wstrząsającym sekretem, który zagraża jej szczęściu i małżeństwu. W wiejskiej rezydencji młoda mężatka nie może zrozumieć, dlaczego mąż nie pozwala jej się kontaktować ze światem…

Kiedy Charlotte pisała te opowiadania, była zaledwie podlotkiem, trzpiotką, obdarzoną olbrzymią wyobraźnią – dlatego trudno patrzeć na tę książkę tak jak na inne, „dorosłe” dzieła. Niemniej, udało się tej dziewczynie stworzyć całość ciekawą i intrygującą czytelnika, choć zawodzącą formą. W świecie Bronte sen miesza się z jawą, a tajemnica goni tajemnicę (choć jej wyjaśnienie czasem nie zadowala czytelnika, wydaje się być sztuczne). Niezmienne jest jedno: tak jak w późniejszych dziełach Charlotte, w „Sekrecie” pojawia się dużo miłości…

W książce Charlotte na pierwszym planie stoją kobiety. Zakochane, zdolne do poświęceń, ale co charakterystyczne dla twórczości Bronte, także samoświadome i znające swój potencjał i wartość. Ich doświadczenia, choć odległe w czasie, zawierają jednak elementy znane każdej z kobiet. To sprawia, że łatwo utożsamić się z jej bohaterkami i odnaleźć w nich cząstkę swoich przemyśleń i światopoglądu, co znacząco ułatwia odbiór książki i spojrzenie na nią łaskawym okiem…

A niestety, przyznać trzeba, że w zbiorze zdarzają się opowiadania gorsze, takie, w których czytelnikowi myśli zaczynają uciekać na boczne tory. Oczywiście, niedoskonałość formy wynika zapewne z młodziutkiego wieku Autorki oraz z faktu, że czytelnik zapoznany dotychczas z dziełami „dorosłej” Charlotte, będzie i w tych początkowych jej utworach szukał kunsztu, który wykształcił się u niej dopiero po pewnym czasie. Zamiast więc narzekać, należy docenić fakt, że młodej pisarce udało się stworzyć ciekawy zbiór opowiadań, powiązanych z sobą szczegółami. Może wprawne oko dopatrzyłoby się i tutaj pewnych nieścisłości, ale zdarzają się one również o wiele bardziej doświadczonym Autorom.

Mogę więc śmiało polecić Wam zapoznanie się z „Sekretem” Charlotte Bronte. Choć z pewnością nie jest to najlepsza książka w jej dorobku, to jednak warto zobaczyć, że ta światowej sławy Autorka zaczynała swoją pisarską przygodę z naprawdę dużym talentem i wrodzonymi umiejętnościami. Docenić wtedy można jej pozostałą twórczość, która powstała dzięki niebywałemu talentowi jednej z trzech sióstr. Pisarzem każdy być może, ale arcydzieła tworzą tylko wybrani i wybitnie obdarowani.

O siostrach Bronte słyszał chyba każdy, choć może nie każdy miał okazję zapoznać się z ich twórczością. Niemniej, dla szerokiego grona fanów „Jane Eyre” czy „Wichrowych Wzgórz”, każda dotąd niepublikowana w naszym kraju książka z nazwiskiem Bronte na okładce wzbudza duże poruszenie czytelnicze. Było tak w wypadku „Niedokończonych opowieści” i myślę, że podobnie będzie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z twórczością Jojo Moyes, autorką m. in. bestselleru „Zanim się pojawiłeś” (który nomen omen mam w planach czytelniczych). Słyszałam jednak o jej książkach wiele dobrego, dlatego z wielką radością przyjęłam możliwość zapoznania się z jej najnowszą książką, która już niedługo ukaże się na polskim rynku.

Gwarantuję Ci, że na miejscu Jess zdążyłbyś mieć dosyć wszystkiego już kilkaset razy. Dowód? Mąż zniknął i nie zamierza płacić alimentów na dwójkę swoich dzieci, Jess natomiast zasuwa na dwóch etatach i kupuje najtańsze jedzenie, żeby jakoś związać koniec z końcem. A jednak kobieta nie traci hartu ducha i stawia czoła każdemu nowemu wyzwaniu, które pojawia się na jej drodze. Kiedy więc jej utalentowana matematycznie córka dostaje szansę udziału w olimpiadzie przedmiotowej na drugim końcu kraju, Jess postanawia wyruszyć w podróż, zabierając z sobą nie tylko dwójkę dzieci, ale też śliniącego się i cierpiącego na wzdęcia psa oraz pewnego załamanego milionera.

Zakochałam się w książce Moyes od pierwszych stron i właściwie pochłonęłam ją w jeden dzień. I choć wydaje się, że jest to banalna historia – no bo przecież Jess nie jest pierwszą ani ostatnią samotną matką, która na łamach literatury kobiecej zmaga się z trudami codziennego życia, to jednak jest w tej książce coś, co sprawia, że jednak wyróżnia się ona na tle innych powieści.

Na pozytywny odbiór tej książki wpływają przede wszystkim jej bohaterowie. Jess jest opiekuńczą kobietą o gołębim sercu, która potrafi walczyć o dobro swoich dzieci niczym lwica, za wszelką cenę starając się zapewnić im szczęśliwe dzieciństwo. Wychowuje jak swojego syna nastoletniego Nicky’ego, syna swojego męża (a może byłego męża?) z poprzedniego związku. Traktuje zagubionego chłopaka jak swojego rodzonego syna i robi wszystko, by dać mu pełnię miłości. Z kolei Tanzie, córka Jess, jest przesłodką i zatroskaną o dobro swojej rodziny dziewczynką, dla której udział w matematycznej olimpiadzie jest szansą na naukę w prestiżowej szkole… Do tego dochodzi jeszcze puchaty, cierpiący na gazy psiak oraz Ed, milioner, który w wyniku jednej nieprzemyślanej decyzji może stracić całą firmę.

Wydaje się, że takie połączenie różnych temperamentów w przestrzeni jednego samochodu to mieszanka niesamowicie wybuchowa. I rzeczywiście: zdarzają się sytuacje zarówno nerwowe, jak i doprowadzające czytelnika do histerycznego śmiechu. Moyes napisała bowiem książkę, w której znaleźć można całą plejadę ludzkich uczuć – od śmiechu, poprzez strach i furię, aż do łez. Oczywiście, znajdzie się też w tej książce miejsce na miłość i poświęcenie, na oddanie i bolesną prawdę, która prędzej czy później musiała wyjść na jaw… Możecie więc powiedzieć, że Moyes nie zrobiła nic nowego, bo można to znaleźć w każdej powieści dla kobiet. I rzeczywiście, często tak jest, jednak Autorka w tym wypadku zamknęła to wszystko w bardzo atrakcyjnej i łakomej postaci.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do tego, że momentami książka jest niezwykle przewidywalna – jednak patrząc prawdzie w oczy, muszę stwierdzić, że przy takich ilościach książek, które pochłaniam, niewiele jest jeszcze historii, które potrafią mnie w pełni zaskoczyć. Poza tym, Moyes udało się dzięki pokazaniu wielu spraw od innej strony, z perspektywy wielu osób, oraz zawarciu wielu z pozoru niewiele znaczących detali, sprawić, że nawet ta przewidywalność nie razi czytelnika tak bardzo.

Wielki plus należy się także wydawnictu Znak za sam fakt opublikowania tej książki. Okładka jest bowiem przepiękna – ma w sobie coś niezwykle romantycznego, a przy tym jest niesamowicie słodka i kobieca, a właśnie to w książkach przeznaczonych typowo dla kobiet bardzo lubię. Z kolei opis na okładce jest wyważony i nie zdradza za wiele, więc książkę czyta się z dużym zaciekawieniem.

„Razem będzie lepiej” może się okazać jedną z lepszych książek, które ukażą się na naszym rynku w 2015 roku. Ciepła, mądra, bardzo kobieca – nada się i na plażę, i na wieczór pod kocem. Dla czytelniczek młodszych i tych troszkę starszych. Kiedy już się pojawi na rynku naprawdę musicie po nią sięgnąć.

Dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z twórczością Jojo Moyes, autorką m. in. bestselleru „Zanim się pojawiłeś” (który nomen omen mam w planach czytelniczych). Słyszałam jednak o jej książkach wiele dobrego, dlatego z wielką radością przyjęłam możliwość zapoznania się z jej najnowszą książką, która już niedługo ukaże się na polskim rynku.

Gwarantuję Ci, że na miejscu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Gwiazd naszych wina” to książka, która na długi czas zawładnęła polską blogosferą i sercami czytelników nie tylko w naszym kraju. Ja również się z nią zapoznałam, a po pewnym czasie postanowiłam po raz kolejny sięgnąć po książkę autorstwa Johna Greena. Wybór padł na „19 razy Katherine” i cóż... nie była to moja najlepsza decyzja czytelnicza.

Colin umawia się tylko z dziewczynami o imieniu Katherine i jak dotychczas rozstał się z nimi już 19 razy. Zmęczony życiem i dotychczasowymi doświadczeniami, wyrusza w podróż z swoim przyjacielem Hassanem. Podczas tej wyprawy Colin zaczyna pracę nad równaniem, które ma wyjaśnić wszystkie jego zerwania, aby w końcu zdobyć tą jedyną.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia – to prawda znana i stara jak świat, a tyczy się ona także (a może przede wszystkim) książek. Zasiadając więc do lektury „19 razy Katherine” wiedziałam oczywiście, że Green postawił sobie wysoko poprzeczkę podczas naszego poprzedniego spotkania – nie wymagałam jednak od niego, żeby ją przeskoczył. Jednak przebolałabym na pewno, gdyby „19 razy...” było książką choć tak samo dobrą, jak „Gwiazd naszych wina”. Ba! Przebolałabym nawet gdyby było trochę gorsze. Ale niestety, mam wrażenie, że Green spadł z bardzo wysoka i trudno mu się będzie pozbierać.

Sentymentalna podróż w poszukiwaniu samego siebie – motyw tak bardzo znany w literaturze, a jednocześnie coś, o czym marzy niejeden czytelnik (w tym ja). Okładka zapowiadała, że dwójkę przyjaciół na trasie spotykać będą ciekawe przygody – niestety, według mnie, ich wędrówka nie dość, że naprawdę niewiele wnosi do ich sytuacji (może poza tym, że poznają nowych ludzi – ale umówmy się, wielka podróż do tego niepotrzebna), to jeszcze nie potrafię się w niej doszukać niczego z mistycyzmu i szukania samego siebie. Ot, zwykła podróż.
Dodatkowo – Colin jest dla mnie jednym z najbardziej nieznośnych i irytujących bohaterów książkowych, jakich miałam okazję spotkać na kartach powieści. Zadufany w sobie, przeświadczony o swojej wyjątkowości. Nie wspominam o tym, jak bardzo denerwowało mnie jego podejście do związków – kto to widział, żeby dziewczyny dobierać sobie według imiennego klucza, czy denerwującej tendencji do układania wzorów matematycznych do każdej możliwej sytuacji. Jedno wiem na pewno – nie wiem, jak 19 dziewczyn mogło w ogóle z nim wytrzymać.

Green miał dobry pomysł na książkę – podróże sentymentalne są zawsze w cenie i sprawdzają się w literaturze od pokoleń, jednak niestety – zawiodło wykonanie i szczegóły. Colin nie jest specyficzny – Colin jest po prostu nieznośny, a jego zadufanie w sobie przerasta moje wszelkie wyobrażenia. Nie wiem, może jestem za stara na takie książki – jednak naprawdę chciałabym was ostrzec: „19 razy Katherine” to nie jest dobra książka na początek swojej przygody z książkami Greena, jeśli już musicie ją czytać.

„Gwiazd naszych wina” to książka, która na długi czas zawładnęła polską blogosferą i sercami czytelników nie tylko w naszym kraju. Ja również się z nią zapoznałam, a po pewnym czasie postanowiłam po raz kolejny sięgnąć po książkę autorstwa Johna Greena. Wybór padł na „19 razy Katherine” i cóż... nie była to moja najlepsza decyzja czytelnicza.

Colin umawia się tylko z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Choć nie jestem wielką fanką książek sensacyjnych czy thrillerów, to jednak staram się sięgać od czasu do czasu po nowe tytuły właśnie z tego gatunku. Ponieważ nazwisko Lashnera kilka razy już „obiło mi się o uszy” przy okazji jego poprzednich książek, postanowiłam więc sprawdzić, czy spodoba mi się jego twórczość.

Życie Kyle’a Byrne’a legło w gruzach w momencie śmierci jego ojca, wziętego prawnika z Filadelfii. Nie to, żeby ojciec kochał go jakoś szczególnie – w zasadzie Kyle był owocem romansu i niespecjalnie wpisywał się w wyobrażenia prawnika. Obecnie Kyle niewiele robi – pracę miewa, a dni spędza na grach wideo i przesiadywaniu w barach. Kiedy jednak zostaje zamordowany były wspólnik jego ojca, Kyle decyduje się rozpocząć własne śledztwo. Doprowadzi go to do poznania najwyższych rządowych tajemnic…

Nie jestem wielką fanką ani znawczynią thrillerów – to zresztą już doskonale wiecie, jeśli regularnie czytacie mojego bloga. Może to właśnie z tego wynika fakt, że choć najnowsza książka Lashnera zbiera – z tego co zdążyłam zauważyć – dość letnie recenzje, ja osobiście jestem usatysfakcjonowana tą lekturą. Oczywiście, nie oznacza to, że nie widzę w niej niedociągnięć, jednak o nich później. Najpierw bowiem pora opowiedzieć trochę o plusach.

Po pierwsze, nie wiem, czy to charakterystyczne dla wszystkich powieści tego Autora, jednak książkę czyta się naprawdę przyjemnie i z dużym zaciekawieniem. Ponieważ osobiście nie jestem fanką krwistych opisów, po których miewam niemałe problemy z zaśnięciem, nie brakowało mi w tej książce specjalnie morderczego realizmu w postaci dokładnych opisów zbrodni – a to, co już było, dla mnie było w zupełności wystarczające. Natomiast niezwykle udanym zabiegiem jest według mnie przeniesienie całego ciężaru zagadki z tego, kto jest zabójcą, na zleceniodawcę całego przedsięwzięcia. Dzięki temu skupiamy się nie tyle na rozwiązaniu zagadki, co na próbie rozwikłania dziwnej i toksycznej więzi, która łączy tego, który ciągnie za spust z tą osobą, która każe mu tego dokonać.
Nie mogę też nie przyznać się do tego, że od razu zapałałam sympatią do głównego bohatera książki, młodego Byrne’a. Nie wiem, czy to z powodu jego dość trudnego i traumatycznego dzieciństwa, czy może z powodu jego uporu w dążeniu do celu – postać wykreowana przez Lashnera szybko zdobyła moją uwagę i doping w rozwikływaniu politycznej zagadki. Jego ślizganie się po powierzchni życia – wieczne balangi, nieodpowiedzialność – to wszystko cechy, które zwykle niezmiernie mi u książkowych bohaterów przeszkadzają i irytują, jednak dla Kyle’a wydaje się, że zrobiłam wyjątek i nawet pokusiłam się o to, by te cechy polubić.

Jednak, jak wspomniałam, nie jest to książka pozbawiona wad. Przede wszystkim, muszę się zgodzić z innymi recenzjami, że Autor nie rozwinął specjalnie wątku politycznego w tej powieści i potraktował go jedynie jako tło – dodatkowo tło niezwykle lekko zarysowane. Szkoda, bo na pewno rozwinięcie politycznych elementów tej misternej układanki wyszłoby powieści Lashnera na dobre. Dodatkowo, w książce nie ma porywających zwrotów akcji, a cała sprawa toczy się dość spokojnie, leniwie się rozwijając i krocząc do końca – choć to zapewne dla niektórych czytelników może być raczej pozytywny aspekt lektury.

„Z krwi i kości” to książka o dużym potencjale, który rzeczywiście nie został przez Autora w pełni wykorzystany – tutaj muszę się zgodzić w wieloma recenzjami, które bardzo mocno poruszają ten wątek. Jednak, według mnie, to książka idealnie nadająca się do lektury dla tych, którzy podobnie jak ja dopiero zaczynają przygodę z tego typu literaturą i/lub nie są wielkimi zwolennikami krwawych opisów. Ot, dobra książka na jedno popołudnie, która pozwoli się zrelaksować i odpłynąć w zupełnie inne miejsca, a potem – bez strachu – wrócić do rzeczywistości.

Choć nie jestem wielką fanką książek sensacyjnych czy thrillerów, to jednak staram się sięgać od czasu do czasu po nowe tytuły właśnie z tego gatunku. Ponieważ nazwisko Lashnera kilka razy już „obiło mi się o uszy” przy okazji jego poprzednich książek, postanowiłam więc sprawdzić, czy spodoba mi się jego twórczość.

Życie Kyle’a Byrne’a legło w gruzach w momencie śmierci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W końcu przeczytałam „Dumę i uprzedzenie” – a nie było to wcale moje pierwsze podejście do tej lektury, przeciwnie – próbowałam się z nią zmierzyć już dwukrotnie, ale poległam. Może to dlatego, że było to chyba 8 lat temu i po prostu byłam za młoda, by zrozumieć, co takiego ma w sobie pan Darcy.

Państwo Bennet mają pięć córek, które – aby zapewnić im godziwą przyszłość, należy szybko wydać za mąż. Dlatego matka panienek uważa za cudowny zbieg okoliczności, że do sąsiedniej posiadłości sprowadza się niejaki pan Bingley, wraz ze swoim przyjacielem, panem Darcy’m. Bingley zakochuje się w najstarszej Bennetównie, panience Jane. Niestety, Darcy próbuje za wszelką cenę odwieźć przyjaciela od ślubu z piękną panienką, czym ściąga na siebie gniew jej młodszej siostry, Elizabeth.

Duma i uprzedzenie to nie pierwsza książka, co do której po upływie czasu zmieniłam swoje zdanie i podejście, zwykle jednak dzieje się to w drugą stronę – sięgając po książkę, którą uwielbiałam w czasach nastoletnich szaleństw, zupełnie nie pojmuję, co też mogłam w niej widzieć. W wypadku jednego z najbardziej znanych dzieł Jane Austen (jeśli nie najbardziej znanego) nie mogę natomiast pojąć, jak mogłam nie zachwycić się perypetiami mieszkańców Longbourn od razu, już przy pierwszym podejściu.

Jane Austen stworzyła książkę, w której najważniejszą rolę spełnia bowiem to, co niejednokrotnie jest dla mnie wyznacznikiem ciekawej, zapadającej w pamięć literatury – bardzo wyraźna, ciekawa, a przy tym niezwykle wiarygodna i różnorodna charakterystyka głównych bohaterów. Spotkamy tu postaci noszące znamiona karykatury, którzy niejednokrotnie wywołają uśmiech na twarzy – a przoduje w tym oczywiście matka panienek Bennet, której zachowanie w niektórych momentach przyprawia czytelnika o niekończący się chichot.
Nie wiem tylko, czy dostatecznie doceniłam pana Darcy’ego – choć niewątpliwie jest on intrygującym mężczyzną, to jednak nie uważam, by był tym typem literackiego bohatera, którego bezwarunkowo pokochają wszystkie czytelniczki. Osobiście jednak doceniam jego chłodny, zdystansowany ogląd świata i upór w dążeniu do celu, choć – przyznam szczerze – specjalnie się w nim nie zakochałam. Chyba po prostu mam nieczułe serce i tyle!

Niejeden czytelnik może uznać, że Duma i uprzedzenie to przewidywalny, nudny romans dla kobiet, jednak Autorka za pośrednictwem swoich bohaterów stworzyła nie tylko wielobarwny portret ówczesnego społeczeństwa i panujących w nim zasad, ale przekazała czytelnikom także wiele uniwersalnych prawd o miłości, przyjaźni czy siostrzanej więzi, która niewątpliwie łączy wszystkie siostry Bennet, choć najmocniej została zaakcentowana między Jane i Elizabeth. Do tego książkę tę czyta się doprawdy jednym tchem – napisana jest lekkim stylem i podzielona jest na krótkie rozdziały, co jak zauważyłam przynajmniej w moim wypadku znacznie przyspiesza czytanie. Do tego dołożyć należy dużą dozę humoru i ironii, ciekawą fabułę, głęboką analizę charakteru bohaterów (któryż to już raz o tym wspominam) – słowem, ma wszystko, by nie tylko stać się światowym klasykiem, ale jeszcze klasykiem, z którym chętnie zapoznają się kolejne pokolenia.

Jeśli więc z jakichś powodów nie sięgnęliście jeszcze po historię o rodzinie Bennetów i ich perypetiach (bo to nie miłość do końca jest tu na pierwszym planie) to koniecznie musicie to zrobić. A jeśli już znacie tą opowieść, to może wrócicie do Longbourn jeszcze raz? Ja na pewno wybiorę się tam jeszcze.

W końcu przeczytałam „Dumę i uprzedzenie” – a nie było to wcale moje pierwsze podejście do tej lektury, przeciwnie – próbowałam się z nią zmierzyć już dwukrotnie, ale poległam. Może to dlatego, że było to chyba 8 lat temu i po prostu byłam za młoda, by zrozumieć, co takiego ma w sobie pan Darcy.

Państwo Bennet mają pięć córek, które – aby zapewnić im godziwą przyszłość,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zasadniczo podchodzę dość nieufnie do wszelkich debiutów, które są hucznie zapowiadane jako rewelacyjne. Nie powinnam więc skusić się na książkę Doroty Gąsiorowskiej, jednak w wyniku wielu naprawdę pozytywnych opinii na blogach, których Autorów bardzo sobie cenię, postanowiłam się skusić. Czy żałuję?

Łucja uciekła od wielkiego miasta, jego zgiełku i otaczających ją problemów. Zrobiła to pod wpływem chwili, zostawiając za sobą wszystko, co znane i pewne. Zostaje nauczycielką historii w szkole w jednej z niewielkich miejscowości, jakich pełno jeszcze ciągle na mapie Polski – w Różanym Gaju. Kiedy matka jednej z jej uczennic prosi ją na łożu śmierci, by odnalazła ojca dziewczynki, Łucja nie wie, jak bardzo zmieni się jej życie.

„Obietnica Łucji” to z pewnością dobra książka – poruszająca, napisana zrozumiałym, a jednocześnie intrygującym językiem, lekkim piórem. Widać, że Autorka doskonale wie, o czym chciała napisać i konsekwentnie, strona po stronie, realizuje swój zamysł. Spotkamy więc na kartach tej powieści grono ciekawych i skrywających niejedną tajemnicę bohaterów, a niektórych z nich trudno nam będzie nawet jednoznacznie ocenić (lub też będziemy zmuszeni zweryfikować nasze poglądy na ich temat).
Akcję powieści osadzono w ciekawym otoczeniu – małe miasteczko, w którym wszyscy się znają – a więc o każdym plotkują, urokliwy, stary pałac rodziny Kreiwetsów, który niewątpliwie kiedyś był ozdobą okolicy, ale obecnie popada w zapomnienie i nędzę, tajemnicza Eleonora, którą wszyscy uznają za obłąkaną… Zapewne już po tym krótkim opisie jesteście w stanie wyobrazić sobie i poczuć klimat tej książki, który na pewno zauroczy niejednego czytelnika.

Autorka stworzyła też ciekawą historię, która trafia w emocje czytelnika i naprawdę bardzo długo pozostaje w pamięci – mamy oto bowiem rodzące się uczucie osieroconej przez matkę małej Ani do swojej ukochanej nauczycielki, która nagle staje się mamą. Mamy też opisane bardzo dokładnie rozterki Łucji, dotyczące poszukiwania ojca małej oraz obawy o to, co zrobi po ich rozstaniu. Z drugiego planu wyłania się zaś stopniowo sekret z przeszłości, który poróżnił starszą panią, Matyldę, z jej córką, szaloną artystką, która wyrzekła się rodzinnego domu, a po latach wraca do rodzinnej wioski jako artystka i partnerka znanego pianisty.

Powinnam więc być w pełni usatysfakcjonowana tą lekturą i w zasadzie jestem – książka choć opowiada o trudnym temacie, to jednak czyta się właściwie sama, jej bohaterowie są naprawdę dobrze skonstruowani, a niektórych naprawdę można by pokochać. Niemniej, nie mogę zapomnieć o tym, co w wypadku wszelkich obyczajówek boli mnie najbardziej. O przewidywalności tej historii – bowiem właściwie od samego początku wiedziałam, jak ta historia się potoczy i jakie będą koleje losów Łucji i jej małej podopiecznej, a przy dość grubej książce świadomość tego, jak potoczą się losy głównej bohaterki (i właściwie tą pewność miałam cały czas) bywa to jednak trochę męczące.

Niemniej, „Obietnica Łucji” to pozycja naprawdę warta uwagi przy planowaniu książkowych zakupów. Dorota Gąsiorowska po raz kolejny pokazała, że polscy debiutanci naprawdę mają duży potencjał i warto bacznie przyglądać się tej gałęzi polskiego rynku wydawniczego. Jeśli szukacie mądrej, ciepłej i niosącej duży ładunek emocjonalny powieści na coraz cieplejsze dni, to „Obietnica Łucji” z pewnością się nada.

Zasadniczo podchodzę dość nieufnie do wszelkich debiutów, które są hucznie zapowiadane jako rewelacyjne. Nie powinnam więc skusić się na książkę Doroty Gąsiorowskiej, jednak w wyniku wielu naprawdę pozytywnych opinii na blogach, których Autorów bardzo sobie cenię, postanowiłam się skusić. Czy żałuję?

Łucja uciekła od wielkiego miasta, jego zgiełku i otaczających ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Debiut Abby Clements kusi czytelnika wieloma aspektami. Smakowitym tytułem, piękną i pobudzającą do pracy ślinianki okładką oraz modnym i poszukiwanym przez grono czytelników klimatem retro. Czy jednak te obietnice nie są tylko górnolotnymi słowami? O tym kilka słów w mojej recenzji.

Imogen i Anna nieoczekiwanie dziedziczą po babci Vivien lodziarnię w nadmorskiej miejscowości. Jednak każda z nich ma już swoje plany na życie: Imogen szuka szczęścia na tropikalnej wyspie, fotografując wieloryby, zaś Anna pracuje w dużej firmie i myśli o poważnym związku z mężczyzną swojego życia. Czy dla rodzinnej lodziarni rzucą wszystko? I jak ten niepozorny lokal wpłynie na ich dalsze życie?

Nabranie ochoty na smakowitą, lodową masę o owocowych smakach to podczas lektury tej książki kwestia kilku rozdziałów, dlatego nie polecam jej czytania osobom znajdującym się na diecie. Autorka stworzyła lodziarnię, którą wręcz się widzi, gdy czytamy tę książkę, a jej drzwi wydają się być na wyciągnięcie ręki. Jednak niech Was nie zwiedzie ten słodki początek, bo „Wytwórnia...” to nie jest książka tylko o lodach...

W tej stosunkowo niewielkiej objętościowo powieści, Abby Clements udało się odwzorować zagmatwane stosunki rodzinne, rodzące się uczucie i siostrzaną miłość, czyli wszystkie elementy, które są charakterystyczne dla wszelakich sag rodzinnych. „Wytwórnia...” nie jest bowiem jedynie opowieścią obyczajową o dwójce sióstr, ale raczej zalążkiem sagi, która z powodzeniem mogłaby mieć jeszcze kilka tomów. Rodzina Imogen i Anny to bowiem idealny materiał na rozbudowaną, wielowątkową powieść: dwójka kochających się braci, których za wszelką cenę stara się poróżnić dla własnego interesu żona jednego z nich, trudna, ale prawdziwa i gorąca miłość kobiety do dziecka partnera z poprzedniego związku, lęk przez zaangażowaniem w związek... Oczywiście, wszystkie te wątki spaja postać babci Vivien i prowadzonej przez nią lodziarni. Abby Clements zarysowała rewelacyjną fabułę i żal tylko, że z powodu dość ograniczonych stron wiele z tych wątków rozwinięto jedynie na drugim planie.
W książce znajdzie się również miejsce na historię miłosną, a nawet dwie takie historie. Jednak Autorce udało się je poprowadzić w ciekawy i subtelny, raczej wycofany sposób, co sprawia, że ta książka z pewnością nie jest romansem ani ckliwą historią o wielkiej miłości. Nie ma tu wielkich słów i patetycznych czynów, za to jest jak w życiu – miłość spaja i ożywia wszystkie nasze działania, uzupełniając je w idealny sposób. I właśnie o to Autorce chodziło, przynajmniej mam taką nadzieję.

Przy całych tych moich achach i ochach muszę zaznaczyć, że jak to zwykle w powieściach obyczajowych bywa, fabuła nie jest oczywiście specjalnie zaskakująca i czytelnik jest niestety w stanie dość szybko rozszyfrować, jak potoczą się dalej losy bohaterów. Czy w dzisiejszych czasach, kiedy w literaturze wszystko już było, powinno się jeszcze uważać to za minus? Może nie, a jednak ja sądzę, że mimo wszystko warto czekać na książkę obyczajową, która da jeszcze radę mnie i grono czytelników zaskoczyć, dlatego tę przewidywalność fabuły (ciekawej fabuły, przypominam) będę poczytywać Autorce na minus.

Mimo wszystko, trzeba przyznać, że Autorce udało się – napisała debiut, z którym czytelnik chce się zapoznać jak najszybciej. Książkę lekką, przyjemną i idealną na leniwy wieczór czy długą podróż samochodem. Niezbyt absorbującą, ale dostarczającą sporo rozrywki, choć na pewno nie błahą. Warto się skusić!

Debiut Abby Clements kusi czytelnika wieloma aspektami. Smakowitym tytułem, piękną i pobudzającą do pracy ślinianki okładką oraz modnym i poszukiwanym przez grono czytelników klimatem retro. Czy jednak te obietnice nie są tylko górnolotnymi słowami? O tym kilka słów w mojej recenzji.

Imogen i Anna nieoczekiwanie dziedziczą po babci Vivien lodziarnię w nadmorskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O prozie Magdaleny Witkiewicz było ostatnio głośno w blogosferze za sprawą jej bestsellerowej książki „Pierwsza na liście”. Podczas gdy moje „koleżanki po fachu” zaczytywały się w najnowszym dziecku Autorki, ja sięgnęłam po nieco starszą jej historię.

Ciotka Matylda zawsze była dla Joanny oparciem. Kiedy więc starsza pani umiera dokładnie w tym samym momencie, w którym Joanna zostaje matką (notabene przepowiedzianej przez ciotkę córeczki), w dziewczynie budzi się przekonanie, że ciotka opiekuje się nią z góry. Jednym z przejawów jej opieki jest zesłanie Joance Olusia i Przemusia, dwóch uroczych osiłków, którzy prowadzą... sex shop.

Zapoznałam się z wieloma pochlebnymi recenzjami nie tylko tej pozycji, ale i całego dorobku pani Magdaleny Witkiewicz. Miałam więc pewność, że nie zawiodę się na książce, która wylądowała na mojej półce dość dawno temu, bo po Targach Książki w Katowicach. Zaopatrzona w kawę, koc i źródło światła mogłam więc przystąpić do czytania.

„...metoda "po trupach do celu" nie popłaca. Bo w końcu możesz sama zostać z tymi trupami, po których deptałaś. A to niezbyt przyjemne...”

Ciotka Matylda podbiła moje serce od pierwszej chwili. Energiczna, stanowcza i zdecydowana starsza, osiemdziesięcioletnia kobieta nie tylko ujęła mnie sposobem bycia, ale przede wszystkim głęboką, życiową mądrością, którą posiadają chyba tylko starsze osoby. Niemalże widzę ją w wiklinowym fotelu, głaszczącą ukochanego kota. Na szczęście, jest ona obecna w całej książce, ponieważ Joanna miała racje – ciotka opiekuje się nią także po śmierci.
Ta opieka głównej bohaterce niezwykle się przyda: mąż staje się dla niej obcym człowiekiem, a macierzyństwo momentami bywa trudniejsze, niż mogła przypuszczać. W takich momentach na scenę wkraczają „anioły z sex-shopu”, jak na własny użytek zaczęłam nazywać bliźniaków. O tym, skąd jednak się wzięli, musicie przeczytać samodzielnie w książce. Mogę Wam jednak zdradzić, że przeczą oni zupełnie stereotypowi osiedlowego dresa, a i sam pomysł na prowadzenie kontrowersyjnego przecież interesu mają niezwykle udany. Słowem, nie można ich nie polubić.

„Dzieci, pijacy i psy po prostu wyczuwają dobrego człowieka.”

Główną rolę w książce Magdaleny Witkiewicz grają oczywiście kobiety: mądre, silne i pomysłowe. Taka jest ciotka Matylda, Joanna czy Patrycja, żona jednego z bliźniaków. Nie chodzi o mądrość zdobywaną na studiach czy kursach – wręcz przeciwnie. Autorka wychwala głównie mądrość codzienną, mądrość babek, matek i córek, mądrość, której można się nauczyć jedynie wśród innych ludzi.
Wśród wielu radosnych perypetii, pani Magdalena zawarła także wiele wzruszających, bardzo emocjonalnych scen, które sprawiają, że po policzku zaczynają płynąć nieśmiałe łzy. Przeszłe zdarzenia poznajemy dzięki listom Joasi do ukochanej ciotki, z nich dowiadujemy się między innymi o tym, jak zaczęło rodzić się uczucie Joasi do Piotra, ojca jej maleńkiej córeczki, która miała być chłopcem, a to ciotka Matylda zapowiedziała, że urodzi się dziewczynka...

„Ballada o ciotce Matyldzie” to opowieść o kobietach i dla kobiet. Pokazuje, że tak naprawdę wcale się od siebie nie różnimy i nieważne jest tak naprawdę, z jakiego pochodzimy środowiska. Pani Magdaleno, dziękuję za pokazanie, jak to dobrze być kobietą!

O prozie Magdaleny Witkiewicz było ostatnio głośno w blogosferze za sprawą jej bestsellerowej książki „Pierwsza na liście”. Podczas gdy moje „koleżanki po fachu” zaczytywały się w najnowszym dziecku Autorki, ja sięgnęłam po nieco starszą jej historię.

Ciotka Matylda zawsze była dla Joanny oparciem. Kiedy więc starsza pani umiera dokładnie w tym samym momencie, w którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cecelia Ahern – Love, Rosie

Przyjaźń między kobietą a mężczyzną – czy takie zjawisko jest w ogóle możliwe? Choć osobiście uważam, że taki scenariusz w prawdziwym życiu jest jak najbardziej realny, to jednak literatura zwykle opowiada się za stwierdzeniem, że po pewnym czasie przynajmniej jedna ze stron zacznie pragnąć czegoś więcej. Nie inaczej jest w przypadku książki Ceceli Ahern.

Rosie i Alex od dzieciństwa stanowili nierozłączną parę przyjaciół: razem w jednej ławce, razem spędzali czas także po szkole. Niestety, rodzice Alexa podejmują decyzję o przeprowadzce do Irlandii, a chłopiec oczywiście przenosi się do obcego kraju razem z nimi. Jednak okazuje się, że przyjaźń pomiędzy tą dwójką jest na tyle silna, że zdolna jest pokonać nie tylko dzielące ich setki kilometrów, ale także przeróżne zawirowania losu...

Żeby znaleźć książkę opowiadającą o trwającej wiele lat relacji między dwójką bohaterów, nie trzeba się specjalnie natrudzić, choć łączące ich więzi mogą oczywiście się różnić w zależności od danego tytułu. Do „Love, Rosie” podchodziłam jednak z myślą, że niezwykle trudno będzie mi uniknąć porównań do „Jednego dnia” Davida Nichollsa – książki, która zauroczyła mnie od pierwszych stron, podobnie zresztą jak jej ekranizacja z cudowną Anne Hathaway. Na całe szczęście, porównania nie nasuwały mi się zbyt często, nie czuję więc szczególnej potrzeby, by poświęcić im wiele miejsca w tej recenzji.

„Co za ironia.. Czekasz na niego latami, aż wreszcie się poddajesz i zaczynasz żyć własnym życiem. Kiedy decydujesz się z kimś na małżeństwo, kilka tygodni później on rozstaje się ze swoją żoną. To chyba najgorsza synchronizacja na świecie. Czy wy się kiedyś nauczycie robić coś w tym samym momencie..? „

Ceceli Ahern udało się stworzyć bardzo realistyczny obraz zmieniającej się na przestrzeni lat przyjaźni tylko przy użyciu listów, pocztówek oraz maili. Stanowi to nie lada sztukę, bowiem od czytelnika wymaga umiejętności dopisywania sobie tych elementów historii, których nie sposób oddać w ten sposób: wyglądu niektórych miejsc, mimiki bohaterów czy informacji, których dostarczyłby wszystkowiedzący narrator. Jednak „Love, Rosie” to książka napisana tak dobrze, że nikt, kto skusi się na jej lekturę, nie będzie miał z tym problemów.
Natomiast problem może pojawić się przy głównych bohaterach, którzy niejednokrotnie przynajmniej we mnie wzbudzili dość mieszane uczucia. O ile potrafiłam im naprawdę współczuć, gdy los nie obchodził się z nimi łaskawie, o tyle niezwykle irytowali mnie w momentach niezdecydowania i nieumiejętności zawalczenia o swoje szczęście. Ich wzajemne wiadomości aż kipią od kiełkującego między nimi uczucia, a jednak żadne z nich nie potrafi podjąć kroków, by zawalczyć o to, co los dla nich przygotował, choć poprzeczkę postawił dość wysoko. Czytelnik szybko dojdzie do wniosku, że Rosie i Alex to tak naprawdę kreacje ludzi, których na swojej drodze spotkać można właściwie codziennie: zagubionych w miłości, bojących się wykonać pierwszy krok, niezbędny, by sięgnąć swoich marzeń... Bohaterowie przeżywają swoje problemy, zmagają się z własnymi ograniczeniami i lękami, chowając głęboko urazy, zamiast raz na zawsze wyjaśnić uniemożliwiające pełne porozumienie tajemnice. Mamy okazję „przeżyć” z nimi ponad pięćdziesiąt lat, zobaczyć, jak ich postępowanie wpłynęło na całe ich życie i jakie były konsekwencje wszystkich podjętych przez nich, często w oczywisty sposób błędnych, decyzji.

„Kim się staliśmy? Chciałoby się powiedzieć: nikt nie przypuszczał, że będziemy się zmagali z tyloma „dorosłymi problemami”.

Jeśli chodzi o Autorkę, to miałam już okazję przekonać się, że jest ona mistrzynią tworzenia romantycznych historii, które łapią za serce niejedną kobietę. Mnie osobiście zauroczyła jej chyba najbardziej znana powieść „PS. Kocham Cię” i właśnie tę książkę już zawsze będę darzyła największym sentymentem. Ceceli Ahern nie można odmówić lekkiego pióra i umiejętności przelewania na papier nawet najbardziej trudnych do wyrażenia ludzkich uczuć i pragnień. Kiedy połączymy to z poruszającymi emocje pomysłami na fabułę, to nie ma się co dziwić, że Ahern szybko stała się jedną z ulubionych kobiecych autorek na całym świecie, a jej książki sprzedają się jak ciepłe bułeczki.

„Love, Rosie” (wydana kiedyś na polskim rynku pod tytułem „Na końcu tęczy”) to książka idealna na zimowo-wiosenne wieczory pod kocem. Lekka, wypełniona romantyzmem, a jednocześnie o ciekawej fabule, spodoba się głównie młodym dziewczynom, ale i dojrzałym kobietom. Pozwoli oderwać się od codzienności, zapewni dawkę emocji i być może nawet sprawi, że po policzku potoczy się kilka łez.

Cecelia Ahern – Love, Rosie

Przyjaźń między kobietą a mężczyzną – czy takie zjawisko jest w ogóle możliwe? Choć osobiście uważam, że taki scenariusz w prawdziwym życiu jest jak najbardziej realny, to jednak literatura zwykle opowiada się za stwierdzeniem, że po pewnym czasie przynajmniej jedna ze stron zacznie pragnąć czegoś więcej. Nie inaczej jest w przypadku książki...

więcej Pokaż mimo to