-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
Książka Michaela Crummeya pt. "Dostatek" jest pierwszym utworem autora wydanym w Polsce. Dzięki niej Crummey, który wcześniej trudnił się głównie poezją, dzisiaj należy do czołówki najlepszych kanadyjskich powieściopisarzy. Proza przyniosła mu prestiż, poczytność i mnóstwo nagród - jednymi słowy wyciągnęła z cienia i dała przepustkę na literackie salony.
Świat przedstawiony w "Dostatku" jest bardzo kontrastowy, co czyni go niezwykle magicznym, zaryzykuje stwierdzenie, nieprawdopodobnym. Wybrzeża Nowej Funlandii przez 365 dni w roku pozostają tak samo surowe, zimne i pogrążone w ciszy oceanu, który stanowi dla mieszkańców wyspy zarówno żrodło pokarmu, jak i swoistą barierę oddzielającą ich od świata zewnętrznego. Ludzie nauczeni, że przyroda może dawać i odbierać, kiedy tylko jej się żywnie podoba, nie mają czasu by móc tak po prostu, zwyczajnie żyć; otaczają troską swoje dzieci, widząc w nich nadzieję na lepszą przyszłość, a jednocześnie codziennie wstają z przerażającą myślą, że natura może nie dać im wystarczająco dużo ryb by móc je wykarmić. Nic dziwnego, że cała społeczność zamieszkująca Nową Funlandię jest bardzo hermetyczna, choć, z drugiej strony wielowyznaniowa, zróżnicowana pod względem religijnym i stopniem postępu.
Mimo tego, że "Dostatek" daje ogólne wyobrażenie na temat Nowofundlandczyków żyjących w dwóch osadach rybackich, Paradise Deep i Trzewia, czytelnik zostaje skupiony głównie na obserwacji życia bohaterów pochodzących z dwóch, od lat skłóconych ze sobą rodzin. Kolejne, jakże niefortunne miłości rodzące się między Sellersami a Devinami zarówno krzyżują, jak i splatają ze sobą zawiłe losy ich potomków, którzy z pokolenia na pokolenie są targani coraz większą niechęcią do siebie, choć nie mogą zaprzeczyć, jakoby łączyły ich więzy krwi.
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, w którym mieszkańcy wybrzeża znajdują wieloryba, który utknął na płyciżnie. Nie mogą wprost uwierzyć, że nie będą zmuszeni martwić się o to jak przetrwać kolejną, srogą zimę, więc w pośpiechu rozcinają brzuch ogromnej ryby. Radość zostaje przerwana w momencie, gdy ich oczom ukazuje się człowiek biały jak śnieg, z kępką tak samo białych jak ciało włosów na głowie. Na dodatek jest żywy, a chęć zaopiekowania się nim wyraża jedynie Wdowa po Devinie, kobieta, która pełni rolę swego rodzaju szamanki. Mężczyzna, który niemiłosiernie śmierdzi, jest niemy, ale jak się potem okazuje, posiada dar pisma. Przez omylne zrozumienie Biblii, zostaje nazwany Judą (skojarzenie z biblijnym Jonaszem, którego połknął wieloryb). Niektórzy wierzą w jego dobrą moc i to, że zesłał go sam Bóg, zgodnie z tym okrzykują Judę Wielkim Białym i przypisują jego zasłudze wszystkie dobre wydarzenia, jakie miały miejsce na wybrzeżu. Inni natomiast, tylko patrzą, by wsadzić go za kratki i oskarżyć za każde przestępstwo. Najbardziej uderza to, że sam Wielki Biały pozostaje obojętny zarówno na jednych, jak i na drugich.
W "Dostatku" spotykamy się z prawdziwym bogactwem postaci, charakterów i wątków. W kilkuset stronach zostało bowiem opisane ponad dwieście lat z życia mieszkańców świata, który, nie bójmy się tego powiedzieć, pozostawał otwartym jedynie dla nielicznych. Tych, którzy przybywali do Paradise Deep i Trzewia było niewiele, a tych, którzy stamtąd wyjeżdżali w poszukiwaniu lepszego życia, było dużo, dużo więcej. Każda jedna opowieść, historia opisana w tej książce zdaje się być inną, całkiem świeżą, dzięki różnorodności przedstawionych bohaterów. W całości wyrażnie widać, jak bardzo "Dostatek" jest nowy, inny od książek, które czyta się na co dzień, zupełnie tak jakby sam autor pozwolił czytelnikowi spróbować najlepszej literackiej mieszanki.
Zainspirowany twórczością Marqueza Crummey przyjął za motto swej pierwszej, wielkoformatowej powieści, jego słowa: "Tą niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale nieszczęśliwe właśnie." Jak dla mnie, motto wprost idealnie pasowało do wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w przedstawionych przez autora osadach. Myślę, że właśnie dlatego napełniło smutkiem nie tylko mnie, ale też wielu innych czytelników, którzy z bólem odłożyli "Dostatek" na półkę i nagle zdali sobie sprawę jak bardzo prawdziwe były te słowa. Być może, ten ból będzie dla autora wystarczającym powodem do napisania kolejnej, świetnej książki, która również trafi w ręce polskich czytelników.
Książka Michaela Crummeya pt. "Dostatek" jest pierwszym utworem autora wydanym w Polsce. Dzięki niej Crummey, który wcześniej trudnił się głównie poezją, dzisiaj należy do czołówki najlepszych kanadyjskich powieściopisarzy. Proza przyniosła mu prestiż, poczytność i mnóstwo nagród - jednymi słowy wyciągnęła z cienia i dała przepustkę na literackie salony.
Świat...
Philippa Gregory, angielska historyk i pisarka znakomicie połączyła swoje pasje, co zaskutkowało powstaniem książek takiego formatu jak "Kochanice króla" lub "Dwie Królowe". Jednak nie da się ukryć, że każdą z nich aż trudno trzymać w ręce, pełne są detali, opisów przeżyć i charakterystycznej dla autorki dbałości o najmniejszy szczegół. Jednymi słowy, powieści katedry, z którymi codziennie rzesze czytelników zasiadają w fotelach z filiżanką herbaty i odpoczywają przy wieczornej lekturze, nawet nie zwracając uwagi na ich obszerność. Gregory zawsze ma swoją koncepcję, pomysł na przedstawienie wielkich postaci historycznych, zwykle kobiet, z punktu widzenia człowieka i obserwatora, patrzącego na nie niemalże przez lupę, szukającego w monarszej egzystencjalności i charakterze indywidualnych cech wpływających na zawiłe losy Tudorów. Wątki romantyczne, potwierdzają, że choć korona serca nie odbiera, to nieszczęśliwe miłości średniowiecznych władców wprawiały w ruch świat polityki i interesu.
W "Dwóch królowych" urzekł mnie sam sposób pokazania Anny Kliwijskiej i Katarzyny Howard, jakże odbiegający od tego w kronikach. Dwie kobiety, paradoksalnie różniące się psychiką, sposobem myślenia i wyznawanymi wartościami, połączyło jedno - związek z szleńcem, ale i królem Anglii, Henrykiem VIII. Kliwijka, prześladowana przez własnego brata, pragnie być postrzegana jako osoba uczciwa i godna zaufania. Jednocześnie chce przerwać niezdrową relację ze swoją rodziną wyjeżdżając do Anglii i jak najszybcej poślubiając króla. Jej marzenia o lepszym życiu szybko legną w gruzach. Podczas spotkania w Reichesterze odtrąca Henryka, rani jego męską próżność na tyle, aby ostatecznie zostać zepchniętą na drugi plan przez młodziutką Katarzynę Howard. Z biegiem czasu, król coraz bardziej oddaje się rozmowom z Katarzyną otoczoną środowiskiem zdecydowanie mądrzejszym i inteligentniejszym od siebie. Anna powoli odnajduje się w kraju o obcej kulturze, uczy się języka, lecz nadal daleka jest od poozumienia z mężem, człowiekiem dla którego choroba i starość stają się wręcz narzędziem despotyzmu przed którym drży dwór. Dobrze wie, że jej poprzedniczka, Anna Boleyn skończyła na szafocie, a król jeśli tylko zechce nowej żony, będzie ją miał.
Kroniki historyczne przedstawiają Annę Kliwijską jako kobietę brzydką jak noc, a Katarzynie nie skąpią głupoty. Kliwijka była kobietą światłą, świadomą tego co może ją czekać, gdy sprzeciwi się mężowi. Nie pozostawała bez wpływu na przewrót religijny i politykę. Mimo to, Philippa Gregory przekonała w swojej książce, że uroda Anny, uchwycona przez portretujacego ją mistrza Holbeina swego czasu była powszechnie znana wśród Anglików. Zniesławienie w największym stopniu przyniósł jej incydent w Reichmond, a nie oskarżenia króla o paranie się czarną magią i zdradę. Katarzyna, jak juz wcześniej wspominałam, diametralnie różniła się od Anny Kliwijskiej. Pozbawiona własnego zdania, całkowicie zdana na namowy innych, tron zdobyła tak samo łatwo jak go straciła. Posiadała nieprzeciętną urodę, potrafiła uwodzić, jednak zdecydowanie brakowało jej sprytu i wiedzy. Ostatecznie, można przyznać, że król wybierając ją na żonę, potrzebował raczej kobiety uległej, okrytej politycznym cieniem, w zamian za spełnianie wszelkich jej zachcianek.
Prócz misternego, pisarskiego kunsztu, wielkim atutem powieści są świetnie wyważone proporcje. Wątki Anny i Katarzyny są stale przeplatane myślami Jane Boleyn, szwagierki poprzedniej żony Henryka VIII, Anny Boleyn. Kobieta jest stale prześladowana przez wydarzenia z przeszłości, chorobliwa zazdrość o relacje między jej szwagierką a mężem odciska największe piętno na jej psychice, przez co Jane jest zdolna do zrobienia praktycznie wszystkiego, co mogłoby zaszkodzić jej wrogom. Jest winna śmierci męża i szwagierki, bo złożyła obciążające ich zeznania. Nie pozostała bez wpływu także na Annę Kliwijską i Katarzynę. Tą drugą namówiła do cudzołóstwa, przez co stała się koleją osobą lądującą za jej sprawą na szafocie.
Postać Henryka VIII nakreślona w "Dwóch królowych" ma chyba najwięcej wspólnego z rzeczywistością. Niegdyś określany mianem złotego chłopca pod niszczącym wpływem zmiennych nastrojów powodowanych chorobą szybko zmienił się w tyrana i despotę. Przez niego poniosły śmierć tysiące ludzi, wśród nich Katarzyna Howard. W znaczącym stopniu jego szleństwo powodowane było niegojącą się raną na którą XVI wieczna medycyna nie znała skutecznego lekarstwa.
Dwie królowe - obie w ostateczności odtrącone i upokorzone. Jedna z nich najpierw wynoszona na piedestał, potem gwałtownie z niego strącona, została krótsza o głowę. Druga, która zawsze pragnęła żyć dla innych, być dobrą córką, siostrą i żoną, w ostateczności nauczyła się egzystować według własnych zasad i być wolną od tyranii męża. Ich losy napisane przez historię przez wieki wydawały się być dobrze znane, lecz dopiero Philippa Gregory pozwoliła czytelnikom wczuć się w ich sytuację, poznać czynniki popychające je do podejmowania takich a nie innych decyzji. Opowieść o obu tych kobietach udowodniła, że przeszłość zawsze pozostawia po sobie jakieś widmo w postaci ofiar i zwycięzców, aby je zrozumieć trzeba je najpierw poznać, zlustrować wzrokiem, a dopiero potem ocenić....
Philippa Gregory, angielska historyk i pisarka znakomicie połączyła swoje pasje, co zaskutkowało powstaniem książek takiego formatu jak "Kochanice króla" lub "Dwie Królowe". Jednak nie da się ukryć, że każdą z nich aż trudno trzymać w ręce, pełne są detali, opisów przeżyć i charakterystycznej dla autorki dbałości o najmniejszy szczegół. Jednymi słowy, powieści katedry, z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toŚwietna, niemalże przełomowa.Jest opisem życia człowieka nadzwyczaj inteligentnego, dla którego dążęnie do doskonałości jest szarością dnia codziennego, ciągnącego się jak długie, nudne, powtarzające się przez całe życie popołudnie. "Wyznanie" to opowieść o chęci zawarcia komitywy z życiem, ale i odejścia od przyjętych ogólnie wzorców, norm, zasad. Liczne detale tylko uświetniają historię bliską zarówno krytykom jak i szeregom czytelików.
Świetna, niemalże przełomowa.Jest opisem życia człowieka nadzwyczaj inteligentnego, dla którego dążęnie do doskonałości jest szarością dnia codziennego, ciągnącego się jak długie, nudne, powtarzające się przez całe życie popołudnie. "Wyznanie" to opowieść o chęci zawarcia komitywy z życiem, ale i odejścia od przyjętych ogólnie wzorców, norm, zasad. Liczne detale tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12-15
Ciekawa i wciągająca książka. Głównie dlatego, że obraca się w kręgu rodzinnych tajemnic, a bohaterowie dokonują wyborów, które niejednokrotnie są sprzeczne z ogólnie przyjętymi zasadami moralnymi, etyką. "Kwiaty na poddaszu" to owoc dobrego kunsztu V.C Andrews, która potrafiła zaskoczyć czytelników świetnymi opisami emocji bohaterów znajdujących się w podbramkowych sytuacjach, ale i ludzi zdających się tylko i wyłącznie na własny instynkt. Zachowała przy tym granice dobrego smaku.
Ciekawa i wciągająca książka. Głównie dlatego, że obraca się w kręgu rodzinnych tajemnic, a bohaterowie dokonują wyborów, które niejednokrotnie są sprzeczne z ogólnie przyjętymi zasadami moralnymi, etyką. "Kwiaty na poddaszu" to owoc dobrego kunsztu V.C Andrews, która potrafiła zaskoczyć czytelników świetnymi opisami emocji bohaterów znajdujących się w podbramkowych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPo "Ogród cieni" sięgnęłam z ochotą, choć ostatnimy czasy trochę odpoczywałam od przygód rodzeństwa Doll. Pierwszą część, według mnie najlepszą z całej sagi V.C Andrews, przeczytałam i zaraz potem zadałam sobie pytanie; gdzie leżała przyczyna, żródło zła, które pustoszyło życie Chrisa i Cathy? Szybko zabrałam się do czytania "Płatków na wietrze", które takze przypadły mi do gustu, bo miały w sobie taże coś z "Kwiatów na poddaszu", spełniono w nich m.in. obietnicę zemsty ostatecznie dokonanej na Corrine Foxworth, a dalsze losy bohaterów były opisane dość lekkim językiem. Mimo wszystko, trzecia i czwarta część mnie rozczarowały, były po prostu dość przewidywalne, napisane nie dla samej autorki, a dla czytelników pragnących jak najszybszego zwieńczenia sagi. Dopiero "Ogród cieni" wytłumaczył mi wydarzenia, które były przyczyną wszelkich nieszczęść rodu Foxworthów i sprawił, że polubiłam Olivię, kobietę tak bardzo znienawidzianą za sprawą toku wydarzeń "Kwiatów na poddaszu". Brawa dla autorki, nie tylko za umiejętność pisania dobrej literatury kobiecej, ale i przemyślaną strukturę całej sagi "Kwiatów...", która w całości jest naprawdę zaskakująca.
Po "Ogród cieni" sięgnęłam z ochotą, choć ostatnimy czasy trochę odpoczywałam od przygód rodzeństwa Doll. Pierwszą część, według mnie najlepszą z całej sagi V.C Andrews, przeczytałam i zaraz potem zadałam sobie pytanie; gdzie leżała przyczyna, żródło zła, które pustoszyło życie Chrisa i Cathy? Szybko zabrałam się do czytania "Płatków na wietrze", które takze przypadły mi do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Cichy bohter" Rity Cosby wpadł mi w ręce nie przez przypadek, dostałam go w prezencie. Niewiem czy sama zdecydowałabym się na zakup książki tak usilnie związanej z tematyką drugiej wojny światowej, a w szczególności Powstania Warszawskiego. Zawsze wydawało mi się, że filmy i książki opowiadające o latach 40 XX wieku pełnia funkcję przede wszystkim relacyjną i są przeznaczone dla czytelników starszej daty. Mimo wszystko, zdecydowałam się sięgnąć po tę lekturę. Od pierwszej chwilii uderzył mnie lekki, dziennikarski styl Rity Cosby, która znakomicie potrafiła uniknąć zbędnego patosu. Opowiadając historię swojego ojca naświetliła jego dzieje z perspektywy człowieka, nie bohatera. Przedstawiła ludzkie zalety i wady, nie ujmując przy tym nic z heroicznej postawy Richarda Cosby, Polaka i Amerykanina. W "Cichym bohaterze" ujęło mnie to, w jaki sposób traktuje on o wartości postawy patriotycznej, płynącej nie tyle z człowieczeństwa, co szlachetnego serca. Według mnie jest to pozycja obowiązkowa dla każdego Polaka, choćby dlatego, że zawsze dużo i głośno mówi się o kwestii patriotyzmu, tymczasem książka Rity Cosby udowadnia, że cisza jest największym przymiotem bohatera.
"Cichy bohter" Rity Cosby wpadł mi w ręce nie przez przypadek, dostałam go w prezencie. Niewiem czy sama zdecydowałabym się na zakup książki tak usilnie związanej z tematyką drugiej wojny światowej, a w szczególności Powstania Warszawskiego. Zawsze wydawało mi się, że filmy i książki opowiadające o latach 40 XX wieku pełnia funkcję przede wszystkim relacyjną i są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Mały Książę" był mi znany głównie jako lektura szkolna, opisująca przepaść między światem dorosłych a światem dzieci. Dla dorosłych ta książęczka jest metaforą, ale maluchy pewnie potraktowałyby ją dosłownie. Mimo to, sądzę, że interpretacja, zarówno z punktu widzenia osoby dojrzałej, jak i dziecka sprowadzi się do jednego, wspólnego wniosku-"Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
"Mały Książę" był mi znany głównie jako lektura szkolna, opisująca przepaść między światem dorosłych a światem dzieci. Dla dorosłych ta książęczka jest metaforą, ale maluchy pewnie potraktowałyby ją dosłownie. Mimo to, sądzę, że interpretacja, zarówno z punktu widzenia osoby dojrzałej, jak i dziecka sprowadzi się do jednego, wspólnego wniosku-"Dobrze widzi się tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka piękna, ale wymagająca od czytelnika skupienia, wynagrodzonego z pewnością świetną jakością. Autor prowadzi czytelników przez labirynty historii filozofii, zaczynając od największych umysłów, a kończąc na pytaniach nurtującycych każdego człowieka chcącego poznać choć rąbek tajemnicy tego świata.
W czym tkwi fenomen książki będącej kolejnym pytajnikiem postawionym nad ludzką rzeczywistością? Czemu nie uznamy ją za banał, tak jak zresztą większość książek o filozofii operujących przede wszystkim metaforą, a nie suchymi faktami? Biorąc do ręki "Traktat o szczęściu" obcujemy z książką, która nie jest ani dobra, ani zła. Nie dostajemy gwarancji, że zmieni coś w naszym życiu lub przynajmniej dostarczy jakiejś wiedzy. W końcu może być to kolejna książka z promocji, której nie warto ufać, poświęcać zbyt wiele cennego czasu. Mimo wszystko, wracamy do niej dość często, jak do bajki z dzieciństwa, której prosta forma i przesłanie aż zachęca do lektury.
"Traktat o szczęściu" daje wielkie pole popisu samemu czytelnikowi, nie przekreślając tym samym przekazu i ambicji autora. Konstrukcja "Traktatu..." zaczyna się od podstaw, ale i dania czytelnikom świadomości, że przed każdą podstawą było jeszcze coś. Błyskotliwa Nić Adriany to bodziec do poprowadzenia własnych przemyśleń na temat sensu świata i życia, ale i zmiany swojej postawy w otaczającym nas świecie, złamania schematów i odnalezienia indywidualnej drogi do szczęścia. Książka umożliwia obejrzenie świata "z zewnątrz", tłumaczy go tak jak machinę, której zasady działania pozostają odwieczną tajemnicą. Zgłębiając poszczególne rozdziały nie dostajemy gotowej recepty na szczęście, która zachęciłaby do biernego poddania się przemyśleniom autora, a odnajdujemy ją sami.
"Traktat o szczęściu" polecam szczególnie dlatego, że jego oryginalność opiera się na samodzielności czytelnika, który uczy się widzieć, patrzeć, słyszeć i słuchać, w oparciu o mechanizm świata. Jeżeli umiejętność życia w symbiozie ze światem rzeczywiście daje szczęście, to tytuł dzieła Jeana D'Ormessona był strzałem w dziesiątkę.
Książka piękna, ale wymagająca od czytelnika skupienia, wynagrodzonego z pewnością świetną jakością. Autor prowadzi czytelników przez labirynty historii filozofii, zaczynając od największych umysłów, a kończąc na pytaniach nurtującycych każdego człowieka chcącego poznać choć rąbek tajemnicy tego świata.
W czym tkwi fenomen książki będącej kolejnym pytajnikiem postawionym...
2012-07-24
Naprawdę zaskakująca, pozostajaca tajemnicą aż do ostatniego rozdziału. Zachacza o tematy zwiazane z różnicami religijnymi, o granicę między dobrem a złem. Gwałtowne zwroty akcji składają się w spójna, logiczną całość. Warto po nią siegnąć nie tylko po to, aby przeczytać świetną historię napisaną w świetnym stylu, ale i uświadomić sobie jak bardzo prawdziwe są niesione przez nią wartości.
Naprawdę zaskakująca, pozostajaca tajemnicą aż do ostatniego rozdziału. Zachacza o tematy zwiazane z różnicami religijnymi, o granicę między dobrem a złem. Gwałtowne zwroty akcji składają się w spójna, logiczną całość. Warto po nią siegnąć nie tylko po to, aby przeczytać świetną historię napisaną w świetnym stylu, ale i uświadomić sobie jak bardzo prawdziwe są niesione...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Główna bohaterka "Gwiazd naszych winy" , Hazel Grace, uważała, że większość książek ludziach chorych na raka jest najzwyczajniejszym kitem. W pewnym sensie zgadzam się z nią, bo większość autorów porywa się na pisanie o raku (i tylko o raku!) jakby stanowił główny element tożsamości chorej osoby, a przy tym utrzymuje książkę w atmosferze heroizmu walki, co daje obraz zniekształcony przez patos, sentymentalny i uniesiony w duchu mnóstwa filozoficznych myśli. Mówią one jak żyć, ale nie dają konkretnych przykładów, przez co wszystko nagle staje się wzruszającą metaforą, a nie wzruszającym, lecz realistycznym obrazem, który chciałby ujrzeć czytelnik.
Jednak od czasu do czasu zdarza się książka, która opowiada o chorobie w nadzwyczaj prawdziwy sposób. Dla Hazel Grace był to "Cios udręki" Petera van Houtena, a dla mnie książka o niej samej. Hazel, przynajmniej jak dla mnie była postacią bardzo prawdziwą, choć pewnie zawdzięcza to mistrzowskiemu warsztatowi Johna Greena. I w tym właśnie tkwi fenomen wyciskaczy łez-utożsamiamy się z ich bohaterami, szukamy w nich cząstki siebie, którą w końcu znajdujemy, aż w końcu uświadamiamy sobie, że wszyscy bohaterowie byli na tyle rzeczywistymi, na ile paradoksalnie mogli być nieprawdziwymi.
W obecnym czasie mam piętnaście lat i milion pomysłów na przyszłość. Chciałabym mieć niektóre rzeczy tak od pstryknięcia palcem, już teraz. Jak pewnie większość ludzi w moim wieku, dążę do realizacji swoich marzeń, nawet gdyby w przyszłości miał mnie czekać wielki zawód i wszystko w co wierzyłam miałoby się okazać jednym wielkim fiaskiem. Kiedyś mogę sobie nawet powiedzieć, że były czasy w których walczyłam o to by być sobą, a teraz wystarczy mi to co mam, jestem kim jestem. Jednak na razie tonę w swojej błogiej studni nadziei, która jest przywilejem zdrowych i żywych, tych, którzy mają świadomość, że mogą. Mogą jeszcze pozostawić po sobie ślad, dać dowód, że kiedyś byli. Oni, na razie, nie są granatami, które wybuchają i ranią wszystkich wokoło, wszystkich tych którzy wierzą, że jeszcze nie nadeszła ich pora, a jednocześnie mają głęboko zakorzenioną świadomość, że każdy taki granat jest jak tykającą bomba.
Hazel Grace jest o rok starsza ode mnie. Nigdy nie zdobędzie medalu na olimpiadzie, nie wyjdzie na Mount Everest, nie dostanie Nagrody Nobla ani Oscara. Ma za mało czasu. Jednak Hazel dostaje od losu coś cenniejszego, na co wiele innych ludzi czeka przez całe swoje długie życie. Dostaje miłość. I to taką prawdziwą, nie z litości, nie miłość, która jest szczenięca i niedojrzała. On, przystojniak, który grał w kosza zanim kostniakomięsak zniszczył mu nogę, zakochuje się w niej na zabój. Ona w nim też. Mają do wykorzystania jedno życzenie, które spełni fundacja Dżinów. Jadą do Amsterdamu, razem, ale nie tylko po to, by spędzić miłe chwile. Chcą poznać ciąg dalszy "Ciosu udręki" , książki, która kończy się w pół zdania, ale jest zbyt bliska im obojgu, by tak po prostu odłożyć ją na półkę...
"Gwiazd naszych wina" jest nie tyle książką o umieraniu, co o życiu.
Ja wierzę w takie książki, o ile są dobrze napisane i otwierają naszą wewnętrzną skorupę pod którą skrupulatnie ukrywamy całą wrażliwość jaką w sobie nosimy. Ta należy do książek młodzieżowych, a w tym gatunku ambitne pozycje nie zdarzają się bardzo często. Jeśli mogę coś jeszcze dodać, to będę żyła dzisiaj najlepiej jak potrafię. Dla siebie.
Żyj więc najlepiej jak potrafisz, czytelniku.
Polecam.
Główna bohaterka "Gwiazd naszych winy" , Hazel Grace, uważała, że większość książek ludziach chorych na raka jest najzwyczajniejszym kitem. W pewnym sensie zgadzam się z nią, bo większość autorów porywa się na pisanie o raku (i tylko o raku!) jakby stanowił główny element tożsamości chorej osoby, a przy tym utrzymuje książkę w atmosferze heroizmu walki, co daje obraz...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to