-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
"Zawsze szedł wbrew powszechnej opinii ogółu, a zawsze w zgodzie z i7nteresami narodu".
O Władysławie Studnickim chyba nigdy nie słyszałam. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, że Polska mogłaby zostać sojuszniczką III Rzeszy. Dopiero niedawno (pod wpływem lektury "1939. Wojna? Jaka wojna?" Łazarewicza) pomyślałam sobie, że nasze losy po 1. 09. 1939 roku potoczyły się według najgorszego możliwego scenariusza. Jeśli nie "sojusz" z Anglią i Francją, ich wstrętna zdrada, jednoczesny atak ze strony Niemiec i ZSRR, śmierć milionów, zniszczone miasta, zagrabione dzieła sztuki i 45 lat pod radzieckim butem - to co?
Studnicki uważał, że jedyną szansą dla Polski było ułożenie się z Niemcami, na czym również bardzo zależało Hitlerowi. Do pewnego momentu mieliśmy z III Rzeszą dobre stosunki, szczególnie jeszcze za życia Piłsudskiego
Opowieść Zychowicza o Studnickim powstała na kanwie jego pracy magisterskiej. Dla mnie laika wydaje się być rzetelną, choć oczywiście pisaną z sympatią do bohatera. Studnicki był skomplikowaną postacią, której nie można skwitować jednym epitetem. Szalony patriota, ekscentryk, pieniacz, totalnie roztargniony... Ale także genialny wizjoner, który poczynając od układu z Rapallo przewidział losy naszej ojczyzny.
Jako zagorzały rusofob zwrócił się ku Niemcom - uważał, że przy sojuszu niemiecko-rosyjskim sprawa polska zawsze będzie przegrana, dlatego musimy się związać z "lepszym" zaborcą, nowoczesnym i zamożnym, przeciw drugiemu, zacofanemu i mentalnie azjatyckiemu. Uważał, że konflikt z Niemcami jest tylko sporem o część naszego terytorium, natomiast konflikt z Rosją radziecką - o ustrój, wręcz istnienie Polski. Trafnie oceniał irracjonalną polską wiarę w zachodnich sojuszników, szczególnie Francuzów, których (czego ja także nigdy nie rozumiałam) zawsze kochaliśmy bez wzajemności; tymczasem oni lgnęli do Rosjan (co świetnie ostatnio ilustrowalo kuriozalne, służalcze wręcz zachowanie prezydenta Macrona wobec Putina - recenzję piszę w październiku 2022). Studnicki był pewien, że zdradzą nas bez nrugnięcia okiem, jak nieraz w przeszłości.
Przekonywał Niemców, że w ich interesie jest Polska niepodległa i silna, jako bufor między Europą a imperium Romanowych, a później ZSRR. Polakom głosił,
że najcenniejsze i najwartościowsze są dla nas Kresy (w granicach przedrozbiorowych), natomiast z ziem Zachodnich czy Śląska gotów był zrezygnować w imię sojuszu z zachodnim sąsiadem. Jednocześnie odmawiał prawa do własnych państw Ukraińcom, Litwinom i Łotyszom. Jego wymarzona Polska miała być wielonarodowym mocarstwem jak przed rozbiorami.
Bardzo ciekawe spojrzenie na polską historię, dla mnie wręcz rewolucyjne. Kontrowersyjna książka, którą bardzo polecam, bo zmienia punkt widzenia.
Już się cieszę na lekturę innych książek Zychowicza.
"Zawsze szedł wbrew powszechnej opinii ogółu, a zawsze w zgodzie z i7nteresami narodu".
O Władysławie Studnickim chyba nigdy nie słyszałam. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, że Polska mogłaby zostać sojuszniczką III Rzeszy. Dopiero niedawno (pod wpływem lektury "1939. Wojna? Jaka wojna?" Łazarewicza) pomyślałam sobie, że nasze losy po 1. 09. 1939 roku potoczyły się...
"Żydzi" zaczynają się - zaskakująco trafnym - stwierdzeniem autora, że Polacy dzielą się na filosemitów i antysemitów. Ja sama przeszłam długą drogę od nastolatki zafascynowanej kulturą żydowską, płaczącej przy "Miasteczku Bełz" i uczącej się jidysz - do osoby dość krytycznie oceniającej Żydów. Nastawienie zmieniłam oczywiście "dzięki" samym Żydom, których poznałam osobiście (m.in. w pracy).
Zychowicz w swojej książce, która jest kompilacją jego (przeważnie już wcześniej publikowanych w prasie) wywiadów, artykułów i esejów stara się zachować równowagę i pokazać Żydów z różnych stron. Większość śmiałych opinii o narodzie żydowskim wygłaszają sami Żydzi: krytycznie nastawieni do polityki Izraela; przypominający o Żydach kolaborantach, zdrajcach, zwolennikach faszyzmu, sadystycznych kapo z Auschwitz, a nawet walczących w armii Hitlera; oskarżający swoich rodaków o bierność wobec hitlerowców; broniący "papieża Hitlera" Piusa XII; nawróceni na katolicyzm i za to potępiani w Izraelu...
Pojawiają się także inne głosy np. Polki (nota bene fanki niesławnego Grossa) czy Arabów.
Ciekawym wątkiem jest głęboka niechęć Żydów z Izraela wobec Polski i Polaków - nierzadko większa niż wobec sprawców Holokaustu, czyli Niemców. W jednej z rozmów poruszono również temat kuriozalnych wycieczek młodzieży izraelskiej do Auschwitz w asyście uzbrojonych ochroniarzy. O tych wycieczkach obejrzałam jakiś czas temu ciekawy film na YT, nakręcony przez Żyda zresztą - polecam.
Książka zawiera wywiady mniej i bardziej interesujące, wątki zupełnie dla mnie nowe (np. sposób, w jaki przez niemal 20 powojennych lat Izraelczycy traktowali Żydów ocalalych z Holokaustu; istnienie żydowskiej antypolskiej kliki na amerykańskich uniwersytetach; obraz Jezusa w Talmudzie) przeplatają się z dobrze mi znanymi (niewpuszczenie
w 1939 roku przez USA, Kubę i Kanadę statku z żydowskimi uciekinierami). Jedni żydowscy rozmówcy wypowiadają się stereotypowo ("Polacy, Arabowie źli, cały świat zły - Żydzi dobrzy"), inni wręcz przeciwnie (demitologizacja powstania w getcie, w którym zginęło... 16 Niemców). Są tacy, którzy obalają tabu (za co spotyka ich ostracyzm zarówno w Izraelu, jak i w USA), inni klepią stereotypy.
Czego mi zabrakło w "Żydach"
to myśl przewodnia, która by połączyła wszystkie te dość chaotycznie zestawione wypowiedzi. Tym niemniej jest to pozycja niezwykle interesująca. I odważna. Warta przeczytania.
"Żydzi" zaczynają się - zaskakująco trafnym - stwierdzeniem autora, że Polacy dzielą się na filosemitów i antysemitów. Ja sama przeszłam długą drogę od nastolatki zafascynowanej kulturą żydowską, płaczącej przy "Miasteczku Bełz" i uczącej się jidysz - do osoby dość krytycznie oceniającej Żydów. Nastawienie zmieniłam oczywiście "dzięki" samym Żydom, których poznałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Trochę żenada podawać się za autorkę, bo to jest kompilacja wypowiedzi różnych specjalistów od kobiecych finansów, Przetakiewicz tego nie napisała. Za to odejmuję dwie gwiazdki.
A sam poradnik no cóż, dużo oczywistości i wyłożonych łopatologicznie banałów, ale coś tam można dla siebie wyciągnąć. Jak na darmowy pdf, może być...
Trochę żenada podawać się za autorkę, bo to jest kompilacja wypowiedzi różnych specjalistów od kobiecych finansów, Przetakiewicz tego nie napisała. Za to odejmuję dwie gwiazdki.
A sam poradnik no cóż, dużo oczywistości i wyłożonych łopatologicznie banałów, ale coś tam można dla siebie wyciągnąć. Jak na darmowy pdf, może być...
Szkoda czasu. Bardzo nieciekawie napisane wspomnienia z PRL kompletnie nieznanych mi osób. Być może byłyby interesujące dla ich dzieci, ale po co to wydawać drukiem? Niby jestem rówieśniczką i mam podobne przeżycia, ale co mnie obchodzą życiorysy obcej kobiety i obcego faceta? Kompletnie innej książki się spodziewałam
- raczej kompendium uniwersalnych ciekawostek o latach 70, dla nas do powspominania, dla młodzieży do poznania.
Nie byłam w stanie przez to przebrnąć.
Szkoda czasu. Bardzo nieciekawie napisane wspomnienia z PRL kompletnie nieznanych mi osób. Być może byłyby interesujące dla ich dzieci, ale po co to wydawać drukiem? Niby jestem rówieśniczką i mam podobne przeżycia, ale co mnie obchodzą życiorysy obcej kobiety i obcego faceta? Kompletnie innej książki się spodziewałam
- raczej kompendium uniwersalnych ciekawostek o latach...
Rozmowy z ludźmi, których można podciągnąć pod wspólny mianownik "freelancer". Pisarze, graficy, muzycy, fotografowie, projektanci. Młodzi, starsi, znani i tacy, o których nigdy nie słyszałam. Czasem pary (jak reportażyści Cezary Łazarewicz i Ewa Winnicka).
Treść książki zdradza tytul: opowiadają, jak sobie organizują pracę, jak przebiega ich proces twórczy.
Sama pracuję w twórczym wolnym zawodzie - z jednej strony doceniam wolność, jaką mi daje, z drugiej walczę z minusami (prokrastynacja, samotność, problem z oddzieleniem życia prywatnego i zawodowego), więc z zainteresowaniem przeczytałam jak sobie organizują pracę ludzie pióra. Inne rozmowy mniej mnie zaciekawiły, tym bardziej, że autorka prowadzi wywiady dość sztampowo. Mam też wrażenie, że poszła za ciosem po pierwszym (nieznanym mi) tomie wywiadów z osobami bardziej znanymi, dojrzalszymi i z większym dorobkiem.
Rozmowy z ludźmi, których można podciągnąć pod wspólny mianownik "freelancer". Pisarze, graficy, muzycy, fotografowie, projektanci. Młodzi, starsi, znani i tacy, o których nigdy nie słyszałam. Czasem pary (jak reportażyści Cezary Łazarewicz i Ewa Winnicka).
Treść książki zdradza tytul: opowiadają, jak sobie organizują pracę, jak przebiega ich proces twórczy.
Sama pracuję...
Czytałam kilkanaście lat temu bloga Ajki i pamiętam, że go lubiłam - książkę niestety napisała słabiutką.
Nieciekawe pitu pitu o autorce, absolutnie nie jest to poradnik. Irytujące wtręty o wierze i jakimś zaprzyjaźnionym księdzu Krzysztofie - po co, nie mam pojęcia, bo nie na temat. Zdecydowanie można sobie darować.
Czytałam kilkanaście lat temu bloga Ajki i pamiętam, że go lubiłam - książkę niestety napisała słabiutką.
Nieciekawe pitu pitu o autorce, absolutnie nie jest to poradnik. Irytujące wtręty o wierze i jakimś zaprzyjaźnionym księdzu Krzysztofie - po co, nie mam pojęcia, bo nie na temat. Zdecydowanie można sobie darować.
Wielu popularnych blogerów dostaje w pewnym momencie propozycję wydania książki. Niestety, niewielu potrafi ją odrzucić i przyznać, że nie potrafią jej napisać nie powielając 1:1 treści z bloga, że brak im kompetencji i sprawności językowej.
Na bloga Simplicite trafiłam niedawno - książka powstała już 7 lat temu. Na mój odbiór wpłynęła więc wiedza o niekonsekwencji autorki. W międzyczasie bowiem: była (i przestała być) słupem reklamowym, wybudowała i urządziła przy dużym wsparciu sponsorów dom na wsi (w którym mieszkała bardzo krótko, bo rozstała się z wychwalanym w książce narzeczonym), rozkręciła (a potem porzuciła) typowe influencerskie konto na Instagramie. Słowem - dość daleko odeszła od swoich górnolotnych książkowych deklaracji i prezentowania się jako chodzący minimalistyczny ideał.
Blog przejrzałam z zainteresowaniem, acz niewiele z niego wyniosłam, bo o minimalizmie pisało (i pisze) fafdziesiąt innych osób powielając te same mądrości.
Co do książki to - pomijając lanie wody, czyli wspominki autorki o sobie (mało interesujące dla osoby postronnej) - pozostaje zatrważająco mało treści. Plusem jest poprawny język, brak rażących błędów - jak na książkę blogera to naprawdę dużo. Kto czytał kilkanaście lat temu "Sztukę prostoty" Loreau i bloga Ajki nie dowie się jednak absolutnie niczego nowego. Mam też wrażenie, że książki nie widziała na oczy podpisana pod nią redaktorka Znaku.
Zdecydowanie można sobie darować.
Wielu popularnych blogerów dostaje w pewnym momencie propozycję wydania książki. Niestety, niewielu potrafi ją odrzucić i przyznać, że nie potrafią jej napisać nie powielając 1:1 treści z bloga, że brak im kompetencji i sprawności językowej.
Na bloga Simplicite trafiłam niedawno - książka powstała już 7 lat temu. Na mój odbiór wpłynęła więc wiedza o niekonsekwencji...
Zgodzę się z Lemem: to mowa-trawa. Bełkotliwe nic profanujące ukochaną powieść. Bardzo pretensjonalny, rozdmuchany do kilkudziesięciu stron esej.
Zgodzę się z Lemem: to mowa-trawa. Bełkotliwe nic profanujące ukochaną powieść. Bardzo pretensjonalny, rozdmuchany do kilkudziesięciu stron esej.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kolejna po "Przestępstwie" porcja historii z - jak można się domyślić - praktyki adwokackiej samego autora, który jest wziętym niemieckim obrońcą. I znowu jestem zachwycona. Tutułowa wina czasem jest świadoma, czasem bezwiedna, raz ukarana, innym razem uchodzi na sucho. Prostym językiem i oszczędnym stylem von Schirach maluje swoje opowieści. Wstrząsające, brutalne, czasem wręcz makabryczne. Nie komentuje, nie poucza - refleksję zostawia czytelnikowi. Te literackie miniaturki czyta się szybko, łapczywie, ale później ciężko się ich pozbyć z głowy. Pokazują nie tylko złożoność ludzkich losów, ale także zawodność prawa, jego niedoskonałość.
Ten zbiór 15 opowiadań przeczytałam w oryginale.
Kolejna po "Przestępstwie" porcja historii z - jak można się domyślić - praktyki adwokackiej samego autora, który jest wziętym niemieckim obrońcą. I znowu jestem zachwycona. Tutułowa wina czasem jest świadoma, czasem bezwiedna, raz ukarana, innym razem uchodzi na sucho. Prostym językiem i oszczędnym stylem von Schirach maluje swoje opowieści. Wstrząsające, brutalne, czasem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Katarzyna Łoza jest Polką, żoną Ukraińca, od wielu lat mieszkającą we Lwowie. Przewodniczką po tym mieście. Jej bloga znam od dawna, zaglądałam tam, by zanurzyć się w atmosferze Lwowa, poznać jego historyczne zakątki i dowiedzieć się, jak się tam mieszka obecnie. Śledzilam między innymi perypetie autorki związane z szukaniem, a później remontowaniem mieszkania.
Ta książka jednak nie jest o Lwowie, raczej stara się pokazać mniej znaną Polakom twarz Ukrainy, również poza wielkimi miastami.
"Soroczka..." to przyjemnie napisany zbiór osobistych anegdot autorki, która daje czytelnikowi mocno wyidealizowany obraz naszego wschodniego sąsiada. Zręcznie prześlizguje się nad zaszłościami historycznymi, a jeśli o nich wspomina, to z ukraińskiego punktu widzenia. Kontrowersyjne tematy, które Łoza porusza to ukraińskie surogatki i wszechobecna od żłobka po grób korupcja (jeśli chodzi o polityków, to rzecz jasna skorumpowany był Janukowycz, Zełeńskiemu szwajcarskie wille z nieba spadły).
Pierwsza połowa książki to takie właśnie subiektywne ciekawostki o Ukrainie (obyczaje świąteczne, cerkiewne, ślubne, moda, kuchnia itp.), w drugiej autorka zabiera czytelników w podróż po tym kraju, m.in. do Kijowa, na Krym i do Odessy, oprócz typowych opisów okraszanych własnymi wspomnieniami przemycając ciekawostki historyczne.
Jako turystyczny folder dający jaką taką wiedzę o Ukrainie, "Soroczka..." jest godna uwagi, tym bardziej, że wydawca postarał się o atrakcyjną szatę graficzną, z licznymi zdjęciami.
Katarzyna Łoza jest Polką, żoną Ukraińca, od wielu lat mieszkającą we Lwowie. Przewodniczką po tym mieście. Jej bloga znam od dawna, zaglądałam tam, by zanurzyć się w atmosferze Lwowa, poznać jego historyczne zakątki i dowiedzieć się, jak się tam mieszka obecnie. Śledzilam między innymi perypetie autorki związane z szukaniem, a później remontowaniem mieszkania.
Ta książka...
Problemem niemieckich kryminałów w polskim wydaniu są fatalne, toporne tłumaczenia, dlatego jeśli tylko mam możliwość - czytam je w oryginale. Brzmią wtedy mniej naiwnie, tracą ten dziwny infantylizm, który może zniechęcać czytelników przyzwyczajonych do amerykańskiego i skandynawskiego poziomu literatury sensacyjnej.
Ostatnio postanowiłam zapoznać się z kilkoma wcześniej mi nieznanymi niemieckimi autorami kryminałów, jednym z nich jest Andreas Gruber.
"Todesfrist" to pierwsza część (siedmioodcinkowego póki co) cyklu z policjantką Sabine Nemez i ekscentrycznym holenderskim profilerem Maartenem S. Sneijderem. Bohaterowie poznają się podczas polowania na seryjnego mordercę, który w bardzo okrutny sposób zabił trzy kobiety w trzech katedrach: lipskiej, kolońskiej i monachijskiej. Za każdym razem związana z ofiarą osoba dostawała - teoretycznie - szansę uratowania jej życia dzięki odgadnięciu w ciągu 48 godzin dlaczego dokonano porwania (stąd polski tytuł "48"). Chociaż Sneijder jest prawdziwą gwiazdą w swoim fachu, to bystra Sabine znajduje klucz do zagadki. W tej opowieści ważna rolę odgrywa książeczka z 1845 roku z makabrycznymi wierszykami dla dzieci "Struwwelpeter" Heinricha Hoffmanna. Była ona niezwykle popularna nie tylko w krajach niemieckojęzycznych. U nas doczekała się wielu wznowień jako "Staś Straszydło. Złota rószczka". W wierszykach niegrzeczne dzieci spotykają straszne kary niewspółmierne do przewin, np. Juleczkowi, który miał zwyczaj ssać palce, obciął je krawiec wielkimi nożycami ("...Wpada krawiec jak pantera
I do Julka skoczy żywo.
Nożycami w lewo, w prawo
Uciął palec jeden drugi,
Aż krew trysła we dwie strugi").
Jeśli przymkniemy oko na oczywistą bzdurę, jaką jest udział policjantki w śledztwie dotyczacym morderstwa własnej matki, książkę "Todesfrist" czyta się nieźle i mam apetyt na dalsze części. Zdecydowanie Gruber to wyższa liga niż Fitzek.
Problemem niemieckich kryminałów w polskim wydaniu są fatalne, toporne tłumaczenia, dlatego jeśli tylko mam możliwość - czytam je w oryginale. Brzmią wtedy mniej naiwnie, tracą ten dziwny infantylizm, który może zniechęcać czytelników przyzwyczajonych do amerykańskiego i skandynawskiego poziomu literatury sensacyjnej.
Ostatnio postanowiłam zapoznać się z kilkoma wcześniej...
Bleh. Taki sobie leeekki kryminałek, a raczej obyczajówka z niemieckiej prowincji z końmi (na których tle autorka ma hopla) w tle. Nie zmoglam, takie to naiwniutkie i toporne.
Dałam aż dwie gwiazdki, bo (w wersji niemieckiej) jest toto nieźle napisane I szybko się czyta.
Bleh. Taki sobie leeekki kryminałek, a raczej obyczajówka z niemieckiej prowincji z końmi (na których tle autorka ma hopla) w tle. Nie zmoglam, takie to naiwniutkie i toporne.
Dałam aż dwie gwiazdki, bo (w wersji niemieckiej) jest toto nieźle napisane I szybko się czyta.
2022-11-02
W swojej chronologicznie drugiej powieści Andrea Maria Schenkel ponownie sięgnęła po inspirację do historycznych kronik kryminalnych. Tym razem opisuje zbrodnie Johanna Eichhornsa, ktory pod koniec lat trzydziestych zamordował pięć, a zgwałcił ponad dziewięćdziesiąt (sic!) młodych kobiet. Jak wielu innych seryjnych morderców, prowadził podwójne życie: miał porządną pracę na kolei, a także żonę i dwoje dzieci. Co ciekawe, nie jest on w Niemczech zbyt znany - hitlerowcy zadbali, by zbrodnie i egzekucja Eichhornsa nie trafiły na nagłówki, bo był członkiem NSDAP.
Podobnie jak w "Domu na pustkowiu" (Tannöd) Schenkel na motywach prawdziwej historii buduje swoją fikcyjną opowieść o polującym na rowerzystki perwersie. Głos oddaje świadkom, rodzinom ofiar i samemu zbrodniarzowi, cytując jego zeznania. Leitmotivem książki są losy młodziutkiej Kathie, która przyjechała ze wsi szukać szczęścia w Monachium. Nie chciała pracować jako służąca, a bez wykształcenia ani umiejętności nie miała szans na lepszą posadę - wegetowala więc pomieszkując u znajomych i powoli staczała się w prostytucję.
Czyta się szybko, historia wciąga, a zabieg oddania głosu wielu różnym osobom związanym z morderstwami/ofiarami ponownie zdaje egzamin.
W swojej chronologicznie drugiej powieści Andrea Maria Schenkel ponownie sięgnęła po inspirację do historycznych kronik kryminalnych. Tym razem opisuje zbrodnie Johanna Eichhornsa, ktory pod koniec lat trzydziestych zamordował pięć, a zgwałcił ponad dziewięćdziesiąt (sic!) młodych kobiet. Jak wielu innych seryjnych morderców, prowadził podwójne życie: miał porządną pracę na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zdziwiły mnie niskie oceny tej książki i przejrzałam tłumaczenie (pod tytułem "Dom na uboczu"). Moje obawy się potwierdziły, jest tragiczne. To nie znaczy, że jest to wybitny kryminał, bynajmniej. Jednak na tle innych, szczególnie polskich, które są tutaj taaak łaskawie oceniane, wypada wcale nieźle.
"Tannöd" to próba rekonstrukcji brutalnego mordu sześciu osób na zabitej dechami bawarskiej prowincji. Nie emocjonalny rollercoaster z zaskakującym twistem, ale chłodne zestawienie relacji osób mniej lub bardziej powiązanych ze zbrodnią. Są to w większości prości, dość prymitywni ludzie ze wsi i autorka świetnie oddała ich język i sposób myślenia. Duszna atmosfera, patologiczna rodzina z położonego na uboczu gospodarstwa, sąsiedzi, którzy się domyślają, ale "to nie ich sprawa", w tle kazirodztwo i wojna, a zwłaszcza wykorzystywanie robotników przymusowych - to poruszająca historia, którą połknęłam w jeden wieczór. Jak na debiutancką powieść, całkiem nieźle i mam zamiar sięgnąć po któraś z kolejnych książek Schenkel.
Mieszkańcy położonego z dala od innych zabudowań gospodarstwa, Dannerowie (małżeństwo w średnim wieku, ich córka oraz dwójka dzieci: dziewczynka w wieku szkolnym i malutki chlopiec) nie są lubiani we wsi. Dlatego sąsiedzi nie od razu się orientują, że nie widzieli ich od pewnego czasu. Kiedy decydują się sprawdzić, co się stało, odkrywają zwłoki całej rodziny i świeżo zatrudnionej służącej...
Schenkel zainspirowała się autentyczną historią morderstwa sześciu osób z 1922 roku, które również miało miejsce w Bawarii, ale we wsi Hinterkaifeck. Przeniosła akcję w czasy powojenne do fikcyjnego Tannöd, wymyśliła również rozwiązanie zagadki. Zbrodnia z Hinterkaifeck pozostała niewyjaśniona; śledztwo prowadzono jeszcze w latach 50., a ostatnie przesłuchania miały miejsce w roku 1986.
Zdziwiły mnie niskie oceny tej książki i przejrzałam tłumaczenie (pod tytułem "Dom na uboczu"). Moje obawy się potwierdziły, jest tragiczne. To nie znaczy, że jest to wybitny kryminał, bynajmniej. Jednak na tle innych, szczególnie polskich, które są tutaj taaak łaskawie oceniane, wypada wcale nieźle.
"Tannöd" to próba rekonstrukcji brutalnego mordu sześciu osób na zabitej...
"Każdy sięgnąłby po taką miłość. A Ty?", pyta blurb.
A ja zdecydowanie nie. Abstrahując od tego, że obleśne toksyczne romanse nie są miłością, umarłabym ze śmiechu po minucie zalotów zgrzybiałego "Jula".
Ni to romans erotyczny (pretensjonalna prowincjuszka kontra podejrzanie jurny dziadzio) ni reklama Inglota. Meh.
Nie jestem targetem, nie czytuję romansideł. Sięgnęłam z ciekawości (bo trafilam na całkiem fajnego[ już nieaktywnego] bloga autorki) i było to straszne doświadczenie. Przeraża mnie, co jest obecnie wydawane w Polsce, 90 procent to żałosny chłam. Wstydziłam się czytając i za "pisarkę", i za redaktora, i za wydawnictwo. I za blogowe koleżanki autorki, które pisały entuzjastyczne recenzje temu grafomańskiemu badziewiu nawet nie udając, że nie robią tego "po znajomości"....
"Każdy sięgnąłby po taką miłość. A Ty?", pyta blurb.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toA ja zdecydowanie nie. Abstrahując od tego, że obleśne toksyczne romanse nie są miłością, umarłabym ze śmiechu po minucie zalotów zgrzybiałego "Jula".
Ni to romans erotyczny (pretensjonalna prowincjuszka kontra podejrzanie jurny dziadzio) ni reklama Inglota. Meh.
Nie jestem targetem, nie czytuję romansideł. Sięgnęłam...