Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

W koło Macieju. Małecki wciąż przepisuje jedną i tą sama historię. Szkoda czasu.

W koło Macieju. Małecki wciąż przepisuje jedną i tą sama historię. Szkoda czasu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ayelet Gundar-Goshen opowiada historię nieźle prosperującego neurochirurga, który wracając nocą z dyżuru, potrąca pieszego. Ejtan ucieka z miejsca wypadku, zostawiając umierającego człowieka na poboczu. Od tego momentu staraja się żyć tak, jak do tej pory, mierząc się z poczuciem winy. To poczucie winy nie jest jednak wywołane jedynie wspomnieniem tragicznego wydarzenia na drodze.
Nie chcę tutaj rozwodzić się nad rozterkami moralnymi bohatera, mogę jednak śmiało powiedzieć, że pisarka niezwykle skrupulatnie przyjrzała się wszystkim demonom, jakie ścigają targanego rozterkami lekarza. Świat rodziny Ejtana, jego rodziny powoli eroduje, kruszy się i każdy z bohaterów przeczuwa nadchodzący kataklizm, jednocześnie starając się zbudować odpowiednio silną fasadę, by ową katastrofę odsunąć w czasie. To, czym szczególnie ujęła mnie autorka, to wyważona emocjonalnie, ubrana w proste słowa narracja, gdzie uczucia targające bohaterami budują gęstą, mroczną atmosferę, ale nie dominują nad przekazem. Rzecz nieczęsto spotykana w prozie psychologicznej.
Dla mnie „Budząc lwy” jest nade wszystko książką o współczesnym Izraelu. O kraju, w którym wielu mieszkańców żyje swoim życiem, nie zwracając uwagi na narastające problemy społeczne. Jednocześnie wielu z żyje z etykietką ‘darmozjadów’ gdyż nie pasują do wizerunku wzorcowego Izraelczyka, pochodzą z mieszanych małżeństw lub, co gorsza, ośmielili się nielegalnie osiedlić w Ziemi Obiecanej. Właśnie kwestii uchodźców, ich sytuacji materialnej, ich posiniaczonej psychice i okaleczonym ciałom Ayelet Gundar-Goshen poświęciła sporą część swojej powieści.
O tym, jak historyczna sinusoida funkcjonuje w dzisiejszym Izraelu i o tym, że nic nigdy nie jest czarno – białe. O tym, że niewiedza prowadzi do krzywdy a z kłamstw można zbudować całkiem solidną piramidę. Bardzo dobra rzecz. Szczerze polecam.

Ayelet Gundar-Goshen opowiada historię nieźle prosperującego neurochirurga, który wracając nocą z dyżuru, potrąca pieszego. Ejtan ucieka z miejsca wypadku, zostawiając umierającego człowieka na poboczu. Od tego momentu staraja się żyć tak, jak do tej pory, mierząc się z poczuciem winy. To poczucie winy nie jest jednak wywołane jedynie wspomnieniem tragicznego wydarzenia na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura książki Marcina Wilka wywołała masę sprzecznych uczuć. Temat niezwykle dla mnie pociągający, zapowiedzi wydawcy obiecujące, język opowieści potoczysty, bez zbędnych ozdobników i uproszczeń. Mam jednak wrażenie, że o ostatnim przedwojennym lecie za wiele tu nie napisano. Autor zaprezentował wspomnienia kilkorga małoletnich wówczas bohaterów, zajrzał do ówczesnej prasy oraz przytoczył fragmenty dzienników i listów, między innymi Marii Dąbrowskiej i Jarosława Iwaszkiewicza. Napomknął również o otwartej w maju 1939 roku Wystawie Światowej w Nowym Jorku. Jednak lata jest tu bardzo mało. Anonse reklamowe z IKCa nie nakreślą przecież czytelnikowi obrazu tych kilku ostatnich miesięcy przed wojenną zawieruchą. Struktura książki, w której rozdziały zakończono wycinkami prasowymi nie sprzyjała lekturze i potęgowała wrażenie chaosu. Fragmenty poświęcone Gombrowiczowi czy wyżej wspomnianej Wystawie Światowej nie komponują się w spójną całość ze rozdziałami skoncentrowanymi na przeżyciach młodych bohaterów. Narracja momentami przypomina tę, znaną w książek Małgorzaty Rejmer a to, niestety, nie dodaje powagi książce z założenia reporterskiej.
Zwracam jednak uwagę na istotny walor „Pokoju z widokiem”. Autorowi udało się z pomocą przytoczonej bibliografii, umiejętnie zaprezentować panoramę dziejów społecznych w Polsce lat dwudziestych i trzydziestych. W dziecięcych wspomnieniach ujawniają się sąsiedzkie niepokoje, niepewność jutra, narastając antysemityzm, ogromne dysproporcje między regionami naszego kraju. Za ten portret Polski A i B Marcinowi Wilkowi należą się podziękowania.
To nie jest zła książka. Jednak osobom posiadającym już określoną wiedzę w tym temacie lub/oraz ceniącym reportaż w bardziej klasycznym i uporządkowanym stylu, „Pokój z widokiem" może nie przypaść do gustu.

Lektura książki Marcina Wilka wywołała masę sprzecznych uczuć. Temat niezwykle dla mnie pociągający, zapowiedzi wydawcy obiecujące, język opowieści potoczysty, bez zbędnych ozdobników i uproszczeń. Mam jednak wrażenie, że o ostatnim przedwojennym lecie za wiele tu nie napisano. Autor zaprezentował wspomnienia kilkorga małoletnich wówczas bohaterów, zajrzał do ówczesnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Anny Tomiak to idealna książka na wakacyjne leniuchowanie. Opowieść o niewielkiej miejscowości na Półwyspie Helskim, stworzonej w latach dwudziestych by przyciągać pięknych, sławnych i bogatych, zapewni czytelnikowi kilka przyjemnych chwil, a jednocześnie wzbogaci jego wiedzę o kilka faktów z bałtyckiej historii.
Autorka, od zawsze związana z Juratą, z nostalgią, ale i rozwagą prezentuje nam historię uzdrowiska, które zrodziło się z miłości do morza i pięknego nadmorskiego krajobrazu. Od lat dwudziestych, kiedy to zdecydowano o charakterystycznej zabudowie Juraty ( z poszanowaniem dla panujących tam warunków przyrodniczych), aż po czasy współczesne, gdy architekci płaczą, projektując kolejne koszmarki, Tomiak stara się uchwycić ‘elitarność’ tego niezwykłego miejsca. Na przestrzeni minionych kilkudziesięciu lat – od oryginalnego przedwojennego pomysłu, poprzez peerelowski Fundusz Wczasów Pracowniczych aż po funkcjonujący dziś, nowobogacki Hotel Bryza - autorka swoje rozważania przedstawiła w ścisłym powiązaniu z zachodzącymi w Polsce zmianami społecznymi, politycznym i kulturalnymi, co niewątpliwie dodaje publikacji powagi. Czytelnik ma również okazję zapoznać się z historią prezydenckiej rezydencji na Helu i pospacerować po helskich lasach.
Do słabych stron zaliczam jednak nagromadzenie wspominek, opowiastek i plotek z życia elit kulturalnych kraju. Trudno byłoby skonstruować opowieść o Juracie bez tych relacji, jednak nie zachowano, moim zdaniem, równowagi między wspomnieniami szarego człowieka, a wspomnieniami celebrytów. Drugim, nieco irytującym punktem były utyskiwania autorki na swoistą swawolę architektoniczną, którą można obserwować od początku lat dziewięćdziesiątych. Utyskiwania męczące, ponieważ prawo nie reguluje kwestii estetycznych więc nie można niestety narzucić właścicielom parceli tego, co wolno im budować, a co nie. Przykre, ale prawdziwe.
W ogólnym rozrachunku lektura przyjemna, niezobowiązująca i słoneczna. Entuzjastom wypoczynku posezonowego w Juracie polecam. Z tym większą radością wypijecie herbatę w Kossakówce i pospacerujecie od małego do dużego morza.

Książka Anny Tomiak to idealna książka na wakacyjne leniuchowanie. Opowieść o niewielkiej miejscowości na Półwyspie Helskim, stworzonej w latach dwudziestych by przyciągać pięknych, sławnych i bogatych, zapewni czytelnikowi kilka przyjemnych chwil, a jednocześnie wzbogaci jego wiedzę o kilka faktów z bałtyckiej historii.
Autorka, od zawsze związana z Juratą, z nostalgią,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewielkie wydawnictwo Kwiaty Orientu częstuje czytelników pyszną literaturą już od kilku lat. W tym roku zdecydowali się wydać opowiadania nagradzanej chińskiej autorki Chi Zijian. Pisarka pochodzi z północnej prowincji Heilongjiang, zróżnicowanej topograficznie krainy, gdzie ciepłe lato bywa krótkie, a zima sroga i bardzo długa. Wspominam o tym, gdyż polskiemu czytelnikowi Chiny najczęściej kojarzą się zazwyczaj duszną i upalną atmosferą prozy Mo Yana, a Chi Zijian serwuje nam literaturę zupełnie inną, chłodną, podporządkowaną cyklowi pór roku i trudnemu do uchwycenia pięknu pogranicza rosyjsko – chińskiego.
Muszę pochwalić wydawnictwo i tłumaczkę za liczne i cenne przypisy, które pomogą niezaznajomionemu czytelnikowi oswoić się z tradycjami, obecnymi w chińskiej kulturze. Są cennym dodatkiem do lektury. „Łkające ryby i inne opowiadania” prezentuje całą gamę małych, pięknych historii z życia mieszkańców wsi prowincji Heilongjiang. Autorce w niezwykle czuły sposób udało się sportretować trudną codzienność wiejskiej społeczności. Wydawać by się mogło, że problemy tych ludzi będą nam obce. Nic bardziej mylnego. Czyż kwestia niedopasowania i ostracyzmu społecznego („Zbieracze jagód”, „Ości”) lub batalie z bezlitosnym systemem opieki zdrowotnej, walka o uczucie w obliczu nieuniknionego („Ukochane ziemniaki”), nie są nam bliskie? Chi Zijian pokazuje te kwestie w mikroperspektywie, nie poprawia, nie dodaje emocjonalnego kolorytu. W opowiadaniu „Miesiąc mgieł” przedstawia historie chłopca, który na skutek nieszczęśliwego wypadku, częściowo traci sprawność intelektualną. Na kilku stronach w subtelny, czuły sposób kreśli portret posklejanej rodziny, w której każdy na swój sposób mierzy się z innością syna i brata. To chyba najbardziej urzekające opowiadanie w całym zbiorze.
Wszystkie te małe cuda, zanurzone są w chińskiej tradycji i wszystkie namalowano pięknym, onirycznym językiem, oddającym w pełni urok górskich przełęczy, szelest spadających liści i skrzenie się szronu na zaoranych polach. Wysmakowana, delikatna i oniryczna proza, której warto posmakować. Jedna z moich książek roku.

Niewielkie wydawnictwo Kwiaty Orientu częstuje czytelników pyszną literaturą już od kilku lat. W tym roku zdecydowali się wydać opowiadania nagradzanej chińskiej autorki Chi Zijian. Pisarka pochodzi z północnej prowincji Heilongjiang, zróżnicowanej topograficznie krainy, gdzie ciepłe lato bywa krótkie, a zima sroga i bardzo długa. Wspominam o tym, gdyż polskiemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytelniczy powrót do znanej powieści Milana Kundery okazał się być niejako problematyczny. Inaczej spogląda się na bohaterów mając lat naście, a inaczej będąc bogatszym o doświadczenia przeszło dwudziestu lat. Kwestie, które niegdyś wprawiały w zadumę czy zakłopotanie, teraz wywołują znużenie, miejscami wręcz zażenowanie.

Przypatrując się bohaterom z dzisiejszej perspektywy dostrzegam w nich coraz więcej przywar, irytujących szczegółów. Trudno patrzeć nań z dystansem. Niegdyś z empatią przyglądałam się kolejom losy Teresy. Teraz, widząc w niej ofiarę nieporadności i nieprzystosowania matki, widzę głównie nieświadomą manipulantkę. A może świadomą... Tomasz - mężczyzna pozbawiony zahamowana, egocentryk, samozwańczy filozof, który chcąc przekuć własną marność w coś istotnego, realizuje się w seksualnym ujarzmianiu kolejnych partnerek. Franz, z kolei jawi się jako ofiara pogubionego Zachodu, gdzie krytyczne myślenie przynależne akademikom powoli zastępowane jest irracjonalną chęcią do natychmiastowej naprawy psującego się świata. Jest i Sabina – chyba jedyna postać, z którą wciąż jest mi nieco po drodze. Zawsze w drodze, byle dalej od Czech i przeszłości, ale wciąż z dozą realizmu wobec szaleństw rzeczywistości.

‘Nieznośna lekkość bytu’ to kopalnia niewygodnych pytań, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Bo czy życiem może rządzić przypadek? Czy dopisywanie głębokich treści filozoficznych do każdego aspektu naszego życia ma sens w pędzącej codzienności? Czy rozkładanie rzeczywistości na atomy i kwarki czyni nasz los pełniejszym? Czy ta zła lekkość naszego bytu może nas w końcu zmiażdżyć swoim ciężarem? Czy istnieje sztywna granica między fizycznością związku dwojga ludzi a jego stroną emocjonalną? I na koniec kwestia zdrady – zdrady bliskich, zdrady swojego kraju, zdrady samego siebie. Czy zdrada zawsze musi być jedną z opcji do wyboru?

Najciekawsza strona tej wciąż intrygującej powieści pozostają dla mnie spostrzeżenia Kundery dotyczące życia emigracyjnego. O tym, jak głębokie antagonizmy dzielą tych, pozostających w granicach swojej ojczyzny i tych, którzy swój kraj postanowili opuścić. O tym, jak mało zrozumienia wobec drugiej strony panuje w obu grupach i jak skrajnie odmienne postawy może rodzić niechęć do ‘dyktatury kiczu’.

Kundera oddał w swej powieści trudność, jaką sprawia człowiekowi doświadczenie wolności. Dla Teresy szwajcarska wolność okazała się być więzieniem o transparentnych ścianach. Więzieniem, w którym zamieszkało wielu jej rodaków i w którym prześcigano się w emisji kolejnych bezsensownych inicjatyw uwypuklających kompletny brak zrozumienia dla sytuacji za żelazną kurtyną. Świat zachodni i świat sowiecki okazały się być w gruncie rzeczy dwiema stronami tej samej monety, monety coraz bardziej zaśniedziałej.

‘Nieznośna lekkość bytu’ skłania do refleksji na wielu płaszczyznach choć czytając książkę w mniej zaawansowanym wieku, czytelnik prędzej da się uwieść ( być może omamić) urodzie rozważań Kundery.

Czytelniczy powrót do znanej powieści Milana Kundery okazał się być niejako problematyczny. Inaczej spogląda się na bohaterów mając lat naście, a inaczej będąc bogatszym o doświadczenia przeszło dwudziestu lat. Kwestie, które niegdyś wprawiały w zadumę czy zakłopotanie, teraz wywołują znużenie, miejscami wręcz zażenowanie.

Przypatrując się bohaterom z dzisiejszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kaspar Joachim Utz – wywodzący się z majętnej rodziny niemiecki Żyd, zamieszkały w Pradze. Wcześnie osierocony przez ojca, którego zabrała Wielka Wojna, Utz poświęcił życie swej największej pasji – miśnieńskiej porcelanie. Utza poznajemy w chwili, gdy rozpoczynają się jego własne uroczystości pogrzebowe. Oczywiście, starannie zaplanowane i z góry opłacone. Chatwin z gracją przedstawia czytelnikowi wybrane elementy z życia Utza, jednak nigdy nie odkrywa całej prawdy.

Kaspara można uznać za postać nieco problematyczną. W toku powieści czytamy o wielu moralnie dyskusyjnych posunięciach Utza – pomoc okupantowi przy dostępie do prywatnych kolekcji sztuki, instrumentalne traktowanie swojej pomoc pomocy domowej. Jednocześnie trudno nie unieść brwi w wyrazie podziwu dla jegopasji: przez niemal całe życie chroni swoją bezcenną kolekcję porcelany, najpierw przed wojenną zawieruchą, potem przed zachłannością komunistycznego reżimu. Pasja, z jaką dba o porcelanowe precjoza może błędnie sugerować, że „Utz” jest powieścią o snobistycznych fanaberiach starzejącego się człowieka. Chatwin stawia czytelnikowi wiele pytań, jednak na żadne do końca nie odpowiada, szkicuje jedynie potencjalne rozwiązania, które i tak prowadzą nas w ślepy zaułek.

To książka o sile namiętności, o istocie piękna, o odchodzącym – czy może już nieistniejącym świecie, w którym kanony piękna nie sprowadzały się jedynie do fasadowej fizyczności. Chatwin pochyla się również nad procesem historycznym i jego złożonością. Biografia Utza przypomina losy Josepha Rotha czy Paula Celana, twórców uwikłanych w historię, których ta historia powoli konsumowała. Smaku lekturze dodają również wątki praskie – fascynacją alchemią i oraz przemykająca w cieniu postać golema.

„Utz” jest misterną mistyfikacją, która urzeka i motywuje do dyskusji na wielu poziomach. Chatwin po raz kolejny udowadnia, iż konstruuje odważne i erudycyjne historie, w których można się rozsmakować. Wspaniała rzecz.

Kaspar Joachim Utz – wywodzący się z majętnej rodziny niemiecki Żyd, zamieszkały w Pradze. Wcześnie osierocony przez ojca, którego zabrała Wielka Wojna, Utz poświęcił życie swej największej pasji – miśnieńskiej porcelanie. Utza poznajemy w chwili, gdy rozpoczynają się jego własne uroczystości pogrzebowe. Oczywiście, starannie zaplanowane i z góry opłacone. Chatwin z gracją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię skręcać na wschód. W pewnym momencie mojego życia dokonał się skręt na zachód, choć to bardziej za głosem serca aniżeli rozumu. Teraz jednak z tej zachodniej perspektywy najchętniej patrzę w kierunku wschodnim. Bo tam jest jakoś inaczej, bardziej tajemniczo. I ciągnie mnie tam, po prostu. A z Andrzejem Stasiuka to ja – idąc za jego słowami – „jak skręcę na wschód, to właściwie aż do Kamczatki mogę jechać”.

Stasiuka nie czyta się dla frapującej narracji, nagłych zwrotów akcji, emocjonalnych huśtawek i głębokich myśli. Stasiuka czyta się dla czytelniczej satysfakcji i czystej przyjemności z lektury. Po to by poczuć się jak autostopowicz, któremu trafił się życzliwy i inteligentny kierowca. Ta książka to specyficzna elegia dla motoryzacji, przekładni, opon i wałów koronowych. To hołd dla przesuwającego się za szybą wiekowego osiołka krajobrazu i płynącej sobie mimochodem rzeczywistości. „Osiołkiem” to kokieteryjna książka, podszczypująca czytelnika chwytami literackimi i podgryzająca naszą narodową mentalność. Jak mówi do narratora jego rozmówca, Losza „nie posiadacie horyzontów. Polska wam wszystko zasłania. Przejebane macie z racji ograniczoności waszej […]” No i w sumie ma rację Losza bo nas „[…] nic nie obchodzi poza tym, żebyśmy zdrowi byli”. Stasiuk prowokuje czytelnika, gra z nim w przepychanki, puszcza oko i pruje dalej na wschód. „Osiołkiem” traktuje o rytuale, jakim jest podróż, o niepewności, jaka towarzyszy każdej wyprawie, o trudach, które są nieodłączną częścią każdej przygody, o nudzie pejzażu, ale i o wielkiej pasji zmierzania przed siebie.
Stasiuk to nie jest pisarz skrojony pod wymogi nowoczesnego rynku wydawniczego. I zapewne dlatego tak wysoko go cenię.

Lubię skręcać na wschód. W pewnym momencie mojego życia dokonał się skręt na zachód, choć to bardziej za głosem serca aniżeli rozumu. Teraz jednak z tej zachodniej perspektywy najchętniej patrzę w kierunku wschodnim. Bo tam jest jakoś inaczej, bardziej tajemniczo. I ciągnie mnie tam, po prostu. A z Andrzejem Stasiuka to ja – idąc za jego słowami – „jak skręcę na wschód, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sergiusz Piasecki – człowiek z niebanalnym życiorysem, przemytnik, szpieg, patriota. Napisał swoją powieść w przeciągu kilku tygodni, gdy odbywał karę pozbawienia wolności w słynnym więzieniu na Świętym Krzyżu. Odkryty przez Melchiora Wańkowicza, działając w Związku Walki Zbrojnej zaplanował wykonanie wyroku na Czesławie Ancerewiczu, redaktorze gadzinówki, „Gońca Codziennego”. Ocalił życie Józefa Mackiewicza. Skonfliktowany z Czesławem Miłoszem, zmarł samotny i schorowany w Wielkiej Brytanii.
„Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” w dużej mierze bazuje na wątkach z biografii Piaseckiego i może uchodzić za powieść awanturniczą. Wszak życie przemytników z polsko – sowieckiego pogranicza pełne jest niebezpieczeństw, wyzwań, kobiet i alkoholu. W toku lektury śledzimy losy Władka, młodego chłopaka, który dopiero zaczyna swoją karierę w kontrabandzie. Ewolucja bohatera przebiega stopniowa, aczkolwiek nie pozostawia swojej ‘ofiary’ bez uszczerbku. Władkowi przyjdzie zmierzyć się z każdym trudnym aspektem życia, na jakie się pokusił. Piasecki zachwycająco oddał atmosferę przemytniczego światka, którym żądzą twarde zasady, ale zaufanie i uczciwość zawsze będą ponad wszystko. Talent pisarski Piaseckiego pozwala czytelnikowi podążać nocami za bandą przez leśne ostępy, brać udział w potyczkach z pogranicznikami i smakować wypijaną szklankami wódkę. Trudno pominąć również język, jakim posługuje się autor. Przeplatają się w powieści polski z białoruskim, prostacki z poetyckim. Ten ostatni szczególnie pięknie prezentuje się w krótkich relacjach z tras przemytniczych.
Ta powieść to kawał historii. Dziś nie wywoła już takiego wrażenia, jak w latach trzydziestych. Dzisiaj, świat tamtego ogranicza jest jedynie odległym wspomnieniem, coraz częściej wymykającym się naszej pamięci. Czasem po prostu warto do niego wrócić by nieco inaczej spojrzeć w niebo, na którym jaśnieje Wielka Niedźwiedzica.

Sergiusz Piasecki – człowiek z niebanalnym życiorysem, przemytnik, szpieg, patriota. Napisał swoją powieść w przeciągu kilku tygodni, gdy odbywał karę pozbawienia wolności w słynnym więzieniu na Świętym Krzyżu. Odkryty przez Melchiora Wańkowicza, działając w Związku Walki Zbrojnej zaplanował wykonanie wyroku na Czesławie Ancerewiczu, redaktorze gadzinówki, „Gońca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spoglądając na intrygującą okładkę tej niepozornej książki, nie spodziewałam się, że zawiera ona jednakowoż intrygującą treść. Dawid Szkoła, młody wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego, tym razem udaje się w wielowymiarową podróż po dawnej Galicji. Przekracza granicę polsko – ukraińską, wędruje po Tarnopolu, Stanisławowie, Zaleszczykach. Wskrzesza pamięć o esencji galicyjskości, o tym zapomnianym europejskim kotle kulturowym, który mniej i bardziej harmonijnie egzystował na dawnych Kresach, niezależnie od organów aktualnie sprawujących nad Galicją władzę.

Te krótkie eseje, prywatne zapiski, mikroreportaże malują barwny portret wspólnej historii wielu narodów, religii, światopoglądów. Przywołują wybitne postaci świata literatury, których mentalność została ukształtowana właśnie tam, na Podolu i Wołyniu. Bohaterowie Szkoły wpadając w tryby historii, zmuszeni zostali by skonfrontować swoje ideały z coraz bardziej brunatniejącą rzeczywistością. Tak naprawdę autor napisał książkę o odcieniach Zagłady. Bo jak inaczej nazwać zmierzch mikroświata, który istniał gdzieś na rubieżach Europy? Istniał, wszakże w oderwaniu od intryg politycznych i w cieniu niechybnego upadku dynastii habsburskiej, tamta Atlantyda trwała przez lata.
Joseph Roth, o którym pisze Szkoła w wyniku zawirowań początków dwudziestego stulecia doznał kilku osobistych tragedii i popadł w alkoholowy obłęd. Czym, jeśli nie Zagładą były pogromy na rdzennych mieszkańcach Afryki i Karaibów, które oglądał Joseph Conrad i które brutalnie sportretował w swojej twórczości? Paul Celan, urodzony i wychowany w Czerniowcach, w wyniku hitlerowskiej napaści, stracił całą rodzinę i sam trafił do obozu pracy, który cudem przetrwał by wiele lat później zakończyć swój żywot, skacząc z paryskiego mostu. I najwybitniejszy polski eseista, Jerzy Stempowski – wychowany na Podolu, zagorzały zwolennik harmonii między narodami, wymiany myśli i idei, przeciwnik wszelkich objawów ksenofobii. Widział zagładę galicyjskiego świata, patrząc na kolejne manewry polityków wymierzone w mniejszości narodowe na Ukrainie i skonstruowane tak, by wciąż szerzyć myśl o wyższości polskiej racji stanu nad jakąkolwiek inną. Zmuszony wraz ze Stanisławem Vincenzem by uciekać, patrzył z oddali na dogorywający świat dawnej Galicji, który nie miał szansy przetrwać tej ostatniej katastrofy.

„Galicyjskie żywoty” to niezwykle wywarzona książka, zawierająca wiele celnych spostrzeżeń i analogii, nad którymi warto pochylić głowę. W bardziej osobistych fragmentach nieco swawolna. Ale spójna i opatrzona wspaniałą bibliografią, z której warto wynotować takie tytuły jak „W dolinie Dniestru” Stempowskiego czy „Marsz Radetzky’ego” Rotha. Ale przede wszystkim książka z respektem traktująca zarówno bohaterów, jak i czytelnika. Wszystkich zainteresowanych historią społeczną oraz historią literatury odsyłam do lektury. Bardzo warto.

Spoglądając na intrygującą okładkę tej niepozornej książki, nie spodziewałam się, że zawiera ona jednakowoż intrygującą treść. Dawid Szkoła, młody wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego, tym razem udaje się w wielowymiarową podróż po dawnej Galicji. Przekracza granicę polsko – ukraińską, wędruje po Tarnopolu, Stanisławowie, Zaleszczykach. Wskrzesza pamięć o esencji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W ramach przygotowań do podróży czytam o Chinach mniej popularnych. Tych, których fotografie nie zdobią okładek błyszczących przewodników i tych, których mieszkańcy nie są Chińczykami Han. Tym razem wraz z brytyjskim reporterem i długoletnim korespondentem w Chinach Robem Giffordem udałam się w długą podróż od szanghajskiego megalopolis aż po granicę chińsko – kazachską. Przez równinę Guanzhong i pustynię Gobi aż po Góry Tienszan.

Gifford zabiera czytelnika na długą wyprawę drogą 312, będącą chińskim odpowiednikiem amerykańskiej Route 66. Autor podczas swojej drogiej zbiera powoli fragmenty układanki by zaprezentować czytelnikowi obraz współczesnych Chin. Rozmowy z kierowcami, zwierzenia mieszkańców miast i miasteczek, szepty ukrytych przed opinią publiczną chorych tworzą fascynującą mozaikę, jaką niewątpliwie jest Państwo Środka. „Chińska droga” to opowieść o niełatwych losach dumnego narodu, na który składa się wiele mniejszości etnicznych, uwikłanych w wielką historię Ludzi Oceanu czyli nas. Czytelnik znajdzie tutaj opowieści dotyczące polityki jednego dziecka, rozwoju gospodarczego i pojmowania komunizmu, relacje tybetańskie oraz gawędy z pustyni Gobi

Dużym atutem książki jest obiektywna postawa Gifforda, który pomimo prezentowanych osobistych przekonań patrzy na Chińczyków w perspektywy, nie ocenia i nawet kwestie powszechnie uważane za kontrowersyjne porusza taktowanie, nie szczędząc krytycznych uwag wobec żadnej ze stron.
Wspaniała lektura, od której nie sposób się oderwać.

Dla pasjonatów podróży, dla ciekawych świata, dla czytelników, którzy nie dają się łatwo zmanipulować komunikatom prasowym.

W ramach przygotowań do podróży czytam o Chinach mniej popularnych. Tych, których fotografie nie zdobią okładek błyszczących przewodników i tych, których mieszkańcy nie są Chińczykami Han. Tym razem wraz z brytyjskim reporterem i długoletnim korespondentem w Chinach Robem Giffordem udałam się w długą podróż od szanghajskiego megalopolis aż po granicę chińsko – kazachską....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Erna Rosenstein była artystką wszechstronną. Parała się malarstwem, scenopisarstwem i poezją. Reprezentowała szkołę surrealizmu, co łatwo zaobserwować przy lekturze jej "Bajek". Gdybym miała scharakteryzować tą książkę jednym słowem, użyłabym określenia "dziwna". Bo bajki w niej zawarte pełne są smutku, samotności, szarości i katastrofy. Ale w przeciwieństwie do tysięcy znanych nam opowieści tutaj nagrodą nie jest ani bogactwo ani szczęście. Tutaj bohaterowie uczą się pokory a spokój ducha jest wartością najwyższą. Bezdyskusyjnie wszystkie zawarte w tomie opowieści przepełnione są głęboką mądrością. Jednak byłabym ostrożna gdy przychodzi do głośnego czytania z dzieckiem. "Bajki" Erny Rosenstein są bowiem przygnębiające, do tego stopnia, że sama odkładałam kilkukrotnie książkę. To piękna, oniryczna proza, myślę jednak, że stosowniejsza dla starszych, dojrzalszych emocjonalnie dzieci, które jednocześnie posiadają podstawową wiedzę historyczną. Znając bowiem historię życia Rosenstein łatwiej będzie odpowiedzieć na pytania, które z całą pewnością padną z ust dziecka. Dopełnieniem tomu są piękne ilustracje Karola Banacha.

Erna Rosenstein była artystką wszechstronną. Parała się malarstwem, scenopisarstwem i poezją. Reprezentowała szkołę surrealizmu, co łatwo zaobserwować przy lekturze jej "Bajek". Gdybym miała scharakteryzować tą książkę jednym słowem, użyłabym określenia "dziwna". Bo bajki w niej zawarte pełne są smutku, samotności, szarości i katastrofy. Ale w przeciwieństwie do tysięcy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk Ewelina Karpacz-Oboładze, Angelika Kuźniak
Ocena 6,3
Czarny Anioł. ... Ewelina Karpacz-Obo...

Na półkach:

Na wstępie zaznaczam, że mój stosunek do Ewy Demarczyk oraz jej twórczości był i jest zupełnie obojętny. Zaznaczam to ponieważ z tego, co chcę przekazać może wynikać, iż bardzo nie lubię albo jej albo albo poezji śpiewanej w jej wykonaniu. Po prostu nigdy nie gościła wśród ukochanych płyt winylowych rodziców choć jej "Piosenki Zygmunta Koniecznego" czerniły się wśród rodzinnej kolekcji. Książka Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz - Oboładze jest opowieścią o Ewie Demarczyk, o jej artystycznych wyborach ale tę opowieść snują jej dawni koledzy i przyjaciele. Komentarza Demarczyk zabrakło.

To bardzo sprawnie skonstruowany reportaż - wielu bliskich artystce wspominało lata sześćdziesiąte, Piwnicę pod Baranami, pierwszy festiwal w Opolu, zagraniczne wojaże. Ze względu na ilość cytatów, odnośników i dopowiedzeń książka niestety w znacznej części składa się z przypisów, co czasem męczy. Nie jest to jednak zarzut - po prostu autorki rzetelnie podeszły do materiału źródłowego. Czarny Anioł to lektura na jeden wieczór - szybko przeczytałam ale trochę czasu zajęło mi przeanalizowanie tego, co przeczytałam. Jedno było pewne - główną bohaterkę znielubiłam. Przynajmniej tymczasowo.

Doszłam do wniosku, że mój obraz kabaretowego Krakowa był mocno wyidealizowany - po prostu niepomnam Kazikowych "Artystów". Piją, palą i swawolą. A w tym wszystkim Ewa Demarczyk - histeryczka o rozbuchanym ego. Nie twierdzę, że taki jest stan faktyczny ale taki jest mój wniosek po lekturze. Perfekcjonistka o niemożliwych do spełnienia wymaganiach, krzykaczka wierząca w moc wahadełek, istota przekonana o swojej ponadprzeciętnej wartości, beznadziejny manager a obecnie osoba ubezwłasnowolniona. Mam świadomość, że to bardzo mocne i przykre słowa ale czytając wypowiedzi dawnych kolegów i współpracowników Ewy Demarczyk, takie właśnie myśli nadciągają do głowy. Tym lepiej byłoby dla artystki by przerwała tę ciszę i przynajmniej poinformowała bliskich, że żyje i ma się dobrze. A już całkiem dobrze by takie ogłoszenie wyszło z jej ust a nie jej partnera /przyjaciela /ciemiężyciela (niepotrzebne skreślić) Pawła Rynkiewicza.

Mam nadzieję, że swoimi słowami nie uraziłam pasjonatów twórczości Ewy Demarczyk. Troszkę poszperałam w Internecie, wyszukałam archiwalne artykuły i myślę, że to dobrze, że ta książka powstała. Być może skłoni pieśniarkę do choćby krótkiej publicznej wypowiedzi. Wielu jest mocno zaniepokojonych jej zniknięciem i z całą pewnością wielu czeka na jej powrót. Nie wiem czy w grę wchodziłby recital ze względu na warunki głosowe ale zwykłe "Pozdrawiam" na pewno nie zaszkodzi.

Na wstępie zaznaczam, że mój stosunek do Ewy Demarczyk oraz jej twórczości był i jest zupełnie obojętny. Zaznaczam to ponieważ z tego, co chcę przekazać może wynikać, iż bardzo nie lubię albo jej albo albo poezji śpiewanej w jej wykonaniu. Po prostu nigdy nie gościła wśród ukochanych płyt winylowych rodziców choć jej "Piosenki Zygmunta Koniecznego" czerniły się wśród...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Mariusza Urbanka to bardzo przystępnie skonstruowana historia matematyków skupionych wokół kawiarni Szkockiej, we Lwowie. Jest to rekonstrukcja ich losów w porządku chronologicznym. I pomimo, że ich dzieje mogłyby spokojnie stanowić podstawę scenariusza filmowego, to zabrakło mi jednak akcentu naukowego. Gdyby autor więcej uwagi poświęcił dokonaniom matematycznym, "Genialni" naprawdę byliby genialni.
Jednak o ile ciekawej śledziłoby się losy tych fascynujących ludzi poznając ich badania. To moje jedyne zastrzeżenie do książki Urbanka. Czyta się bardzo sprawnie, język jest przystępny, okraszony poczuciem humoru, nie brakuje wspomnień członków rodzin słynnych matematyków.

Po lekturze wciąż rozmyślam o kawiarni Szkockiej, o nierozwiązanych problemach logicznych i o spuściźnie, którą pozostawili po sobie Banach, Mazur, Auerbach, Orlicz, Steinhaus i inni. Czy dzisiaj istnieją jeszcze tacy naukowcy? Czy może wszystko, co naukowe musi być nastawione na zysk?

Podczas poślubnej podróży po Bieszczadach namówiłam lubego na wypad do Lwowa. Wiem, że już nigdy tam nie wrócę. Nie miałam jakiś specjalnych oczekiwań ale ta wizyta przyniosła mi wiele goryczy. Pani, która nas oprowadzała za najważniejszy punkt programu uważała grób Marii Konopnickiej i domagała się by odśpiewać Rotę na cześć polskiego Lwowa. Gdy zapytałam o Szkocką, niemal pogardliwie machnęła ręką, wskazując na budynek, który lata świetności zdecydowanie miał już za sobą. Ogromnie mnie to przygnębiło.

Matematycy skupieni wokół lwowskiej szkoły matematycznej, którzy przeżyli II Wojnę Światową rozjechali się w różne strony. Na miejscu pozostał Stefan Banach, którego grób znajduje się na Cmentarzu Łyczakowskim. Jakoś o wiele mocniej przeżyłam moment gdy zapaliliśmy lampkę na jego mogile. Bo o Banachu, jego kolegach i ich wybitnych dokonania na pewno nie wolno zapomnieć.

Książka Mariusza Urbanka to bardzo przystępnie skonstruowana historia matematyków skupionych wokół kawiarni Szkockiej, we Lwowie. Jest to rekonstrukcja ich losów w porządku chronologicznym. I pomimo, że ich dzieje mogłyby spokojnie stanowić podstawę scenariusza filmowego, to zabrakło mi jednak akcentu naukowego. Gdyby autor więcej uwagi poświęcił dokonaniom matematycznym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nareszcie trafiłam na kryminał, przy którym ani się nie nudziłam ani nie odgadłam nazwiska złoczyńcy po pierwszym rozdziale! Cud po prostu. O Gai Grzegorzewskiej sporo czytałam, jej nazwisko padało wielokrotnie przy okazji kryminalnych rekomendacji choć nie jest ona tak nachalnie promowana jak na przykład skandalista Miłoszewski czy Katarzyna Bonda. Po "Żniwiarza" sięgałam z wahaniem, że po raz kolejny czeka mnie babranie się w nudnej fabule. A tutaj pozytywne zaskoczenie!

Pierwsza niespodzianka: prywatny detektyw Julia Dobrowolska. Bardzo młoda - co mnie na początku niepokoiło, bo w końcu im młodsza tym mniej przekonywująca w swojej roli. Kobieta silna, z charakterem i korzystająca ze zwojów mózgowych. Urzęduje w Krakowie. Po drugie: miejsce akcji. Romantyczny koniec świata, gdzieś wśród łanów zboża, w sielskiej atmosferze rozplotkowanego miasteczka. Po trzecie: kosa. Bardzo osobliwe narzędzie zbrodni, popełnionej pomiędzy dojrzewającymi kolbami kukurydzy.

Wyszła Grzegorzewskiej ta książka. Wiele wątków ale umiejętnie poprowadzonych, ciekawe postacie, kontrowersyjne tematy. "Żniwiarza" przeczytałam bardzo szybko ale nie był to czas zmarnowany. Gdy przyjdzie mi ochota na coś nie wymagającego wysiłku umysłowego, coś lekkiego na wieczór to z ochotą sięgnę po kolejne części cyklu o Julii Dobrowolskiej. To ciekawa osoba, skrywająca tajemnice, które chyba warto odkryć.

Nareszcie trafiłam na kryminał, przy którym ani się nie nudziłam ani nie odgadłam nazwiska złoczyńcy po pierwszym rozdziale! Cud po prostu. O Gai Grzegorzewskiej sporo czytałam, jej nazwisko padało wielokrotnie przy okazji kryminalnych rekomendacji choć nie jest ona tak nachalnie promowana jak na przykład skandalista Miłoszewski czy Katarzyna Bonda. Po "Żniwiarza"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miało być o Chinach, o Ameryce, o relacjach Wschodu z Zachodem. Jest miszmasz szczurów w czarnej fasoli z wydobyciem uranu z Kolorado. W sumie nie byłoby tak źle gdyby eseje zamieszczone w "Dziwnych kamieniach" miały jakiś wspólny mianownik. Niestety z matmy zawsze byłam tępa, mianownika nie znalazłam.

Książka to zbiór opowieści z kilku rejonów Chin napisanych na przestrzeni dziesięciu lat. Czytelnik znajdzie w niej również kilka historii rozgrywających się w Stanach Zjednoczonych. Problem polega na tym, że tematyka jest bardzo szeroka.I rozrzucona bez ładu i składu. Od nieco egzotycznej dla cudzoziemców kuchni południowych Chin, przez Olimpiadę w Pekinie, po zawodową koszykówkę. Gdyby chociaż jakoś rozmyślnie je pogrupować...Na niekorzyść działa również przedział czasowy, w którym eseje powstały. Hessler rozwijał się jako pisarz przez cały ten okres, miewał dni lepsze i gorsze i niestety łatwo wyłapać te niedociągnięcia. Do gustu przypadł mi rozdział o Tamie Trzech Przełomów. Ta kontrowersyjna budowla wprowadziła niemałe zamieszanie w życiu prowincji Hubei. Rejsy po Jangcy już nigdy nie będą takie same. Hessler w swoim krótkim eseju przedstawia rodzinę, która obserwując wzbierające wody, pakuje swój dobytek i powoli transportuje swój dobytek wyżej i wyżej...Chyba najciekawszy fragment "Dziwnych Kamieni".

Pomimo wszystko zarekomenduje Hesslera jako autora innej książki, bardziej sympatycznej: "Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach". Będzie jakoś tak ciekawiej. W przypadku Hesslera długi pobyt w Chinach nie uczynił go lepszym pisarzem, jego reportaże nie spowodują, że czytelnik zapragnie rzucić wszystko i wyjechać. Zapewne zapragnie jeszcze poczytać. A to już połowa sukcesu.

Miało być o Chinach, o Ameryce, o relacjach Wschodu z Zachodem. Jest miszmasz szczurów w czarnej fasoli z wydobyciem uranu z Kolorado. W sumie nie byłoby tak źle gdyby eseje zamieszczone w "Dziwnych kamieniach" miały jakiś wspólny mianownik. Niestety z matmy zawsze byłam tępa, mianownika nie znalazłam.

Książka to zbiór opowieści z kilku rejonów Chin napisanych na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Umarli mają głos Jerzy Kawecki, Marek Krajewski
Ocena 7,2
Umarli mają głos Jerzy Kawecki, Mare...

Na półkach:

Krajewski tym razem opowiada o swojej przyjaźni z patologiem Jerzym Kaweckim, który dzieli się z czytelnikiem swoim wieloletnim doświadczeniem medycznym. Książka to kilkanaście krótkich rozdziałów rodem z CSI, gdzie zwyrodnialcy liczą na łut szczęścia i opieszałość organów ścigania. Marek Krajewski nie zabiera nas tym razem do Wrocławia czy Lwowa, nie ma pięknych lat trzydziestych ani do paskudnego komunistycznego reżimu. Tym razem spotykamy się z rzeczywistością. I to chyba jest wielki minus tej książki bo skoro przestępcy wykazują się tak dalece idącą głupotą to studiowanie ich poczynań nie może być w żaden sposób interesujące. Nie jestem zapaloną czytelniczką kryminałów ponieważ wielokrotnie drażnią mnie powietrzchowne motywacje złoczyńcy a samo wykonawstwo nie jest wystarczająco "finezyjne". U Krajewskiego taka finezja zdarzała się w pierwszych powieściach o Mocku. Potem tego zabrakło. Literacka zbrodnia ma jednak o wiele ciekawszy przebieg - prawdziwi przestępcy, z którymi ma nieprzyjemność doktor Kawecki nie grzeszą inteligencją, myślenie nie jest ich mocną stroną.

Kryminały czytam dla rozrywki więc oczekuję chwili niezobowiązującego relaksu z siekierą w tle. Tutaj poszło szybko ale raczej nudno. I nie jest to wina autorów. Widać to życie pisze rozczarowujące fabularnie historie.

Krajewski tym razem opowiada o swojej przyjaźni z patologiem Jerzym Kaweckim, który dzieli się z czytelnikiem swoim wieloletnim doświadczeniem medycznym. Książka to kilkanaście krótkich rozdziałów rodem z CSI, gdzie zwyrodnialcy liczą na łut szczęścia i opieszałość organów ścigania. Marek Krajewski nie zabiera nas tym razem do Wrocławia czy Lwowa, nie ma pięknych lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga książka z tetralogii o Saszy Załuskiej. Niestety po raz kolejny nie daje odpowiedzi na pytanie, jakim cudem autorka Katarzyna Bonda została okrzyknięta królową polskiego kryminału. Kryminał powinien mnie przykuć do fotela, nie pozwolić zasnąć, zmusić szare komórki do intensywnego wysiłku. A tutaj przez pierwsze 60 procent lektury nie działo się nic, tzn czytelnik dostał mnóstwo faktów, dat i nazwisk,które miał za zadanie przyswoić i ewentualnie wykorzystać do opracowanie potencjalnego rozwiązania. Po 60 procencie dzieje się tak wiele, że czytelnik nie nadąża. I oczywiście nie dostaje odpowiedzi na żadne z pytań.

Moje główne zastrzeżenie to irytująca główna bohaterka: zalkokolizowana samotna matka zrzucająca odpowiedzialność za córkę na barki na innych, zaplątana w niezrozumiałą relację z ojcem dziecka. Nieskutecznie stara się "ułożyć sobie życie", chce wstąpić do policji a popełnia szkolne błędy przy konkludowaniu faktów, daje się wodzić za nos każdemu z zamieszanych w sprawę. Nie lubię jej i nie kupuję jej historii.

Pokrótce fabuła przedstawia się tak: w Hajnówce rządzi grupa trzymająca władzę, uwikłana w liczne przestępstwa i mająca liczne tajemnice sięgające lat wojennych. I na tym można spokojnie poprzestać ponieważ fabułę można z łatwością dopowiedzieć. Bonda wokół prostego schematu stworzyła skomplikowaną opowieść, psującą odbiór całości. Po prostu.

Plus dla autorki za poruszenie trudnego i kontrowersyjnego tematu mordów na ludności cywilnej w pierwszych latach po wojnie. Jest to kwestia niewygodna ponieważ niejednokrotnie ci, którzy do dziś bywają nazywani bohaterami tak na prawdę byli bandą rzezimieszków. To duża odwaga brać się za odgrzebywanie przykrych wspomnień pośród społeczności, której jest się częścią. Katarzyna Bonda pochodzi z Hajnówki, w posłowiu obszernie wyjaśnia proces pracy nad źródłami historycznymi, na których bazowała swoją powieść. Szkoda tylko, że z dobrego materiału nie powstała dobra powieść.

Druga książka z tetralogii o Saszy Załuskiej. Niestety po raz kolejny nie daje odpowiedzi na pytanie, jakim cudem autorka Katarzyna Bonda została okrzyknięta królową polskiego kryminału. Kryminał powinien mnie przykuć do fotela, nie pozwolić zasnąć, zmusić szare komórki do intensywnego wysiłku. A tutaj przez pierwsze 60 procent lektury nie działo się nic, tzn czytelnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść, którą szczególnie przypadła mi do gustu i którą polecam wszystkim wielbicielom Krakowa, mieszczańskiej mentalności oraz Jacka Dehnala to "Tajemnica domu Helclów".

Kraków końca dziewiętnastego stulecia, nadambitna profesorowa oraz pełen tajemnic dom opieki prowadzony przez zakonnice. Duet Dehnel/Tarczyński świetnie radzi sobie w krakowskich klimatach, prowadzi akcję sprawnie i z humorem a sama zagadka należy do tych interesujących. Śmiem twierdzić, że to bardzo dobry kryminał! Jedynym minusem (choć to zabieg celowy i konieczny) jest charakterek profesorowej Szczupaczyńskiej...plaszczaka bym czasem sprzedała 😁 Miłego czytania!

Powieść, którą szczególnie przypadła mi do gustu i którą polecam wszystkim wielbicielom Krakowa, mieszczańskiej mentalności oraz Jacka Dehnala to "Tajemnica domu Helclów".

Kraków końca dziewiętnastego stulecia, nadambitna profesorowa oraz pełen tajemnic dom opieki prowadzony przez zakonnice. Duet Dehnel/Tarczyński świetnie radzi sobie w krakowskich klimatach, prowadzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnęłam po książkę Pauliny Wilk z ciekawości. I to był dobry wybór bo autorka snuje swoje refleksje potoczystym językiem, temat porusza niezmiernie ciekawy, a dla mnie, reprezentantki pokolenia urodzonego na początku lat 80-tych, bardzo ważny.
Paulina Wilk w "Znakach szczególnych" wspomina swoje dzieciństwo w niewielkim mieście, na wojskowym osiedlu, w barwnej rzeczywistości lat osiemdziesiątych. Wielu może powiedzieć, że określenie "barwnej" w odniesieniu do Polski tamtego czasu, to duża przesada ale nie dla mnie i zapewne nie dla wielu innych dzieciaków, które doświadczyły smaku ptysia w brązowej butelce. Pamiętam niekończące wycieczki po ogródkach działkowych, podczas których podkradało się maliny i śliwki, godziny spędzone na "huśtawkach" oraz kilogramy wyjedzonego Visolvitu (Vibovitu nie lubiłam ;)). Nie mam co prawda doświadczeń osiedlowych, ponieważ wychowałam się w domu z ogrodem, ale podobnie jak Paulina Wilk, pamiętam marnej jakości zeszyty, jeden jedyny telewizor, pogaduchy z koleżankami na Bardzo Ważne Tematy oraz wakacje nad polskim morzem, kiedy to podróżowałam na "półce" w maluchu a dziadkowie nie odmawiali mi jagodzianek, które pochłaniałam w gigantycznych ilościach. Pamiętam też czas, kiedy nasze podręczniki stały się pstrokate, sklepiki szkolne zaprzestały sprzedaży gum - kulek a dzieciaki licytowały się na kwoty zarobione na komunijnej hucpie.
Jednak to nie o tym są "Znaki szczególne". Książka opowiada o kolejach losu tamtego pokolenia. Mówi o radosnym dzieciństwie, o zmianach, jakie nadeszły i wpłynęły na nasze życie, o szaleństwie, jakie ogarnęło wielu na myśl o iluzji kapitalizmu, która wtedy wydawała się być kluczem do sukcesu w przyszłości. Paulina Wilk pisze o rozczarowaniach, jakich doświadczyli ci z pokolenia, którzy zachłysnęli się swobodą i możliwościami, popłynęli z prądem nowoczesności, dali się omamić magii certyfikatów i europeistyki i prawie obudzili się z ręką w nocniku. Jednak nie znajdzie tu czytelnik wymówek i narzekań, bo jest to przede wszystkim historia tamtego pokolenia, jego doświadczeń i wyborów. Autorka pisze między innymi o kryzysie autorytetów, z jakim mierzymy się od początku okresu przemian, o emocjach, które towarzyszyły wielu w momencie przystępowania Polski do NATO i UE, o naszym braku wiary w rodzicielskie rady i o świecie, w którym plastikowy pieniądz i smartfon są ważniejsze od przyjaciół.
Nikt nie mówi, że dawniej było lepiej. Było po prostu inaczej. Po wielu latach euforii, powoli wracamy do ogródków działkowych by wyhodować własne pomidory i marchew, mamy więcej dystansu do rzeczywistości i jesteśmy bardziej sceptyczni, gdy trzeba zagłosować na potencjalnego reprezentanta narodu. Historia zatacza koło, nieustannie nas uczy i nie pozwala na ślepą wiarę w conradowskie "tak trzeba". Ominął mnie pęd do bycia na szczycie, nie pokładam ślepej wiary w Unię Europejską, nie płakałam po papieżu i nie kierują mną gusła smoleńskie. Mam jednak świadomość, że moje przeszłe doświadczenia z dzieciństwa, rodzinne wypady Szlakiem Orlich Gniazd i otwartość najbliższych na dialog z każdym, kto chciał rozmawiać, uczyniły mnie właśnie taką, jaką jestem dzisiaj. Ten proces trwa i nie wierzę, że kiedykolwiek się skończy. Paulina Wilk też raczej nie.

Sięgnęłam po książkę Pauliny Wilk z ciekawości. I to był dobry wybór bo autorka snuje swoje refleksje potoczystym językiem, temat porusza niezmiernie ciekawy, a dla mnie, reprezentantki pokolenia urodzonego na początku lat 80-tych, bardzo ważny.
Paulina Wilk w "Znakach szczególnych" wspomina swoje dzieciństwo w niewielkim mieście, na wojskowym osiedlu, w barwnej...

więcej Pokaż mimo to