Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Miłość matki do dziecka to uczucie, którego nie można porównać z niczym innym. Bezwarunkowa miłość nie do podrobienia. Co jeśli z różnych względów i powodów rodzic rozumie to uczucie jako chorą obsesję i chęć uzależnienia dziecka od siebie już na zawsze? "Troskliwa" to ogromnie przejmujący thriller psychologiczny, który na długo zostanie w Waszej pamięci.

Rose Gold próbuje rozpocząć dorosłe życie. Nie jest to łatwe, jeśli przez całe dzieciństwo byłaś przekonana o chorobie genetycznej, która powodowała bóle brzucha, wymioty, wypadanie włosów. Choroby jednak wcale nie było, a matka, która powinna ją kochać i dbać, z premedytacją podtruwała i próbowała od siebie uzależnić. Tyle straconych lat, tyle cierpienia, szpitali, lekarzy... Czy po takiej traumie można normalnie żyć? Matka Rose Gold, Patty została ukarana za to, co robiła z córką. Po odsiadce jednak wychodzi na wolność i wprowadza się do córki. Wierzy, że córka jej wybaczyła, choć tak naprawdę sama nie czuje wyrzutów sumienia i jest przeświadczona o tym, że działała dla dobra córki. Mieszkańcy miasteczka są wrogo nastawieni do Patty i obserwują każdy jej krok. Czy Rose Gold rzeczywiście wybaczyła matce? Czy da radę normalnie żyć z nią pod jednym dachem?

Książka Stephanie Wrobel jest niezwykle przejmująca. Mi, jako matce ciężko było czytać o cierpieniu, które zafundowała Rose Gold jej matka. Musiałam dozować sobie tą lekturę, bo strasznie szybko wpadałam we wściekłość, nie mogłam przetrawić tego, jak matka, osoba najważniejsza dla swojego dziecka może posunąć się do takich strasznych zachowań. Cieszę się, że autorka książki pokazała nam kilka wymiarów tej historii. Mamy tutaj bowiem rozdziały poświęcone i pisane w imieniu córki, jak i matki. Co ciekawe, mamy także retrospekcje z przeszłości, co pozwala czytelnikowi spojrzeć na losy bohaterek z wielu stron. Dawno nie czytałam książki tak bardzo trzymającej w napięciu i z tak bardzo zaskakującym zakończeniem.

Każdy rozdział tej książki jest jak bomba z emocjami i wydarzeniami. Taka historia nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Jeśli więc szukacie książki, która od pierwszej do ostatniej strony będzie trzymała w napięciu, to zdecydowanie powinniście przeczytać "Troskliwą"!

Miłość matki do dziecka to uczucie, którego nie można porównać z niczym innym. Bezwarunkowa miłość nie do podrobienia. Co jeśli z różnych względów i powodów rodzic rozumie to uczucie jako chorą obsesję i chęć uzależnienia dziecka od siebie już na zawsze? "Troskliwa" to ogromnie przejmujący thriller psychologiczny, który na długo zostanie w Waszej pamięci.

Rose Gold próbuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Literatura New Adult w połączeniu z lekką dozą fantastyki, tak w skrócie opisałabym zakres tematyczny "Samobójcy". Jako fanka kryminałów naprawdę obawiałam się starcia z tą pozycją. Uwielbiam jednak odkrywać nowe lądy i zaskakiwać samą siebie. "Samobójca" zapewnił mi kilka wyśmienitych wieczorów! Czekam z niecierpliwością na kontynuację!
Flora to spokojna, dosyć zamknięta w sobie dziewczyna. Mimo, że jest bardzo młoda, życie jej nie oszczędza. Zarówno z matką i z ojcem ma raczej słabe relacje, a niespodziewana śmierć ukochanego brata kilka lat temu zabiera jej całą radość życia. Co więcej, dziewczyna obwinia się o tę śmierć, bo brat zginął, gdy jechał wyciągnąć ją z tarapatów. Ta rodzinna tragedia rozbiła rodzinę Flory, a ona od tego momentu nie może znaleźć ukojenia swojego bólu. Z drugiej strony mamy Felisa. Nie jest on zwykłym śmiertelnikiem. Należy do klany Niezmiennych, którzy opiekują się ludzkimi duszami. Właśnie dostał pod swoje skrzydła pierwszą duszę, którą jest właśnie Flora. Wszystko byłoby proste, gdyby nie to, że dziewczyna posiada duszę Samobójcy, a Felis się w niej zakochuje. Postanawia zawalczyć o jej przeznaczenie, choć sam jak się okazuje ryzykuje tym samym bardzo wiele!

Miłość, magia, niebezpieczeństwo - wszystko to czeka na Was w "Samobójcy"! Agnieszka Ziętarska stworzyła niezwykłą historię, która wciąga już od pierwszych stron. Dwójka głównych bohaterów choć tak od siebie różna, okazuje się tak naprawdę idealnie dobrana. Są charakterni, zadziorni i potrafią walczyć o swoje.
Autorka osadziła swoją powieść w świecie prawie identycznym do realnego. Gdyby nie istnieje Niezmiennych, rzecz mogłaby dziać się pod każdą szerokością geograficzną. To chyba cieszy mnie szczególnie. Fajnie, że całość nie została przekombinowana, a magię znajdziemy wyłącznie w istnieniu opiekunów dusz.

Kolejna rzecz, która działa jak najbardziej na plus, to różnorodność narracji. Agnieszka Ziętarska opowiada kolejne wydarzenia przez punkt widzenia Flory i Felisa. Dzięki temu czytelnik dowiaduje się, co czują bohaterowie i jak postrzegają kolejne zdarzenia.

"Samobójca" to niezwykła opowieść o przepracowaniu straty, podnoszeniu się z najgorszych nawet kłopotów, o tym, że czasami w najmniej spodziewanym momencie w naszym życiu może pojawić się ktoś, kto obróci je do góry nogami, da szczęście i nadzieję na lepsze jutro.

Mimo, że na karku mam trzydzieści lat wpadłam w tą powieść jak nastolatka. Wzdychałam razem z Florą do Felisa, trzymałam kciuki, by chłopakowi udało się zmienić los dziewczyny. Przeżywałam każde kolejne wydarzenia. Jeśli autorce udało się przekonać do fantastyki, taką fankę realizmu jaką jestem to znaczy, że to naprawdę świetny debiut. Cóż, teraz pozostało mi czekać na kontynuację, która mam nadzieję już niedługo!

Jak zapatrujecie się na literaturę New Adult? Czytacie, czy raczej omijacie szerokim łukiem? Jak widzi się Wam "Samobójca"??

Literatura New Adult w połączeniu z lekką dozą fantastyki, tak w skrócie opisałabym zakres tematyczny "Samobójcy". Jako fanka kryminałów naprawdę obawiałam się starcia z tą pozycją. Uwielbiam jednak odkrywać nowe lądy i zaskakiwać samą siebie. "Samobójca" zapewnił mi kilka wyśmienitych wieczorów! Czekam z niecierpliwością na kontynuację!
Flora to spokojna, dosyć zamknięta w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć bycie policjantem to podobno nie zawód, lecz powołanie, to jednak Nap Dumas został nim, by rozwikłać sprawy dręczące go od młodości. Gdy był w liceum przeżył dwie wielkie tragedie, na dodatek tego samego dnia: zginął jego brat bliźniak Leo oraz jego dziewczyna. Poza tym zaraz po tej katastrofie jego ukochana Maura rozpłynęła się nie wiadomo gdzie... Nagle po wielu latach pracy jako glina, Nap trafia na ślad Maury i widzi w tym szansę odpowiedzi na pytanie, czy jego brat rzeczywiście popełnił samobójstwo...

Harlan Coben kolejny raz nie zawiódł swoich wiernych fanów. Jest to co lubimy u niego najbardziej: napięcie, tajemnica kryjąca się dosłownie wszędzie, odniesienia do przeszłości i totalnie zakręcona zwroty akcji. Książki Cobena mają to do siebie, że czyta się je błyskawicznie! W "Nie odpuszczaj" autor zastosował ciekawy zabieg, otóż narracja książki prowadzona jest jako wewnętrzny dialog bohatera z jego zmarłym bratem. Nie przypominam sobie, bym spotkała się z czymś takim wcześniej i przyznaję, że wyszło to naprawdę przyzwoicie.

Wiecie, muszę Wam przyznać, że Coben tak misternie snuje w swoich powieściach intrygi, tak operuje fabułą, że nigdy nie wiem, kto naprawdę jest mordercą?! Albo jestem tak beznadziejnym detektywem, albo zwyczajnie autor jest prawdziwym mistrzem kryminału... Co więcej, facet naprawdę wodzi za nos swoich czytelników, mordercą prawie zawsze okazuje się najmniej przez nas podejrzana osoba.

W "Nie odpuszczaj" Coben porusza kilka ważnych wątków, które fajnie wzbogacają całą książkę. Pierwszy z nich to niezwykła więź między bliźniakami, która nie mija nawet po śmierci (co widzimy właśnie we wspomnianej przeze mnie narracji). Kolejny ważny temat to rodzaj napiętnowania ludzi za pomocą obraźliwych filmików w Internecie. Okazuje się bowiem, że w dobie technologii można zniszczyć człowieka w bardzo prosty sposób. Pojawiło się jeszcze sporo takich wątków, które są warte uwagi, ale nie będę aż tyle zdradzała, zostawię tę przyjemność dla Was...

Jest jedynie jedna rzecz, do której mogę się przyczepić: główny bohater. Nie jest szczególnie charakterystyczny, nie ma w nim nic, co sprawi, że będziecie piać z zachwytu. Jest nijaki. Dosłownie. Nie umiem ocenić go ani negatywnie, ani pozytywnie. A to chyba nie za dobrze. Za to postacie drugoplanowe to totalny majstersztyk i to na nich lepiej skupić swoją uwagę ;)

Choć przyznam, że najbardziej Cobena uwielbiam za serię z Myronem Bolitarem, to "Nie odpuszczaj" dało mi mnóstwo radości, napięcia i spędziłam z tą książką świetne dwa wieczory. Teraz pozostaje najtrudniejsze: czekać na kolejne książki jego autorstwa....

Choć bycie policjantem to podobno nie zawód, lecz powołanie, to jednak Nap Dumas został nim, by rozwikłać sprawy dręczące go od młodości. Gdy był w liceum przeżył dwie wielkie tragedie, na dodatek tego samego dnia: zginął jego brat bliźniak Leo oraz jego dziewczyna. Poza tym zaraz po tej katastrofie jego ukochana Maura rozpłynęła się nie wiadomo gdzie... Nagle po wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przygodę z Grahamem Mastertonem zaczęłam pewnego lata od genialnego "Geniusza". Książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że wciągnęłam ją w dwa popołudnia. "Tańczące martwe dziewczynki" to już typowy kryminał, ale czyta się go naprawdę dobrze, a fabuła jak zwykle u Mastertona jest przemyślana w każdym calu.

Tym razem w studio tańca irlandzkiego w Cork wybucha wielki pożar. Ofiarami zostaje prawie cały zespół tancerzy wraz z trenerem. Wszyscy płoną żywcem. Jedyną ocaloną osobą jest mała dziewczynka, która z niewiadomego powodu znajduje się na dachu budynku. Co więcej, nie jest w stanie ona pomóc policji, gdyż w wyniku traumy przestaje mówić. Katie Maguire wie, że dziewczynka jest być może ich jedyną deską ratunku...

Podejrzanych o podpalenie jest wielu. Czy zrobił to inny zespół, który obawiał się zagrożenia w czasie najbliższego konkursu stepu irlandzkiego? A może to samozwańczy odłam organizacji IRA? A może zupełnie ktoś inny?

Graham Masterton kolejny raz stworzył przemyślaną i wciągającą historię, która wymaga od czytelnika skupienia i uwagi. Co więcej, za duży plus uważam zamieszczenie wielu wątków osobistych z życia pani komisarz i innych bohaterów. Tak jak często piszę w recenzjach, takie wątki pozwalają na zżycie się czytelnika z bohaterami danej serii.

Zdecydowanie nie jest to książka dla osób o słabych nerwach. To prawdziwy, mocny thriller, w którym znajdziecie wiele brutalnych, wręcz przerażających opisów. Niektóre są tak obrazowe, że widzi się sceny oczami wyobraźni. Ja jednak nie należę do osób szczególnie wrażliwych na takie rzeczy, więc w ogóle mi to nie przeszkadzało.

Tak więc, jeśli szukacie mrocznego, pełnego zwrotów akcji thrillera, z którym będziecie mogli spędzić jesienne wieczory, to śmiało możecie sięgać po "Tańczące martwe dziewczynki". Z pewnością nie powinniście być zawiedzeni.

Przygodę z Grahamem Mastertonem zaczęłam pewnego lata od genialnego "Geniusza". Książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że wciągnęłam ją w dwa popołudnia. "Tańczące martwe dziewczynki" to już typowy kryminał, ale czyta się go naprawdę dobrze, a fabuła jak zwykle u Mastertona jest przemyślana w każdym calu.

Tym razem w studio tańca irlandzkiego w Cork wybucha wielki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie książki, o których cokolwiek się napisze, zawsze będzie miało się wrażenie, że to niewystarczające. Są takie książki, które zostają z Tobą bardzo długo, może nawet całe życie. Są takie książki, po których już nic nie jest takie samo, jakim było przed lekturą. Jeśli czytaliście „Małe życie”, wiecie o czym mówię, jeśli nie czytaliście, koniecznie nadróbcie zaległości.

http://www.pozeramstrony.pl/2017/03/hanya-yanagihara-mae-zycie-recenzja.html

Są takie książki, o których cokolwiek się napisze, zawsze będzie miało się wrażenie, że to niewystarczające. Są takie książki, które zostają z Tobą bardzo długo, może nawet całe życie. Są takie książki, po których już nic nie jest takie samo, jakim było przed lekturą. Jeśli czytaliście „Małe życie”, wiecie o czym mówię, jeśli nie czytaliście, koniecznie nadróbcie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Grzyby. Dziwne fakty z życia grzybów, o których nie mieliście pojęcia Liliana Fabisińska, Asia Gwis
Ocena 8,2
Grzyby. Dziwne... Liliana Fabisińska,...

Na półkach:

Grzyby od dawna fascynują naukowców. To naprawdę niesamowite stworzenia. Czemu mówię "Stworzenia"? A no dlatego, że grzyby nie należą ani do roślin, ani do zwierząt, tworzą zupełnie osobne królestwo, które nadal kryje wiele tajemnic!


Oczywiście w książce o grzybach nie może zabraknąć atlasu, który pomoże odróżnić gatunki jadalne od niejadalnych! Piękne ilustracje Joanny Gwis robią genialne wrażenie zarówno na małych jak i dużych czytelnikach!

Jednak rozpoznawanie grzybów, to tylko początek i ułamek tego, co czeka Was w książce. Dzięki najnowszej propozycji Naszej Księgarni dowiecie się m.in

- Co jest niezbędne podczas wyprawy na grzyby?

- Czy rzeczywiście istnieje gatunek grzyba, zwany hubą?

- Gdzie rosną najdroższe grzyby świata?

- W jakim kraju za zbieranie grzybów można trafić do więzienia?

- Czym jest grzybek herbaciany?

- Co potrafią drożdże?

- Jacy są grzybowi rekordziści?

I wiele, wiele innych zaskakujących informacji!


Książka "Grzyby" ma prawie 100 stron, a każda z nich to niesamowita dawka wiedzy i zabawy. Tak, zabawy! Te wszystkie ciekawostki nie raz rozbawią Cię na całego! Zapewniam, przetestowane na nas samych!

Myślicie, że to koniec niezwykłości tej książki?? O nie!
Lilianna Fabisińska nie zapomniała o bardzo ważnym aspekcie grzybów. Jakim? A, no czysto kulinarnym! Zdradza nam kilka pysznych i prostych przepisów. Dzięki książce możemy pobuszować z dzieckiem w kuchni i przygotować np. schabowe z boczniaków, omlet "grzybek" (wracają wspomnienia z dzieciństwa i smak omletu babci), pieczarki faszerowane, czy ciasto pleśniak. I co?? Macie ochotę na takie pyszności??
Do momentu sięgnięcia po tą książkę, wydawało mi się, że o grzybach wiem barrrrrrdzo dużo! Dopiero letura "Grzybów" uświadomiła mi jak bardzo się mylę. Podczas wspólnego czytania (z Zuzką oczywiście, która nomen omen także kocha grzybobrania). Każda strona książki odkrywała przed nami coraz to nowe zaskakujące fakty z życia grzybów. Co więcej, Lilianna Fabisińska dokonała rzeczy bardzo trudnej: zainteresowała młodego czytelnika, trudnym tematem i przedstawiła go w sposób niezwykle przystępny i fascynujący.


Powiem Wam tak: jestem totalnie zauroczona tą książką. Taka dawka wiedzy podanej w tak przystępny i przyjemny sposób, zasługuje na to, by "Grzyby" znalazły się pod choinką u każdego grzecznego i mniej grzecznego szkraba!

Grzyby od dawna fascynują naukowców. To naprawdę niesamowite stworzenia. Czemu mówię "Stworzenia"? A no dlatego, że grzyby nie należą ani do roślin, ani do zwierząt, tworzą zupełnie osobne królestwo, które nadal kryje wiele tajemnic!


Oczywiście w książce o grzybach nie może zabraknąć atlasu, który pomoże odróżnić gatunki jadalne od niejadalnych! Piękne ilustracje Joanny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O tym, że pod względem upodobań literackich nie jestem typową kobietą mówiłam Wam już kilka razy. Na dodatek bardzo mocno interesuje się tematem więziennictwa i policji w różnych krajach. Pochłonęłam wszystkie książki – wywiady Patryka Vegi, i wiele innych dostępnych na rynku wydawniczych. Nic więc dziwnego, że gdy w zapowiedziach wyd. Prószyński znalazłam „Kameleona” – wiedziałam, że muszę go przeczytać…

Poznajcie Maćka. Maciek jest głową rodziny, ojcem dwóch dorastających synów. Jest również policjantem. Nie byłoby to jednak nic wyjątkowego, gdyby nie to, że oprócz normalnej policyjnej pracy, Maciej działa dla CBŚ, rozpracowując od środka gangi narkotykowe. Pracuje pod przykryciem, o czym nie wie jego żona, rodzina, a nawet zbyt dokładnie szef.


Życie między dwoma światami
Życie w dwóch równoległych, ale jakże odmiennych światach wymaga twardej psychiki. Maciej jako gangster chodzi w najlepszych ciuchach, bawi się w świetnych lokalach, jeździ limuzynami. Gdy wraca do rzeczywistości, przesiada się do rozkraczonego Poloneza, jada obiady w domu lub barze chińskim. Sam mówi o tym, że nie raz w jego głowie kwitła myśl, czy nie przejść na tą drugą stronę mocy, nie rzucić policji i zająć się tym, czym ludzie, których próbuje rozpracować… Pokusa jest silna, ale jeszcze silniejsze jest poczucie misji naszego bohatera.


Pogodzić dwa światy…
Niespodziewane kilkudniowe wyjazdy wprawiają żonę Maćka i jego szefa w prawdziwy szał. Policjant wymyśla coraz to nowe wymówki, stara się łagodzić sytuację i szukać najlepszych rozwiązań, lecz jest to czasem niewykonalne. Dwa etaty, nadgodziny, żona, dzieci to zbyt wiele dla jednego człowieka. Czytelnik widzi jak wraz z akcją książki, Maciej opada z sił, jego ciało i psychika potrzebuje wytchnienia. Bohater odlicza lata do upragnionej emerytury, choć wie, że być może nie będzie umiał żyć i cieszyć się normalnym życiem..


Twarda sztuka
Praca w CBŚ to ciągłe napięcie, czekanie na telefon od figuranta, strach przed wsypaniem się, ale jednocześnie również uzależniająca adrenalina, którą Maciej tak uwielbia. Autor w ciekawy i bardzo szczegółowy sposób opisuje kolejne akcje, zdradza kulisy działania CBŚ, pokazuje jakimi regułami rządzi się świat narkotykowego podziemia. To zdecydowanie bardzo mocne atuty „Kameleona”. Jednocześnie policjant ukazuje także dosyć smutne, a wręcz żałosne oblicze pracy pod przykrywką: rozliczanie się z każdej złotówki, zbieranie paragonów, przerośnięta do granic możliwości biurokracja…
Widzimy również to, że policja to nie zawód, który zostawiamy za drzwiami komisariatu. Tym się żyję 24 godziny na dobę, a sprawy, które Ci ludzie prowadzą cały czas są gdzieś w świadomości i nie dają odpocząć.


Tak jak powiedziałam wcześniej mam za sobą lekturę wielu podobnych pozycji: jedne były świetne, inne naprawdę miałkie. „Kameleon” był ciekawą i wciągającą lekturą, jednak była jedna rzecz, która niesamowicie irytowała mnie podczas czytania. Otóż ja wiem, że autor chciał dokładnie opisać nie tylko pracę, ale również relacje z żoną i dziećmi, ale gdy po raz dziesiąty czytam o spacerze po parku i zakupach z małżonką, to uznaję to już jednak za przesadę, prawda?

Tak naprawdę wszytsko oprócz tego było jak najbardziej w porządku. Przede wszystkim mocne punkty książki to jej sprawozdawczy charakter, który pozwala czytelnikowi z bardzo bliska przyjrzeć się pracy bohatera oraz fakt, że autor opisuje emocje, jakie targają Maciejem. Jeśli lubicie mocną, czasem brutalną literaturę, „Kameleon” jest właśnie dla Was!

O tym, że pod względem upodobań literackich nie jestem typową kobietą mówiłam Wam już kilka razy. Na dodatek bardzo mocno interesuje się tematem więziennictwa i policji w różnych krajach. Pochłonęłam wszystkie książki – wywiady Patryka Vegi, i wiele innych dostępnych na rynku wydawniczych. Nic więc dziwnego, że gdy w zapowiedziach wyd. Prószyński znalazłam „Kameleona” –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory nazwisko Marcina Grygiera niewiele mi mówiło. No dobra, nie mówiło mi kompletnie nic. Po przeczytaniu „Nie myśl, że znikną” wpisuje go na listę najlepszych polskich autorów kryminałów. Drogi autorze, w mojej klasyfikacji siedzisz tuż obok: Miłoszewskiego, Puzyńskiej, Bondy i Mroza. Pisz tak dalej, a ich przegonisz!

Marcin Grygier (ur. 1969 r.) – absolwent Politechniki Śląskiej, z wykształcenia chemik, pracuje w branży związanej ze sprzętem medycznym. Ma żonę i dwóch dorosłych synów. Z zamiłowania − narciarz, motocyklista i biegacz. W 2016 roku ukazał się jego debiut "Nie patrz w tamtą stronę", który został świetnie przyjęty przez czytelników.


Komisarz Walter to twardy typ gliniarza. Stara szkoła. Mimo tego, że w jego życiu aż roi się od dołków, to prze do przodu. W momencie gdy zaczyna się powieść nasz bohater przeniesiony zostaje ze stołecznej do katowickiej policji. Okazuje się, że trafia na świetnego przełożonego, lecz szybko poznaje dwie podejrzane osobowości – prokuratora Jarząbka oraz jego kuzyna.

Pewnego kwietniowego dnia grupa chłopców znajduje w parkowym jarze ciało mężczyzny. Zwłoki są nagie od pasa w dół, twarz zmasakrowana, a w pośladki wbite kawałki szkła. Ofiarą okazuje się śląski biznesmen.
Kilka dni później zostają odkryte kolejne zmasakrowane zwłoki.
Czy te sprawy są ze sobą powiązane? Czy komisarz Walter, który został przeniesiony do Katowic z komendy stołecznej, ma do czynienia z ofiarami szaleńca?

Od tego momentu akcja toczy się szybko jak na rollercoasterze, a do dwóch morderstw dołączają kolejne sprawy. Waltera dziwnym trafem odnajduje siostrzenica, okazuje się, że Jarząbek ma powiązania z mafia narkotykową. Jak z tym wszystkim łączy się wypadek samochodowy sprzed lat oraz historia zgwałconej w Niemczech dziewczyny?

Uwielbiam polskie kryminały. Są osadzone w znanych mi realiach, pewnie dlatego tak dobrze się je czyta. Marcin Grygier w „Nie myśl, że znikną” stworzył naprawdę świetnego, wielowymiarowego bohatera, sprytnie połączył wszystkie wątki w które wplótł również elementy przeszłości bohaterów. Zawsze uważam, że takie zabiegi wymagają nie lada umysłu! Tutaj przeplatają nam się dwie fabuły. Teraźniejszość, czyli kolejne sprawy i wszystko co z nimi związane oraz opowieść pewnej dziewczyny (której imienia nie znamy) sprzed lat. Opowieść jest smutna i przejmująca, a czytelnik czuje, że nie znalazła się ona tu przypadkiem. Autor dozuje ją w taki sposób, że mamy apetyt na więcej i zwyczajnie nie możemy się oderwać. Po prostu bajka!

Przyznam się Wam do czegoś. Często mam tak, że pomijam w książkach długie, nudnawe opisy. Wstyd mi trochę za to, ale zwyczajnie bywają książki, gdy podczas tych wynurzeń trzeba włożyć zapałki w oczy, żeby nie zasnąć. U Marcina Grygiera, przeczytałam całą książkę od deski do deski, od zdania do zdania. Pan Marcin ma w ogóle jakiś dar do opisów. Wplata w nie świetne komentarze, zabawne teksty, widać, że gość ma poczucie humoru – czasem trochę ostre, ale przecież to kryminał nie będzie rzucał dowcipami o Jasiu… Co Wam będę mówić – cud, miód i orzeszki!

Już dawno nie przeczytałam tak dobrej książki. Jest genialna pod każdym względem – rozwoju akcji, fabuły, bohaterów, zakończenia… Wiem, że „Nie myśl, że znikną” jest kontynuacją debiutu Marcina Grygiera „Nie patrz w tamtą stronę”. Nie pozostaje mi nic innego, jak nadrobić zaległości!

Do tej pory nazwisko Marcina Grygiera niewiele mi mówiło. No dobra, nie mówiło mi kompletnie nic. Po przeczytaniu „Nie myśl, że znikną” wpisuje go na listę najlepszych polskich autorów kryminałów. Drogi autorze, w mojej klasyfikacji siedzisz tuż obok: Miłoszewskiego, Puzyńskiej, Bondy i Mroza. Pisz tak dalej, a ich przegonisz!

Marcin Grygier (ur. 1969 r.) – absolwent...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pełny tytuł książki Agnieszki Kościańskiej brzmi „Zobaczyć łosia. Historia polskiej edukacji seksualnej od pierwszej lekcji do Internetu”. Wiemy już więc, co będzie tematem przewodnim… Zanim cokolwiek o książce Wam opowiem, odpowiedzcie sobie na kilka pytań
- Czy rozmawialiście o seksie z Waszymi rodzicami będąc nastolatkami?
- Czy uczęszczaliście w podstawówce/gimnazjum/liceum na lekcje przygotowania do życia w rodzinie? Jeśli tak to, czy w ogóle pojawiało się tam słowo seks?

Spodziewam się, że przynajmniej na jedno z powyższych pytań odpowiedzieliście negująco. Gdy czytałam książkę, przypomniałam sobie moje lekcje z PdŻwR i pamiętam te gadki o roślinkach i zwierzątkach, które tak naprawdę niewiele mają wspólnego z żywym człowiekiem. Jakie są następstwa takiego pomijania tematu, uważania seksu za tabu? Takie, że nastolatki o współżyciu, antykoncepcji dowiadują się z Internetu, ewentualnie od rówieśników…

Cała historia polskiej edukacji seksualnej jest dosyć smutna. Tak, dokładnie, smutna. Dlaczego? Bo nawet jeśli znaleźli się ludzie, którzy napisali świetny podręcznik, w którym młodzież mogła znaleźć odpowiedzi na wszelkie nurtujące ją pytania, to został on w tempie błyskawicy wycofany, a jego bluźnierczość wyzywał ksiądz z ambony! Agnieszka Kościańska bardzo mocno przyjrzała się tematowi, wzięła pod uwagę ponad 100 lat uświadamiania polskiego społeczeństwa i niestety całość maluje się raczej smutno i szaro.

Spora część książki poświęcona jest znanym postaciom polskiej seksuologii takim jak: Wisłocka, Lew-Starowicz, czy Sokoluk. Można znaleźć tu wiele przykładowych listów pisanych do tych autorytetów, bowiem, takie właśnie poradnictwo było jedyną dostępną możliwością. Jednak jak żyć, jeśli dziewczyna zastanawia się czy przeżyć pierwszy raz z chłopakiem w najbliższy weekend, a odpowiedź na jej list przychodzi dopiero za kilka tygodni?

Całość książki podzielona jest na trzy główne części:
1. W szkole i poza nią – czyli edukacja seksualna jaka odbywała się w placówkach oświatowych
2. W kościele
3. Na wsi

Bogactwo informacji, jakie czytelnik może z książki uzyskać jest tak ogromne, że nie jestem nawet w stanie go streścić. Dowiemy się bowiem czego uczono na temat antykoncepcji, jak przestrzegano przed pornografią, czy też jak kilkadziesiąt lat temu zapatrywano się na homoseksualizm i inne odmienności. Agnieszka Kościańska musiała wykonać kawał researcherskiej roboty, gdyż sama bibliografia tej książki zajmuje ponad 40 stron! To świetne kompendium wiedzy na temat stanu edukacji seksualnej w naszym kraju na przełomie ostatnich dekad.

To, co czytelnikowi na pewno rzuci się w oczy po lekturze, to spostrzeżenie, że seks w Polsce to temat ciężki niczym orka na ugorze. Antykoncepcja jest zła, aborcja jeszcze gorsza, masturbacja może wywoływać gruźlicę (tak uważano, zanim odkryto prątki gruźlicy). Jak żyć i cieszyć się życiem (łóżkowym)?

Co ciekawe, mam wrażenie, że mimo upływu lat nie idziemy do przodu. Tym bardziej w perspektywie ostatnich reform rządu dotyczących aborcji, tabletki „dzień po” czy klauzuli sumienia (bezsens) aptekarzy wobec sprzedawania środków antykoncepcyjnych. Kobieta nadal uważana jest za glebę, mężczyzna zaś za siewcę, a akt współżycia ma prowadzić do prokreacji, nie do zwykłej, ludzkiej przyjemności. Nie brzmi to dobrze, prawda?

„Zobaczyć łosia” to świetna propozycja dla każdego, bez znaczenia jak bardzo lubi „ten sport”. To szeroko perspektywiczne spojrzenie na polską pruderię, i chęć udawania, że dziecko znajdujemy w kapuście. Przede wszystkim jednak to świetna lektura, którą czyta się z zapartym tchem, a kolejne informacje mózg chłonie niczym gąbka!

Pełny tytuł książki Agnieszki Kościańskiej brzmi „Zobaczyć łosia. Historia polskiej edukacji seksualnej od pierwszej lekcji do Internetu”. Wiemy już więc, co będzie tematem przewodnim… Zanim cokolwiek o książce Wam opowiem, odpowiedzcie sobie na kilka pytań
- Czy rozmawialiście o seksie z Waszymi rodzicami będąc nastolatkami?
- Czy uczęszczaliście w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ja. Wersja 2,0 Anna Gruszczyńska, Toon De Kock
Ocena 7,6
Ja. Wersja 2,0 Anna Gruszczyńska,&...

Na półkach:

Każdy z nas ma mocne i słabe strony. Na pewno nie raz wstajesz z łóżka z postanowieniem „To ten dzień! Zmienię swoje życie!”, ale zapał znika tak samo szybko jak się pojawił… Jest tak? Jeśli znajdziesz 10 minut dziennie przez 80 kolejnych dni, być może poradnik „Ja wersja 2.0” pomoże Ci stać się szczęśliwszym i bardziej kreatywnym człowiekiem…
Być może niektórzy z Was kojarzą autorkę poradnika, Annę Gruszczyńską… Niecały rok temu Ania, autorka bloga Wilczogłodna, wydała interaktywny poradnik „To nie jest dieta”, w którym pokazywała chcącym schudnąć jak zrobić to mądrze i w taki sposób, by efekt utrzymał się przez długi czas. Wiem, że wiele osób dzięki temu programowi zgubiło zbędne kilogramy, mimo, że wcześniejsze próby diet, motywacji zdawały się na nic. Tym razem Ania chce przeprogramować naszą głowę. W jaki sposób?



Cała książka na pewno ma wiele wspólnego z Twoim smartfonem. Tutaj także mamy kilka aplikacji, które należy zaktualizować by działały poprawnie i były kompatybilne z całym systemem (czyt. Tobą). Jakie umiejętności, składniki osobowości masz szansę podrasować dzięki książce?

- szczęście i efektywność
- relacje z innymi
- komunikacja
- dbałość o ciało
- harmonia i spokój ducha
- przedsiębiorczość i finanse
- kreatywność


Potrzeba 80 dni, w ciągu których poświęcisz około 10-15 minut na wykonanie zadań przygotowanych przez autorkę. Przyznam szczerze, że na początku podchodziłam do tego poradnika dosyć sceptycznie, jednak fakt, że odbiorca musi zaangażować się w zadania, dać coś od siebie, a nie tylko brać od autora, sprawia, że plan aktualizacji ma o wiele większe szansę powodzenia niż tradycyjne poradniki ze „złotymi radami”

Ale po kolei…

Każdy dzień, a więc każdy krok naszej aktualizacji to inne zadanie, a czasem po prostu krótki motywujący tekst od autorki, odnoszący się do jednej z umiejętności, które kształtujemy. Anna Gruszczyńska radzi w książce m.in:
-jak rozmawiać ze sobą
- jak przeprowadzić detoks cukrowy
- jak zacząć ćwiczyć
- na czym polega metoda małych kroków

Zadania, które autorka przygotowała dla czytelnika, są bardzo zróżnicowane, ale łączy je to, że wymagają zaangażowania oraz pomysłowości. Bardzo fajną, acz drobną rzeczą jest to, że na koniec każdego dnia należy wpisać, co przydarzyło nam się pozytywnego. To inspiracja do tego, by zauważać drobne przyjemności, by cieszyć się nawet tym, że zupa nam dziś wyszła wyjątkowo dobra!

80 dni na zmiany to sporo czasu. Tak naprawdę wszystko leży w naszej głowie, to, czy aktualizacja przebiegnie poprawnie zależy od nas samych. Anna Gruszczyńska systematyzuje pwne informacje i skłania nas do przemyśleń na temat naszych relacji z innymi, przedsiębiorczości oraz komunikacji. Daje impuls, na który my albo zareagujemy, albo nie.

Uważam, że „Ja wersja 2.0” to świetna propozycja dla osób, które nie znoszą typowych poradników, gdzie autor sypie złotymi radami jak z rękawa, ale z ich przystosowaniem do naszego życia jest już nieco gorzej i trudniej. Każdemu czasem przyda się update, prawda?

Każdy z nas ma mocne i słabe strony. Na pewno nie raz wstajesz z łóżka z postanowieniem „To ten dzień! Zmienię swoje życie!”, ale zapał znika tak samo szybko jak się pojawił… Jest tak? Jeśli znajdziesz 10 minut dziennie przez 80 kolejnych dni, być może poradnik „Ja wersja 2.0” pomoże Ci stać się szczęśliwszym i bardziej kreatywnym człowiekiem…
Być może niektórzy z Was...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzisiaj książka, którą w obecnych czasach powinien przeczytać każdy. Książka o terroryzmie i terrorystach. Jeśli wydaje się Wam, że o tych sprawach wiecie już wszystko za sprawą programów w telewizji, to nic bardziej mylnego. Autor, Kacper Rękawek na dodatek opowiada o tym brutalnym świecie w sposób ciekawy i przystępny dla każdego czytelnika. Zapraszam na recenzję książki „Człowiek z małą bombą”

Nasze obecne postrzeganie terroryzmu i tego co za sobą niesie zaczęło kształtować się od czasów ataku z 11 września. Uświadomiliśmy sobie wtedy do czego zdolna jest Al-Kaida i jej podobne twory. Od tamtej pory ataki mnożą się i choć Osama Bin Laden nie żyje, mamy do czynienia z czymś jeszcze gorszym, ISIS, które rośnie w siłę i pokazuje, że potrafi zastraszyć ludzi na całym świecie.

Kacper Rękawek, autor książki to ekspert od spraw terroryzmu oraz jego zwalczania. W ramach prowadzonych badań rozmawiał z ponad pięćdziesięcioma terrorystami w Egipcie, Irlandii i Wielkiej Brytanii oraz ponad setką antyterrorystów z dwudziestu krajów. Nie jest to jednak typ nudnego doktora, opowiadającego o swojej pracy. To pasjonata z niesamowitą żyłką do pisania i przekazywania opowieści. Już od pierwszego rozdziału, zabiera, wręcz wciąga czytelnika do swojego świata i opowiada o nim w taki sposób, że naprawdę trudno się oderwać. Ale po kolei…

„Człowiek z małą bombą” to książka składająca się z 14 rozdziałów. Każdy z nich poświęcony jest innemu aspektowi terroryzmu. Niektóre z nich zostały poruszone w literaturze po raz pierwszy i to jest chyba najciekawsze w całej publikacji. Nagle zostajemy uświadomieni, niemal oświeceni. Czujemy, że nasza wiedza urosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Kacper Rękawek nie skupia się jedynie na metodach działania i werbowania nowych członków organizacji. Autor zdradza czytelnikowi, że jedynie niewiele zamachów dochodzi do skutki i kończy się sukcesem, bo wielu terrorystów to zwykli amatorzy i ciamajdy. To niesamowite prawda? Co więcej dzięki „Człowiekowi z małą bombą” dowiecie się również jaki związek ma „Ojciec Chrzestny” z dzisiejszym terroryzmem, jak działają „samotne wilki” oraz czemu w życiu terrorystów tak ważne są miłość i gry komputerowe… Tak, tak dobrze przeczytaliście.

Kolejną rzeczą jaka wyróżnia tą książkę spośród innych tomiszczy o zjawisku terroryzmu jest fakt, że Rękawek pokazuje, że terrorysta też człowiek. Nie zawsze ma twarz bestii, która pragnie rozlewu krwi. Zamachy i ich planowanie to tylko wycinek ich życia. Na co dzień żyją jak każdy z nas. Sama radykalizacja zaś wynika często z tak prozaicznych przyczyn jak bieda, bezrobocie, czy próba znalezienia akceptacji w jakieś grupie. Oczywiście w żadnym wypadku nikogo to nie usprawiedliwia, jednak fakt, że autor rozmawiał z setkami terrorystów daje mu szeroki pogląd, który ma szansę ujrzeć światło dzienne.

Od pierwszego zdania pokochałam styl pisania Kacpra Rękawka. Człowiek ten zaraża swoją pasją, przekazuje kolejne informacje w taki sposób, że czytelnik myśli, że autor jest jego dobrym kumplem, z którym rozmawia w barze przy piwku. Ktoś mógłby się przyczepić, że to zbyt lekko, tym bardziej, że temat jest ważny. Ja uważam, że ta lekkość pióra i „nie spinanie się” to ogromna zaleta książki, która ułatwia również jej odbiór zwykłemu, szaremu człowiekowi, który niezbyt orientuje się w polityce międzynarodowej.

Prawda jest taka, że jeśli wydawnictwo Czarne decyduje się opublikować jakąś książkę, to czytelnik może brać ją w księgarni w ciemno. Ja osobiście przynajmniej nie zawiodłam się nigdy. „Człowiek z małą bombą” to niezwykle interesująca pozycja, dająca pogląd na wiele aspektów współczesnego terroryzmu. Szczególnie ważna w obecnych czasach, gdy przynajmniej raz w miesiącu słyszymy w serwisach informacyjnych o nowych wydarzeniach.

Dzisiaj książka, którą w obecnych czasach powinien przeczytać każdy. Książka o terroryzmie i terrorystach. Jeśli wydaje się Wam, że o tych sprawach wiecie już wszystko za sprawą programów w telewizji, to nic bardziej mylnego. Autor, Kacper Rękawek na dodatek opowiada o tym brutalnym świecie w sposób ciekawy i przystępny dla każdego czytelnika. Zapraszam na recenzję książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Emilia Przecinek to bohaterka, która już raz zagościła na stronach Olgi Rudnickiej. Czytelnicy znają ją z książki „Granat poproszę!”, gdzie Emilia staje na życiowym zakręcie – jej małżeństwo się wali, teściowa i matka sprowadzają się do jej domu, a jej kariera pisarki staje pod znakiem zapytania. Tym razem również wiele się dzieje: Emilia schudła, jest coraz bardziej gotowa na nowy związek i nawet nauczyła się żyć pod jednym dachem z pterodaktylami (jak wszyscy nazywają matkę i teściową pisarki). Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że Emilia znajduje w piwnicy trupa. Pterodaktyle postanawiają wszcząć własne dochodzenie, uważają bowiem, że zabójcą jest jeden z mieszkańców bloku… Czy z tego może wyjść cokolwiek dobrego?


Jeśli zaglądacie tu w miarę regularnie, to wiecie, że kocham Rudnicką miłością wielką. Kocham jej humor – niewymuszony i naturalny, pomysły na fabułę – szalone, sposób pisania – jakby słowa same wskakiwały na kartki. Tym razem znowu się nie zawiodłam – jest wszystko to, co najbardziej u tej autorki lubię.

„Życie na wynos” to kryminał humorystyczny. Mamy trupa, mamy zagadkę (choć nie jest specjalnie skomplikowana), ale przede wszystkim mamy prawdziwą komedie pomyłek. Teksty Olgi Rudnickiej powalają na kolana, powodują, że czytelnik śmieje się sam do siebie (co może wzbudzić w innych domownikach przypuszczenie obłąkania). Do tego wszystkiego książkę czyta się bardzo szybko, lekko i przyjemnie.

Główna bohaterka Emilia, nie należy do moich ulubionych. Jest zakręcona jak sokowirówka w Dzień Marchewki i ta jej chaotyczność jakoś działa mi na nerwy. Są jednak dwie bohaterki tej serii, które UWIELBIAM. To pterodaktyle: Jadwiga i Adela. Jedna elegancka – zawsze w garsonce, druga kochająca neonowe, welurowe dresy. Obydwie uwielbiają plotki, i wtrącanie się w cudze sprawy. Są przy tym zabawne i nieco urocze (gdy twierdzą, że nie są fobami, homo zresztą też nie). Uważam, że to one rządzą w tej powieści. Dają czytelnikowi najwięcej śmiechu.

Nie wiem czy jestem obiektywna, moje uwielbienie dla Rudnickiej nie zna granic, więc jedyne co mogę Wam powiedzieć, to to, że książka jest wciągająca, zabawna idealna na wakacje. Idealna na szary dzień, który przygnębia. Idealna na słoneczny dzień, gdy humor masz dobry, ale nadal chcesz więcej. Jest idealna na każdy dzień! Teraz pozostało mi czekać na kolejną powieść…

Emilia Przecinek to bohaterka, która już raz zagościła na stronach Olgi Rudnickiej. Czytelnicy znają ją z książki „Granat poproszę!”, gdzie Emilia staje na życiowym zakręcie – jej małżeństwo się wali, teściowa i matka sprowadzają się do jej domu, a jej kariera pisarki staje pod znakiem zapytania. Tym razem również wiele się dzieje: Emilia schudła, jest coraz bardziej gotowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako rodzice stosujecie zimny chów, czy może wręcz odwrotnie, najchętniej zaopatrzylibyście swoje dziecko w skafander prosto z filmu „Epidemia”? Jesteście maniakami czystości, czy pozwalacie zjeść dziecku marchewkę prosto z grządki? Nieważne w której grupie jesteście, i tak zapraszam Was na recenzję ciekawego poradnika „Zdrowy brud”.

Podobno brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. Chyba coś w tym jest. Oczywiście wszystko w granicach normy, ale zdarza mi się widzieć, matki wariatki, które za wszelką cenę chcą ochronić dziecko przed całym światem. Smutny los tych maluchów, które nie mogą zjeść pączka i mieć oklejonych lukrem rąk, które nie mogą biegać po placu zabaw bo się spocą, które ostro przestrzegane są przed bawieniem się w osiedlowej piaskownicy (przecież to istny bateriowy raj). Wszystkim tym psycho-matkom dedykuję tą recenzję i gorąco zapraszam do zakupu książki „Zdrowy brud”



Książka „Zdrowy brud” to nie wymysł jakieś przypadkowej autorki, nie wiadomo skąd. Maya Shetreat-Klein jest lekarzem, neurologiem, mamą trójki dzieci, z zamiłowania rolnikiem. Autorka dokładnie przyjrzała się procesom przetwórczym współczesnej żywności i udowadnia czytelnikom, że te wszystkie „ulepszenia” jedynie szkodzą zdrowiu naszych dzieci, gdyż wyjaławiają jedzenie z witamin oraz dobrych bakterii.



Książka podzielona jest na kilka przejrzystych części. Najpierw autorka pokazuje nam jakie symptomy występujące u naszych maluchów powinny nas, mamy zaniepokoić i skłonić do wprowadzenia zmian w stylu życia. Druga część książki jest najbardziej przerażająca, ale również prawdziwa. Otóż Maya analizuje najgroźniejsze alergeny, dodatki spożywcze. Autorka podkreśla jak istotne jest dokładne zapoznanie się z etykietą. Faktem jest jednak, że coraz więcej z nas przed zakupem sprawdza skład produktu i coraz rzadziej kierujemy się ceną, częściej jakością.



Trzecia i chyba najważniejsza część książki poświęcona jest konkretnym produktom spożywczym, m.in. mleku, rybą, mięsie. Autorka pokazuje, jak wybierać wartościowe produkty, które przysłużą się naszemu zdrowiu. Z rozdziału dowiecie się sporo o pasteryzacji mleka, o jajkach od szczęśliwych kurek i warzywach prosto z grządki. O tyle, o ile mieszkańcy wsi mają nadal okazję kupić takowe jajka, czy nawet czasami napić się mleka prosto od krowy, o tyle w miastach czasem zdobycie takich rarytasów zakrawa o cud. Książka przekłada się na rzeczywistość amerykańską, dlatego niektóre fragmenty są zupełnie nieadekwatne do naszych możliwości.



Tak, czy inaczej z książki jasno wynika, że powinniśmy wrócić do starych nawyków, które pamiętam z dzieciństwa. Truskawki jadłam prosto z krzaka, jajka od zadowolonych kur skubiących trawę zawsze miały dwa żółtka, a moi koledzy i koleżanki pili jeszcze ciepłe mleko z kawałkami siana pływającymi na wierzchu (ja surowego mleka nie znoszę). Brud jest czasem zdrowy (byle nie w nadmiarze). Obecnie nawet zaleca się kąpanie noworodka 2-3 razy w tygodniu, by nie pozbawić maluszka jego naturalnej flory bakteryjnej.



Ze sporą rezerwą podchodzę do wszelkich poradników na temat zdrowia, jednak musze przyznać, że tutaj autorka mnie przekonała. Pewnie stało się to dzięki temu, że sama pamiętam jak naturalnym było jedzenie samemu wyhodowanych warzyw lub jajek od wesołej kurki, skubiącej trawę. Książka jest napisana w sposób przystępny i przede wszystkim ciekawy. Mam nadzieję, że da do myślenia rodzicom, jak ważne jest to, aby powrócić do natury i do wszystkich jej dobrodziejstw, łącznie z brudem.


I co? Zainteresowani tematem? Przyznajcie się, przesadzacie ze sterylnością czy podchodzicie do brudu w rozsądny sposób?

Jako rodzice stosujecie zimny chów, czy może wręcz odwrotnie, najchętniej zaopatrzylibyście swoje dziecko w skafander prosto z filmu „Epidemia”? Jesteście maniakami czystości, czy pozwalacie zjeść dziecku marchewkę prosto z grządki? Nieważne w której grupie jesteście, i tak zapraszam Was na recenzję ciekawego poradnika „Zdrowy brud”.

Podobno brudne dziecko to szczęśliwe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opis wydawnictwa
„Znam łacińską nazwę każdej rozgwiazdy, ale nie pamiętam własnego nazwiska. Wszystko jest dla mnie nowe, czuję się jak zafascynowane światem dziecko, a nie trzydziestoczteroletnia kobieta wracająca do zdrowia po urazie głowy. Podobno uczyłam na uniwersytecie w Seattle, ale nie pamiętam. Miałam życie. Teraz mam tylko tę wyspę, męża, który nie odstępuje mnie na krok i dziwny, powracający sen.
W rzadkich przebłyskach pamięci układam mozaikę ze wspomnień, która różni się od tego, co mówi Jacob. Coraz bardziej zdezorientowana krok po kroku docieram do prawdy, ale ktoś próbuje mi przeszkodzić. Muszę być szybsza.”


Idealna para
Główną bohaterką książki jest Kyra, biolog morski, która niedawno doznała amnezji w wyniku wypadku podczas nurkowania. Kobieta nie może poradzić sobie z tym, że nie pamięta nic z ostatnich czterech lat jej życia. Poznajemy również jej męża, przystojnego, cierpliwego Jacka, który bardzo troskliwie zajmuję się żoną. Próbuje chronić ją przed całym światem. Cała akcja książki rozgrywa się na niewielkiej wyspie, gdzie wszyscy się znają. Para małżonków mieszka w posiadłości odziedziczonej po rodzicach Jacka.
Z czasem gdy zaczynamy pochłaniać książkę, w naszej głowie rodzą się pytania wątpliwości. Czy to wszystko nie jest zbyt idealne? Aż surrealistyczne?


Nowe pytania, nowe odpowiedzi
Kolejne rozdziały książki z jednej strony powodują u czytelnika coraz więcej wątpliwości, z drugiej zaś obfitują we wspomnienia, które zaczynają pojawiać się w umyśle Kyry. Wspomnienia te dają kobiecie wiele do myślenia i postanawia ona zrobić wszystko, by dowiedzieć się jak najwięcej o swoim życiu. Jak się jednak okazuje rzeczywistość, która ją otacza jest stworzona na potrzeby intrygi. Czyjej? W jakim celu? Tego musiscie przekonać się już sami…


Mystic Island
Autorka książki stworzyła niesamowite miejsce akcji. Wyspa Mystic Island jest nieco mroczna, jednak podczas czytania odnosiłam wrażenie, że chyba odnalazłabym się na tym końcu świata. Miejsce akcji świetnie zgrywa się w tym przypadku z fabułą i stanowi niezwykle ważny element w całej intrydze.


Uważam, że najlepszą recenzją dla książki, jest fakt, że pochłonęło się ją w zawrotnym tempie. Wtedy, gdy czytelnik odsuwa od siebie myśl, by przestać, by położyć się spać. Czytamy, czytamy, kolejne rozdziały przechodzą przez nasze palce. W tej książce wszystko się zgadza: jest napięcie, jest zagadka, świetnie wykreowane miejsce akcji, ciekawi bohaterowie. Czy można chcieć czegoś więcej? Nie sądzę.


Coś czuję, że teraz gdy ja już nacieszyłam się lekturą, książka zacznie krążyć wśród moich znajomych….

A Wy lubicie thrillery psychologiczne? Zachęciłam Was choć trochę tą recenzją? Czujecie, że „Mroczna toń” mogłaby pochłonąć i Was?

Opis wydawnictwa
„Znam łacińską nazwę każdej rozgwiazdy, ale nie pamiętam własnego nazwiska. Wszystko jest dla mnie nowe, czuję się jak zafascynowane światem dziecko, a nie trzydziestoczteroletnia kobieta wracająca do zdrowia po urazie głowy. Podobno uczyłam na uniwersytecie w Seattle, ale nie pamiętam. Miałam życie. Teraz mam tylko tę wyspę, męża, który nie odstępuje mnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zdrowy jak japońskie dziecko William Doyle, Naomi Moriyama
Ocena 6,1
Zdrowy jak jap... William Doyle, Naom...

Na półkach:

Każda mama pragnie, by jej dzieci były zdrowe i szczęśliwe. Nie wiem, czy wiecie, ale Japonia przoduje w statystykach dotyczących zdrowia oraz zdrowego odżywania. Japońskie dzieci są szczupłe, mają dużo ruchu, a co za tym idzie rzadko chorują. Postanowiłam zgłębić sekret Japończyków i sięgnąć po książkę „Zdrowy jak japońskie dziecko”, która niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA.
Pewnie nie zaskoczę Was tym, że liczne badania są dosyć przerażające. Dzieci na całym świecie tyją na potęgę. Kiedyś było tak tylko w Stanach Zjednoczonych, teraz taka sytuacja przedstawia się niemal na całym globie. Wynika to przede wszystkim z dużej ilości przetworzonych produktów w diecie, małej ilości ruchu oraz ubogiemu spożyciu warzyw i owoców.

Autorzy książki najpierw opowiadają czytelnikowi o wpływie nadwagi i złych nawyków żywieniowych na zdrowie dzieci, ale również osób dorosłych. Następnie zdradzają powoli w czym tkwi sekret zdrowia małych Japończyków. Cały ambaras tkwi w nawykach, które towarzyszą tej narodowości od setek lat. Duża ilość warzyw, spora ilość ruchu na świeżym powietrzy, powodują, że japońskie dzieciaki to okazy zdrowia.

Druga część książki to siedem sekretów pielęgnacji zdrowia dziecka, które są szeroko stosowane w japońskich domach. Nie będę jędzą i zdradzę Wam je po krótce:

- zwiększanie ilość składników odżywczych w diecie
- celebracja posiłków
-nauka czerpania przyjemności z jedzenia
- zastosowanie metody japońskiego talerza (tam zawsze jedzenie podawane jest na małych talerzach, w ten sposób oszukujemy swój mózg)
- aktywność fizyczna
- rodzinne spędzanie czasu
- przykład idzie z góry – bądź autorytetem dla własnego dziecka w kwestii odżywania


Wiem, co myślicie. Zapewne to co ja, w momencie gdy przeczytałam spis treści: przecież to wie każdy. Te zasady nie są w żadnym wypadku odkrywcze. Każdy z nas zna przecież reguły zdrowego odżywania. Autorzy jednak piszą w tak ciekawy i inspirujący sposób, że może w końcu uda NAM (mi i Wam) wprowadzić się te zasady w życie. Gorąco w to wierzę! Poza tym mamy tutaj masę ciekawych pomysłów między innymi na to jak przekonać dziecko do próbowania nowych smaków, co jak pewnie wie każdy rodzic, potrafi przysporzyć bólu głowy….



Teraz czas na moją ulubioną, trzecią część książki – japońskie inspiracje rodzinnych posiłków. W tej części czeka na Was cała masa apetycznych przepisów, już czaję się na kilka z nich. Letnia sałatka z makaronu sobą, zupa miso, czy muffiny z brązowego ryżu. Brzmi zachęcająco, prawda?


Podsumowując, „Zdrowy jak japońskie dziecko” to wartościowa i inspirująca książka, która przypomina, że warto przypomnieć sobie jak żywiły nas mamy i babcie. Trzeba zostawić z boku przetworzona żywność i wrócić do korzeni, gdzie królowały domowe potrawy, świeże owoce, warzywa prosto z ziemi. Gra toczy się o zdrowie nasze i naszych pociech. Warto!

Każda mama pragnie, by jej dzieci były zdrowe i szczęśliwe. Nie wiem, czy wiecie, ale Japonia przoduje w statystykach dotyczących zdrowia oraz zdrowego odżywania. Japońskie dzieci są szczupłe, mają dużo ruchu, a co za tym idzie rzadko chorują. Postanowiłam zgłębić sekret Japończyków i sięgnąć po książkę „Zdrowy jak japońskie dziecko”, która niedawno ukazała się nakładem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele osób które całe życie spędziły w wielkim mieście, pragnie przenieść się na odludzie, hodować własne szczęśliwe kurki i uprawiać ekologiczne ziemniaki. Czasem zwyczajnie wszechobecny tłum i zgiełk miasta zaczynają męczyć i człowiek potrzebuje wytchnienia i wsłuchania się we własne wnętrze.

Tak też było z naszymi bohaterami, czyli Pią oraz jej mężem Ashem. Młode małżeństwo, które dotąd mieszkało w Nowym Jorku, przeprowadziło się do stanu Vermont, tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Między parą czytelnik od razu zauważy niesamowitą chemię, ale z drugiej strony nie sposób nie zauważyć jak wiele ich od siebie różni. Ash mocno stąpa po ziemi, jest zadaniowcem. Pia to artystyczna dusza, ma słomiany zapał i czasem ciężko ją zrozumieć. Czy to małżeństwo na pozór zgodne i kochające, przetrwa w obliczu problemów jakie je czekają?

Problemy czają się bowiem z każdej strony. Po pierwsze metereolodzy zapowiadają niezwykłe anomalie pogodowe w postaci potężnych burz. Tak potężnych, że całe miasta planują specjalne postępowanie na wypadek kataklizmów. Oczywiście Wielka Burza nie ominie mieściny Isole, gdzie mieszkają nasi bohaterowie. Ash będzie się starał podejść do wyzwania metodycznie, Pia zaś przyłącza się do miejscowego oddziału prepersów i burzowe przygotowania wydobywają z niej nienajlepsze cechy, które powoli zaczynają rodzić spięcia pomiędzy małżeństwem.

Jest jeszcze druga kwestia, która oddala Asha i Pię od siebie. Gdy poznajemy ich na początku książki, dowiadują się, że najprawdopodobniej ich problemu z zajściem w ciążę mogą wymagać długiego leczenia. Pia godzi się z prawdą, odsuwa od siebie chęć posiadania dziecka. Ash, niezwykle rodzinny facet poznaje Augusta, 7-letniego, puszczonego samopas sąsiada, którego rodzice zaniedbują go. Mężczyzna zaczyna się nim opiekować, między nimi zawiązuje się niesamowicie mocna więź. Niedługo okazuje się, że pomoc społeczna chce odebrać chłopca rodzinie, a kurator proponuje Asha jako rodzica zastępczego. Czy Pia zgodzi się na podjęcie takiej odpowiedzialności? A może August w obliczu Wielkiej Burzy zostanie oddany zupełnie obcej rodzinie?

„Nie jesteśmy gotowi” to przede wszystkim książka o sile przyrody, która nas ludzi ma za nic. Odpłaca się pięknym za nadobne. Tyle lat mieliśmy w nosie życie z jej zasadami, że teraz odwdzięcza się nam z nawiązką. Człowiek w obliczu potęgi natury jest jak kropla w morzu. Zdajemy sobie jednak z tego sprawę dopiero wtedy, gdy jest już za późno, gdy pojawiają się kataklizmy. Takie wydarzenia budzą strach, który ciężko opisać słowami. Z człowieka w obliczu zagrożenia wychodzą cechy, których sam by się po sobie nigdy nie spodziewał.

Chyba nigdy wcześniej nie czytałam książki o takiej tematyce. Uważam, że pomysł na fabułę, bohaterów był naprawdę bardzo trafiony. Z prawdziwą przyjemnością pochłaniałam kolejne rozdziały. Oprócz tego, że czytanie „Nie jesteśmy gotowi” dało mi rozrywkę, to na dodatek zmusiło do myślenia o tym, jak ja bym się zachowywała w obliczu zagrożenia ze strony przyrody… Uważam, że to niezwykle istotne w czasach, gdy ocieplenie klimatu nie jest już jedynie przepowiednią, lecz staje się rzeczywistością.

Czy polecę Wam tą książkę? Z czystym sumieniem. Bardzo dobra lektura.

Wiele osób które całe życie spędziły w wielkim mieście, pragnie przenieść się na odludzie, hodować własne szczęśliwe kurki i uprawiać ekologiczne ziemniaki. Czasem zwyczajnie wszechobecny tłum i zgiełk miasta zaczynają męczyć i człowiek potrzebuje wytchnienia i wsłuchania się we własne wnętrze.

Tak też było z naszymi bohaterami, czyli Pią oraz jej mężem Ashem. Młode...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzisiaj literatura trudna. Więzienna. Miesiąc temu pisałam Wam o fenomenalnym reportażu Drauzio Varelli „Klawisze”, a dziś przeniesiemy się do Chin wraz z recenzją książki „Za jeden wiersz. Cztery lata w chińskim więzieniu”.


Liao Yiwu znany jest czytelnikom literatury faktu z reportaży o Chinach. Bardzo możliwe, że czytaliście bądź słyszeliście o reportażu „Prowadzący umarłych”. Tym razem autor nie mówi o swoich obserwacjach, o innych ludziach, lecz przedstawia własną, tragiczną historię. Historię, którą kilkukrotnie musiał pisać od nowa, gdyż władza Chin przechwytywała maszynopisy tej książki. Yiwu nie poddał się i wydał ją, a wszystko dlatego, że obecnie żyje już w bezpiecznym miejscu. Opuścił Chiny i miejmy nadzieję, że jego koszmar skończył się raz na zawsze.

Czerwiec, rok 1989, w Chinach na placu Tiananmen, dochodzi do fali studenckich protestów. Studenci żądają zmian politycznych, demokratyzacji oraz walki z ogólną korupcją. Szybko okazuje się, że władza nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji i dochodzi do brutalnego tłumienia manifestacji. Giną setki ofiar, nie tylko studenci zaczynają się buntować. Liao Yiwu, młody poeta w przypływie buntu i weny twórczej tworzy wiersz Manifest. To brutalny, poetycki obraz chińskiej rzeczywistości. Za ten właśnie utwór Yiwu zostaje ściągany przez władze, a w końcu trafia do więzienia jako kontrrewolucjonista i więzień polityczny.


Yiwu w swojej książce ”Za jeden wiersz…” opisuje nie tylko pobyt w więzeniu (a raczej kilku zakładach, ponieważ co jakiś czas był przenoszony), ale również wspomina swoje dzieciństwo, okres małżeństwa, wydarzenia z 1989 roku oraz samo powstawanie Manifestu. Czytelnik ma więc cały obraz: wie jakim człowiekiem był Yiwu przed więzieniem i patrzy, jak się zmienia wraz z kolejnymi latami za kratami. Mamy również pełen ogląd jego sytuacji rodzinnej i uczuciowej.

Kolejne areszty i więzienia, do których trafia poeta pełne są groźnych przestępców. Pełno tam zabójców, gwałcicieli, złodziei, podpalaczy. On jako poeta, człowiek sztuki musi odnaleźć się w tym świecie zła i przemocy. Już podczas pierwszego przeszukania, przyjęcia do aresztu, we własnym poczuciu zostaje obdarty z godności i szacunku. Z czasem jest coraz gorzej, czytelnik widzi, że autor stara się nadal być tym samym człowiekiem, ale jest to trudne w nieludzkich warunkach chińskiego więzienia. Obserwujemy zezwierzęcenie więźniów, świat tak brutalny, że aż czasami, ciężko jest odwracać i czytać kolejne kartki.

W genialny sposób Liao Yiwu pokazuje nam zasady rządzące więzieniem. Każda cela ma swoich przywódców i poddanych, są również neutralnych, do których należał nasz bohater. Przywódcy wysługują się swoimi niewolnikami do wszystkiego: od ubierania, przez iskanie wszy, aż po zaspokojenie seksualne. Rządzi ten, kto jest silniejszy. Nikt się nie buntuje wobec takiemu porządkowi rzeczy, bo pewne jest, że bunt skończy się jedynie surową i brutalną karą. W każdej celi również zawsze znajdują się tzw. Żywi umarli, czyli skazani na śmierć, którzy non stop są skuci, a ich egzystencja zależy od pozostałych więźniów.

To nie jest książka dla wrażliwych i słabych psychicznie. Opisy są makabryczne i brutalne.

Dzisiaj literatura trudna. Więzienna. Miesiąc temu pisałam Wam o fenomenalnym reportażu Drauzio Varelli „Klawisze”, a dziś przeniesiemy się do Chin wraz z recenzją książki „Za jeden wiersz. Cztery lata w chińskim więzieniu”.


Liao Yiwu znany jest czytelnikom literatury faktu z reportaży o Chinach. Bardzo możliwe, że czytaliście bądź słyszeliście o reportażu „Prowadzący...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to jednocześnie fikcyjna i realna książka. Fikcyjna jej wersja znana jest od dawna jako jeden z podręczników do nauki w szkole magii Hogwart, do której to uczęszczał Harry Potter. J.K Rowling zdecydowała się jednak w 2001 roku wydać jej realną wersję. Od jakiegoś roku widać na blogach i innych stronach internetowych, że szał na Pottera wrócił i być może uderzył ze zdwojoną mocą. Na pewno wielki wpływ na taki bieg wydarzeń miała niedawna premiera „Przeklętego dziecka”, czyli kontynuacji opowieści o utalentowanym czarodzieju. Teraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” gości na wielkim ekranie i z tego też powodu, wydawnictwo Harper Collins wydało kolorowankę dla dorosłych inspirowaną książką i filmem.

Gdy dostałam egzemplarz przejrzałam go szybciutko, bo naprawdę uwielbiam kolorowanie (niestety cierpię na brak czasu ale chomikuje kolorowanki na czasy, gdy Michalina podrośnie i będzie bardziej samodzielna). Okazało się, że na fanów zabawy z kredkami czeka aż 80 stron frajdy. Mamy tutaj przede wszystkim kadry z filmu, więc jak łatwo się domyślić sporo tu postaci ludzkich. Oprócz tego jednak, znajdziemy tu wiele tajemniczych symboli i innych satysfakcjonujących ilustracji. Trudno ocenić poziom trudności publikacji. Wszystko zależy od umiejętności malującego. Jedno jest pewne: wprawiony „malowacz” może stworzyć tutaj cudowne, pełne życia rysunki, które będą wyglądać niczym prawdziwe kadry z filmu.
Bardzo przyjemnie zaskoczyła mnie jakość papieru. Przy tego typu publikacjach zwracam na to wielką uwagę. Tutaj mamy zupełnie biały, dosyć gruby papier, na którym będzie się znakomicie kolorować.

Od razu uprzedzam, nie szukajcie tutaj magicznych stworzeń – to nie ta kolorowanka. To samo wydawnictwo wydało równocześnie dwie publikacje: kadry z filmu i osobno kolorowankę pełną magicznych stworzeń.

Ogólnie gorąco polecam. Różnorodność ilustracji oraz świetna jakość wykonania pozwoli poszaleć z kredkami długie godziny!

„Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to jednocześnie fikcyjna i realna książka. Fikcyjna jej wersja znana jest od dawna jako jeden z podręczników do nauki w szkole magii Hogwart, do której to uczęszczał Harry Potter. J.K Rowling zdecydowała się jednak w 2001 roku wydać jej realną wersję. Od jakiegoś roku widać na blogach i innych stronach internetowych, że szał na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opis wydawnictwa:
Wystarczyło kilka minut na miejscu zbrodni, by agent Will Trent zrozumiał, że poprowadzi jedną z najtrudniejszych spraw w swojej karierze.
Nie będzie łatwo ustalić, kto zabił Dale’a Hardinga. Harding, były policjant, hazardzista i agresywny pijak, miał tylu wrogów, że lista podejrzanych jest wyjątkowo długa.
Ciało Hardinga znaleziono w pustym budynku należącym do Marcusa Rippy’ego. Ten bogaty i popularny koszykarz został niedawno oskarżony o brutalny gwałt. Jednak prowadzone przez Willa śledztwo zakończyło się fiaskiem. Kilka łapówek wystarczyło, by Marcusa oczyszczono z zarzutów, a Will zyskał wpływowego wroga.
Dochodzenie ujawnia gęstą sieć powiązań miejscowej elity ze światem przestępczym. Śledczy mozolnie odnajdują kolejne fragmenty kryminalnej układanki, ale nie zawsze udaje im się dopasować je do całości. W dodatku wiele tropów prowadzi do mrocznej przeszłości Willa, której nigdy nie zamierzał ujawniać.

Nazwisko Karin Slaugther było mi do niedawna znane jedynie przelotnie. Nigdy wcześniej nie czytałam nic, co wyszło spod jej pióra. Niejednokrotnie czytałam bardzo pochlebne recenzje jej książek, więc kiedy otrzymałam „Ofiarę”, ucieszyłam się, że w końcu będę miała okazję wyrobić sobie własną opinię na temat tej autorki. Gdy skończyłam czytać, zauważyłam, że „Ofiara” to już ósmy tom serii z Willem Trentem w roli głównej, jednak dużym plusem jest to, że podczas lektury zupełnie nie zauważyłam żadnych oznak tego, że książka jest częścią większej całości.

Akcja ofiary wciąga czytelnika od pierwszych stron. Zaczyna się mocno, brutalnie i tajemniczo. Rozwiązywana przez Trenta sprawa jest wielowątkowa, łączy się z wieloma wpływowymi osobami ze świata sportu, gdzie pieniądze mogą zamknąć usta ofiarom i świadkom przestępstw. Sprawa jest tym trudniejsza, że w jej centrum jest również osoba bliska sercu agenta. Kobieta, która zna jego przeszłość i, która mimo tego, że Will znalazł inną kobietę, nadal ma duży wpływ na jego życie.

Rzecz, która podczas czytania od razu rzuciła mi się w oczy i za którą Slaughter złapała u mnie ogromnego plusa, to jej styl pisania. Jest dynamicznie, bez zbędnych ozdóbek. Tak jak w thrillerze być powinno. Momentami nieco przypominało mi to mojego ukochanego Harlana Cobena! Autorka zbudowała w „Ofierze” wciągającą fabułę, mocnych bohaterów oraz zagadkę, która wciąga czytelnika i nie pozwala mu się oderwać od lektury.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Karin Slaughter uważam za niezwykle udane. Książkę mogę polecić nie tylko osobom, takim jak ja, które wcześniej nie miały styczności z autorką, ale również tym, którzy są jej wiernymi fanami. Nie mogę co prawda porównać tej książki do innych, ale jestem przekonana, że skoro ósmy tom jest tak dobry, poprzednie mogą być jedynie lepsze. Tak więc polecam gorąco wielbicielom mocnych przeżyć.

Opis wydawnictwa:
Wystarczyło kilka minut na miejscu zbrodni, by agent Will Trent zrozumiał, że poprowadzi jedną z najtrudniejszych spraw w swojej karierze.
Nie będzie łatwo ustalić, kto zabił Dale’a Hardinga. Harding, były policjant, hazardzista i agresywny pijak, miał tylu wrogów, że lista podejrzanych jest wyjątkowo długa.
Ciało Hardinga znaleziono w pustym budynku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gotowanie to ostatnimi laty gorący temat. Programy typu Masterchef, czy Topchef sprawiły, że ludzie zaczęli zwracać uwagę na to co jedzą, nie tylko na smak, ale również na jakość produktów i sposób podania. Jeśli jesteście Foodie (osobą, która dla jedzenia zrobiłaby wszystko) ta książka jest dla Was, jeśli nie i tak nie będziecie rozczarowani. Zapraszam na recenzję!


Opis wydawnictwa:
Tia Monroe chciała za wszelką cenę dostać się na wymarzony staż u sławnej autorki książek kulinarnych. Plan się nie powiódł, ale Tia niespodziewanie otrzymuje oszałamiającą propozycję. Legendarny nowojorski krytyk restauracyjny, Michael Saltz, chce, by była jego „podniebieniem” i pisała za niego recenzje. W zamian proponuje najlepsze jedzenie, stosy ubrań od słynnych projektantów i życiową szansę. W przeciągu kilku tygodni jej świat wywraca się do góry nogami: kolacje w czterogwiazdkowych restauracjach, przystojni i znani szefowie kuchni, zakupy na Piątej Alei. Tia celebruje każdą chwilę i nawet udaje jej się przeboleć to, że pod jej recenzjami podpisuje się Michael Saltz. Choć umiera z chęci opowiedzenia bliskim i znajomym o nowym wspaniałym życiu, jej umowa z Saltzem nie może wyjść na jaw. Wszystko ma swoją cenę. Jedno kłamstwo goni drugie i coraz mniej przyjemnie jest prowadzić podwójne życie.
Czy wymarzona kariera jest tego warta? Czy Tia popełniła błąd? Czy jej życie zmierza w dobrą stronę?
Tia to bohaterka, która na naszych oczach przeobraża się w zupełnie inną osobę. Gdy poznajemy ją na początku książki jest miła, ale nieco zahukaną dziewczyną. Nie w głowie jej modne ciuchy i przesadne dbanie o siebie. Przybyła do Nowego Jorku z jasno wytyczonym celem: zostać praktykantką Helen, sławnej autorki książek. Niestety szkoła przydzieliła ją do pracy w restauracji. Szybko jednak podejmuje podejrzaną współpracę z krytykiem Michaelem Saltzem i dzięki jego znajomościom zamienia się w dziewczynę z pierwszych stron gazet. Ma najlepsze ciuchy, modną fryzurę i poczucie mocy, które daje jej pisanie recenzji kulinarnych. Polubiłam Tię, mimo, że przeobraża się, ciągle dąży do wytyczonego pierwotnie celu i pozostaje w zgodzie ze sobą. Nie udaje. Jak się skończy jej współpraca z krytykiem musicie sprawdzić sami, ja jedynie mogę Wam zdradzić, że dzieje się sporo.
Książka jest napisana lekkim, ale przyjemnym językiem. Prawdziwych smakoszy powinny zadowolić poetyckie opisy potraw. Pełno tu ekstrawaganckich składników i szalonych połączeń smakowych. Te opisy zdecydowanie zadziałają na Wasze ślinianki 

„Foodie w wielkim mieście” naprawdę mnie wciągnęła. Przeczytałam ją przez weekend. Pełno tu ciekawych wątków, a historia Tii jest prawdziwie pochłaniająca, za wszelką cenę chcemy się dowiedzieć, czy uda jej się osiągnąć zamierzony cel. Nie jest to żadna wymagająca lektura, to jedna z tych książek, które czyta się szybko, lekko ale i bardzo przyjemnie. Na tylniej okładce można znaleźć notatkę o tym, że prawo do książki wykupiło studio filmowe, a więc pewnie niebawem Foodie będziemy mogli zobaczyć na wielkim ekranie. Wiem jedno, przy odpowiednim doborze aktorów to będzie naprawdę dobry film! Swoją drogą ciekawe kto zagra Tię i Michaela Saltza…

Osobiście gorąco polecam Wam tą książkę, szczególnie jeśli lubicie kulinarne klimaty i jesteście fanami wypadów do restauracji, programów kulinarnych i odważnych połączeń smakowych!

Gotowanie to ostatnimi laty gorący temat. Programy typu Masterchef, czy Topchef sprawiły, że ludzie zaczęli zwracać uwagę na to co jedzą, nie tylko na smak, ale również na jakość produktów i sposób podania. Jeśli jesteście Foodie (osobą, która dla jedzenia zrobiłaby wszystko) ta książka jest dla Was, jeśli nie i tak nie będziecie rozczarowani. Zapraszam na recenzję!


Opis...

więcej Pokaż mimo to