Kitsune. Pradawna magia Agnieszka Ziętarska 6,8

ocenił(a) na 520 tyg. temu Nie byłam rozczarowana, aczkolwiek na nic się nie nastawiałam. I pewnie przez to, że od jakiegoś czasu wróciłam do mangi i anime będę nawet mniej krytyczna, ale mogę polecić Kitsune tylko tym, którzy właśnie pochłaniają anime - bo lubią oraz naprawdę nie mają nic innego do przeczytania. I naprawdę nie mają żadnych wymagań.
Mimo prostego i dość ubogiego stylu czytało mi się całkiem dobrze, a jeśli chodzi o samą akcję to potrafiłam się wciągnąć. Tylko musiałabym zastrzec, że to wszystko tylko w momencie przysłowiowego ,,wyłączenia mózgu”. Bo im więcej zaczęłam się zastanawiać nad tym, co czytam, tym bardziej Kitsune się sypała. Ten wątek przyjaźni zmieniającej świat, który po prawdzie mnie przyciągnął do tej książki w ogóle tu nie istnieje. Choć z perspektywy Hany jeszcze da się z tego coś wyciągnąć, ale Mei na dobrą sprawę w ogóle nie potrzebowała ani Hany, ani ich przyjaźni. Nieważne, ile dziewczyny o tym powtarzały - nie czułam żadnego znaczenia tej ich mitycznej przyjaźni. Nawet nie czułam, by były jakoś wybitnie do siebie przywiązane. Może trochę Hana… Bo mówienie w kółko ,,jesteś moją przyjaciółką” to nie jest przyjaźń, tylko właśnie mówienie w kółko tego samego.
Podobnie sprawa miała się z ostatecznym antagonistą. Nie tyle chodzi mi o jakiegoś deus ex machina, bo da się zrozumieć do czego to wszystko ostatecznie dąży i samo rozwiązanie jest logiczne. Proste, schematyczne, ale widać, z czego wynikało. Problem mam natomiast w samej postaci tego ostatecznego antagonisty - bo mam wrażenie, jakby ktoś przy pisaniu zakończenia zdał sobie sprawę, że zapomniał o ,,tym złym”, ale na szczęście przypomniał sobie o tej jednej postaci, która na początku powiedziała jakieś dwa zdania. A że nie pojawiła się później ani razu i w sumie nawet na początku nie miała żadnej roli? Nieważne! Nawet gdybym teraz zaspoilerowała imię tej postaci, to na 99,99% i tak Wam umknie pojawienie się jej w trakcie lektury.
Na pewno Kitsune w moich oczach ratuje jeszcze lekkie skojarzenie z jedną z gier BioWare - Jade Empire. Setting nie ten, ale ogólny klimat i pewne rozwiązania fabularne (jak zakończenie właśnie) jakoś tak myślami kierowały mnie właśnie w stronę. Tylko że mówimy tu o porównaniu kocięcia dachowca (Kitsune) z dorosłym, dumnym tygrysem (Jade Empire).
Czy to zła książka? Nie - według mnie po prostu niedopracowana. Może zabrakło dobrej bety, która wskazałaby kluczowe miejsca, które wymagałby poprawki lub przepisania na nowo. Jeśli nie ma się większych wymagań poza ,,trochę przygody, trochę akcji” można śmiało sięgnąć, choć ta historia z Wami nie zostanie. Ot, jakieś zajęcie do poduchy przed zaśnięciem.