Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Amityville Horror Jay Anson
Ocena 6,6
Recenzja Dom pełen dziwów

Przy Ocean Avenue 112 w Amityville stoi sobie wielki, stary dom. W tym domu popełniono okropną zbrodnię. Pewien młody mężczyzna brutalnie zamordował tam całą swoją rodzinę. Przez niedługi czas po tych wydarzeniach dom stał pusty. Pięcioosobowa rodzina Lutzów, wiedząc doskonale o...

Okładka książki Łańcuch Adrian McKinty
Ocena 6,8
Recenzja Ogniwa strachu

Rachel to chorująca na raka piersi kobieta po rozwodzie. Wychowuje nastoletnią córkę, szykuje się do rozpoczęcia nowej pracy. Wszystko jest na dobrej drodze do ustabilizowania jej sytuacji życiowej. Pewnego dnia dostaje telefon z numeru zastrzeżonego. Kiedy odbiera, jej świat zmienia...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Dlaczego ludzie wierzą w rzeczy, których nieistnienie zostało potwierdzone i udokumentowane? Jak kłamią politycy? Jak działa sprzężenie zwrotne ściemy? Jak doprowadzić do zbiorowej histerii? I kto jest największym wciskaczem kitu w dziejach ludzkości? Fake newsy nikomu w dzisiejszych czasach obce nie są. Jak się jednak okazuje ludzkość boryka się z tym problemem od zarania dziejów.

Jeśli czytaliście pierwszą książkę autora to z pewnością wiecie czego można się spodziewać po „Prawdzie”. Z niesłabnącym poczuciem humoru, dużą dozą sarkazmu oraz we właściwym sobie, gawędziarskim stylu, Tom Phillips przedstawia czytelnikowi bardziej i mniej znane ściemy, które często miały duży wpływ na bieg historii.

Jest to jedna z tych nieodkładalnych książek, które czyta się w błyskawicznym tempie. Lekka, przyjemna, niepoważna, ale mimo to przemycająca sporą ilość wiedzy. Czy niezbędnej to kwestia bardzo dyskusyjna, ale każda wiedza uszlachetnia… czy jakoś tak. Moje wrażenia są pozytywne. Wielokrotnie parskałam śmiechem, co w obecnych czasach, czasach zarazy, było mi bardzo potrzebne. Jeśli szukacie na rozluźnienie czegoś lekkiego, lecz nie głupiego, to polecam z czystym sumieniem.

Dlaczego ludzie wierzą w rzeczy, których nieistnienie zostało potwierdzone i udokumentowane? Jak kłamią politycy? Jak działa sprzężenie zwrotne ściemy? Jak doprowadzić do zbiorowej histerii? I kto jest największym wciskaczem kitu w dziejach ludzkości? Fake newsy nikomu w dzisiejszych czasach obce nie są. Jak się jednak okazuje ludzkość boryka się z tym problemem od zarania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Aiden Bishop osiem razy z rzędu przeżywa dzień, w którym zamordowana zostaje Evelyn Hardcastle. Codziennie budzi się w innym wcieleniu. Jego zadaniem jest zbadanie sprawy z ośmiu różnych perspektyw i w ostateczności odkrycie, kto jest zabójcą dziewczyny. Rozwiązanie zagadki jest warunkiem opuszczenia przez niego mrocznej posiadłości, w której cały scenariusz się rozgrywa.

Co pierwsze rzuciło mi się w oczy w tej książce, to niesamowity, mroczny i tajemniczy klimat rodem z książek Agathy Christie. Do tego atmosfera dobrego escape room’u i zagadka wzorowana na rozgrywce gry Cluedo. W wyniku tej mieszanki powstała wciągająca opowieść, która intryguje i zostawia po sobie ślad na długo. Mnogość wątków i postaci oraz przeskoki w czasie mogą spowodować lekkie oszołomienie, jednak po chwili wszystko staje się jasne i klarowne. Poszczególne wątki zgrabnie zbiegają się w jedną całość, odkrywając przed czytelnikiem tajemnicę mrocznego domu i jego gości. Jedyne do czego mogę się przyczepić to zakończenie, które niestety okazało się nijakie w porównanie do całości tej pozornie pogmatwanej historii.

Autor kupił mnie nietypowym podejściem do kryminału, mglistym, XIX-wiecznym klimatem i lekkością pióra.

Aiden Bishop osiem razy z rzędu przeżywa dzień, w którym zamordowana zostaje Evelyn Hardcastle. Codziennie budzi się w innym wcieleniu. Jego zadaniem jest zbadanie sprawy z ośmiu różnych perspektyw i w ostateczności odkrycie, kto jest zabójcą dziewczyny. Rozwiązanie zagadki jest warunkiem opuszczenia przez niego mrocznej posiadłości, w której cały scenariusz się rozgrywa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pitcairn to mała, niedostępna wyspa na Oceanie Spokojnym. Teren ten należy do Wielkiej Brytanii, od której oddalony jest o 15 tysięcy kilometrów. Wyspę zamieszkuje kilkadziesiąt osób, które szczycą się swoim pochodzeniem od buntowników ze statku Bounty, który w XVIII w. rozbił się u wybrzeży Pitcairn. Sześć razy w roku w okolice wyspy przypływa statek z towarami, żywnością i innymi potrzebnymi rzeczami. Na takim właśnie statku dostał się tam autor, który, aby uzyskać możliwość zejścia na ląd, podał się za antropologa kultury. To, co tam odkrył okazało się wstrząsające.

W książce poznajemy od wewnątrz klaustrofobiczną społeczność, która rządzi się swoimi prawami. Najsilniejsi mężczyźni, bezkarni, zastraszają i krzywdzą innych. Groźby, prześladowania i gwałty są tam na porządku dziennym. Rodzice odwracają wzrok od krzywdy własnych dzieci. Autor, ryzykując życiem, obnażył przed czytelnikiem wstrząsające fakty z życia mieszkańców wyspy. Pokazał bezkarność zbrodniarzy i obojętność wobec ofiar.

Książka jest naprawdę wstrząsająca i bardzo mocna. Do tego stopnia, że co kilka stron musiałam sobie westchnąć, żeby się zresetować. Z pewnością na długo zostawi po sobie ślad w mojej pamięci. Całkowicie przekreśla wyobrażenia o rajskiej wyspie na krańcu świata.

Ludzie, czytajcie to, bo to jest ważny tytuł.

Pitcairn to mała, niedostępna wyspa na Oceanie Spokojnym. Teren ten należy do Wielkiej Brytanii, od której oddalony jest o 15 tysięcy kilometrów. Wyspę zamieszkuje kilkadziesiąt osób, które szczycą się swoim pochodzeniem od buntowników ze statku Bounty, który w XVIII w. rozbił się u wybrzeży Pitcairn. Sześć razy w roku w okolice wyspy przypływa statek z towarami, żywnością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka to czysta rozrywka! Od pierwszej do ostatniej strony angażuje czytelnika i nie pozwala się odłożyć.

Wybuchowa mieszanka, w której każdy znajdzie dla siebie coś smakowitego. II Wojna Światowa, żołnierze Wehrmachtu i SS, tajemnicza twierdza gdzieś w rumuńskich górach, niewyjaśnione, brutalne morderstwa, schorowany żydowski profesor i jego córka oraz intrygujący mężczyzna, który w pośpiechu podróżuje z podejrzanym pakunkiem pod pachą. Między tym wszystkim czai się pradawne zło, które stopniowo i nieubłaganie przybiera na sile. Smaku dodaje spora dawka historii oraz rumuńskiego folkloru.

Czy jest to typowy horror? Absolutnie nie! Wilson zbudował świetną historię w oparciu o kombinację horroru, sensacji, przygody, historii, fantastyki i… tandetnego romansu. Wydawać by się mogło, że z tego nie może wyjść nic dobrego. Zapewniam Was jednak, że może! I wyszło. „Twierdzę” czyta się jednym tchem. Akcja pędzi w zawrotnym tempie, a jej niespodziewane zwroty przyprawiają czytelnika o gęsią skórkę. Dawno już nie czytałam nic, co dałoby mi tyle prostej, pełnowymiarowej rozrywki.

Więc jeśli lubicie przygody Indiany Jonesa, jeśli sięgacie po książki pióra Rollinsa, to ja radzę Wam nie zwlekać, tylko zaopatrzyć się w „Twierdzę”, bo to jest dokładnie to, czego szukacie. Polecam gorąco!

Ta książka to czysta rozrywka! Od pierwszej do ostatniej strony angażuje czytelnika i nie pozwala się odłożyć.

Wybuchowa mieszanka, w której każdy znajdzie dla siebie coś smakowitego. II Wojna Światowa, żołnierze Wehrmachtu i SS, tajemnicza twierdza gdzieś w rumuńskich górach, niewyjaśnione, brutalne morderstwa, schorowany żydowski profesor i jego córka oraz intrygujący...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ekscentryczne rodzeństwo staruszków oferuje Rolfe’om pobyt w swojej ogromnej posiadłości przez calutkie lato. W zamian rodzina płaci za wynajem symboliczną sumę pieniędzy i zobowiązuje się dbać o matkę rodzeństwa, która zostaje w domu. Kobieta ponoć nigdy nie wychodzi ze swojego pokoju, Rolfe’owie mają jedynie zadbać o regularne dostarczanie jej posiłków pod same drzwi.

„Całopalenie” to niewątpliwie klasyka gatunku. Mamy tutaj szczęśliwą rodzinkę z amerykańskiego miasta, która zmęczona swoim zwykłym życiem pragnie spędzić trochę czasu w ciszy, gdzieś na odludziu. Mamy wielki, tajemniczy dom z bogatą, lecz zawoalowaną historią. Podczas czytania nie można uciec od skojarzeń takich jak „Nawiedzony dom na wzgórzu” Shirley Jackson, czy „Lśnienie” Stephena Kinga. „Całopalenie” to klasycznie zbudowana powieść grozy, w której atmosfera niespiesznie, lecz niepohamowanie się zagęszcza, aby na samym końcu czytelnik nie był mógł opanować emocji i za wszelką cenę chciał poznać rozwiązanie. Oprócz dobrze zarysowanej fabuły, autorowi całkiem nieźle wyszło wykreowanie samych bohaterów. Z początku nie byłam w stanie ich polubić, byli mi absolutnie obojętni, mogę wręcz powiedzieć, że przeszkadzali mi w odbiorze fabuły. Jednak stopniowo, równolegle z rozwojem akcji i pod wpływem destruktywnego działania domu, rozwijali się bohaterowie. I w moim odczuciu wyszło to bardzo dobrze.

I teraz najważniejsze pytanie, jeśli chodzi o powieści grozy: czy straszy? Raczej nie. Tworzy napięcie, można odczuć lekki niepokój, ale żądni pierwotnego strachu bedą zawiedzeni.

Ekscentryczne rodzeństwo staruszków oferuje Rolfe’om pobyt w swojej ogromnej posiadłości przez calutkie lato. W zamian rodzina płaci za wynajem symboliczną sumę pieniędzy i zobowiązuje się dbać o matkę rodzeństwa, która zostaje w domu. Kobieta ponoć nigdy nie wychodzi ze swojego pokoju, Rolfe’owie mają jedynie zadbać o regularne dostarczanie jej posiłków pod same...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trzyosobowa rodzina: Andrew, Eric i ich siedmioletnia córka Wen spędzają wakacje w niewielkiej chatce na odludziu. Jezioro, las, cisza i spokój. Od najbliższych zabudowań dzieli ich kilka kilometrów. Tę rodzinną sielankę przerywa pojawienie się czworo nieproszonych gości, którzy przychodzą z nietypową wiadomością i stawiają mężczyznom mrożące krew w żyłach ultimatum…

„Chata na krańcu świata” już od pierwszej sceny trzyma w napięciu, które z każdą kolejną stroną stopniowo rośnie. Tremblay wykreował gęstą, niezwykle klaustrofobiczną atmosferę, którą potęguje świadomość utraty tego, co dla każdej żywej istoty jest najważniejsze, czyli poczucia bezpieczeństwa. Od początku do końca odbiorca zachęcany jest do samodzielnego myślenia i wysnuwania własnych wniosków. Sporo nawiązań do biblijnej apokalipsy, pojedynek ślepej wiary i fanatyzmu z pragmatyzmem przedstawione w tak niejednoznaczny sposób, że od początku do końca czytelnik sam nie wie, którą ze stron trzymać. Moralne dylematy okraszone są sporą dawką krwawej i bardzo brutalnej akcji, którą autor przedstawia niezwykle obrazowo. Jest mocno, jest tajemniczo, jest frustrująco. Wszystko jak najbardziej na plus. Książka nie straszy w typowo horrorowym znaczeniu tego słowa. Nie ma w niej potworów (prócz ludzi), jest za to jeżące włosy na głowie poczucie bezradności, krzywdy i utraty kontroli. Po przeprawie przez targającą emocjami historię czytelnik dociera do zakończenia pełnego niedopowiedzeń, gdzie autor zostawił sporą przestrzeń na własną interpretację.

Bardzo mi się ta książka podobała, wręcz czuję się pozytywnie zaskoczona, bo spodziewałam się o wiele prostszej formy.

Trzyosobowa rodzina: Andrew, Eric i ich siedmioletnia córka Wen spędzają wakacje w niewielkiej chatce na odludziu. Jezioro, las, cisza i spokój. Od najbliższych zabudowań dzieli ich kilka kilometrów. Tę rodzinną sielankę przerywa pojawienie się czworo nieproszonych gości, którzy przychodzą z nietypową wiadomością i stawiają mężczyznom mrożące krew w żyłach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Ślady” to trzecia przeczytana przeze mnie książka Małeckiego. Wiedziałam więc mniej więcej w co się pakuję. I nie pomyliłam się.
Jak na autora przystało, treść jest aż ciężka od smutku i melancholijnej atmosfery. Jest to zbiór krótkich historii, które mimo odrębności łączą się w bardzo zgrabną całość. Każda z nich opowiada o życiu i przemijaniu innego bohatera. Bohaterami są zwykli ludzie i ich zwyczajne życie. Małecki po mistrzowsku pokazuje jak taka codzienna zwykłość ujęta z perspektywy uważnego obserwatora zamienia się w spektakl rzeczy wielkich i ważnych. Książka porusza do głębi, zmusza do spojrzenia na siebie i swoje otoczenie w innym świetle. Ciężka i z dużym ładunkiem smutku, ale napisana charakterystycznym dla autora oszczędnym i prostym stylem, przez co czyta się błyskawicznie.
Dodatkowo „Ślady” to powieść bardzo uniwersalna. Każdy z nas odnajdzie w życiu bohaterów choć cząstkę siebie, swoich lęków czy pragnień.
Polecam gorąco, aczkolwiek ja na jakiś czas muszę zrobić sobie przerwę od twórczości Małeckiego. Bardzo go lubię, ale ten rodzaj smutku trzeba sobie rozsądnie dawkować.

„Ślady” to trzecia przeczytana przeze mnie książka Małeckiego. Wiedziałam więc mniej więcej w co się pakuję. I nie pomyliłam się.
Jak na autora przystało, treść jest aż ciężka od smutku i melancholijnej atmosfery. Jest to zbiór krótkich historii, które mimo odrębności łączą się w bardzo zgrabną całość. Każda z nich opowiada o życiu i przemijaniu innego bohatera. Bohaterami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Grupa badaczy stacjonuje na Antarktydzie. Pewnego dnia, badając pole magnetyczne Ziemi natrafiają na niespotykane znalezisko. Głęboko pod lodem odnajdują dziwny kształt, prawdopodobnie statek, zbudowany z nieznanego ludzkości metalu. Co jeszcze kryje się pod stopami naukowców?

Niestety muszę powiedzieć, że jestem odrobinę rozczarowana. Nie było źle, ale spodziewałam się trochę lepiej zbudowanej historii. A dostałam bardzo chaotyczną fabułę, w której ciężko było mi się połapać. Historia nie straszy i średnio trzyma w napięciu - a bardzo na to liczyłam. Bohaterom zabrakło tego „czegoś”. Byli papierowi, było ich zbyt dużo, a żaden nie był na tyle charakterystyczny, żebym go zapamiętała. Na plus zaliczam klimat otaczającego całą akcję mrozu, śniegu i bezwzględnego zimna. Bardzo to lubię w książkach i tutaj też na tej płaszczyźnie się nie zawiodłam.

Po przeczytaniu „Coś”, na końcu książki czeka na czytelnika dodatkowo fragment kontynuacji tej historii. I tutaj chylę czoła. Ten krótki tekst intryguje i od samego początku trzyma w napięciu i niepewności. Szkoda, że to tylko taki niewielki fragment.

Poza tym czy muszę mówić, że „Coś” jest pięknie wydane?

Grupa badaczy stacjonuje na Antarktydzie. Pewnego dnia, badając pole magnetyczne Ziemi natrafiają na niespotykane znalezisko. Głęboko pod lodem odnajdują dziwny kształt, prawdopodobnie statek, zbudowany z nieznanego ludzkości metalu. Co jeszcze kryje się pod stopami naukowców?

Niestety muszę powiedzieć, że jestem odrobinę rozczarowana. Nie było źle, ale spodziewałam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

XVII wiek, mroźna i surowa Islandia. Młoda kobieta, kierując się rozsądkiem, porzuca swoje dotychczasowe życie i wychodzi za mąż za wysoko postawionego nieznajomego z odległej wsi.

„Kobieta ze szkła” to generalnie rzecz ujmując książka dobra, poprawna. Ciekawa fabuła, momentami może odrobinę zbyt pretensjonalna, ale w ogólnym odbiorze wypada bardzo dobrze.
Jest to opowieść o trudnych wyborach, niespełnionych pragnieniach i przedkładaniu rozsądku ponad serce. Poza tym autorka zaserwowała nam rozbudowane i nietuzinkowe charaktery bohaterów. Surowe reguły, życie pod czujnym okiem wrogich sąsiadów, walka dawnych wierzeń z twardymi zasadami chrześcijaństwa, do tego odrobina magii. A to wszystko utrzymane w ciągłym napięciu i okraszone aurą tajemniczości. Ale przede wszystkim, ponad historię wybija się mroczny, niemalże baśniowy klimat nieprzyjaznej Islandii, spotęgowany przez klaustrofobiczną społeczność.
Pierwszy raz miałam okazję czytać książkę, której akcja toczy się w XVII-wiecznej Islandii i spotkanie to zaliczam do całkiem udanych.

XVII wiek, mroźna i surowa Islandia. Młoda kobieta, kierując się rozsądkiem, porzuca swoje dotychczasowe życie i wychodzi za mąż za wysoko postawionego nieznajomego z odległej wsi.

„Kobieta ze szkła” to generalnie rzecz ujmując książka dobra, poprawna. Ciekawa fabuła, momentami może odrobinę zbyt pretensjonalna, ale w ogólnym odbiorze wypada bardzo dobrze.
Jest to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Któż nie słyszał o tej niewyjaśnionej zagadce śmierci dziewięciorga „diatłowców”? W styczniu 1959 roku doświadczonych turystów wyruszyła na niebezpieczny szlak górski na północy Uralu. Celem wyprawy było zdobycie szczytów Otorten i Ojka Czakur. W skład drużyny wchodziło początkowo 10 osób: studenci i absolwenci Politechniki Uralskiej w Swierdłowsku, którym przewodził Igor Diatłow. Jeden z uczestników na początkowym etapie wyprawy musiał zrezygnować z dalszej drogi z powodu rwy kulszowej. Ostatecznie na szczyt wyrusza 9 osób. 31 stycznia rozbijają obóz na zboczu góry Czołatczachl. Tej nocy wszyscy giną w niewyjaśnionych okolicznościach.

Narratorką jest Anna, autorka książki. 40 lat po tragicznych wydarzeniach kobieta stara się zebrać jak najwięcej informacji na temat tajemniczej wyprawy. Na tej podstawie próbuje poznać prawdę o śmierci diatłowców. Prowadzi czytelnika śladem swoich poszukiwań. W książce znajdziemy cały ogrom faktów, informacji, raportów z akcji poszukiwawczej i sekcji zwłok dziewięciorga, korespondencji, notatek z dzienników samych turystów. Dodatkowo autorka nie szczędzi analizy wszelkich hipotez i przypuszczeń dotyczących przyczyny śmierci diatłowców, tych całkiem możliwych i tych całkowicie absudralnych. Analizuje każdą z nich, stara się dociec ich wiarygodności. Poza tym uświadamia czytelnikowi jak wiele informacji zostało zatajonych przez rząd ZSRR. Ta część książki wypada bardzo dobrze, brzmi jak kawał dobrego reportażu, ewentualnie thrillera inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami, prawda? No nie do końca. Autorka pokusiła się o stworzenie jakiejś dziwnej formy, gdzie między te ciekawe informacje i tajemnice wplata… bardzo kiepski romans. Otóż moi drodzy Anna nie tylko szuka informacji na interesujący ją temat. Anna ma też kota, byłego męża i sąsiadów. Żadna z tych postaci nie jest dobrze napisana. Nikogo nie lubiłam, łącznie z samą Anną, której wybory życiowe przyprawiały mnie ból głowy. Po co autorka postanowiła do „Przełęczy Diatłowa” wpleść wątek miłosny/obyczajowy/dziadowski? Nie mam pojęcia. W moich oczach zepsuła tym cały efekt. Żeby to chociaż było dobrze napisane lub wnoszące coś wartościowego…

Podsumowując: sama historia diatłowców i dociekania prawdy o ich śmierci - ciekawe, fajnie przedstawione, przystępnie, ale jednocześnie niepokojąco. Natomiast efekt zepsuty został przez niepotrzebny, moim zdaniem, wątek obyczajowy, który nic nie wnosi. Uważam jednak, że jeśli interesuje Was to, co wydarzyło się na Przełęczy Diatłowa w nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1959 roku to warto sięgnąć po ten tytuł.

Któż nie słyszał o tej niewyjaśnionej zagadce śmierci dziewięciorga „diatłowców”? W styczniu 1959 roku doświadczonych turystów wyruszyła na niebezpieczny szlak górski na północy Uralu. Celem wyprawy było zdobycie szczytów Otorten i Ojka Czakur. W skład drużyny wchodziło początkowo 10 osób: studenci i absolwenci Politechniki Uralskiej w Swierdłowsku, którym przewodził Igor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mariusz Małecki po powrocie z misji w Afganistanie nie potrafi odnaleźć się w codziennym życiu. Unika kontaktów z bliskimi, ma problemy z podjęciem pracy, jest bardzo nieufny. Dosięgają go traumy przeżyte na wojnie i zmaga się z zespołem stresu pourazowego. Jego sąsiadka Zuza również nie czuje się szczęśliwa, jest niezadowolona ze swojej pracy i kontaktów towarzyskich. Podczas jednej z wizyt u chorej babci, starsza kobieta nie rozpoznaje jej i zwraca się do niej imieniem matki dziewczyny. Zuza podstępem próbuje dowiedzieć się od babci czegoś więcej o swojej tajemniczej, zmarłej przed wieloma laty mamie. Bohaterowie razem próbują uporać się z problemami z własną tożsamością.

Czy trzeba mówić, że Małecki w swoich książkach mistrzowsko posługuje się piórem? Prosty język, krótkie, pozornie banalne zdania, które skrywają bardzo głęboki przekaz. Autor za pomocą oszczędnej narracji i odrobiny humoru oddaje głębokie emocje i frustrację bohaterów spowodowaną poczuciem zagubienia. Zaciera się granica pomiędzy ich prawdziwym ja, a tym co zawsze o sobie sądzili. W „Horyzoncie” duży nacisk położony jest na poszukiwanie własnej tożsamości, przeżywanie na nowo traum z przeszłości i próby uporania się z nimi oraz drogę do zrozumienia samego siebie. Akcja powieści toczy się niespiesznie. Gęsta atmosfera i ciężki klimat podkreślone są opisami gorącego, dusznego, pełnego spalin i smogu lata w Warszawie.
Książka jest świetna, porusza najczulsze struny i skłania do refleksji. Polecam gorąco!

Mariusz Małecki po powrocie z misji w Afganistanie nie potrafi odnaleźć się w codziennym życiu. Unika kontaktów z bliskimi, ma problemy z podjęciem pracy, jest bardzo nieufny. Dosięgają go traumy przeżyte na wojnie i zmaga się z zespołem stresu pourazowego. Jego sąsiadka Zuza również nie czuje się szczęśliwa, jest niezadowolona ze swojej pracy i kontaktów towarzyskich....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zima czarownicy” to ostatni tom baśniowej trylogii opowiadającej o Wasi, dziewczynie żyjącej w średniowiecznej Rusi. W kontynuacji „Niedźwiedzia i Słowika” oraz „Dziewczyny z wieży” Wasia wraz z królem zimy stanie do walki z niebezpiecznymi wrogami. Czy uda im się ocalić Ruś? Czy zarówno ludzie jak i czarty przetrwają te ciężkie czasy?

Na wstępie powiem, że niestety „Zima czarownicy” to wg mnie najsłabszy tom serii autorstwa Katherine Arden. Ale zanim przejdę do minusów, powiem co mi się w niej podobało. A podobało mi się całkiem sporo. To, że autorka konsekwentnie od pierwszego tomu ilustruje walkę przeciwieństw. Mamy tutaj konflikt dobra ze złem, mamy świat widzialny i niewidzialny, wiarę i magię, Boga i czarty, lato i zimę. Do tego nienachalnie feministyczna postawa głównej bohaterki, sporo magii, wierzeń Słowiańskich, historia Rosji. W tych kwestiach wszystko cacy.
Co w takim razie mi nie pasowało? Może to efekt długiej przerwy, którą miałam między przeczytaniem drugiego i trzeciego tomu, ale przestało mi zależeć na postaciach. Szczególnie na głównej bohaterce Wasi, która w pierwszym tomie mnie oczarowała, tutaj natomiast była mi obojętna. Bohaterowie z ciekawych i wzbudzających sympatię lub antypatię zamienili się w papierowych.

Wątek romantyczny słaby, myślę nawet, że to najsłabszy punkt „Zimy czarownicy”. Momentami się krzywiłam i zastanawiałam czy to na pewno baśń dla dorosłych, czy dla spragnionych dramatów nastolatek. No nie podobał mi się ten aspekt powieści, nic a nic. Dodatkowo historia wydawała mi się na siłę krwawa i brutalna, czytanie co kilka zdań o ilości siniaków i krwawiących ran na ciele bohaterki szybko mi się znudziło.
No nie mogę powiedzieć, żebym była jakość szczególnie ukontentowana zakończeniem tej historii. Czy polecam? Jeśli czytaliście poprzednie części to jasne, czytajcie. Zresztą internet mówi mi, że moja opinia o tej książce jest raczej z tych niepopularnych, więc może Wam bardziej się spodoba.

„Zima czarownicy” to ostatni tom baśniowej trylogii opowiadającej o Wasi, dziewczynie żyjącej w średniowiecznej Rusi. W kontynuacji „Niedźwiedzia i Słowika” oraz „Dziewczyny z wieży” Wasia wraz z królem zimy stanie do walki z niebezpiecznymi wrogami. Czy uda im się ocalić Ruś? Czy zarówno ludzie jak i czarty przetrwają te ciężkie czasy?

Na wstępie powiem, że niestety „Zima...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Białe Miasto… Pierwszy tom zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Drugi okazał się rozczarowaniem, nie sprostał moim oczekiwaniom, które zbudowałam na bazie pozytywnych doświadczeń z jego poprzednikiem. Tak więc na trzecim tomie spoczywała ogromna odpowiedzialność. Czy autorka postarała się i zdołała uratować honor serii, czy też ostatecznie pogrążyła potencjał drzemiący w trylogii Białego Miasta?

Jest rok 2019. Vitorczycy zaczytują się w powieści „Władcy czasu”, której akcja dzieje się w XII-wiecznej Victorii. Nikt nie zna autora, nawet wydawca nie podejrzewa, kto mógł napisać ten bestseller. Na jednym ze spotkań promocyjnych „Władców czasu” dochodzi do zbrodni wzorowanej na zabójstwie dokonanym w powieści. Kraken po raz kolejny zakasuje rękawy i rzuca się w pogoń za mordercą.

Kilkadziesiąt pierwszych stron kazało mi myśleć, że pierwszy tom trylogii udał się autorce przez przypadek. Przeczuwałam powtórkę z telenoweli, którą zaserwował nam tom drugi. Równolegle śledzimy dwa wątki fabularne, losy Krakena i jego policyjne zmagania oraz historię bohaterów z XII wieku. Z początku mi to przeszkadzało. Nie potrafiłam się zaangażować w urywane historie, nie pamiętałam co ostatnio działo się w wątku, do którego zmierzały kolejne strony. Jednym słowem: bałagan. Ale z czasem się przyzwyczaiłam, okazało się, że zabieg ten nie był wcale chaotyczny, a bardzo przemyślany. Ciekawa, rozbudowana i całkiem dobrze skonstruowana intryga kryminalna, powrót do fascynującego Kraju Basków, sporo historii. To wszystko za co czytelnicy pokochali „Ciszę Białego Miasta” odnajdziemy również we „Władcach czasu”. Niestety z trochę mniejszą intensywnością. Nadal trochę za dużo obyczajówki w kryminale, ale wybaczam, nie było tak źle, nie rzuca się to w oczy.

Powrót do formy? Nie posunęłabym się do takiego stwierdzenia. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze, ale zawsze mogło być lepiej.

Koniec końców polecam i uważam, że to godne zakończenie tej głośnej serii, a honor trylogii uznaję za uratowany.

Białe Miasto… Pierwszy tom zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Drugi okazał się rozczarowaniem, nie sprostał moim oczekiwaniom, które zbudowałam na bazie pozytywnych doświadczeń z jego poprzednikiem. Tak więc na trzecim tomie spoczywała ogromna odpowiedzialność. Czy autorka postarała się i zdołała uratować honor serii, czy też ostatecznie pogrążyła potencjał drzemiący w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest rok 1905. Polski nie ma na mapie świata. Zaborcy wcielają młodych ludzi do wojska, które szykuje się do największego konfliktu zbrojnego w dziejach. Kraje europejskie wraz z USA tworzą koalicję przeciwko Japonii, której celem jest podbicie świata i stworzenie jednego imperium. Jakie niespodzianki czekają na zachodnich najeźdźców w Kraju Kwitnącej Wiśni?

„Zgasić słońce” to bardzo ciekawa koncepcja wojennej historii alternatywnej, doprawiona nutką fantastyki. Czytelnik już od pierwszej strony zostaje wrzucony na głęboką wodę. Od samego początku akcja pędzi na łeb na szyję. Historia wciąga, jest kreatywna, napisana bardzo sprawnie i dynamicznie, przez co czyta się ją w błyskawicznym tempie. Oprócz zawrotnej szybkości akcji znajdziemy tutaj też chwilę na odpoczynek i przyjrzenie się z bliska kilku elementom japońskiej kultury.

I choć nie ma w niej tego czegoś, co sprawiłoby, że będzie to dla mnie niezapomniana lektura, czas z nią spędzony wspominam bardzo miło. Mimo ciężkiego tematu powieść jest lekka i przystępna. Polecam szczególnie fanom fantastyki, literatury historycznej i wojennej, ale nie tylko. Mam przeczucie, że każdy odnajdzie w niej coś dla siebie.

Jest rok 1905. Polski nie ma na mapie świata. Zaborcy wcielają młodych ludzi do wojska, które szykuje się do największego konfliktu zbrojnego w dziejach. Kraje europejskie wraz z USA tworzą koalicję przeciwko Japonii, której celem jest podbicie świata i stworzenie jednego imperium. Jakie niespodzianki czekają na zachodnich najeźdźców w Kraju Kwitnącej Wiśni?

„Zgasić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przekleństwa niewinności to opowieść o samobójstwach pięciu nastoletnich sióstr Lisbon. I nie myślcie sobie, że na wstępie spoleruję! Już od pierwszej strony książki wiadomo do czego akcja zmierza, nie ma tym żadnej tajemnicy. Eugenides skupia się na analizie życia dziewcząt, na tym co mogło skłonić pięć młodych, wkraczających dopiero w życie dziewcząt do odebrania sobie życia. Czytelnik obserwuje je z perspektywy chłopców, którzy mieszkali z siostrami po sąsiedzku. Zafascynowani dziewczętami podglądali je zachowując bezpieczny dystans, myśleli o nich jako o nieosiągalnych ideałach kobiecości.

Po raz kolejny chylę czoła przed kunsztem warsztatu pisarskiego Eugenidesa. Mistrz, po prostu mistrz! Książkę czyta się z zapartym tchem, mimo, że akcji w niej niewiele. Subtelna, poruszająca, rozgrywająca się w powolnym tempie historia niesie ze sobą utajniony bagaż dramatyzmu, bólu i ciężkich emocji. „Przekleństwa Niewinności” to powieść niewiarygodnie aktualna, mimo, że po raz pierwszy ukazała się w 1993 roku. Niezrównoważeni rodzice, szybko zmieniający się świat, zakazy, niespełnione marzenia. „Przekleństwa…” to kolejna po „Middlesex” książka, w której autor dotyka tak ważnych tematów jak dojrzewanie i poszukiwanie swojego miejsca w społeczeństwie. Co szczególnie wyróżnia twórczość Eugenidesa? Pełnokrwiści, nietuzinkowi, bohaterowie o osobowościach tak złożonych, że ciężko uwierzyć w ich fikcyjność. Tym sposobem Eugenides ostatecznie wpisał się na listę moich ulubionych autorów.

Przekleństwa niewinności to opowieść o samobójstwach pięciu nastoletnich sióstr Lisbon. I nie myślcie sobie, że na wstępie spoleruję! Już od pierwszej strony książki wiadomo do czego akcja zmierza, nie ma tym żadnej tajemnicy. Eugenides skupia się na analizie życia dziewcząt, na tym co mogło skłonić pięć młodych, wkraczających dopiero w życie dziewcząt do odebrania sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co mówi do ciebie twój kot, kiedy rano głośno miauczy ci do ucha? Co ma na myśli, kiedy zaczyna ćwierkać jak ptak? I czy głośny koci wrzask w środku nocy zawsze oznacza, że stało się coś poważnego? Jeśli macie kota, na pewno czasem zastanawiacie się o co mu chodzi. Większość sygnałów potraficie odczytać, nie znacie się przecież od wczoraj. Ale czasami kot nie daje za wygraną, próbuje powiedzieć wam coś, czego za nic nie jesteście w stanie zrozumieć? W tej książce znajdziecie podpowiedź jak słuchać kota, aby lepiej zrozumieć jego potrzeby.

Susanne Schötz jest lingwistką fonetyczną, która na codzień mieszka z pięcioma kotami. Rozmowy z pupilami zainspirowały ją do zbadania kociej mowy. Analizuje czym różni się miauczenie od mruczenia, fukanie od gruchania, wycie od krzyku oraz co oznaczają poszczególne dzięki. Dodatkowo bierze pod uwagę mowę ciała, którą koty opanowały do perfekcji. Oprócz analizy kociego języka, w tej krótkiej książeczce znajdziemy też sporo anegdot z prywatnego życia autorki i jej kotów. Poznamy rozwiązania na kilka częstych problemów behawioralnych, z którymi zmaga się wielu kocich właścicieli. Czytając na pewno będziecie kiwać głowami z politowaniem i myśleć „taaa, skąd ja to znam”.

Książka napisana jest językiem bardo prostym i lekkim w odbiorze. Pojawiają się w niej rozdziały, które zawierają bardziej specjalistyczną terminologię, co może przysporzyć niektórym czytelnikom niemałych problemów. Bez obaw jednak, autorka sama sugeruje, że jeśli metodologiczna strona fonetyki nie interesuje czytelnika, może on bez skrupułów pominąć te części nie tracąc nic w odbiorze całości. Wszystko to sprawia, że „Sekretny język kotów” można przeczytać w 2-3 godziny. Polecam wszystkim kociarzom, a szczególnie tym, którzy (tak jak ja) uwielbiają konstruktywne debaty z kotami.

Co mówi do ciebie twój kot, kiedy rano głośno miauczy ci do ucha? Co ma na myśli, kiedy zaczyna ćwierkać jak ptak? I czy głośny koci wrzask w środku nocy zawsze oznacza, że stało się coś poważnego? Jeśli macie kota, na pewno czasem zastanawiacie się o co mu chodzi. Większość sygnałów potraficie odczytać, nie znacie się przecież od wczoraj. Ale czasami kot nie daje za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Księga jesiennych demonów” to zbiór pięciu opowiadań autorstwa Jarosława Grzędowicza. Historie do krótkich nie należą, każda z nich to porządny kawał mięsistego tekstu, który niesie ze sobą głębokie przesłanie. Grzędowicz we współczesne sytuacje wplata baśniowe elementy, nadając im magiczny, ciężki charakter. Czyta się jednocześnie lekko i ciężko. Lekko, bo autor ma świetny warsztat pisarski. Ciężko, bo ładunek deprechy, który serwuje nam tu Grzędowicz nie nadaje się na zbyt długie posiedzenia. Musiałam robić przerwy, inaczej byłabym zmuszona pochlipywać sobie w kącie po cichu. Bohaterowie z krwi i kości, którzy rzuceni w fantazyjne sytuacje borykają się z realnymi problemami współczesnego człowieka. Ciekawy zabieg, w moim odczuciu bardzo udany.

Niby to horror, ale jednak nie straszy. Wywołuje jednak głęboki niepokój, skłania do refleksji nad życiem i na długo zostawia w głowie cień poruszanych w opowiadaniach problemów Jeśli szukacie czegoś lekkiego, jakiegoś poprawiacza humoru to trzymajcie się od tej pozycji z daleka! Jeśli natomiast lubicie podumać sobie nad bezsensem życia, nad problemami dotykającymi pośrednio lub bezpośrednio nas wszystkich - bierzcie i czytajcie.

„Księga jesiennych demonów” to zbiór pięciu opowiadań autorstwa Jarosława Grzędowicza. Historie do krótkich nie należą, każda z nich to porządny kawał mięsistego tekstu, który niesie ze sobą głębokie przesłanie. Grzędowicz we współczesne sytuacje wplata baśniowe elementy, nadając im magiczny, ciężki charakter. Czyta się jednocześnie lekko i ciężko. Lekko, bo autor ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Carrie White to niezrozumiana nastolatka. Wychowywana przez samotną matkę - fanatyczkę religijną, odrzucana przez rówieśników, traktowana jako szkolne popychadło z biegiem lat coraz bardziej zamyka się w sobie. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z telekinetycznych zdolności Carrie. Nikt nie jest przygotowany na moment, w którym jej gniew stanie się naprawdę niebezpieczny.

Pierwsze, co muszę zaznaczyć to fakt, że książkę czyta się błyskawicznie! Jest krótka, ma niewiele ponad 200 stron, ale głównym czynnikiem nadającym tempo czytania jest prosty, łatwy styl, którym posługuje się King. Dotyka ponadczasowych problemów, takich jak odrzucenie przez społeczeństwo, brak empatii, niezrozumienie. A wszystko to okraszone jest nadprzyrodzonymi zdolnościami, którymi włada główna bohaterka. Historia wciąga, jest dobrze skonstruowana, napięcie rośnie w miarę czytania. Bohaterowie odrobinę przerysowani, ale bez tego zabiegu „Carrie” straciłaby cały urok. Czy straszy? Absolutnie nie, można czytać późną nocą w środku lasu i nikomu raczej gęsia skórka nie grozi. I to tyle. Nie mogę się nazwać fanką Kinga, więc nie będę się tutaj podniecać jego twórczością. „Carrie” to poprawna, przyjemna, szybka lektura.

P.S. Wybaczcie, że to przytoczę, ale wizja „tamponu zaplątanego w jej włosach łonowych” będzie mnie prześladować prawdopodobnie przez długie lata.

Carrie White to niezrozumiana nastolatka. Wychowywana przez samotną matkę - fanatyczkę religijną, odrzucana przez rówieśników, traktowana jako szkolne popychadło z biegiem lat coraz bardziej zamyka się w sobie. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z telekinetycznych zdolności Carrie. Nikt nie jest przygotowany na moment, w którym jej gniew stanie się naprawdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Johnny Wagabunda w mniej lub bardziej przypadkowy sposób wchodzi w posiadanie chaotycznych zapisków. Zostawił je po sobie Zampanò, niewidomy starzec, który zmarł w swoim zatęchłym, ponurym mieszkaniu. W kartonach pełnych papieru znajdują się urywki, cytaty, przypisy, opisy, luźne myśli, ale też obszerna analiza niesamowitego filmu pt. „Relacja Navidsona”. Film to zatrważający dokument nakręcony przez nagrodzonego Pulitzerem fotografa - Willa Navidsona. Na filmie Will oraz kilku innych mężczyzn wchodzą do tajemniczego korytarza w domu rodziny Navidsonów. Korytarz pojawił się znikąd i zdaje się nie mieć końca, co gorsza z każdą chwilą układ ścian jest inny. Wagabunda zaczyna zagłębiać się w analizę tej góry niesamowitych rewelacji. Wyrusza w podróż wgłąb umysłu zwariowanego starca Zampanò oraz wgłąb samego siebie.

Ostatnio mam szczęście do książek, których nie potrafię ocenić. Z tą jest tak samo. Ta historia to jeden wielki chaos i labirynt. Labirynt treści i formy. Różne czcionki, rozmiary, kolory, tekst pisany bokiem, z prawej do lewej, ukośnie, z góry do dołu, puste strony, przypisy do przypisów przypisów. Serio, łatwo się tu zgubić - efekt został osiągnięty. Poza tym znajdziemy tu liczne odniesienia do mitologii, religii, fizyki, architektury, geologii, chemii. Dodatkowo fikcyjne wypowiedzi takich osobistości jak Stephen King, Donna Tartt, Anne Rice, David Lynch czy Steve Wozniak. Johnny Wagabunda na kartach historii stopniowa wpada w obłęd, a wraz z nim czytelnik, który próbuje odnaleźć właściwą drogę w tym natłoku strzępków informacji. Rzeczywistość i fikcja wirują w tańcu, pogrążając czytelnika coraz głębiej i głębiej w zamęcie domysłów i przerwanych wątków. Czy jest to horror? Czy straszy? Nie... Moim zdaniem jest to bardzo zagmatwany thriller psychologiczny, który nie straszy, aczkolwiek wywołuje uczucie niepokoju i klaustrofobii.

Ocenę czy ta książka jest dobra czy zła pozostawiam Wam. Ja nie potrafię jednoznacznie stwierdzić. Wciągnęła mnie bardzo, czytałam w pośpiechu. Czy dlatego, że chciałam już mieć ją z głowy, czy też dlatego, że umierałam z ciekawości jak to się wszystko skończy? Naprawdę sama już nie wiem. Ale czuję, że to właśnie było celem autora. Więc chyba brawo.

Johnny Wagabunda w mniej lub bardziej przypadkowy sposób wchodzi w posiadanie chaotycznych zapisków. Zostawił je po sobie Zampanò, niewidomy starzec, który zmarł w swoim zatęchłym, ponurym mieszkaniu. W kartonach pełnych papieru znajdują się urywki, cytaty, przypisy, opisy, luźne myśli, ale też obszerna analiza niesamowitego filmu pt. „Relacja Navidsona”. Film to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiecie o jakich książkach nie lubię pisać? O klasykach. A to z tej prostej przyczyny, że na ich temat wszystko już zostało napisane. Nie będę więc tutaj przytaczać zarysu fabuły ani nic z tych rzeczy, bo to każdy pewnie wie, nawet jeśli nie czytał książki. Ograniczę się więc do kilku subiektywnych wrażeń, które wywarł na mnie „Portret Doriana Graya”. 

Temat jak najbardziej aktualny, ponadczasowy. Tym bardziej w dobie instagrama i życia skrywanego za maską rzeczy ładnych i doskonałych. Generalnie cały koncept i tematy poruszane w książce bardzo mi się podobały. Opowieść o zepsuciu, złych uczynkach i skrajnym narcyzmie skrywanych pod postacią wiecznie pięknego młodzieńca, a wszystko to podane z nutką mistycyzmu i tajemniczości - brzmi jak lektura idealna. Ale na tym kończą się moje zachwyty. Styl autora do mnie nie trafił (tak, ja wiem, że Wilde napisał Doriana w 1890 roku, ale mimo epoki styl jest trochę zbyt, jak dla mnie, pretensjonalny). Dodatkowo były momenty, które skrajnie mnie wynudziły. Do tego stopnia, że czasem nie miałam ochoty dalej czytać. Jak na tak krótką lekturę przeczytanie jej zajęło mi sporo czasu, bo zwyczajnie nie miałam ochoty po nią sięgać. Moje nadzieje były przeogromne, jednak nie zostały one zaspokojone i nadal niezmiennie moim ulubionym klasykiem są „Dziwne losy Jane Eyre”. Mimo wszystko, doceniając zamysł autora i ponadczasowość tematyki oceniłam ją na 7 gwiazdek.

Wiecie o jakich książkach nie lubię pisać? O klasykach. A to z tej prostej przyczyny, że na ich temat wszystko już zostało napisane. Nie będę więc tutaj przytaczać zarysu fabuły ani nic z tych rzeczy, bo to każdy pewnie wie, nawet jeśli nie czytał książki. Ograniczę się więc do kilku subiektywnych wrażeń, które wywarł na mnie „Portret Doriana Graya”. 

Temat jak najbardziej...

więcej Pokaż mimo to