Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Pełna opinia na blogu: http://w-swiecie-fikcji.blogspot.com/2015/08/troche-blizej-zaswiatow-czyli-czas-zniw.html

"[...]Gdy sięgnęłam po książkę, aby ją przeczytać ponownie zaczęłam zachwycać się dodatkami i po raz kolejny zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. W końcu zostałam całkowicie pochłonięta przez niesamowity świat wykreowany przez autorkę. Jestem pełna podziwu dla pani Shannon, ponieważ stworzyła szczegółową i dopracowaną w najmniejszym calu rzeczywistość. Na początku bardzo ciężko jest "wbić się" w historię ze względu na mnogość nowych nazw. W tej sytuacji pomaga nie tylko słowniczek, ale także lekka i prosta narracja prowadzona przez główną bohaterkę, Paige. Przez kilka pierwszy stron miałam wrażenie, że siedzę z panną Mahoney w kawiarni a ona opowiada mi o swoim życiu, co było po prostu niesamowitym uczuciem. [...] Jako, że "Czas żniw" to dystopia nie brak w nim brutalności, obrazów nędzy i śmierci. Autorka nie próbuje wygładzić rzeczywistości, pokazuje ją taką jaka ona jest. Dzięki temu jeszcze lepiej można wczuć się w sytuacje ludzi mieszkających w Sajonie i razem z nimi pragnąć zmian.[...]

Pełna opinia na blogu: http://w-swiecie-fikcji.blogspot.com/2015/08/troche-blizej-zaswiatow-czyli-czas-zniw.html

"[...]Gdy sięgnęłam po książkę, aby ją przeczytać ponownie zaczęłam zachwycać się dodatkami i po raz kolejny zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. W końcu zostałam całkowicie pochłonięta przez niesamowity świat wykreowany przez autorkę. Jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Opinia znajduje się także na: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

Od razu zaznaczam, że nie czytałam całości opowieści o Don Kichocie, czytałam część jego przygód, które były w książce, której okładkę prezentuje w tym poście. „Przygody...” były moją lekturą, mieliśmy poznać samą postać Błędnego Rycerza i kilka jego przygód, bo może „Don Kichot” przyda nam się na maturze.

"Zważcie jegomość – odparł Sanczo Pansa – że to, co tam się ukazuje, to nie żadne olbrzymy, ino wiatraki."

Mimo że "Przygody..." to powieść z początku XVIII wieku to język jest prosty i zrozumiały, nie wiem czy to zasługa tłumacza czy autora, ale to nie zmienia faktu, że książkę czyta się szybko i przyjemnie.
O Don Kichocie nie czyta się tylko szybko, ale też z ciągłym uśmiechem na ustach. Nie da nie uśmiechać się albo nie śmiać, czytając o absurdalnym zachowaniu Błędnego Rycerza. Jego wyobraźnia czasami może zaskoczyć, i to bardzo.

"Nie bogactwa czynią człowieka szczęśliwym, ale dobre ich użycie."

Bohaterowie są bardzo charakterystyczni. Sama postać Don Kichota ma tyle cech, że ciężko by było o nich napisać. Rycerz Posępnego Oblicza z naszego punktu widzenia robi rzeczy bardzo nielogiczne, ale z jego punktu widzenia wszystko co ma miejsce dzieje się naprawdę. To, że wiatraki są olbrzymami jest dla niego oczywiste! Don Kichot żyje w urojeniu, świecie, który sam sobie stworzył, w którym chciałby żyć. On nie pasuje do swoich czasów, gdzie rycerz nie jest już tak ważną osobą.
Sanczo Pansa, czyli giermek Don Kichota jest równie zabawny jak jego pan. Jest zabawny w swojej naiwności i głupocie. No, bo w końcu wie co się naprawdę dzieje i zamiast zostawić rycerza i wrócić do domu to podróżuje z nim nadal i zaczyna wierzyć w jego wyobrażenia.

"Piękność w kobiecie uczciwej jest jak ogień daleki albo ostry miecz; ani ogień nie pali, ani miecz nie rani tego, kto się nie zbliży."

Nie myślałam, ze "Przygody Don Kichota" tak bardzo mi się spodobają! Myślałam, że odbębnię to co muszę i będzie po sprawię, ale bardzo dobrze bawiłam się czytając o wspaniałych przygodach Błędnego Rycerza. Jeżeli macie trochę czasu i chcecie przeczytać coś lekkiego, zagłębić się w świecie fantazji to przeczytajcie kilka przygód rycerza z La Manczy, naprawdę warto, w szczególności po ciężkim dniu. Don Kichot zdecydowanie pokazuje jak silna jest wyobraźnia.

Opinia znajduje się także na: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

Od razu zaznaczam, że nie czytałam całości opowieści o Don Kichocie, czytałam część jego przygód, które były w książce, której okładkę prezentuje w tym poście. „Przygody...” były moją lekturą, mieliśmy poznać samą postać Błędnego Rycerza i kilka jego przygód, bo może „Don Kichot” przyda nam się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu:http://recenzentka-carrie.blogspot.com/


"Zabił się, bo kochał życie."

"Złodziejkę książek" miałam w planach, bo słyszałam, że to cudowna książka, ale cały czas odkładałam lekturę "Złodziejki..." i w końcu dzięki BKK sięgnęłam po tę pozycje. Ci, którzy dyskutowali na temat książki Zusaka w Blogowym Klubie Książki znają moją opinię na temat książki, dla pozostałych mam recenzje.
Mimo że język jest zwyczajny i prosty pokochałam styl Zusaka. To jak pisze jest po prostu magiczne! Nie mogłam oderwać się od "Złodziejki..." i to nie tylko zasługa historii, która złapała mnie w swoje sidła, ale też języka. Historia mnie złapała a język sprawił, że nie chciałam uciekać.

"Drobna uwaga. Na pewno umrzecie."

Książka jest jedyna w swoim rodzaju dzięki narracji, którą prowadzi Śmierć. Nie to nie jest pomyłka, nie nie kłamię i nie robię sobie żartów. Historię Liesel opowiada Śmierć we własnej osobie. Śmierć, która jest barziej ludzka niż mogłoby się wydawać, Śmierć, która opowiada o tym co robi, Śmierć, która w opowiadanej przez siebie historii lubi zdradzać dalszą fabułę, Śmierć, która jest szczera do bólu.
Nigdy nie sądziłam, że historia dziewczynki młodszej ode mnie może mnie tak zaciekawić. Zwykle sceptycznie podchodzę do powieści, w których bohaterami są dzieci, ale Liesel była inna, była wyjątkowa. Zmieniła ją sytuacja, w której się znalazła. W trakcie czytania nie myślałam ile Liesel ma lat, czasami miałam wrażenie, że jest dorosła. Uwielbiam Liesel za jej miłość do książek, za jej wrażliwość i stosunek do innych ludzi.
W "Złodziejce książek" jest cała masa bohaterów, których z łatwością można polubić. Zusak pokazał, że nie każdy Niemiec był złym nazistą, pokazał zwykłych ludzi, którzy po prostu chcieli przetrwać. Hans i Rosa byli najwspanialszymi rodzicami zastępczymi dla Liesel. Hans kochający i czuły ujął mnie od razu, do Rosy musiałam się przekonać, bo z początku myślałam, że będzie okropną kobietą, ale okazała się czułą kobietą, która swoje uczucia okazywała inaczej.
Rudy, który był wspaniałym przyjacielem Liesel, marzycielem i chłopcem, który zasługiwał na więcej. Max, który ujął mnie swoim spokojem i bezwarunkową przyjaźnią.

"Z nieznanych mi powodów umierający zawsze zadają pytania, na które znają odpowiedź. Może dlatego, że przed śmiercią muszą się upewnić, że jednak mieli rację."

Po "Złodziejce książek" spodziewałam się czegoś innego, w sumie nawet nie wiem czego, może myślałam, że Liesel będzie kradła książki inaczej niż to robiła, może myślałam, że książka nie poruszy mnie, tak jako to zrobiła.
Pokochałam Leisel i jej historię, Zusak pozwolił mi spojrzeć inaczej na drugą wojnę światową. Autor dostarczył mi wielu wzruszeń, szczęścia i smutku za co bardzo mu dziękuję. "Złodziejka książek" to książka wyjątkowa, którą powinno przeczytaj jak najwięcej osób.

Recenzja znajduje się także na blogu:http://recenzentka-carrie.blogspot.com/


"Zabił się, bo kochał życie."

"Złodziejkę książek" miałam w planach, bo słyszałam, że to cudowna książka, ale cały czas odkładałam lekturę "Złodziejki..." i w końcu dzięki BKK sięgnęłam po tę pozycje. Ci, którzy dyskutowali na temat książki Zusaka w Blogowym Klubie Książki znają moją opinię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Na finał trylogii Veroniki Rossi czekałam ponad pół roku i gdy książka trafiła w moje łapki jak najszybciej zabrałam się za czytanie. Dwie poprzednie części wysoko postawiły poprzeczkę i miałam nadzieję, że "Wielki Błękit" sprosta moim oczekiwaniom. Już na początku mogę wyznać, że pani Rossi spisała się doskonale, zwieńczając swoją trylogię pełnym akcji i emocji zakończeniem.

"Wszyscy jesteśmy zdolni do strasznych rzeczy, Soren. Ale możemy naprawiać swoje błędy [...] Muszę w to wierzyć. W przeciwnym razie co nam zostanie?"

Jakie słowo idealnie opisuje "Wielki Błękit? Akcja! Podczas czytania nie ma dłuższego momentu odpoczynku, co chwilę coś się dzieje, następują kolejne zwroty akcji. Na szczęście autorka dała swoim bohaterom trochę odetchnąć i zaserwowała im kilka chwil w spokoju i samotności.
Prosty i lekki styl Rossi tylko umilał mi lekturę. Książkę przeczytałam w ekspresowym tempie, nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca. Autorka świetnie poradziła sobie z opisywaniem uczuć, niepewność, strach, miłość - bardzo dobrze oddała wszystkie te odczucia.

"- Próbowałem ci powiedzieć - wyszeptał - że widzę cię wszędzie. Nie istnieje słowo, które by do ciebie pasowało, bo jesteś dla mnie wszystkim."

Uwielbiam bohaterów trylogii "Przez burzę ognia"! Aria nie jest bohaterką, która będzie chowała się za plecami mężczyzn lub unikała konfrontacji. Dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce i to w niej lubię. Mogę zdradzić, że autorka rozwiązała pewną sprawę związaną z przeszłością Arii. Bohaterka razem z Perrym tworzą bardzo graną i uroczą parę. Mimo że główny męski bohater nie porwał mnie za bardzo, polubiłam go, w szczególności za odwagę.
Postacią, którą uwielbiam jest Roar. Chłopak w ostatnich tomach przeszedł dużo i przechodzi małe załamanie, ale nadal jest tym samym opiekuńczym i sarkastycznym chłopakiem. Jego potyczki słowne z Sorenem nie raz doprowadzały mnie do śmiechu!

"- Przyglądała mi się, kiedy przebieraliśmy się w mundury.
- Przyglądała ci się, bo masz posturę byka.
Soren zaśmiał się nerwowo.
- Myślisz, że to dobrze?
- Może i byłoby dobrze, gdyby była krową."

Zakończenie podobało mi się, w szczególności ostatnie zdanie. Może autorka zapomniała o czymś powiedzieć, ale nie obchodzi mnie to, bo ostatnie strony były tak piękne, że zapomniałam o wszystkich pytaniach w mojej głowie.
Autorka wiele razy mnie wzruszyła, zaskoczyła, rozśmieszyła, sprawiła, że cieszyłam się jak głupia lub byłam przygnębiona. Bardzo dziękuję Veronice Rossi za wszystkie emocje podczas czytania, za wspaniałych bohaterów, za cudowny, ale przerażający świat, za trzy tomy wspaniałych przeżyć. Będę polecała trylogię "Przez burzę ognia" każdemu, bo to ciekawa i warta uwagi historia.

Na finał trylogii Veroniki Rossi czekałam ponad pół roku i gdy książka trafiła w moje łapki jak najszybciej zabrałam się za czytanie. Dwie poprzednie części wysoko postawiły poprzeczkę i miałam nadzieję, że "Wielki Błękit" sprosta moim oczekiwaniom. Już na początku mogę wyznać, że pani Rossi spisała się doskonale, zwieńczając swoją trylogię pełnym akcji i emocji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

O "Grze o tron" słyszał chyba każdy, za serial chciałam się zabrać od dawna a na książkę polowałam od miesięcy, bo w mojej bibliotece jest tylko jeden egzemplarz i przez cały czas był w obiegu. W końcu udało mi się wypożyczyć dzieło Martina, które czytałam, oglądając w tym samym czasie pierwszy sezon serialu. I muszę Wam wyznać, że dzięki serialowi bardziej połapałam się kto jest kim, bo postaci jest cała masa. Gdy nie mogłam skojarzyć kim jest jakaś osoba udawało mi się skojarzyć ją z grającym go aktorem i wtedy już wszystko wiedziałam. Oglądanie serialu przed czytaniem w tym przypadku okazało się zbawienne, bo z zapamiętywanie postaci jest duży problem.

"W grze o tron zwycięża się albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej."

"Gra o tron" z początku troszkę mnie znudziła, niewiele się działo, ale z czasem jak akcja zaczęła się rozwijać to z coraz większym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów.
Jako, że styl Martina jest prosty i przystępny "Grę o tron" czyta się szybko i prawie bezproblemowo. W czym jest problem? Z postaciami i rodami!
Ciężko jest zapamiętać tak wiele postaci i rodów, na chwilę obecną pamiętam tylko tych najważniejszych. Kolejne tomy pomogą mi w zapamiętywaniu kolejnych nazwisk.

"Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie."

Narracja trzecioosobowa podzielona jest na ośmiu bohaterów: Brana Starka, Aryę Stark, Eddarda Starka, Sanse Stark, Catelyn Stark, Jona Snowa, Tyriona Lannistera i Daenerys Targaryen.
Których bohaterów polubiłam, a których nie za bardzo?
Dany, ostatnią z rodu Targaryenówu polubiłam. Jej przemiana na kartach powieści bardzo mi się podobała, z przerażonej dziewczynki w silną i władczą młodą kobietę. Do moich ulubieńców zalicza się Tyrion, tego karła lubią chyba wszyscy, za szczerość, poczucie humoru, dystans do siebie i dobroć. Moim ulubionym Starkiem jest Arya. Ile ta dziewczyna ma w sobie ognia i odwagi! Mimo młodego wieku zachowała zimną krew i nie chciała być damą, z czego wynikało wiele śmiesznych sytuacji.
Neda polubiłam, ale nie pochwalałam wielu jego wyborów. Jona Snowa, bękarta Neda polubiłam i to bardzo, za odwagę i to, że potrafił znieść tak wiele.
Sansa jest bohaterką, o której zmieniałam zdanie w trakcie czytania. Z początku była mi obojętna, później mnie irytowała a pod koniec książki zapałałam do niej większą sympatią.
Do Catelyn i Brana Starków jestem obojętna, nie zachwycili mnie, ale nie pałam do nich nienawiścią.
Skoro już o nienawiści mowa to kogo nie cierpi większość osób, czytających "Grę o tron"? Joffrey'a! Z każdym kolejnym jego pojawieniem się denerwował mnie coraz bardziej. Mogę szczerze powiedzieć, że nienawidzę Joffrey'a. Nawet Cersei bardziej lubię niż jego! Ona przynajmniej chce chronić tych, których kocha a Joffrey jest tyranem, żądnym władzy, posłuszeństwa i krwi.

"Strach tnie głębiej niż miecze."

"Gra o tron" jest książką wartą przeczytania. Pełno postaci, pełno wątków i pełno szczegółów do zapamiętania. Dziwie się, że autor się sam w tym wszystkim nie pogubił!
"Gra o tron" zaliczana jest do fantastyki, ale na razie niewiele było fantastyki, w kolejnych tomach zapewne będzie jej troszkę więcej.
Jeżeli mogę dać dwie małe rady dla tych, którzy nie czytali to: nie przywiązujcie się za bardzo do bohaterów, zginą prędzej czy później i jeżeli macie możliwość to obejrzyjcie pierwszy sezon serialu przed rozpoczęciem tektury, w trakcie czytania lub po przeczytaniu, pomoże to Wam bardziej ogarnąć świat stworzony przez Martina, może będziecie mieli mniej zaskoczeń, ale ułatwi Wam to wiele spraw.

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

O "Grze o tron" słyszał chyba każdy, za serial chciałam się zabrać od dawna a na książkę polowałam od miesięcy, bo w mojej bibliotece jest tylko jeden egzemplarz i przez cały czas był w obiegu. W końcu udało mi się wypożyczyć dzieło Martina, które czytałam, oglądając w tym samym czasie pierwszy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

"Dumę i uprzedzenie" miałam w planach od dawna, bo czytałam wiele pochlebnych opinii na temat tej książki. Moje czytanie dzieła Austen przyśpieszył Blogowy Klub Książki (wszystkich serdecznie zapraszam do zapisania się :)), w którym "Duma..." była i nadal jest podmiotem pierwszej dyskusji.

Byłam zaskoczona, że akcja nie toczy się głównie wokół pana Darcy'ego i Elżbiety, wszyscy wokół tak zachwycali się miłością tych dwojga, że myślałam, że książka Austen to romans w najczystszej postaci. Jak bardzo się myliłam! Jane Austen zaserwowała mi książkę pokazującą jak wyglądało życie w jej czasach z perspektyw młodych kobiet, myślących o zamążpójściu i ich rodzin.
O stylu pisarki można pisać i pisać. To, że Austen pisze świetnie, wie każdy kto przeczytał choć jedną jej książkę. Mimo że z początku ciężko było mi się przestawić na sposób wyrażania się autorki to po pewnym czasie przywykłam do innego stylu i mogłam delektować się cudownością języka Austen. Język, którym napisana jest powieść całkowicie mnie oczarował i stwarzał niesamowity klimat!
Czytając "Dumę..." nie byłam zaskakiwana wiele razy, może zdarzyły się dwa momenty, które mnie zaskoczyły. Wszystko opisane było tak, że z łatwością można było przewidzieć kolejne wydarzenia.

"Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony."

Bohaterów albo polubiłam albo znienawidziłam. Niektórzy byli wspaniali a niektórzy irytowali mnie tak, że miałam ochotę rwać włosy z głowy.
Denerwującą bohaterką była pani Bennet. Irytująca, fałszywa i głupia kobieta. Nie cierpiałam jej od początku do końca. Ale tacy bohaterowie też są potrzebni i pani Bennet w roli irytującej postaci spisała się po mistrzowsku.
Wśród sióstr Bennet moją faworytką jest Jane, urocza i dobra Jane. Może była trochę naiwna, ale to, że potrafiła w każdym dostrzec dobre cechy mnie ujęło. Do tego tworzyła uroczą parę z Bingleyem!
Bardzo podobała mi się relacja Elżbiety i Jane. Cudowne siostry!
A teraz ponarzekam na pana Darcy'ego! Dlaczego? Bo wszyscy tak się zachwycali panem Darcy'm i myślałam, że to niemożliwe, że jest aż tak cudowny, no i mnie rozczarował. Z początku ze swoją dumą i arogancją był intrygujący, ale później gdzieś zatracił te cechy i stał się całkowicie inny! Rozumiem, że zmienił się pod wpływem miłości i to po części mi się podobało, a gdyby pozostał trochę dumny i arogancki to stałby się moim faworytem!
Postać Elżbiety przypadła mi do gustu. Bohaterka inteligentna, mająca własne zdanie zawsze będzie mi się podobała.
Niestety miłość Lizzy i pana Darcy'ego mnie nie poruszyła. Nie czułam tego! Wyczuwałam trochę sztuczności i jakiegoś dystansu między nimi, coś mi tam nie pasowało.

"Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham."

"Duma i uprzedzenie" jest książką dobrą, ale nie zachwycającą, przynajmniej w moim odczuciu. Mimo że miałam kilka zastrzeżeń to książka mi się podobało i dobrze mi się ją czytało. Książka Austen to klasyka a z klasyką jest różnie. Jedni ją lubią, inni jej nienawidzą.
Kiedyś na pewno powrócę do "Dumy i uprzedzenia" i zrobię to z uśmiechem na ustach!

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

"Dumę i uprzedzenie" miałam w planach od dawna, bo czytałam wiele pochlebnych opinii na temat tej książki. Moje czytanie dzieła Austen przyśpieszył Blogowy Klub Książki (wszystkich serdecznie zapraszam do zapisania się :)), w którym "Duma..." była i nadal jest podmiotem pierwszej dyskusji.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Kiedy sięgnęłam po "Elitę"? Niemal od razu po lekturze "Rywalek"! Musiałam poznać dalsze losy Ami jak najszybciej.

W "Elicie" trochę lepiej poznajemy pozostałe uczestniczki Eliminacji, chociaż ja z miłą chęcią przyjrzałabym się im jeszcze bliżej a nie skupiałabym się aż tak na Ami. Lubię Mer, naprawdę, ale w tej części miałam jej już trochę dosyć. Jej ciągłe wątpliwości, zazdrość i niezdecydowanie zaczynały być denerwujące i sprawiały, że co jakiś czas wywracałam oczami. Czytałam dalej, bo trylogia pani Cass ma w sobie coś takiego, że nie można oderwać się od czytania. Nie wiem czy to przez lekki styl autorki czy królewski, wręcz magiczny klimat, który stworzyła, ale nie mogłam oderwać się od lektury.
W "Elicie" nie jest już tak kolorowo jak w "Rywalkach", tajemnice wychodzą na jaw, ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze a czytelnik zaczyna zastanawiać się komu może zaufać.
Za nutę brutalności i bezwzględności bardzo dziękuję autorce. Na to czekałam! Mimo że niemal popłakałam się przy jednej ze scen to ciesze się, że się pojawiła. Wreszcie widać zło wychodzące zza murów pałacu.
A wracając do bohaterów. Na Ami już ponarzekałam, ale to nie jest tak, że wszystko co robiła w "Elicie" zaliczam na minus. Nadal uwielbiam jej zawziętość w walce o zmiany, jej pomysł zaproponowany pod koniec książki zaskoczył mnie i wywołał uśmiech na mojej twarzy.
Dawno nie byłam tak rozdarta pomiędzy dwójką męskich bohaterów! Nic dziwnego, że America nie potrafi się zdecydować, którego wybrać. Raz byłam po stronie Maxona a raz kibicowałam Aspenowi.
Maxon robił w tej części rzeczy, za które z chęcią walnęłabym go po głowie i porządnie bym na niego nakrzyczała, ale z drugiej strony był taki wyrozumiały i kochany! I jeszcze ta tajemnica! Nic nie zdradzę, ale będziecie bardzo zaskoczeni, gdy poznacie prawdę. Uwielbiam takie postaci jak książę Illei. Maxon łączy w sobie wiele sprzeczności, tak jak prawdziwi ludzie, co czyni go bardzo realistycznym bohaterem.
Aspen jest dla mnie trochę nijaki. Wszystko wybacza, wszystko rozumie i zawsze jest przy Mer, gdy ona go potrzebuje. Muszę przyznać, że ujmuję mnie jego dobroć i zaangażowanie w prace.

"-Poddaję się. Przepraszam, Ami, jesteś taka cierpliwa, ale ja sama nie mogę słuchać, jak gram. To brzmi, jakby fortepian na coś chorował.
-Szczerze mówiąc, bardziej jakby umierał."

Moim ulubionym wątkiem jest wątek rebeliantów! I mimo że w tej części jest o nich trochę więcej to dla mnie to nadal za mało! Nie wystarczy mi kilka ataków na pałac i dziwna sytuacja w lesie, aby zaspokoić moją ciekawość. Czego oni szukają? Kiedy autorka zdradzi coś więcej? Ja chce więcej rebeliantów, liczę na panią, pani Cass w "Jedynej"!
Końcówka trzyma w napięciu. Do końca nie wiedziałam jak skończy się "Elita". I nie jestem pewna czy zakończenie, które nie zostało zaserwowane nie byłoby lepsze. Miałam już swoje przypuszczenia, co by mogło się stać gdyby skończyło się inaczej niż się skończyło i naprawdę podobało mi się to na co wpadłam.Jednak, z drugiej strony gdyby skończyło się tak jak myślałam, ze się skończy książka straciłaby swój niepowtarzalny klimat.

"Ponieważ teraz należałam do niego. Wiedziałam to. Nigdy nie byłam niczego tak pewna."

"Elita" jest dobrą kontynuacją "Rywalek", jednak pierwsza część przygód Ami podobała mi się nieco bardziej. Teraz czekam na rozwiązanie wszystkich spraw w "Jedynej", już się boje co pani Cass wymyśliła na zakończenie trylogii. Liczę na wiele wzruszeń, zaskoczeń i duży udział rebeliantów w ostatniej części.

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Kiedy sięgnęłam po "Elitę"? Niemal od razu po lekturze "Rywalek"! Musiałam poznać dalsze losy Ami jak najszybciej.

W "Elicie" trochę lepiej poznajemy pozostałe uczestniczki Eliminacji, chociaż ja z miłą chęcią przyjrzałabym się im jeszcze bliżej a nie skupiałabym się aż tak na Ami. Lubię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

O "Rywalkach" było bardzo głośno. Książka pani Cass wyskakiwała z każdego zakamarka internetu, w końcu i ja uległam pozytywnym opiniom, ciekawemu opisowi i cudownej okładce.

"To, co dla mnie wydawało się czymś niewiele lepszym od programu rozrywkowego w telewizji, dla niego było jedyną szansą na szczęście."

Na początku niewiele się dzieje. Poznajemy Americę, jej rodzinę, otoczenie i sekretną miłość, Aspena. Mimo że niewiele się działo to od razu polubiłam tę historię. Nie wiem czy to zasługa prostego i lekkiego stylu pani Cass czy charakteru Ameriki, ale pędziłam przez kolejne strony zdecydowanie za szybko! Zanim zdążyłam podnieść głowę znad książki byłam już w połowie i przeczytałabym ją jednym tchem, gdybym nie była na wyjeździe, na którym zwiedzałam.
Bohaterowie to mocny punkt "Rywalek". Autorka stworzyła postacie, które uwielbiam, nienawidzę, bądź żywię wobec nich mieszane uczucia. Cała gama uczuć! Ami zyskała moją sympatię już na samym początku, uwielbiam ją za jej upartość, zadziorność, wrażliwość i nieustępliwość. Trochę mniej lubię ją za jej niezdecydowanie, ale w tej części nie było aż tak widać tej cechy.
Maxon od pierwszego spotkania z Ami, które było jedną z najlepszych scen w książce, skradł moje serce. Spokój i cierpliwość - te dwa słowa idealnie opisują księcia Illei. No, może jeszcze wrodzony czar i szczerość.
Jeżeli chodzi o Aspena to nie wyrobiłam sobie na jego temat zdania. Było go po prostu za mało! Ale swoim bezwarunkowym oddaniem i miłością do Mer bardzo mi zaimponował.
Uwielbiam rodzinę Ami. W szczególności May, której radość i optymizm sprawiał, że z twarzy nie schodził mi uśmiech.
Mało informacji o pozostałych dziewczętach biorących udział w Eliminacjach trochę mi przeszkadzał. Autorka skupiła się głównie na Americe, jej najlepszej przyjaciółce Marlee i Celeste, największym wrogu Ami. Brakowało mi choćby cienia informacji o pozostałych dziewczętach, bo o istnieniu niektórych dowiadywałam się dopiero, gdy padało nagle ich imię.
Na uwagę zasługują także pokojówki Ami, które są po prostu cudownymi kobietami, nie da się ich nie lubić!

"Maxon stłumił ponury śmiech.
-Ale ty nie, więc nie miałaś absolutnie żadnych oporów przed walnięciem mnie w krocze, tak?
-Celowałam w udo!"

Co mi się bardzo podobało i zasługuje na dużą pochwałę? Budowanie relacji między Mer a Maxonem! Od niechęci Ami do księcia, poprzez układ o ich przyjaźni, który sprawił, że naprawdę się zaprzyjaźnili aż do czegoś więcej. Nie powiem, że już teraz jest to miłość, ale jest to coś więcej niż przyjaźń. Brak nagłości głębokiego uczucia między Ami a Maxonem sprawił, że śledziłam ich relacje z zapartym tchem.
Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że pojawia się trójkąt miłosny. Na razie za bardzo mi nie przeszkadzał, bo autorka skupiła się na relacji Ameriki z Maxonem i dopiero pod koniec Ami zaczyna zdawać sobie sprawę, że będzie musiała wybrać pomiędzy Aspenem a księciem, można powiedzieć, że panowie biorą udział we własnych Eliminacjach.
Zabrakło mi surowości Illei. Niby społeczeństwo podzielone jest na kasty, gdzie jedni są skazani na życie z dnia na dzień a inni żyją w przepychu, ale dlatego, że akcja głównie toczy się w pałacu to nie można odczuć biedy w niższych klasach.

"Dotyk jego warg sprawił, że się uśmiechnęłam, a ten uśmiech pozostał ze mną na długo."

Czy polecam "Rywalki"? Jak najbardziej tak! Mimo że pewnych rzeczy mi brakowało to nie odebrało mi to przyjemności czytania. Ciekawy pomysł, żywa i szczera narracja prowadzona przez Mer sprawia, że "Rywalki" czyta się błyskawicznie. Razem z bohaterką przeżywałam wzruszenia, chwilę radości i smutku. Czekam z utęsknieniem na większe rozwinięcie wątku rebeliantów i na dalsze przygody Mer!

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

O "Rywalkach" było bardzo głośno. Książka pani Cass wyskakiwała z każdego zakamarka internetu, w końcu i ja uległam pozytywnym opiniom, ciekawemu opisowi i cudownej okładce.

"To, co dla mnie wydawało się czymś niewiele lepszym od programu rozrywkowego w telewizji, dla niego było jedyną szansą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

"Ona, w której złotych oczach płoną ognie Dziewiątego Piekła, uwolni swoją magię w postaci wszystko niszczącej pożogi i tym samym przyniesie światu wybawienie lub pogrąży go w wiecznej ciemności."

"Elyrię..." kupiłam w zeszłoroczne wakacje, w jednym z namiotów z tanimi książkami nad morzem. Książka zwróciła moją uwagę okładką, która jest bardzo charakterystyczna i opisem. Spodziewałam się opowieści o czarownicy, która walczy o życie swoje i innych z pomocą magii, a otrzymałam... coś innego, niestety.

Rozpoczęło się dobrze, tajemniczy początek zachęcił mnie do dalszego czytania, niestety, później coś się zepsuło. Nie wiem do końca co to było, ale mimo że akcja gnała do przodu w dość szybkim tempie to troszkę się wynudziłam. Winą muszę za to obarczyć bohaterów.
Elyria próbuję być odważna i silna, ale przez większość czasu jej to nie wychodzi. Próbuje, próbuje, ale nie daje rady. Brzemię, które na nią spadło okazuje się za ciężkie i dziewczyna ma trudności w zapanowaniu nad magią, która robi z nią co chce. Elyria albo postępuje bezmyślnie, kierując się uczuciami, przez co wpędza w kłopoty siebie i swoich towarzyszy albo inni muszą ratować ją z opresji, bo ona leży zemdlona po użyciu magii. Na szczęście, pod koniec powieści bohaterka zdobyła mój podziw i uznanie.
Autorka bardzo lubi idealizować bohaterów. Wszyscy towarzysze Elyrii są bez skazy i są gotowi poświęcić własne życie w imię życia Elyrii.
Co mnie uderzyło? Obojętność bohaterów na śmierć! Gdy ginie jeden z bohaterów oni tylko o tym napomykają, z początku są źli za to co się stało a później zapominają co się stało i nie wspominają o tym bohaterze nawet jednym słowem!

Styl pani Melzer nie jest nadzwyczajny. Autorka piszę zwyczajnie i prosto. Wprowadzenie narracji trzecioosobowej bardzo mnie ucieszyło, bo mogłam poznawać historię z różnych perspektyw, wiedziałam co się dzieje u Elyrii i Ardana oraz u ich wrogów.
Czas akcji powieści nie jest dokładnie określony, ale skoro występuje tutaj wątek polowania na czarownice to założyłam, że Elyria żyła w czasach średniowiecza. Równie dobrze akcja mogłaby toczyć się w zupełnie innym okresie czasu. Nie czułam klimatu średniowiecza, nawet gdy były sceny w lochach i zamku.
Jak w większości książek młodzieżowych, tak i tutaj występuje wątek miłosny. Piszę o tym z wielkim smutkiem, ale miłość Elyrii i pewnego mężczyzny nie skradła mojego serca. Nie czułam uczucia rodzącego się między nimi, ich relacja wydawała mi się wręcz sztuczna i stworzona na siłę.

Ale, żeby nie było tak, że tylko narzekam, "Elyria, Polowanie na czarownice" ma swoje plusy.
Książkę czyta się błyskawicznie. Dzięki szybko poprowadzonej akcji w szybkim tempie przerzucamy karty powieści, aż docieramy do zaskakującego końca.
Zakończenie bardzo mi się podobało, nawet się wzruszyłam! Nie spodziewałabym się, że właśnie w ten sposób pani Melzer zakończy opowieść o Elyrii, bije brawo za takie rozwiązanie.

"Elyria. Polowanie na czarownice" nie jest książką złą, po prostu autorka w swoim debiucie nie wykorzystała potencjału pomysłu. "Elyria..." jest dobrym czytadłem na letni wieczór, bo jest to opowieść prosta, momentami zaskakująca i pozwalająca na kilka godzin oderwać się od codzienności.

"Wyłączył uczucia. Nie było już zmartwień ani strachu, pozostała jedynie wola zwycięstwa."

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

"Ona, w której złotych oczach płoną ognie Dziewiątego Piekła, uwolni swoją magię w postaci wszystko niszczącej pożogi i tym samym przyniesie światu wybawienie lub pogrąży go w wiecznej ciemności."

"Elyrię..." kupiłam w zeszłoroczne wakacje, w jednym z namiotów z tanimi książkami nad morzem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

Serię o Percym Jacksonie autorstwa Ricka Riordana polubiłam, więc nie widziałam powodu dla którego miałabym nie przeczytać pierwszej części "Kronik Rodu Kane" tego autora. Gdy nadarzyła się okazja zapoznania się z "Czerwoną piramidą" skorzystałam. Czy przygody rodzeństwa Kane porwały mnie i sprawiły, że z wielką chęcią chcę poznać kolejne przygody Sadie i Cartera? I tak i nie. Już wyjaśniam dlaczego.

"-Gińcie, wrogowie Ra! - ryknęła Sachmet - Umierajcie w boleściach!
- Ona jest niemal równie irytująca jak ty - powiedziałem Horusowi.
- Niemożliwe - odparł - Z Horusem nikt nie może się równać."

Na plus działa styl autora, który jest prosty i lekki, z łatwością pomaga nam przenieść się w świat przedstawiony. Narracja pierwszoosobowa prowadzona przez dwójkę bohaterów była ciekawym zabiegiem, ale taka narracja jest dobrym rozwiązaniem, gdy postaci są rozdzielone na dłuższy okres czasu, tutaj Sadie i Carter byli cały czas razem, więc po prostu przekazywali (dosłownie) sobie narracje.
Nie mogę nie wspomnieć o niezłym pomyślę autora. Książka jest nagraniem! Tak, dobrze czytacie. Rodzeństwo Kane opowiada swoją historię nagrywając ją na dyktafon, a ktoś po prostu spisał wszystkie ich słowa. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, więc pomysł zaciekawił mnie i po części przypadł do gustu.

"Byłem szlachetnym sokołem, panem nieba! Zerwałem się z chodnika i wleciałem prosto w płot."

Niestety kreacja bohaterów trochę kuleje. Większość postaci jest... nijaka. Sadie i Carter mimo że mają odpowiednio dwanaście i czternaście lat zachowują się jakby mieli szesnaście, siedemnaście! Niestety nie żartuję. Sadie ma dwanaście lat, a gdy zobaczyła pewnego zabójczo przystojnego młodzieńca (cytuje Sadie) to nogi się pod nią ugięły a przy następnych spotkaniach zaczęła nawet z nim flirtować! Nie wiem jak Wy, ale jak ja miałam dwanaście lat to o chłopakach myślałam tylko jak o kolegach, jeszcze lalki mi w głowie były, no ale chyba czasy się zmieniły. Carterowi też miłostki w głowie były, no ale jego jako tako już potrafię zrozumieć, bo jest starszy. ten aspekt w zachowywaniu się jak dorośli zwrócił moją uwagę najbardziej.
Nie podobało mi się to, że mimo małych problemów główni bohaterowie wychodzili ze wszystkich sytuacji niemal bez szwanku, Sadie oberwała w głowę - za kilka stron już wszystko było w porządku. To, że rodzeństwo Kane było tak dobre w magicznych sztuczkach też mnie męczyło. Rozumiem mieli pewnego rodzaju wsparcie, ale bez przesady, trochę treningu by się przydało, żeby ich umiejętności były bardziej wiarygodne.
Gdyby Riordan umieścił Sadie i Cartera w przedziale wiekowym piętnaście - siedemnaście, nie czepiałabym się tak bardzo, ale niektóre zachowania rodzeństwa sprawiały, że zapominałam, że są tak młodzi i chyba autor też czasami zapominał w jakim wieku są jego bohaterowie.
Bogowie egipscy wyszli jakoś tak za miło. Niektórzy byli trochę oschli, ale koniec końców pomagali Kane'om. Zawsze wyobrażałam sobie bóstwa czy to egipskie czy greckie, rzymskie jako surowych i groźnych opiekunów różnych dziedzin, którzy uważają się za lepszych od zwykłych śmiertelników a tutaj bogowie wyszli jakoś tak za ludzko.

"Przypomnijcie mojemu bratu, że Egipcjanie wierzą w potęgę wschodu słońca. Wierzą, że każdy ranek zaczyna nie tylko nowy dzień, ale też nowy świat."

Akcja nie biegnie, ale pędzi, co z czasem stało się nużące, bo bohaterowie nie mieli chwili wytchnienia, co chwile ktoś albo coś ich atakowało i musieli toczyć walkę na śmierć i życie.
Pomysł jest największą zaletą "Czerwonej piramidy". Uwielbiam mitologie, nie ważne jaką. Autor wstrzelił się w tematykę, którą lubię. A mitologii egipskiej nie znam za dobrze, więc poznanie jej było ciekawym doświadczeniem.

"Sprawiedliwość oznacza, że wszyscy dostają to, czego potrzebują."

Historia Sadie i Cartera będzie idealna dla czytelników do czternastego roku życia, starsi raczej nie uwierzą w szczęśliwe zakończenia i bohaterów, którym wszystko się udaje. Może gdybym z historią Kane'ów spotkała się trzy, cztery lata temu to byłabym zachwycona.
Chyba teraz jestem już za stara na tego typu książki, teraz wolę jak leje się krew, jak bohaterowie z ciężkimi obrażeniami wychodzą z opresji a nawet umierają, bo wtedy cała historia staje się bardziej autentyczna i pokazuje, że nie zawsze wszystko kończy się happy endem.

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

Serię o Percym Jacksonie autorstwa Ricka Riordana polubiłam, więc nie widziałam powodu dla którego miałabym nie przeczytać pierwszej części "Kronik Rodu Kane" tego autora. Gdy nadarzyła się okazja zapoznania się z "Czerwoną piramidą" skorzystałam. Czy przygody rodzeństwa Kane porwały mnie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Po "Magię indygo" sięgnęłam, bo chciałam przeczytać coś lżejszego po lekturze "Zbrodni i kary". A ta książka wydawała mi się idealna.
Ciekawiło mnie też jak potoczą się dalsze losy Sydney i Adriana i reszty zespołu z Palm Springs.

"A jeśli mnie złapią?
"Nie pozwól się złapać” – usłyszałam wewnętrzny głos."

Pani Mead pisze lekko. Prostota w pisaniu to jej drugie imię, przez co „Magię indygo” czyta się błyskawicznie.
Ci co czytali książki pani Richelle wiedzą, że autorka w kolejnych częściach przypomina czytelnikom co działo się wcześniej. W moim przypadku taki zabieg okazał się bardzo pomocny. „Złotą lilię” czytałam dawno i nie pamiętałam wielu szczegółów, a dzięki temu, że pani Mead przypominała mi fakty z poprzedniej części, nie pogubiłam się w niczym.

"Pytania nie zawsze są pożądane, zwłaszcza jeśli ktoś pragnie poznać niewiarygodne szczegóły."

Sydney w tej części irytowała mnie bardziej niż w poprzednich. Postanawia, że nie może czegoś robić, bo to jest sprzeczne z jej przekonaniami i zadaniami a później i tak robi wszystko nie tak jak powinna. Czasami miałam już dość jej wątpliwości, oczywiście w pewnym sensie rozumiałam ją, ale co kilka kilka rozdziałów zmieniała zdanie. Ciężko było mi to ścierpieć.
Adrian troszkę zawiódł mnie w tej części, w „Akademii wampirów” i w „Kronikach krwi” to mój ulubiony bohater, z charakterem i ciętym językiem. W „Magii indygo” [może to być pewien spojler dla osób, które nie czytały jeszcze „Kronik...”, ale pewnie nawet osoby nie czytające mogą się domyślić o czym piszę] Adrian za bardzo okazuje swoje uczucia względem Sydney i faktem jest, że jego wyznania są bardzo romantyczne, ale jak dla mnie mógłby ją trochę potrzymać w niepewności. A on był na każde jej zawołanie!
W tej części niewiele wątków zostało poświęconych postacią drugoplanowym. Większość spraw kręciła się wokół Sydney a zdarzenia związane z innymi bohaterami jakoś specjalnie mnie nie poruszyły.

"Więc jak mam do ciebie mówić? „Mój ty selerze”? – spytał. – To jakoś nie brzmi czule."

Akcja mogę podzielić na dwie części. Przez dziewięćdziesiąt procent historii mamy do czynienia z rozterkami i wątpliwościami Syd, z dociekaniem prawdy dotyczącej Alchemików a przez dziesięć procent dzieje się coś pełnego akcji i coś co może nas zaskoczyć albo wzruszyć.
Zakończenie sugeruje, że w kolejnej części czeka Sydney dużo problemów, praktycznie w każdej sferze jej życia, bo w końcu określiła co zrobić ze swoim życiem (może zrobiła to na dziewięćdziesiąt osiem procent, bo z nią nigdy nic nie wiadomo).

"Będę cie nadal kochał, nawet bez nadziei."

„Magia indygo” będzie książką dobrą dla osób, które lubią książki pani Mead, zaczęli czytać o losach Sydney lub chcą przeczytać coś lekkiego i mało wymagającego. No i jest to obowiązkowa lektura dla fanek Adriana Ivashkova!
Po przeczytaniu trzeciej części z chęcią sięgnę po część czwartą, bo jestem ciekawa jak Sydney poradzi sobie z nowymi przeciwnościami losu.

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Po "Magię indygo" sięgnęłam, bo chciałam przeczytać coś lżejszego po lekturze "Zbrodni i kary". A ta książka wydawała mi się idealna.
Ciekawiło mnie też jak potoczą się dalsze losy Sydney i Adriana i reszty zespołu z Palm Springs.

"A jeśli mnie złapią?
"Nie pozwól się złapać” – usłyszałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

O "Zbrodni i karze" słyszał każdy, nawet ludzie, którzy nie przepadają za czytaniem książek wiedzą, że istnieje powieść o tytule "Zbrodnia i kara". Dlaczego historia stworzona przez Dostojewskiego jest tak znana? Odpowiedź jest prosta! "Zbrodnia..." to klasyk literatury rosyjskiej i światowej.
Tak jak w przypadku "Mistrza i Małgorzaty" lektura tej książki została przyśpieszona przez nauczycielkę języka polskiego. Do książki podchodziłam z pewnym dystansem, w końcu to lektura!

"Jeśli czekać, aż wszyscy zmądrzeją, za długo to potrwa."

Dostojewski pisze specyficznie. Z początku ciężko było mi się przyzwyczaić do rozległych opisów otoczenia, bo pisarz w przedstawianiu rzeczywistości chciał uchwycić każdy szczegół. Z jednej strony było to trochę nużące, bo przy końcu opisu nie wiedziam się co się działo na jego początku, ale z drugiej strony szczegółowość opisów pozwoliła wyobrazić sobie wszystko z niezwykłą dokładnością.

"Jakież dziwne są te ludzkie charaktery! Nawet miłują tak, jakby nienawidzili!"

Bohaterów w "Zbrodni i karze" mamy wielu, z początku ciężko rozróżnić kto jest kim, ale po pewnym czasie jeden bohater nie myli się z drugim.
Raskolnikow, czyli postać, o której można pisać i pisać to bohater perfekcyjnie poprowadzony. Rodion nie raz mnie zszokował, wywołał uśmiech na mojej twarzy, sprawił, że chciałam powiedzieć, żeby zmienił swoje zachowanie i stosunek do innym ludzi. Nie mogę jednoznacznie określić postaci Raskolnikowa, z jednej strony potępiam go za popełnienie zbrodni i za jego teorię, ale z drugiej strony szanuje jego dobroć i inteligencje.
Sonia, święta grzesznica, jest postacią intrygującą. Urzekła mnie swoją delikatnością i niewinnością oraz silnym charakterem.
Każda postać w "Zbrodni i karze" wnosi coś ciekawego do historii. Dostojewski tworzy swoich bohaterów, tak że ciężko jest określić czy kogoś się lubi czy nienawidzi, bo postaci łączą w sobie wiele sprzecznych cech.

"Kłamstwo - to rzecz pożyteczna, gdyż wiedzie do prawdy."

Ukazanie zbrodni z innej perspektywy było genialnym posunięciem. Zazwyczaj w książkach z wątkiem kryminalnym razem z bohaterem odkrywamy kto popełnił zbrodnię, tutaj sytuacja jest całkowicie inna. Jesteśmy przy popełnieniu przestępstwa przez Rodiona, poznajemy psychikę bohatera po morderstwie i widzimy co robi zbrodniarz, aby pogodzić się z popełnionym przestępstwem. Chociaż u Raskolnikowa wyrzuty sumienia nie są do końca wyrzutami sumienia.
Rzeczywistość petersburska została ukazana od tej biedniejszej strony. Nie wiemy jak żyją bogacze, w "Zbrodni..." widzimy jak biedota walczyła o przetrwanie kolejnych dni.
Niektóre sceny mnie nudziły, co przyznaje bez bicia, gdyby ich nie było nie byłabym zawiedziona. A o pewnych sytuacjach z chęcią bym przeczytała, na przykład bardzo zainteresowałaby mnie rozmowa Duni i Soni o Raskolnikowie, ale z treści książki dowiedziałam się tylko, że rozmowa między kobietami się odbyła, nic więcej.

"Wszystko by oddał, żeby być sam, ale czuł, że ani jednej chwili nie wytrzyma w samotności."
%0

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

O "Zbrodni i karze" słyszał każdy, nawet ludzie, którzy nie przepadają za czytaniem książek wiedzą, że istnieje powieść o tytule "Zbrodnia i kara". Dlaczego historia stworzona przez Dostojewskiego jest tak znana? Odpowiedź jest prosta! "Zbrodnia..." to klasyk literatury rosyjskiej i światowej.
...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Opis "Przędzy" mnie zaintrygował i sprawił, że zapragnęłam przeczytać tę książkę. Okazja nadarzyła się wraz z konkursem u Jane Rachel, który krótko mówiąc, udało mi się wygrać. Jeszcze raz dziękuję Jane za wyróżnienie. Za książkę zabrałam się prawie rok po konkursie, zawsze coś wkradało się w kolejkę.

"Burzę i odbudowuję świat ze swojego snu,a rano próbuję sobie przypomnieć,jak odbudować siebie."

Styl pani Albin jest inny. Tak, tak mogę określić to jak pisze autorka. Gennifer Albin pisze po prostu inaczej. Nie mam pojęcia z czego to wynika, po prostu czytając to co wyszło spod klawiatury pani Gennifer czułam się jakbym przeniosła się w całkiem nowe miejsce.
Dzięki narracji pierwszoosobowej wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy Adelice. Autorka bardzo dobrze poradziła sobie z tym rodzajem narracji. Dzięki temu, że Ad jest narratorką poznajemy świat na równi z bohaterką, bo bohaterka wie tyle co my, czyli praktycznie nie wie nic.

"Jak zamknąć oczy, gdy już raz się je otworzyło?"

Adelice jest bohaterką, którą bardzo polubiłam. Z początku delikatna, spokojna i pokorna a później... wulkan emocji! Dziewczyna z pazurem, która nie boi się powiedzieć tego co myśli, przez co często wpada w kłopoty. Ad czasami jest nierozważna, ale przez to jest jeszcze bardziej realna, nie jest idealna, popełnia błędy.
Niestety pani Albin pokusiła się o trójkącik miłosny i niestety średnio jej to wyszło. Oczywiście Jost i Erik są cudowni i bardzo ich polubiłam, ale uczucia między chłopcami a Adelice były ukazane zbyt szybko i jakoś nie czułam "tego czegoś" pomiędzy Ad a Jostem a Erikiem.
Postaci stojące po tej złej stronie wyszły autorce świetnie. Od razu czułam się nieswojo, gdy czytałam o Cormacku albo Maeli. Niektóre momenty z ich udziałem mroziły krew w żyłach.

"Jest gotów oddać dla mnie własne życie, ale ja nie zgodzę się na takie poświęcenie."

Nie jestem pewna czy w pełni zrozumiałam to, w jaki sposób stworzony jest Arras. Razem z Adelice dowiadywałam się o tym jak funkcjonuje to miejsce, ale ciężko było mi ogarnąć wszystkie informacje, którymi zarzuciła mnie autorka. Nie wszystko jest dla mnie jasne, ale liczę na to, że w następnej części lepiej zrozumiem Arras.
System panujący w Arrasie przeraził mnie. Ludzie żyli pod ciągłą kontrolą i w zakłamaniu, nie wiedzieli, że wszystkie informacje w Strumieniu mijają się z prawdą.
Pomysł z tkaniem rzeczywistości był mistrzowski! Pierwszy raz spotykam się z czymś takim, wiec pani Albin należą się brawa na stojąco.
Akcja nie toczy się szybko, rozwija się stopniowo i jednolicie, przez co miałam wrażenie jakbym płynęła na małej łódce po kartach powieści.
Zakończenie sprawiło, że szukałam zaginionych kartek. Koniec pierwszej części daje autorce duże pole do popisu w kolejnych odsłonach cyklu.

"Sama myśl, że wciąż żyje, ale jako zupełnie nowa osoba, sprawia mi ból, jakby ktoś wydrążył mnie i porzucił niczym skorupę pozbawioną wnętrza."

"Przędza" jest książką wartą uwagi. Mogę Wam zagwarantować, że wciągniecie się w historie Adelice i nawet nie zauważycie, gdy dotrzecie do końca. Opowieść stworzona przez Gennifer Albin wciąga i zabiera w całkiem nowy świat, który jest jednocześnie piękny i przerażający.

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Opis "Przędzy" mnie zaintrygował i sprawił, że zapragnęłam przeczytać tę książkę. Okazja nadarzyła się wraz z konkursem u Jane Rachel, który krótko mówiąc, udało mi się wygrać. Jeszcze raz dziękuję Jane za wyróżnienie. Za książkę zabrałam się prawie rok po konkursie, zawsze coś wkradało się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

"Dary Anioła" to jedna z moich ulubionych serii, dzięki historii Jace'a i Clary pokochałam czytać i do tej serii zawsze będę miała ogromny sentyment. Gdy na bibliotecznej półce zobaczyłam "Miasto zagubionych dusz" po prostu musiałam zabrać książkę pani Clare do domu.

"- Czy twój wewnętrzny wampir różni się od... zewnętrznego?
- Zdecydowanie. Chce, żebym nosił koszule rozpięte do pępka i fedorę. Walczę z tym.
-Więc twój wewnętrzny wampir jest Magnusem?"

Znacie to uczucie, kiedy czytacie książkę autora, którego tak dobrze znacie, że rozpoznalibyście, że to jego książka z największą łatwością? Czujecie się wtedy jak w domu? Ja właśnie tak się czułam, czytając "Miasto zagubionych dusz", od pierwszych stron miałam wrażenie, że wróciłam w znajome miejsce.
Styl pani Clare jak zawsze jest cudowny. Nie potrafię napisać złego słowa na tę autorkę. To w jaki sposób pani Cassandra opisuje uczucia i wydarzenia jest po prostu wspaniały. Z łatwością można wczuć się w sytuacje

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

"Dary Anioła" to jedna z moich ulubionych serii, dzięki historii Jace'a i Clary pokochałam czytać i do tej serii zawsze będę miała ogromny sentyment. Gdy na bibliotecznej półce zobaczyłam "Miasto zagubionych dusz" po prostu musiałam zabrać książkę pani Clare do domu.

"- Czy twój wewnętrzny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Po przeczytaniu "Wybrańca" nie mogłam doczekać się czasu aż w moje łapki wpadanie "Patriota", trochę się naczekałam, później miałam małe problemy z zakupem, ale to nieważne! Ważne jest to, że dane mi było przeczytać "Patriotę".

"Czasami słońce zachodzi wcześniej.Nie ma dnia, który trwałby wiecznie."

Styl Marie Lu jest lekki i prosty. Autorka idealnie wczuła się w stworzonych przez siebie bohaterów, z opisami ich uczuć poradziła sobie wspaniale.
Jedno mnie denerwowało, zwroty typu: "zabrali mego brata", "nie wiem co mam począć", ja zazwyczaj mówię: "nie wiem co mam teraz zrobić", ale jak kto woli. Zganiam to na tłumacza, bo nie wiem jak jest w oryginale. Moim zdaniem wprowadzenie takich zwrotów burzyło prosty styl pani Lu i po prostu było nienaturalne i dziwne.

"Czy jest sens nadal być człowiekiem, gdy pozbędziesz się uczuć?"

Bohaterowie to także mocna strona "Patrioty", chociaż opowieść skupia się głównie na Day'u i June to nie tylko ich dobrze poznajemy. W tej części mamy okazje rozgryźć Andena (mam malutką nadzieję na opowiadanie z jego udziałem), Pascao, którego bardzo polubiłam za jego humor i odwagę, ponownie spotykamy Tess, która wydoroślała, a najbardziej poznajemy Edena, który jest po prostu złotym dzieckiem.
June w tej części była bardzo zagubiona, nie wiedziała czego chce, czy dalej szkolić się na Princepsę czy z tego zrezygnować. Na końcu bardzo mnie zszokowała, miałam ochotę wejść w świat wykreowany przez Marie Lu, stanąć przed June i nią potrząsnąć, krzycząc: "Co ty robisz dziewczyno!". W żadnym stopniu nie zgadzałam się z jej decyzją.
Day pozostaje sobą, [spojler dla osób, które nie czytały Wybrańca], walczy z chorobą, która odbiera mu siłę. [koniec spojlera] Nie potrafię powiedzieć niczego złego o Day'a, skradł moje serce swoją walecznością, odwagą i wrażliwością. Oczywiście w pewnych momentach nie zgadzałam się z nim, ale rozumiałam jego postępowanie i po dłuższym zastanowieniu dochodziłam do wniosku, że jednak zrobiłabym podobnie, gdybym była na jego miejscu.

"Musisz podejmować decyzje , które złamią ci serce. Musisz wygłaszać słowa , które ranią i oszukują . Musisz robić rzeczy , których nikt nie rozumie. To twój obowiązek."

Muszę pochwalić Marie Lu za stworzenie pięknego wyobrażenia Antarktydy. Gdy wyobraziłam sobie to miejsce od razu chciałam się tam znaleźć. W mojej głowie ta zimna kraina wyglądała cudownie.
Napięcie podczas czytania "Patrioty" jest wyczuwalne na każdej stronie, nie ma chwili na odpoczynek. Przez cały czas siedziałam jak na szpilkach, oczekując rozwiązania pewnych spraw. Jak skończy się wojna z Koloniami? Czy uda się opanować epidemię? Jak skończą się losy June i Day'a?
Ciągłe zwroty akcji nie pozwalały mi się nudzić ani na chwilkę. Autorka co jakiś czas czymś mnie zaskakiwała, już myślałam, że jakieś wydarzenie potoczy się w tym kierunku, a tutaj znowu pojawia się jakaś przeszkoda do ominięcia.
Zakończenie z jednej strony mi się podobało, a z drugiej nie. Nie spodziewałam się takiego zwieńczenia tej historii. Koniec miał w sobie coś pięknego i urzekającego, ale coś mi nie pasowało.

"Mam nadzieję — mówi cicho — że znów cię poznam. Jeśli tego chcesz, oczywiście. Jest wokół ciebie mgła, którą pragnę rozwiać."

"Patriota" to bardzo dobre zakończenie trylogii. Obowiązkowa pozycja dla osób, które przeczytały pierwsze dwie części. Osobom, które jeszcze nie zaczęły swojej przygody z Legendą mogę tylko powiedzieć: zacznijcie, bo warto!
Ciężko było mi się rozstać z June, Day'em, Edenem, Tess i innymi bohaterami, ale wszystko co dobre, szybko się kończy, tak było z tą trylogią. Dziękuje Marie Lu za stworzenie tej wspaniałej historii, na pewno zostanie ze mną na długi czas.

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

Po przeczytaniu "Wybrańca" nie mogłam doczekać się czasu aż w moje łapki wpadanie "Patriota", trochę się naczekałam, później miałam małe problemy z zakupem, ale to nieważne! Ważne jest to, że dane mi było przeczytać "Patriotę".

"Czasami słońce zachodzi wcześniej.Nie ma dnia, który trwałby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

"Niezgodną" czytałam rok temu, wtedy przyciągnął mnie do niej ciekawy opis i pozytywne recenzje. Tym razem był to film, chciałam odświeżyć sobie wydarzenia przed seansem (inną sprawą jest to, że za późno zabrałam się za czytanie i nie skończyłam czytać przed filmem). Jak odebrałam książkę, czytając ją po raz drugi?

"Uznajemy zwyczajne akty męstwa, odwagę, która każe jednej osobie stanąć w obronie drugiej."

Styl pani Roth jest bardzo prosty, czasami może zbyt prosty, ale mogę jej to wybaczyć w końcu to jej debiut. Autorka opisuje rzeczywistość w bardzo obrazowy sposób, co pozwala z łatwością wyobrazić sobie co dzieje się z Tris i innymi bohaterami. Czytając miałam wrażenie, że obserwuje wydarzenia z boku.
W "Niezgodnej" nie znajdziecie filozoficznych rad, kwiecistych opisów emocji i wydarzeń, pani Veronica przekazuje wszystkie informacje w jak najprostszy sposób.

"Nie poddam się, niech ten ktoś, kto patrzy na mnie przez kamerę, widzi, że jestem odważna. Ale czasem to nie podjęcie walki świadczy o odwadze, ale stawienie czoła nieuchronnej śmierci."

Bohaterowie nie są nader skomplikowani, może oprócz Cztery, który ma w sobie coś co każe się zastanawiać kim on naprawdę jest. Jednak mimo tego, że postacie są wykreowane w zwyczajny sposób można je polubić.
Tris trochę zagubiona szesnastolatka, która stara się nie pokazywać słabości, ale tak naprawdę jest zwykłą dziewczyną ze zwykłymi i nadzwyczajnymi problemami. Mamy też szereg nowicjuszy. Christinę, którą jest wspaniałą przyjaciółką i szczerą do bólu młodą kobietą, jak na Prawą przystało, mamy Ala niestabilnego psychicznie chłopaka, który nie potrafi sobie poradzić z nowicjatem Nieustraszonych, są jeszcze nowicjusze urodzeni jako Nieustraszeni, czyli Uriah, który jest po prostu cudowny ze swoim uśmiechem i otwartym sercem, Marlene, którą pokochałam już na samym początku za jej otwartość i humor.
Oczywiście w "Niezgodnej" nie może zabraknąć czarnych charakterów, którzy może nie do końca są tacy źli. Przez cały czas miałam wrażenie, że Peter, który daje w kość Tris jest w jakiś sposób zagubiony, że on sam nie do końca wie co robi. Nie mam pojęcia skąd to wrażenie. Jest jeszcze Eric, który robi po prostu to co mu każą, ale który ma w sobie coś okrutnego i przerażającego. Na koniec zostawiam Jeanine, która ogarnięta chorą manią władzy stała się zła.

"Ci, którzy chcą władzy i ją osiągają, żyją w ciągłym strachu, że ją stracą."

Pomysł podziału społeczeństwa na frakcje był bardzo ciekawy. Chociaż nie mam pojęcia jak to jest możliwe, aby przyporządkować człowieka do określonej frakcji, w końcu każdy człowiek łączy w sobie wiele cech, to uważam, że pomysł był jak najbardziej trafiony.
Przebieg nowicjatu Nieustraszonych był bardzo zaskakujący, na każdym etapie coś mnie dziwiło. A pomysł z krajobrazem strachu? Świetny!
Z chęcią dowiedziałabym się jak wyglądał nowicjat w innych frakcjach, więc liczę na to, że pani Roth jakoś zaspokoi moją ciekawość i zdradzi to w jakimś wywiadzie albo w dodatkowej książce.
Oczywiście to, że Tris jest Niezgodną nie było dla mnie zaskoczeniem i podejrzewam, że żadnego czytelnika to nie zdziwiło. Pomysł z Niezgodnymi też bardzo mi się podobał, bo w ten sposób autorka pokazała, że mimo wszystko nie można określić człowieka jednoznacznie, każdy z nas łączy w sobie wiele cech.

"Frakcja ponad krwią"

"Niezgodną" polecam każdemu kto chce miło spędzić wieczór, nie nudząc się, bo książka pani Roth naładowana jest akcją. Pani Roth jak na debiutantkę spisała się dobrze. Nie było idealnie, ale też nie było beznadziejnie.

Recenzja znajduje się również na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

"Niezgodną" czytałam rok temu, wtedy przyciągnął mnie do niej ciekawy opis i pozytywne recenzje. Tym razem był to film, chciałam odświeżyć sobie wydarzenia przed seansem (inną sprawą jest to, że za późno zabrałam się za czytanie i nie skończyłam czytać przed filmem). Jak odebrałam książkę, czytając ją po raz drugi?

"Uznajemy zwyczajne akty męstwa, odwagę, która każe jednej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie wiem czy jest osoba, która nigdy nie słyszała o "Mistrzu i Małgorzacie", każdemu przynajmniej tytuł obił się o uszy. O książce Bułhakowa słyszałam wiele dobrego, więc miałam ją w dalekich planach... Moje zamiary przyśpieszyła nauczycielka języka polskiego, która postanowiła doliczyć powieść do lektur na ten rok (w końcu klasa humanistyczna). Jako, że do szkolnych lektur podchodzę z rezerwą (ciężko mi się je czyta) z pewnymi obawami zaczęłam czytać "Mistrza..."

"Kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia."

Styl Bułhakowa jest... bardzo specyficzny. Z początku miałam trudności, aby się do niego przyzwyczaić, ale im dalej w las, tym było lepiej. Bułhakow pisze po mistrzowsku - trzeba to przyznać. Długie i bardzo wylewne opisy pozwalają: wczuć się w klimat Moskwy lat dwudziestych i lepiej zrozumieć bohaterów.
Nie można powiedzieć, że sposób w jaki pisze Bułhakow jest prosty. Jest zawiły i skomplikowany, trzeba się skupić, aby dobrze wczuć się w opowiadaną historie.

"Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język!"

Ilość bohaterów może przeszkadzać i muszę się przyznać, że czasami musiałam zastanowić się dwa razy, aby przypomnieć sobie kto jest kim. Długie i skomplikowane nazwiska nie ułatwiały sprawy, trudno było mi je zapamiętać.
Najlepiej utrwalili mi się w pamięci bohaterowie, którzy przewijali się najczęściej, czyli Iwan Bezdomny, któremu trochę namieszali w psychice, ale który był niezwykle zabawnym osobnikiem; bohaterów tytułowych, czyli Mistrza, który moim skromnym zdaniem był trochę za bardzo nieporadny i Małgorzatę, która w moim odczuciu była trochę za ciut przewrażliwiona na punkcie Mistrza i za bardzo wszystko przeżywała.
Bezapelacyjnie najlepszymi istotami (tak, istotami) występującymi w powieści były diabły i Hella. Woland i jego świta od razu skradli moje serce. Miejscami byli bardzo komiczni, ale przede wszystkim pokazywali, że ktoś kto z natury powinien być zły wcale taki nie jest. Oczywiście, Woland w swoich działaniach miał konkretny cel, ale jednak w tym co robił pokazał tą lepszą stronę diabła.


"– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus."

"Mistrz i Małgorzata" pokazuje jak wyglądało życie w komunistycznej Rosji. Aresztowania, zniknięcia ludzi, donosicielstwo, wywożenie ludzi do zakładów psychiatrycznych były na porządku dziennym. Takie zdarzenia w tamtych czasach nie robiły na nikim większego wrażenia.
Pisarz w doskonały sposób ośmiesza system panujący w Rosji. Postacie diabelskie idealnie dopasowały się do moskiewskiej rzeczywistości i w perfekcyjny sposób pokazały wady komunizmu.
Wplecenie do historii wątku Piłata i Jeszui Ha-Nocri było ciekawym posunięciem, ale mi wydarzenia z Jeruszaleim nie za bardzo przypadły do gustu. Nie nudziłam się tak bardzo, że walczyłam ze snem, ale nie interesowałam się procuratorem tak bardzo jak Wolandem, Mistrzem, Małgorzatą, Behemotem, Korowiowem...


"To fakt. A fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem."

"Mistrz i Małgorzata" to bez wątpienia klasyk w literaturze. Powieść Bułhakowa zasłużyła na wszystkie pozytywne recenzje jakimi została obsypana. Nie wszystko mi się podobało, ale prawda jest taka, że nikomu nie da się dogodzić w stu procentach.
Nie wiem jak odebrałabym tę książkę, gdyby nie była moją lekturą, może nie zrozumiałam jej tak dobrze. Omawianie "Mistrza..." na lekcji dużo mi dało i pomogło lepiej zrozumieć dzieło Bułhakowa.
Możliwe, że przeczytam książkę jeszcze raz, gdy będę starsza, aby spróbować dostrzec to co teraz pomogła dostrzec mi nauczycielka języka polskiego.

Moja ocena: 8/10

Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com

Nie wiem czy jest osoba, która nigdy nie słyszała o "Mistrzu i Małgorzacie", każdemu przynajmniej tytuł obił się o uszy. O książce Bułhakowa słyszałam wiele dobrego, więc miałam ją w dalekich planach... Moje zamiary przyśpieszyła nauczycielka języka polskiego, która postanowiła doliczyć powieść do lektur na ten rok (w końcu klasa humanistyczna). Jako, że do szkolnych lektur...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/03/geneza-jessica-khoury.html

http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/03/geneza-jessica-khoury.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/03/mechaniczna-ksiezniczka-cassandra-clare.html

http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/03/mechaniczna-ksiezniczka-cassandra-clare.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/03/pocaunek-anioa-ciemnosci-sarwat-chadda.html

http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/03/pocaunek-anioa-ciemnosci-sarwat-chadda.html

Pokaż mimo to