-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Książka dla rodziców dorastających dzieci. KONIECZNIE!! Co zwraca największą uwagę? Opisane błędy nas-rodziców. Brak relacji i rekompensowanie dzieciom braku czasu- pieniędzmi i ciągłą opieką rodziców, mieszkaniem za które rodzice płacą kiedy dziecko już jest dorosłe, wysyłanie do drogich ośrodków terapeutycznych jak do SPA. I presja, że dzieci mają dać sobie radę, że nie wystarcza że dziecko będzie "wystarczające", tylko wypominanie naszym dzieciom że skoro my rodzice "tak się dla Was staramy" to dzieci powinny spełniać nasze oczekiwania. Poza tym to kopalnia wiedzy. Większość rodziców myśli że ćpanie to taki czarny świat, brudne ćpuny z "dworca Zoo", że mojego dziecka to nigdy nie spotka... kto by pomyślał że piątkowy uczeń który właśnie odebrał puchar za zwycięstwo w olimpiadzie szkolnej może po godzinach zgłębiać tajniki gotowania kompotu z makówek.
Rodzice, nie bójcie się poznać, jak wygląda współczesny świat nastolatków i z jakimi zagrożeniami narkotykowymi może mierzyć się Wasze dziecko. Dziś dostęp do trawy i przeróżnych leków dzieci mają nieograniczony, używki są dla nich na początku zabawą, ciekawością, jak 30 lat temu papieros i wino pite po kryjomu. Dziś najlepsi uczniowie biorą meferdon rano na kopa, na stres a wyciszają się xanaksem wieczorem... W najlepszym przypadku wciskają kit rodzicom że "łzawią im oczy od alergii" - i odurzają się kropelkami do nosa, albo łykają garść tabletek "na kaszelek". Na palenie trawy i picie alkoholu rodzice przymykają oko, bo żyć w nieświadomości i wypierać problem, niż edukować siebie i dziecko.
Rodzice, nie bójcie się tej wiedzy, lepiej wiedzieć wcześniej i zapobiegać, niż znaleźć własne dziecko nieprzytomne i wyć z bezsilności, bezradności i niewiedzy.
Książka dla rodziców dorastających dzieci. KONIECZNIE!! Co zwraca największą uwagę? Opisane błędy nas-rodziców. Brak relacji i rekompensowanie dzieciom braku czasu- pieniędzmi i ciągłą opieką rodziców, mieszkaniem za które rodzice płacą kiedy dziecko już jest dorosłe, wysyłanie do drogich ośrodków terapeutycznych jak do SPA. I presja, że dzieci mają dać sobie radę, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dobra książeczka. W ogóle cała seria, a zwłaszcza "poziom 3" czyli te, w których tekst jest już dłuższy, są warte polecenia dla dzieciaków, ale powiem szczerze że i dorosły z przyjemnością przeczyta. Język jest poważny, ale prosty, zrozumiały. W ogóle mam problem , do jakiej grupy wiekowej kierowany jest POZIOM 3 w tej serii. Niektóre opowiastki są typowo dziecięce, inne jak ta, to całkiem poważne opowiadania które spokojnie mogą czytać nawet nastolatki, zwłaszcza
te nieczytające, którym czasem nie wiadomo co podsunąć.
Dobra książeczka. W ogóle cała seria, a zwłaszcza "poziom 3" czyli te, w których tekst jest już dłuższy, są warte polecenia dla dzieciaków, ale powiem szczerze że i dorosły z przyjemnością przeczyta. Język jest poważny, ale prosty, zrozumiały. W ogóle mam problem , do jakiej grupy wiekowej kierowany jest POZIOM 3 w tej serii. Niektóre opowiastki są typowo dziecięce, inne...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-11
Gdybym miała w prezencie dziecku wkraczającemu w dorosłość podarować książkę uświadamiającą, to byłaby to Sztuka kochania Wisłockiej. Staroświecka? Nie wydaje mi się. Traktuje o miłości, czyli czymś, czego w większości poradników o seksie brakuje, a jednocześnie jest tak dokładna jeśli chodzi o samą fizyczność i fizjologie, że właściwie wszystko tam jest. Jest kompromisem pomiędzy wyzwolonymi poradnikami o sportowym podejściu do seksu, a nachalnymi, infantylnymi poradami o niewiastach, pyłkach i kwiatkach i dziewictwie złożonym w ofierze. Może jest przestarzała w niektórych kwestiach, bo medycyna i wiedza poszła do przodu. Ale samo podejście nigdy się nie zaktualizuje: otwartość, żadnego tabu i podkreślanie że to nie techniczne umiejętności gwarantują sukces w łóżku, tylko otwartość, więź i szacunek partnerów.
Gdybym miała w prezencie dziecku wkraczającemu w dorosłość podarować książkę uświadamiającą, to byłaby to Sztuka kochania Wisłockiej. Staroświecka? Nie wydaje mi się. Traktuje o miłości, czyli czymś, czego w większości poradników o seksie brakuje, a jednocześnie jest tak dokładna jeśli chodzi o samą fizyczność i fizjologie, że właściwie wszystko tam jest. Jest kompromisem...
więcej mniej Pokaż mimo toKsiążka wydana pięknie. graficznie zachęcająca. Sympatyczny pan Marcin na okładce jest rekomendacją samą w sobie, cenię go i jako aktora i osobę: skromną, zaangażowaną. Temat też mi bardzo bliski. A tu... trudno było mi dotrwać do końca 1 rozdziału, dialogi jakoś tak ciągnące się jak flaki z olejem, a informacje rozciągnięte na siłę, chyba po to żeby książka była objętościowo grubsza. Jak dla mnie za mało konkretów, taka raczej nocna pogawędka ciągnąca się w nieskończoność, nie tego oczekiwałam. Spokojnie skróciłabym to o połowę bez uszczerbku na treści, książce dobrze by to zrobiło. Ciąg dalszy czytałam we fragmentach, bo już mi się nie chciało. Miałam nieodparte wrażenie że tej książce zabrakło redaktora, który z autentycznej rozmowy Pana Marcina z rozmówcą wyciągnąłby sedno i skrócił. Więc czyta się to i ...ziewa, Szkoda! Spodziewałam konkretnego, rzeczowego reportażu a mamy na wstępie ziewający monolog o jeżach, przerywany półzdaniami pana Marcina, za długie to wszystko, jakoś źle napisane, do poprawki może w 2 wydaniu, ta forma przeciągniętych dialogów jakaś dla mnie nie do przyjęcia.
Książka wydana pięknie. graficznie zachęcająca. Sympatyczny pan Marcin na okładce jest rekomendacją samą w sobie, cenię go i jako aktora i osobę: skromną, zaangażowaną. Temat też mi bardzo bliski. A tu... trudno było mi dotrwać do końca 1 rozdziału, dialogi jakoś tak ciągnące się jak flaki z olejem, a informacje rozciągnięte na siłę, chyba po to żeby książka była...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-13
Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z książkami Pani Iwony Chmielewskiej byłam zachwycona, To jest mistrzowskie połączenie wrażliwości i dojrzałości autorki, krótkiego tekstu napisanego w punkt, gdzie żadne słowo nie jest zbędne i subtelne ilustracji które dopełniają całości. Książka dla wrażliwych dużych dzieci, raczej nie dla małych, bo im ilustracje mogą wydać się przytłaczające, smutne, a mądre teksty nie zawsze zrozumiałe. Ale może nie ma co czekać do dorosłości, w końcu wrażliwość człowieka kształtuje się w dzieciństwie i książki pani Chmielewskiej mogą stanowić ciekawy przerywnik dla dziecka, wśród wielu kolorowych propozycji, oraz skłonić do zadawania pytań. Ksiazki piękne i mądre.
Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z książkami Pani Iwony Chmielewskiej byłam zachwycona, To jest mistrzowskie połączenie wrażliwości i dojrzałości autorki, krótkiego tekstu napisanego w punkt, gdzie żadne słowo nie jest zbędne i subtelne ilustracji które dopełniają całości. Książka dla wrażliwych dużych dzieci, raczej nie dla małych, bo im ilustracje mogą wydać się...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-11
Gwiazdka za czekoladę i gwiazdki za temat. Inny, warty poznania, przeczytania. Pięć gwiazdek w dół za hymn pochwalny na temat Wedlów (chociaż być może z punktu widzenia dziecka nie ma to znaczenia) i przede wszystkim, za szare, bure, odpychające ilustracje. Jeśli ilustratorzy chcieli się zapisać na kartach encyklopedii jako oryginalni poszukiwacze nowoczesnych środków wyrazu - nieważne że brzydkich, to już mają pierwsze miejsce. Ja rozumiem, że można wydać książkę celowo szaro-burą, ale ona musi mieć walory artystyczne jak książki obrazkowe pani Iwony Chmielewskiej które zachwycają (polecam!). Tu mamy chaos i ścinki gazetowe, które raczej kiepsko ilustrują temat. My dorośli poświęcimy się i przeczytamy, dziecko na wstępie dostaje przekaz że to nuda. Nieudany eksperyment, a szkoda, bo książki w końcu po to są wydawane żeby dzieci je czytały, a nie tylko po to żeby dumnie kurzyć się na półkach ilustratorów z napisem: moje dokonania. Można polecić molom książkowym - przebrną.
Gwiazdka za czekoladę i gwiazdki za temat. Inny, warty poznania, przeczytania. Pięć gwiazdek w dół za hymn pochwalny na temat Wedlów (chociaż być może z punktu widzenia dziecka nie ma to znaczenia) i przede wszystkim, za szare, bure, odpychające ilustracje. Jeśli ilustratorzy chcieli się zapisać na kartach encyklopedii jako oryginalni poszukiwacze nowoczesnych środków...
więcej mniej Pokaż mimo to
A ja mam mieszane uczucia po przeczytaniu. Niby lekka, zabawna, a dla mnie fragmenty za lekkie i za zabawnie. Przeszkadzał mi rozdział o całowaniu się czwartoklasistów z języczkiem pod kocem... No naprawdę? I to mają być ich pierwsze doświadczenia z płcią przeciwną? Umawiane na randki w domach, pełne miłosnej okscytacji bohaterów oraz samej autorki, gdzie dzieci 10 letnie robią namioty z koca, żeby sprawdzić jak to jest całować się z języczkiem, a dalej mamy czwartoklasistę, który idzie że starszą koleżanką za szkołę, bo pozwoliła mu dotknąć piersi. Oczywiście nie za darmo, transakcja się dokonała, dziewczyna otrzymała zapłatę. Luzik, wszystko podane lekko i zabawnie, po co te nerwy. ??? Naprawdę Czy nikomu z czytających jakaś lampka się nie zaświeciła? Tak staram się analizować wrażliwość własnych dzieci i zastanawiam się dla kogo te fragmenty są pisane. Dzieci w książce mają po 10 lat, trzecia klasa, nie no, luzik pocałunki z języczkiem, jasne. ... naprawdę kogoś to przekonuje? Bo mnie nie. Szkoda, bo reszta książki jest fajna, wielokulturowość i próba poskładania rodziny do kupy, w dobie rodzin patchworkowych, i narodziny siostry bohatera. Ale przeszkadzało mi to, że prawdziwe problemy ukryte są pod pozorem lekkiego opisu, te problemy są spłycone jednym zdaniem, i że coś co nie powinno być normalne- na siłę jest oswajane i podane jak coś normalnego. Ja kocham Astrid Lindgren. Ale ona pisała wieki temu, i jeśli dzisiejsze dzieciństwo w Szwecji jest takie jak to opisane tutaj, to mnie to strasznie smuci. Wyłania się z tej książki obraz zagmatwanej, nieoczywistej rzeczywistości zepsutej przez dorosłych, którzy na siłę chcą sami sobie i dzieciom wytłumaczyć że to zagmatwanie to też może być fajne, co tam rozwód, co tam wrażliwość dziecka i seks- wszystko da się oswoić i udawać że
wszystko mozna brać łatwo lekko i przyjemnie. Wiem że skandynawskie książki współczesne są specyficzne, nie ma w nich romantyzmu, delikatności, jakiegoś potrzebnego niedomówienia, zwłaszcza w książkach dla dzieci, który powinny rozbudzać wrażliwość dzieci, ale dla mnie jest ta przyziemna rzeczywistość wzbudza co najmniej mieszane uczucia.
A ja mam mieszane uczucia po przeczytaniu. Niby lekka, zabawna, a dla mnie fragmenty za lekkie i za zabawnie. Przeszkadzał mi rozdział o całowaniu się czwartoklasistów z języczkiem pod kocem... No naprawdę? I to mają być ich pierwsze doświadczenia z płcią przeciwną? Umawiane na randki w domach, pełne miłosnej okscytacji bohaterów oraz samej autorki, gdzie dzieci 10...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-13
Jak można pisać o "robieniu dobrze jej, lub jemu" lub może wszystkim razem - jednocześnie pisać o szacunku? Coś wam się ludzie mocno głowa szambem zalała. Boże jakich ja czasów dożyłam. Gówno ładnie uperfumowane. Szkoda że nikt nie myśli tak jak ja, bo nie ma tu żadnych opinii. Tragiczne. żeby było precyzyjniej: ja wolałabym, żeby moje dzieci najpierw umiały nawiązywać głębsze relacje z ludźmi, a dopiero potem skupiły się na stymulacji penisa. A książka adresowana jest do nastolatków - wiec mogą po nią sięgnąć nastolatki na różnym poziomie dojrzałości.
To coś przejrzane z gorzkimi łzami w gardle, bo jak dla mnie za dużo tu podejścia przedmiotowego. Jak napiszę w tym miejscu : "Rodzice, chrońcie wrażliwość i moralność swoich dzieci" to naturalnie większość radośnie zarechocze, prawda?
Inaczej patrzy się na tą książkę, kiedy ma się głowę pełną przekonań o tolerancji i równości wszystkich i wszystkiego, a inaczej, kiedy wychowujemy nastoletnie dzieci i zaczynamy zauważać, że ich zagubienie i brak poczucia bezpieczeństwa po części zaczynają wynikać z braku jasno określonych reguł. Dla równowagi: gdybym miała w prezencie dziecku wkraczającemu w dorosłość podarować książkę uświadamiającą, to byłaby to Sztuka kochania Wisłockiej. Staroświecka? Nie wydaje mi się. Traktuje o miłości, czyli czymś, czego w większości poradników o seksie brakuje, a jednocześnie jest tak dokładna jeśli chodzi o samą fizyczność i fizjologie, że właściwie wszystko tam jest. Jest kompromisem pomiędzy wyzwolonymi poradnikami o sportowym podejściu do seksu, a nachalnymi, infantylnymi poradami o niewiastach, pyłkach i kwiatkach i dziewictwie złożonym w ofierze.
Jak można pisać o "robieniu dobrze jej, lub jemu" lub może wszystkim razem - jednocześnie pisać o szacunku? Coś wam się ludzie mocno głowa szambem zalała. Boże jakich ja czasów dożyłam. Gówno ładnie uperfumowane. Szkoda że nikt nie myśli tak jak ja, bo nie ma tu żadnych opinii. Tragiczne. żeby było precyzyjniej: ja wolałabym, żeby moje dzieci najpierw umiały nawiązywać...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-13
Przeczytałam z sentymentu do Thorgala czytanego 20 lat temu, i... zawyłam ze złości i oburzenia, jak bardzo można zepsuć i sprofanować taką kapitalna serię jak Thorgal! Warto zaznaczyć że wszystkie tomy począwszy od "Ja, Jolan" to już nie są zeszyty do których scenariusz wymyśla twórca Thorgala czyli mistrz Jean Van Hamme. Scenarzysta się zmienił, i to co wymyśla Sente to nawet koło Thorgala nie stało. Scenariusz jest nudny, fabuła nijaka, ciągnie się w nieskończoność, bajki o walczącej szmacianej armii są irytujące. Nową główną postacią ma być podobno Jolan - ale jest on tak nijaki że niczym nie jest w stanie zainteresować czytelnika. Zabiegi okołoerotyczne scenarzysty z młodym (może 14-letnim?) Jolanem, którego uwodzi jakaś cycasta bogini z Assgardu zapraszając do swojego łoża są niesmaczne. Naprawdę nikt tego nie zauważył? Dziwię się Rosińskiemu, że nadal firmuje swoim nazwiskiem takiego gniota, który z oryginalnym Thorgalem naprawdę nie ma już nic wspólnego. Rosiński rozrysowuje sceny Jolana w sypialni bogini na całe dwie plansze, aż się zabawnie zrobiło Nic, kompletnie nic to nie wnosi do fabuły, tylko zniesmacza. Czemu to służy? To ma być tani chwyt na nowego czytelnika? Jakiego?? U Van Hamme'a w "starych" Thorgalach też były ekscytujące sytuacje z ponętnymi kobietami, ale po pierwsze nie było dwuznacznych dziwactw z prawie-dziećmi w roli głównej, po drugie sceny np. z ponętną Kriss w roli głównej były całkowicie uzasadnione i nigdy nie przekraczały granic dobrego smaku. Dawniej ani jedna kreska Rosińskiego i ani jedno słowo Van Hamme'a nie było zbędne, niepotrzebne. Wszystko dograne do perfekcji. To co stworzyli Sente i Rosiński od 30 tomu to jest zbiór JAKIŚ obrazków i JAKIŚ dialogów. Kiepskich, miałkim. Nie wiadomo dla kogo i po co. Van Hamme wiedział kiedy ze sceny zejść, i 29 tomem zakończył swoją przygodę z Thorgalem. Szkoda że Rosiński tego nie zrobił i przykłada rękę to tworzenia takiej karykatury. Nie wiem czy polecać czy nie. Nowi czytelnicy na pewno nie będą mieli takich uprzedzeń jak ja więc spokojnie niech czytają. Tyle, że jeśli ktoś słyszał o Thorgalu-legendzie, i przez przypadek sięgnie na początek po ten właśnie tom, to nie dość, że nic kompletnie nie zrozumie, to po pierwsze stare zeszyty może już nie mieć ochoty sięgać.
Przeczytałam z sentymentu do Thorgala czytanego 20 lat temu, i... zawyłam ze złości i oburzenia, jak bardzo można zepsuć i sprofanować taką kapitalna serię jak Thorgal! Warto zaznaczyć że wszystkie tomy począwszy od "Ja, Jolan" to już nie są zeszyty do których scenariusz wymyśla twórca Thorgala czyli mistrz Jean Van Hamme. Scenarzysta się zmienił, i to co wymyśla Sente to...
więcej mniej Pokaż mimo toTradycyjnie, chce mi się tu komentować ksiazki które albo bardzo są warte uwagi, albo wcale. Ta może jednoznacznie nie jest beznadziejna, natomiast jest to kolejna pozycja z il. Mizielińskich która krzyczy z daleka: uwaga, odstraszam ilustracjami. Graficznie-męka, z treścią lepiej.
Tradycyjnie, chce mi się tu komentować ksiazki które albo bardzo są warte uwagi, albo wcale. Ta może jednoznacznie nie jest beznadziejna, natomiast jest to kolejna pozycja z il. Mizielińskich która krzyczy z daleka: uwaga, odstraszam ilustracjami. Graficznie-męka, z treścią lepiej.
Pokaż mimo toŚwietnie się czyta. Ubawiłam się przy czytaniu i oglądaniu fotografii i...za szybko się skończyła
Świetnie się czyta. Ubawiłam się przy czytaniu i oglądaniu fotografii i...za szybko się skończyła
Pokaż mimo toWielkie rozczarowanie. Męczące kolory, rysunek sprawiający wrażenie niedoróbki, treści żadnej. Widać mam inna wrażliwość niż twórcy tego tu -o, myślący zapewne że stworzyli dzieło niszowe. Sięganie po pozycję którą należny dointerpretować: "Acha! To o to chodziło autorowi" - jest stratą czasu. Dla mnie szok - po zachwytach nad Thorgalem na przykład. Męczyłam się oglądając to. Fatalne ilustracje wydały mi się niechlujne. Widać mam inną wrażliwość. I jeszcze cena - kosmiczna! Sięgnęłam pod kątem syna i z sentymentu do komiksów. I zła jestem, stanowczo odradzam.
Wielkie rozczarowanie. Męczące kolory, rysunek sprawiający wrażenie niedoróbki, treści żadnej. Widać mam inna wrażliwość niż twórcy tego tu -o, myślący zapewne że stworzyli dzieło niszowe. Sięganie po pozycję którą należny dointerpretować: "Acha! To o to chodziło autorowi" - jest stratą czasu. Dla mnie szok - po zachwytach nad Thorgalem na przykład. Męczyłam się oglądając...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dlaczego ta książka nie ma żadnych opinii? Nie wypada? Czy dlatego że nikt jej nie czyta?
Ciężko mi oceniać książkę, która z założenia powinna być wybitna, napisana jest przed wybitnych autorów, zilustrowana przez wybitną ilustratorkę i jest tak wybitna że aż... dzieci nie pamiętają z niej nic.
Do rzeczy.
Teksty. Książka jest antologią różnych tekstów polskich autorów, ale nie są to pełne opowiadania, tylko fragmenty, albo wybrane rozdziały z grubszych książek dla dzieci. Przez to czytając, ma się wrażenie chaosu. Dziecku trudno zapamiętać i wsłuchać się w czytany fragment, bo one są wyrwane z kontekstu. Z moimi dziećmi czytam naprawdę dużo, 8-latka czyta też już sama, dużo i z ochotą. Z tej książki moja córka nie zapamiętała nic... Przykro mi to pisać, naprawdę. Niektóre teksty znaliśmy już wcześniej, inne nie - ale zebranie tego wszystkiego w jednej książce nie było dobrym pomysłem. Dziecko zapamiętuje książkę, jeśli może wsłuchać się w tekst - poznać bohaterów, śledzić jego przygody, krótko mówiąc kiedy poznaje jakąś ciekawą historię od początku do końca. Tutaj skaczemy z jednego opowiadania do drugiego, opowiadania są zupełnie o czymś innym, do tego przeplatane wierszykami i odstraszającymi ilustracjami które nijak mają się do tekstu - ale o tym później. Chaos...
Poza tym teksty są dość długie i trudne, mają mocno rozbudowaną fabułę jak dla pierwszoklasisty i niektóre są kompletnie źle wybrane. Z opowiadania D. Terakowskiej dziecko dowiaduje się że do wnuka przyjechała jakaś szalona babcia. Prawdopodobnie celem autorów tej antologii było zainteresowanie dziecka co będzie dalej, może poszukiwanie dalszego ciągu opowiadania w bibliotece. Moje dziecko tylko się zdenerwowało, bo nie dowiedziało się, co dalej z tą babcią i o co w ogóle chodzi. Po czym przewracamy kartkę, a tam coś o baranku wielkanocnym. (??) Wrażenia czytelnicze trochę takie, jak przy przerwie reklamowej w trakcie oglądania ciekawego filmu. Grzech! Opowiadanie "Czarownica piętro niżej": Jaki jest sens czytania czegoś-tam od środka książki, od szóstego rozdziału, w dodatku opowiadania które nie jest dla pierwszej klasy? Dalej" Opowiadanie o Wojtku i łopianowym polu: to nie są teksty dla pierwszej klasy!
No nie przypadła ta książka do gustu ani mnie, ani nie mojej córce, a zwłaszcza jej.
Ha, uwaga! Nie bez znaczenia jest, że córka otrzymała tą książkę w szkole, w pośpiechu, byle jak i chyba mało uroczyście. Wróciła do domu i oznajmiła mi znudzona: "Mamo, pani nam dzisiaj wciskała jakąś książkę". Rzuciłam się do obrony, że jak sobie na spokojnie przejrzymy to na pewno ta szaro-bura książeczka okaże się arcyciekawa i nas porwie. Nie porwała. Mając cały czas z tyłu głowy, że to prof. Leszczyński poleca, ze wstydem musiałam przyznać że moja 8-letnia córka to jednak ma rację. No jak porywa jak nie porywa.
Ilustracje.
Katastrofa. Płaczę jak to piszę, bo byłam i jestem zachwycona książkami Pani Iwony Chmielewskiej. Ale co się sprawdza w jej poetyckich książkach które wcale nie są dla najmłodszych dzieci, nie sprawdziło się kompletnie w książce dedykowanej dla pierwszaków! Szare obrazki w książce nijak nie ilustrują opowiadań, raczej są.. dość niepokojące. Rozumiem, że tu nie o ilustrowanie tekstów chodziło tylko o pokazanie alfabetu w plastycznej formie, poruszenie wyobraźni dziecka, no strasznie ambitnie, ale... za dużo autorzy wymagają od tego biednego 8-latka w jednej książce!
Książka rozdawana w szkołach jako darmowa, miała zachęcić dziecko i rodziców do czytania. Ona... zniechęca. Nie wiem, może autorzy wyszli z założenia, że jak książka będzie kolorowa, radosna i z uśmiechniętą buzią dziecka to będzie mało ambitna?
Końcowy wniosek jest taki: Książka miała zachęcić dzieci i rodziców do czytania, a przez pomyłkę ambitni autorzy dają przekaz rodzicom i dzieciom, że czytanie to jest ciężki mozół przez który trzeba przebrnąć i przeczołgać się przez szarobure obrazki bo w szkole kazali. I smutno mi teraz.
Dlaczego ta książka nie ma żadnych opinii? Nie wypada? Czy dlatego że nikt jej nie czyta?
więcej Pokaż mimo toCiężko mi oceniać książkę, która z założenia powinna być wybitna, napisana jest przed wybitnych autorów, zilustrowana przez wybitną ilustratorkę i jest tak wybitna że aż... dzieci nie pamiętają z niej nic.
Do rzeczy.
Teksty. Książka jest antologią różnych tekstów polskich autorów, ale...