-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Spadkobiercy ciotki Bogny zżyli się już z panem Antonim, a on z nimi.
Po wprowadzeniu się do dworku Moniki, żony Igora, Ada postanawia usunąć się w bok. Widzi, że Monice zależy na odbudowaniu małżeństwa, więc ogranicza kontakty z Igorem do minimum. Nie poprzestaje jednak na staraniach o Radka, który wciąż nie mówi. W tym przypadku wchodzi w komitywę z Igorem i nauczycielem wf jej syna. Wtajemniczeni zostają wszyscy mieszkańcy posiadłości, ale najmniej wiary w powodzenie "misji" pokłada Monika.
Ada musi zająć się też synem, bowiem Dawid łamie nogę w szkole i gips uniemożliwia mu chodzenie i wykonywanie zwykłych czynności. Dawid, namówiony wcześniej przez Adę, ma czas, by zająć się swoim pisarskim debiutem i tym samym spełnić swoje marzenie. Książka ma dotyczyć historii dworku i życia jego dawnych mieszkańców. Nauczyciel doradza Dawidowi, by poszukał pomocy u świetnie piszącej Zuzy, koleżanki o charakterystycznej fizjonomii.
"Szczypta nadziei" to książka o zwykłych ludziach, którym los zgotował spory spadek i możliwość życia z dala od miejskiego zgiełku. Wszyscy jednak mają za sobą pewne historie, które sprawiły, że pieniądze wpłynęły jedynie na ich byt materialny, ale nie uleczyły relacji i uczuć. Ada, Monika i Igor muszą zdecydować o swoim dalszym życiu, mając na uwadze małego, niemówiącego po śmierci siostry, Radka. Jego kłopot leży wszystkim na sercu. To ze względu na niego Monika wróciła do Igora, a Ada zdecydowała się ustąpić miejsca kuzynce.
Życie w dworku nie jest jednak autonomiczne. Złamanie nogi przed Dawida sprawia, że Ada poznaje prywatnie jego nauczyciela wychowania fizycznego. Kacper też jest mężczyzną po przejściach i na swój sposób radzi sobie z zawodem i życiowymi problemami. Do tego ma pod opieką schorowanego i niechodzącego ojca.
Poza tym życie w dworku zmienia nieco Zuza i jej młodszy brat z nieuleczalnym zespołem FAS.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że "Szczypta nadziei" jest z gatunku literatury kobiecej określanej zwykle jako łatwą i relaksującą. Rzeczywiście książkę czyta się szybko i czerpie się z tego przyjemność. Gdy się jednak zastanowić nad treścią, okazuje się, że pisarka porusza tak poważne problemy jak np. alkoholizm, szczególnie matki, grożący trwałymi powikłaniami płodu. Agnieszka Olejnik po raz kolejny pisze o przeżywaniu nastoletniej miłości, ale też o zdradzie małżeńskiej i porzucaniu rodziny dla nowej fascynacji. Autorka podejmuje temat przeżywania traumy po powrocie z wojny, śmierci kogoś bliskiego i wychodzenia z żałoby. Pisarka robi to jednak w tak uroczy sposób, że czytelnik nie popada w depresję, ale też nie lekceważy poruszanych problemów. Wzruszają go i dają do myślenia. Aura zbliżających się Świąt daje jednak tytułową szczyptę nadziei na lepsze jutro.
Polecam!
I z niecierpliwością czekam na kontynuację losów mieszkańców dworku w Miłosnej.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Spadkobiercy ciotki Bogny zżyli się już z panem Antonim, a on z nimi.
Po wprowadzeniu się do dworku Moniki, żony Igora, Ada postanawia usunąć się w bok. Widzi, że Monice zależy na odbudowaniu małżeństwa, więc ogranicza kontakty z Igorem do minimum. Nie poprzestaje jednak na staraniach o Radka, który wciąż nie mówi. W tym przypadku...
Pewnie gdyby nie listopadowa akcja darmowych e-booków i audiobooków portalu CzytajPL, po książkę pt. Dziewczyna o czterech palcach" Marka Krajewskiego nigdy bym nie sięgnęła. To moje pierwsze spotkanie z Autorem. Czas pokaże, czy ostatnie.
Jest rok 1922. Polska od kilku lat jest niepodległa, ale przy jej wschodnich granicach ciągle coś się dzieje, a wewnątrz kraju nie nikną plany różnych zamachów. Na Kresach Wschodnich grasują bandy bolszewików, którzy zabijają przypadkowych mężczyzn i gwałcą towarzyszące im kobiety, a nawet ich trupy. Nie mają szacunku dla żadnej świętości i przed niczym się nie powstrzymują. Wydaje się, że najważniejszymi ośrodkami politycznymi są Lwów, Warszawa i Wolne Miasto Gdańsk. To między nimi rozpięta jest mocna siatka wywiadowcza.
Wytropieniem bandyty zostawiającego po sobie niemal same trupy ma się zająć lwowski śledczy, Edward Popielski. Ze względu na swoją osieroconą córeczkę broni się przed wyjazdem z miasta, ale od czegóż są szantaże zwierzchników? Popielski nie zdaje sobie sprawy, że wkracza w sam środek intrygi o długich mackach sięgających ze Lwowa do Warszawy i Gdańska. Działanie na własną rękę jest trudne, ale swoją aparycją człowieka z wyższych sfer zjednuje sobie jednych, a bezwzględnością - innych. Nie wie jednak, że sam zostaje wciągnięty w jeszcze jedną intrygę...
Jaki związek z wyjaśnieniem podejrzanego samobójstwa i ujarzmieniem bandy siejącej postrach ma tytułowa dziewczyna o czterech palcach i gra w szachy, którą sugeruje okładka? O tym możecie się przekonać po przeczytaniu książki. Zachęcam.
Fabuła jest mocno rozwinięta i świetnie poprowadzona mimo drastycznych scen, jak na literaturę szpiegowską przystało. Przez to, że brak jest w książce filozoficznych rozważań i dociekań, akcja wydaje się dynamiczna. Na moją opinię niewątpliwie wpływa też zdecydowany głos i interpretacja Andrzeja Zielińskiego (jestem pełna podziwu dla czytania bez zająknięcia szczególnie obcojęzycznych wstawek w treści), bo "Dziewczynę o czterech palcach" po części słuchałam na audiobooku. Czytelnik może liczyć na mnóstwo ciekawych doznań i wartką akcję. Mimo dużej liczby bohaterów udało mi się nie pogubić, co uważam za plus dla Autora. Marek Krajewski przedstawił swoich bohaterów bardzo wyraziście, a potem działała wyobraźnia, która pomogła odróżniać kolejne postaci i wyobrażać sobie ich fizjonomię.
No i język - cóż za majstersztyk! Piękna polszczyzna z modną łaciną sprawiają, że czytelnik nie chce oderwać się od kart książki nie tylko ze względu na fabułę. Jestem urzeczona. A to przecież książka w zupełnie nie moim stylu 😉.
Muszę przyznać, że zwiodła mnie okładka (widziałam tylko elektroniczne wydanie). Myślałam, że "Dziewczyna o czterech palcach" to kryminał wydany w międzywojniu, bo przypomina mi książki z rodzinnej biblioteczki wydane w takiej konwencji. Wydawnictwu Znak udało się zatem uzyskać złudzenie tamtych czasów. Brawo!
Stało się to również za sprawą oddania klimatu międzywojennej, warszawskiej Pragi, jej zaułków, uliczek i barów. Z przyjemnością czytałam o ulicach (z dawnymi nazwami), po których chadzam dzisiaj.
Pewnie gdyby nie listopadowa akcja darmowych e-booków i audiobooków portalu CzytajPL, po książkę pt. Dziewczyna o czterech palcach" Marka Krajewskiego nigdy bym nie sięgnęła. To moje pierwsze spotkanie z Autorem. Czas pokaże, czy ostatnie.
Jest rok 1922. Polska od kilku lat jest niepodległa, ale przy jej wschodnich granicach ciągle coś się dzieje, a wewnątrz kraju nie...
Darmowe audiobooki w specjalne akcji portalu Czytaj PL pozwalają zachować kontakt z literaturą osobom, którym na co dzień brakuje czasu na czytanie. Jedną z udostępnionych książek we wspomnianej akcji jest "Jeszcze się kiedyś spotkamy" Magdaleny Witkiewicz. Jeśli podobały się Wam Jej "Czereśnie zawsze muszą być dwie", ta pozycja również przypadnie Wam do gustu.
Adela i Franciszek, Rachela i Joachim oraz Janek i Sabina nie przypuszczali, jak wybuch II wojny światowej wpłynie na ich życie, pokrzyżuje plany i zmieni kosmopolityczny Grudziądz. Młodość rządzi się swoimi prawami i nie zważa na stereotypy. Mimo okrucieństw wojny, mimo różnych pochodzeń (polskie, niemieckie czy żydowskie), mimo zakazów rodziców, mimo tego że niektórzy nieszczęśliwie ulokowali swoje uczucia, starali się zostać sobą i zachować człowieczeństwo. Niektórzy z nich nawet - jakby na przekór wojnie - decydowali się na zawarcie związku małżeńskiego i na dzieci. A gdy zabrakło jednego z nich, ale i pewności co do jego śmierci starali się dochować wierności.
Po latach wnuczka Adeli przechodzi kryzys małżeński. Śmierć babci wywołuje w niej refleksję na temat małżeństwa i pierwszej młodzieńczej miłości. Kobieta poznaje też prawdziwą historię swojej babci i dziadka. Okazuje się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Bo każdy z nas ma swoją historię, która żyje potem w naszych potomkach...
Magdalena Witkiewicz znów w świetnej formie. Historia jest przepięknie i nostalgicznie opowiedziana. Fabuła - zdawałoby się - taka swojska i naturalna, ale przekazana z pomysłem, by dozować czytelnikowi emocje i doznania. Jestem urzeczona.
Podobała mi się nie tylko fabuła, ale i nastrój stworzony przez Autorkę. Do pewnego stopnia pewnie uległam wpływowi interpretacji Agnieszki Więdłochy czytającej książkę, ale i tak uważam, że to majstersztyk. Magdalena Witkiewicz wyznała, że długo pracowała nad książkę, bo pomysł chodził Jej po głowie od pewnego czasu. Niektórzy czytelnicy mogą odnaleźć zdarzenia, które realnie miały miejsce w ich życiu. Bo to książka o zwykłych ludziach wplątanych w czas wojny, która wpłynęła na kolejne pokolenia.
Muszę przyznać, że na mój odbiór książki duży wpływ wywarło pokazanie przez Autorkę bohaterów zabiegających o wyższe wartości, dotrzymywanie słowa, uświadamianie sobie, że małżeństwo czy danie komuś słowa zobowiązuje, że chwilowe zauroczenie czy wpływ innych nie mogą zniszczyć tego, na co wcześniej usilnie pracowali, że wartości są uniwersalne i ponad podziałami.
Polecam tę przepiękną historię! A jeśli ktoś się obawia, że książka będzie epatować okrucieństwami wojny, uspokajam - Autorka zrobiła to z taktem, wzmacniając radzenie sobie z bieżącymi trudnościami i relacje międzyludzkie.
Darmowe audiobooki w specjalne akcji portalu Czytaj PL pozwalają zachować kontakt z literaturą osobom, którym na co dzień brakuje czasu na czytanie. Jedną z udostępnionych książek we wspomnianej akcji jest "Jeszcze się kiedyś spotkamy" Magdaleny Witkiewicz. Jeśli podobały się Wam Jej "Czereśnie zawsze muszą być dwie", ta pozycja również przypadnie Wam do gustu.
Adela i...
We wrześniu zostałam obdarowana książką pt. "Wierzę, żeby rozumieć". To - jak można przeczytać na okładce - rozmowa Wojciecha Bonowicza, Bartosza Brożka i Zbigniewa Liany z Michałem Hellerem o jego życiowych wyborach. Ks. Michał Heller jest laureatem prestiżowej Nagrody Templetona (2008), filozofem i szanowanym w środowisku naukowym fizykiem, zajmującym się w głównej mierze kosmologią.
"Wierzę, żeby rozumieć" to wywiad - rzeka. Ks. prof. Michał Heller, odpowiadając na pytania, opowiada o swojej rodzinie, o fascynacji lataniem, o wywózce na Sybir, powrocie do Polski, seminarium duchownym, studiach na KUL-u w zakresie filozofii przyrody oraz spotkaniach z wieloma znakomitościami w świecie nauki, religii czy kultury.
Ja jednak bardziej zwróciłam uwagę na kwestie naukowe tego wywiadu. Z kart książki wyczuwa się niesamowitą frajdę ks. profesora z zajmowania się fizyką teoretyczną i z zastosowania w swoich studiach i badaniach odwrócenia dotychczasowego aparatu matematycznego. Przyznaję, że dotychczas myślałam o fizykach teoretycznych, że uprawiają tę nudniejszą fizykę, że - owszem - mogą się pochwalić różnymi dokonaniami, ale że dochodzenie do nich musi być strasznie nudne. Michał Heller zmienił mój obraz teoretyków, bo opowiada o swoich pomysłach i dokonaniach niezwykle ciekawie i z werwą. Wyczuwa się radość i satysfakcję z takiego uprawiania nauki na najwyższym poziomie.
Michał Heller jest uczonym o światowej sławie, ale też człowiekiem o dużej pokorze, wielkim szacunku dla świata naukowego i wyznawców myśli, które on odrzucił już w czasie studiów (mowa o tomizmie). Przyznaje, że swój sukces zawdzięcza wielu osobom, które w znaczący sposób wpłynęły na Jego drogę naukową.
Kilka lat temu w CERN-ie słuchałam wykładu prof. Meissnera. W pewnym momencie jeden ze słuchaczy zapytał, czy jeśli odkrytą cząstką jest bozon Higgsa, to ludzkość poznając tę cząstkę, pozna myśli Boga. Prof. Meissner odpowiedział wtedy, że nauka i odkrycia to jedno, a wiara z definicji oznacza zawierzenie. Są to dwa tak różne aspekty pod względem rozumowym, że nie należy ich łączyć. Później dowiedziałam się, że wśród wielkich naukowców - fizyków jest prof. Heller, ksiądz katolicki. I nie ukrywam, że po książkę sięgnęłam również po to, by dowiedzieć się, jak on sobie radzi z tak różnymi drogami, które wybrał. Bo jakby nie było, prowadząc badania kosmologiczne sięga się w kontekście naukowym do Wielkiego Wybuchu, a w kontekście duchowym i religijnym - do stworzenia świata. Ks. Michał Heller zauważa, że minął komunizm, a sytuacja utrzymuje się do dziś i problem relacji nauki i wiary jest prawie nieobecny w duszpasterstwie. Jest zwolennikiem tego, by nauka i wiara nie były osobnymi dziedzinami życia, że są ze sobą silnie związane.
Jeden z rozmówców (Bartosz Brożek) domniemywa, że być może w Polsce tradycja kościoła nie jest tradycją Kościoła intelektualnego. Powołuje się przy tym na przykład jezuitów, którzy w Polsce musieli zmienić swoją strategię działania (np. zakładanie uniwersytetów) i zaczęli naśladować dominikanów czy franciszkanów, by oddziaływać na ludzkie emocje. Kilka stron dalej podobną myśl wysnuwa ks. Heller. Tych, których ciekawi ten aspekt, odsyłam do kart książki.
Miałam ogromną przyjemność poznać ks. profesora i zamienienia z nim kilku zdań podczas tegorocznego zjazdu Fizyków w Krakowie. Wcześniej słuchałam Jego wykładów w różnych warszawskich aulach. W czasie prywatnej rozmowy, podczas wykładów czy wywiadów jest zwykle uśmiechnięty, więc gratuluję wyboru właśnie takiego wyrazu twarzy prof. Hellera na okładkę książki.
I na koniec myśl, która pozostaje we mnie od pierwszego kontaktu z "Wierzę, żeby rozumieć". To zdanie ojca księdza Hellera, w myśl którego poziom przedstawicieli inteligencji w jednym pokoleniu objawi się w poziomie społeczeństwa kolejnego pokolenia. Myślę, że Kazimierz Heller jest dumny ze swojego syna 83-letniego syna, niepoprzestającego na dotychczasowych osiągnięciach i człowieka wciąż będącego aktywnym naukowo.
Polecam! Książka jest ucztą dla ducha i intelektu.
We wrześniu zostałam obdarowana książką pt. "Wierzę, żeby rozumieć". To - jak można przeczytać na okładce - rozmowa Wojciecha Bonowicza, Bartosza Brożka i Zbigniewa Liany z Michałem Hellerem o jego życiowych wyborach. Ks. Michał Heller jest laureatem prestiżowej Nagrody Templetona (2008), filozofem i szanowanym w środowisku naukowym fizykiem, zajmującym się w głównej mierze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jeff Haden jest felietonistą i influencerem. Najczęściej pisze o finansach i biznesie. W "Micie motywacji" dzieli się czytelnikami tym, jak doszedł do sukcesu, jak zyskał poczytność swoich tekstów i po swojemu definiuje pojęcie motywacji. Po tę książkę sięgnęłam dzięki akcji czytelniczej Czytaj PL 2019.
Swoje spostrzeżenia dotyczące motywacji i osiągniętych celów Jeff Haden spisał na podstawie doświadczeń swoich i wielu znanych osobowości ze świata sportu czy biznesu.
Odróżnia pojęcie zadania czy celu od pojęcia motywacji, pod którym - mam wrażenie - ostatnimi czasy ukrywa się wszystko, by usprawiedliwić swoją ospałość i tkwienie w jednym miejscu. Autor często powtarza, że żeby pojawiła się motywacja, najpierw należy coś zrobić w określonym kierunku. Najmniejszy nawet sukces zaczyna wywoływać motywację, która powoduje zwiększenie naszych wysiłków, by osiągnąć większy sukces, ten z kolei nakręca większą motywację prowadzącą do kolejnego sukcesu itd., jakbyśmy nakręcali spiralę motywacji i sukcesów Muszę przyznać, że od dawna powtarzam to s swojej pracy. Denerwuję się za każdym razem, gdy słyszę, że ludzie czegoś nie robią, bo brak im motywacji lub nie są przez kogoś innego zmotywowani. Jestem przekonana - podobnie do Jeffa Hadena - że czyjś wpływ na osiąganie osobistych sukcesów czy metoda kija i marchewki stosowana przez szefa, żonę, znajomego itp. jest czymś krótkotrwałym, bo nie pochodzi od bezpośrednio zainteresowanego. Nie jest czymś osobistym, czymś, z czym zainteresowany się utożsamia, nie wynika z jego motywacji wewnętrznej, która jest najsilniejsza. Całkowicie się zgadzam, że najpierw musi być wysiłek odpowiedni do tego, by zakończył się wygraną/sukcesem. I dopiero on nas nakręca, czyli pojawia się motywacja, do dalszego działania i osiągania wyższych celów. Nie osiągnę niczego siedząc na kanapie i wgapiając się w telewizor, marnotrawiąc przy tym czas czy roztaczając przed sobą widoki lepszego życia, bez konkretnej pracy.
Zgadzam się też z tym, że żeby osiągnąć coś znaczącego, trzeba to robić małymi kroczkami. Kolejne cele muszą być jasno wytyczone, realne i mierzalne. Jeśli będziemy poruszać się w sferze uogólnień (chcę schudnąć, chcę mieć własną firmę, chcę więcej zarabiać itp.), poprzestanie to wyłącznie w sferze marzeń, nijak się mających do rzeczywistego planu ich realizacji.
W książce Autor zwrócił też uwagę na to, że nikt nie rodzi się z genem sukcesu, że każdy ma szansę na zrobienie czegoś znaczącego, że nie należy to do grupki wybrańców. Autor podał przykłady wielu ludzi, którzy doszli do sukcesu swoją rzetelną i systematyczną pracą, w drodze realizacji swoich planów, weryfikowanych po każdym, nawet najdrobniejszym sukcesie. Ważne jest również to, by zdać sobie sprawę, że podstawą jest dobry plan i pomysł, który nie przychodzi nagle i nie przypomina rażenia piorunem. Często jest to wynik sukcesywnego zapisywania pomysłów w noszonych przy sobie notesach, nawiązywania nowych kontaktów w różnych sferach, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyda nam się znajomość z kimś istotnym dla naszego celu.
Autor ostrzega też przed myśleniem, że nakręcanie spirali, o którym napisałam wcześniej nie trwa wiecznie (np. nie dasz rady chudnąć do zera). Przypomina, że to, co jest do zrobienia, najlepiej wykonać przy pierwszej nadarzającej się okazji (np. wstajesz rano i od razu idziesz biegać lub odpowiadasz na maile), nie odwlekać, nie odkładać na potem.
Jeff Haden zwrócił też uwagę na to, by oddawać się wykonywanemu zajęciu na 100% (np. w domu jesteś wyłącznie dla rodziny do momentu kiedy dziecko idzie spać). Dlatego ważne jest to, by drobne decyzje (np. w co się jutro ubiorę, opłacenie rachunków, które i tak trzeba opłacić) podejmować i wykonywać od razu, by nie rozpraszały przy osiąganiu celu. Tu przypomniał mi się wykład prof. Rafała Ohme o przeciwdziałaniu starzenia mózgu. W czasie spotkania prof. Ohme powiedział o tym, by nie zostawiać nieopłaconych rachunków w widocznym miejscu, by wołały od progu "Opłać mnie", ale schować je głęboko w szufladzie. Pamiętam, jak bardzo mnie to zdziwiło, bo wolę zapłacić je od razu, by nie zaprzątać sobie o nich myśli (zgodnie z tym, co pisze Haden) lub o nich nie zapomnieć (co pewnie by się wydarzyło, gdybym dostosowała się do propozycji prof. Ohme).
Książka jest napisana w formie lekkiego poradnika, w którym autor przytacza trochę danych statystycznych. Wydaje mi się, że niemal każdy znajdzie w niej coś dla siebie. "Niemal", bo ludzie zmotywowani wewnętrznie dawno większość wskazówek stosuje i pewnie ma mnóstwo własnych.
Pamiętać jednak należy, że przeczytanie poradnika z przytoczonymi danymi statystycznymi nie oznacza jeszcze rozwinięcia motywacji. Trzeba planować i działać, skupiając się na małych zadaniach, a nie ostatecznym celu.
Jeff Haden jest felietonistą i influencerem. Najczęściej pisze o finansach i biznesie. W "Micie motywacji" dzieli się czytelnikami tym, jak doszedł do sukcesu, jak zyskał poczytność swoich tekstów i po swojemu definiuje pojęcie motywacji. Po tę książkę sięgnęłam dzięki akcji czytelniczej Czytaj PL 2019.
Swoje spostrzeżenia dotyczące motywacji i osiągniętych celów Jeff...
XVII wiek, czas zasiedlania terenów Ameryki Północnej przez Europejczyków oraz handlem niewolników i zatrudniania rdzennych mieszkańców i osób czarnoskórych do cięższych prac.
W powieści występuje kilka postaci, z których trudno wyłonić głównego bohatera. Na uwagę zasługują nieliczni mężczyźni: osadnik holenderski, plantator tytoniu i handlarz niewolnikami.
Prym jednak wiodą kobiety: nijaka początkowo żona Holendra, Indianka Lina oraz tajemnicza, owładnięta jakąś nostalgią i smutkiem Żałość, biała dziewczyna o nieznanym pochodzeniu. Mnie jednak najbardziej zaintrygowała postać czarnoskórej Florens. Jej matka, należąca do właściciela i handlarza niewolników, uprosiła Holendra, by zabrał Florens ze sobą do swojej posiadłości.
Upływają lata, a ma się wrażenie, że w powieści nic się nie dzieje. Dopiero decyzja Holendra o wybudowaniu nowego domu i konieczności zatrudnienia specjalistów, a w tym dość kontrowersyjnego dla mnie kowala, wywołuje jakąś akcję.
Powieść napisana jest jako zbiór historii kolejnych bohaterów. Większą jej część zajmują wewnętrzne monologi i wspomnienia tych postaci. W związku z tym nie czuć upływu czasu, a z drugiej strony czytelnik ma szerszy ogląd sytuacji.
Zanim sięgnęłam po "Odruch serca" przeczytałam trochę o Toni Morrison, zmarłej w tym roku amerykańskiej noblistce z 1993 roku, podejmującej w swoich książkach temat niewolnictwa. W powieści bardziej wyczuwałam skupienie się autorki na krzywdzie kobiet. Przy czym chciałabym podkreślić, że nie jest to jedynie wyzysk czarnoskórych czy Indianek, ale również Europejek o wyższym statusie społecznym. Myślę tu o konieczności poddania się decyzji ojca co do opuszczenia rodzinnego kraju i udania się za ocean, by poślubić nieznanego człowieka, długoletniego samotniczego życia nie tylko bez ukochanej matki, ale również bez znajomych. Życie w związku z człowiekiem, którego nagle owładnęła chęć posiadania i podwyższenia statusu ekonomicznego, też nie wydaje się sielanką dla kobiety przyzwyczajonej do życia w dużej, biednej rodzinie.
Przyznam, że urzekła mnie poetyckość tej powieści. Dałam się wciągnąć autorce i przez tych kilkaset stron czułam się nieco jakbym była jedną z kobiet mieszkających w kolonii.
Już wiem, że sięgnę po kolejną książkę Toni Morrison.
XVII wiek, czas zasiedlania terenów Ameryki Północnej przez Europejczyków oraz handlem niewolników i zatrudniania rdzennych mieszkańców i osób czarnoskórych do cięższych prac.
W powieści występuje kilka postaci, z których trudno wyłonić głównego bohatera. Na uwagę zasługują nieliczni mężczyźni: osadnik holenderski, plantator tytoniu i handlarz niewolnikami.
Prym jednak...
Na wybór książki pt. "Owca w krzaku dzikiej róży" Katarzyny T. Nowak podobnie do "Księżyc jest kobietą" wpływ miał intrygujący tytuł. W dodatku towarzyszy on okładce, która w żaden sposób do tytułu nie nawiązuje. W związku z tym postanowiłam zbadać, o co chodzi i przeczytałam.
Na przedmieściu miasta, nieopodal plaży, mieści się dość enigmatyczna Osada, w której zamożni ludzie odnajdują święty spokój i wygodne życie. Zakupy zamawiają przez internet, jedzą żywność organiczną, nie ingerują w żaden sposób w życie sąsiadów, zazwyczaj siedzą w swoich doskonale urządzonych domach i nie korzystają z dobrodziejstw okolicznej natury.
Do czasu, gdy ginie Michał, mąż bezrobotnej Anny, wspaniale wpasowanej w egzystencję Osady.
Fakt, że Michał któregoś dnia nie wraca z pracy do domu, wywraca dotychczasowe życie Anny oraz narusza utarty porządek i spokój w Osadzie, bo teraz Anna przestaje tutaj pasować.
Najważniejsze jednak jest to, że kobieta za sprawą pamiętników męża, odnalezienia jego hobby i poznania jego kochanki, odkrywa zupełnie innego Michała.
Moim zdaniem wątek kryminalny związany z odnalezieniem Michała jest tu mniej istotny. Potraktowanie książki jako kryminału byłoby spłaszczeniem książki, w której ważniejszy wydaje się problem we wzajemnym zrozumieniu małżonków. Po przeprowadzce do Osady małżonkowie wtopili się w tutejsze życie, dostosowując wyglądem, sposobem życia i wystrojem domu do sąsiadów. Stali się małomówni, zaprzestali aktywnego spędzania wolnego czasu i przestali cieszyć się życiem. Każde z nich na tyle dopasowało się do drugiego, że przestali się nawzajem rozumieć, a rozmowy zamienili na wspólne oglądanie filmów. Mam wrażenie, że oboje zmieli sposób bycia, by nie urazić tej drugiej osoby i nie sprawić jej przykrości. W rezultacie osiągnęli poziom kompletnego niezrozumienia, oddalenia się od siebie i nagromadzenia się zadawnionych żali. Co ciekawe, żadne z nich nie zauważyło, kiedy to się wydarzyło. Mało tego - nie wpadło na pomysł, by o tym porozmawiać i ewentualnie spróbować to zmienić. Wygoda zwyciężyła.
Książka składa się w większości z dialogów, więc czyta się ją szybko. Przyznaję też, że swoją wyjątkowością naprawdę mnie wciągnęła.
Na wybór książki pt. "Owca w krzaku dzikiej róży" Katarzyny T. Nowak podobnie do "Księżyc jest kobietą" wpływ miał intrygujący tytuł. W dodatku towarzyszy on okładce, która w żaden sposób do tytułu nie nawiązuje. W związku z tym postanowiłam zbadać, o co chodzi i przeczytałam.
Na przedmieściu miasta, nieopodal plaży, mieści się dość enigmatyczna Osada, w której zamożni...
Już na pierwszej stronie czytelnik dowiaduje się, skąd pomysł autorki na tytuł swojej książki. A dzięki temu przenosimy się do czasu, kiedy w inteligenckich rodzinach ważna była znajomość języków, w tym przede wszystkim francuski, ale też angielski i niemiecki.
Akcja książki toczy się kilkoma torami w różnych latach XX w. i współcześnie. Najpierw poznajemy Karola, Polaka, który właśnie uciekł z obozu na Jersey i chroni się przed Niemcami na Jersey. Ma dobre dokumenty, więc nikt nie podważył jego tożsamości. Wyznaje jednak poznanej na wyspie Lisie, że nie jest to jego prawdziwe nazwisko. Chcąc jednak chronić swoją wybawicielkę, nie podaje jej prawdziwych personaliów.
We współczesności z kolei poznajemy 44-letnią Annę, która kilka lat temu odzyskała rodzinną posiadłość o wdzięcznej nazwie Mięty i prowadzi w niej stadninę koni sportowych. Przy okazji różnych wydarzeń Anna wspomina swoich rodziców, dziadków i pradziadków.
I jest jeszcze wątek miłosny, bo poza przystojnym i bardzo pomocnym Łukaszem pojawia się jeszcze Gerard McDonald o przyciągającym spojrzeniu...
"Księżyc jest kobietą" jest cudownie napisaną sagą rodzinną. Autorka ma lekkie pióro, więc książkę niemal się połyka. Apetyt na książkę wzrasta dodatkowo dzięki przenoszeniu akcji w czasie. Poznajemy więc historię rodziny Anny tuż przed II wojną światową, w jej trakcie, ale też w okresie komunizmu i odwilży po nim. Współczujemy jej rozdzielenia z ojcem, który pozostał we Francji m. in. z powodu zamknięcia granicy, ale i zazdrościmy cudownych wakacji we francuskiej stadninie koni.
Choć książka jest przewidywalna, nie ma się tego za złe autorce. Mam nawet wrażenie, że dzięki temu rośnie napięcie podczas czytania i chęć przekonania się, jak zostaną z tym zaznajomieni bohaterowie.
Przy tego typu lekturach zazwyczaj mam kłopot z rozeznaniem, kto jest kim. W książce Joanny Gawrych - Skrzypczak nie ma tego kłopotu, bo rodzina jest niewielka i kolejne pokolenia również nie są liczne. Nie ma zatem problemu z rozpoznawaniem postaci.
Naprawdę polecam! To świetna lektura na - jeszcze - letni czas relaksu.
Już na pierwszej stronie czytelnik dowiaduje się, skąd pomysł autorki na tytuł swojej książki. A dzięki temu przenosimy się do czasu, kiedy w inteligenckich rodzinach ważna była znajomość języków, w tym przede wszystkim francuski, ale też angielski i niemiecki.
Akcja książki toczy się kilkoma torami w różnych latach XX w. i współcześnie. Najpierw poznajemy Karola, Polaka,...
Lato trwa w najlepsze, więc postanowiłam sięgnąć po kolejną typowo letnią okładkę, licząc na letnią przygodę książkową. Wybór padł na książkę, którą mam od kilku lat - "To jedno lato" Doroty Milli.
26-letnia Lukrecja Lis pracuje w warszawskim banku przy stanowisku doradcy klienta. Jej życiowym celem jest osiągnięcie bogactwa. Urodziła się w normalnej, małomiasteczkowej i kochającej rodzinie. Dla Lukrecji to jednak za mało. Dla niej liczą się pieniądze, markowe ciuchy i pozycja społeczna. Dlatego tkwi w związku z otyłym synem bogatych rodziców. Ale pewnego dnia przyłapuje chłopaka na zdradzie. Dla niego miłość też ma małe znaczenie, więc Lukrecja nie ma co liczyć na skruchę chłopaka. Zostaje więc sama z wciąż wygórowanymi ambicjami znalezienia bogatego męża. I przekonaniem, że w zrealizowaniu planu przeszkadza jej klątwa rzucona przez Czarownicę, matkę koleżanki z podstawówki. Postanawia zatem skorzystać z kilku tygodni urlopu i odnaleźć kobietę, by ta zdjęła z niej klątwę. Oznacza to wyjazd do rodzinnego miasteczka nad morzem w okolicach Kołobrzegu. Lukrecja nie odwiedzała rodziców i młodszej siostry od kilku lat. Jak zatem odnajdzie się ponownie w małym miasteczku? Jak zareaguje rodzina na powrót marnotrawnej córki? Jak zostanie przyjęta przez mieszkańców miasteczka, czyli dawnych sąsiadów? Czy to jedno lato sprawi, że dziewczyna ocknie się i przestanie być egoistyczną materialistką?
Przyznam, że - tak jak pisałam we wstępie - do sięgnięcia po "To jedno lato" skusiła mnie wakacyjna okładka i wysokie oceny czytelniczek.
Lukrecja (Luka) jest dość specyficzną bohaterką. Zwykle takie charaktery są rolami drugoplanowymi. Tu autorka zdecydowała się na krok, by z egoistycznej, nieliczącej się z innymi, niezwykle bezpośredniej i złośliwej dziewczyny zrobić główną bohaterkę. Ryzykowny krok, bo zazwyczaj główny bohater i jego losy sprawiają, że książkę chce się doczytać do końca. Mimo zmian zachodzących w Luce, nie polubiłam jej do końca książki. I wątpię, bym sięgnęła po kolejne tomy serii. Autorka nie przekonała mnie co do wielkiego uczucia między Luką i Hubertem. Denerwowały mnie rzadkie imiona bohaterów.
Dlaczego zatem doczytałam książkę do końca? Tego cudu dokonały rośliny i projektowanie ogrodów. W dzieciństwie rozmawiałam z roślinami, uprawiam dużo odmian kwiatów, warzyw, ziół, krzewów i drzew. Dbam o nie 365 dni w roku w domu i ogrodzie. To cecha, którą doceniłam w Lukrecji. Ciekawość, jak będzie urządzać ogrody, sprawiła, że książkę przeczytałam do końca i dlatego daję jedną gwiazdkę więcej 😉
Lato trwa w najlepsze, więc postanowiłam sięgnąć po kolejną typowo letnią okładkę, licząc na letnią przygodę książkową. Wybór padł na książkę, którą mam od kilku lat - "To jedno lato" Doroty Milli.
26-letnia Lukrecja Lis pracuje w warszawskim banku przy stanowisku doradcy klienta. Jej życiowym celem jest osiągnięcie bogactwa. Urodziła się w normalnej, małomiasteczkowej i...
"2 miliony za Grunwald" to książka, której w ogóle nie miałam w planach czytelniczych, zwłaszcza że trafiłam na nią zupełnie przypadkiem. A jednak przeczytałam i nawet nie wiem kiedy ;)
Jest rok 1878. Od prawie sześciu lat Jan Matejko ku pokrzepieniu serc Polaków mieszkających pod zaborami maluje monumentalne dzieło pt. "Bitwa pod Grunwaldem" o wymiarach (426 x 987) cm. Do jego pracowni przybywa dwóch mężczyzn, by kupić obraz. Mistrz Matejko zdobywa zatem dodatkową motywację, by dzieło ukończyć. Właściciel obrazu, Dawid Rosenblum, pokazuje "Bitwę..."w różnych miejscach Europy, m. in. w Berlinie, przez co wzbudza nienawistne komentarze i zadziwiające Polaków żądania.
Jest rok 1939. "Bitwa pod Grunwaldem" od dawna wisi znów (w czasie I wojny światowej została przewieziona do Moskwy) w Zachęcie. Wybucha II wojna światowa i zostaje podjęta decyzja o wywiezieniu i ukryciu obrazu przed zniszczeniem w czasie nalotów bombowych nad Warszawą. Poza tym obrazem intensywnie interesuje się strona niemiecka, która pragnie zniszczenia obrazu. Szczególną obsesję na jego punkcie ma Gerhard von Lossow, syn rycerza ówczesnego zakonu krzyżackiego, obiecujący ojcu spalenie obrazu- w ich mniemaniu - hańbiącego imię Niemców. Z kolei minister propagandy III Rzeszy, Joseph Goebbels, wyznacza nagrodę 2 milionów reichsmarek za odnalezienie obrazu. W ten sposób czarne krzyże znów ingerują w historię Polski i narodową spuściznę Polaków.
Wywiezieniem obrazu zajmuje się lubelski zawadiaka, Dziurawiec. Obraz przewieziony zostaje do Muzeum w Lublinie w asyście dyrektora administracyjnego Zachęty, Stanisława Mikulicza-Radeckiego oraz artysty malarza i wiceprezesa galerii, Stanisława Ejsmonda. A do nich dołącza po drodze malarz, Bolesław Surałło. Artyści wkrótce giną od wybuchu bomby, a dzieło Matejki zyskuje kolejnego opiekuna, prof. Władysława Woydę, intendenta muzeum.
Jak obraz zdołał ocaleć? Przeczytajcie sami 😉
Joanna Jodełka zamieniła wojenną historię obrazu Jana Matejki w kryminał historyczny oparty na prawdziwych wydarzeniach. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek czytała podobny gatunek.
Dzięki tak sfabularyzowanej historii czytelnik może poznać losy obrazu i lepiej sobie uświadomić, dlaczego Niemcom zależało na jego zniszczeniu. Przyznaję, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że obraz był solą w oku Gestapo i jak chęć jego zniszczenia była propagandowo uzasadniana.
Świetnie opowiedziana historia ubrana w ciekawe dialogi. I dwa różne spojrzenia na ten sam obraz: nienawiść Niemców i patriotyczna miłość Polaków. Ciekawe, czy Matejko, malując obraz, choćby podejrzewał, jakie niebezpieczeństwa czyhały nad jego dziełem...
"2 miliony za Grunwald" to książka, której w ogóle nie miałam w planach czytelniczych, zwłaszcza że trafiłam na nią zupełnie przypadkiem. A jednak przeczytałam i nawet nie wiem kiedy ;)
Jest rok 1878. Od prawie sześciu lat Jan Matejko ku pokrzepieniu serc Polaków mieszkających pod zaborami maluje monumentalne dzieło pt. "Bitwa pod Grunwaldem" o wymiarach (426 x 987) cm. Do...
Książkę pt. "Myszy i ludzie" amerykańskiego pisarza i noblisty z 1962 r., Johna Steinbecka, mam w biblioteczce od wielu lat. Ciągle mi nie było po drodze z tą klasyką literatury amerykańskiej. Filmu też nie oglądałam.
Akcja książki rozgrywa się w Kalifornii w latach 30-tych XX w. i nawiązuje do wielkiego kryzysu amerykańskiego.
Dwaj mężczyźni chodzą od rancza do rancza i najmują się do różnych prac, by zarobić trochę grosza. Każdy z nich jest inny, a mimo to od wielu lat trzymają się razem. George Milton jest głową tej pary i dba o dobro ich obu, a przy okazji snuje wizję własnego kawałka ziemi, na której uprawialiby rośliny oraz hodowali zwierzęta. Lennie Small jest wielki i niezwykle silny, jednak upośledzony umysłowo. Ma obsesję na punkcie głaskania miękkich rzeczy i dlatego często ma przy sobie myszy oraz marzy o hodowaniu królików.
Mężczyźni nie są w stanie zagrzać miejsca w jednej posiadłości ze względu na kłopoty, w które wplątuje się wciąż Lennie.
Pewnego razu trafiają na kolejne ranczo, na którym pracuje kilku mężczyzn, między którymi przewija się niedawno zaślubiona żona młodszego pana.
Jak napisałam wyżej książka przedstawia biedę gospodarstw rolnych w Ameryce Północnej wywołane długotrwałą suszą, upadkiem giełdy i zaniżonymi cenami płodów rolnych. Steinbeck znał to z własnego doświadczenia. Mężczyźni roztaczają przed sobą wizje amerykańskiego snu - posiadania własnej ziemi i pracowania na niej według własnych zasad po kilka, a nie kilkanaście godzin dziennie. Ziemia jednak kosztuje, a po każdej wypłacie kuszące okazują się alkohol i kobiety.
Motywem przewodnim tej książki jest dla mnie jednak relacja między mężczyznami - brak zaufania do nowo poznanych lub honorowa przyjaźń między tymi, którzy się wspólnie wychowywali, niezależnie od charakteru i stanu umysłu. Dla ludzi w dzisiejszych czasach ta druga może się wydawać niepojęta i przestarzała. Bohaterów książki też zdumiewała i doszukiwali się wykorzystywania Lenniego przez George'a. Mnie jej brakuje, tak jak brakuje mi innych honorowych zachowań.
Muszę przyznać, że książkę przeczytałam głównie w ramach lipcowego wyzwania portalu lubimyczytac.pl. Zamierzenie autorów wyzwania w moim przypadku się powiedzie. "Myszy i ludzie" są dla mnie początkiem czytania klasyki amerykańskiej, którą znam bardzo słabo. Na pewno jest to pierwsza, ale nie ostatnia książka Steinbecka, którą przeczytałam.
Książkę pt. "Myszy i ludzie" amerykańskiego pisarza i noblisty z 1962 r., Johna Steinbecka, mam w biblioteczce od wielu lat. Ciągle mi nie było po drodze z tą klasyką literatury amerykańskiej. Filmu też nie oglądałam.
Akcja książki rozgrywa się w Kalifornii w latach 30-tych XX w. i nawiązuje do wielkiego kryzysu amerykańskiego.
Dwaj mężczyźni chodzą od rancza do rancza i...
Szukając lektur do lipcowego wyzwania czytelniczego portalu lubimyczytac.pl, zdałam sobie sprawę, że w tym roku nie czytałam ani jednego kryminału. Pod koniec stycznia pojawił się na rynku dziesiąty tom serii Katarzyny Puzyńskiej "Lipowo" pt. "Rodzanice". W urlopowym czasie postanowiłam przeczytać kryminał tej sprawdzonej polskiej mistrzyni kryminału.
Wieś Rodzanice niedaleko Lipowa zawsze miała niewielu mieszkańców zajmujących trzy domy, na wzór pradawnego słowiańskiego podania o bogu Rodzie i trzech kobiecych demonach przeznaczenia.
Na zamarzniętym jeziorze znalezione zostają przykryte kocem zwłoki dziewczyny. A wkrótce potem emerytowana Klementyna Kopp natyka się na ciężko ranną dziennikarkę, która ostatnio mocno wpłynęła na życie mieszkańców Lipowa i okolic. Przed śmiercią ostrzega ona byłą komisarz przed wilkołakiem.
Obie ofiary mają pogryzione ręce. Być może to grasujące w okolicy wilki, szczególnie jeden, który odłączył się od watahy.
Do tego niektórzy mieszkańcy Lipowa ponownie otrzymują niepokojące, anonimowe listy nawiązujące do zbliżającej się superpełni.
Policjanci z Lipowa i Brodnicy znów mają pełne ręce roboty i coraz mniej czasu przed pełnią...
Przyzwyczaiłam się już, że w przypadku kryminałów Puzyńskiej lepiej nie zastanawiać się nad tym, kto jest sprawcą zbrodni. Początkowo wydaje się, że niemal każdy, nawet nieletni, ma coś na sumieniu, a wyjaśnienie kolejnych śmierci okazuje się odmienne od toru, którym prowadzi nas autorka i zaskakuje. Dla mnie powieść jest poprowadzona po mistrzowsku. Z przyjemnością obserwuję, jak rozwija się pióro Katarzyny Puzyńskiej i jej pomysłowość przedstawienia fabuły.
To powieść, od której trudno się oderwać, bo pisarka stosuje charakterystyczny dla siebie trik zawieszania akcji pod koniec niemal każdego rozdziału. I jak tu zrobić sobie przerwę, skoro ciekawość zostaje pobudzona?
Pisarka jak zwykle nie poprzestaje jedynie na wątku kryminalnym. Poznajemy kolejne etapy relacji Daniela i Weroniki oraz Emilii i Pawła. Poznajemy też tajemnicę łączącą Podgórskiego i Kamińskiego. A Emilia zyskuje wroga.
Zakończenie "Rodzanic" sugeruje, że będzie ciąg dalszy serii "Lipowo", z czego się bardzo cieszę :)
Szukając lektur do lipcowego wyzwania czytelniczego portalu lubimyczytac.pl, zdałam sobie sprawę, że w tym roku nie czytałam ani jednego kryminału. Pod koniec stycznia pojawił się na rynku dziesiąty tom serii Katarzyny Puzyńskiej "Lipowo" pt. "Rodzanice". W urlopowym czasie postanowiłam przeczytać kryminał tej sprawdzonej polskiej mistrzyni kryminału.
Wieś Rodzanice...
Na przeczytanie "Krawcowej z Madrytu" Marii Dueñas od dawna miałam ochotę, bo bardzo lubię literaturę hiszpańską. Ostatnio rzadko sięgałam po nią. I nareszcie nadarzyła się okazja. Ależ to była uczta czytelnicza :)
Młodziutka Sira idzie w ślady matki i kształci się pod jej okiem na krawcową w znanym domu mody w Madrycie. Sytuacja polityczna Hiszpanii w latach 30-tych XX wieku bardzo się zmienia. Właścicielka domu mody zmuszona jest go zamknąć, więc Sira i jej matka tracą pracę. Jedyna nadzieja w jej małżeństwie z zakochanym Ignacio. Ale i to się zmienia, gdy Sira poznaje przystojnego i szarmanckiego Ramiro.
Tuż przed hiszpańską wojną domową Sira i Ramiro wyjeżdżają do Maroka. Wkrótce Sira zostaje sama, bez grosza przy duszy, za to z długiem i z poważnym oskarżeniem z Madrytu. Trafia na szczęście na ludzi biednych, ale takich dla których liczy się słowo honoru. Okazują się bardzo pomocni i pomysłowi, dzięki czemu Sira wkrótce wraca do swojego wyuczonego zawodu i zaczyna szyć kreacje dla bogatych i wpływowych cudzoziemek. Gdy wybucha II wojna światowa Sira zostaje wciągnięta w siatkę szpiegowską i obraca się w wysokich sferach.
"Krawcowa z Madrytu" to przede wszystkim książka o kobiecej sile. Sira żyje w świecie, w którym kobieta jest na drugim planie, bo to mężczyźni wydają się trząść światem. Jako 20-latka trafia na obcy kontynent i wkrótce musi radzić sobie sama, bo mężczyzna, w którym się zakochała, zdradza ją, okrada i zostawia z kolejnymi problemami. Jej monetami przetargowymi stają się początkowo jedynie słowo honoru i szczerość. Musi zaufać innej osobie. Długo jednak jest podejrzliwa w stosunku do mężczyzn. Być może dzięki temu potem może wypełniać swoją rolę.
Sira okazuje się niezwykle pracowitą osobą i patriotką, dla której Madryt pozostaje miejscem najbliższym sercu. Wielokrotnie musi radzić sobie z samotnością oraz tęsknotą za matką i swoim krajem. Coraz wyższe zarobki, przebywanie wśród elit, mieszkanie w ekskluzywnych dzielnicach, spędzanie czasu w bogatych posiadłościach Maroka, Madrytu czy Portugalii nie są w stanie zastąpić jej miłości, której zdaje się wciąż złakniona.
Uderzyło mnie też, że mimo swojej podwójnej roli oraz zmiany tożsamości, Sira pozostaje wierna sobie i swoim ideom.
"Krawcowa z Madrytu" to jedna z tych książek, które żal kończyć. Z jednej strony ma niezwykle wciągającą fabułę i nie można się powstrzymać przed poznaniem dalszego jej ciągu. Z drugiej natomiast jest tak cudownie napisana, że chciałoby się ją oszczędzać i zbyt szybko nie kończyć. Polecam!
Bardzo jestem ciekawa serialowej adaptacji tej książki.
Na przeczytanie "Krawcowej z Madrytu" Marii Dueñas od dawna miałam ochotę, bo bardzo lubię literaturę hiszpańską. Ostatnio rzadko sięgałam po nią. I nareszcie nadarzyła się okazja. Ależ to była uczta czytelnicza :)
Młodziutka Sira idzie w ślady matki i kształci się pod jej okiem na krawcową w znanym domu mody w Madrycie. Sytuacja polityczna Hiszpanii w latach 30-tych XX...
"Ósme życie (dla Brilki)" to gruba epopeja, która w polskim wydaniu pojawiła się w dwóch osobnych tomach. Gruzińska pisarka, Nino Haratischwili, stworzyła sagę rodzinną z historią XX-wiecznej Europy na drugim planie, bo poza losami rodziny Jaszi wydarzenie historyczne odgrywają w książce niezwykle istotną rolę.
Książka napisana jest w formie listu-kroniki ciotki do siostrzenicy, tytułowej Brilki, najmłodszej przedstawicielki rodu Jaszi.
Praprapradziadek Brilki pochodził z zubożałej, gruzińskiej szlachty. Sztukę cukierniczą poznał w krymskim hotelu. Potem dwa lata spędził w Budapeszcie, by pod okiem mistrza praktykującego wcześniej w Wiedniu nauczyć się sztuki wyrabiania czekolady. Podróżował później po całej Europie, zbierał doświadczenia, a po powrocie do ojczyzny założył własny interes, który z biegiem lat okazał się prawdziwym sukcesem za sprawą przepisu na gorącą czekoladę. Długo zachowywał przepis w tajemnicy. Ale gdy zaczął myśleć o śmierci, przekazał go córce, ostrzegając jednak, że czekolada nie jest bezpiecznym napojem i może prowadzić do śmierci.
Trudno streścić choć pokrótce historię opowiedzianą w książce, bo dzieje się w niej niezwykle dużo. Bohaterkami powieści są kobiety. To w nich drzemie siła rodziny Jaszi. Rosja się zmienia, Gruzja przeżywa swoje wzloty i upadki, a kobiety trwają i stwarzają domy, które pełnią rolę ostoi i wsparcia. Nie jest im łatwo - niektóre przemierzają setki lub tysiące kilometrów, by kogoś odnaleźć, innym razem poświęcają się, by rodzinie żyło się lepiej lub by kogoś ratować.
To jest mocna strona tej książki.
Mnie jednak nie porwała. Dłużyła mi się. Nie znam historii Związku Radzieckiego, więc nie do końca wiedziałam, o jakich osobach pisze Nino Haratischwili, bo nie nazywa ich wprost, lecz nadaje przydomki typu Mały Wielki Człowiek. Denerwowało mnie to i przez to nie miałam motywacji, by szukać, kogo pisarka ma na myśli.
Szczerze przyznaję, że muszę trochę odpocząć i nabrać dystansu, by sięgnąć po drugi tom. Bo to, że go przeczytam jest niemal pewne. Historia kobiet Jaszi jest po prostu piękna.
"Ósme życie (dla Brilki)" to gruba epopeja, która w polskim wydaniu pojawiła się w dwóch osobnych tomach. Gruzińska pisarka, Nino Haratischwili, stworzyła sagę rodzinną z historią XX-wiecznej Europy na drugim planie, bo poza losami rodziny Jaszi wydarzenie historyczne odgrywają w książce niezwykle istotną rolę.
Książka napisana jest w formie listu-kroniki ciotki do...
Choć do miłośników chodzenia w górach nie należę (szczególnie po ubiegłorocznych wyprawach w Beskid Śląski), to jednak lubię na nie patrzeć i podziwiam ludzi, którzy na takie wędrówki się decydują. A osobą, którą podziwiałam najbardziej z tego powodu, była Wanda Rutkiewicz. Książkę Anny Kamińskiej pt. "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz" musiałam zatem przeczytać.
Wanda Rutkiewicz z d. Błaszkiewicz (1943 - 1992) jest najbardziej znaną polską himalaistką. Weszła na najwyższe szczyty Ziemi. Była pierwszą kobietą, która weszła na K2, uchodzący za najtrudniejszy ośmiotysięcznik. Była trzecią kobietą i pierwszą Europejką, która zdobyła Mount Everest i jako pierwsza ustawiła na nim flagę polską (torując przy tym drogę polskiej misji męskiej, która zdobyła ten szczyt zimą następnego roku). Jej sukces został przyćmiony wyborem Karola Wojtyły na papieża, co wydarzyło się dokładnie tego samego dnia, 16 października 1978 r.
Po przeczytaniu książki Anny Kamińskiej poznałam Wandę Rutkiewicz jako kobietę o niezwykłym uporze, niezrozumiałym dla innych twardym charakterze, ale i uroku osobistym, dzięki którym - zdaniem znajomych i przyjaciół - zdobywała sponsorów, wyposażenie i pieniądze na wyprawy, jak również pozwolenia na liczne urlopy i misje.
Wanda Rutkiewicz różniła się od innych alpinistek czy himalaistek. Z relacji ludzi, którzy ją znali, wynika, że miała klasę, dbała o poprawność językową, wygląd i ubiór (nawet w górach wyróżniała się strojem). Dla jednych była najlepszą przyjaciółką, inni nosili do niej żal za decyzje, w których - ich zdaniem - kierowała się własnym interesem i za nieprzestrzeganie zasad ustalonych w grupie.
Jej siła i upór brały się być może z kłopotliwego wychowania w dzieciństwie, w domu, w którym przebywała pod opieką nieporadnej matki, nieumiejącej zająć się domem oraz ojca o umyśle wynalazcy, wciąż coś unowocześniającego, a niemogącego się zdecydować na remont domu. Myślę, że na późniejsze zachowania Wandy Rutkiewicz największy wpływ miała długotrwała separacja rodziców różniących się temperamentami i charakterami oraz wyprowadzka i związanie się ojca z inną kobietą. Być może wpływ miał też oddech śmierci, stale obecnej w jej rodzinie - od tragicznie zmarłego brata po zabójstwo jej ojca. Po śmierci ojca Wanda mawiała, że ona też nie umrze normalnie, ale zginie w górach.
Góry zdają się jej jedyną miłością (z kart książki nie odniosłam wrażenia, że prawdziwie kochała mężczyzn, których życie postawiło na jej drodze). Nigdy nie zdecydowała się na dziecko. Góry były jej wiecznie niezaspokojonym głodem sukcesu. Wszystkie pieniądze wydawała na organizację kolejnych wypraw. Od najmłodszych lat ciągnęło ją w góry, zaczęło się od polskich tatr, potem wyjeżdżała w Alpy, bywała też na kontynencie amerykańskim. Jednak najsilniejsze emocje towarzyszyły jej w górach Azji. Uczestniczyła w polskiej wyprawie w Pamiro-Ałaj, w tym na niezdobyty do tamtego czasu Pik Szczurowskiego (4259 m n.p.m.; zespół wycofał się, gdy nadeszła burza z piorunami), czy na wyższy Pik Lenina (7134m n.p.m.). Choć sama powiedziała, że bakcyla gór wysokich złapała w górach Hindukuszu, a konkretnie po zdobyciu Noszaka (7492 m n.p.m.).
Pod koniec życia Wandy Rutkiewicz jej znajomi widzieli niezłomny charakter i nieustające ambicje wspinania się na coraz więcej szczytów, co jednak nie szło w parze z możliwościami fizycznymi kobiety o słabnącej kondycji i wydolności oddechowej oraz tracącej siły.
Jej śmierć pozostaje tajemnicą. Racjonalizowanie jej ostatniego podejścia pozwala wysnuć wniosek, że nie udało jej się zdobyć dziewiątego ośmiotysięcznika - Kanczendzongi (8586 m n.p.m.). Nikt jednak nie był świadkiem jej śmierci. Jesienią 1996 r. sąd uznaje Wandę Rutkiewicz za zmarłą z oznaczeniem daty śmierci 13 maja 1992 r., kiedy była widziana po raz ostatni na Kanczendzondze przez organizatora wyprawy Meksykanina Carlosa Carsolio. Zmęczona zapewniała, że chce odpocząć i po kilku godzinach wyruszyć na szczyt.
Czy jej się to udało? Czy jej matka słusznie obstawała przy tym, że jej córka żyje? Czy schroniła się przed światem w tajemniczej dolinie Szambala?
Odpowiedzi na te pytania pewnie nie poznamy, ale dzięki książce Anny Kamińskiej mamy możliwość poznania jednej z najbardziej znanych Polek i himalaistek. Autorka przedstawiła bardzo przekrojowe studium postaci Wandy Rutkiewicz. Rozmawiała z wieloma ludźmi, którzy nie szczędzi przychylnych i niepochlebnych zdań o polskiej himalaistce. Dla mnie ta książka jest znacznie lepsza niż bestsellerowa "Simona. Opowieść o niezwykłym życiu Simony Kossak". Jestem pod wrażeniem!
Choć do miłośników chodzenia w górach nie należę (szczególnie po ubiegłorocznych wyprawach w Beskid Śląski), to jednak lubię na nie patrzeć i podziwiam ludzi, którzy na takie wędrówki się decydują. A osobą, którą podziwiałam najbardziej z tego powodu, była Wanda Rutkiewicz. Książkę Anny Kamińskiej pt. "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz"...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na przeczytanie "Angielki" Katherine Webb od dawna miałam ochotę za sprawą okładki i wydobywającego się z niej żaru pustyni. Przerażała mnie tylko jej objętość i sporo długich akapitów. Do tego niezwykle pracowity maj nie sprzyjał wytrwałej lekturze.
Jest rok 1958. Joan Seabrook, niedawno ukończyła archeologię. Nie ma jeszcze żadnego doświadczenia, a mimo to postanawia udać się do Omanu, do miasta Maskat i pustynnego fortu Jabrin. Z jednej strony jest to podróż, o której od dawna marzyła, a z drugiej strony wyrwanie się z Anglii być może pomoże jej oderwać się od osobistej tragedii, którą jest niedawna śmierć ojca. Poza tym Joan chce odwiedzić swojego brata Daniela, który walczy w konflikcie zbrojnym po stronie sułtana.
W Maskacie Joan poznaje swoją idolkę, wiekową, niepełnosprawną i wiodącą samotnicze życie Maude Vickery, niemal legendarną podróżniczkę, której udało się przebyć największą pustynię piaszczystą, Pusty Kwartał Arabii. Joan często odwiedza Maude, która wkręca ją w swoją intrygę.
Czy Joan uda się dotrzeć do Jabrin, gdzie do tej pory nie postała noga żadnego Europejczyka, a tym bardziej białej kobiety? Jakie przeszkody będzie musiała pokonać w dopinaniu swego? I na kogo może liczyć w tym dziwnym kraju pełnym nieznanych reguł i konwenansów?
Szczerze przyznam, że nie do końca zgadzam się, że tytułową bohaterką jest Joan, o czym można przeczytać w różnych opiniach na temat tej książki. Dla mnie to nie jest tak jednoznaczne, bo fabuła ciągnie się dwutorowo - raz dotyczy Joan w 1958 roku, innym razem Maude na początku XX w. Choć dzielą je lata, są do siebie niezwykle podobne - kontaktowe, przeżywające kryzys rodzinny, wrażliwe na cudzą tragedię, zranione w miłości, okłamywane przez bliskich, uparte, silne i potrafiące znieść fizyczne zmęczenie lub trudy poruszania się po pustyni.
Trochę denerwowało mnie ustawianie kobiet jako silniejszych w tej książce. Odnosiłam wrażenie, że postaci męskie są nie do końca przemyślane. Poza jednym wyjątkiem mężczyźni okazują się w tej książce słabeuszami wykorzystującymi kobiety i żyjącymi latami w kłamstwie.
Miałam chwilę, kiedy pomyślałam, że nie dam rady przeczytać tej książki. Zaczęłam się zwyczajnie nudzić. Denerwowało mnie niezdecydowanie Joan, ciągłe rozpamiętywanie pewnego zdarzenia, roztrząsanie sytuacji rodzinnej oraz oczekiwanie, że ktoś za nią podejmie decyzję związaną z jej życiem. Cieszę się, że jednak przeczytałam, bo autorka ciekawie poprowadziła zakończenie.
Na przeczytanie "Angielki" Katherine Webb od dawna miałam ochotę za sprawą okładki i wydobywającego się z niej żaru pustyni. Przerażała mnie tylko jej objętość i sporo długich akapitów. Do tego niezwykle pracowity maj nie sprzyjał wytrwałej lekturze.
Jest rok 1958. Joan Seabrook, niedawno ukończyła archeologię. Nie ma jeszcze żadnego doświadczenia, a mimo to postanawia ...
Ostatnio sporo czytałam o wojnach. Postanowiłam zrobić sobie przerwę od tak poważnych tematów. Nie do końca jednak to zamierzenie mi się udało, skoro sięgnęłam po "Consolation" Corinne Michaels 😏 - współczesny romans z udziałem kobiety, która traci męża - komandosa SEAL podczas działań wojennych.
28-letnia Natalie jest w zaawansowanej ciąży. Oczekuje powrotu męża, komandosa SEAL, z akcji militarnej. Tymczasem u progu jej domu pojawiają się inni wojskowi z informacją, że Aaron zginął.
Kobieta na wiele miesięcy pogrąża się w depresji. Samopoczucie poprawia jej się odrobinę po narodzinach córeczki. Jednak Natalie nie potrafi otrząsnąć się z żałoby. Ciągle rozpamiętuje ostatnie słowa męża, że do niej wróci.
Pomocy udzielają jej znajomi i przyjaciele, a wśród nich najlepszy przyjaciel Aarona, Liam. Mężczyzna często pojawia się w domu Natalie, wspiera i pomaga. Z czasem ich znajomość i przyjacielskie stosunki zamieniają się w coś więcej...
Natalie i Liam początkowo mają spore opory co do rozwinięcia się ich romansu. Szybciej otrząsa się z takich myśli Liam. Mam wrażenie, że Natalie potrzebowała więcej czasu, by zdać sobie sprawę, że zaczyna traktować Liama inaczej niż jako pomocnego przyjaciela męża. Rozumiałam ją wtedy i potem. Bo skąd mogła mieć pewność, że Liama nie spotka to samo, co Aarona? W kocu też był szkolony do specjalnych działań w SEAL.
Sama historia rozwijającego się romansu mnie nie zachwyciła. Przyznaję, że większą uwagę zwróciłam na zdania znajomych i przyjaciół obojga oraz zwierzchnika Liama na temat związku tej pary. Miałam wrażenie, że patrzą na tę relację niejako jak na związek kazirodczy, co mnie bardzo nie dawało mi spokoju. Skoro Natalie jest młodą i atrakcyjną fizycznie kobietą, do tego wdową, to dlaczego mężczyzn (bo przyjaciółki Natalie miały inne zdanie) dziwiło zachowanie Liama i jego zbliżenie się do Natalie? Dlaczego trzęśli się nad nią? Do tego stopnia, że sprawa prywatna została wmieszana do spraw zawodowych.
Im bliżej końca książki, tym częściej myślałam sobie, że po drugi tom książki nie sięgnę. Ale jej ostatnie zdania sprawiły, że zmieniłam zdanie. Ciekawa jestem, jak autorka wytłumaczy się przed czytelniczkami 😉
Za to zaskoczenie na końcu jedna gwiazdka więcej.
Ostatnio sporo czytałam o wojnach. Postanowiłam zrobić sobie przerwę od tak poważnych tematów. Nie do końca jednak to zamierzenie mi się udało, skoro sięgnęłam po "Consolation" Corinne Michaels 😏 - współczesny romans z udziałem kobiety, która traci męża - komandosa SEAL podczas działań wojennych.
28-letnia Natalie jest w zaawansowanej ciąży. Oczekuje powrotu męża,...
Książkę Davida Sheffa pt. "Mój piękny syn" przeczytałam kilka dni temu. Książka tak mną poruszyła, że nie byłam w stanie o niej rozmawiać, a co dopiero pisać. Na tyle silna to lektura, że nie wiem, czy chcę przeżywać te same emocje po raz drugi, oglądając jej ubiegłoroczną ekranizację.
"Mój piękny syn" to książka o prawdziwych wydarzeniach w rodzinie autora, Davida Sheffa, amerykańskiego pisarza i dziennikarza. Jego mądry i zdolny syn Nic w dwunastym roku życia zaczął brać narkotyki i z czasem się od nich uzależnił, przy czym najchętniej zażywał metamfetaminę - najbardziej niebezpieczną używkę współczesnego świata, która nie dość, że szybko uzależnia, to jeszcze wywołuje trwałe zmiany w organizmie zażywającego. Autor poświęcił dziewiąty rozdział książki, by podzielić się swoją wiedzą na temat metamfetaminy i tego, co robi ona z człowiekiem.
Książka powstała po wielu latach walki ojca o syna, więc autor przeszedł już szereg terapii dla rodzin osób uzależnionych i zdążył nabrać pewnego dystansu. Książka nadal jednak jest dość emocjonalna i rozdzierająca.
David Sheff przedstawia w książce historię swojej rodziny od samego początku, przez rozwód z żoną, decyzję o tym, gdzie ma mieszkać syn, ślub z drugą żoną i pojawienie się dwójki przyrodniego rodzeństwa Nica, po wieloletni upór o życie i szukanie kolejnych miejsc prowadzących skuteczne terapie osób uzależnionych od metamfetaminy.
Autor początkowo wielokrotnie zadawał sobie pytanie, co zrobił nie tak, że jego syn stał się narkomanem. Sam sobie przy tym odpowiada na to pytanie, rozpamiętując rozwód, wyprowadzkę żony na drugi koniec Stanów Zjednoczonych, wychowywanie syna raz przez ojca, raz przez matkę i długie samotne podróże Nica między domem ojca i domem matki. Wspomina też wspólne popalanie i swoje wynurzenia przed synem na temat przygód z różnymi używkami w młodości. Pech chciał, że wtedy Nic był już uzależniony.
Przyznam, że mnie zdziwiło, że uzależnienie od narkotyków traktuje się jak jednostkę chorobową, która ma podłoże genetyczne. Do tej pory myślałam, że sięganie po narkotyki wynika ze sposobu życia, z nieradzenia sobie z problemami czy stresem. Okazuje się, że tendencję do uzależnień dziedziczymy.
Książka jest świadectwem ojca przeżywającego uzależnienie syna i pewnego rodzaju przejmującym studium choroby całej rodziny w związku z chorobą jednego jej członka. Bo uzależnienie Nica wpłynęło na życie jego matki i ojczyma oraz na nową rodzinę ojca, w tym na dużo młodsze rodzeństwo, które - mimo wielokrotnych rozmów z rodzicami - moim zdaniem nie do końca rozumiało, co się dzieje, dlaczego Nic znika z domu, dlaczego tata się denerwuje, dlaczego brat włamuje się do domu i wykrada pieniądze i cenne rzeczy itp.
David Sheff zebrał dużo informacji o uzależnieniach i nauczył się od terapeutów, w jaki sposób rozmawiać z synem, by ten poszedł na terapię. Jestem pełna podziwu dla jego stanowczości, choć podejrzewam, że była okupiona wieloma sprzecznymi uczuciami (bo np. jak tu nie dać pieniędzy na czynsz, skoro moje rodzone dziecko ich nie ma?).
Uzależnienie Nica spowodowało, że David Sheff nie mógł funkcjonować normalnie i znajdował się w stanie permanentnego strachu o syna i stresu związanego z kolejnymi jego zniknięciami. Bardzo znamienny był dla autora (dla mnie też) fakt, że czekając na telefon przeżywa ambiwalentne uczucia - z jednej strony chce, żeby Nic zadzwonił, bo w ten sposób upewni się, że syn żyje, z drugiej strony obawiał się rozmowy telefonicznej z synem, bo mogło się zdarzyć, że zadzwoni w stanie upojenia. Na szczęście terapeuta znalazł skuteczne rozwiązanie tego problemu i powodu wieloletniego stresu.
Książka niezwykle porusza. Ja czytałam ją prawie cały kwiecień, robiąc sobie dłuższe przerwy na oddech i nabranie dystansu.
Uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla każdego rodzica.
Bardzo dziękuję portalowi LubimyCzytać.pl za prezent w postaci tej książki. Trafili Państwo w moje gusta czytelnicze 😊, choć "Mój piękny syn" nie należy do łatwych lektur.
Książkę Davida Sheffa pt. "Mój piękny syn" przeczytałam kilka dni temu. Książka tak mną poruszyła, że nie byłam w stanie o niej rozmawiać, a co dopiero pisać. Na tyle silna to lektura, że nie wiem, czy chcę przeżywać te same emocje po raz drugi, oglądając jej ubiegłoroczną ekranizację.
"Mój piękny syn" to książka o prawdziwych wydarzeniach w rodzinie autora, Davida Sheffa,...
Kwiecień w tym roku to dla mnie miesiąc do refleksji, dlatego zaplanowałam na ten czas dość specyficzne lektury. Jedną z nich jest "Droga do zapomnienia" - prawdziwa historia o przeżyciach wojennych jej autora, Erica Lomaxa. Powieść została zekranizowana w 2013 r. W role głównych postaci wcielili się m. in. Colin Firth, Nicole Kidman i Jeremy Irvine.
Eric Lomax rozpoczyna swoją historię od dzieciństwa, w czasie którego rozpoczęła się jego fascynacja koleją i pociągami. Niezwykłym zrządzeniem losu po latach, będąc oficerem armii brytyjskiej, trafił do japońskiego obozu jenieckiego, z którego wrócił do Wielkiej Brytanii po zakończeniu II wojny światowej. Jego koszmar się jednak nie skończył. Powrót do domu okazał się zupełnie inny od oczekiwanego - matka od kilku lat nie żyje, a ojciec związał się w tym czasie z inną kobietą. Lomax musiał zatem poszukać innego miejsca dla siebie. Rozwiązaniem na to stało się małżeństwo z dziewczyną poznaną przed wojną. Trauma obozu okazała się jednak silniejsza niż rodzinne relacje. Musiało minąć kilkadziesiąt lat, by Eric Lomax mógł odetchnąć spokojniej i zacząć normalnie żyć. Wszystko dzięki mądrej kobiecie i małej fundacji pomagającej ludziom zmagającym się z wojennym koszmarem.
Książek o II wojnie światowej napisano już wiele. "Droga do zapomnienia" została napisana przez Lomaxa po przejściu terapii i spotkaniu z jednym ze swoich oprawców. Stała się niejako rozliczeniem z przeszłością oraz zwieńczeniem długiej drogi do normalności i - jak to ujęła polska tłumaczka - zapomnienia. Może dlatego nie ma w niej wrogości czy nienawiści. Autor skupia się bardziej na faktach i ze współczuciem pisze o sobie, jakby pisał o dobrym znajomym.
Przyznaję, że nie znałam faktów z II wojny światowej związanych z Japonią. Jak większość Polaków wiedziałam dotychczas tylko o amerykańskich atakach atomowych na Hiroszimę i Nagasaki w sierpniu 1945 r. Z kart książki poznałam inną część historii - japońskie zbrodnie wojenne, naród dążący po trupach do nierealnego celu, okrutnych Japończyków za wszelką cenę zmuszających do pracy ponad siły i nawykłych do torturowania, a wręcz maltretowania ludzi innej narodowości.
Przerażające są też przeżycia autora książki po powrocie do kraju. Okazuje się, że dla Brytyjczyków stał się kolejną ofiarą, jakich wiele wokół. Mam wrażenie, że ludzie mieli dość wojny, w związku z czym chcieli jak najszybciej wrócić do normalności. Jeńców wojennych traktowano więc jak podobnych sobie. A skoro wszyscy przeżyli wojnę, nie było powodu, by jakoś inaczej spojrzeć na tych, którzy zostali psychicznie okaleczeni przez wojenne doświadczenia, bo np. ten czas spędzili na froncie w innym kraju czy byli torturowani w obozie jenieckim. Duża część tych ludzi przeżywała poważne problemy psychiczne w wyniku wojennej traumy, z czasem nazwane przez terapeutów długotrwałym stresem bojowym. U Erica Lomaxa objawiało się to przeżywaniem wspomnień w samotności, markowaniem bólu, spychaniem emocji, by zapomnieć. Całą swoją nienawiść przeniósł na jednego ze swoich oprawców. Dostosowywał się do życia w społeczeństwie milczeniem, które stało się jego nawykiem i sposobem obrony. Nie pomogło w tym małżeństwo, założenie rodziny, domowy rozgardiasz czy praca zawodowa.
Dopiero druga jego żona dostrzegła problem i zaczęła szukać sposobów rozwiązania. W ten sposób Lomax trafił pod opiekę fundacji zajmującej się ofiarami długotrwałego stresu bojowego. Ostatecznym jednak sposobem na tę traumę stało się spotkanie z człowiekiem, który go torturował. Oprawca też przez dziesiątki lat przeżywał koszmar wojny. Nie znalazł się wśród ukaranych zbrodniarzy wojennych. Z czasem zajął się dobroczynnością i opieką nad dawnym obozem, by niejako ustrzec potomnych przed powieleniem błędu wojny. Nie mógł jednak normalnie żyć. Sposobem na życie stało się zabieganie o przebaczenie.
"Droga do zapomnienia" jest zatem z jednej strony opisem prawdziwych wydarzeń z okresu II wojny światowej, a z drugiej - historią, w której najważniejszą rolę odgrywa przebaczenie, pozwalające na dalsze normalne życie.
Kwiecień w tym roku to dla mnie miesiąc do refleksji, dlatego zaplanowałam na ten czas dość specyficzne lektury. Jedną z nich jest "Droga do zapomnienia" - prawdziwa historia o przeżyciach wojennych jej autora, Erica Lomaxa. Powieść została zekranizowana w 2013 r. W role głównych postaci wcielili się m. in. Colin Firth, Nicole Kidman i Jeremy Irvine.
Eric Lomax rozpoczyna...
W okresie świątecznym lubię czytać polską literaturę obyczajową współczesnych pisarek. Mam wrażenie, że pozwalają mi odetchnąć po całym roku pracy i dodają wiary na lepsze życie. Zawsze w ciemno sięgam w tym celu po książki Magdaleny Witkiewicz, tym razem wybór padł na Jej najnowszą książkę pt. "Uwierz w Mikołaja".
Święta Bożego Narodzenia są tuż tuż. Agnieszkę, wychowywaną po tragicznej śmierci rodziców przez babcię Helenkę, ogarniają niepokojące przeczucia. Do tej pory zawsze wspólnie z babcią spędzały Święta w domku na Kaszubach. Tego roku jest inaczej - Helena chce, by Agnieszka wyjechała za granicę z Martą poznaną na studiach w Warszawie. To zaskakujące życzenie sprawia, że wybiera się na Kaszuby. Nie zastaje tam babci, a nad ranem spotyka brata Marty, Mikołaja, z którym kiedyś łączyła ją pewna zażyłość, niestety jednostronna.
A co z Heleną? Ano ukrywa przed wnuczką złamanie nogi wskutek wstydliwego łakomstwa. Daje się namówić lekarzowi na spędzenie kilku tygodni w Domu Seniora. A w nim sporo się dzieje, zwłaszcza że mieszkają w nim charakterni staruszkowie.
W książce M. Witkiewicz świat jest mały. Dom Seniora prowadzi Krystyna, mama Marty i Mikołaja. Z kolei jej były mąż, Adam, jest właścicielem galerii handlowej, w której ze szczególną atencją obserwuje Annę i jej córeczkę Zosię. Nie wie, że kobieta zmaga się z problemem alkoholowym swojego partnera i związaną z tym kiepską sytuacją finansową. Domyśla się jej natomiast dobroduszny policjant Robert.
Jak widać bohaterów w książce jest wielu. Autorka świetnie nakreśliła te postaci, więc czytelnik nie ma problemu w ich identyfikacji na kolejnych kartach książki. Każde z bohaterów wpada w jakieś kłopoty lub ma zmartwienia, którym autorka poświęca sporo czasu. Jak się jednak można domyślać, wszystko kończy się dobrze, jak w bajce lub za sprawą wiary w świętego Mikołaja 😉
Tytuł jest dość dwuznaczny. Z jednej strony może dotyczyć Marty, która nie zna uroku Świąt spędzanych tradycyjnie w Polsce i w związku z tym nie wierzy w Mikołaja. Z drugiej strony może być związany z postacią Agnieszki i jej relacji z Mikołajem. Zrządzeniem losu dotychczasowa znajomość ma szansę zamienić się w coś więcej, ale to oznacza porzucenie dotychczasowych obaw, wybaczenie tego, co było między nimi w przyszłości i nabranie zaufania.
Książka przepełniona jest ciepłem i świąteczną magią. Czyta się ją bardzo szybko i - jak zwykle w przypadku książek Magdaleny Witkiewicz - z przyjemnością, szczególnie przy rozświetlonej choince. Szczerze przyznam, że jestem mile zaskoczona, biorąc pod uwagę, że powieść była pisana w czasie wakacji, gdy człowiekowi towarzyszą zupełnie inne emocje. Dałam się uwieść tej świątecznej magii i nawet złapałam się na tym, że czytając o śnieżycy na Kaszubach wyglądałam za okno, czy przypadkiem nie zaczął padać śnieg i zatęskniłam za urokiem zimy, przypominając sobie czasy, gdy trzeba było odśnieżać schody oraz wejście i podejście do domu.
Szczerze polecam "Uwierz w Mikołaja". To dobra lektura na relaks, a z drugiej strony na uświadomienie sobie, co w życiu ważne. Może niektórych natchnie ku noworocznym postanowieniom.
W okresie świątecznym lubię czytać polską literaturę obyczajową współczesnych pisarek. Mam wrażenie, że pozwalają mi odetchnąć po całym roku pracy i dodają wiary na lepsze życie. Zawsze w ciemno sięgam w tym celu po książki Magdaleny Witkiewicz, tym razem wybór padł na Jej najnowszą książkę pt. "Uwierz w Mikołaja".
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toŚwięta Bożego Narodzenia są tuż tuż. Agnieszkę,...