-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2017-03-27
2017-09-18
Czasami przeznaczenie potrafi upomnieć się o człowieka w najmniej odpowiednim momencie i zmusza do podjęcia szeregu decyzji, które nie tylko są w stanie zaważyć na jego dalszej egzystencji, ale również zmieniają jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jak wiadomo, ludzie są różni i jedni są w stanie się z tym zmierzyć i nie robi to na nich żadnego wrażenia, drudzy natomiast (ci wrażliwsi) najpierw odchorowują zmiany i w taki czy inny sposób próbują się do nich przystosować. Jedno jest pewne – są to bardzo trudne wybory wymagające nie tylko dużego samozaparcia, lecz także mocnej psychiki, by się z nimi zmierzyć.
O Piotrze Duszyńskim można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest zwyczajnym, do bólu nudnym przedstawicielem męskiego gatunku. Tak po prawdzie, to ostatnim, na co może narzekać, jest nuda, a powód tego jest dość niezwykły – otóż Witkacy (jak zwracają się do niego właściwie wszyscy) prowadzi podwójne życie. Cóż w tym takiego niesamowitego? Oficjalnie jest śledczym w toruńskim wydziale zabójstw, a nieoficjalnie – szamanem odsyłającym dusze zmarłych w Zaświaty. Gdy na progu jego mieszkania staje była miłość i prosi o pomoc w wyjaśnieniu tajemniczych zgonów noworodków, Witkacy nawet nie podejrzewa, że przyjdzie mu się zmierzyć ze złem jeszcze gorszym niż to dotychczasowe, a także z przeszłością wiążącą jego losy z losami Konstancji.
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że Aneta Jadowska jest dla mnie mistrzynią, jeśli chodzi o polską literaturę fantastyczną, a pierwszy tom Szamańskiej serii przeczytałam w takim tempie, że pod koniec książki żałowałam, że nie rozłożyłam jej sobie na -naście lub -dziesiąt dni.
Szaman od zawsze kojarzył mi się z drobnym człowieczkiem pochodzenia indiańskiego, który w stroju adamowym lub w wersji dla mniej tolerancyjnych – przepasce na biodrach – tańczy wokół ogniska, wydając z siebie dziwne dźwięki. Witkacy, jako współczesny łącznik między światem żywych i umarłych, doskonale wpisuje się w ten zawód – mimo że nie gania nago (chociaż to byłoby ciekawe) i na pewno nie przypomina niskopiennego Indianina (całe szczęście!), nie wyobrażam sobie na tym miejscu nikogo innego. Pewnie dlatego, że pod warstwą małomównego i skrywającego swoje emocje gbura kryje się mężczyzna troskliwy, poważnie podchodzący do swoich obowiązków i z niezwykłym poczuciem misji. Poza tym policjant nie może być ciepłą kluchą, a Piotr to zdecydowanie młodsza wersja porucznika Colombo.
Ważna jest również historia, która doskonale łączy ze sobą to, co rzeczywiste i nierzeczywiste. Wszystko jest jak najbardziej zrozumiałe, a czytelnik nie ma poczucia, że coś się w historii nie zgadza czy jest nie na miejscu – tu wszystko ma swoje miejsce. I chociaż w pierwszej połowie książki troszeńkę brakuje mi akcji (no cóż, apetyt rośnie w miarę czytania), to druga w zupełności wynagradza cierpliwość czytelnika (osobiście parę razy złapałam się na tym, że wstrzymywałam oddech, gdy główny bohater znalazł się w sytuacji, w której żaden normalny człowiek znaleźć by się nie chciał, ale czy Witkacy jest normalny?).
Oczywiście ze względu na przynależność do grupy #teamWitkacy muszę przyznać, że na najdrobniejszą wzmiankę o Konstancji otwierał mi się nóż w kieszeni. Pojawiła się taka po piętnastu latach, jak gdyby nigdy nic, i z tym swoim dziewczęcym „Piotrze, potrzebuję pomocy” postanowiła zburzyć to, co z takim trudem udało się stworzyć Szamanowi. Nie, nie lubię jej i pewnie już nie polubię, o!
Liczę na to, że autorce szybko nie skończą się pomysły, a Szamańska seria będzie liczyć co najmniej tyle tomów, ile liczy seria o Dorze Wilk (kiedy ja ją w końcu przeczytam?).
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/10/szamanski-blues/
Czasami przeznaczenie potrafi upomnieć się o człowieka w najmniej odpowiednim momencie i zmusza do podjęcia szeregu decyzji, które nie tylko są w stanie zaważyć na jego dalszej egzystencji, ale również zmieniają jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jak wiadomo, ludzie są różni i jedni są w stanie się z tym zmierzyć i nie robi to na nich żadnego wrażenia, drudzy natomiast...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-13
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – tak przynajmniej mówią mądrzy ludzie, których powinno się słuchać. Niestety owi mądrzy nie zawsze zdają sobie sprawę, że los jest przewrotny i złośliwy, a co za tym idzie, gdy człowiek przyzwyczaja się do myśli, że będzie już tylko lepiej, wszystko zaczyna się walić jak domek z kart. Ale przecież bez małych dawek adrenaliny życie byłoby strasznie nudne i przewidywalne, prawda? A takie być nie może, jeśli jest się szamanem-policjantem na wylocie, z dorastającą córką przejawiającą iście szamańskie skłonności, która powinna mieć napisane na plecach „Uwaga! Jestem jak magnes, przyciągam kłopoty”.
Witkacy po raz kolejny musi zmierzyć się z niezbyt różową rzeczywistością – dekomunizacja posterunku, niosąca ze sobą widmo wcześniejszej emerytury, podwójne morderstwo na prostytutkach i próba usiłowania trzeciego, a w dodatku Kurczaczek, któremu daleko do opierzonego, słodkiego maleństwa dostarczający mu niezłej rodzicielskiej rozrywki, to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeśli doliczyć do tego opiekę nad swoim – delikatnie mówiąc – denerwującym duchem opiekuńczym oraz naciski ze strony Przedwiecznych dotyczące nie tylko jego inicjacji, to szykuje się, kolokwialnie mówiąc, ostra jazda bez trzymanki.
To, że uwielbiam styl pisania oraz historie tworzone przez Anetę Jadowską, podkreślałam już nie raz. Odkryłam ją dosyć niespodziewanie dzięki cyklowi o Nikicie (przyznaję bez bicia, że serii o Dorze Wilk nie czytałam) i od razu stwierdziłam, że to jest to, czego od tak dawna szukałam u polskich autorów (to też już mówiłam).
Drugi tom przygód Witkaca w niczym nie ustępuje pierwszemu. Oprócz naprawdę genialnej opowieści i obcowania ze wspaniale wykreowanymi bohaterami, czytelnik ma szansę chłonąć niesamowity klimat, jaki potrafi stworzyć tylko Aneta Jadowska.
Sam Piotr niewiele się zmienił – nadal pozostaje małomówną, skromną i niechętną swojemu bohaterskiemu „ja” osobą, ale poznając smak rodzicielstwa, stara się jak może, by w oczach córki być po prostu równym gościem i dobrym człowiekiem (o niezbyt dobrej drugiej profesji). Co do Wiki (Kurczaczka), która nie musi już ukrywać, że widzi osoby nie z tego świata, odbiorca może dostrzec, jak wiele łączy ją z ojcem i jak zaradna jest mimo swojego nastoletniego wieku – oboje uczą się siebie nawzajem – on, rodzicielstwa, ona tego, że oprócz matki ma jeszcze ojca, który jest w stanie skoczyć za nią w ogień bądź Zaświaty (jak kto woli). Byłby z nich idealny szamański duet, ale czy Witkacy nie skupiałby się wtedy bardziej na tym, by zapewnić bezpieczeństwo Wiktorii? Zapewne tak.
Ci, którzy mieli mieszane uczucia, jeśli chodzi o Sępa, będą mogli przekonać się o tym, że mimo tej całej swobodnej i lekceważącej otoczki, to naprawdę porządny facet, któremu zależy na dobru Witkaca i jego rodziny.
Całości dopełniają nowe postacie, z których najbardziej wyróżniają się Babcia Pająk i Harfiarka, które okażą się niezwykle pomocne i to nie tylko, jeśli chodzi o ponowne spotkanie z Przedwiecznymi.
Nie mogę nie wspomnieć o fantastycznych ilustracjach Magdaleny Babińskiej. Stymulują wyobraźnię jak nic innego i po prostu nie wyobrażam sobie bez nich książek Anety Jadowskiej.
Wprost nie mogę doczekać się kolejnych tomów Szamańskiej serii i to nie tylko dlatego, że wzdycham (i to wcale nie po cichu) do naszego współczesnego szamana.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/09/szamanskie-tango/
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – tak przynajmniej mówią mądrzy ludzie, których powinno się słuchać. Niestety owi mądrzy nie zawsze zdają sobie sprawę, że los jest przewrotny i złośliwy, a co za tym idzie, gdy człowiek przyzwyczaja się do myśli, że będzie już tylko lepiej, wszystko zaczyna się walić jak domek z kart. Ale przecież bez małych dawek adrenaliny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-11
2017-09-04
2017-02-17
Chociaż od premiery filmu Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć minęły ponad trzy miesiące, to nie da się zapomnieć o Newcie Scamanderze i jego wesołej ferajnie. Eddie Radmayne sprawił, że dobrotliwego, poczciwego czarodzieja, który ponadto zajmował się ratowaniem zagrożonych wyginięciem magicznych stworzeń, pokochały rzesze fanów na całym świecie.
Na szczęście wielbiciele przygód jedynego w swoim rodzaju magizoologa nie musieli się z nim żegnać wraz z końcowymi napisami ekranizacji. Dzięki kolorowankom, które w ostatnim czasie cieszą się olbrzymią popularnością, każdy mógł nadać ulubionym postaciom odpowiednie barwy i uchwycić ich niepowtarzalność, w czym może pomóc wydana przez wydawnictwo Media Rodzina fantastyczna książeczka będąca doskonałą gratką nie tylko dla entuzjastów magicznych historii, ale również dla tych, którzy chcieliby się z nimi zapoznać.
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Magiczny przewodnik po filmie to 96-stronicowy podręcznik zabierający czytelników w niezwykłą podróż, która jest swoistym wprowadzeniem do nowojorskiego świata czarodziejów. Podzielono go na sześć rozdziałów (łącznie ze wstępem) i w każdym z nich zawarto najistotniejsze, a przy tym niezwykle pomocne informacje, dzięki którym poznawanie okazuje się jeszcze przyjemniejsze i bogatsze.
Przewodnik to przedstawienie nie tylko głównych postaci i ich najważniejszych cech, ale również najciekawszych zwierząt, miejsc i zaklęć, a także charakterystyka miejsc kluczowych dla całej opowieści.
Nie można nie wspomnieć o przepięknych zdjęciach, które nadają całości wyjątkowy charakter oraz mogą posłużyć jako wzornik do kolorowanek (jest to zdecydowanie wygodniejsze, ponieważ nie trzeba szukać odpowiednich fotografii w grafice Google, co bywa męczące).
Wszystko przedstawiono w sposób niezwykle przystępny i przejrzysty, co sprawia, że treść przewodnika się po prostu chłonie.
Osobiście dowiedziałam się kilku naprawdę ciekawych rzeczy (z których wcześniej nie do końca zdawałam sobie sprawę), a także zwróciłam uwagę na obsadę aktorską, przeżywając przy tym lekki szok – nie spodziewałam się, że gdy w końcu zabiorę się do obejrzenia filmu, spotkam na ekranie Colina Farrella i Jona Voighta.
Z pewnością warto zaopatrzyć się w tę książeczkę i choć przez chwilę poczuć się magicznie, nawet jeśli otoczenie sprawia wrażenie jak najbardziej niemagicznego.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/03/fantastyczne-zwierzeta/
Chociaż od premiery filmu Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć minęły ponad trzy miesiące, to nie da się zapomnieć o Newcie Scamanderze i jego wesołej ferajnie. Eddie Radmayne sprawił, że dobrotliwego, poczciwego czarodzieja, który ponadto zajmował się ratowaniem zagrożonych wyginięciem magicznych stworzeń, pokochały rzesze fanów na całym świecie.
Na szczęście...
2017-04-18
2017-04-18
2017-04-18
2017-04-23
Z książkami jest jak ze wspomnieniami – niektóre są bardzo wyraziste i wpisane w naszą osobę, inne ulotne jak chwila, nad którą nie warto się rozwodzić. Tę „wyrazistość” zachowałam zarówno jeśli chodzi o Harry’ego Pottera, jak i Dary Anioła. Obie serie mają w sobie coś, do czego lubię wracać, co sprawia, że historie tyle razy odświeżane nadal są aktualne, a co dostrzegłam na samym początku obu lektur: nawet zwykły człowiek może stać się kimś niezwykłym – pod warunkiem, że ma obok siebie prawdziwych przyjaciół.
Simon Lewis w swoim życiu przeżył już chyba właściwie wszystko – i to w pełnym tego słowa znaczeniu – zrozumiał, że wampiry i demony nie są wytworem ludzkiej wyobraźni, umarł, zmartwychwstał jako krwiopijca, dzięki znakom Nefilim został Chodzącym za Dnia, przyzwał anioła, zszedł do piekła, a na końcu powrócił do swojej śmiertelnej postaci, jednak pozbawiony najważniejszych wspomnień. Zmęczony tym, że wszyscy wszystko o nim wiedzą, a on może poszczycić się tylko szczątkami czegoś, co kiedyś było jego wspomnieniami, postanawia przejść przez szkolenie Nocnego Łowcy i odzyskać to, co zostało mu odebrane. Jednak nim dostąpi zaszczytu Wstąpienia, musi przetrwać dwa lata w miejscu, które wieki temu utraciło swoją świetność. Czy Si będzie w stanie poradzić sobie bez parasola ochronnego, jaki roztoczyli nad nim jego przyjaciele?
Opowieści z Akademii Nocnych Łowców to historia opowiedziana z perspektywy Simona, ale nie znaczy to, że skupiająca się tylko i wyłącznie na nim. To właśnie w tej książce czytelnicy dowiadują się, jak właściwie wyglądało szkolenie tych, Nefilim, którzy zdecydowali się uczyć w Akademii, a nie Instytutach, jaki był ich stosunek do Przyziemnych, jak wyniszczające były stereotypy przekazywane z pokolenia na pokolenie i jak trudno z nimi walczyć.
Moim zdaniem uhonorowanie postaci Chodzącego za Dnia osobną książką było bardzo dobrym posunięciem ze strony autorki i mimo że bohater ten jest bardzo dobrze znany, to w dalszym ciągu potrafi zaskakiwać. Odbiorca ma okazję obserwować jego wewnętrzną walkę z przeszłością, której nie pamiętał, z oczekiwaniami, których nie udawało mu się spełnić (tak przynajmniej myślał) oraz z szukaniem jego własnego „ja”, i chociaż czasem Si był naprawdę irytujący w tym swoim przekonaniu o własnej beznadziejności, to i tak można mu wybaczyć dosłownie wszystko.
Oczywiście starzy bohaterowie również się pojawiają – bo czym byłyby Opowieści bez Clary, Jace’a, Isabelle, Aleca i Magnusa? Mimo że starsi i bardziej doświadczeni, cały czas ci sami – uparci (Clary, Isabelle), prowokacyjni (zdecydowanie Jace), uroczy w swojej prostocie i oddaniu (Alec) czy ekstrawaganccy, ale przez to nie mniej czarujący (Magnus).
Ciekawe również było dopowiedzenie historii kilku postaci, które pojawiwszy się w głównej opowieści, narobiły dość sporego zamieszania (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), m.in. Jema Carstairsa czy Tessy Gray – oboje można poznać dzięki trylogii Diabelskie maszyny, ale ci, którzy jej nie czytali, będą zadowoleni tymi wzmiankami.
Podobało mi się również to, że na początku każdego rozdziału umieszczono komiksowy rysunek przedstawiający główną scenkę opowiadania – dzięki takim wstawkom książki naprawdę nabierają swoistego charakteru.
Należy dodać jeszcze jedną rzecz, a mianowicie to, że książka nie jest przeznaczona dla wszystkich czytelników. Niestety ci, którzy nie czytali Darów Anioła, będą musieli szybko nadrobić zaległości, ponieważ jeśli tego nie zrobią, zgubią się nie tylko w natłoku postaci, ale również wydarzeń z przeszłości, które cały czas towarzyszą Simonowi.
Jedno jest pewne – do Opowieści z Akademii Nocnych Łowców będę wracać tak samo często jak do Darów Anioła – w końcu przyjaciół się nie porzuca, prawda?
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/04/opowiesci-akademii-nocnych-lowcow/
Z książkami jest jak ze wspomnieniami – niektóre są bardzo wyraziste i wpisane w naszą osobę, inne ulotne jak chwila, nad którą nie warto się rozwodzić. Tę „wyrazistość” zachowałam zarówno jeśli chodzi o Harry’ego Pottera, jak i Dary Anioła. Obie serie mają w sobie coś, do czego lubię wracać, co sprawia, że historie tyle razy odświeżane nadal są aktualne, a co dostrzegłam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-22
Umysł ludzki po dziś dzień stanowi tajemnicę, nad którą głową się najmądrzejsi (a przynajmniej tak o sobie mówią) tego świata. Nie, nie będziemy zagłębiać się w jego tajniki, ani zastanawiać się nad tym, dlaczego jedni potrafią bez problemu wykonywać najtrudniejsze działania matematyczne w pamięci, a drudzy mają kłopot zapamiętać numer swojego telefonu (fakt, to niesprawiedliwe), trzeba jednak przyznać, że zarówno jego potęga jak i siła w rękach zdolnego człowieka mogą okazać się narzędziem służącym dobrej sprawie lub zagładzie.
Paweł jest prawie normalnym młodym człowiekiem: studiuje, ma kochającą rodzinę oraz świetną dziewczynę. Jedyną jego przypadłością (bo w sumie tak to można nazwać i stąd wzięło się to „prawie”) jest to, że posiada pamięć absolutną, która w jego przypadku okazuje się być nie tylko błogosławieństwem. W skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności mężczyzna ulega wypadkowi i od tego momentu z jego głową zaczynają dziać się rzeczy, co najmniej dziwne (niespodziewane omdlenia, a w ich trakcie doświadczanie wizji nie należą do rzeczy uznawanych za normalne), przez co traci nie tylko ukochaną, ale również wiarę w samego siebie. Nie mniej postanawia rozwikłać zagadkę swojej tajemniczej dolegliwości, a to, co odkryje w trakcie swojego prywatnego dochodzenia bynajmniej nie napełni go optymizmem.
Królik w lunaparku to – moim zdaniem – bardzo udany debiut Michała Biardy. Ostatnimi czasy miałam do czynienia z naprawdę ciężkostrawnymi lekturami, więc i do tej podchodziłam z lekkim dystansem, ale jak się okazało zupełnie niesłusznie. Podobała mi się nie tylko przedstawiona historia, która okazała się dla mnie totalnym zaskoczeniem i w ogóle nie przyszło mi do głowy, że w ten sposób zostanie poprowadzona, ale także język, jakim została napisana – potoczny, którym posługuję się, na co dzień, bez zbędnych górnolotnych zwrotów oraz humor sytuacyjny – kiepski dzień po kilku stronach tej książki stawał się, co najmniej znośny.
Do gustu przypadło mi również to, że opowieść miała trzech narratorów: wspomnianego wyżej Pawła, pokrzywdzoną przez los nastolatkę Kaśkę oraz pana Zbyszka – taksówkarza, z bagażem doświadczeń. Mimo, że całkowicie od siebie różni, wywodzący się z zupełnie innych światów i mający odmienne sytuacje życiowe, zostają połączeni nierozerwalną nicią wydarzeń, która nieuchronnie prowadzą do zagłady. Do całej trójki zapałałam bardzo dużą sympatią – zapewne dlatego, że mimo przeciwności losu parli do przodu starając się przy tym nie poddawać rozpaczy, beznadziei czy zgubnym nałogom.
Jeśli chodzi o zakończenie, to dla mnie osobiście była to istna bomba z opóźnionym zapłonem. Uwielbiam powieści, które są prowadzone w taki sposób, że nigdy do końca nie wiadomo, jak potoczą się przedstawione wydarzenia. W przypadku Królika z lunaparku, co innego obstawiałam, a zupełnie, co innego okazało się rzeczywistością (brawo panie autorze za skuteczne wyprowadzenie mnie w pole!).
Żałuję jedynie, że nie doczekałam się skutecznego zakończenia wątku Kaśki. Co prawda zawsze można sobie „dośpiewać” własny koniec historii, ale jednak wolałabym mieć to napisane (dla mnie i tak wszystko zakończyło się happy endem – nic innego do siebie nie dopuszczam).
Nie ukrywam, że będę z niecierpliwością oczekiwać kolejnych powieści Michała Biardy – oby były jeszcze lepsze i dłuższe!
Link do mojej recenzji: http://przepisynawidelcu.blogspot.com/2017/08/krolik-w-lunaparku.html
Umysł ludzki po dziś dzień stanowi tajemnicę, nad którą głową się najmądrzejsi (a przynajmniej tak o sobie mówią) tego świata. Nie, nie będziemy zagłębiać się w jego tajniki, ani zastanawiać się nad tym, dlaczego jedni potrafią bez problemu wykonywać najtrudniejsze działania matematyczne w pamięci, a drudzy mają kłopot zapamiętać numer swojego telefonu (fakt, to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-05
Życie jest piękne – to prawda, ale jest również sztuką trudną, przytłaczającą, a czasem przysparza tak wielkich zgryzot, że człowiek zaczyna zastanawiać się nad jego sensem. Dlatego tak ważne jest, by czasem dać sobie na wstrzymanie i pozwolić na chwilowe wyłączenie. Niestety nie mamy możliwości wędrować po nieodkrytych, magicznych światach, ale odpoczynek od cywilizacji, dostrzeżenie tego, co nieuchwytne czy chociażby lektura ulubionej książki mogą zadziałać jak balsam na udręczone, ludzkie dusze.
Olga Pańkowska jest samotną, przytłoczoną przez nieustannie kopiące ją życie kobietą. Mimo, że przecieka jej ono przez palce, dziewczyna nie jest w stanie zrobić nic, by jakoś przegnać to złośliwe fatum ze swojego świata. O dziwo wszystko zmienia się, gdy ratując zmaltretowanego kociaka przyjmuje pomoc od tajemniczej Zofii, która wprowadzając Olgę do osobliwych i pełnych dziwów Zaświatów, zmienia jej postrzeganie rzeczywistości oraz sprawia, że krok po kroku porzuca swoje depresyjne „ja”. W trakcie tych niesamowitych podróży będzie ona musiała zmierzyć się nie tylko z własną przeszłością, ale również zawalczyć o przyszłość. Czy wyjdzie z tego zwycięsko?
Olga i osty jest książką, na której delikatnie się zawiodłam. Zachęcona okładkowym opisem stwierdziłam, że szykuje się niezła, troszkę baśniowa przygoda i na to właśnie liczyłam zaznając lekturę. Zamiast tego dostałam opowieść prowadzoną z perspektywy kilku osób, (co samo w sobie nie było aż takie złe), ale mocno rozchwiani emocjonalnie bohaterowie oraz chaotyczna fabuła sprawiły, że kilka razy chciałam odłożyć ją na półkę – powstrzymało mnie tylko to, że nie lubię niedokończonych spraw oraz to, że przypadła mi do gustu osoba Hannesa, i to ona była dla mnie największym zaskoczeniem, ponieważ gdzie się nie pojawił tam zawsze działo się coś dobrego, a tego mi bardzo brakowało.
Nie ukrywam, że sama koncepcja Zaświatu bardzo mi się spodobała, ale wydaje mi się, że nie została ona należycie wykorzystana. Wyobrażałam je sobie, jako równoległą rzeczywistość żyjącą swoim życiem, a nie senną krainę, której mieszkańcami były koszmary nawiedzające Olgę obleczone w ludzką skórę (chyba nie potrafię prościej tego wytłumaczyć).
Na zakończenie składają się trzy epilogi (pierwszy raz spotkałam się z takim czymś) obrazujące punkty widzenia Królowej Ostów, Olgi i Hannesa. Czytelnik może sobie wybrać, która perspektywa najbardziej mu pasuje i taką wziąć, jako koniec całej historii. Takie rozwiązanie chociaż niewątpliwie ciekawe, mnie specjalnie nie przekonało. Jestem tradycjonalistką i naprawdę trudno przekonać mi się do czegoś, co w jakikolwiek sposób odbiega od normy.
Chociaż książkę przeczytałam bardzo szybko, to zdecydowanie nie była to moja bajka, ale myślę, że będzie się ona podobać tym odbiorcom, którzy lubują się w wątkach psychologicznych (a takich tutaj nie brakuje).
Link do mojej recenzji: https://www.bookhunter.pl/recenzja/2083/olga-i-osty
Życie jest piękne – to prawda, ale jest również sztuką trudną, przytłaczającą, a czasem przysparza tak wielkich zgryzot, że człowiek zaczyna zastanawiać się nad jego sensem. Dlatego tak ważne jest, by czasem dać sobie na wstrzymanie i pozwolić na chwilowe wyłączenie. Niestety nie mamy możliwości wędrować po nieodkrytych, magicznych światach, ale odpoczynek od cywilizacji,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-30
Życie potrafi być prawdziwym rollercoasterem, na który składają się ludzkie wzloty i upadki, podniosłe decyzje oraz wybory, łączące niekiedy całe pokolenia. Niektórzy tak je kochają, że nie są w stanie wyobrazić sobie chwili, w której przyjdzie im się z nim pożegnać – co ani trochę nie jest dziwne. A gdyby tak zyskać możliwość uzyskania nieśmiertelności? Żyć bez strachu o niepewną przeszłość, w zdrowiu i pełnym szczęściu? Oczywiście nie ma nic za darmo – stawką takiego życia miałaby być dusza delikwenta, który na coś takiego by się zdecydował. Czy znaleźliby się chętni na podpisanie swoistego paktu z diabłem?
Góry Sowie zdecydowanie nie były miejscem przychylnym amatorom długodystansowych wędrówek, a schronisko na Wilczycy zamiast zapraszać - swoim ciepłem i górskim klimatem zmęczonych turystów zdecydowanie odstraszało i sprawiało, że miejsce to cieszące się złą sławą podupadało. Mimo wszystko Jan Połun decyduje się przyjąć stanowisko jego zarządcy i udaje w swoją ostatnią podróż do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Nie może wiedzieć, że jego losy splotą w makabryczny sposób się nie tylko z tym ponurym terenem i legendami Przygórza, ale również z wałbrzyskim, pogrążonym w żałobie policjantem – Dominikiem Lambergiem. I nawet, jeśli umysł nie był w stanie ogarnąć tego, co się działo, to gdy w grę wchodziła tajna nazistowska organizacja o złowieszczej nazwie Ahnenerbe – wszystko i to w pełnym tego słowa znaczeniu było możliwe.
Łukasz Henel uraczył swoich czytelników kolejną niezwykłą powieścią, w której elementy grozy, przygody, drugiej wojny światowej i rzeczywistości idealnie się ze sobą łączyły i sprawiły, że książkę czytało się z niezwykłą przyjemnością, i jak dla mnie z niemałą dawką adrenaliny.
Na uwagę zasługuje nie tylko miejsce, w którym dzieje się opowieść – złowrogie góry, opuszczony cmentarz i niebezpieczne schronisko - są idealnymi miejscami sprawiającymi, że serce zaczyna szybciej bić, a ciarki samoistnie przechodzą przez ciało (moim zdaniem idealny materiał na horror), ale także charakterni i świetnie przedstawieni bohaterowie – szczególną sympatią obdarzyłam zarówno Lamberga, jak i starszego górala Plichtę. I jeden, i drugi ryzykując własne życie postanowili odkryć tajemnicę Wilczycy i zapobiec złu, które zdało się rozprzestrzeniać na cały kraj – tacy superbohaterowie bez super mocy.
Zakończenie jest dosłownie powalające i szczerze mówiąc w życiu bym się czegoś takiego nie spodziewała, co jest niesamowitym plusem tej książki. Moim zdaniem czytelnik zaskoczony, to czytelnik zadowolony, a to z kolei świadczy o talencie autora.
Nie da się nie wspomnieć też o okładce, która moim zdaniem jest po prostu straszna (albo ja jestem zbyt delikatna na takie widoki) i przez to jak nic oddziałuję na wyobraźnie.
Demon jest pozycją szczególnie godną polecenia dla tych, którzy uwielbiają horrory, ale nie pogardzą też przemyślaną, przygodową fabułą.
Link do mojej recenzji: https://www.bookhunter.pl/recenzja/2069/demon
Życie potrafi być prawdziwym rollercoasterem, na który składają się ludzkie wzloty i upadki, podniosłe decyzje oraz wybory, łączące niekiedy całe pokolenia. Niektórzy tak je kochają, że nie są w stanie wyobrazić sobie chwili, w której przyjdzie im się z nim pożegnać – co ani trochę nie jest dziwne. A gdyby tak zyskać możliwość uzyskania nieśmiertelności? Żyć bez strachu o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-28
Istnieje słuszne przeświadczenie, że o pewnych rzeczach przy stole nie wypada rozmawiać, ponieważ są to kwestie zbyt drażliwe i wywołujące niepotrzebne spory. Zalicza się do nich przede wszystkim religię i politykę. Szczególnie ta ostatnia wzbudza w ludziach niezwykle silne i bardzo widoczne emocje. Ja sama, oglądając od czasu do czasu relacje z sejmu, mam wrażenie, że niektórzy politycy są po prostu opętani, i nie wiem, czy mam się z tego powodu śmiać, czy gorzko płakać.
Na dzień przed wyborami parlamentarnymi charyzmatyczny przewodniczący Obozu Odrodzenia Ojczyzny – Jeremi Pestis – jest pewny tego, że jego kontrowersyjna partia wygra i zacznie wprowadzać w kraju własne porządki. Jednak zwycięstwo w wyborach nie jest jego jedynym priorytetem. Drugim, nie mniej ważnym, jest zniszczenie ducha i wzięcie w posiadanie kobiety, która w przeszłości śmiała odrzucić zaloty mężczyzny. Czy Anna będzie w stanie ochronić siebie i swoją rodzinę przed maniakiem, który – zdaje się – podpisał pakt z samym diabłem?
Reemisja jest książką, która mogłaby się doskonale nadawać na scenariusz jakiejś zagranicznej produkcji, ponieważ czytelnicy mają okazję zapoznać się ze światem pełnym brutalnych, politycznych zagrywek, pogardy dla wszystkiego, co odstaje w jakikolwiek sposób od normy, oraz demonicznymi mocami uwięzionymi w tajemniczej księdze. Nie jest to pozycja ani lekka, ani łatwa, ani przyjemna (no, chyba że ktoś lubuje się w tego typu książkach).
Izabela Milik miała naprawdę bardzo dobry pomysł na uczynienie jednego z głównych bohaterów demonicznym politykiem, który nie cofnie się przed niczym, by tylko zdobyć to, czego tak bardzo pragnie: moc równą boskiej. Niestety, brakowało mi tutaj głębszego wejścia w jego spaczoną psychikę – wzmianka o nazistowskim dziadku mającym w posiadaniu księgę zła i zniszczenia troszkę mi nie wystarczyła. Zawiodłam się również na głównej bohaterce. Spodziewałam się silnej, przebojowej kobiety, której tajemniczą przeszłość z przyjemnością bym odkrywała, a dostałam rozchwianą emocjonalnie kobietę z bagażem doświadczeń. Skąd u takiej kobiety tak wielka moc? To również jest dla mnie zagadką.
Nie mogę nie wspomnieć również o Arturze, którego przemiana zrobiła na mnie największe wrażenie: z osiedlowego rozrabiaki i awanturnika stał się swego rodzaju sprzymierzeńcem dobra, a to faktycznie było zaskakujące. Myślę, że z detektywem w sutannie – księdzem Szymonem – stanowiliby nieziemski duet do zadań specjalnych bądź demonicznych, jak kto woli.
Mimo wszystko Reemisja może się podobać i szczególnie gorąco polecam ją tym odbiorcom, którzy nie znudzili się jeszcze politycznymi przepychankami i lubią się odrobinę pobać.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/08/reemisja/
Istnieje słuszne przeświadczenie, że o pewnych rzeczach przy stole nie wypada rozmawiać, ponieważ są to kwestie zbyt drażliwe i wywołujące niepotrzebne spory. Zalicza się do nich przede wszystkim religię i politykę. Szczególnie ta ostatnia wzbudza w ludziach niezwykle silne i bardzo widoczne emocje. Ja sama, oglądając od czasu do czasu relacje z sejmu, mam wrażenie, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-23
Życie ludzkie jest nie tylko pełne emocji – tych pozytywnych, jak i negatywnych, ale również pełne sprzeczności, a niekiedy także wyrzeczeń. Rzeczywistość potrafi sprawić, że człowiek skupiając się na jednym, pozornie istotnym elemencie zupełnie zapomina o innych, które tak naprawdę nadają sens całemu istnieniu. Podporządkowując się wyścigowi szczurów – pędowi za tym, co tak naprawdę jest górnolotne i mało ważne, ludzie stają się pustymi skorupami zajmującymi się egzystowaniem. Czy na tym ma polegać ten cud, jakim jest życie?
Karol jest mistrzem alchemii, dla którego najważniejsza na świecie jest jego praca. To jej poświęca każdą chwilę, to ona jest jego przyjaciółką i partnerką. Niespodziewana, zimowa pobudka władcy południa i zadanie, które wyznaczył on swojemu uczonemu sprawiają, że uporządkowane i monotonne życie alchemika zmienia się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Czy mężczyzna wypełni zadanie powierzone mu przez króla i powróci wraz z wiosną do swojego domu? A może jego wyprawa będzie kolejną walką z wiatrakami?
Alchemik z Gwiazdy to kolejny udany debiut, który miałam okazję przeczytać ostatnimi czasy. Jest opowieścią nie tylko o tym, co nieuchronne, ale również o tym, jak łatwo zapomnieć o tym, co naprawdę znaczy słowo „żyć”.
Podobało mi się odkrywanie krok po kroku tego, co tak naprawdę w grało w duszy głównego bohatera. Jego zagubienie i strach przed tym, co nieznane, a także późniejsza stopniowa przemiana – chęć zaryzykowania i postawienia wszystko na jedną kartę sprawiły, że naprawdę z przyjemnością poznawałam osobowość Karola i właśnie za nią go polubiłam. Nie mogę nie wspomnieć o Incognito i Sophie – on nauczył alchemika myślenia i analizowania, natomiast dziewczynka otworzyła przed nim serce stając się jego małą nauczycielką.
Może kwestia związana z kamieniem filozoficznym nie była zbyt oryginalna (mnie samej skojarzyła się z Harrym Potterem) to samą historię opowiedziano w sposób niezwykle ciekawy, a przede wszystkim bardzo pouczający. Nie przeszkadzało mi również nawiązanie do średniowiecznego motywu śmierci, jako władczyni absolutnej, a raczej władcy absolutnego nad człowiekiem i przemijalności wszystkiego, co ważne na ziemi. Myślę, że oba czynniki doskonale się uzupełniły i zazębiły tworząc idealną, literacką całość.
Mogłabym się przyczepić do jednego wątku, który dla mnie tak jakby został niedokończony, a mianowicie czy Karol zdecyduje się zawalczyć o miłość Aleksandry? Oczywiście można sobie dośpiewać zakończenie, nie mniej wolałabym mieć je na piśmie (wiem, wymagająca ze mnie bestia).
Co prawda nie mam pojęcia czy Sonia Wiśniewska szykuje kolejne tomy o przygodach alchemika (a jeśli nie jego samego, to może jego Anioła Stróża?) jednak świat, który udało jej się stworzyć ma naprawdę olbrzymi potencjał i warto by go było wykorzystać.
Link do mojej recenzji: http://przepisynawidelcu.blogspot.com/2017/07/alchemik-z-gwiazdy.html
Życie ludzkie jest nie tylko pełne emocji – tych pozytywnych, jak i negatywnych, ale również pełne sprzeczności, a niekiedy także wyrzeczeń. Rzeczywistość potrafi sprawić, że człowiek skupiając się na jednym, pozornie istotnym elemencie zupełnie zapomina o innych, które tak naprawdę nadają sens całemu istnieniu. Podporządkowując się wyścigowi szczurów – pędowi za tym, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-16
Każdy z nas zna biblijną wersję stworzenia świata i tego, co działo się znacznie później – pojawienie się Adama i Ewy, kuszenie kobiety przez szatana, zerwanie zakazanego owocu, a w efekcie wygnanie z Edenu będące najdotkliwszą karą, jaką człowiek mógł dostać. Te opowieści są nierozerwalną częścią chrześcijańskiej wiary. A gdyby spojrzeć na to wszystko głębiej? Przecież te wydarzenia też musiały być częścią boskiego planu, bo gdyby było inaczej to nie miałyby one miejsca.
Chaos nigdy nie przestał marzyć o tym, że pewnego dnia zmiecie z piedestału Najwyższego i sam zajmie jego miejsce, stając się nowym władcą świata. Wydarzenia w Raju stanowiły punkt zapalny do tego, co miało nadejść później – kolejnej wielkiej wojny mającej na celu unicestwienie tego, co dobre i szlachetne. Jednak najgorsza była świadomość tego, że zło zaczyna atakować zastępy anielskie najmilsze Bogu, a na jątrzącą się od środka zarazę nie ma sposobu. Czy Michał, Rafał i Gabriel będą w stanie pokonać rozprzestrzeniającą się chorobę? Czy sami nie staną się ofiarami tej cząstki, która tkwi w każdym z nas – cząstki zła?
Artur Danilczuk w swoim debiucie zabiera czytelników w swoistą kosmiczną podróż (autentycznie w pewnej chwili poczułam się, jakbym znalazła się między Gwiezdnymi Wojnami a Star Trekiem), podczas której wzajemne oddziaływanie na siebie dobra i zła jest aż nadto namacalne. W Kronikach Wiecznego Królestwa niczego nie można być tak do końca pewnym – ci dobrzy mogą zdradzić i stanąć po ciemnej stronie mocy, a ci źli doznać chwilowego objawienia – dlatego przedstawiona historia wciąga od pierwszych stron i pozostawia niedosyt na końcu.
Okazuje się, że ani Archaniołowie, ani Cherubini, ani tym bardziej Trony wcale nie są tacy bogobojni, jak się wydaje. Jak zwykli śmiertelnicy odczuwają strach, złość i nienawiść (niektórzy są nawet „ludziofobami”) i chociaż odczucia te wiodą w prostej linii ku Chaosowi, to czynią te istoty bardziej ludzkimi.
Przedstawienie samego „zła” również jest dość niekonwencjonalne. Podobała mi się jego złożoność i jego zobrazowanie – ja sama miałam przed oczami sklonowane, skrzydlate zombie. Nie mam pojęcia, czy taką wizję miał sam autor, ale właśnie ta najbardziej mi odpowiadała.
Zastanawiająca – przynajmniej dla mnie – jest rola Gabriela (jeszcze nie archanioła) w całej tej pasjonującej opowieści. Chcą go mieć i jedni, i drudzy, a biedny Gabryś nie ma pojęcia, dlaczego tak się dzieje (i nie tylko on). Oczywiście po raz kolejny przychodzi mi tu do głowy porównanie rodem z Gwiezdnych Wojen – może on tak samo jak Luke będzie ostatnią nadzieją na zwycięstwo dobra w tej nierównej walce?
Nie mam pojęcia (przyznaję bez bicia), czy autor planuje wydanie kolejnych tomów Kronik Wiecznego Królestwa, ale jeśli tak, to jestem pierwsza w kolejce do lektury. Naprawdę warto dać szansę tej książce.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/07/kroniki-wiecznego-krolestwa/
Każdy z nas zna biblijną wersję stworzenia świata i tego, co działo się znacznie później – pojawienie się Adama i Ewy, kuszenie kobiety przez szatana, zerwanie zakazanego owocu, a w efekcie wygnanie z Edenu będące najdotkliwszą karą, jaką człowiek mógł dostać. Te opowieści są nierozerwalną częścią chrześcijańskiej wiary. A gdyby spojrzeć na to wszystko głębiej? Przecież te...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-09
Wielu sądzi, że zemsta może być najwłaściwszą karą za wyrządzone krzywdy i tylko jej dokonanie jest w stanie uwolnić skrzywdzonego człowieka od demonów przeszłości. Należy również pamiętać, że zemsta nigdy nie jest prostą drogą. To las. A w lesie łatwo zabłądzić, zgubić drogę, zapomnieć, którędy się weszło [Kill Bill], co mniej więcej oznacza, żeby w trakcie jej dokonywania nie zapomnieć samego siebie i nie stać się potworem takim jak inni.
Gdy dyrektor szanownej prywatnej szkoły dla chłopców popełnia samobójstwo wydaje się, że jest to jeden z tych przypadków, o których ludzie szybko zapomną, a jedynymi komentarzami opisującymi tę śmierć będą słowa w stylu „takie rzeczy się zdarzają”. Niestety śmierć Jeffa Stone’a zaczyna pociągać za sobą inne, których ni jak nie można z sobą powiązać, a modus operandi, którym posługuje się sprawca jest tak bestialski, że nie można go pomylić z nikim innym. Czy dwójka detektywów po przejściach – Imogen Grey i Adrian Miles będą w stanie złapać mordercę, nim ten wyrządzi jeszcze więcej krzywd? A może to, co się dzieje jest następstwem czegoś o wiele większego? Czegoś, czego nawet nie sposób objąć rozumem…
Belfer jak na debiutancką powieść jest książką dobrą, chociaż nie porwała mnie na tyle, że miałam kłopoty z zaśnięciem (może jest to spowodowane tym, że przed nim czytałam książkę, której makabryzm był aż absurdalny, więc przy tym thrillerze odpoczęłam). Oczywiście nie przeczę, że Katerina Diamond miała bardzo dobry pomysł na historię i ani trochę nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę.
Bardzo mi się podobało, że opowieść przedstawiona była z punktu widzenia kilku osób – przede wszystkim tych, na których dokonywane były egzekucje, detektywa Milesa i Abbey (zaczynam się coraz bardziej przekonywać do takiego prowadzenia akcji), dzięki czemu czytelnik może przeżyć to, co przeżywali zarówno Ci, których spotykała śmieć, jak i osoby postronne, które w jakiś sposób (prędzej czy później) stawały się graczami tej drastycznej rozgrywki.
Na uwagę zasługuje również Abbey (która wcale nie była taką niewinną, szarą myszką, jaką z początku się wydawała), ale także Imogen i Adrian – ta dwójka z pewnością nie zasługiwała na tytuł „najlepszy glina”, będąc dzięki temu bardziej naturalnymi i ludzkimi (na pewno nie byli do superbohaterowie, którzy po dostaniu w twarz tylko się uśmiechali i oddawali dwa razy mocniej). Niesamowicie złożoną osobą był także owy seryjny morderca, który dokonywał tak przerażających czynów, ale wnikając z każdą kolejną kartką w jego psychikę, człowiek zaczyna mu współczuć, a nie nim gardzić.
Dzięki skomplikowanym charakterom bohaterów, czytanie oraz poznawanie ich było prawdziwą przyjemnością, a nie męką.
Niestety dla mnie (a wierzcie mi nie jestem Sherlockiem) od razu byłam w stanie obstawić osobę, która okazała się zabójcą (trafiłam bezbłędnie), co może nie odebrało mi radości czytania, ale sprawiło, że mniej niecierpliwie wyczekiwałam końca.
Naprawdę z dużą przyjemnością się po drugi tom cyklu, by ponownie wejść do mrocznego świata stworzonego przez Katerinę Diamond.
Link do mojej recenzji: https://www.bookhunter.pl/recenzja/1986/belfer
Wielu sądzi, że zemsta może być najwłaściwszą karą za wyrządzone krzywdy i tylko jej dokonanie jest w stanie uwolnić skrzywdzonego człowieka od demonów przeszłości. Należy również pamiętać, że zemsta nigdy nie jest prostą drogą. To las. A w lesie łatwo zabłądzić, zgubić drogę, zapomnieć, którędy się weszło [Kill Bill], co mniej więcej oznacza, żeby w trakcie jej dokonywania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-04
Tydzień temu (po kilku miesiącach odwlekania) w końcu usiadłam przed telewizorem i włączyłam Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Do filmu podchodziłam z niesłuszną (jak się okazało) rezerwą, bo jako wierna potterhead nie mogłam wyobrazić sobie filmowej historii bez Rona, Harry’ego i Hermiony. Oczywiście przedstawioną historię wchłonęłam jak gąbka, ciesząc oczy nie tylko pięknymi sceneriami Nowego Jorku z lat XX, ale również imponującą grą aktorską zarówno Eddiego Redmayne’a w roli Newta Scamandera, jak i Dana Foglera czy Katherine Waterstone. W oczekiwaniu na drugą część filmu z przyjemnością sięgnęłam po przepięknie wydany oryginalny scenariusz do Fantastycznych zwierząt napisany przez samą J.K. Rowling.
Cała historia zaczyna się w chwili, gdy Newton Scamander przybywa do Nowego Jorku, mając przy sobie jedną, podniszczoną walizkę, która dla potencjalnego złodzieja na pewno nie byłaby żadnym łupem. Mimo jej opłakanego stanu dla samego Scamandera przedmiot ten był cenniejszy niż wszystko, co do tej pory stanowiło o jego majątku, ponieważ jej wnętrze jest schronieniem dla zagrożonych wyginięciem magicznych stworzeń, które czarodziej wyłapywał podczas swoich licznych podróży. Pech chce, że z jej środka wydostaje się żądny złota niuchacz, a to z kolei staje się przyczyną pomyłki, której ofiarą pada magizoolog, a oprócz niego niemag – Jacob Kowalsky. Od tej chwili zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem, od którego zależy nie tylko życie zwierząt zamkniętych w walizce Newta, ale także mieszkańców Nowego Jorku.
Oryginalny scenariusz do Fantastycznych zwierząt to podzielona na akty historia, którą czytelnik mógł poznać podczas prawie trzygodzinnego seansu filmowego. Dzięki temu, że został on wydany kilka miesięcy po premierze filmu, zapaleni fani po raz kolejny mogli stać się świadkami rozgrywanych wydarzeń i to bez potrzeby włączania filmu – chociaż moim zdaniem czytanie scenariusza z równoczesnych oglądaniem tego na ekranie jest niezłą frajdą.
Osoby, które w książce szukają czegoś, czego być może nie dostrzegli podczas seansu, mogą poczuć się delikatnie zawiedzione, ponieważ 296 stron scenariusza to dosłowne spisanie fabuły filmowej z podziałem na role. Na pozostałe oprócz standardowych podziękowań składają się mały słownik terminów filmowych, a także wyszczególnienie nie tylko najważniejszych członków obsady, ale również ekipy, która w pocie czoła pracowała nad tym, by widzowie na całym świecie mogli po raz kolejny podziwiać magiczny, czarodziejski świat.
Nie mogę nie wspomnieć także o przepięknej oprawie graficznej książki niesamowicie ubogacającej jej wnętrze, za którą odpowiada pracownia grafiki MinaLima. Sprawia ona, że lektura staje się prawdziwą przyjemnością.
Pozostaje mi tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać na dalsze pozycje z magicznego świata J.K. Rowling, bo nie sądzę, żeby autorka zaprzestała pisania czegoś, co po pierwsze wpisało się w światowy książkowy kanon mający miliony fanów na całym świecie, a po drugie przynosi jej dochód, o którym nasi rodzimi pisarze mogą tylko pomarzyć – co jest smutne, ale niestety prawdziwe.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/07/fantastyczne-zwierzeta-i-jak-je-znalezc-oryginalny-scenariusz/
Tydzień temu (po kilku miesiącach odwlekania) w końcu usiadłam przed telewizorem i włączyłam Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Do filmu podchodziłam z niesłuszną (jak się okazało) rezerwą, bo jako wierna potterhead nie mogłam wyobrazić sobie filmowej historii bez Rona, Harry’ego i Hermiony. Oczywiście przedstawioną historię wchłonęłam jak gąbka, ciesząc oczy nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-04
Chyba nikt nie lubi, gdy się go do czegoś zmusza albo co gorsza – wzywa do zrobienia czegoś, na co w danej chwili może nie mieć najmniejszej ochoty. W ogóle „wezwanie” może kojarzyć się z czymś nieuchronnym, z czymś, od czego nijak nie można uciec i co rodzi w człowieku pytania: „dlaczego ja?”, „dlaczego właśnie teraz?” i bunt. Na szczęście ludzka natura ma skłonność do analizy i oddzielania rzeczy ważnych od tych mniej ważnych i dzięki temu niektóre z owych wezwań można z czystym sumieniem ignorować. A co w przypadku, gdyby takie wyzwanie zostało na nas wymuszone, i to do tego stopnia, że zależałoby od tego nasze być albo nie być?. Aż trudno to sobie wyobrazić prawda? Dzięki The call możecie.
Dzieciństwo powinno być czasem beztroskim i pozbawionym jakichkolwiek problemów. Niestety, dla Nessy skończyło się ono w chwili, gdy poznała prawdę dotyczącą traktatu kapitulacyjnego, zgodnie z którym lud Sidhe pokonany przez ludzi został zmuszony do zamieszkania Szaroziemi. Trwające trzy minuty wezwania będące zemstą za tamtejszą klęskę dziesiątkują młodzież i sprawiają, że niczego nie można być tak pewnym jak tego, że potworny starożytny lud czerpie uciechę z torturowania i zabijania młodych Irlandczyków. Czy Nessa przetrwa swoje trzy minuty mimo własnych dość znacznych ograniczeń?
The call jest książką, której mroczny klimat przyciągnął mnie od pierwszych stron (chociaż nie ukrywam, że z taką wyszukaną brutalnością miałam do czynienia po raz pierwszy). Prowadzona w narracji trzecioosobowej historia zabiera czytelnika w świat pełen irlandzkich wierzeń, niebezpiecznych istot, bólu i strachu. Powieść zawiera opisy tak drastyczne i makabryczne, że czasami budziły one we mnie niesmak, ale także sprawiały, że z jeszcze większym zapałem oddawałam się lekturze.
Cieszy to, że fabuła nie jest skupiona wyłącznie na przeżyciach głównej bohaterki, ale również na osobach, które w danym momencie zostały „wezwane”. Dzięki temu odbiorca jest w stanie spojrzeć szerzej na to, co działo się z młodzieżą podczas pobytu w krainie Sidhe, i dać się porwać emocjom towarzyszącym im w trakcie tych trzech minut.
Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o Nessie, która od razu przypadła mi do gustu. Nie jest jedną z tych szablonowych postaci, o których łatwo zapomnieć, wręcz przeciwnie – mimo swojej niepełnosprawności nie pozwala na to, by ktokolwiek się nad nią litował. Wymaga od siebie więcej, niż wymagają od niej inni, a co najważniejsze – chęć życia jest w niej tak silna, że mogłaby nią obdarować jeszcze kilkadziesiąt innych osób.
Co prawda nie rozumiem przyrównywania The call do Igrzysk śmierci czy Więźnia Labiryntu (chyba jedyną zgodnością jest to, że we wszystkich tych książkach występują światy dystopijne), niemniej warto poznać tę powieść i pamiętać o tym, że jest ona przeznaczona dla dużo starszej młodzieży (osobiście czytałam ją w dzień, bo gdybym robiła to w nocy, to na pewno miałabym problemy ze spaniem).
Niezwykle ciekawy jest też projekt okładki. Na jednym ze skrzydełek znajduje się czaszka, którą widać w kole na przodzie książki, co świetnie się prezentuje.
Mam nadzieję, że nie przyjdzie mi zbyt długo czekać na drugą część Wezwania.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/07/the-call/
Chyba nikt nie lubi, gdy się go do czegoś zmusza albo co gorsza – wzywa do zrobienia czegoś, na co w danej chwili może nie mieć najmniejszej ochoty. W ogóle „wezwanie” może kojarzyć się z czymś nieuchronnym, z czymś, od czego nijak nie można uciec i co rodzi w człowieku pytania: „dlaczego ja?”, „dlaczego właśnie teraz?” i bunt. Na szczęście ludzka natura ma skłonność do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-04
Wyobraźcie sobie, że budzicie się w tajemniczym, złowrogim miejscu – nic nie pamiętacie, nie macie najmniejszego pojęcia, jakim cudem znaleźliście się tam, gdzie jesteście i do czego to wszystko ma prowadzić. Zaczyna się prawdziwa gra psychologiczna oraz wojna nerwów. Od teraz stale towarzyszyć wam będzie strach i pytania, na które nikt nie udzieli wam odpowiedzi. Przerażająca perspektywa prawda? Taką właśnie podróż serwuje wam Dominika Rosik ze swoim debiutem Projekt królowa. Zdecydujecie się na podjęcie wyzwania?
W takim właśnie miejscu budzi się nie tylko Emily, ale także Olaf, Britta, Katia, George, Alex, Jian i Matt. Różni ich praktycznie wszystko, a łączy jedna rzecz: nikt nie pamięta, co działo się poprzedniego dnia (ale czy możliwa jest zbiorowa amnezja?). Niestety to dopiero początek zdarzeń, które nie dość, że będzie trudno wytłumaczyć, to jeszcze ich następstwa okażą się fatalne w swoich skutkach. Czy możliwe jest by szachy z klasycznej gry planszowej stały się śmiertelną rozgrywką na śmierć i życie, której uczestnikami, a zarazem pionkami staną się uczestnicy eksperymentu?
Projekt królowa, jak na debiut jest naprawdę dobrze skonstruowaną i przemyślaną książką. I nie chodzi tu tylko o samą historię, która od pierwszych stron nie tylko intryguje, ale również sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, gdzie znajdują się granice przyzwoitości, ale także o jej aspekt psychologiczny. Autorka doskonale przedstawia złożoność ludzkiej natury i człowiecze instynkty, które budzą się tylko wtedy, gdy chodzi o przetrwanie.
Mimo, że opowieść prowadzona jest z punktu widzenia trzech osób: Alexa, Matta i Emily, to całość wcale nie jest podporządkowana tylko tym postaciom. Czytelnicy są w stanie poznać całą resztę „wesołej gromadki” i wyrobić sobie na ich temat słuszne opinie.
Podobało mi się również to, że na początku każdego rozdziału umieszczono cytat, który (w moim odczuciu) opisywał to, z czym przyjdzie zmierzyć się odbiorcy w danym miejscu. Naprawdę można trafić na perełki, więc jeśli ktoś jest entuzjastą spisywania mądrych myśli, to na pewno znajdzie w tej książce coś dla siebie.
Na pochwałę zasługuje również to, że każda rozgrywa szachowa, była przedstawiona w formie graficznej, co doskonale oddawało ducha całej powieści (chociaż dla mnie jako całkowitego laika jeśli chodzi o szachy było to niemałe utrudnienie, bo nie wiedziałam na co tak na dobrą sprawę mam patrzeć i na czym się skupić).
Nie ukrywam, że powieść nie należy do tych łatwych – niektóre rzeczy można by śmiało przyrównać do ludzkiej psychiki, która jest czymś trudnym do zrozumienia i nawet najświetniejsze umysły nie są w stanie w zupełności jej przeniknąć. Fakt ten tylko potwierdza niezwykły talent Dominiki Rosik. Jeśli miałabym komuś polecać tę pozycję (a oczywiście robię to z pełną odpowiedzialnością) to zdecydowanie starszej grupie odbiorców.
Zakończenie jest powalające i to dosłownie. W życiu bym się nie spodziewała takiego spektakularnego finału i nie żałuję ani chwili spędzonej w towarzystwie Projektu królowa.
Już nie mogę doczekać się drugiego tomu i chociaż nie należę do osób cierpliwych, to dla takich książek naprawdę warto troszkę pocierpieć.
Link do mojej recenzji: http://przepisynawidelcu.blogspot.com/2017/07/projekt-krolowa.html
Wyobraźcie sobie, że budzicie się w tajemniczym, złowrogim miejscu – nic nie pamiętacie, nie macie najmniejszego pojęcia, jakim cudem znaleźliście się tam, gdzie jesteście i do czego to wszystko ma prowadzić. Zaczyna się prawdziwa gra psychologiczna oraz wojna nerwów. Od teraz stale towarzyszyć wam będzie strach i pytania, na które nikt nie udzieli wam odpowiedzi....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by wejść do świata tak dobrego i przejmującego na wskroś, że najchętniej wcale by się go nie opuszczało; do miejsca, w którym skrzaty, nimfy wodne i olbrzymy żyją w przyjaźni nie tylko ze sobą, ale również i z ludźmi otaczającymi ich niesamowitą troską i przywiązaniem, czy w końcu do krainy, która mroczna wydaje się tylko na początku, a zamieszkujące ją zło wcale nie jest takie złe – chociaż na pierwszy rzut odnosi się zupełnie inne wrażenie.
Dawno, dawno temu, w niegdyś pięknej Dolinie Stokrotek mieszkała babcia Jaśminna, jej wnuczka Amelka i ich czworonożna przyjaciółka Tula. Niestety były one jedynymi mieszkankami tego tętniącego onegdaj życiem miejsca, otoczonego obecnie ze wszystkich stron nieprzeniknioną mgłą. Początkiem końca tej niezwykłej krainy okazało się niesłuszne oskarżenie olbrzymów o wyrządzenie szkód mieszkańcom doliny, a co za tym idzie zerwanie wszelkich kontaktów z tymi wielkimi przyjaciółmi. Następstwem tych okrutnych pomówień było nie tylko tajemnicze zniknięcie wszystkich sąsiadów, ale także pojawienie się przytłaczającej szarości. Jak to możliwe? Otóż gdy w grę wchodzi czarna magia, wszystko jest dopuszczalne. Czy tajemnicza przepowiednia mówiąca o tym, że mała dziewczynka będzie w stanie pokonać zło czające się na każdym kroku, w końcu się spełni? Czy wielkie serce Amelki będzie w stanie przełamać ciągnącą się od lat klątwę?
Kroniki skrzatów to idealna lektura dla milusińskich, ale tych troszkę starszych (trudno mi powiedzieć, nie będąc mamą, czy maluch będzie w stanie skupić się na jednolitej historii, nawet jeśli jest napisana w sposób jak najbardziej przystępny) dziewcząt, jak i chłopców, ponieważ opowieść w niej zawarta prowadzona jest z perspektywy Amelki, olbrzyma Teodora, a w dalszej części Ślizgutka Gucia. Dzięki temu młodzi czytelnicy mają okazję poznać nie tylko poszczególnych bohaterów książki (ich bliskich i przyjaciół także), ale również zapałać do nich sympatią. Co więcej, wiadomo nie od dziś, że dobrocią, wrażliwością, troskliwością i wytrwałością – jakimi charakteryzują się główne postacie – można zdziałać o wiele więcej niż okazywaniem złości, niezadowolenia czy frustracji (jest to pouczające nawet dla dorosłych).
Bardzo podobało mi się także nawiązanie do opieki nad zwierzętami – każdy z bohaterów miał swojego pupila, który wymagał tak samo dużo opieki, zainteresowania i miłości, co mały człowiek. Książka uczy, że mieć zwierzę, to nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim obowiązek. Przygotowuje i uczy do roli właściciela, a to jest bardzo ważne – tym bardziej teraz, gdy czworonożni podopieczni często traktowani się w sposób przedmiotowy.
Nie mogę również pominąć postaci Marbelli, która – według mnie – była najbarwniejszą osobą w całej powieści. Jej złożoność, wewnętrzna walka i złość poprzetykana odruchami dobra sprawiły, że poświęciłam dużo więcej uwagi jej niż całej wyidealizowanej reszcie.
Na uwagę zasługuje także wydanie baśni – okładka ze skrzydełkami (uwielbiam takie) i znajdujące się wewnątrz rysunki wykonane przez samą autorkę, a także jej styl pisania, jak najbardziej przystępny i niezwykle obrazowy, przyczyniają się do tego, że czytający bez najmniejszych trudności może wyobrazić sobie przeżywane przez bohaterów przygody, a króciutkie rozdziały sprawiają, że bez problemów można odłożyć czytanie na wieczór następny – bo Kroniki Skrzatów są doskonałą lekturą do poduszki.
Link do mojej recenzji: http://redakcja-essentia.pl/2017/04/kroniki-skrzatow-marbella-atabe/
Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by wejść do świata tak dobrego i przejmującego na wskroś, że najchętniej wcale by się go nie opuszczało; do miejsca, w którym skrzaty, nimfy wodne i olbrzymy żyją w przyjaźni nie tylko ze sobą, ale również i z ludźmi otaczającymi ich niesamowitą troską i przywiązaniem, czy w końcu do krainy, która mroczna wydaje się tylko na początku, a...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to