-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-05-25
2016-02-20
2015-12-28
2015-02-19
2015-09-20
2015-05-02
"- Jeszcze raz od początku - powiedział Krajewski z uporem. - Wszystkie przecieki. Zastanówmy się, kto miał motyw i sposobność.
- Forsa nie była motywem. Nic na to nie wskazuje.
- W takim razie to musi być jakaś brudna gra o władzę." (s.397)
"House of Cards" jest pierwszą książką o polityce, z jaką kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Przyznam szczerze, że ten tytuł stanął na mojej drodze w postaci serialu (tego z Kevinem Spaceym), ale jak tylko dostałam powieść do łapek, natychmiast porzuciłam Netflixowy fenomen i zabrałam się za czytanie.
Początki tej książki są ciężkie, mogę zaryzykować stwierdzenie: ciężkostrawne. Postanowiłam jednak, że nie będę jej od razu spisywać na straty i poczekam... choćby dla samego Francisa. Pomyślałam sobe: nie, nie będę popełniać błędu Henry'ego Collingridge'a - nie skreślę Urquharta, dam mu rozwinąć skrzydła! Później okazało się, że bardzo dobrze zrobiłam... bo powoli rozwijająca się fabuła z czasem nabrała tempa i akcji; trudny, polityczny język zaczął być dla mnie drugim życiem; a wszystkiego dopełniła aura tajemniczości i brutalności, tak starannie rozsiewana przez cudownych bohaterów.
U Michaela Dobbsa nie ma dwóch takich samych postaci. Każda jest odpowiednio zarysowana - intrygi mieszają się tutaj z kłamstwami, pozory są okrutnie mylące, łagodność przeistacza się w okrucieństwo.
"Co mówi polityk świętemu Piotrowi, kiedy wreszcie się spotkają? [...] Ja mam własny plan. Zamierzam spojrzeć staremu draniowi prosto w oczy i powiedzieć mu, że już tu nie pracuje" (s.350)
Każdy bohater prowadzi swoją własną "bezwzględną grę o władzę" - niezależnie od tego, czy jest dziennikarzem, politykiem, czy... rzecznikiem dyscypliny. Najbardziej bezwzględny, sprytny i zakłamany z nich wszystkich jest oczywiście Francis Urquhart! FU to całkowite mistrzostwo. Jest inteligentny i umie to wykorzystać do swoich planów; nie ma zamiaru poddać się w dążeniu do spełnienia swoich pragnień... jest perfidny, gra nieczysto, idealnie maskuje swoje uczucia, potrafi być złośliwy, potrafi być mistrzem kłamstw. Niech nikogo nie zwiedzie jego skromność i potulność! Myślisz, że masz go w garści? Błąd! To Francis chce, żebyś tak myślał. To on jest panem sytuacji. To on wygrywa. A kieruje się tylko jedną zasadą: do celu po trupach!
Osobiście też zapałałam sympatią do Rogera O'Neilla (całkowicie przeciwnie do jego analogicznej postaci w serialu). Jest to narkoman, który wzbudza we mnie sprzeczne emocje. Czytając o nim, równocześnie czułam litość, wzburzenie, jak i rozbawienie. Jest w nim jednak coś specyficznego, co po prostu... kupuje czytelnika (a to chyba tylko dowodzi jego umiejętności sprzedaży). Jednak nie tyle co jego postać mi się podoba, a prędzej jego relacja z Penny - urocza i wzruszająca zarazem.
Michael Dobbs sam przez wiele lat pławił się w tym politycznym stawiku - i to na całkiem wysokiej pozycji. Wszystko, co on opisuje, jest przekazywane w jak najbardziej profesjonalny sposób. I gdyby nie jego styl pisania, często okraszony dozą humoru, ta powieść byłaby tylko przerażająca... (W końcu czytelnik ma świadomość tego, że wszystkie wydarzenia mogą (lub mogłyby) dziać się naprawdę.) A tak to jest wzbogacona pewnego rodzaju dowcipem, który niekiedy nadaje jej pozytywnej absurdalności i wzbudza niedowierzanie. Niczym rasowy kryminał. Tylko trochę straszniejszy, bo bardziej rzeczywisty.
Porównując "House of Cards" to serialu... ciężko jest stwierdzić, co jest lepsze, bo oba utwory są na pewno inne i znacznie różnią się od siebie. Książka ukazuje takie wątki, które obraz przemilcza, i na pewno poświęca więcej czasu na ukazanie niektórych relacji między bohaterami. Serial natomiast jest dodatkowo upychany różnymi epizodami, które jak na ekranie wypadają interesująco, tak w powieści byłyby zdecydowanie zbędne.
Na sam koniec chcę jeszcze napisać, że początkowo chciałam ocenić tę powieść na 9/10 - to przez ten wyjątkowo marny początek. Kiedy jednak doczytałam do końca, nastąpiło parę zwrotów akcji, a ja w końcu zamknęłam książkę i nie mogłam zrobić nic innego, jak zawołać "Kocham cię, Michael Dobbs!!!"...
Ta jedna dodatkowa gwiazdka jakoś tak sama z siebie wyszła.
Jednak nie mogę tego w żaden sposób skomentować.
"- Jeszcze raz od początku - powiedział Krajewski z uporem. - Wszystkie przecieki. Zastanówmy się, kto miał motyw i sposobność.
- Forsa nie była motywem. Nic na to nie wskazuje.
- W takim razie to musi być jakaś brudna gra o władzę." (s.397)
"House of Cards" jest pierwszą książką o polityce, z jaką kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Przyznam szczerze, że ten tytuł...
2015-02-03
NA WSTĘPIE...
Długo zwlekałam z napisaniem jakiejś recenzji, ale prawdę mówiąc nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. "Gra Endera" pozostawiła we mnie coś, co trudno jest nazwać - to nie jest typ literatury, który na długo nie opuści twoich myśli. Ja po prostu czuję tę książkę - gdzieś w sobie, wręcz domagającą się wystawienia opinii. Czuję coś na kształt niepokoju i dezorientacji. Czuję... no właśnie. Co ja właściwie czuję?
"Szklanka jest do połowy pusta"
FABUŁA
Muszę przyznać, że do czytania zabrałam się bez wcześniejszego zapoznania z opisem książki. Do dziś nie wiem, jaki jest jej oficjalny opis (ale pewnie sprawdzę go po napisaniu tej recenzji).
"Gra Endera" to typowe s-f, gdy Ziemia zostaje zaatakowana przez wrogą rasę z kosmosu, zwaną robalami. Pierwsza Inwazja zakończyła się kilkadziesiąt lat temu i CUDEM wygrali ją Ziemianie - sukces został odniesiony tylko i wyłącznie dzięki niebywałym umiejętnościom dowódczym Mazera Rackhama. Ludzie na Ziemi myślą, że to był koniec - mylą się.
Istnieją stacje kosmiczne, które wiedzą, że robale szykują się do kolejnej Inwazji i wówczas już nie będzie ratunku. Chcąc ocalić ludzkość, zakładają specjalną szkołę, której celem jest wyłowienie inteligentnego dzieciaka spośród uczniów i stworzenie z niego idealnego dowódcy - dowódcy, który poprowadzi swoją armię do zwycięstwa i powtórzy sukces Mazera - muszą jednak działać szybko... Ośrodkiem życia uczniów w tej "szkole" jest Gra - brutalna, nie zawsze przyjemna rozgrywka, która ma nauczyć dzieciaki strategii, taktyki i logicznego myślenia. Z założenia, Gra ma wyłonić najlepszego dowódcę.
I tutaj właśnie pojawia się Ender.
BOHATEROWIE
Może warto zacząć od tego, że nie lubię dzieci. Zastanówmy się jednak wspólnie. Co może być gorsze od dzieci? Dzieci, które uważają, że są inteligentne.
Jakże olbrzymią niechęć wzbudziła we mnie "Gra Endera", gdy już na pierwszych stronach okazało się, że Ender (śliślej, Andrew Wiggin) ma 6 lat. I jest właśnie tym super-inteligentnym dzieckiem. Co gorsza, jego rodzeństwo jest niewiele od niego starsze i jest równie inteligentne. Im dłużej jednak czytałam "Grę Endera", tym coraz mniej mi to przeszkadzało (choć, oczywiście, pojawiały się czasem momenty, w których aż chwytałam się za głowę, zastanawiając się, czy to aby na pewno jest poważna lektura).
Bohaterowie Orsona Scotta Carda są tak świetnie zarysowani i tak genialnie wykreowani, że aż brak mi słów. Od odgrywającego jedną z mniejszych ról ojca Endera, u którego uwidacznia się niepokój o własne dzieci, aż po brata głównego bohatera - sadystycznego, chorego psychicznie, autodestrukcyjnego, geniusza zła, Petera. Każda postać u pana Carda ma swoją własną historię i swój własny sposób myślenia. Spotkałam się tutaj z prawdziwą śmietanką towarzyską - każdy bohater jest inny, ale niesamowicie ważny dla fabuły na swój własny sposób. Chylę czoła przed Orsonem Scottem, naprawdę. Wielu autorów powinno uczyć się od niego budowania postaci.
PLUSY VS. MINUSY
+ Autor pokazuje nam tutaj przyszłość o motywie często powtarzalnym dla gatunku science fiction. Jego utwór różni się od innych akcentami w postaci Gry, zabaw z grawitacją, niebywałymi opisami taktyk, przy których można się zagubić. A przez całą opowieść prowadzi nas złożoność głównego bohatera - Ender i jego rozterki, problemy, z którymi się mierzy, upadek jego wytrzymałości psychicznej... Wszystko to jest jak wielka przygoda, w trakcie której czytelnik ciągle martwi się o Endera - bo mimo wszystko, to przecież jeszcze dziecko.
- Jeżeli ktoś nie lubi dzieci, to jest to zdecydowany minus. Bynajmniej, występowanie tutaj bohaterów o wieku poniżej 10 lat nie oznacza wcale, ze książka ta jest DLA dzieci... nie, jest zupełnie odwrotnie.
- Muszę też przyznać, że dla mnie odrobinę męcząca była długość rozdziałów - każdy ciągnął się i ciągnął, końca jego nie było widać, a ja wciąż się dziwiłam, jak długo można czytać taką cieńką (w moim przypadku) książeczkę!
- Duży minus otrzymuje ode mnie okładka - ja trafiłam na jedną ze starszych wersji, przy której filmowa jest ucieleśnieniem piękna.
ZAKOŃCZENIE
Nie. Nie mogę na temat zakończenia powiedzieć nic, oprócz: WOW. Końcowe rozdziały czytałam już z zapartym tchem, nie mogąc się oderwać, a gdy doszło do momentu kulminacyjnego... Zakończenie jest dla mnie dużym, pozytywnym zaskoczeniem (ponownie chapeau bas dla pana Carda) - choć samo w sobie do pozytywnych nie należy.
PODSUMOWUJĄC
Orson Scott Card udowodnił, że z prostego toposu jest w stanie stworzyć prawdziwe arcydzieło. Jest to jedna z książek, które pozostawiają po sobie pustkę... i nie mam pojęcia, w jaki sposób mam tę pustkę zagospodarować. Wiem, że są kolejne części (jakieś prequele, czy sequele, czy alternatywne wersje, whatever) - ale nie chcę po nie sięgać. Wiem, że jest film - ale nie chcę się zawieść.
Przebrnęłam przez niechęć. Wciągnęłam się. Przeczytałam. Umarłam.
Nie wiem - nie mam pojęcia - co powinnam teraz czuć i jak nazwać to, co czuję. Odnoszę jedynie takie wrażenie, jakby część mnie gdzieś zginęła między kartami tej książki...
Orson Scott Card postawił wyzwanie dla wszystkich czytelników fantastyki. Pytanie teraz brzmi: ilu z nich będzie miało odwagę się z nim zmierzyć?
DLA KOGO?
Jak już wcześniej wspomniałam, na pewno nie dla dzieci. "Gra Endera" to książka dla świadomego czytelnika, który wie, że sięga po poważną literaturę... po mądrą, piękną fantastykę naukową. Nie mogę powiedzieć, że każdy w niej znajdzie "coś dla siebie", ale na pewno każdy już nigdy nie będzie taki sam po jej przeczytaniu.
NA WSTĘPIE...
Długo zwlekałam z napisaniem jakiejś recenzji, ale prawdę mówiąc nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. "Gra Endera" pozostawiła we mnie coś, co trudno jest nazwać - to nie jest typ literatury, który na długo nie opuści twoich myśli. Ja po prostu czuję tę książkę - gdzieś w sobie, wręcz domagającą się wystawienia opinii. Czuję coś na kształt niepokoju i...
2015-01-05
Powieść ta jest powieścią niezwykłą. Widząc te wszystkie opinie innych, mówiące, że Dan Brown jest beznadziejnym pisarzem, na początku się wystraszyłam, myśląc: "cholera... mi się to podobało. co jest ze mną nie tak?!". Teraz jednak się z tego śmieję. Osobiście dawno nie czytałam niczego tak dobrego, tak dynamicznego, tak pełnego akcji i tak trzymającego w napięciu. W połączeniu z tematyką illuminati czyni to "Anioły i demony" jedną z moich ulubionych książek.
Zapraszam na pełną recenzję: http://green-back.blogspot.com/2015/12/anioy-i-demony.html
Powieść ta jest powieścią niezwykłą. Widząc te wszystkie opinie innych, mówiące, że Dan Brown jest beznadziejnym pisarzem, na początku się wystraszyłam, myśląc: "cholera... mi się to podobało. co jest ze mną nie tak?!". Teraz jednak się z tego śmieję. Osobiście dawno nie czytałam niczego tak dobrego, tak dynamicznego, tak pełnego akcji i tak trzymającego w napięciu. W...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to