-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-09-05
Moje pierwsze spotkanie z prozą Zambocha, ale bardzo udane. Nie miałam zbyt wielkich oczekiwań wobec tej książki, jednak fabuła wciągnęła mnie po całości.
Główny bohater, Bakly, nie jest typem, którego da się od razu polubić. Ten wielki zakapior ma więcej wad niż zalet. Jednak to tylko jego wierzchnia warstwa. Pod skorupą kryje się człowiek z depresją, zniszczony przez życie i tęskniący za spokojem, który może osiągnąć tylko dzięki śmierci. Jednak wszechświat ma dla niego inny plan i zsyła mu ludzi, którymi musi się odpłacić. A może nawet staną mu się bliżsi niż by chciał?
"Bez litości" to powieść, która jest pierwszym tomem cyklu a równie dobrze mogłaby być jednotomówką. Dlatego też spokojnie możecie ją czytać jeśli aktualnie nie chcecie zabierać się za kolejną wielką serię.
Tu znajdziecie dużo, ale to naprawdę dużo akcji. Fabuła jest brutalna i zdecydowanie nie jest to książka dla osób nieobeznanych z gatunkiem. Dużo w niej przygody, tajemnic, spisków i nawet... śledztwa. Jednocześnie też nie jest to powieść dla każdego. Jeśli ktoś lubi fantastykę z dużą ilością metafor i rozpraw filozoficznych, to tego tu nie znajdzie. Ta książka to czysta rozrywka. Niemniej ja tej rozrywki chciałam i ją dostałam.
Moje pierwsze spotkanie z prozą Zambocha, ale bardzo udane. Nie miałam zbyt wielkich oczekiwań wobec tej książki, jednak fabuła wciągnęła mnie po całości.
Główny bohater, Bakly, nie jest typem, którego da się od razu polubić. Ten wielki zakapior ma więcej wad niż zalet. Jednak to tylko jego wierzchnia warstwa. Pod skorupą kryje się człowiek z depresją, zniszczony przez...
2023-09-02
Któż nie lubi opowieści o piratach? Ja uwielbiam (jak dorosnę to też nim zostanę) więc w końcu musiałam sięgnąć po zbiór "Czarna bandera" Jacka Komudy.
Jak to bywa ze zbiorami: jedni uwielbiają, inni wręcz przeciwnie. Ja przepadłam. Jednak jeśli szukacie najzwyklejszej w świecie przygody i nowych książkowych mężów to tu ich nie znajdziecie. Opowiadania jednego z naszych czołowych "dziadersów fantastyki" są mroczne i brutalne. Trup ściele się gęsto a krew leje strumieniami. Na próżno tu szukać dobrych ludzi. Piraci są po prostu piratami. Morze jawi się jako niebezpieczna bestia, która zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. Tu nawet wyprawa po skarb kończy się źle. Za to dostaniecie barwne żeglarskie legendy i opowieści od których niejednemu włos się zjeży.
Jest brutalnie, jest krwawo, jest brutalnie. Do tego niektórych może zmęczyć dużo "branżowego" słownictwa i część z was zapewne spędzi czas nad słownikiem. Jednak warto przymknąć na to oko i dać się porwać opowieściom o najgorszych łotrach, chciwości i przeklętych statkach widmo.
Któż nie lubi opowieści o piratach? Ja uwielbiam (jak dorosnę to też nim zostanę) więc w końcu musiałam sięgnąć po zbiór "Czarna bandera" Jacka Komudy.
Jak to bywa ze zbiorami: jedni uwielbiają, inni wręcz przeciwnie. Ja przepadłam. Jednak jeśli szukacie najzwyklejszej w świecie przygody i nowych książkowych mężów to tu ich nie znajdziecie. Opowiadania jednego z naszych...
2022-08-16
2022-08-03
2022-06-25
2022-03-13
2021-12-24
"Tramwaj nr 1852" to moje pierwsze spotkanie nie tylko z Edwardem Lee, ale również horrorem ekstremalnym jako gatunkiem. I (jak się później okazało) nie było to moje ostatnie spotkanie z tym autorem. Ciężko jest napisać recenzję tego typu literatury, od której wiele osób na pewno się odbije a równie wiele będzie do niej ciągnęło jak muchy do lepu.
Ta niewielka opowiastka to hołd złożony samemu mistrzowi i klasykowi grozy, czyli H.P. Lovecraftowi. Poznajemy tu samego pisarza, który w latach 30. ubiegłego wieku ledwo wiązał koniec z końcem. Pewnego dnia Lovecraft otrzymuje tajemniczą przesyłkę z pewną propozycją, którą ciężko jest odrzucić. Za wysoką stawkę ma on napisać opowiadanie erotyczne do pewnego niszowego periodyku. Oczywiście Howard przystaje na to zadanie i zaczyna pisać.
I tu już wkraczamy w główną oś fabularną, gdzie poznajemy losy Morgana Phillipsa, wykładowcy uniwersyteckiego, który na skutek kryzysu ekonomicznego traci posadę. Żeby tego było mało to jego małżeństwo legło w gruzach a młodsza siostra zaginęła w wielkim mieści. Morgan, który tak naprawdę nie ma nic do stracenia, wyrusza więc na poszukiwania. Wynajmuje mieszkanie, znajduje pracę i w każdej wolnej chwili przemierza ulice Nowego Jorku szukając, pytając, próbując odnaleźć siostrę.
Fabuła wydaje się banalna, czyż nie? Gdzie tu groza? Gdzie tu te perwersje i sperma wylewająca się z każdej strony? No poczekajcie chwilę, bo nasz bohater pewnej nocy, wracając z pracy ze znajomym, trafia na tramwaj o numerze 1852. Pojazd ten zabierze go w miejsce wprost z największych erotycznych snów. I koszmarów. Trafia on do burdelu i spotyka się z tajemniczą Madame. No i tu zaczynają się dziać RZECZY. Więcej wam nie powiem, dowiedzcie się sami.
Fabuła książki jest przesycona Lovecraftem i klimatem jego twórczości. To niezwykły hołd fana dla mistrza. Zresztą w późniejszym czasie przeczytałam jeszcze dwie inne nowele Edwarda Lee i tam również znalazły się nawiązania do utworów mistrza grozy. "Tramwaj nr 1852" jest opowieścią dziwną, ale i ciekawą. Jest przepełniona erotyzmem i perwersją. Jest niezwykle surrealistyczna i psychodeliczna. Do tego muszę pochwalić lekkie pióro Edwarda Lee, które momentami jest poetyckie, czasem wulgarne i w tej opowieści stylizowane na pióro Lovecrafta.
Słyszałam głosy, że gatunek, jakim jest horror ekstremalny, a także autora jakim jest Edward Lee, albo się pokocha od razu, albo od niego odbije. Nie ma nic po środku i nie przejdzie się obok tych książek obojętnie. I ja się z tym zgadzam. To nie jest powieść dla wrażliwych duszyczek i wrażliwych żołądków. Tu nie ma miejsca na romantyczne uniesienia. Tu seks jest wulgarny, perwersyjny, brutalny i obsceniczny. A sperma wlewa się litrami w dosłownie każdy otwór ciała. Tu nie ma miejsca na kompromisy. Dlatego też tę książkę, jak i twórczość Edwarda Lee polecam. Ale nie każdemu. Ja jednak bawiłam sie na niej świetnie i zdecydowanie nie była to jedyna książka tego autora, po jaką sięgnęłam :)
"Tramwaj nr 1852" to moje pierwsze spotkanie nie tylko z Edwardem Lee, ale również horrorem ekstremalnym jako gatunkiem. I (jak się później okazało) nie było to moje ostatnie spotkanie z tym autorem. Ciężko jest napisać recenzję tego typu literatury, od której wiele osób na pewno się odbije a równie wiele będzie do niej ciągnęło jak muchy do lepu.
Ta niewielka opowiastka...
2022-01-18
2022-01-04
2022-01-03
2021-12-22
2021-09-28
Motyw skrytobójców to dosyć wdzięczny temat, który można w fantastyce bardzo ciekawie ograć. Nie inaczej jest w tej powieści. Mimo kilku mankamentów i niedociągnięć to całkiem niezła fantastyka.
Girton to nastolatek, uczeń najlepszej skrytobójczyni w kraju. Kobieta wkupiła go od handlarza niewolników i wyszkoliła mimo kalectwa chłopaka. Od tego czasu wspólnie wędrują po królestwie w przebraniach błaznów szukając nowych zleceń. Jednak najnowsze z nich będzie inne niż wszystkie. Bo zamiast pozbawić kogoś życia, muszą uratować następcę tronu i doprowadzić do schwytania zleceniodawcy.
Zacznę może od plusów. Bardzo fajnie pokazane są tu relacje między bohaterami i same postacie. Historię poznajemy z perspektywy 15letniego Girtona, w związku z tym często zachowuje się on jak typowy nastolatek: raz jest dojrzały, raz strzela fochy, szuka własnej tożsamości a także przeżywa pierwszą miłość, przy okazji znajdując przyjaciół ale i zaciekłych wrogów. Ta perspektywa pozwala lepiej poznać naszego głównego bohatera i w niego uwierzyć.
Drugi plus to wykreowany przez autora świat. To miejsce trudne do życia a ludzie podzieleni są na trzy kasty: wdzięczników, wyrobników i błogosławionych. Magia jest tu zakazana a wszelkie przejawy brutalnie tłumione: w nieodpowiednich rękach może się ona przyczynić do zniszczenia wszystkiego co żyje i pozostawia po sobie martwe połacie ziemi, która nie nadaje się do życia. Jedynie przelana na nią krew może ją oczyścić z magii, dlatego też czarownicy i ich krewni są brutalnie zabijani.
Kolejny atut tej powieści to dworskie spiski i intrygi. Tu każdy coś knuje i stara się jak najwięcej ugrać. Ma to miejsce również wewnątrz samej rodziny królewskiej, która kierowana ambicjami może posunąć się do różnych drastycznych kroków.
Do minusów mogę zaliczyć momenty dłużyzn i fragmenty, które mnie po prostu nudziły. Było takich kilka i dopiero na koniec fabuła ostro przyspieszyła i nie mogłam sie przez to oderwać od lektury. Również momentami ciężko było mi uwierzyć w aż takie nagromadzenie na jednej powierzchni tylu skrzywionych postaci. Tu praktycznie każdy jest brutalny i nie cofnie się przed niczym. Wciąż jednak była to interesująca i ciekawa lektura i niezłe wprowadzenie do świata. Dlatego też na pewno sięgnę po kolejny tom bo jestem niezwykle ciekawa jak to wszystko dalej sie potoczy :)
Motyw skrytobójców to dosyć wdzięczny temat, który można w fantastyce bardzo ciekawie ograć. Nie inaczej jest w tej powieści. Mimo kilku mankamentów i niedociągnięć to całkiem niezła fantastyka.
Girton to nastolatek, uczeń najlepszej skrytobójczyni w kraju. Kobieta wkupiła go od handlarza niewolników i wyszkoliła mimo kalectwa chłopaka. Od tego czasu wspólnie wędrują po...
2021-09-26
Drugi tom trylogii o trzech siostrach czarownicach jest znacznie lepszą książką od poprzedniczki pod względem fabularnym. I tylko dlatego bo główna bohaterka wciąż jest kretynką a #ezradopiachu.
Drugi tom zaczyna się w miejscu, w którym skończyła się "Siostra Księżyca". Uczestnicy ceremonii zaślubin zostają zaatakowani przez hordy demonów a same siostry podstępem uprowadzone do Kirys, ukrytego demonicznego świata. Vianne wraz z rodziną muszą odnaleźć się w tym niezwykle okrutnym świecie a przy okazji znaleźć sposób aby się z niego wydostać.
Fabularnie dzieje się tu dużo więcej niż w tomie pierwszym. Jest znacznie więcej akcji. Do tego dochodzi mnóstwo spisków, polityki i dworskich intryg. Marah Woolf rozszerza również wykreowany przez siebie świat o miejsce zamieszkania demonów i dwór królewski. To miejsce pełne okrutnych i brutalnych postaci, które knują na każdym kroku, a tym samym Vianne i jej siostry nigdzie nie mogą czuć się bezpiecznie. Towarzyszy im nieustanne poczucie zagrożenia, a także zdrady ze strony osoby, której zaufały.
Największym plusem są nowe postacie. Równie dobrze pokazane są interakcje między nimi a postaciami znanymi z tomu pierwszego. Jednak te "stare" postacie są największym minusem tej powieści. Z Vianne na czele. Jest ciut mniej irytująca niż wcześniej, jednak wciąż jest kretynką. "Ezra to, Ezra tamto, Ezra siamto". No ja pierdolę. Ileż można? Vianne zamiast dać sobie z nim spokój, podobnie jak z tą toksyczną relacją, to jeszcze bardziej pielęgnuje w sobie te uczucia i tym samym sprowadza na siebie kłopoty. Ezry na szczęście jest tu mniej ale jak na mój gust to i tak za dużo. Wiecie, ja rozumiem te uczucia, sama bym się na jej miejscu pewnie wcale lepiej nie zachowała, no ale nawet ja mam swoje granice.
Miałam nadzieję, że drugi tom będzie bardziej rozwinięty i to dostałam. I dlatego daję mu tak wysoką ocenę. Czytało mi się tę książkę szybko i przyjemnie i zakończenie sprawiło, że nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Jednak wszystko to psuje postać Vianne i jej podejście oraz zachowanie. No i przede wszystkim Ezra. Za każdym razem kiedy na scenie pojawiali sie we dwójkę albo gdy Vi zaczynała o nim rozmyślać / wspominać / mówić / cokolwiek to miałam ochotę rzucić tą książką w ścianę.
Drugi tom trylogii o trzech siostrach czarownicach jest znacznie lepszą książką od poprzedniczki pod względem fabularnym. I tylko dlatego bo główna bohaterka wciąż jest kretynką a #ezradopiachu.
Drugi tom zaczyna się w miejscu, w którym skończyła się "Siostra Księżyca". Uczestnicy ceremonii zaślubin zostają zaatakowani przez hordy demonów a same siostry podstępem...
2021-09-25
"Outpost" nie jest książką, która jest lepsza od słynnego "Metra 2033", jednak wciąż utrzymuje duszny, klaustrofobiczny, postapokaliptyczny klimat i każe czytelnikowi zastanowić się nad kondycja ludzkości i człowieczeństwem.
Rosja. Jarosław. Placówka. Jedno z ostatnich miejsc, w których żyją ludzie. To równiez ostatni przystanek przed drugą częścią kraju, której granicę wyznacza Wołga skryta w toksycznych oparach. Tu mieszka wraz z rodziną Jegor. Tu jego ojczym jest komendantem. Tu również mieszka Michelle, ukochana Jegora. Za Wołgą nic nie ma. Ale czy aby na pewno? Dlaczego więc w stronę mostu kolejowego wycelowane są lufy karabinów a każdy szmer przyprawia o szybsze bicie serca? Przecież ta część jest wymarła. Prawda?
Dmitry Glukhovsky to niekwestionowany król literatury postapo. Stworzone przez niego uniwersum "Metro 2033" i "Metro 2035" zyskało rzeszę fanów na całym świecie. Żeby tego było mało to sam autor pozwolił innym pisarzom działać w ramach tego uniwersum, dzięki czemu nieustannie się ono rozwija. Dlatego też ucieszyła mnie wieść o kolejnej książce utrzymanej w tych klimatach. A jednocześnie jest to zupełnie inna książka niż wspomniane Metro.
Początkowo fabuła płynie sobie wolniutko jak zanieczyszczona Wołga. Poznajemy bohaterów, ich przemyślenia i ich marzenia. Co nieco dowiadujemy się o przeszłości, jednak historię autor pozostawia w domysłach. Nie mówi nam wprost dlaczego wybuchła wojna domowa i kto i kiedy brał w niej udział. To jest tylko malutki fragment tej historii, jednak i on ma na nią ogromny wpływ. Ponieważ w wyniku tej własnie wojny kraj został podzielony a w jednej z jego części nie da się żyć. No właśnie. Czy aby na pewno?
Druga część powieści to już wartka akcja i jazda na złamanie karku. Dzieje się bardzo dużo jednak to nie jest w stanie przytłoczyć. Wręcz przeciwnie, druga połowa powieści wciąga i nie pozwala się od niej oderwać. Tutaj zostają wyjaśnione pewne kwestie jednak wciąż wiele zostaje w sferze domysłów i czytelnik sam ma sie nad pewnymi rzeczami zastanowić.
Podobnie jak w przypadku Metra, tu również autor pozostawia czytelnika z umysłem pelnym rozważań na temat moralności, człowieczeństwa, religijności i etyki. Zmusza, abyśmy się zastanowili nad kondycją ludzkości i nad nami samymi. Znajdziecie tu również rozważania filozoficzne. Ale to nie wszystko. Dmitry Glukhovsky pokazuje także w krzywym zwierciadle rosyjskie społeczeństwo.
Co mi się najbardziej spodobało to klimat samej książki. Jest duszno i klaustrofobicznie mimo, że akcja dzieje się na otwartej przestrzeni a nie pod ziemią. Ciągle wyczuwalny jest niepokój. Lęk przed nieznanym i przed tym, co może kryć się w lesie tuż za mostem po drugiej stronie rzeki. Jeśli ktoś nie jest zaznajomiony z innymi powieściami autora to początkowo przeszkadzać może jego specyficzny styl i dialogi. Jednak później nie zwraca się na to uwagi i dosłownie płynie przez tę powieść.
Sama powieść jest również bardzo plastyczna. Krajobraz zasnuty mgłą. Słońce, które ledwo przebija się przez opary. Drzewa poparzone przez kwaśne deszcze, które uniemożliwiają uprawę roślin. Do tego brudne, siermiężne budynki, które ledwo nadają się do życia. I most ginący w fosforyzujących i trujących wyziewach rzeki. Wszystko skąpane w szarości i brudnej zieleni. Samo miejsce akcji sprawia, że czułam się nieswojo i po raz kolejny zadałam sobie pytanie czy w ogóle chciałabym dożyć takiego momentu czy nie znaleźć się w epicentrum wybuchu bomby atomowej.
"Outpost" nie jest książką, która jest lepsza od słynnego "Metra 2033", jednak wciąż utrzymuje duszny, klaustrofobiczny, postapokaliptyczny klimat i każe czytelnikowi zastanowić się nad kondycja ludzkości i człowieczeństwem.
Rosja. Jarosław. Placówka. Jedno z ostatnich miejsc, w których żyją ludzie. To równiez ostatni przystanek przed drugą częścią kraju, której granicę...
2021-09-22
Śmiem twierdzić, że to jest najlepsza książka Jakuba Ćwieka, jaką do tej pory czytałam i powrót po latach do tego autora. Uwielbiam "Chłopców" i "Kłamcę" (no może poza ostatnimi tomami, które z deczka mnie rozczarowały) i cieszę się, że autor powrócił do fantastyki i to w dobrym stylu.
Głuchołazy: niewielka i malownicza miejscowość na pograniczu polsko-czeskim w powiecie nyskim, województwie opolskim. To nie tylko miejsce akcji ksiązki, ale również rodzinne strony autora. To także miejsce, w którym kilka wieków wcześniej toczyły się procesy czarownic. To tu powieszono 22 osoby. W większości przypadków za niewinność. Jednak część z nich miała prawdziwą moc i widziała więcej niż przeciętny człowiek. To również tu znajduje się sabat naszych głównych bohaterek. Z fabuły nie zdradzę nic więcej. Moim zdaniem im mniej się wie tym lepiej i tym bardziej ta powieść zaskoczy.
Zacznę od minusów. Nie byłam w stanie wkręcić się w tę książkę przez jakieś niecałe 100 stron. Nie porwała mnie fabuła a i postacie z deczka mnie irytowały, szczególnie Betka, która wkurzała mnie do końca. Jednak im dalej tym było lepiej i wkręciłam sie w gawędziarski i pełen dygresji styl Jakuba Ćwieka i nie mogłam się oderwać od lektury.
Plusy? Podejście do magii jako tej niebezpiecznej i pierwotnej. Tu czarownice rzucają nie zawsze przyjazne uroki, używają krwi i ofiar, a rytuały odprawiają nago w lesie. Do tego są złośliwe, niebezpieczne a przy tym mają silne poczucie sprawiedliwości i zrobią wszystko, aby w ich mieście dobrze sie wszystkim żyło.
"Panie czarowne" to nie tylko opowieść o współczesnych czarownicach, wiedźmach, kobietach, które wiedzą. To przede wszystkim pochwała kobiet, ich siły i kobiecości samej w sobie. Można by się pokusić o stwierdzenie, że hehe facet pisze o kobietach i się nagle na nich zna. Owszem, powieść jest napisana z punktu widzenia mężczyzny, jednak nie sprawia to, że książka jest zła czy też wypacza pojęcie kobiecości i wizerunek kobiet. Wręcz przeciwnie, ja tu widzę hołd złożony kobietom.
Ale to nie tylko o kobiety tu chodzi. W tej książce również wręcz wylewa się miłość do małej ojczyzny, czyli rodzinnych stron autora. Czuć tu i wszelkie dobre wspomnienia, jak i te nie do końca. To obraz małomiasteczkowej społeczności, która jest ze sobą jednocześnie bardzo zżyta a przy tym sąsiedzi obgadują się za plecami. To równiez miejsce z ciekawą historią. Gdzie magia przeplata się z rzeczywistością. Ze swojej strony mogę polecić z czystym sumieniem bo Jakub Ćwiek powrócil do fantastyki w wielkim stylu a ja z chęcią poznałabym dalsze losy Pań Czarownych i ich walką ze współczesnymi łowcami czarownic :)
Śmiem twierdzić, że to jest najlepsza książka Jakuba Ćwieka, jaką do tej pory czytałam i powrót po latach do tego autora. Uwielbiam "Chłopców" i "Kłamcę" (no może poza ostatnimi tomami, które z deczka mnie rozczarowały) i cieszę się, że autor powrócił do fantastyki i to w dobrym stylu.
Głuchołazy: niewielka i malownicza miejscowość na pograniczu polsko-czeskim w powiecie...
2021-09-18
Jeśli lubicie fantastykę w słowiańskich klimatach, to "Kukułka i wrona" Magdaleny Wolff będzie dobrym wyborem. Jest lekka i przyjemna, a do tego utrzymana w baśniowym klimacie.
Wrena to dziedziczka rodu Jastrzębców, jedyna ocalała z rzezi. Szary to leszy, strażnik borów, lasów i świętych gajów. Wrena uciekając przed oprawcami trafia do chaty leszego i tak właśnie zaczyna się ich historia, podroż i relacja. Więcej z fabuły nie zdradzę bo ma kilka ciekawych i zaskakujących momentów, więc im mniej wiecie tym lepiej :)
Fabuła "Kukułki i wrony" przypomina bardziej rozbudowaną baśń opartą na słowiańskich mitach, legendach i wierzeniach. To nie tylko historia dwójki wcześniej wspomnianych bohaterów. Poznajemy ją bowiem z perspektywy Wreny, kapłanki Mirki i przyrodniego brata króla Nodungii. Wszystkie te postacie rzucają światło na całą opowieść i pozwalają poznać ją z różnych punktów widzenia.
Sama fabuła płynie dosyć leniwie, aczkolwiek nie ma tu momentów przestoju i nudy. Jest kilka ciekawych zwrotów akcji, które sprawiają, że chce się poznać dalsze losy postaci. Ciekawym motywem jest wplecenie w fabułę wątków znanych nam z naszej historii. Chociażby ekspansję chrześcijaństwa, które było siłą wpajane Słowianom a każdy przejaw buntu brutalnie tłumiony przez najeźdźców. Jednak, podobnie jak w naszej historii, starzy bogowie jeszcze długo nie odejdą w zapomnienie.
Powieść Magdaleny Wolff to historia, dzięki której chce się odkrywać stare wierzenia, podania i legendy. Jest inspirująca i zachęca do poszukiwania własnych korzeni. Ma oczywiście dużo plusów, jednak są i minusy. Przede wszystkim jestem trochę rozczarowana wątkami romantycznymi. Liczyłam na to, że autorce uda się ich uniknąć i inaczej poprowadzić relacje różnych postaci w powieści. Wyszło inaczej i nie byłam w stanie w te relacje uwierzyć. Rozwinięcie nastąpiło za szybko i tym samym nie mogłam sie przekonać do pewnych rozwiązań fabularnych.
Nie polubiłam sie również z główną bohaterką, czyli Wreną. Początkowo bardzo przeszkadzało mi jej zachowanie. Jednak z czasem zaczęła się zmieniać i dojrzewać. Tym samym zaczęła zyskiwać w moich oczach. Mimo to kumpelkami to byśmy raczej nie zostały. Rozumiem co ją ukształtowało, jednak do mnie to nie przemawia. Dużo bardziej polubiłam postać Baby Jagi i leszego (chociaż i on miał strasznie irytujące momenty).
Podsumowując: polecam, zwłaszcza fanom książek Pauliny Hendel czy Katarzyny Bereniki Miszczuk. "Kukułka i wrona" raczej nie przypadnie do gustu osobom, które nie lubią wątków romantycznych w fantastyce. Również słowiańskie motywy mogłyby być ukazane lepiej i dobitniej. Niemniej ja się podczas lektury dobrze bawiłam i na pewno sięgnę po kolejny tom :)
Jeśli lubicie fantastykę w słowiańskich klimatach, to "Kukułka i wrona" Magdaleny Wolff będzie dobrym wyborem. Jest lekka i przyjemna, a do tego utrzymana w baśniowym klimacie.
Wrena to dziedziczka rodu Jastrzębców, jedyna ocalała z rzezi. Szary to leszy, strażnik borów, lasów i świętych gajów. Wrena uciekając przed oprawcami trafia do chaty leszego i tak właśnie zaczyna...
2021-08-29
O bogowie! Jakieś to było dobre <3 Do tej pory nie byłam fanką sci-fi ale teraz zdecydowanie nią zostanę. Brandonie Sandersonie, Ty skubaniutki geniuszu <3
Spensa jest siedemnastolatką, która od wczesnych lat dziecięcych marzy o tym, aby być pilotką jak jej ojciec. Wznosić się do gwiazd i walczyć z najeżdżającymi jej planetę tajemniczymi Krellami. Jednak to marzenie może nigdy się nie spełnić, ponieważ w hermetycznej społeczności, w której mieszka, jej ojciec uważany jest za tchórza, który opuścił swój oddział podczas największej bitwy, sam przy tym ginąc. Spensa nie wiedzy w ani jedno oficjalne słowo i stara się za wszelką cenę oczyścić pamięć o ojcu i przywrócić należne mu miejsce. Jednak aby to zrobić, musi przejść piekielnie trudne testy i znaleźć się w elitarnej grupie kadetów, przyszłych pilotów.
Bardzo lubię motyw szkoły i szkolenia w fantastyce i tutaj dostałam jego potężną dawkę. Jest charyzmatyczny nauczyciel, który miewa różne humory i jest bardzo specyficznym człowiekiem z przeszłością, są również koleżanki i koledzy z klasy, z którymi Spensa musi nawiązać nić porozumienia. Jednak po ukończeniu szkolenia z ich grupy, dalej przejdzie jedna, maksymalnie dwie osoby. Samo szkolenie trwa dosyć krótko, jednak ten czas spędzony w tym wąskim gronie sprawia, że Spensa oraz inne postacie nawiązują ze sobą głębokie relacje. I między innymi tymi relacjami i ich budową wyróżnia się ta powieść. Brandon Sanderson stworzył galerię barwnych postaci, z których każda ma jakiś charakter i czymś się wyróżnia.
Na uwagę zasługuje również główna bohaterka. Spensa z pozoru jest harda i bezczelna, jednak pod tą skorupą kryje się marzycielka, która dzięki swojej determinacji zamierza osiągnąć zamierzone cele. Na przestrzeni powieści widać jej rozwój i to, jak ona się zmienia i jak kształtują ją wydarzenia opisane w fabule. Widzimy jak musi radzić sobie z niechęcią i wrogością otoczenia, jak wpływa na nią żałoba a także pewne informacje, które wyjdą na jaw. Mimo tych ciężkich przeżyć, Spensa odnajduje w sobie siłę i odwagę, aby zawalczyć o siebie, swoją rodzinę, przyjaciół i ojczyznę. Co warto podkreślić, to w przeciwieństwie do wielu bohaterek młodzieżówek, Spin nie jest idealna, nie ma najlepszych mocy i nie wszystko jej się udaje. Owszem, jej ród jest obdarzony pewnymi zdolnościami, jednak nie są one pożądane w jej świecie i uważane za defekt.
Co mi się najbardziej w tej książce podobało to M-Bot. Sztuczna inteligencja, która jest takim Sheldonem na sterydach. Jest sarkastyczny, cyniczny, ironiczny i uważa się za lepszego od niedoskonałych ludzi. Brzmi jak idealny ziomek dla mnie. Pokochałam go od pierwszych wypowiedzianych słów i z każdym zdaniem parskałam śmiechem coraz bardziej. Nie przypuszczałam, że jednym z moich ulubionych bohaterów ever stanie się sztuczna inteligencja, ale jak widać, Brandon Sanderson udowodnił mi, że się mylę.
Proza Sandersona to idealne wyważenie humoru i patosu. Chyba żaden inny autor nigdy nie sprawił, że na tej samej stronie płakałam ze śmiechu i wzruszenia. Fabuła wciąga od pierwszych stron, a ostatnie mniej więcej 100 stron to jakiś kosmos. Sanderson świetnie buduje napięcie i rozkłada plot twisty. Nie ma tu momentów przestoju i nudy, mimo kilku wolniejszych stron. Każde wydarzenie ma tu znaczenie, podobnie jak każda postać. Książka jest fantastycznie napisana i czyta się ją rewelacyjnie. Myślę, że to idealna powieść, od której warto zacząć zagłębianie sie w sci-fi <3
O bogowie! Jakieś to było dobre <3 Do tej pory nie byłam fanką sci-fi ale teraz zdecydowanie nią zostanę. Brandonie Sandersonie, Ty skubaniutki geniuszu <3
Spensa jest siedemnastolatką, która od wczesnych lat dziecięcych marzy o tym, aby być pilotką jak jej ojciec. Wznosić się do gwiazd i walczyć z najeżdżającymi jej planetę tajemniczymi Krellami. Jednak to marzenie może...
2021-08-19
"451* Fahrenheita" to klasyk literatury sci-fi i dystopii, a jednocześnie niezwykle aktualna powieść, która doskonale oddaje współczesne realia.
Guy Montag jest strażakiem. Jednak w świecie wykreowanym przez autora nie gasi on płomieni, a je wznieca. Montag bowiem zajmuje się paleniem książek i dobytków ludzi, którzy je posiadają. Ray Bradbury wykreował świat, w którym posiadanie i czytanie książek jest zbrodnią. Jednak nawiązanie przez Montaga pewnej znajomości, skutkuje przewartościowaniem przez niego swoich ideałów i rozpoczyna lawinę zdarzeń, które wstrząsną jego światem.
"451* Fahrenheita" to bardzo aktualna powieść. Powstała w 1953 roku, jednak do dziś nie traci na znaczeniu. To antyutopia, w której każdy człowiek jest od czegoś uzależniony: od pigułek, od adrenaliny, od mediów. Każdy człowiek żyje życiem innych zamiast skupiać się na sobie i swoich relacjach z innymi. W powieści ludzie przestali ze sobą rozmawiać. Przestali na siebie patrzeć. Przestali cokolwiek czuć. Są zimni i zobojętniali a wszelkie przejawy zainteresowania światem i odbiegania od normy są brutalnie tłumione. W końcu człowieka, który wychodzi na spacer i patrzy w gwiazdy, może spotkać jakiś przykry wypadek, prawda?
Wizja przyszłości, którą wykreował autor, jest wizją poniekąd przerażającą. Miała ona oczywiście swoje odzwierciedlenie w świecie, w którym żył autor i strachem przed nowymi technologiami, które z jednej strony ułatwiają komunikację i przepływ informacji, a z drugiej sprawiają, że poszczególni ludzie się w nich zatracają. I ta zależność jest wciąż widoczna mimo, że od napisania powieści minęło 70 lat. Z tą różnicą, że my dziś mamy do dyspozycji internet i social media, które dla części osób są całym światem i które to osoby zapominają, że obok nich żyją prawdziwi ludzie.
Podobnie jak społeczeństwo z tej powieści, również wiele z nas nie patrzy w gwiazdy, nie słucha szumu deszczu i nie czuje pod stopami miękkiej trawy. Idąc ulicą widać za to ludzi, którzy są wpatrzeni w ekrany smartfonów. Z tym, że u nas nie pali się książek. Jeszcze. Bradbury pokazał przerażającą dla mnie, i jak sądzę również dla wielu osób, wizję świata, w którym jednostka jest nic nie warta. Palenie książek jest tu tylko punktem wyjścia. I co ciekawe, książki nie zostały zakazane przez totalitarny reżim. To ludzie sami z siebie przestali czytać i interesować się literaturą. Aż w końcu, aby większość, która na skutek telewizyjnej papki ogłupiała, nie czuła się pokrzywdzona, wszelkie przejawy indywidualizmu i intelektu są tłumione. Oh, wait, mniejszość jest tłamszona, żeby większość się lepiej czuła. Skąd my to znamy?
Mimo swojego wieku, książka jest napisana w przystępny sposób, pięknym językiem. Znajdziecie tu wiele rozważań natury filozoficznej i etycznej oraz odniesień do klasyki literatury, jednak nie są to tematy ciężkie do ogarnięcia. Książkę czyta się szybko i, jak na tak ciężki temat, to bardzo lekko. To króciutka powieść, jednak jest w niej tyle treści, że każdy powinien coś z niej wynieść. Brakowało mi trochę rozważań o beletrystyce i literaturze rozrywkowej, a Ray Bradbury skupił się jedynie na klasyce i tzw. literaturze wysokiej, o której toczą się dyskusje akademickie. Dla współczesnego odbiorcy może to być niezrozumiałe, jednak pamiętajmy w jakich czasach ta powieść została wydana i jak wtedy odbierało się literaturę. Część osób na pewno sie od tej książki odbije, część się na niej wynudzi, jednak ja Was będę zachęcać do tego, aby po nią sięgnąć. Chociażby jako przestrogę. Bo sami jako gatunek dążymy do zagłady.
"451* Fahrenheita" to klasyk literatury sci-fi i dystopii, a jednocześnie niezwykle aktualna powieść, która doskonale oddaje współczesne realia.
Guy Montag jest strażakiem. Jednak w świecie wykreowanym przez autora nie gasi on płomieni, a je wznieca. Montag bowiem zajmuje się paleniem książek i dobytków ludzi, którzy je posiadają. Ray Bradbury wykreował świat, w którym...
2021-08-07
"Alabastrowe panny" to książka, która mnie zaskoczyła. Spodziewałam się typowej fantastyki, a tymczasem dostałam oryginalną i bardzo ciekawą powieść.
Historia opowiada o Kharach i Drainach, dwóch nacjach, które niegdyś były bardzo sobie bliskie, od kilku stuleci są wrogami, którzy w żaden sposób się ze sobą nie kontaktują. Gdy więc z gór schodzą Kharowie i opanowują kolejne kraje, Drani muszą wziąć sprawy w swoje ręce i rozprawić się z najeźdźcami.
"Alabastrowe panny" Doroty Pasek to niezwykle interesująca i oryginalna książka. Opiera się przede wszystkim na relacjach między bohaterami i budowaniu między nimi więzi. Dlatego też wyróżnia się na tle innych książek z gatunku fantastyki. Autorka stworzyła barwną galerię postaci i ciekawy świat i intrygującym systemem magicznym.
Fabuła toczy się wolno, poznajemy zwyczaje i historię obu nacji, jednak mimo to nie jest to książka nudna. Wręcz przeciwnie. Autorka operuje barwnym i poetyckim piórem a przez samą powieść się płynie i bardzo szybko czyta. Powieść bardzo wciąga i zaskakuje. Na baczną uwagę zasługują bohaterowie, pierwszo i drugoplanowi. Tu każda postać jest inna i ma coś do powiedzenia oraz wnosi wiele do fabuły. Świetnie opisane są tu relacje i więź, która buduje się między poszczególnymi osobami.
W książce zostały przeciwstawione sobie dwie różne krainy, które łączy wspólna historia, która powoli odchodzi w zapomnienie. Dorota Pasek znakomicie oddaje tu złożone uczucia i emocje, które panują wśród postaci. Dodatkowo, co również jest bardzo rzadko spotykane, pokazuje warstwę obyczajową świata, który stworzyła. A świat jest złożony i stworzony z wielu warstw. Powieść ma kilka wad i nie jest idealna, jednak z pewnością będzie to lektura, której prędko się nie zapomni, a która wzbudza wiele emocji.
"Alabastrowe panny" to książka, która mnie zaskoczyła. Spodziewałam się typowej fantastyki, a tymczasem dostałam oryginalną i bardzo ciekawą powieść.
Historia opowiada o Kharach i Drainach, dwóch nacjach, które niegdyś były bardzo sobie bliskie, od kilku stuleci są wrogami, którzy w żaden sposób się ze sobą nie kontaktują. Gdy więc z gór schodzą Kharowie i opanowują...
Motyw wybrańca jest bardzo często obecny w fantastyce. Powiem więcej, często jest to też motyw oklepany i nie wnoszący nic nowego. A co by było gdyby nasz wybraniec zginął na samym początku książki? Tak właśnie postąpiła ze swoim bohaterem Kel Kade w jej najnowszej książce.
Bardzo lubię "Kroniki mroku" tej autorki, dlatego też czekałam na tę i sięgnęłam po nią zaraz po premierze. Znam już styl pisania Kel Kade, dlatego tu obyło się bez zaskoczeń. Jest lekko, przyjemnie, a przez fabułę się płynie i nawet nie zauważa kiedy następuje koniec książki.
Mimo innej tematyki, to konstrukcja "Losu pokonanych" jest dosyć podobna do pierwszego tomu o Rezkinie. Mamy tajemniczy prolog, który zostawia nas z wieloma pytaniami. Dalej poznajemy główne postacie, a Aaslo przechodzi podobną drogę co Rezkin: od odludka, który jest nieprzystosowany do społeczeństwa mimo posiadania rozległej wiedzy na wiele tematów do człowieka, który zyskuje szacunek wśród różnych ludzi i zyskuje ich dla swojej sprawy. Tu również główny bohater przechodzi swego rodzaju przemianę i odhacza kolejne misje wymagające specjalnych umiejętności.
Ten zabieg, który zastosowała autorka w obu tych książkach może odrzucić sporo osób. Na pewno wiele stwierdzi, że czytają kolejną taką samą książkę. I nie będą się w tym również mylić. Jednak sporo osób, w tym ja, będzie sie na niej świetnie bawić i nie będzie zwracać uwagi na te wszystkie rzeczy, które opisałam wyżej.
Jednak to, co mi najbardziej przeszkadzało to kreacja postaci kobiecych. Polubiłam jedynie Myropę, reszta powiela błędy z poprzednich książek autorki. Większości z nich nie da sie lubić, a jedynie irytują swoim zachowaniem i postawą. Chyba najbardziej wkurwiająca jest magiczka/uzdrowicielka Teza. No nie polubiłabym się z typiarą. Na plus to wprowadzenie wątku bogów, którzy mają swoje interesy i aby je zrealizować, wykorzystują ludzi bez ich wiedzy.
Ogólnie z mojej strony polecanko. Bawiłam się świetnie podczas lektury, a samą książkę skończyłam na drugi dzień od rozpoczęcia. Mimo tych wad przytoczonych wyżej widzę w niej potencjał i jestem ciekawa jak dalej potoczy się fabuła bo Kade ma tu kilka świetnych pomysłów wartych rozwinięcia. Zatem mocno czekam na kolejny tom :)
Motyw wybrańca jest bardzo często obecny w fantastyce. Powiem więcej, często jest to też motyw oklepany i nie wnoszący nic nowego. A co by było gdyby nasz wybraniec zginął na samym początku książki? Tak właśnie postąpiła ze swoim bohaterem Kel Kade w jej najnowszej książce.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBardzo lubię "Kroniki mroku" tej autorki, dlatego też czekałam na tę i sięgnęłam po nią zaraz po...