rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Literatura skandynawska zajmuje na mojej półce szczególne miejsce. Srogi i zimny klimat, bohaterowie z charakterem, nie zawsze szczęśliwe zakończenie historii. „Dni w historii ciszy” Merethe Lindstrøm to kolejne spotkanie, tym razem z pisarką z Norwegii.

Eva i Simon od wielu lat są małżeństwem. Mają własny dom i pomoc sprzątającą. Ich trzy dorosłe córki już dawno wyprowadziły się z rodzinnego domu, mają własne rodziny. W życie małżonków wkradła się rutyna, ale jest to dla nich bezpieczny grunt. Wiele lat temu zawarli pakt, że nie będą rozmawiać o przeszłości. Z upływem lat okazuje się, że zmowa milczenia nie przynosi nic dobrego – Simon rozpamiętuje historię rodziny, Eva coraz częściej wraca do wydarzenia sprzed lat kiedy do ich domu wkradł się intruz. Simon – zamyka się w sobie, kontakt z otoczeniem ogranicza do komunikatywnych wyrażeń, powitania i podziękowania, by z czasem zamilknąć na dobre. Eva próbuje wyrwać się dominującej izolacji i ciszy.

„Dni w historii ciszy” pozbawione są wartkiej akcji, ba! akcji w ogóle tu nie znajdziecie. Co prawda rozpoczyna się rodem z thrillerów, ale to dramat rodzinny, w którym głównym bohaterem jest cisza rodzinnej tajemnicy. Narracja jest pierwszoosobowa, co jeszcze bardziej potęguje rosnącą między Evą i Simonem ciszę. To historia o relacjach w rodzinie, przeszłości, która mackami wkrada się w teraźniejszość, traumie przekazywanej na kolejne pokolenia, pragnieniach i samotności. To też historia o przemijaniu – Eva akceptuje starość, choć nie do końca jest zadowolona z postępującej ułomności ciała i umysłu. Niektórych czytelników ta powieść nie zadowoli (a nawet poczują znużenie w trakcie lektury) – jest monotonna, w dużej części przygnębiająca.

Życie nie jest czarno-białe. Nie ma rzeczy oczywistych. Nie ma prostych rozwiązań. „Dni w historii ciszy” nie są książką wybitną, ale mogą być odskocznią od książek, które czytamy na co dzień.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu ArtRage.

Literatura skandynawska zajmuje na mojej półce szczególne miejsce. Srogi i zimny klimat, bohaterowie z charakterem, nie zawsze szczęśliwe zakończenie historii. „Dni w historii ciszy” Merethe Lindstrøm to kolejne spotkanie, tym razem z pisarką z Norwegii.

Eva i Simon od wielu lat są małżeństwem. Mają własny dom i pomoc sprzątającą. Ich trzy dorosłe córki już dawno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam szczerze, że jakiś czas temu kryminały polskich autorów zaczęłam omijać szerokim łukiem. Przez powtarzalny motyw, płaskich bohaterów i zakończenia bez zaskoczenia straciłam do tego gatunku całe serce. „Robakom w ścianie” Hanny S. Białys postanowiłam dać szansę.
AKCJA to schyłek lat 90. XX wieku, Bydgoszcz. Konflikt między Toruniem a Bydgoszczą trwa od przeszło sześciu wieków – Krzyżacy zabronili handlu z tzw. „polskim brzegiem”, w odwecie bydgoszczanie przypuszczali ataki na polskie statki; Bydgoszcz – miasto robotnicze, które od władz komunistycznych otrzymało wsparcie finansowe, Toruń – miasto inteligenckie, które było marginalizowane. Akcja „Robaków” umiejscowiona jest w Bydgoszczy, rodzinnym mieście autorki, które to ją ukształtowało i zainspirowało do napisania książki. Obecny jest porządek, by akcje powieści umiejscawiać w poprzednim stuleciu. Sentyment? Łatwiej pisać, o tym co było?
BOHATEROWIE Głównym bohaterem samoczynnie staje się komisarz Marek Bondys. I jak dla mnie jest on połączeniem wielu dotąd spotkanych bohaterów. Próbuje być oschły i niedostępny, w głębi duszy jest troskliwy i opiekuńczy. Słucha ciężkiej muzyki i… układa puzzle. Trochę za mało skupienia na innych bohaterach, co sprawia że dla czytelnika stają się oni niewidzialni.
JĘZYK I STYL Tempo powieści jest odpowiednie – nie ma przydługich fragmentów, mimo wielowątkowości łatwo można powkładać poszczególne wątki do właściwych przegródek. Mimo sporej objętości – ponad 500 stron – czyta się zaskakująco szybko. Morderca działa wyjątkowo brutalnie, na szczęście autorka oszczędziła brutalnych opisów – to duży plus. Język mieszany, momentami bardziej literacki, często powszechny, nie brak „podwórkowej gwary”. W przeważającej większości nic nie zgrzyta.
FABUŁA I GRAFIKA Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie grafik robali w całej książce (przepraszam, że zdradzam – być może – niespodziankę). Podczas porannego spaceru z psem, młoda dziewczyna znajduje okaleczone zwłoki młodego mężczyzny. Śledztwem kieruje Bondys wraz z ekipą (oczywiście, w komisariacie pojawia się dwójka świeżaków, młodych policjantów bez doświadczenia). Czy to sprawka seryjnego? Czy śledczym uda się szybko dorwać mordercę?
Powtórzę za innymi opiniami – jak na debiut, całkiem udany; zapowiada całkiem udany cykl. Niezrozumiały był dla mnie wątek homoseksualny, jako jeden z motywów morderstwa. Śmiem twierdzić, że to próba wpisania się we wszechobecną modę. Metafora z robakami, trochę przekombinowana (być może tylko dla mnie). Powieść z pewnością przypadnie do gustu mieszkańcom Bydgoszczy, sporo tutaj elementów historii miasta czy urbanistyki.
W trakcie lektury, bawiłam się dobrze (oj, dzieje się!) – a o to w czytaniu chodzi. Czytajcie.

Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN

Przyznam szczerze, że jakiś czas temu kryminały polskich autorów zaczęłam omijać szerokim łukiem. Przez powtarzalny motyw, płaskich bohaterów i zakończenia bez zaskoczenia straciłam do tego gatunku całe serce. „Robakom w ścianie” Hanny S. Białys postanowiłam dać szansę.
AKCJA to schyłek lat 90. XX wieku, Bydgoszcz. Konflikt między Toruniem a Bydgoszczą trwa od przeszło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Martin Amis napisał powieść „Strefa interesów” w 2014 roku, w Polsce po raz pierwszy została wydana w 2015 roku. Hannah Doll jest żoną komendanta. Oficer – Golo Thomson – zakochuje się w niej, a kiedy mąż odkrywa prawdę, obojgu grozi niebezpieczeństwo. Byłaby to klasyczna historia miłosna, gdyby… nie tematyka, nie otoczenie. Akcja dzieje się w obozie koncentracyjnym, czyli w najgorszym z możliwych miejsc; mąż Hannah jest tam komendantem, a kobieta wraz z dwoma córkami stara się prowadzić w miarę normalne życie, jak na wojenny czas.

Tuż przed lekturą miałam kompletnie inne oczekiwania co do książki. Niestety, tym razem się zawiodłam. Liczyłam na fabularyzowaną relację z obozu, tragiczne losy i przejmujące historie. Tu akcja dzieje się z perspektywy nie więźniów, ale osób pracujących w obozie. Kolejne dni niosą zobojętnienie i mechaniczne wykonywanie czynności. Większość tekstu opiera się na rozmowach oficerów SS – trudno mi było przebrnąć przez szarpane dialogi, wręcz dominował w nich chaos i zachwiana moralność. Przez większość lektury miałam wrażenie, że zmierzamy donikąd. Szalę przeważyła duża ilość nieprzetłumaczonych zwrotów z obcych języków, co jeszcze bardziej utrudniało zrozumienie.

Mimo sugestywnej scenerii i dramatycznych wydarzeń większość tekstu nie wzbudziła we mnie głębszych uczuć. Przez poszczególne strony przemykałam właściwie bez refleksji. Jedynie podrozdziały z perspektywy Szmula – „grabarza o najdłuższym stażu” zrobiły na mnie wrażenie. Realistyczne, niepozbawione szczegółów.

Dopiero posłowie wyjaśnia, że Amis wzorował swoich bohaterów na autentycznych postaciach. I tak: Paul Doll wzorowany jest na Rudolfie Hoessie; połączenie dwóch najgorszych obozowych strażniczek – Irmy Grese i Ilse Koch ma swoje odbicie w Ilse Grese; Golo Thomson to Martin Bormann.

Nie ganię, ale i nie chwalę. Powieści o tematyce wojennej powinny znaleźć specjalne miejsce na półce u każdego czytelnika. Autor ma niewątpliwie dobre i inteligentne pióro, niestety nie przypadło mi ono do gustu.

„Strefa interesów” wyreżyserowana przez Jonathana Glazera trafi do polskich kin na początku marca. Film uzyskał sześć nominacji do Oscara. Z dużą ciekawością czekam na tę ekranizację – może filmowa wersja bardziej mnie przekona.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis

Martin Amis napisał powieść „Strefa interesów” w 2014 roku, w Polsce po raz pierwszy została wydana w 2015 roku. Hannah Doll jest żoną komendanta. Oficer – Golo Thomson – zakochuje się w niej, a kiedy mąż odkrywa prawdę, obojgu grozi niebezpieczeństwo. Byłaby to klasyczna historia miłosna, gdyby… nie tematyka, nie otoczenie. Akcja dzieje się w obozie koncentracyjnym, czyli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Funkcjonariuszka Shi Lu i śledczy Naumann. Światowo, myślisz. A później okazuje się, że to „zwykła” Warszawa… Czytasz dalej i… nic będzie zwyczajnie.

Marta Zaborowska jest autorką cyklu o Julii Krawiec (bezkompromisowej detektyw) oraz kilku samodzielnych powieści. Jej najnowsza książka „Sześć powodów, by umrzeć” opowiada o zniknięciu Miriam Macharow (kobieta wychodzi z domu w rocznicę ślubu i ślad się po niej urywa). Pół roku później na terenie starej fabryki odnaleziono jej samochód, a w nim zwęglone ciało kobiety. Na okazaniu zwłok mąż rozpoznaje Miriam, ale siostra ma wątpliwości…

Mąż Konrad, siostra Adela, Stan, Florian i Natalia, Shi Lu i śledczy Naumann czy ktoś z nich miał powód, dla którego Miriam musiała pożegnać się z życiem? Tytuł wskazuje na sześć powodów – czy znajdziesz je wszystkie?

Fabuła dzieli się na kilka perspektyw. Autorka wodzi czytelnika za nos, stosuje sprytne zwroty akcji i ukryte przekazy, kierując odbiorcę na coraz to bardziej kręte ścieżki. I o ile na początku próbowałam tworzyć historie i teorie kto z kim, po co i dlaczego, tak poddałam się mniej więcej po pierwszej ćwiartce! Każdy rozdział to inna perspektywa, co pozwala lepiej zrozumieć podejmowane przez nich decyzje, a żonglowanie między bohaterami wymaga skupienia. Może nie ma tu zbyt wartkiej akcji, bo całość to retrospekcja prowadząca do odpowiedzi na pytanie co się stało z Miriam, ale fabuła wciąga. Trochę rozczarowało mnie zakończenie, jakby oderwane od całości, napisane w innym stylu, gdzie prawie wszystkie karty odkrywane są od razu.

Skomplikowane relacje, rodzinne sekrety i cały wachlarz emocji. Lektura „Sześciu powodów, by umrzeć” była przyjemnością, a o to w czytaniu przecież chodzi. Czytajcie!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca i agencji PRart Media. Czytanie umiliło kilka słów dedykacji od samej autorki (doceniam!).

Funkcjonariuszka Shi Lu i śledczy Naumann. Światowo, myślisz. A później okazuje się, że to „zwykła” Warszawa… Czytasz dalej i… nic będzie zwyczajnie.

Marta Zaborowska jest autorką cyklu o Julii Krawiec (bezkompromisowej detektyw) oraz kilku samodzielnych powieści. Jej najnowsza książka „Sześć powodów, by umrzeć” opowiada o zniknięciu Miriam Macharow (kobieta wychodzi z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To nie jest zwyczajna biografia, która jak po sznurku prowadzi przez życie – od urodzenia do, przedwczesnej, śmierci. To opowieść o kobietach.

Marek Hłasko. Autor wyklęty. Urodził się 14 stycznia 1934 w Warszawie, zmarł nagle 14 czerwca 1969 w Wiesbaden. Edukację skończył na szkole średniej. Jego pierwsze opowiadania zostały opublikowane w 1955 roku, jednak dopiero po wydaniu w 1956 roku zbioru „Pierwszy krok w chmurach” zyskał ogólnokrajowe uznanie.

Myślę, że każdy kto na serio traktuje literaturę miał w swoim życiu epizod związany z Markiem Hłasko. Mój przypadł na przełom liceum i studiów. Jego teksty, do dziś uniwersalne, przyciągają niepokojem i niesfornością. Wtedy nie wiedziałam, że prawie każdy z nich zawiera w sobie pierwiastek kobiet, które towarzyszyły pisarzowi w trakcie ziemskiego życia.

Dwie Wandy, dwie Hanny, Agnieszka, Sonia, Esther, Matka… Rozstania i powroty. Dni lepsze i gorsze momenty. Mało tu tytułowych gier miłosnych, mało tu samego Hłaski, a przecież nie każdy zna na pamięć jego inne biografie. Nie jest to tekst wybitny, ale ma coś w sobie co przyciąga i nie pozwala odłożyć. Może to ten magnetyzm Hłaski? Autorka nie narzuca czytelnikom swojego zdania, nie szuka skandalu, nie rozsiewa plotek. Z całych sił się stara przedstawić tamten czas, takim jaki był w rzeczywistości.

Biorąc pod uwagę uniwersalny wymiar twórczości Marka Hłaski Sejm RP ustanowił rok 2024 Rokiem Marka Hłaski. Na tę okoliczność Dom Wydawniczy Rebis postanowił wznowić „Miłosne gry Marka Hłaski” Barbary Stanisławczyk. To trzecie wydanie tej biografii, i jak sama autorka przyznaje czas był sprzymierzeńcem tej książki (w archiwum dotarła do nowych tekstów, kilka nowych osób zdecydowało się na rozmowę). Jeśli chcecie poznać biografię Hłaski na pierwszą lekturę wybierzcie inne biografie. Niech „Miłosne gry (…)” będą uzupełnieniem jego historii.

Pragnął miłości, a jednocześnie się jej bał. Niewiele dawał od siebie, a oczekiwał wiele. Te historie, to kawałek do układanki o Hłasce, który trafnie odsłania pełną sprzeczności i trudną osobowość pisarza. To też dowód na to, że nie był „aniołkiem”, a jego życie to nie tylko czarne i białe barwy.

Jego przedwczesne odejście jest sygnałem, że nikt nie zna całej prawdy o nim. Nie starczy listów, zdjęć i wspomnień. Bo tę prawdę znał tylko on sam.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis

To nie jest zwyczajna biografia, która jak po sznurku prowadzi przez życie – od urodzenia do, przedwczesnej, śmierci. To opowieść o kobietach.

Marek Hłasko. Autor wyklęty. Urodził się 14 stycznia 1934 w Warszawie, zmarł nagle 14 czerwca 1969 w Wiesbaden. Edukację skończył na szkole średniej. Jego pierwsze opowiadania zostały opublikowane w 1955 roku, jednak dopiero po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na dwudziestu kilku stronach mamy dwie ofiary. Śledczy z wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu prowadzą sprawę zabójstwa znanego aktora, który został znaleziony w jednej z melin w centrum miasta. Drugą ofiarą jest zwęglone ciało nastolatka.

Czy obie sprawy są ze sobą połączone?

Piotr Kościelny przyzwyczaił czytelników, że zwyczajowo jeńców nie bierze. Kontynuuje wątek z „Szymka” i bierze na warsztat młodocianych, którym – mocno upraszczając – łatwo nie jest. W „Nielacie” bohaterem jest Michał, od nastoletnich lat wykorzystywany seksualnie przez wujka. Ojciec chłopca wyjeżdża za granicę do pracy, po czasie urywając kontakt z polską rodziną. Matka ma problemy alkoholowe, nie interesuje się narodzoną córką, stopniowo staczając się w nałóg.

„Nielat” nie pozostawia czytelnika bez przemyśleń. Intrygujące śledztwo, mnóstwo niewiadomych i nieustanna akcji. Choć autor umiejscawia brutalną rzeczywistość w poprzednim ustroju, ma się świadomość, że nie zmienia się ona od zarania dziejów. Fabuła prowadzona jest dwutorowo – raz jesteśmy po stronie śledczych, z Chartem na czele, by za chwilę wtopić się w środowisko Michała i nieletnich oddających ciało na dworcu. Autor świetnie kreśli realia tamtych czasów, przypomnę – jest to Wrocław lat dziewięćdziesiątych, pracę policyjnego zespołu, pozbawionego nowinek technicznych ułatwiających pracę, całe śledztwo i (jak po sznurku) odnajdowanie nowych elementów. Niepodważalny jest świetny research i tytaniczna praca by poznać tajniki chłopięcej prostytucji, stręczycielstwa, patologii i szczegółów policyjnego śledztwa.

„Nielat” pozostawia czytelnika z poczuciem smutku i bezradności. Gdy myślę o powieściach Kościelnego, mam jeden wniosek: jego historie nie mają happy endu. Nawet jeśli śledztwo dobiega końca, nikt nie czuje satysfakcji, nikt nie jest zadowolony. Ogrom ciężkich tematów wstrząsa, przytłacza i skłania do refleksji.

Czytajcie, warto.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Agencji PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca

Na dwudziestu kilku stronach mamy dwie ofiary. Śledczy z wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu prowadzą sprawę zabójstwa znanego aktora, który został znaleziony w jednej z melin w centrum miasta. Drugą ofiarą jest zwęglone ciało nastolatka.

Czy obie sprawy są ze sobą połączone?

Piotr Kościelny przyzwyczaił czytelników, że zwyczajowo jeńców nie bierze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O nie, Panie Wójciku!

Czy naprawdę chcemy wracać – choćby myślami, choćby podczas lektury – do czasów pandemii? Do tych zakazów i nakazów? Pierwszy raz na kartach powieści spotkałam się z tak mocnym nawiązaniem do maseczek, szczepionek, unikaniem zgromadzeń. I nie do końca to kupuje. Szczególnie, że dziś jesteśmy mądrzejsi o kilka kwestii.

Zdążyłam poznać styl autora za sprawą kilku jego wcześniejszych powieści, więc wiedziałam czego mogę się spodziewać. Fabularnie jest jak zawsze – sporo postaci, dużo wątków, które stopniowo na różnych etapach się przenikają. W podziemiach Dworca Centralnego zostają znalezione zwłoki mężczyzny z rozbitą czaszką, zdarzenie nie przypomina wypadku. W ciągu ostatnich miesięcy zginęło kilka osób w podobny sposób. Z komisariatu kolejowego policji do pracy nad sprawą Trepanatora dołącza Olga Bojko. Kobieta szybko znajduje wspólny wątek i szereg podobieństw między zabójstwami sprzed ćwierć wieku, a trupem z Dworca. Czy Oldze uda się rozwiązać zagadkę mordercy z młotkiem? Drugim bohaterem wysuwającym się na prowadzenie jest Kacper Słubicki – kiedyś nauczyciel w-f, teraz konduktor. Mężczyzna nie cieszy się dobrą sławą w mieście, w przeszłości podjął niechlubne decyzje które mały duży wpływ na jego życie. Jaka będzie rola Kacpra w sprawie Trepanatora?

“Bilet dla zabójcy” to kryminał utrzymany w mrocznym klimacie. Skąd w tytule bilet? Pociągów w powieści jest sporo – ofiary podróżowały pociągiem relacji Działdowo-Warszawa, bohaterowie to albo konduktorzy, albo osoby mocno z koleją związane. Powieść jest wielowątkowa, spakowana na ponad sześciuset stronach. Wójcik umie przyciągnąć i utrzymać uwagę czytelnika, w historię „wchodzi się” od razu. Kolejne rozdziały tylko uświadamiają, że pomysł na historię był dopracowany w najmniejszych szczegółach. Bohaterowie są realistyczni, bez wydumanych cech charakteru. Wątki obyczajowe nie dominują, a jedynie uzupełniają i wypełniają ten kryminalny.

Zalety – dynamicznie prowadzone śledztwo, klimat prowincji, bohaterowie z wyróżniającymi ich cechami, umiejscowienie wydarzeń na kolei, intryga i zbudowana na jej bazie fabuła, wątki społeczne (alkoholizm, bezdomność, depresja, ostracyzm społeczny), skomplikowanie zagadki, że do końca nie wiemy kto jest mordercą. Wady – powrót do czasów pandemii, mnożenie wątków (i bohaterów), które wymusza duże skuszenie i sprawia, że łatwo można się pogubić.

Czytajcie, polecam (jak i inne książki Wójcika)!

Do tego pociągu wsiadacie na własną odpowiedzialność…



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

O nie, Panie Wójciku!

Czy naprawdę chcemy wracać – choćby myślami, choćby podczas lektury – do czasów pandemii? Do tych zakazów i nakazów? Pierwszy raz na kartach powieści spotkałam się z tak mocnym nawiązaniem do maseczek, szczepionek, unikaniem zgromadzeń. I nie do końca to kupuje. Szczególnie, że dziś jesteśmy mądrzejsi o kilka kwestii.

Zdążyłam poznać styl autora za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aktor teatralny, filmowy i kinowy, reżyser teatralny, pedagog, pisarz i poeta. Ojciec Łukasza i Sajany. Urodził się 5 listopada 1939 roku w Kowalu, zmarł 7 grudnia 2022 w Krzewencie. Jan Nowicki.

Filmografia i teatralne role są imponujące. Przeglądając listę filmów, w których grał, najbardziej zapamiętam go z roli w „Młodych Wilkach”. Zresztą większości z jego filmów nie widziałam lub nie pamiętam. To jeden z tych aktorów, którzy zawsze byli obecni w świadomości ekranowej i nie sposób o nim myśleć w czasie przeszłym.

Od początku żył na przekór, według własnego pomysłu. Pogodzony ze śmiercią, traktował ją jako coś nieuniknionego, chciał się do niej dobrze przygotować. Niedopasowany do czasów i epoki. Uważał, że o człowieku świadczy gdy ma w domu świeże kwiaty. Lubił ludzi, lubił rozmawiać z ludźmi (i za to wielu go ceniło). Miał szczęście do ludzi, otaczając się wiernymi przyjaciółmi.

Beata Biały: dziennikarka, psycholożka, autorka książek, m.in. „Słońca bez końca. Biografia Kory”, „Osiecka. Tego o mnie nie wiecie”. Od pierwszych stron jej książek czeka na nas szacunek dla rozmówcy i duże przygotowanie. Zawsze myślałam, że żeby napisać wiarygodną biografię trzeba rozmówcę dobrze znać. Biały udowadnia, że można kogoś poznać przy okazji kilku rozmów (niekoniecznie osobistych), a puste przestrzenie wypełnić elementami z tekstów kogoś innego, wystarczy być uważnym czytelnikiem.

Barwny i szczery obraz Nowickiego powstał z przytoczonych licznych jego opowieści, a także wspomnień rodziny i przyjaciół. W biografii dominuje obraz człowieka, nie aktora. Aktora można poznać w wielu wcieleniach. Człowieka zna niewielka garstka ludzi. Czytając miałam wrażenie, że Nowicki od zawsze był dorosłym i dojrzałym mężczyzną. Beata Biały tworzy niezwykły portret, niebanalnego człowieka, tym samym ocalając od zapomnienia. Czytajcie, warto.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis

Aktor teatralny, filmowy i kinowy, reżyser teatralny, pedagog, pisarz i poeta. Ojciec Łukasza i Sajany. Urodził się 5 listopada 1939 roku w Kowalu, zmarł 7 grudnia 2022 w Krzewencie. Jan Nowicki.

Filmografia i teatralne role są imponujące. Przeglądając listę filmów, w których grał, najbardziej zapamiętam go z roli w „Młodych Wilkach”. Zresztą większości z jego filmów nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każda kolejna powieść Jojo Moyes cieszy się dużym zainteresowaniem. Tym razem do polskich czytelników trafia premierowa powieść autorki „Kiedy weszłam w twoje życie”. To istotne kwestia, bo część wydawanych w Polsce książek nie są najnowszymi wydaniami, a jedynie to ich pierwsze wydanie w kraju.

Tym razem bohaterki są dwie. Sam nie ma dobrej passy. W pracy z trudem zdobywa kontrakty, do tego współpraca z toksycznym szefem nie czyni ją lepszą. W domu czeka na nią pogrążony w depresji mąż oraz nastoletnia córka, która nie jest w stanie opowiedzieć się po którejś ze stron. Gdy przypadkiem w jej ręce trafiają markowe szpilki, zakładając je z konieczności, kreuje lepszą wersję siebie, zaczyna wierzyć, że stać ją na więcej. Do tej pory Nishy wydawało się, że ma wszystko: dostatnie życie, zakupy bez limitów, modne ubrania, mąż, syn. Gdy przez przypadek pozostawia szałowe buty Christiana Louboutina w szatni na siłowni, jeszcze nie że to początek jej największych w życiu kłopotów.

„Kiedy weszłam w twoje życie” to opowieść o sile kobiet. Napisana lekko, bez patosu, z humorem i morałem. Pokazuje przemianę dwóch kobiet, obie znalazły się na różnych życiowych zakrętach. Sam zmienia myślenie i postawę, zaczyna siebie doceniać i stawiać swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Nisha otwiera się na ludzi, zaczyna podchodzić do życia mniej egoistycznie, zrozumie, że najmodniejsze ubrania i zamożność nie dają szczęścia. To też historia o przyjaźni i miłości, ale także o rozczarowaniach i nadziejach. Jest zabawnie i przewrotnie, z dużą dozą ciepła.

Zwrot w opowieść będzie miał miejsce gdy obie bohaterki nagle się spotkają (co w „normalnym” świecie raczej nie byłoby możliwe). Nisha będzie zmuszona odnaleźć obecną właścicielkę szpilek. Autorka celowo pokazuje dwie kobiety i ich życie na zasadzie kontrastu – obie pochodzą z różnych środowisk, w życiu mają inne priorytety, tak samo samotne i niezrozumiałe przez otoczenie, szukające swojej drogi. Duży plus za to, że bohaterkami nie są trzpiotki, ale dojrzał kobiety, które również borykają się w biologicznymi zmianami.

Jedyne co razi, to próba wpisania się w modny trend – MUSI pojawiać się czarnoskóra bohaterka i homoseksualista. Czy bez tego treść byłaby gorsza?

Jeśli lubicie książki Moyes, to wybór w sam raz! Jeśli nie znacie autorki, a lubicie ambitniejsze powieści obyczajowe, z przesłaniem, refleksją i morałem – to również wybór w sam raz! Czytajcie, polecam.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak

Każda kolejna powieść Jojo Moyes cieszy się dużym zainteresowaniem. Tym razem do polskich czytelników trafia premierowa powieść autorki „Kiedy weszłam w twoje życie”. To istotne kwestia, bo część wydawanych w Polsce książek nie są najnowszymi wydaniami, a jedynie to ich pierwsze wydanie w kraju.

Tym razem bohaterki są dwie. Sam nie ma dobrej passy. W pracy z trudem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piotra Kościelnego poznałam dzięki Mikunowi – „Zwierz” pozytywnie mnie zaskoczył, ba! do tej pory uważam go za najlepszą książkę gatunku z polskiego literackiego podwórka. Urodzony we Wrocławiu, pisarz i prywatny detektyw; przez kilkanaście lat prowadził prywatne biuro detektywistyczne, by w 2021 roku porzucić je na rzecz pisania. Jak sam pisze: „Tworzę powieści z pogranicza kryminału, thrillera i sensacji.”

„Szymek” to nowa powieść Kościelnego. Fabuła przenosi czytelnika do Wrocławia lat dziewięćdziesiątych. Na pierwszych kilkunastu stronach mamy pierwszy nokaut – piętnastoletni Szymon Dąbrowski popełnia samobójstwo. Nie znamy bohatera, nie znamy motywu. Śledztwo nie trwa długo, sprawa zostaje umorzona i zakwalifikowana jak samobójstwo, bo nie stwierdzono udziału osób trzecich. Kilka dni później od tragicznych wydarzeń jego brat Tomek skacze z dachu wieżowca. I znów: nie znamy bohatera, nie znamy motywu. A jednak wtedy prokuratura wszczyna śledztwo. Takich nokautów będzie więcej.

„Szymek” nie jest łatwą powieścią. Dotyka trudnych, ale istotnych kwestii jak nietolerancja, dorastanie, strach, odmienność, szukanie tożsamości i własnej drogi. Kolejne rozdziały przytłaczają i zwalają z nóg, coś jednak sprawia, że brniemy dalej w historię. Kościelny w znany sposób manipuluje czytelnikiem i wodzi go za nos. Historię Szymka i Tomka przeplata rozdziałami gdzie uwaga koncentruje się na Piotrze Żmigrodzkim, policjancie który boryka się z problemami alkoholowymi i demonami przeszłości oraz Krzyśku Sawickim – nowym nabytku wrocławskiej komendy. Sawicki z doświadczonym komisarzem odkryją kolejne karty historii braci.

„Szymek” to smutna historia. „Szymek” to też niestety wiarygodna historia. Młodzież lat dziewięćdziesiątych to ścieranie się subkultur, alkohol i pierwsze narkotyki, bójki i uliczne awantury, fala i „kocenie” pierwszorocznych. Powieść ważna, kreuje pole do samodzielnej interpretacji.
„Szymek” to zapis samotnie znoszonych upokorzeń, zbyt intymnych jak na powieść, jakby były częścią pamiętnika. Brak empatii, bezrefleksyjność i przemoc przerażają.

Cenię autora za to, że nie boi się poruszać ważnych kwestii, że w usta bohaterów czasem wkłada słowa, które ranią. Ta powieść niektórych może przytłoczyć, ale może też być drzwiami do dyskusji. Ta powieść może pomóc otworzyć oczy na to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka, a z czym na co dzień się stykamy. Czytajcie – warto.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu oraz PRart Media

Piotra Kościelnego poznałam dzięki Mikunowi – „Zwierz” pozytywnie mnie zaskoczył, ba! do tej pory uważam go za najlepszą książkę gatunku z polskiego literackiego podwórka. Urodzony we Wrocławiu, pisarz i prywatny detektyw; przez kilkanaście lat prowadził prywatne biuro detektywistyczne, by w 2021 roku porzucić je na rzecz pisania. Jak sam pisze: „Tworzę powieści z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dwudziestą powieścią w dorobku Hanny Greń jest „Zły wybór”. Urodzona w Wiśle, obecnie mieszka w Bielsku-Białej, od 2014 roku pisanie stało się nie tylko pasją, ale też zawodem. Nie miałam do tej pory okazji zmierzyć się z jej książkami, stąd gdy pojawiła się okazja przeczytania najnowszej powieści, zgodziłam się bez wahania. Tekst na okładce nie wskazuje, że to powieść stanowiąca część cyklu, dopiero informacja na skrzydełku jasno mówi, że to trzeci tom serii bielskiej. Miałam obawy, czy przez to fabuła nie będzie zbyt zagmatwana i niezrozumiała, jednak wszystko wskazuje na to, że każda z powieści to odrębna historia, a łączą je bohaterowie (podobnie jak z Sagą o Fjällbace Camilli Läckberg – teoretycznie można czytać losowo, jednak większą przyjemność zapewnia czytanie po kolei).

Od pierwszych stron przeraziła mnie ilość postaci i wątków, do tego stopnia, że nie wiedziałam na którym skupić się bardziej, który będzie stanowić oś główną. Jest rok 1993 – czyli czasy przemian społeczno-gospodarczych w Polsce. Czternastoletnia Apolonia Swift mimowolnie staje się świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn uwikłanych w morderstwo; dziewczynkę przeraża fakt, że skierowano ku niej groźby, co sprawia że ona i najbliżsi mogą być w niebezpieczeństwie. Na co dzień musi zmierzyć się z nienawiścią babki, której zachowanie niejednokrotnie wytrąca nastolatkę z równowagi. Osierocona, znalazła miłość i stabilność w przybranej rodzinie.

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w „Złym wyborze” autorka wielokrotnie porusza temat dzieci żyjących w poczuciu zagrożenia i winy. Zmuszone do życia w świecie, które stawia ich na miejscu ofiary; dorośli to kaci, nie budzący zaufania. Przemoc domowa, alkoholizm, przemoc słowna, trudne dzieciństwo, brak reakcji otoczenia…

"Zły wybór" to powieść, która zawiera kilka historii, bo prócz wątku Apolonii jest rodzina Teodora Kozińca, do której wkradł się fanatyzm religijny. Poboczni bohaterowie, którzy uzupełniają każdy rozdział, również mają swoją historię. Ta wielowątkowość sprawiła, że w moje czytanie wkradł się chaos, który pozostał ze mną do końca powieści (do tego wątki przeplatają się w nieoczywisty sposób, wielokrotnie nie wiedziałam w którym miejscu powieści się znajduję). Najbardziej zainteresował mnie wątek zniknięcia Lońki i pojawienie się w powieści małej Petry. Co prawda, na końcu wszystko się łączy i wyjaśnia, ale droga do tego jest pogmatwana i kręta.

Z przykrością muszę stwierdzić, że dla mnie „Zły wybór” okazał się nie do końca udanym wyborem czytelniczym i tą lektura Pani Greń nie przekonała mnie do siebie. Zaletą jest umiejscowienia akcji w Wiśle i okolicach. Tematyka ciekawa (choć historia jakich wiele…), ale zbyt dużo chaosu, przekolorowani bohaterowie. W szkolnej skali – 3+.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta nakanapie.pl

Dwudziestą powieścią w dorobku Hanny Greń jest „Zły wybór”. Urodzona w Wiśle, obecnie mieszka w Bielsku-Białej, od 2014 roku pisanie stało się nie tylko pasją, ale też zawodem. Nie miałam do tej pory okazji zmierzyć się z jej książkami, stąd gdy pojawiła się okazja przeczytania najnowszej powieści, zgodziłam się bez wahania. Tekst na okładce nie wskazuje, że to powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię powieści Ałbeny Grabowskiej.

Może i mało profesjonalne takie uzewnętrznianie się na wstępie, ale takie są fakty. Muszę zaznaczyć, ze nie znam wszystkich jej powieści – bliżej mi do „Stulecia winnych” i cyklu „Uczniowie Hipokratesa”, niż do wcześniejszych powieści autorki. Stałym elementem jej powieści jest sięganie do wydarzeń z czasów przeszłych, dobrze czuje się w tematyce około wojennej, cudownie oddając klimat i kreując bohaterów iście z epoki.

Główną bohaterką najnowszej powieści „Najważniejsze to przeżyć” jest kilkunastoletnia dziewczynka Mirka Pataczkówna. Razem z rodzicami i siostrą wraca do zrujnowanej stolicy, do kamienicy przy Marszałkowskiej. Ich mieszkanie nie przypomina dawnego lokum, kolejne warszawskie budynki czekają na rozminowanie i odgruzowanie, inni mieszkańcy na gruzach szukają swoich bliskich. Ojciec – lekarz – wraca do pracy w szpitalu, przyjmując kolejne wielogodzinne dyżury, podejmując się działań szeroko wykraczających poza jego specjalizację. Matka – nauczycielka – zatrudnia się w lokalnej gazecie; jej zadaniem ma być dokumentowanie za pomocą słowa jak ludzie radzą sobie z odbudowywaniem życia. Starsza siostra Tereska, nie mogąc pogodzić się z utratą przedwojennej miłości, pomaga w odgruzowywaniu Politechniki, licząc że będąc blisko ukochanego roznieci w nim dawne uczucia. A Mirka? Ta nad wyraz inteligentna i bystra dziewczynka ciągle podejmuje się nowych zajęć – obszywa guziki, pomaga bliższym i dalszym znajomym, szuka zaginionych, szyje i handluje czym się da. Dzięki temu próbuje odzyskać choć namiastkę normalności.

Choć dla bohaterów wojna pozostała jedynie złym wspomnieniem w codziennej egzystencji towarzyszą im pytania: Jak istnieć bez tych, których utraciliśmy? Jak mieszkać kiedy praktycznie wszędzie leżą trupy? Jak zapomnieć?

Tytuł trafia w sedno – bohaterowie wielokrotnie powtarzają, że „dobrze, że przeżył”, „teraz to jakoś będzie” czy „ważne że żyje”. Praktycznie nie ma osoby, która w wojnie kogoś nie straciła. Teraz próbują poradzić sobie nie tylko ze stratą ale i ze zbudowaniem życia na nowo. Powieść składa się z krótkich rozdziałów, główną oś stanowią wydarzenia towarzyszące Mirce, nie brakuje tych gdzie narratorem jest ojciec, matka czy pamiętnik Tereski. Mimo trudnej i smutnej tematyki, powieść czyta się szybko i łatwo, głównie za sprawą perypetii Mirki.

Nie chcąc zdradzać za dużo – to jedna z tych książek, kiedy nie wiesz czego się spodziewać, a kiedy wydaje Ci się, że wszystko już wiesz, nagle coś zburzy porządek rzeczy. „Najważniejsze to przeżyć” ukazuje inną twarz wojny, a właściwie krajobraz tuż po. To mądra i potrzebna, a do tego świetnie napisana powieść – polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis

Lubię powieści Ałbeny Grabowskiej.

Może i mało profesjonalne takie uzewnętrznianie się na wstępie, ale takie są fakty. Muszę zaznaczyć, ze nie znam wszystkich jej powieści – bliżej mi do „Stulecia winnych” i cyklu „Uczniowie Hipokratesa”, niż do wcześniejszych powieści autorki. Stałym elementem jej powieści jest sięganie do wydarzeń z czasów przeszłych, dobrze czuje się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Gdy życie zsyła hipopotama” to barwna i pełna emocji saga rodzinna o trzech pokoleniach (inspirowana historią szalonej rodziny duńskiej pisarki Annette Bjergfeldt). Nie jest to typowa opowieść, która przedstawia dzieje kilku pokoleń jednego rodu na tle historyczno-obyczajowym. Narratorem powieści jest jedna z trojga sióstr – Esther, a jej narracja bardziej przypomina reporterskie relacje czy pamiętnik. Podążamy za rodziną przez uliczki Kopenhagi, wyspiarski krajobraz, scenę paryskiej opery, po mroźny Petersburg.

Nie ma co ukrywać, że siłą napędową książki jest hipopotam – i w tytule, i na okładce. Jak duży wpływ będzie miał na wydarzenia rozgrywające się w powieści?

Powieść rozpoczyna wspomnienie ich babci Warinki - rosyjskiej artystki cyrkowej, której kochanek i przyjaciel zginął w paszczy hipopotama. Zwierzę to miało być… słoniem zamówionym przez cyrk w gdańskim ogrodzie zoologicznym. Zresztą postać ta pojawi się w książce wielokrotnie, Warinka powie że „Życie pełne jest hipopotamów”. Taki hipopotam może być nagrodą pocieszenia, może ciskać fekaliami gdy chce się z Tobą zaprzyjaźnić; każdy może mieć swojego hipopotama. Po śmierci ojca Warinka opuści Rosję i przeniesie się Kopenhagi gdzie czeka na nią zakochany młodzieniec. Rosyjsko-duńskiej rodzinie czytelnik towarzyszy od rewolucji z 1917 roku, aż do zburzenia muru berlińskiego.

Esther wyrośnie na skrytą i nieśmiałą malarkę, która początkowo będzie zarabiać na życie malując portrety zwierząt, głównie domowych. Jej bliźniaczka – Olga, będzie przez cały czas szukała swojego miejsca na ziemi, jednocześnie będąc władczą i bezkompromisową. Marzeniem najstarszej z sióstr, podążającą własną ścieżką – Filippy - będzie zostanie pierwszą na świecie astronautką. Każda z nich inaczej definiuje szczęście; każda inaczej do niego dąży.

To proza barwna i szczera, ale przede wszystkim inteligentna i poetycko napisana. Nie brakuje w niej metafor, nawiązań kulturowych. Niektóre zdarzenia są przekolorowane, co sprawia że można je podejrzewać o nierealność, choć jak zapowiada okładka „inspirowane życiem autorki”. Jednak zapewniam Was – w trakcie lektury nie będziecie się nudzić ani chwili!

„Gdy życie zsyła hipopotama” Annette Bjergfeldt to powieść niestandardowa, pozbawiona schematu, ujmująca, na swój sposób literacka perełka. Mówi o poszukiwaniu miłości, pasji, spełnianiu marzeń, wybaczaniu ale też o stracie, żalu, bólu i zmaganiu z życiem. Oby takich więcej na polskim rynku wydawniczym! Gorąco polecam!

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta nakanapie.pl

„Gdy życie zsyła hipopotama” to barwna i pełna emocji saga rodzinna o trzech pokoleniach (inspirowana historią szalonej rodziny duńskiej pisarki Annette Bjergfeldt). Nie jest to typowa opowieść, która przedstawia dzieje kilku pokoleń jednego rodu na tle historyczno-obyczajowym. Narratorem powieści jest jedna z trojga sióstr – Esther, a jej narracja bardziej przypomina...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mieczysław Gorzka pochodzi ze Środy Śląskiej na Dolnym Śląsku; swoje zawodowe życie związał z Wrocławiem. Jest autorem dwóch cykli powieściowych oraz kilku samodzielnych historii. Najnowsza ksiażka „Poszukiwacz zwłok” przenosi czytelnika w okolice Świdnicy, również leżącej na Dolnym Śląsku.

Prokurator Laura Wilk, nazywana przez kolegów Wilczycą, to kobieta twardo stąpająca po ziemi, która wymaga wiele od współpracowników i od siebie. Poszukiwania brutalnego zabójcy nastolatek to kolejna sprawa, którą się zajmuje; na potrzeby śledztwa poszukiwany nazwany jest Poltergeistem. Skorumpowanym i nie stroniącym od używek kolegom z branży nie do końca pasuje prowadzone śledztwo i stosowane metody.

Maciej Lesiecki, psycholog i wykładowca akademicki, któremu zdarzyło się współpracować z policją przy okazji innych spraw. Nieznajoma kobieta angażuje go w poszukiwanie zwłok zaginionej przed wielu latu młodej dziewczyny, córki lokalnego polityka i biznesmena. Lesiecki wierzy, że nowe zajęcie przykryje piętrzące się osobiste problemy i pozwoli wrócić na utarte tory rutyny.

Jest jeszcze Ariel… Tajemnica postać. Zły na wskroś od czasów gdy był nastolatkiem.

Książki Mieczysława Gorzki polecił mi kolega z pracy; po „Poszukiwacza zwłok” sięgnęłam nie znając wcześniejszych powieści autora więc nie mam odniesienia. Jak na dość ciężką tematykę autor ma lekkie pióro. Choć mam wrażenie, że jego warsztat nie jest wolny od schematów – musi być ten dobry i zły policjant, kobieta musi być silna i mierzyć z każdym złem; musi być alkohol i narkotyki.

Niezaprzeczalnie „Poszukiwacz zwłok” to bardzo emocjonalna, wielowątkowa powieść. Muszę przyznać, że gdy na prowadzenie wysunął się wątek lokalnej polityki i gangsterów zaczęłam się lekko gubić, a z czasem stał się on nużący i przytłaczający. Historia Poltergeista od pierwszych stron oplata czytelnika mrocznym i nieprzewidywalnym światem intryg. Bohaterów otaczają ludzie bez skrupułów, którzy pragną zemsty i co raz bardziej dają się ponieść złym wyborom. Wykreowany świat przeraża, ale i uświadamia że to wszystko może się zdarzyć naprawdę. Niepowodzenia i traumy to codzienność bohaterów, z biegiem fabuły wpadają w napędzająca się karuzelę niebezpieczeństwa.

Polubiłam Lesieckiego – może za to drobiazgowe planowanie dnia? Doceniłam Wilk za upór, ambicję i poglądy, choć przypłaciła to ogromną samotnością.

„Poszukiwacz zwłok” nie okazał się powieścią idealną (być może za dużo wymagam). Gdyby tak było pochłonęłabym ją na raz. Tymczasem – szczególnie po minięciu połowy – męczyłam się niesamowicie. Zakończenie przyniosło niedosyt, zbyt krótkie, w porównaniu z pozostałą treścią. I otwarte – czyżby nowy cykl?

Mieczysław Gorzka pochodzi ze Środy Śląskiej na Dolnym Śląsku; swoje zawodowe życie związał z Wrocławiem. Jest autorem dwóch cykli powieściowych oraz kilku samodzielnych historii. Najnowsza ksiażka „Poszukiwacz zwłok” przenosi czytelnika w okolice Świdnicy, również leżącej na Dolnym Śląsku.

Prokurator Laura Wilk, nazywana przez kolegów Wilczycą, to kobieta twardo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie muszę przyznać, że nie jestem fanką Kate Bush, ba! z pamięci potrafię wymienić jedynie kilka jej utworów. Dlaczego więc sięgnęłam po książkę o niej? Bo cenię ją jako artystkę, bo lubię czytać o osobach po utwory których sięgam statystycznie dość często.

Urodziła się 30 lipca 1958 roku w Bexleyheath (Wielka Brytania). Zadebiutowała w 1978 roku singlem „Wuthering Heights”, pochodzącym z płyty „The Kick Inside”. Od początku muzycznej kariery dążyła do ideału, nie produkując jedynie muzyki dla mas. Z czasem komponowanie, pisanie tekstów i śpiewanie nie było jedynie pracą, a pasją i rzemiosłem.

„Kate Bush w 50 odsłonach” Toma Doyle’a to portret artystki luźno nawiązujący do wywiadu autora, który przeprowadził z bohaterką w 2005 roku. Z opowieści wyłania się portret ambitnej kobiety, dążącej do perfekcji. Nie myśli schematami, wiele wymaga od siebie i innych. Nie zabiega o poklask i medialny szum wokół siebie, od wielu lat robi swoje. Fascynują historie o poszukiwaniu dźwięków idealnych, odkrywaniu w otaczającym świecie elementów, które będą mogły wzbogacić utwory (tłuczenie szkła, ptasie trele). Niezaprzeczalnie to jedna z najbardziej enigmatycznych osobistości w przemyśle muzycznym. Legenda i ikona.

Ojcem sukcesu Kate można nazwać Davida Gilmoura z Pink Floyd, bo to on odkrył ją jako pierwszy. Przez wiele lat towarzyszył jej podczas nagrywania płyt czy rzadkich występów na żywo. Zresztą to nie jedyne znane nazwisko wśród współpracowników Kate – nagrywała z Peterem Gabrielem czy Philem Collinsem.

Kate Bush dba o swoją prywatność, dlatego biografia Doyle’a to przede wszystkim historia o muzyce, tworzeniu kolejnych albumów, koncertowaniu, nagrywaniu teledysków. Muzyka, którą tworzy nie jest komercyjną – jej twórczość uchodzi za trudną, choć niezwykle intrygującą i tajemniczą. Dla części słuchaczy jej głos jest nieznośny i odbierają go w kategoriach piszczenia.

„Kate Bush w 50 odsłonach” to zgrabna publikacja, która prócz podstawowych informacji o artystce zawiera sporo anegdot i wspomnień, opowieści innych osób czy przytoczonych wywiadów Kate. Choć nie jest to wybitna biografia pozwala poznać choć fragment życia piosenkarki. Niech przy lekturze towarzyszą Wam kolejne albumy artystki, wzmacnia to przyjemność z czytania.

Polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis

Na wstępie muszę przyznać, że nie jestem fanką Kate Bush, ba! z pamięci potrafię wymienić jedynie kilka jej utworów. Dlaczego więc sięgnęłam po książkę o niej? Bo cenię ją jako artystkę, bo lubię czytać o osobach po utwory których sięgam statystycznie dość często.

Urodziła się 30 lipca 1958 roku w Bexleyheath (Wielka Brytania). Zadebiutowała w 1978 roku singlem „Wuthering...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo broniłam się przed Chyłką w serialowej wersji. Jeszcze dłużej przed książkami Remigiusza Mroza w ogóle. Po pierwszym odcinku przepadłam. Pierwsza lektura nie zachwyciła, ale dałam szansę – i nie ma co ukrywać, powieści Mroza można lubić lub nie, ale bezapelacyjnie zapewniają dobrą rozrywkę.

Serialowy Langer junior grany jest przez Jakuba Gierszała, i to postać na którą zwróciłam uwagę zaraz po Chyłce, Zordonie i Kormaku. Dzięki jego grze aktorskiej miałam zbudowany obraz postaci. Ten powieściowy Langer kompletnie mi do niego nie pasuje! Gierszał jest blondynem, co stwarza wrażenie niewinnego młodzieńca, Langer w powieści jawił mi się jako wysoki brunet.

Samo wyobrażenie postaci to jedno. Bardziej liczy się tempo powieści, fabuła i pomysł na nią. I cóż… Mróz znowu to zrobił! Powieść wciąga praktycznie od pierwszych stron. Historia Langera (dziejąca się w dwóch perspektywach czasowych – teraz i wcześniej) przeplatana jest rozdziałami o parze prokuratorów: Karolinie Siarkowskiej i Olgierdzie Paderborn.

100% Mroza w Mrozie. Mimo, że nie jestem znawcą ani zagorzałą fanką to „Langer” nie odbiega od przyjętych przez autora standardów. Znajdujemy się w momencie gdy Langer idąc na układ ze śledczymi w sprawie rozbicia Konsorcjum zyskuje nietykalność. Siarkowska nie wierzy w jego niewinność, w jej oczach Langer to grasujący od lat psychopata i seryjny morderca. Bohater przedstawia szczegóły pierwszego zabójstwa, poznajemy słabości Langera, ba! nawet coś na kształt jego uczuć.

Fabuła koncentruje się na zamieszaniu wokół Langera, mało tu (na szczęście) wątków obyczajowych, choć Ukrainki i homoseksualizm musiał się pojawić. Mróz ciągle myli tropy, żongluje tempem akcji. Książkę czyta się szybko – bo akcja wciąga, ale i sporo tu dialogów, które dyktują tempo czytania. Muszę przyznać, że lubię czytać Mroza (i niech będzie to moje guilty pleasure). Wiadomo, że „Langer” nie jest powieścią wybitną. Wiadomo, że nie wypełni kilkugodzinnych spotkań klubów dyskusyjnych. „Langera” czyta się dobrze, Mróz pozwala na obycie z bohaterami, wodzi za nos, sprawia przyjemność – a to w książkach chodzi.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta nakanapie.pl

Długo broniłam się przed Chyłką w serialowej wersji. Jeszcze dłużej przed książkami Remigiusza Mroza w ogóle. Po pierwszym odcinku przepadłam. Pierwsza lektura nie zachwyciła, ale dałam szansę – i nie ma co ukrywać, powieści Mroza można lubić lub nie, ale bezapelacyjnie zapewniają dobrą rozrywkę.

Serialowy Langer junior grany jest przez Jakuba Gierszała, i to postać na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siódmy koci żywot Beata Dębska, Eugeniusz Dębski
Ocena 6,9
Siódmy koci żywot Beata Dębska, Eugen...

Na półkach:

Kto nigdy nie miał kota w domu z pewnością inaczej odbierze tę książkę.

Ma kształtny koci pysk, długie wibrysy i ogon, jest biało-ruda. Sheila. Jej właścicielem jest Serb – Jovan. A właściwie był, bo został zamordowany we własnym mieszkaniu, a jedynym świadkiem zabójstwa jest właśnie kotka. Śledztwo prowadzi Vileda czyli Magda Borkońska, wraz z ekipą. Vileda jeszcze nie wie, że z kociego obowiązku Sheila będzie chciała pomóc w schwytaniu mordercy.

Autorami „Siódmego kociego żywotu” są Beata i Eugeniusz Dębscy, znani czytelnikom z cyklu o byłym policjancie Tomaszu Winklerze. To moje pierwsze spotkanie z tym duetem, to moja pierwsza lektura, w której głównym bohaterem jest… kot.

Śledzenie poczynań Sheili to była świetna przygoda. Kotka ma siedem żyć i siódmy koci zmysł. „Siódmy koci żywot” to inteligentna i błyskotliwa powieść, z dużym poczuciem humoru. Sama sprawa kryminalna mało skomplikowana i schematyczna, ale kompletnie to nie przeszkadza. Narracja biegnie dwutorowo – śledztwo z perspektywy policjantki oraz rozdziały, w których głos ma kotka. Sporo tu smaczków językowych i ukrytych podtekstów. Roi się od celnego żartu, komediowych scenek i żartów sytuacyjnych.

Vileda to komisarz z charakterem, która sprawnie prowadzi śledztwo, deleguje zadania i wspiera swoich pracowników. Mam wrażenie, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i pojawi się w kolejnych powieściach Państwa Dębskich.

Sheila kupuje czytelnika od razu, a autorzy miłość do kotów przelewają na papier. „Siódmy koci żywot” to świetna odskocznia od rasowych kryminałów. Jest lekko, ale nie błaho. Oryginalny pomysł, świetnie wykonanie. Polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Agora

Kto nigdy nie miał kota w domu z pewnością inaczej odbierze tę książkę.

Ma kształtny koci pysk, długie wibrysy i ogon, jest biało-ruda. Sheila. Jej właścicielem jest Serb – Jovan. A właściwie był, bo został zamordowany we własnym mieszkaniu, a jedynym świadkiem zabójstwa jest właśnie kotka. Śledztwo prowadzi Vileda czyli Magda Borkońska, wraz z ekipą. Vileda jeszcze nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sześćdziesiąt osiem lat temu w Ameryce, 25 kwietnia 1955 roku miało miejsce pewne wydarzenie – masowa transformacja kobiet. Zjawisko niezrozumiane, nierozpoznawalne, bezprecedensowe. Tego dnia 642 987 Amerykanek jednocześnie przeistoczyło się w… smoki.

„Kiedy kobiety były smokami” Kelly Barnhill opowiada historię Alex i jej rodziny. Matka Alex nie uległa przesmoczeniu podczas masowego przeistoczenia, za to smokiem stała się Marla – ciotka Alex, siostra matki – która w jednej chwili znika z ich rodziny. Córki Marli (Beatrice) staje się… siostrą Alex. Od tego czasu dziewczynki razem dorastają, a Alex wciela się w rolę matki Beatrice. Przez to, że o przedziwnym zjawisku nie mówi się publicznie Alex nie może zrozumieć co się wokół niej dzieje. Historia dziewczynek przeplatana jest fragmentami artykułu „Z krótkiej historii smoków” autorstwa doktora nauk medycznych H.N. Gantza. Materiał ten trafił na cenzorską listę, a cały nakład nakazano zniszczyć.

Przed lekturą miałam obawy, że fantastyczność zdominuje treść, a nie jest to mój ulubiony gatunek literacki. Wątek smoków został interesująco przedstawiony. Masowa transformacja kobiet z jednej strony była poddana badaniom, z drugiej zaś poszczególne mniejsze i większe transformacje były wymazywane z pamięci, kontynuując mozolny proces zapominania. Kiedy smoki próbują wrócić do swoich byłych domów ich rodziny stopniowo ich nie akceptują, podtrzymując zapomnienie. Z czasem smoczyce stają się stałym elementem miast.

To powieść obyczajowa, z mocno rozwiniętym wątkiem fantasy. Fabuła biegnie niespiesznie, choć bardzo interesująco. Nie potrafiłam tu znaleźć elementów wyrwania się kobiet spod patriarchatu i dehumanizacji, za to znalazłam sporo metafor. Trudno mi wpasować smoka w symbol osiągnięcia niezależności. Smoki są ogromne, mają łuski, ogony, wielkie łapska i zieją ogniem. Niezależność zaś jawi się jako zielone pole, lekkość, latające motylki, szczyty górskie i niczym nieograniczona przestrzeń. Możliwość przeobrażenia się w smoka drzemie w każdej kobiecie – to siła. Potencjał do zmiany niestety nie do końca jest zależny od jej woli, może nastąpić samoczynnie, w każdej chwili.

Gdyby z całej powieści wymazać smoki otrzymamy obraz zamkniętej w sobie, samotnej na wskroś i nieszczęśliwej nastolatki. Poklatkowana codzienność. Dziewczyna musi walczyć z przeciwnościami losu. Przyjdzie jej żyć w rodzinie, która się ze sobą nie komunikuje, nie chce mówić o przeszłości, czym jej członkowie wyrządzają sobie ogromną krzywdę. Z drugiej strony Alex chce poznać rozwiązanie zagadki tajemniczych przemian kobiet w smoki, nie zdając sobie sprawy, że rozwiązanie leży tak blisko.

W każdej zamkniętej grupie czy społeczności funkcjonuje temat tabu – u Barnhill są to smoki. Klaustrofobiczne życie rodzinne owiane jest bajkową atmosferą, jakby autorka chciała zmiękczyć krzywizny egzystencji Alex. Siłą Alex jest to, że próbuje sklejać to, za co bierze odpowiedzialność, jednocześnie nie gubiąc ścieżki własnego rozwoju.

„Kiedy kobiety były smokami” Kelly Barnhill to oryginalna opowieść o kobietach, przekraczaniu granic, samotności i sile kobiet. Pamiętajcie, że to nie jest książka skierowana przeciwko mężczyznom. Barnhill umacnia w przekonaniu, że warto wierzyć w lepsze jutro. Dominuje rozgoryczenie, niezrozumienie i niesprawiedliwość. Mówi o odwadze, niewyczerpanej potrzebie niezależności, gniewie, tęsknocie i wybaczaniu. To piękny obraz kobiecej solidarności. To też komunikat dla mężczyzn: „Strzeżcie się kobiet!”.

Powieść Kelly Barnhill o nietypowej transformacji kobiet polecam czytelnikom, którzy chcą wyjść z bezpiecznej strefy komfortu. Czasem warto. Przy smokach mi się udało.

Współpraca ze Sztukater.pl

Sześćdziesiąt osiem lat temu w Ameryce, 25 kwietnia 1955 roku miało miejsce pewne wydarzenie – masowa transformacja kobiet. Zjawisko niezrozumiane, nierozpoznawalne, bezprecedensowe. Tego dnia 642 987 Amerykanek jednocześnie przeistoczyło się w… smoki.

„Kiedy kobiety były smokami” Kelly Barnhill opowiada historię Alex i jej rodziny. Matka Alex nie uległa przesmoczeniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Już nie Łabędź, a Guderian. Anna Guderian.

Przez niedopatrzenie sięgnęłam po kontynuację losów Anny i Gustawa, bez znajomości pierwszej części. „Żona nazisty” Sylwii Trojanowskiej przenosi bohaterów do Szczecina, jest koniec 1939 roku. Polska znajduje się pod niemiecką okupacją, Szczecin to miasto w większości zamieszkane przez nazistów. Polki, zmuszane są do ciężkiej pracy, najczęściej w szwalniach. Pod fałszywym nazwiskiem Anna przyjeżdża do Szczecina, razem z „mężem”, Gustawem (a właściwie do Stettina – bo wszystkie ulice, miejsca w mieście i poza nim mają zachowane niemieckie nazwy). W nowym miejscu czuje się nieswojo i obco, na domiar złego na każdym kroku spotyka nazistów. Choć Anna i Gustaw żyją ze sobą, dzielą dwa różne od siebie światy. Czytelnicy pierwszej części dylogii wiedzą, że rodzinna Anny została bestialsko zamordowana, a Gustaw ocalił Annie życie. Teraz Anna ma przed sobą nieludzkie zadanie – musi stać się Niemką.

Literatura około wojenna kontynuuje swoją dobrą passę. Praktycznie nie ma miesiąca żeby na półki księgarni nie trafiła powieść z tego gatunku (bazująca na prawdziwych wydarzeniach i postaciach; całkowita fikcja tocząca się w czasach wojennych). „Łabędź” i „Żona nazisty” Sylwii Trojanowskiej również wpisują się w ten trend. Pokazują wojnę z innego punktu widzenia, do którego mogą być przyzwyczajeni czytelnicy. Część drugą czyta się zaskakująco dobrze, autorka ma lekki styl, choć pisze o rzeczach ważnych i trudnych. Potrafi przekonać do siebie czytelnika, zarówno klimatem jak i kreacją bohaterów. A że zaczęłam od drugiej części? To nic. Autorka sprytnie przemyca wątki i nawiązuje do „Łabędzia”.

„Żona nazisty” dotyka dwóch światów – Polska gdzie toczy się wojna, Niemcy przeświadczeni o swojej potędze. Polacy giną, Polski skazywane są na ciężką pracę. Niemcy świętują, bawią się i wyprawiają przyjęcia. Do tego wątek dobrego nazisty niestety sprawia, że nową powieść Trojanowskiej odbiera się na zasadzie kalki – podobne historie, w innym powieściach. Na szczęście wszystko ratuje zakończenie, które choć lekko spłycone w porównaniu do innych wątków, naprawdę zaskakuje.

Siła miłości, odwaga, głęboko skrywane sekrety i trudne wybory to siła napędowa powieści. Zagadkowym bohaterem jest Gustaw, oddany Annie, jednocześnie mający swoje tajemnice. Czasem żeby przeżyć, trzeba mówić językiem wroga, trzeba opowiedzieć się po jego wroga. Tło historyczne przedstawione jest z dużym dopracowaniem i w najdrobniejszych szczegółach, zauważa się włożoną pracę w research i budowanie fabuły. By jeszcze lepiej oddać charakter i historyczną prawdę mamy wątki oparte na prawdziwych postaciach i wydarzeniach.

Historia Anny i Gustawa to fikcja literacka, choć pewnie tamtych czasach żyła niejedna Polka, która pokochała Niemca, która musiała wyzbyć się tożsamości i wcielić w nową rolę. Fabuła dylogii Trojanowskiej inspirowana jest realiami niemieckiego Szczecina i Bornego Sulinowa (z lat 1939-1945).

Nie jest to łatwa opowieść – wiele wymiarów, przedstawienie wydarzeń z różnej perspektywy, trudny wojenny czas, skomplikowane relacje międzyludzkie, przeżywane dramaty i życiowe zawirowania. Trojanowska poradziła sobie dobrze z tym zadaniem, pewnie dzięki ogromnej pasji, empatii i energii. Nie jest to wybitna powieść – może przez przesyt tematyką, może przez to, że nie jest odkrywcza, a może przez niezbyt trafiony tytuł; choć niezaprzeczalnie czyta się dobrze. Czytelnik może śledzić przemianę Anny z polskiej dziewczyny, fordońskiego Łabędzia w żonę Niemca, żonę nazisty. Jest trochę infantylnie, trochę zbyt błaho – jednak dla samego zakończenia, warto!

Współpraca ze Sztukater.pl

Już nie Łabędź, a Guderian. Anna Guderian.

Przez niedopatrzenie sięgnęłam po kontynuację losów Anny i Gustawa, bez znajomości pierwszej części. „Żona nazisty” Sylwii Trojanowskiej przenosi bohaterów do Szczecina, jest koniec 1939 roku. Polska znajduje się pod niemiecką okupacją, Szczecin to miasto w większości zamieszkane przez nazistów. Polki, zmuszane są do ciężkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jedenastoletnia Fiona przeprowadza się wraz z rodziną do sennego miasteczka Lost Lake. Nikt nie pyta dziewczynki o zdanie… Jej siostra jest utalentowaną łyżwiarką, przeprowadzka ma ułatwić jej dojazdy na treningi. Fiona traci dotychczasowe życie - przyjaciół, dawny dom i szkołę. W tej sytuacji między siostrami narasta coraz więcej konfliktów, złych emocji i wzajemnego żalu. Są wakacje, a nowe miasteczko wydaje się nudne i senne, choć legenda głosi, że grasuje tu zjawa zwana Poszukiwaczem. Pewnego dnia w starej bibliotece Fiona znajduje książkę. To historia dwóch sióstr – Hazel i Pearl – pełna rodzinnych tajemnic, opowiada o tragicznym zniknięciu. Powieść wciąga Fionę bez reszty, ale… książka nagle znika!

Mamy tu dwie historie oraz dwie pary bohaterów, które dzieli jednak sto lat! Co wydarzyło się dawno temu w Lost Lake? Czy Poszukiwacz istnieje naprawdę? Jaka jest historia Hazel i Pearl? Dlaczego Fiona nie może poznać prawdy?

„Tajemnica Lost Lake” Jacqueline West ma formę szkatułkową, czyli opowieść w opowieści. Wątek nadrzędny to historia Fiony i tajemniczej książki, z drugiej strony towarzyszymy Fionie w trakcie lektury, tym samym poznając historię Hazel i Pearl. Niemym bohaterem jest stara książka. Nie ma jej w katalogu. Ma tajemną zdolność znikania i pojawiania się w różnych miejscach. Z biegiem lektury Fiona dostrzega podobieństwa między fabułą czytanej powieści a miasteczkiem, które powodują zacieranie granicy między fikcją a rzeczywistością.

„Tajemnica Lost Lake” skierowana jest do młodszego czytelnika. Ta powieść przygodowa łączy historię współczesnych dziewczynek i dwóch sióstr żyjących przed laty. Autorka stopniowo buduje napięcie i tworzy klimat grozy. By wzmocnić zaciekawienie czytelnika umiejętnie zawiesza opowieść w najciekawszym momencie. Historia przedstawiona jest głównie z perspektywy Fiony, przez jej pryzmat pokazany jest konflikt między rodzeństwem, narastające napięcie i brak komunikacji. To opowieść o tym, że każdy ma prawo się bać i popełniać błędy. Udowadnia, że istotne jest by mieć obok siebie osobę, na którą można liczyć w każdej sytuacji, niezależnie od sprzeczek i wzajemnych pretensji.

Trudno nie współczuć Fionie – dziewczynka ma prawo czuć się niechciana, nierozumiana i rozczarowana. Rodzice nieświadomie spychają ją na drugi plan, tłumacząc – najbardziej sobie – że to dla dobra siostry. Z biegiem historii Fiona uświadamia sobie, że siostra też nie ma łatwo – sporo się od niej wymaga, traci najlepsze lata dorastania poświęcając czas na wyczerpujące treningi. Istotne jest, że Fiona sama dochodzi do tych wniosków, pod wpływem doświadczeń i przeżyć.

Motyw biblioteki zajmuje w książce nie miało miejsca. To arcy ciekawy wątek, rzadko pojawiający się w literaturze. Bibliotekarzom i bibliotekarkom jest również dedykowana opowieść.

Ciemny las, tajemnicza postać i milczące miasteczko to siła napędowa powieści. Całość ma swój klimat – otwierasz pierwszą stronę i przenikasz do innego, uroczo staroświeckiego świata (owszem Fiona korzysta z tabletu, ale kocha stare biblioteczne woluminy i lubi jeździć na rowerze). Autorka ma niezłe pióro, plastyczny język i styl. Historie o Lost Lake wieńczy przesłanie dotyczące rodzeństwa i rodzicielstwa, konieczność dbania o siebie i pielęgnowanie relacji. „Tajemnica Lost Lake” przykuwa uwagę nie tylko barwną i szczegółową okładką, zdobieniami przed każdym rozdziałem, ale przede wszystkim aurą. Napięcie, szczypta przygody, siostrzane relacje, pierwiastek paranormalny, zwykłe ludzkie emocje i rodzinne tajemnice skuszą niejednego czytelnika, niezależnie od wieku.

Współpraca ze Sztukater.pl

Jedenastoletnia Fiona przeprowadza się wraz z rodziną do sennego miasteczka Lost Lake. Nikt nie pyta dziewczynki o zdanie… Jej siostra jest utalentowaną łyżwiarką, przeprowadzka ma ułatwić jej dojazdy na treningi. Fiona traci dotychczasowe życie - przyjaciół, dawny dom i szkołę. W tej sytuacji między siostrami narasta coraz więcej konfliktów, złych emocji i wzajemnego żalu....

więcej Pokaż mimo to