Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Bezpośrednia kontynuuacja poprzedniej części cyklu, nie rozumiem, czemu tego nie zaznaczyli. Z reguły kryminalne serie - tasiemce można czytać wyrywkowo.

Chmielarza uważam za numer jeden na polskim rynku powieści kryminalnych i po raz kolejny się nie zawiodłam. Ciekawy rys psychologiczny bohaterów, napięcie, a jeśli nawet rozwiązania nie okazują się nowatorskie, to przynajmniej nie są odrealnione.

Bezpośrednia kontynuuacja poprzedniej części cyklu, nie rozumiem, czemu tego nie zaznaczyli. Z reguły kryminalne serie - tasiemce można czytać wyrywkowo.

Chmielarza uważam za numer jeden na polskim rynku powieści kryminalnych i po raz kolejny się nie zawiodłam. Ciekawy rys psychologiczny bohaterów, napięcie, a jeśli nawet rozwiązania nie okazują się nowatorskie, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poziom rozczarowania zakończeniem - przygniatający. Akcja rozkręca się bardzo powoli i dąży do finału, na który, to trzeba oddać autorce, ciężko w czasie czytania wpaść. Bo trudno o większy banał.
Na plus klimat, na minus cała reszta.

Poziom rozczarowania zakończeniem - przygniatający. Akcja rozkręca się bardzo powoli i dąży do finału, na który, to trzeba oddać autorce, ciężko w czasie czytania wpaść. Bo trudno o większy banał.
Na plus klimat, na minus cała reszta.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetny koncept na fabułę. Wszystko ma tu swoje uzasadnienie, każdy wątek, każda postać staje się w jakimś stopniu elementem końcowej układanki. Z jednej strony zaleta, bo nie tracimy czasu na zbędne dygresje, z drugiej strony wydaje mi się, że w ogólnym rozrachunku książka na tym pędzie ku rozwiązaniu traci.

Niestety, według mnie słabo wypada pod względem warsztatu autora. Króciutkie rozdzialiki, niezbyt rozbudowane zdania, no nie jest to wyrafinowane dzieło literackie, które płynie, dając satysfakcję z samego aktu czytania.

6/10, ale odejmuję jedną gwiazdkę, bo domyśliłam się zakończenia.

Świetny koncept na fabułę. Wszystko ma tu swoje uzasadnienie, każdy wątek, każda postać staje się w jakimś stopniu elementem końcowej układanki. Z jednej strony zaleta, bo nie tracimy czasu na zbędne dygresje, z drugiej strony wydaje mi się, że w ogólnym rozrachunku książka na tym pędzie ku rozwiązaniu traci.

Niestety, według mnie słabo wypada pod względem warsztatu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu przescrollowałam opinie na lubimyczytac, coraz to kiwając głową. Bo ja też po ostatniej Chyłce miałam do serii sporą awersję i planowałam dłuższy odpoczynek. I ja też dałam się zwieść sentymentowi do prawniczki, Zordona i samego autora.

Książka jest strasznie, strasznie schematyczna. Od powtarzania się po samym sobie (mam wrażenie, że postaci Mroza nie ewoluują z każdym tomem, tylko dostajemy potwierdzenia tych kilku cech, jakie autor nakreślił sobie przy kreowaniu postaci), po powtarzaniu sztampowych rozwiązań. I o ile to pierwsze mogłabym przełknąć, to budowanie wielowarstwowej, skomplikowanej intrygi z takim zakończeniem jest... No, słabe generalnie.

Do tego życiowe plot-twisty bohaterów zahaczają w mnogości o telenowelę, ile na tą biedną Chyłkę spadnie?

Pewnie i tak sięgnę po kolejny tom, bo lubię odwiedzać z Mrozem znane warszawskie miejscówki i lubię aktualność wydarzeń w jego powieści.

PS: Zakład Medycyny Sądowej należy do Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, nie do Uniwersytetu Warszawskiego!

Po przeczytaniu przescrollowałam opinie na lubimyczytac, coraz to kiwając głową. Bo ja też po ostatniej Chyłce miałam do serii sporą awersję i planowałam dłuższy odpoczynek. I ja też dałam się zwieść sentymentowi do prawniczki, Zordona i samego autora.

Książka jest strasznie, strasznie schematyczna. Od powtarzania się po samym sobie (mam wrażenie, że postaci Mroza nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie chcę z wygodnego fotela oceniać Lalego jako człowieka, bo tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Uciekając od moralnej oceny - sama historia jest pasjonująca, nie mam też nic do zarzucenia jej walorom literackim. Jestem jak najbardziej na tak, bo na pojedyncze historie o bohaterskich czynach składa się tysiące takich - byle przeżyć, byle przetrwać.

Nie chcę z wygodnego fotela oceniać Lalego jako człowieka, bo tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Uciekając od moralnej oceny - sama historia jest pasjonująca, nie mam też nic do zarzucenia jej walorom literackim. Jestem jak najbardziej na tak, bo na pojedyncze historie o bohaterskich czynach składa się tysiące takich - byle przeżyć, byle przetrwać.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nijakie. Bohater, którego nie da się ani polubić ani znienawidzić, wątki obyczajowe, których ani trochę nie kupiłam. Nie współczułam bohaterom, nieszczególnie zdziwiłam, gdy okazało się, kto zabija (trochę liczyłam na jakiś plot twist na sam koniec, ale nie tym razem). Do tego straszna ilość legend, ciekawostek i faktów o Aborygenach, które same w sobie może i byłyby ciekawe, gdyby nie to, że gdzieś się gubiła autorowi akcja.
Z Nesbo nie zrezygnuje, ale chwilowo czuję przesyt.

Nijakie. Bohater, którego nie da się ani polubić ani znienawidzić, wątki obyczajowe, których ani trochę nie kupiłam. Nie współczułam bohaterom, nieszczególnie zdziwiłam, gdy okazało się, kto zabija (trochę liczyłam na jakiś plot twist na sam koniec, ale nie tym razem). Do tego straszna ilość legend, ciekawostek i faktów o Aborygenach, które same w sobie może i byłyby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po "Genialnych" sięgnęłam ze względu na Banacha, ale od razu muszę zaznaczyć, że jeśli ktoś liczy na głębokie poznanie któregoś z matematyków, to się srogo zawiedzie. Nie jest to w żadnym stopniu zarzut w stronę autora, bo "Genialni" traktować mają o "lwowskiej szkole matematycznej", nie o którejś z jej najjaśniejszych gwiazd. Bohaterów jest mniej więcej dwudziestu, co przy 250 stronach objętości sprawia, że ciężko skupić się na ich motywacjach i działaniach, a zmieniająca się co kilka stron perspektywa wprowadza trochę zamieszania. Autor starał się zachować ciągłość chronologicznie - przyczynowo - skutkową, ale przy takiej ilości nazwisk czytelnik trochę zaczyna się gubić.

Sposobowi prowadzenia narracji nie mam nic do zarzucenia, Urbankowi nie sposób odmówić gawędziarskiego talentu. Lektura wymaga skupienia, ale nie ze względu na zbyt skomplikowany język, a mnogość postaci.

Jako wprowadzenie do świata Banacha, Steinhausa i spółki fenomenalna - pozwala wyłowić z gąszczu nazwisk interesujące nas postaci i na własną rękę poznawać zarówno ich życiorysy, jak i osiągnięcia. Mam szczerą nadzieję, że Urbanek do Lwowa jeszcze wróci, bo (niemal) każdy z panów zasłużył sobie na osobną biografię.

Po "Genialnych" sięgnęłam ze względu na Banacha, ale od razu muszę zaznaczyć, że jeśli ktoś liczy na głębokie poznanie któregoś z matematyków, to się srogo zawiedzie. Nie jest to w żadnym stopniu zarzut w stronę autora, bo "Genialni" traktować mają o "lwowskiej szkole matematycznej", nie o którejś z jej najjaśniejszych gwiazd. Bohaterów jest mniej więcej dwudziestu, co przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z młodzieżówkami jest tak, że mimowolnie przyzwala się im na więcej, bo hej, to nie misterna powieść fantasy, to młodzieżówka. Angelfall broni się tylko w kategorii młodzieżówek, a szkoda, bo sam pomysł na postapokaliptyczny świat z upadłymi aniołami zapiera dech w piersiach. Do czasu kiedy poznamy coś więcej niż tył okładki.

Narracja biegnie płynnie, co więcej – biegnie płynnie w czasie teraźniejszym, nie żebym była wielką fanką, ale cóż, święte prawo autora. Dynamiki dodaje też fakt, że… powieść praktycznie pozbawiona jest opisów. Coś za coś, Penryn biegnie i gna, więc nie ma czasu na opisy. I w ten sposób serwuje się nam postapokaliptyczny świat z jakimiś strzępami wytłumaczeń co, gdzie, jak i dlaczego. Ciężko zachwycać się konstrukcją świata, której autor nie raczył do końca zarysować. Powieść pomiędzy gnaniem i pędzeniem składa się z dialogów, a że bohaterowie silą się na sarkazm, co udaje się im może 2-3 razy w przeciągu powieści, więc kolejne strony czyta się z mniejszym lub większym uśmiechem zażenowania.

Okej, to nie spoiler: tego typu książka nie istnieje bez wątku miłosnego. Kto będzie głównym adoratorem Penryn wiadomo w zasadzie od pierwszego ‘ciała Adonisa’ (skoro autorka stawia na opis, to znaczy, że mamy przed sobą nie byle kogo; CZY ONI ZAWSZE MUSZĄ MIEĆ CIAŁA ADONISA?), kilka stron później znajdujemy potwierdzenie w kolejnym smaczku- ‘nieziemskim przystojniaku’. Tak więc mamy gangi, okrutne anioły fundujące apokalipsę cywilizacji, co zupełnie nie przeszkadza, żeby parka (kto by zwracał uwagę na przynależność do różnych światów) pozwala sobie na pierwszy flirt po mniej więcej 50 stronach. I to mógłby być cudownie rozmiękczający kamienne serca dialog, gdyby Susan trochę rozwinęła aspekt psychologiczny. O psychologii nie ma mowy, a bohaterowie są do bólu papierowi – ot, słaba wariacja na temat Katniss z Igrzysk Śmierci (świat na barki, kłody pod nogi) plus nieziemski przystojniak o ciele Adonisa, bo ciężko cokolwiek więcej powiedzieć o Raffe.

Bardzo, bardzo podoba mi się survivalowy klimat powieści. Znajdowanie bandaży, jedzenia, kryjówek – po stokroć tak, nawet jeśli to już po stokroć było.

Nie zrozumcie mnie źle, ja się świetnie przy Angelfall bawiłam, jakkolwiek nie byłoby to dzieło co najwyżej przeciętne. Bo wyłączając logiczne myślenie, krytycyzm i tłamsząc w zarodku pragnienie perfekcji – to urocza, wciągająca, miła historyjka.

Z młodzieżówkami jest tak, że mimowolnie przyzwala się im na więcej, bo hej, to nie misterna powieść fantasy, to młodzieżówka. Angelfall broni się tylko w kategorii młodzieżówek, a szkoda, bo sam pomysł na postapokaliptyczny świat z upadłymi aniołami zapiera dech w piersiach. Do czasu kiedy poznamy coś więcej niż tył okładki.

Narracja biegnie płynnie, co więcej – biegnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pratchett to jeden z tych autorów, za którym osobiście nie przepadam, a jednak mam dużą słabość do jego fanów. Bo półka na tyle wysoka, że najpewniej zaraz znajdzie się coś, co Pratchettem nie jest, stoi dumnie obok i mnie zachwyca.

Dlaczego nie Pratchett? Najkrócej jak umiem: bo silenie się na dowcip mnie nie bawi. Cenię grę z czytelnikiem, cenię nawiązania i luźne podejście do stylu, literatury jako takiej i lekkość fabuły. Czytając Pratchetta, czuję się, jakbym oglądała taki typowy sitcom ze śmiejącą w tle publicznością. Wysokiej klasy sitcom, z doskonałą grą aktorską i wysokich lotów scenariuszem. Ale nadal sitcom, w którym nie gustuję.

Ale kunszt docenić potrafię, bo Pratchett ma szereg atutów, w których można się zakochać: barwność, wyrazistość i wspomnianą lekkość. To idealna literatura na wakacje, na przerwę, na zapomnienie o obowiązkach, niezobowiązująca, niezmuszająca do wielkich emocji. I chyba dlatego po Pratchetta sięgam, bo gwarantuje rozrywkę na satysfakcjonującym poziomie.

Pratchett to jeden z tych autorów, za którym osobiście nie przepadam, a jednak mam dużą słabość do jego fanów. Bo półka na tyle wysoka, że najpewniej zaraz znajdzie się coś, co Pratchettem nie jest, stoi dumnie obok i mnie zachwyca.

Dlaczego nie Pratchett? Najkrócej jak umiem: bo silenie się na dowcip mnie nie bawi. Cenię grę z czytelnikiem, cenię nawiązania i luźne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Równy zbiór, może poza miniaturkami, ale nawet te mniej udane opowiadania Grzędowicza mają swój urok. Może wynikający z osobistej sympatii do autora, bo jakże nie lubić czołowych polskich fantastyków?

W Grzędowiczu lubię przede wszystkim nieoczywistość. Nie brnie w wizjach za daleko - ani w przyszłość, ani w baśń, większość historii rozgrywa się gdzieś na pograniczu świata realnego. To jeden z moich ulubionych typów fantastyki, budowane od nowa światy potrafią wzbudzić zachwyt, ale tak pociągające nie będą dla mnie nigdy.

Na koniec podzielę się moim top 3 (w kolejności nieprzypadkowej):
3. "Weekend w Spestreku" - Orwell zawsze na czasie.
2. "Buran wieje z tamtej strony" (Sfinks) - bardzo zgrabne całościowo, fajny pomysł i ciężko się oderwać, dopóki Grzędowicz nie wyjaśni, co się właściwie podczas śnieznej zamieci na Syberii wydarzyło.
1. "Zegarmistrz i łowca motyli" - niepokojące, dziwne, wciągające. Podobała mi się symbolika, ta stworzona na potrzeby historii. Tajemnica dobrego opowiadania tkwi w szczegółach, tu o szczegóły zadbano z najwyższą pieczołowitością.

Równy zbiór, może poza miniaturkami, ale nawet te mniej udane opowiadania Grzędowicza mają swój urok. Może wynikający z osobistej sympatii do autora, bo jakże nie lubić czołowych polskich fantastyków?

W Grzędowiczu lubię przede wszystkim nieoczywistość. Nie brnie w wizjach za daleko - ani w przyszłość, ani w baśń, większość historii rozgrywa się gdzieś na pograniczu świata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Czy było warto? Mimo tego wszystkiego, co się stało, odpowiadam bez wahania - tak. Było warto. Dlaczego? Żeby to zrozumieć, wystarczy rozejrzeć się wokół siebie."

O sierpniu '44 powiedziano już chyba wszystko. Oceniono na każdy możliwy sposób, ubrano w pustą martyrologię, by potem zmieszać z błotem. "Dziewczyny z powstania" wolne od ocen nie są, ale zupełnie inaczej patrzy się "warto" i "nie warto", które pada z ust kogoś, kto pierwszego sierpnia na ulice Warszawy wyszedł.

Historie spisane przez Annę Herbich czyta się niesamowicie, głównie dzięki niezwykłości samych bohaterek. Smutek przeplata się z radością, brud kanałów z poczuciem wolności, miłość ze śmiercią. Niezwykła kombinacja, która nie pozwala się oderwać.

"Czy było warto? Mimo tego wszystkiego, co się stało, odpowiadam bez wahania - tak. Było warto. Dlaczego? Żeby to zrozumieć, wystarczy rozejrzeć się wokół siebie."

O sierpniu '44 powiedziano już chyba wszystko. Oceniono na każdy możliwy sposób, ubrano w pustą martyrologię, by potem zmieszać z błotem. "Dziewczyny z powstania" wolne od ocen nie są, ale zupełnie inaczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie lubię obszernych powieści. Źle leżą w małych dłoniach, ograniczają liczbę pozycji w jakich można czytać, poza tym ciężko taką knigę zabrać gdziekolwiek ze sobą w torebce. Dlatego czytanie kolejnych Pieśni Lodu i ognia przesuwałam w czasie. Aż nadszedł moment, gdy i mnie pochłonął świat Martinowskiej fantazji.

Atutem "Pieśni lodu i ognia" jest mnogość niezbyt skomplikowanych bohaterów i wartka, pełna intryg akcja, pod tym względem „ Starcie królów” nie zawodzi. Tajemniczy świat u progu dziejowych wydarzeń z charakterystyczną tylko sobie drabiną społeczną – i niby nie ma tu niczego, czego nie byłoby już gdzieś indziej, a jednak wciąga od pierwszych stron. Największą zaletą są jednak częste zmiany perspektyw prowadzenia narracji, nawet jeśli coś zaczyna się dłużyć (a nie ukrywajmy, „Starcie królów” od przesadnie rozwlekłych opisów wolne nie jest), to kolejny rozdział wnosi powiew świeżości.

Fenomen powieści opiera się, co prawda, na serialu (skądinąd – fenomenalnie zrealizowanym), jednak doskonale go rozumiem. Martina się po prostu dobrze czyta, zwaśnione rody, magiczna kraina i wielkie zagrożenie, brzmi obiecująco. I nie sądzę, żeby kogokolwiek zawiodło.

Nie lubię obszernych powieści. Źle leżą w małych dłoniach, ograniczają liczbę pozycji w jakich można czytać, poza tym ciężko taką knigę zabrać gdziekolwiek ze sobą w torebce. Dlatego czytanie kolejnych Pieśni Lodu i ognia przesuwałam w czasie. Aż nadszedł moment, gdy i mnie pochłonął świat Martinowskiej fantazji.

Atutem "Pieśni lodu i ognia" jest mnogość niezbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zaskakująco dobrze się czytało, zważywszy na dosyć trudną (lub nie tyle trudną, co wykraczającą poza ramy popularnej ostatnimi czasy beletrystyki) tematykę - religia, prawa kobiet, skomplikowane stosunki rodzinne. Może poniekąd dlatego Segal osią powieści uczynił trochę naiwny wątek miłosny, chciał zrównoważyć powagę całej reszty.

Jestem oczarowana - mimo początkowej niechęci - Segalem. Nie tyle stylem, ten wydaje mi się po prostu dojrzały, lecz ogromem starannie wyselekcjonowanych informacji, jakie w "Aktach wiary" można znaleźć. Charakterystyka ortodoksyjnej żydowskiej społeczności, ogrom odniesień do Pisma Świętego, nastroje Jerozolimy lat 70., problemy katolików z tego okresu. Miło jest się czuć mądrzejszym po paru godzinach spędzonych nad książką. Szczególnie taką, której czytanie sprawiało sporą przyjemność.

Główny wątek podobał mi się średnio, ale akurat pod względem książkowych Wielkich Miłości jestem wymagającym czytelnikiem i ciężko mnie zadowolić. Ot, kolejna zakazana miłość (tym razem zakazana na tle religijnym). Bohaterowie dojrzewają, dojrzewają w sposób niezwykły, bo muszą najpierw zburzyć dotychczasowe postrzeganie świata, a potem uporządkować go na nowo. Tym razem samodzielnie.

"Akty wiary" nie przyspieszyły bicia mojego serca, nie wywołały ani śmiechu, ani łez. Nie zarwałabym dla Segala nocy, a jednak cieszę się, że sięgnęłam po jego powieść, nie jest to historia odprężająca i przyjemna w odbiorze, ale z pewnością pozwalająca na głębsze refleksje.

Zaskakująco dobrze się czytało, zważywszy na dosyć trudną (lub nie tyle trudną, co wykraczającą poza ramy popularnej ostatnimi czasy beletrystyki) tematykę - religia, prawa kobiet, skomplikowane stosunki rodzinne. Może poniekąd dlatego Segal osią powieści uczynił trochę naiwny wątek miłosny, chciał zrównoważyć powagę całej reszty.

Jestem oczarowana - mimo początkowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piękna. I smutna. Zastanawia mnie, czemu to tak często idzie w parze – smutek i piękno.

Ujmuje prostota języka, lubię taki styl. Bez zbędnych ozdobników, niewymuszony, a jednak na swój sposób magnetyczny. Idealnie dobrany do samego bohatera - narratora, czyli nad wyraz rozwiniętego na swój wiek chłopca, ale przecież nadal dziecka. Ta prostota towarzyszy od pierwszego zdania po ostatnie, buduje też ogromną sympatię do Zeze. Bo czyż można nie kochać czegoś tak nieskomplikowanego i szczerego?

Ciepła, pomimo całego smutku i biedy, a jednak czyta się ze ściśniętym gardłem. I to nie z powodu wielkiego dramatu, który na zawsze odmienia losy bohaterów, nie. Gdzieś tam tli się żal za własną utraconą wrażliwością, za tym, że z czasem uodparniamy się na te małe tragedie, jeśli nie dotyczą nas bezpośrednio. Ciepła, ale zdecydowanie nie naiwna.

Piękna. I smutna. Zastanawia mnie, czemu to tak często idzie w parze – smutek i piękno.

Ujmuje prostota języka, lubię taki styl. Bez zbędnych ozdobników, niewymuszony, a jednak na swój sposób magnetyczny. Idealnie dobrany do samego bohatera - narratora, czyli nad wyraz rozwiniętego na swój wiek chłopca, ale przecież nadal dziecka. Ta prostota towarzyszy od pierwszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetna, o ironio – świetna w zupełnie innym znaczeniu niż dwa poprzednie tomy i w sposób, jakiego się zupełnie nie spodziewałam. Nie spodziewałam się, że coś takiego może się sprzedać.

Nierówna. Dwie pierwsze części są baaardzo przeciętne – pod względem tempa akcji, rozwiązań, tak jakby czymś trzeba było po prostu te strony zapełnić. Gdyby ktoś mnie nie poganiał, pewnie odłożyłabym lekturę na później. Bohaterowie trochę się snują, a to w końcu finał, czyż finały nie winny być wybuchowe i ogniste?

Mało słynnego trójkąta Peeta - Gale- Katniss, zaskakująco mało, zważywszy, ze to powieść skierowana głównie do nastolatek. Toteż wydawać by się mogło, że Gale i Peeta będą toczyć bój ostateczny o serce Katniss, a poniekąd schodzą na dalszy plan. Collins robi coś cudownego – przestaje skupiać się na rozterkach miłosnych nastolatki, gra toczy się o wyższą stawkę.

Sądzę, że autorka jest dumna z kreacji swojej głównej bohaterki. Tak naprawdę i Peeta, i Gale stanowią tylko tło dla niezwykłej, szczególnie jak na serię młodzieżową, dziewczyny. Katniss to bohaterka – nie bohaterka, widać tu swoistą konsekwencje Collins, która nigdy nie wyposażała jej w szczególne heroiczne cechy. Tym razem pójdzie o krok dalej, bo Everdeen odegra zupełnie inną rolę, niż się wszyscy mogli spodziewać.

To nie jest tom o zapierającej dech w piersiach akcji, mimo wszystko dwa pierwsze górują nad „Kosogłosem” pod tym względem. Ale ani „Igrzyska Śmierci”, ani „W pierścieniu ognia” nie były przesycone taką smutną refleksyjnością. O bezsensowności wojny, o cienkiej granicy – a może jej zupełnym braku – między dobrem a złem, o ludzkim okrucieństwie.

Piękne zakończenie serii.

Świetna, o ironio – świetna w zupełnie innym znaczeniu niż dwa poprzednie tomy i w sposób, jakiego się zupełnie nie spodziewałam. Nie spodziewałam się, że coś takiego może się sprzedać.

Nierówna. Dwie pierwsze części są baaardzo przeciętne – pod względem tempa akcji, rozwiązań, tak jakby czymś trzeba było po prostu te strony zapełnić. Gdyby ktoś mnie nie poganiał, pewnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niespieszno mi było do poznania Hannibala Lectera, najsłynniejszego kanibala świata. Chciałam jednak obejrzeć "Hanibala" (serial), a oglądać ekranizację przed przeczytaniem książki? Nie w tym życiu!

Mimo kapitalnej postaci kanibala - psychiatry thriller jest zaskakująco - zaskakująco, bo spójrzmy na legendę, jaka tę pozycję otacza - słaby. Podobne emocje towarzyszą mi, kiedy czytam o fizjologii roślin. Nuda. Harris serwuje rozwiązanie zagadki na samym początku, a ja mam z zapartym tchem śledzić poczynania agentki Starling (do bólu sztampowej agentki Starling)?

Prawdopodobieństwo. Na wiele rzeczy potrafię przymknąć oko, lekkie naginanie rzeczywistości mnie nie razi, to książka. Jednak brawurowa "zabawa" Lectera, czy brak logicznego wytłumaczenia pewnych powiązań rzuca się w oczy i nie pozwala tak łatwo dać o sobie zapomnieć. Ot, taka zgrzebna powieść, a nie misterna konstrukcja. Co mam na myśli, widać po samym tytule: niby wszystko się zgadza, ale...

Podobał mi się aspekt czysto psychologiczny, psychopata Harrisa to rasowy, prawdziwy świr, a autor wpuszcza nas do jego głowy. Rozdziały z perspektywy Jame' a (nie spoiler) okazały się naprawdę ciekawymi przerywnikami od perypetii młodej agentki FBI.

Reasumując, oczekiwania - jak to bywa z oczekiwaniami - przerosły rzeczywistość, a "Milczenie owiec" zamiast spędzać sen z powiek, niemiłosiernie się ciągnęło.

Niespieszno mi było do poznania Hannibala Lectera, najsłynniejszego kanibala świata. Chciałam jednak obejrzeć "Hanibala" (serial), a oglądać ekranizację przed przeczytaniem książki? Nie w tym życiu!

Mimo kapitalnej postaci kanibala - psychiatry thriller jest zaskakująco - zaskakująco, bo spójrzmy na legendę, jaka tę pozycję otacza - słaby. Podobne emocje towarzyszą mi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetny kryminał, 100% Christie w Christie - jest Poirot, jest niewielka grupa podejrzanych, jest morderstwo i jest zaskoczenie na samym końcu. Zabawne, że po tylu latach Agatha nadal potrafi wyprowadzić mnie w pole.

Świetny kryminał, 100% Christie w Christie - jest Poirot, jest niewielka grupa podejrzanych, jest morderstwo i jest zaskoczenie na samym końcu. Zabawne, że po tylu latach Agatha nadal potrafi wyprowadzić mnie w pole.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poczułam ostatnimi czasy ogromną chęć na klasyczny romans. Dumas brzmi bardzo klasycznie, a "Dama Kameliowa" należy do serii "Klasyki romansu" - posiadam to kiczowate, stylizowane na książki z wyższej półki przez którąś z gazet wydanie - więc wszystko wskazywało na to, że trafiłam dobrze.

Dumas jest cudownie klasyczny pod względem sposobu pisania. Lubię taki styl, lekko trącający o patetyzm nawet w czasie zwykłego spaceru albo obiadu. Nie żeby bohaterowie robili akurat w "Damie Kameliowej" dużo więcej. Trochę wzdychania, trochę smęcenia i koniec. Gdzieś tam się niby przewija wielka miłość - nie na tyle wielka, żebym nie liczyła ile jeszcze stron zostało. Jednak subtelność pióra pozwala cieszyć się lekturą. Do tego należy wspomnieć cudowny klimat Paryża uchwycony na kartach powieści, tego dziewiętnastowiecznego, przepełnionego blichtrem Paryża, o którym tak kochamy czytać i który tak cudowny może być tylko na kartach klasycznych romansów

Trochę zabrakło mi werwy w głównym bohaterze, żyłam w przekonaniu, że po to są klasyczne romanse, żeby móc po ich przeczytaniu stworzyć swój ideał mężczyzny. Po czym spokojnie czekać na samotną śmierć, bo wadą bohaterów klasycznych romansów jest to, że są bohaterami klasycznych romansów.

Tak, zdziwiło mnie trochę, że bohaterką była kurtyzana, co jest o tyle zabawne, że mamy XXI wiek i powieść sado maso na szczycie list bestsellerów, a mnie oburza kurtyzana. Sposób przedstawienia Małgorzaty - kreacja kobiety która przyćmiła osobowością pozostałych bohaterów - pozwalał się domyślać, że korzeni historii można szukać w biografii autora. I rzeczywiście - można.

Klasyczny, ale nudnawy, niestety. Czułam się jakbym czytała lekturę (i to bynajmniej nie jest komplement).

Poczułam ostatnimi czasy ogromną chęć na klasyczny romans. Dumas brzmi bardzo klasycznie, a "Dama Kameliowa" należy do serii "Klasyki romansu" - posiadam to kiczowate, stylizowane na książki z wyższej półki przez którąś z gazet wydanie - więc wszystko wskazywało na to, że trafiłam dobrze.

Dumas jest cudownie klasyczny pod względem sposobu pisania. Lubię taki styl, lekko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Byłam w późnej podstawówce, kiedy poznałam książki Kosika, a Felix, Net i Nika rozpoczynali gimnazjum. Miesiąc temu pisałam maturę, a trójka przyjaciół nadal tkwi w klasie drugiej. Nie mówię o tym bez powodu, bo trochę dojrzałam. Pod względem doboru literatury także.

Generalnie nie podobało mi się. Nie podobało mi się to, co wcześniej z zachwytem łykałam. Silenie się na epicką końcówkę. Wielkie walki. Fakt, że to w końcu tylko trójka dzieciaków. Dobitnie świadczy to o jednym - jestem na tę serię najzwyczajniej za stara.

Lubię Kosika za charakterystyczność. Codzienne sytuacje w 'Felixie...' są cudownie karykaturalne, przez co zwykłe wydarzenia urastają do najlepszych momentów w powieści. Sam humor jest - nie wierzę, że to piszę, ale naprawdę to piszę - trochę suchy. Powiedzonka Neta drażnią, tak samo jak i rozmowa przyjaciół przez komunikator. Wspominałam już, że się starzeję?

Z perspektywy poprzednich części to nie jest dobry tom. Jakkolwiek dużym atutem nie był fakt, że naprawdę dużo dzieje się w szkole i te fragmenty czyta się naprawdę dobrze. Ale sama 'zagadka' jest taka sobie, trochę wyszedł pan Kosik na moralizatora.

'Felix...' to najlepsza polska seria młodzieżowa, która moim zdaniem ma szansę na taką karierę, jaką zrobiły 'Igrzyska śmierci', czy 'Jutro' i ktoś naprawdę zawalił, nie próbując promowania serii za granicą. Mielibyśmy piękną reklamę, bo seria jest kapitalna - młodzieżowe science fiction na najwyższym poziomie, z charakterystycznym - okej, trochę suchym - humorem i karykaturalnymi bohaterami. Czyta się świetnie, szczególnie, jeśli ma się mniej niż te moje 19 lat.

Byłam w późnej podstawówce, kiedy poznałam książki Kosika, a Felix, Net i Nika rozpoczynali gimnazjum. Miesiąc temu pisałam maturę, a trójka przyjaciół nadal tkwi w klasie drugiej. Nie mówię o tym bez powodu, bo trochę dojrzałam. Pod względem doboru literatury także.

Generalnie nie podobało mi się. Nie podobało mi się to, co wcześniej z zachwytem łykałam. Silenie się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skandynawski kryminał. To już niemal gatunek literacki, w Empiku skandynawskie kryminały mają wydzielone osobne miejsce na półce, skandynawskie kryminały to pierwsza domyślna podpowiedź w Google na hasło 'skandynawski'. Poważnie się jednak zastanawiam, czy coś takiego jak skandynawski kryminał naprawdę istnieje, bo po dwóch (całkiem nieźle tu ocenianych zresztą) pozycjach jestem mocno zawiedziona. Skandynawsko, bo zimno i skandynawsko, bo nie mogę napisać imion bohaterów bez kopiowania literek z innych stron? A ponoć, jak twierdzi "Aftonbladet" - "Ta powieść nie mogła być bardziej skandynawska". Polemizowałabym, ta powieść nie mogłaby być mniej skandynawska i bardziej nijaka.

'Nijaka' to w tym przypadku słowo klucz, które otwiera potok moich gorzkich żalów. Nijaki klimat, nijacy bohaterowie, nijaki morderca, nijaka zbrodnia. Chociaż zaczynało się obiecująco, pani Schulman wprowadza wielu bohaterów i powieść toczyła się z wielu perspektyw, wydawało mi się, że dostaje się kolejne elementy układanki, które należy składać w całość, tylko po to, żeby na koniec okazało się, że wszystko jest zupełnie inaczej, niż to mały umysł czytelnika sobie założył.

Nie okazało się.

Mało zagmatwana intryga to jednak nie powód, żeby oceniać książkę tak nisko, nie. Katastrofą pogrążającą w moim świecie kryminał jest brak napięcia. A w "Dziewczynce ze śniegiem (...)" - że tak wtrącę, tytuł genialny - napięcia szukać próżno. Jasne, są jakieś pojedyncze przebłyski, ale po 'debiucie roku w Szwecji' oczekiwałam troszeczkę więcej.

Główna bohaterka. Na początku ciężko ją wyłowić w gąszczu bohaterów, co pozwala mieć nadzieję, że mamy doczynienia z przemyślaną powieścią. Potem pozostaje już tylko zawód, że głównym bohaterem nie jest Christer, bo perspektywa uwikłanego osobiście policjanta jest znacznie ciekawsza od świeżo rozwiedzionej 'kobiety sukcesu', Magdalena (ładne imię, prawda? c:) jest do bólu sztampowa, a na siłę wciśniety wątek miłosny rozgrywający się na Facebooku budził momentami moje zażenowanie.

Podsumowując: ta książka jest zła i tyle. Ładny tytuł i ładna okładka nie świadczą o zawartości.

Dziękuję za uwagę.

Skandynawski kryminał. To już niemal gatunek literacki, w Empiku skandynawskie kryminały mają wydzielone osobne miejsce na półce, skandynawskie kryminały to pierwsza domyślna podpowiedź w Google na hasło 'skandynawski'. Poważnie się jednak zastanawiam, czy coś takiego jak skandynawski kryminał naprawdę istnieje, bo po dwóch (całkiem nieźle tu ocenianych zresztą) pozycjach...

więcej Pokaż mimo to