Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Miałam wrażenie, że w kółko czytam jedno i to samo.

Miałam wrażenie, że w kółko czytam jedno i to samo.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam wrażenie, że czytam jakiś rocznik statystyczny.

Miałam wrażenie, że czytam jakiś rocznik statystyczny.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niestety, ale sporo przestarzałych już informacji.

Niestety, ale sporo przestarzałych już informacji.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Och, sama nawet nie sądziłam, że tak mnie ta książka wciągnie. I że Staś wcale nie jest taki poczciwy, jak mi się wydawało. Moje zdanie o klerze ogólnie nie jest najlepsze (delikatnie mówiąc), ale Dziwisz jakoś zawsze tkwił w cieniu i uznawałam, że nie warto zwracać na niego uwagi. Dzięki tej książce zrozumiałam, dlaczego tak jest, i że wcale Staś to nie Staś, ale wytrawny i cyniczny gracz, którego mottem zdaje się być „cel uświęca środki”. Czyta się tę książkę z niedowierzaniem, choć sama myślałam, że w sprawie przestępstw Kościoła niewiele mnie zaskoczy. Tu jednak jest tych spraw tak wiele, że zaczęły mi się już mieszać. A i tak przecież nadal nie wiemy o wszystkim. Wczoraj opublikowano raport o pedofilii w Kościele we Francji, w najbliższych dniach papież ma rozmawiać z polskimi biskupami o tuszowaniu pedofilii w polskim Kościele. I jak się okazuje, kardynał Dziwisz również ma w tym swój spory udział. Warto więc zwrócić na to uwagę, bo najwyraźniej Ekscelencji „Nic Nie Słyszałem” Dziwiszowi zaczyna się palić grunt pod nogami. A taki był przedsiębiorczy i zaradny. Co istotne – bałam się, że autor będzie wybielał Jana Pawła II, zrzucając całą winę na Dziwisza, ale na szczęście tak nie jest. To znaczy nie ma tu wprost odpowiedzi na pytania o to, czy i o czym papież wiedział, ale informacje podane są w taki sposób, że wnioski trzeba wysnuć samemu. Choć nie czarujmy się, tak naprawdę nigdy się tego nie dowiemy, bo będą to te resztki, których Kościół będzie bronił do samego końca (dla wiernych to byłby prawdziwy skandal).
Niezmiennie jednak marzy mi się, żeby za te wszystkie sprawy ci wszyscy hierarchowie odpowiedzieli wreszcie przed sądem świeckim.
I żeby dostali wysokie kary.

Och, sama nawet nie sądziłam, że tak mnie ta książka wciągnie. I że Staś wcale nie jest taki poczciwy, jak mi się wydawało. Moje zdanie o klerze ogólnie nie jest najlepsze (delikatnie mówiąc), ale Dziwisz jakoś zawsze tkwił w cieniu i uznawałam, że nie warto zwracać na niego uwagi. Dzięki tej książce zrozumiałam, dlaczego tak jest, i że wcale Staś to nie Staś, ale wytrawny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy czytałam tę książkę, nieustannie myślałam o moim rodzinnym mieście - w którym nie mieszkam od lat - i znów miałam z siedem lat, szłam za rękę z mamą, a ona pokazywała mi puste miejsca i mówiła "tu kiedyś była synagoga". Myślami wracałam do zarośniętego kirkutu, do Gwiazdy Dawida na posadzce w przychodni w starej kamienicy i do pomnika upamiętniającego powieszonych Żydów na kasztanowcu, na który miałam widok z balkonu naszego mieszkania.
To opowieść o ludziach, którzy gwałtownie zniknęli i o których zacierano pamięć. Bardzo się cieszę, że teraz się ją przywraca. Rafał Hetman wykonał świetną pracę.

Kiedy czytałam tę książkę, nieustannie myślałam o moim rodzinnym mieście - w którym nie mieszkam od lat - i znów miałam z siedem lat, szłam za rękę z mamą, a ona pokazywała mi puste miejsca i mówiła "tu kiedyś była synagoga". Myślami wracałam do zarośniętego kirkutu, do Gwiazdy Dawida na posadzce w przychodni w starej kamienicy i do pomnika upamiętniającego powieszonych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie dość, że bardzo dobry reportaż śledczy, to jeszcze książka jest na tyle słusznych rozmiarów, że można nią opornego na fakty antyszczepionkowca zdzielić przez łeb.

Nie dość, że bardzo dobry reportaż śledczy, to jeszcze książka jest na tyle słusznych rozmiarów, że można nią opornego na fakty antyszczepionkowca zdzielić przez łeb.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio wstrząsnęła mną informacja, że podczas pożarów w Australii zginęło około miliarda zwierząt. Sporo, prawda?
A potem przeczytałam to:
"Ludzie zabijają na całym świecie około siedemdziesięciu czterech miliardów zwierząt rocznie. I mówimy tu tylko o zwierzętach lądowych. Liczba zwierząt morskich jest o wiele większa".
Nigdy się nad tym nawet nie zastanawiałam.
Od jakiegoś czasu próbuję ograniczyć spożycie mięsa w moim domu (choć i tak jemy go mało), ale wciąż mam poczucie, że trzeba robić więcej, działać bardziej. Okazało się, że nawet takie ograniczanie mięsa ma już swoją nazwę - fleksitarianizm.
Kupiłam więc tę małą żółtą książeczkę, żeby jeszcze bardziej się zmotywować do ograniczenia mięsa i produktów odzwierzęcych (choć ogólnie jem mało, bo nie uważam, żeby moim głównym sensem istnienia było jedzenie, zwłaszcza jeśli się patrzy w ogólnej perspektywie na żywność - nawet roślinną - i wszelkie konsekwencje powstawania tejże).
Z początku pomyślałam, że ta książka to takie filozoficzne bajanie i zaczęłam o niej rozmawiać z mężem, który zawsze mówi, że dla niego przejście na wegetarianizm nie byłoby problemem, po czym nagle się okazało, że gdy mówię mu o tym, jak pozyskuje się mleko od krów, rzuca mi argumentami zwolenników jedzenia mięsa żywcem wziętymi z tej książki! Chwilę trwałam w szoku, bo kompletnie się tego nie spodziewałam, ale otrząsnęłam się i odpowiedziałam mu również argumentami z tej książki, które obalały jego. W ogóle nie sądziłam, że tak szybko mi się ta książka przyda, ale część argumentów jest po prostu nie do podważenia, czy nam się to podoba, czy nie.
To jedna z tych książek, które uwierają. Mówi się, że niewiedza jest błogosławieństwem, ale ja niestety lubię wiedzieć, jak nasz świat wygląda.
"Porozmawiajmy o jedzeniu zwierząt" to książka składająca się z czterech dialogów weganina i mięsożercy, którzy dyskutują o świadomości zwierząt, o ich poziomie inteligencji i o bólu i cierpieniu, którego doświadczają na fermach przemysłowych. Momentami jest napastliwa, ale jest to zabieg celowy. Żałuję tylko, że pozycja ta jest tak krótka i nie wyczerpuje tematu (zabrakło mi kilku banalnych wręcz argumentów). Niemniej jednak jest warta polecenia, odsyła też do kolejnych prac i książek na temat jedzenia zwierząt, a w posłowiu znajdujemy informacje o tym, gdzie szukać smacznych i zbilansowanych przepisów na dania wege.
Myślę, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce choć trochę zmienić świat na lepsze.
I jeszcze jeden cytat:
"Przede wszystkim w przypadku większości naszych złych zachowań w przeszłości - niewolnictwa, kolonializmu, zniewolenia kobiet - ich ofiary dysponowały możliwością zabrania głosu i skorzystały z niej. W przypadku jedzenia zwierząt jego ofiary nie są i nie będą w stanie nigdy wypowiedzieć się we własnym imieniu. Nie ma nikogo poza nami, kto mógłby się wypowiedzieć przeciwko temu, co my sami robimy. I dlatego musimy to robić. W przeciwnym wypadku nigdy tego procederu nie powstrzymamy". 

Ostatnio wstrząsnęła mną informacja, że podczas pożarów w Australii zginęło około miliarda zwierząt. Sporo, prawda?
A potem przeczytałam to:
"Ludzie zabijają na całym świecie około siedemdziesięciu czterech miliardów zwierząt rocznie. I mówimy tu tylko o zwierzętach lądowych. Liczba zwierząt morskich jest o wiele większa".
Nigdy się nad tym nawet nie zastanawiałam.
Od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytałam tę książkę z niedowierzaniem i dziwiłam się, że do takiej tragedii doszło tak późno. Niekompetencja, brak zapewnienia bezpieczeństwa pracownikom i odwiedzającym, przedmiotowe traktowanie zwierząt, ignorancja, wielki biznes - wszystko to jest obnażone przez autora w tej książce, którą czyta się jak dobry dreszczowiec.

Czytałam tę książkę z niedowierzaniem i dziwiłam się, że do takiej tragedii doszło tak późno. Niekompetencja, brak zapewnienia bezpieczeństwa pracownikom i odwiedzającym, przedmiotowe traktowanie zwierząt, ignorancja, wielki biznes - wszystko to jest obnażone przez autora w tej książce, którą czyta się jak dobry dreszczowiec.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaczyna się świetnie, ale potem wieje nudą. Mam takie poczucie, że autorka zmarnowała zarówno trochę papieru, jak i mój czas.

Zaczyna się świetnie, ale potem wieje nudą. Mam takie poczucie, że autorka zmarnowała zarówno trochę papieru, jak i mój czas.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Złapałam się na tym, że chciałam już skończyć tę książkę tylko po to, żeby przeczytać opinie innych o niej. Kolejny koszmarek. Zdania urywane. Tak bardzo. Mnie rażą. Bohaterowie są tak głupi i infantylni, że ja przestałam ich ogarniać. Wszyscy wszystkich kochają, wszyscy ze wszystkimi romansują, wszyscy wszystkich mordują. Strach spojrzeć na kogoś krzywo w tej wsi. Weronika po poprzednim tomie nadal jest tępa i pcha się w kłopoty. Bardziej martwiłam się o jej psa niż o nią samą. Nadal nie wiem, co takiego jest w Danielu, że baby za nim szaleją jak nienormalne. Osoba, na której nie można polegać, mająca problem z piciem, to faktycznie świetna partia. Nic tylko się o nią bić (co prawie nastąpiło w poprzednim tomie).
Historie są coraz bardziej nieprawdopodobne i po prostu głupie. Już sama nie wiem, czy mnie to bardziej irytuje, czy bawi.

Złapałam się na tym, że chciałam już skończyć tę książkę tylko po to, żeby przeczytać opinie innych o niej. Kolejny koszmarek. Zdania urywane. Tak bardzo. Mnie rażą. Bohaterowie są tak głupi i infantylni, że ja przestałam ich ogarniać. Wszyscy wszystkich kochają, wszyscy ze wszystkimi romansują, wszyscy wszystkich mordują. Strach spojrzeć na kogoś krzywo w tej wsi. Weronika...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytam tę serię, bo czyta się ją lekko. Ta część znów jest beznadziejna. Styl bardzo się pogorszył. Nie wiem, czy pani Puzyńska w ogóle wie, że w języku polskim istnieje coś takiego jak zdania złożone, bo o zdaniach WIELOKROTNIE złożonych już nawet nie wspomnę. Już przy poprzednim tomie wspominałam, że telenowela na całego i nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło. Widocznie Daniel Podgórski jest jedynym wolnym mężczyzną we wsi, a - jak wiadomo - kobiet na świecie jest więcej, więc i tu nadal dwie panie są w nim szaleńczo zakochane. Widocznie alkoholik, którego słownictwo bardzo się zwulgaryzowało, jest bardzo pożądany. Na bezrybiu i rak ryba. Tylko że mówimy o dorosłych ludziach, po trzydziestce, którzy zachowują się bardzo niedojrzale emocjonalnie. Już kiedyś pisałam pani Katarzynie na Facebooku, że mogłaby napisać nową serię, ale nie dostałam odpowiedzi na mój komentarz. Widocznie zgubił się w zalewie pochlebnych komentarzy. No cóż, ja po prostu już wymiękam z tymi bohaterami.

Czytam tę serię, bo czyta się ją lekko. Ta część znów jest beznadziejna. Styl bardzo się pogorszył. Nie wiem, czy pani Puzyńska w ogóle wie, że w języku polskim istnieje coś takiego jak zdania złożone, bo o zdaniach WIELOKROTNIE złożonych już nawet nie wspomnę. Już przy poprzednim tomie wspominałam, że telenowela na całego i nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedno wielkie rozczarowanie. Ta książka powinna być trzy razy grubsza, aby ukazać ze wszystkich stron karę śmierci. Dostajemy natomiast nie wiadomo co - najpierw jest o kobietach, które są wręcz zakochane w mordercach i nie tylko z nimi korespondują, lecz także odwiedzają ich, dają im pieniądze i biorą z nimi śluby, a potem mamy dziwne historie bez początku i końca. Po lekturze tej książki można dojść do wniosku, że skazańcy są biednymi ludźmi, którzy pochodzą z patologicznych rodzin i to nie ich wina, że skończyli tak, jak skończyli. Autorka tak fantastycznie manipuluje tymi wątkami, że zapomina opisać, ZA CO ci biedni ludzie siedzą, za jakie konkretnie przestępstwa. W dodatku skupia się tylko na Teksasie, choć kara śmierci jest w 31 stanach. Autorka nie zajmuje się skazańcami, którzy dopuścili się bestialskich zbrodni, nie stawia pytań, czy w takim przypadku powinniśmy jeszcze niektórych traktować jak ludzi, czy może już nie. Po prostu skleciła sobie książeczkę, gdzie każdy po jej przeczytaniu powinien stwierdzić, że kara śmierci to zło i nie powinno jej być.
Po lekturze innej jej książki "Karawana kryzysu" doszłam do wniosku, że w ogóle nie warto nikomu pomagać w biednych krajach, bo to jeden wielki biznes, z którego potrzebujący niewiele lub nic nie mają. Teraz Polman próbuje przeforsować swoje poglądy na karę śmierci w sposób tendencyjny. Bardzo się na tej pani zawiodłam. Bardzo.

Jedno wielkie rozczarowanie. Ta książka powinna być trzy razy grubsza, aby ukazać ze wszystkich stron karę śmierci. Dostajemy natomiast nie wiadomo co - najpierw jest o kobietach, które są wręcz zakochane w mordercach i nie tylko z nimi korespondują, lecz także odwiedzają ich, dają im pieniądze i biorą z nimi śluby, a potem mamy dziwne historie bez początku i końca. Po...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? Ophelia Benson, Jeremy Stangroom
Ocena 6,9
Dlaczego Bóg n... Ophelia Benson, Jer...

Na półkach: , ,

Niestety jestem trochę rozczarowana, ponieważ 95% książki dotyczy... islamu. Miała być to lektura, która opowiada o różnych religiach, ale głównie kręci się właśnie wokół islamu. Może dwie MAŁE wzmianki są o mormonach, kiedy mam na półce całą księgę o nich dwa razy grubszą od tej. Mam wrażenie, że autorzy mają jakąś obsesję na punkcie islamu, ale to trzeba było zmienić po prostu tytuł na "Dlaczego islam nienawidzi kobiet?", a nie pytać ogólnie o Boga. Zero wspomnień o pedofilii krytej przez Kościół katolicki, kiedy przymusowe małżeństwa z nieletnimi w islamie zajmują mnóstwo miejsca, zero o traktowaniu kobiet w Indiach (jedynie jest wspomniane o tym, jak traktuje się tam wdowy, ale nie ma nic, że gdy rodzi się dziewczynka, rodzina nie jest zadowolona, a matce zdarza się, że "wykipi mleko" i umiera od poparzeń), zero o judaizmie (choć na ostatniej stronie jest wspomniane, że istnieje coś takiego jak ortodoksyjny judaizm). W dodatku trzy ostatnie rozdziały były bardzo męczące. Jeden o okaleczaniu kobiet i dyskusja, czy jest to związane z religią, czy nie, drugi (który powinien się znaleźć na samym początku) jest wyjaśnieniem, dlaczego prawie cała książka dotyczy islamu i czemu nie jest to islamofobiczne, oraz trzeci, który na trzech stronach podsumowuje, że w każdej religii Bóg nienawidzi kobiet. Nie wiem, skąd ten wniosek, skoro - powtórzę kolejny raz - głównie książka dotyczyła islamu. Początek był świetny, ale im bliżej końca, tym gorzej.

Niestety jestem trochę rozczarowana, ponieważ 95% książki dotyczy... islamu. Miała być to lektura, która opowiada o różnych religiach, ale głównie kręci się właśnie wokół islamu. Może dwie MAŁE wzmianki są o mormonach, kiedy mam na półce całą księgę o nich dwa razy grubszą od tej. Mam wrażenie, że autorzy mają jakąś obsesję na punkcie islamu, ale to trzeba było zmienić po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Strasznie rozwleczona i strasznie przewidywalna.

Strasznie rozwleczona i strasznie przewidywalna.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W tym tomie mamy już telenowelę na całego. Każdy z bohaterów jest coraz głupszy, a śledztwo prowadzą wszyscy, tylko nie policja.

W tym tomie mamy już telenowelę na całego. Każdy z bohaterów jest coraz głupszy, a śledztwo prowadzą wszyscy, tylko nie policja.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Głównym moim zarzutem odnośnie do treści tej książki są... tytułowe dzieci Louisa. Być może dla autora będzie to szokująca wiadomość, ale na całym świecie są ludzie, którzy mają rodzeństwo. I to rodzeństwo w pewnych aspektach jest do siebie podobne, a w pewnych nie. Oczywista oczywistość? No nie wiem, bo sporo miejsca zostaje poświęcone tym dzieciom i niestety jest to zwykłe lanie wody.
Kolejnym moim zarzutem jest brak rozmów z matkami i ustawowymi ojcami. Co czuły te matki? Czy czują się oszukane? Dlaczego ich partnerzy/mężowie jednak porzucali rodziny? Czy przez to, że dzieci miały ciemniejszy kolor skóry? Czy przez to, że nie byli ich biologicznymi ojcami? Autor zadał sobie trud, by zgłębiać nazwisko dawcy (które jednak nie zostaje podane), ale nie dotarł do żadnego ustawowego ojca. Jasne, przecież to w ogóle nie jest interesujące, co czuje bezpłodny mężczyzna, który godzi się by jego żona została zapłodniona nasieniem anonimowego dawcy.
Tu w ogóle tego nie ma. Do głosu zostają dopuszczone dzieci, które niestety nie mają zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. Mamy na przykład opis, jak jedna z Połówek (tak nazwały się dzieci Louisa, bo są dla siebie półbraćmi i półsiostrami) wygrywa 12 biletów do parku rozrywki, a Połówek na tamtą chwilę jest więcej. I powstaje wielki problem, co z tym zrobić. W końcu usuwają z grupy dwie osoby, bo jedna nie ma zgodności DNA, a druga nie chce zrobić takiego testu - i sprawa rozwiązana. Serio?
Większość tej książki to historie Połówek, które się szukają - głównie za pośrednictwem telewizji. Mamy więc opisy programów telewizyjnych, w których wystąpiły - nie powiem, żeby było to szalenie ekscytujące. Widać jednak, że je same kręci to, że jest ich tyle, pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że czują się przez to wyjątkowe. A najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nie chcą się one widywać ze swoim biologicznym ojcem. Narobić koło siebie szumu - o tak, proszę bardzo (jeden chłopak wprost przyznał, że poszedł do telewizji, bo też chciał być sławny tak jak inne Połówki), ale spotykać się z dawcą - bez przesady. A jego jedyną winą jest to, że dał im życie.
Z Połówek wyziera straszny egoizm, bo choć twierdzą, że chcą wiedzieć, skąd pochodzą, to gdy biologiczny ojciec wysyła im szczegółową historię rodziny wraz z listą chorób występujących w rodzinie - cukrzyca, rak piersi - dochodzą do wniosku, że po co mają czytać o obcych sobie ludziach i stresować się chorobami.
Tak naprawdę najciekawszy w tej książce jest wywiad z samym dawcą (rozmowa jednak jest na samym końcu) i wolałabym, żeby to jemu poświęcono więcej miejsca, bo miał więcej interesujących rzeczy do powiedzenia niż te wszystkie Połówki razem wzięte.
PS Odnalazłam jedną z Połówek na Facebooku i w marcu dodała ona informację, że jest ich już 40.

Głównym moim zarzutem odnośnie do treści tej książki są... tytułowe dzieci Louisa. Być może dla autora będzie to szokująca wiadomość, ale na całym świecie są ludzie, którzy mają rodzeństwo. I to rodzeństwo w pewnych aspektach jest do siebie podobne, a w pewnych nie. Oczywista oczywistość? No nie wiem, bo sporo miejsca zostaje poświęcone tym dzieciom i niestety jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgnęłam po tę książkę, mimo że sam tytuł wydawał mi się nieporozumieniem. Miałam jednak nadzieję, że jest to zwykły chwyt marketingowy, a sama pozycja będzie traktować o sytuacji na Bliskim Wschodzie i pomoże mi jeszcze lepiej zrozumieć, co tam się dzieje i jak się to zaczęło. Częściowo miałam rację i dostałam odpowiedzi, bo książka ta to zbiór artykułów i wywiadów na przestrzeni lat (od lat 60.). Fallaci przeprowadza wywiady m. in. z Arielem Szaronem, Goldą Meir, Jasirem Arafatem, Kaddafim, Chomeinim – i te są najbardziej interesujące, choć czasem zadaje ona idiotyczne pytania (ale jak sama twierdzi, to rozmówca ma sobie z nimi poradzić). Fallaci pokazuje głównie konflikt Izraela i Palestyny i nie ma tu ani słowa o islamie (kwestia tej religii pojawia się dopiero w rozmowie z Chomeinim, ale i tak jest znikoma). I po tej bardzo interesującej części, gdzie Fallaci jest głównie korespondentką, następuje rozdział szósty – ostatni – który składa się z dziewięciu tekstów, a zaczyna od tekstu o 11 września 2001 r. Ten rozdział jest koszmarny. Nie da się go czytać. To tu mamy tytułową nienawiść. Bo „korzenie nienawiści” dotyczą samej Fallaci i jej nienawiści do islamu. Z korespondentki stała się komentatorką wydarzeń. Kobieta, która cały czas szczyci się tym, że była w Wietnamie, a potem obserwowała z bliska konflikty na Bliskim Wschodzie, pokazuje nagle swoją pogardę do wszystkiego, co ma cokolwiek wspólnego z islamem. Jeśli chciałbyś jej wytłumaczyć, że nie wszyscy muzułmanie to terroryści, to dla niej jesteś proislamski i antyamerykański. O tak, bo z tego rozdziału wychodzi również umiłowanie Fallaci do Ameryki. Ciekawą rzeczą jest też to, jak bardzo jest ona sama w sobie sprzeczna. Mam wrażenie, że na starość po prostu zgłupiała. Jej tekst o tym, jaka to Ameryka jest wspaniała, jak bardzo sobie ceni Wolność i Równość, wprawił mnie w osłupienie. Jej pochwała amerykańskich kolonizatorów, którzy walczyli o niepodległość kraju, co według niej jest słuszną wojną, każe mi się zastanawiać, czy ona czasem nie przespała lekcji historii o rdzennych Amerykanach, którym w imię wolności zagrabiono ziemię, rozpito i ulokowano w podzięce w rezerwatach; nie wspominając już nawet o niewolnictwie czarnych. Jaka wolność, kobieto?! Fallaci to kobieta, która wyśmiewa tych, którzy mówią, że Bush jest odpowiedzialny za wojnę w Iraku. Która twierdzi, że Ameryka nie potrzebuje ropy, więc przystąpiła do wojny z innych pobudek. Która mieni się ateistką, ale CHRZEŚCIJAŃSKĄ (!), która wypomina Arabom zajęcie Hiszpanii i Portugalii wiele wieków wcześniej, która jest wdzięczna Izabeli Kastylijskiej za ich wypędzenie, ale ani razu nie zająknie się o krucjatach. Która w swej nienawiści nie ma pełnego obrazu rzeczywistości. Mało tego. W tym rozdziale jest też tekst „My kanibale i dzieci Medei”, który traktuje – najogólniej mówiąc – o nauce. Jest to paplanina głównie o embrionach i komórkach macierzystych. Fallaci pisze tam o HOLOKAUŚCIE embrionów. Ona, która przeżyła II Wojnę Światową, która – jak często podkreśla – znała Żydów, którzy kończyli w komorach gazowych. To rozdział, w którym Fallaci porównuje naukę do ognia i jak sama pisze: „A jednak Nauka jest jak ogień. Może zdziałać wielkie dobro i wielkie zło. Jak ogień może cię ogrzać, zdezynfekować, uratować, albo też spopielić. Zniszczyć. I tak samo jak ogień często robi więcej zła niż dobra” (s.505). Nie, pani Fallaci, ogień nie jest ani dobry, ani zły. Po prostu jest, ale trudno przyjąć inne rozwiązanie, jeśli świat postrzega się zero-jedynkowo. Kilka zdań później pisze o tym, jak korzysta z tej ZŁEJ nauki, bo musi przechodzić radioterapię, podczas której czuje się samotna jak te embriony w zamrażalce. Wiele mnie kosztowało czytanie tych bzdur. Jej pseudoateizm, jej konserwatyzm („nie jestem Konserwatystką” s. 545), jej pogarda dla islamu przy wychwalaniu chrześcijaństwa (och, była inkwizycja, obozy zagłady, ale zmądrzeliśmy – SERIO?!). Jej uwielbienie Ratzingera. Naprawdę bardzo trudno się to czyta. Nawet Leonardo da Vinci oberwał: „Nie zdawał sobie z tego sprawy nawet wybitny Leonardo da Vinci, który jako malarz przedstawiał wspaniałe Madonny i wspaniałe Mony Lisy oraz wspaniałe Damy z Gronostajem, jako naukowiec oferował jednak swoje usługi Ludwikowi Sforzy i projektował machiny wojenne, wówczas jeszcze niewiarygodne i niesłychane. Superarmaty, superpistolety maszynowe, superczołgi, superhelikoptery do bombardowania ludzi” (s. 505). Pani Fallaci najwyraźniej nie ma pojęcia na czym polega ewolucja oraz postęp. Od kobiety, która widziała na własne oczy tyle przemian politycznych w XX wieku oczekiwałam dużo więcej. Dużo więcej zrozumienia, otwartości, ale niestety bardzo się pomyliłam.

Sięgnęłam po tę książkę, mimo że sam tytuł wydawał mi się nieporozumieniem. Miałam jednak nadzieję, że jest to zwykły chwyt marketingowy, a sama pozycja będzie traktować o sytuacji na Bliskim Wschodzie i pomoże mi jeszcze lepiej zrozumieć, co tam się dzieje i jak się to zaczęło. Częściowo miałam rację i dostałam odpowiedzi, bo książka ta to zbiór artykułów i wywiadów na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Spadek formy był już widoczny w tomie szóstym, ale tu mamy go już w pełni. Wątek kryminalny niestety słaby, ale wątek obyczajowy i to, co się dzieje z Danielem Podgórskim, to dopiero jest jazda bez trzymanki. To był taki miły, normalny policjant, ale nie, po co ma taki być cały czas? Lepiej zróbmy z niego kretyna, o którym nie chce się czytać. Zresztą zmiana charakteru postaci dotyczy nie tylko jego (okropność!). Aż boję się, co autorka wymyśli w tomie ósmym, bo idzie to wszystko w bardzo złą stronę.

Spadek formy był już widoczny w tomie szóstym, ale tu mamy go już w pełni. Wątek kryminalny niestety słaby, ale wątek obyczajowy i to, co się dzieje z Danielem Podgórskim, to dopiero jest jazda bez trzymanki. To był taki miły, normalny policjant, ale nie, po co ma taki być cały czas? Lepiej zróbmy z niego kretyna, o którym nie chce się czytać. Zresztą zmiana charakteru...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ojciec Tadeusz Rydzyk. Imperator Piotr Głuchowski, Jacek Hołub
Ocena 6,9
Ojciec Tadeusz... Piotr Głuchowski, J...

Na półkach: , ,

Świetna książka. Niestety przywołane wypowiedzi Tadeusza Rydzyka, które są jednym wielkim bełkotem (często są to zdania niespójne, urwane, ogólniki), sprawiły, że pod koniec książki głowa rozbolała mnie niemiłosiernie. Widocznie mój organizm nie jest przystosowany do takiej dawki nienawiści pod płaszczykiem miłości do bliźniego i ojczyzny. Dziwne, że im więcej padało jego cytatów, tym bardziej miałam wrażenie, że ojciec Rydzyk mówi o innych to, co można tylko jemu zarzucić (np. dzielenie Polaków, granie na emocjach ludzi, patriotyzmie). Książkę czytałam jak horror, gdyż mamy rządzących, jakich mamy, a oni niestety bardzo często pojawiają się na kartach tej biografii jako goście Radia Maryja i Telewizji Trwam. Horror, bo ta historia nie ma jeszcze końca i cały czas trwa.

Świetna książka. Niestety przywołane wypowiedzi Tadeusza Rydzyka, które są jednym wielkim bełkotem (często są to zdania niespójne, urwane, ogólniki), sprawiły, że pod koniec książki głowa rozbolała mnie niemiłosiernie. Widocznie mój organizm nie jest przystosowany do takiej dawki nienawiści pod płaszczykiem miłości do bliźniego i ojczyzny. Dziwne, że im więcej padało jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo chaotyczna, przez co niespójna, pisana kolokwialnym językiem, który razi. To mogła być naprawdę dobra książka, ale niestety jest to nudny bełkot.

Bardzo chaotyczna, przez co niespójna, pisana kolokwialnym językiem, który razi. To mogła być naprawdę dobra książka, ale niestety jest to nudny bełkot.

Pokaż mimo to