Na marne Marta Sapała 6,9

ocenił(a) na 65 tyg. temu Ważny temat ale zarzuty co do tej książki mam w sumie takie jak inni: jakoś to jest tak napisane... że mam wrażenie, że to jest bardziej o ludziach niż o żywności. Autorka porusza temat z jakichś takich innych stron. A to historia kogośtam, a to kogoś innego... i to niby jakośtam jest na tle marnowania żywności ale punkt ciężkości jest postawiony w innym miejscu (nie wiem czy celowo czy przypadkowo) i nie bardzo mi to pasuje. Nie mój styl i nie jest to aż takie ciekawe. Chociaż trzeba przyznać, że autorka pisze obiektywnie i o ludziach, i o żywności - za to plus. W ogóle "marnowanie" to niekoniecznie odpowiednie słowo, częstokroć bardziej pasowałoby "straty". Bo czy jeśli komuś coś upadło, to jest to marnowanie? Albo kiedy dziecko uczy się jeść i połowa ląduje na podłodze? Fakt, o marnowaniu jakoś trudno wtedy mówić.
W ogóle temat marnowania żywności to dla mnie jest trochę kosmos. Że niby statystycznie na osobę przypada 53kg zmarnowanej (czy powiedzmy "straconej") żywności rocznie? To dawałoby około kilogram tygodniowo. NO WAY, no kosmos :D Nie chcę tu teraz zaniżyć, ale na siebie obstawiałbym może ze 3-5kg na rok (a i to wydaje mi się naciągane w górę),po prostu jem dużo po terminie ;) (i nie robię zapasów). No i zwyczajnie: zjadam to co zostało. Np. pizzę z wczorajszej kolacji - no jak zostało mi kawałek pizzy (czy czegokolwiek),to tak muszę zaplanować, żeby go wkomponować w dzisiejsze posiłki, a jak już naprawdę-naprawdę ale to tak naprawdę dziś nie mogę/nie chcę, to jutro będzie tak samo zjadliwy jak dzisiaj.
Albo masa na placki, które się nie kleją? No jak się nie kleją, to dosypuje się tyle mąki żeby się wreszcie jako-tako zaczęły kleić i smaży się to co wyjdzie ;) naprawdę, czasem takie pokruszone coś jest bardzo smaczne (to też sprawdziłem :D ),a czasem nie jest aż tak smaczne ale jej no, raz na jakiś czas można zjeść trochę mniej smacznie i nie jest to koniec świata. Więc nie, żadnej nieudanej masy chyba też nie zdarzyło mi się wyrzucić (nawet jak mi się masa na ciasteczka rozpłynęła w piekarniku na skutek przeoczenia proporcji :D - po prostu zmieliłem, dodałem do nowego przepisu i upiekłem jeszcze raz :D czy były smaczne? tak sobie, ale uszły ;) ).
Albo że dziecko czegoś nie zjadło... no ok, ja niejadkiem nigdy nie byłem, to też raczej takiego problemu nie było ;) ale jeśli nie mogłem - zjadali rodzice. Ale i ja czasem po nich :D Nie wiem, jak to jest że nie można sobie czegoś niedojedzonego wkomponować w następny posiłek, albo jeszcze następny? U mnie zawsze jakoś można było, a teraz to w ogóle jeszcze się cieszę, że mam jeden posiłek mniej do zaplanowania ;) Także no zupełnie się nie odnajduję w sporej części treści tej książki i jakbym słuchał o jakimś życiu w starożytności na przykład - niby też ludzie żyją ale jakoś tak dziwnie ;D
Czasem coś się popsuje, czasem się skryje w lodówce, a czasem zdarza mi się otworzyć jogurt z zielonym kożuchem (chociaż w terminie!)... ale to są incydenty, może kilka razy do roku. Całą resztę jem i nie przejmuję się za bardzo datą ważności (aczkolwiek aflatoksyny - ciekawe zagadnienie, w przypadku niektórych produktów trzeba jednak być ostrożnym...),no ale po coś człowiek ma zmysły, jak coś jest popsute to trudno byłoby tego nie zauważyć ;)
Wracając do książki, bo chyba trochę odpływam (chociaż to wszystko są sytuacje wspomniane w książce także),ciekawy też wniosek wysunięto tam - że to nie osoby, które głodowały nie marnują... one zwykle kupują za dużo... To osoby, które nigdy nie głodowały mogą sobie pozwolić na pusta lodówkę, bo nie boją się że zabraknie. Coś w tym jest... ja prawie nie mam zapasów...
Podsumowując: spodziewałem się, że więcej będzie o marnowaniu żywości, a nie o ludziach marnujących (lub nie) żywność... może nawet liczyłem na jakieś jeszcze ciekawe rady...
(czytana/słuchana: 18-20.10.2023)
3/5 [6/10]