rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

APOKALIPSA WEDŁUG MALAPARTEGO
“Skóra” to książka drogi, przewodnik po martwym świecie, oprowadzającym jest Curzio Malaparte, nawrócony faszysta i korespondent wojenny, który pod koniec II Wojny Światowej wraca do rodzinnych Włoch, aby zostać oficerem łącznikowym amerykańskich wojsk okupacyjnych.

Pierwszym przystankiem na drodze wyzwolicieli jest Neapol, a jego opis wydaje się być zaczerpnięty z płótna Hieronima Boscha pod znamiennym tytułem, “Piekło”. To miejsce upodlone i przeklęte, tu prostytutki walczą o “kawałek swojego alianta”, rodziny stręczą swoich najmłodszych, a wokół panuje chaos i głód. Pisarz tworzy bardzo sugestywne obrazy, które ukazują upadek europejskiej kolebki kultury, jednym z nich jest scena, w której neapolitańska rodzina kupczy dziewictwem córki, przed ich domem ustawiają się kolejki amerykańskich żołnierzy, aby dotknąć błony dziewiczej dziecka, bo tu nawet “czystość” jest upadła, ohydna i brudna. I właśnie taka jest wojenna rzeczywistości, nikogo nie pozostawia niewinnym, wypacza pojęcia, wykoleja wszystkie moralne i społeczne normy, to świat, który stracił sens.

Nagromadzenie odrażających obrazów przypomina nalot dywanowy degeneracji i tylko mistrzowski sposób narracji, przypominający ten z filmów Felliniego, daje możliwość dotrwania do końca. W pewnym momencie jeden z bohaterów zadaje pytanie, ile jest prawdy a ile zmyślenia, w historiach, które snuje Malaparte, mnie również to nurtuje. Przez całą czas miałam potrzebę przyłapania Curzio na zmyśleniu, chciałam podważyć te nieludzkie opowieści, ale za każdym razem Wikipedia uwiarygodniała słowa pisarza: to prawda, że w 1944 w czasie trwania bitwy pod Monte Cassino, miała miejsce erupcja Wezuwiusza; to prawda, że włoski lud powiesił za stopy Mussoliniego, to prawda, że istnieją ludzkie syreny, kto przeczyta książkę zrozumie wagę tej informacji.
Odczytuję tę książkę jako antywojenny manifest, według autora wszystkie wojny zaczynają się pod “fałszywą flagą” wzniosłych idei, a kończą pod jedyną prawdziwą, pod flagą z ludzkiej SKÓRY, bo ostatecznie każdy walczy o przetrwanie i uratowanie własnej skóry. Nawet najbardziej kulturalny i uduchowiony naród w konfrontacji z wszechogarniającym zagrożeniem życia, dzieli się na pojedyncze atomy, w którym budzi się zew przetrwania za każdą cenę, bo cywilizacja, kultura, czy religia to zaledwie, łatwy do zadrapania, naskórek ludzkiej natury, skóra właściwa należy do zwierzęcych instynktów.

APOKALIPSA WEDŁUG MALAPARTEGO
“Skóra” to książka drogi, przewodnik po martwym świecie, oprowadzającym jest Curzio Malaparte, nawrócony faszysta i korespondent wojenny, który pod koniec II Wojny Światowej wraca do rodzinnych Włoch, aby zostać oficerem łącznikowym amerykańskich wojsk okupacyjnych.

Pierwszym przystankiem na drodze wyzwolicieli jest Neapol, a jego opis...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Toń”, Ishbel Szatrawskiej, to powieść doskonała, którą można czytać na kilka sposobów, w zależności od potrzeb i wyrobienia czytelnika, można odkrywać kolejne warstwy tekstu.
Pierwsza warstwa to obyczajowa opowieść o wojennych i powojennych losach bohaterów różnej narodowości, których punktem wspólnym staje się dom położony w Prusach Wschodnich. Życie bohaterów podlega regule ciągłej zmiany, niemieccy osadnicy, obwołani „rasą panów”, stają się przedstawicielami nieludzkiej maszyny śmierci, aby skończyć jako zwierzyna łowna dla Armii Czerwonej, a ostatecznie wygnańcy z ziemi ojców. Na ich miejsce, do ich stołów, w wyniku masowych ruchów ludnościowych, zasiadają rzesze uciekinierów i przesiedleńców, Polaków, Litwinów. Są też autochtoni, Warmiacy i Mazurzy, którzy muszą podjąć decyzję o narodowej przynależności. Centralną postacią powieści jest Janka, siedemnastoletnia dziewczyna, która uciekła z Litwy i trafiła do opuszczonego domu w Nakomiadach, dając początek trzypokoleniowej rodzinnej historii.

Drugą warstwę książki, stanowią podrzucane przez autorkę historyczne tropy, często ujęte lakonicznie, niekiedy w jednym zdaniu lub słowie, będące kluczem do odkrywania tragicznych, czy wstydliwych i skrzętnie zamiecionych pod dywan faktów. Przykładowo autorka pisze, że bohater zaczął zmieniać swój pogląd na politykę III Rzeszy od czasu akcji T4, tylko tyle i to od czytelnika zależy, czy wykaże się inwencją i otworzy drzwi do strasznej prawdy o nazistowskiej akcji „eliminacji życia niewartego życia”, w ramach której mordowano chorych psychicznie i niepełnosprawnych.
Na koniec „Toń”, to filozoficzny traktat o uchodźstwie, zarówno fizycznym, związanym z wymuszoną zmianą miejsca zamieszkania, jak i tym emocjonalnym, wiążącym się z wyparciem i odcięciem swoich rodzinnych, czy etnicznych korzeni, dlatego Szatrawska określa swoją powieść jako antysagę, bo każde pokolenie, aby przetrwać musi powiedzieć przodkom, nie znam was.

To również rzecz o utracie języka, o wyrugowaniu naleciałości językowych i regionalizmów, złożonych na ołtarzu unifikacji, a jeśli ginie indywidualny język, to umierają całe światy, tradycje i kultury.

"Toń”, Ishbel Szatrawskiej, to powieść doskonała, którą można czytać na kilka sposobów, w zależności od potrzeb i wyrobienia czytelnika, można odkrywać kolejne warstwy tekstu.
Pierwsza warstwa to obyczajowa opowieść o wojennych i powojennych losach bohaterów różnej narodowości, których punktem wspólnym staje się dom położony w Prusach Wschodnich. Życie bohaterów podlega...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Od dawna odkładałam lekturę "Palę Paryż", powodem był życiorys autora, ale jeśli jest jakiś odpowiedni czas na to, aby czytać o czasach zarazy, to chyba właśnie nadszedł.
Bruno Jasieński, a właściwie Wiktor Zysman, owoc mariażu żydowskiego ojca i katolickiej matki, okres dojrzewania spędził w Moskwie, w czasie rewolucji październikowej. Po powrocie do Polski założył grupę futurystyczną, która słynęła z publikacji radykalnych manifestów artystyczno-społecznych. W 1925 w niełasce uciekł do Paryża, tam też powstała powieść "Palę Paryż", wzywająca do obalenia kapitalistycznego porządku i rewolucji proletariackiej, która stała się powodem deportacji autora z Francji. Ostatecznie Jasieński trafił do samego "jądra ciemności", w bliskie otoczenie Stalina, gdzie działał jako propagandowa tuba systemu, wspierał czystki prowadzone przez NKWD, nadzorowane przez Genricha Jagodę i wraz z tym ostatnim, popadł w niełaskę Stalina, został aresztowany, skazany i pochowany w masowym grobie.
Ale wracając do powieści, jeśli odrzucimy aspekt ideologiczny, to pozostaje nam bardzo dobrze napisana powieść o rozpadzie społecznych więzi w obliczu zagrożenia, jakim bezpośrednio jest dżuma, a pośrednio wszystkie chore ideologie.
Paryż, miasto świateł, przyjemności, ale też równości i braterstwa, staje się odgrodzonym kordonem sanitarnym od reszty świata, cmentarzyskiem cywilizacji. Zaraza w zatrważającym tempie paraliżuje wielką metropolię i serca jej mieszkańców, dotychczasowa wspólnota, rozpada się na wrogie plemiona, wzmocnieniu ulegają wszystkie nacjonalizmy i uprzedzenia.
Książka będąca jedynie wytworem wyobraźni Jasieńskiego, dzisiaj wydaje się mrocznie prorocza, oczywiście z zastrzeżeniem zakończenia, bo to jednak nadal jest utopia, przynajmniej chcę w to wierzyć.

Od dawna odkładałam lekturę "Palę Paryż", powodem był życiorys autora, ale jeśli jest jakiś odpowiedni czas na to, aby czytać o czasach zarazy, to chyba właśnie nadszedł.
Bruno Jasieński, a właściwie Wiktor Zysman, owoc mariażu żydowskiego ojca i katolickiej matki, okres dojrzewania spędził w Moskwie, w czasie rewolucji październikowej. Po powrocie do Polski założył grupę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Wszystkie spokojne loty są do siebie podobne, każdy niespokojny lot jest niespokojny na swój sposób".

"Anomalia", Hervé Le Telliera, drodzy Państwo, co tu się zadziałało, tego nawet MATRIX nie ogarnie, choć nie jest to literatura piękna, to jednak mamy sprawną narrację, która od pierwszej strony okazuje się niezwykle ekscytująca, jej fabuła jest polifoniczna i szybka, a dodatkowo ta lekka forma stawia wiele ważkich, filozoficznych pytań.

Zawiązaniem akcji jest lot na trasie Paryż Nowy Jork, który po silnych turbulencjach kończy się lądowaniem w marcu 2021 roku. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że trzy miesiące później, sytuacja się powtarza i ten sam samolot, z tymi samymi pasażerami ląduje ponownie, powstaje pytanie, co zrobić z 240 sobowtórami, genetycznymi duplikatami, jak wytłumaczyć sobie i światu tę anomalię.

Poznajemy kilku bohaterów feralnego lotu, wchodzimy w ich rzeczywistość, mamy tu niespełnionego pisarza, który wskutek samobójczej śmierci nie dożył spotkania ze swoim duplikatem, teraz ma szansę na zmartwychwstanie; podstarzałego architekta walczącego o uczucie młodszej partnerki, który w swojej drugiej odsłonie widzi szansę na uniknięcie rozstania, umierającego na raka pilota, dostającego szansę na terapię antynowotworową, samotną matkę, zazdrosną o miłość swojego dziecka do siebie drugiej, molestowaną sześciolatkę, odstającą szansę na zrzucenie ciężaru tajemnicy.

Ten samolot pełen genetycznych duplikatów otwiera przed Hervé Le Tellier nieskończoną ilość kombinacji rozwiązań, to literacki majstersztyk, humorystyczny, urzekający, przemyślany egzystencjalizm, tym bardziej, że zakończenie przenosi powieść na kolejny poziom abstrakcji, bo "Kiedy siedem miliardów ludzi odkrywa, że być może nie istnieje, sprawy naprawdę się komplikują

"Wszystkie spokojne loty są do siebie podobne, każdy niespokojny lot jest niespokojny na swój sposób".

"Anomalia", Hervé Le Telliera, drodzy Państwo, co tu się zadziałało, tego nawet MATRIX nie ogarnie, choć nie jest to literatura piękna, to jednak mamy sprawną narrację, która od pierwszej strony okazuje się niezwykle ekscytująca, jej fabuła jest polifoniczna i szybka, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Współczesna rodzina", Helgi Flatland to rzecz o dzisiejszej, wielkomiejskiej rzeczywistości.

To portret rodziny rozpisany na kilka głosów jej członków, próba określenia rodzinnych zależności i odpowiedzi na pytanie, co oprócz genów, wspólnych wspomnień, rodzinnych kodów kulturowych i oczywiście, rodzinnych majątków, trzyma grupę ludzi we wspólnocie. I czy w dzisiejszym świecie dążącym do atomizacji, promującym egocentryczne postawy, to spoiwo jest wystarczająco silne, aby utrzymać rodzinę blisko siebie, dać rzeczywiste wsparcie jej członkom.
I dlaczego jesteśmy tak samotni, zamknięci w swoich emocjonalnych bańkach nawet wśród ludzi najbliższych, czy na pewno najbliższych?
Dużo tych pytań powstało w mojej głowie, co niechybnie oznacza, że lektura była dobra.

Czytając czułam unoszącego się nad tekstem ducha Ingmara Bergmana, cytat z mojego ulubiony filmu, „Scen z życia małżeńskiego”, mógłby być podsumowaniem tej książki.
"Powiem ci teraz coś bardzo banalnego. Jeżeli chodzi o nasze uczucia, to jesteśmy kompletnymi analfabetami. Jest to smutny fakt i nie dotyczy on tylko ciebie i mnie, ale wszystkich. Uczymy się wszystkiego, co dotyczy ciała, ale ani słowa o duszy. Nasza wiedza o nas samych i naszych bliźnich jest przerażająco mała".

"Współczesna rodzina", Helgi Flatland to rzecz o dzisiejszej, wielkomiejskiej rzeczywistości.

To portret rodziny rozpisany na kilka głosów jej członków, próba określenia rodzinnych zależności i odpowiedzi na pytanie, co oprócz genów, wspólnych wspomnień, rodzinnych kodów kulturowych i oczywiście, rodzinnych majątków, trzyma grupę ludzi we wspólnocie. I czy w dzisiejszym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zmagałam się z tą książką dwa miesiące, to jedno z moich najtrudniejszych literackich doświadczeń, trudność ukryta jest zarówno w przywołanym temacie, jak i w samej konstrukcji narracji. „Piękne zielone oczy” to opowieść o jednej z milionów ofiar II Wojny Światowej, o ofierze najstraszniejszej, bo złożonej przez piętnastoletnie dziecko, Żydówkę, na oczach której ojciec popełnia samobójstwo, matka ginie w komorze gazowej Auschwitz-Birkenau, a ona trafia do przyfrontowego burdelu. Choć na jej ciele wytatuowano „fronthure”, frontowa dziwka, to jej doświadczenie, nie jest prostytucją, ale codziennym pasmem gwałtów, dzienny limit określony dla tego dziecka to dwunastu niesprawiedliwych niekiedy piętnastu. Zapłatą za to piekło na ziemi jest darowanie życia na kolejny dzień, kilka spokojnych, nocnych godzin, na porachowanie i zabliźnienie ran, nadzieja na przetrwanie.
Nie sposób towarzyszyć bohaterce w jej traumie, tym bardziej, że świadectwo swoje relacjonuje w zdystansowany, chłodny, a nawet lodowaty sposób, jak człowiek zbyt długo ukrywający prawdę o swoim pochodzeniu i balansujący na skraju załamania nerwowego, uważając na każde słowo, aby nie stało się przysłowiową kroplą, która przeleje czarę emocjonalnego napięcia i uruchomi zwierzęce wycie. Ale pomimo tego, że każde zdanie jest ciche i dokładnie cyzelowane, to i tak staje się wyraźnym oskarżeniem wobec całej ludzkość o bestialstwo, bo winny jest każdy, ten który działał i ten, który stał obojętny. Są też pytania na które nie sposób znaleźć odpowiedzi, o to gdzie był, albo gdzie nie było Boga, jak żyć gdy nie wierzy się już w nic, o granicę upodlenia, jak odbudować siebie na nowo, gdy pozostała już tylko pusta skorupa, naczynie na nieprawość oprawców?
I najstraszniejsze pytanie, jak wybaczyć sobie to, że się przeżyło, czy z taką winą można żyć?
To ważny głos w wielkiej sprawie prawdy o Holokauście, przeciwwaga dla coraz częściej pojawiającej się około obozowej powieści obyczajowej, znacie te wszystkie tanie historie typu, „Tatuażysta, Kołysanka, Położna, Anioł, Bibliotekarka… z Auschwitz”, dla mnie to niegodne nadużycie pamięci ofiar w służbie literackiego marketingu.
I jeszcze jedn, nie potrafię polecić nikomu tej książki, to trzeba przeczytać na własną odpowiedzialność, mogę tylko przestrzec, będzie ciężko.

Zmagałam się z tą książką dwa miesiące, to jedno z moich najtrudniejszych literackich doświadczeń, trudność ukryta jest zarówno w przywołanym temacie, jak i w samej konstrukcji narracji. „Piękne zielone oczy” to opowieść o jednej z milionów ofiar II Wojny Światowej, o ofierze najstraszniejszej, bo złożonej przez piętnastoletnie dziecko, Żydówkę, na oczach której ojciec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Maria Jarema, ARTYSTA TOTALNY, nie przez przypadek użyłam męskiego rodzaju, choć najchętniej w Jej przypadku, powinien być ustalony inny, ponad płciowymi podziałami, rodzaj.

Ze stron biografii wyłania się postać silnej, niezależnej kobiety, która jednak nie ogrywa w żaden sposób swojej kobiecości, nie kokietuje, nie udaje słabszej, nawet Jej surowy, prosty strój, wysyła sygnał o bezwzględnej szczerości i bezpośredniości, ale obnaża w ten sposób wystudiowane pozy innych. Pomimo tej szorstkości, Marysia, rozkochuje w sobie ludzi na zabój, Jej charyzma przebija się na każdej stronie książki, wystarczy zobaczyć postać odtrąconego kochanka, który do końca jest bliskim przyjacielem domu, szaleńczo zakochanego Kornela Filipowicza skomlącego o ślub, czy w końcu, bliźniaczą siostrę, Nunę, która po śmierci Marii, zapada na tę samą chorobę, ale odmawia sobie prawa do życia bez siostry i wkrótce umiera.

Wydaje się, że jedynym motorem i celem życia Jaremianki jest potrzeba tworzenia, a do tego niezbędna jest wolność absolutna, jak sama napisze, „sztuka rodzi się z wolności myślenia”. Ale ta wolność ma cierpki smak, bo malarka poniekąd wyrzeka się macierzyństwa, oddając swego jedynego syna pod opiekę innym, matce, siostrze, przyjaciołom, czy potrafię zrozumieć takie wyrzeczenie, uczynione kosztem dziecka? Nie muszę, bo do Marii nie przystają zwykłe normy społeczne, Ona jest ponad. I tak, przyznaję się do tego, że czuję fascynację Jej osobą, od czasu gdy mieszkając w Krakowie, co rusz natykałam się na Jej ślady.

W swojej genialnej książce Agnieszka Dauksza stawia fundamentalne pytanie, gdzie jest Maria? a ja chyba znam odpowiedź, jest w umysłach i sercach tych, którzy do dziś są Nią zafascynowani, i w oczach patrzących na Jej dzieła.

Maria Jarema, ARTYSTA TOTALNY, nie przez przypadek użyłam męskiego rodzaju, choć najchętniej w Jej przypadku, powinien być ustalony inny, ponad płciowymi podziałami, rodzaj.

Ze stron biografii wyłania się postać silnej, niezależnej kobiety, która jednak nie ogrywa w żaden sposób swojej kobiecości, nie kokietuje, nie udaje słabszej, nawet Jej surowy, prosty strój, wysyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznę od tego, że moim zdaniem, "Po rozstaniu" jest obok "Bólu", najlepszą książką Zaruyi Shalev, jest też najbardziej intymną, to swoista wiwisekcja na żywym organizmie, bez znieczulenia opisany proces rozpadu rodziny i próba adaptacji do nowej rzeczywistości po rozstaniu.
W oryginale powieść nosi symboliczny tytuł "Thera", to nazwa starożytnej wyspy, obecnie znanej jako Santorini, która w wyniku erupcji wulkanu rozpadła się i znaczna jej część została zatopiona. Pośrednim skutkiem wybuchu było ogromne tsunami, które uderzyło w wybrzeże Krety i zrujnowało je kompletnie. Cios jaki ta katastrofa naturalna zadała kulturze minojskiej był śmiertelny, zmiany klimatu dosięgły również Egiptu, a być może miały również wpływ na exodus Izraelitów z Egiptu.

Właśnie to niespodziewane i gwałtowne wydarzenie jest punktem wyjścia dla powieści, bo dla trzyosobowej rodziny, decyzja bohaterki o rozstaniu jest właśnie takim wybuchem wulkanu, nawet sama bohaterka nie zdaje sobie sprawy z niszczącej mocy swoich pragnień i siły rażenia zainicjowanej sytuacji. Ella, z zawodu archeolog, niepewna swoich pobudek, przytłoczona ostracyzmem ze strony przyjaciół i rodziny, pełna niepokoju o losy sześcioletniego syna, pogrąża się w depresji i rozpoczyna bolesny proces badania na wykopaliskach swojego małżeństwa i domu rodzinnego.
Mamy tu do czynienia z gęstą, piękną prozą, Shalev odrzuca przeszłość Elli, wykopując urazy i rozczarowania, a następnie przedstawia je kawałek po kawałku próbując odtworzyć zatopiony świat.

Zacznę od tego, że moim zdaniem, "Po rozstaniu" jest obok "Bólu", najlepszą książką Zaruyi Shalev, jest też najbardziej intymną, to swoista wiwisekcja na żywym organizmie, bez znieczulenia opisany proces rozpadu rodziny i próba adaptacji do nowej rzeczywistości po rozstaniu.
W oryginale powieść nosi symboliczny tytuł "Thera", to nazwa starożytnej wyspy, obecnie znanej jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Sprawa pułkownika Miasojedowa”, Józefa Mackiewicza, to absolutna rewelacja! Dzieło wybitne, kompletne i wielopłaszczyznowe, dlatego w pełni rozumiem Szczepana Twardocha, który stwierdził, że to jedna z największych polskich powieści XX wieku, choć rzecz nie dotyczy Polski.
Zaczęłam od dostępnego w sieci audiobooka, nagranego w studiu Polskiego Radia przez Mariusza Benoit, już pierwsza scena w przedziale pociągu okazała się objawieniem, oszołomiona literackim językiem, ostrością spojrzenia, tołstojowskim rozmachem tła historyczno-społecznego i perfekcyjną kompozycją powieści, tworzącą panoramiczny fresk Rosji na progu przełomu XIX i XX wieku, nie miałam wątpliwości, że chcę przeczytać tę książkę własnymi słowami, bez pośredników.
Jak przyznał Mackiewicz, pomysł napisania powieści, zrodził się z przeglądania starych roczników gazet, w „The Times" z 1915 r. natknął się na artykuł o sprawie rosyjskiego pułkownika Miasojedowa, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Niemiec, które rzekomo miało przyczynić się do katastrofy rosyjskiej ofensywy w Prusach Wschodnich, został On skazany na śmierć przez rosyjski sąd polowy w Warszawie i stracony w Cytadeli. Tak powstała powieść, z jednej strony niemal dokumentalna, bo wszystkie postaci i wydarzenia w niej zawarte są autentyczne, dobrze udokumentowane i osadzone w epoce, a z drugiej strony nie mam złudzeń, że jest to literatura piękna najwyższej próby. Niewielu pisarzy dociera na ten poziom narracyjnej maestrii, plastyczny język kreujący w wyobraźni czytelnika sugestywne obrazy, pozwala oddychać stworzoną przez Mackiewicza rzeczywistością.

„Sprawa pułkownika Miasojedowa”, Józefa Mackiewicza, to absolutna rewelacja! Dzieło wybitne, kompletne i wielopłaszczyznowe, dlatego w pełni rozumiem Szczepana Twardocha, który stwierdził, że to jedna z największych polskich powieści XX wieku, choć rzecz nie dotyczy Polski.
Zaczęłam od dostępnego w sieci audiobooka, nagranego w studiu Polskiego Radia przez Mariusza Benoit,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To moje drugie spotkanie z twórczością Angeliki Kuźniak, po biografii Zofii Stryjeńskiej, przyszedł czas na Papuszę, a właściwie Bronisławę Wajs, pierwszą romską poetkę, której wiersze ukazały się drukiem, nie mam wątpliwości, że książki autorki warte są przeczytania, wszystkie biografie dotyczą nietuzinkowych kobiety, niepokornych, łamiących stereotypy, wybijających się na niepodległość w patriarchalnym świecie, nie inaczej jest z Papuszą.
Jest kilka rzeczy, które mnie do Niej przyciągają, umiłowanie wolności i natury, obranie lasu za swój żywioł i pasja do słów. Jestem pod wrażeniem determinacji w dążeniu do nauczenia się czytania i pisania, oraz potrzeby wyrażenia swojego głębokiego zachwytu nad światem. Jest też coś co mnie w Niej wzrusza, pewna dziecięca naiwność, delikatność, brak chłodnej kalkulacji i czułość dla świata, oglądając Ją na ekranie czułam silną potrzebę utulenia Jej wewnętrznego dziecka.
Ale jest też druga twarz Papuszy, kobiety zdeterminowanej aby wbrew patriarchalnym zasadom podążać swoją literacką drogą, a co za tym idzie obnażyć przed oczami gadziów sekretne życie cygańskiej społeczności, co spotkało się z głęboką niechęcią, ze względu na odstępstwo od tradycyjnej roli kobiety i zdrady plemiennych zasad. Co gorsza Papusza, w jęz. romskim oznacza laleczkę, stała się marionetką w rękach władzy PRL, dążącej do odebrania Romom tego co stanowi o ich tożsamości, koczowniczego trybu życia, możliwości przemieszczania się i życia poza systemami administracyjnymi, celem władz miało być stworzenie cygańskiego getta i zaprzężenie Romów do pracy, Papusza nieumyślnie stała się "koniem trojańskimi".
Jej zachowanie tłumaczy naiwność i zagubienie w społeczno-politycznej sytuacji, przeraża mnie cena jaką zapłaciła za literacką pasję, dla swoich stała się pariasem, grożono Jej nawet śmiercią, dla Polaków na zawsze pozostała cyganką, w pejoratywnym znaczeniu, utknęła w piekle samotności, przeszła załamanie nerwowe i do końca życia wymagała licznych pobytów w szpitalach psychiatrycznych., ale najbardziej boli odejście syna, zostawienie matki czekającej na niego w oknie.

To moje drugie spotkanie z twórczością Angeliki Kuźniak, po biografii Zofii Stryjeńskiej, przyszedł czas na Papuszę, a właściwie Bronisławę Wajs, pierwszą romską poetkę, której wiersze ukazały się drukiem, nie mam wątpliwości, że książki autorki warte są przeczytania, wszystkie biografie dotyczą nietuzinkowych kobiety, niepokornych, łamiących stereotypy, wybijających się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jest coś szalenie przejmującego w postaci Wacława Niżyńskiego, bratnią duszę wyczuł w Nim Charlie Chaplin trafnie określając Go jako "bożka żarliwego smutku".

„Od chwili gdy się ukazał, byłem zelektryzowany. Widziałem na świecie niewielu geniuszów, a Niżyński do nich należał. Był hipnotyczny, boski, jego posępność sugerowała nastroje z innego świata każdy moment był poezją, każdy skok lotem w przedziwną fantazję". 

Co stało za wyjątkowym geniuszem Niżyńskiego, artystyczne geny czy burzliwa biografia? Był synem ubogich polskich imigrantów, przemierzających carską Rosję w objazdowej tanecznej trupie, bez stałego miejsca zamieszkania, z despotyczną matką, porzuconego przez ojca.

Od początku Niżyński nosił w sobie jakieś głębokie pęknięcie, dwoistość natury i zachowania, w życiu prywatnym był introwertyczny, wycofany, wręcz zahukany, tak bezwolny jak marionetka lgnąca do swojego animatora, przez co stawał się drogocennym trofeum i seksualnym łupem, zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. Z drugiej strony był Jego rewers, genialna i demoniczna osobowość sceniczna, odwaga, na granicy szaleństwa, do tego aby łamać sztywne schematy baletu klasycznego, tworzyć nową jakość ruchu, chorografii, kostiumów, scenografii, bezkompromisowo dążyć do prawdy i piękna absolutnego.

Stąpając po tej cienkiej linii odgraniczające obie osobowości, uwikłany w tkane wokół niego sieci intryg, które co chwilę groziły mu całkowitym spętaniem, coraz częściej ześlizgiwał się w głębiny schizofrenii, aby ostatecznie, w wieku trzydziestu lat całkowicie się w niej zadomowić. W czasie osuwania się w chorobę powstał Jego dziennik, czytanie nawet krótkich fragmentów tego dokumentu, przytoczonych przez autorkę, jest tak traumatyczne, że czułam dławiący smutek nad bólem człowieka i stratą artysty.

Jest coś szalenie przejmującego w postaci Wacława Niżyńskiego, bratnią duszę wyczuł w Nim Charlie Chaplin trafnie określając Go jako "bożka żarliwego smutku".

„Od chwili gdy się ukazał, byłem zelektryzowany. Widziałem na świecie niewielu geniuszów, a Niżyński do nich należał. Był hipnotyczny, boski, jego posępność sugerowała nastroje z innego świata każdy moment był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„- Powieść pod tytułem ŚWIAT skończyła się.
- A my?
- My jesteśmy, że tak się wyrażę, epilogiem. Właściwie to wcale nie żyjemy. Jesteśmy zbyteczni”.
Tymczasem dla mnie skończyła się dzisiaj powieść pod tytułem „Budowniczy ruin”, ach, jaka to była smaczna i przewrotna przygoda, opowieść o opowiadaniu opowieści, które niekiedy są snami a niekiedy podobno zdarzyły się naprawdę, oczywiście jeśli dać wiarę opowiadającemu. Nade wszystko to wariacja na temat powieści szkatułkowej, jednak w lekko neurotycznym wydaniu, gdyż nie wszystkie szkatułki/historie się domykają, gdyż pękają w szwach od nadmiaru detali i dygresji przechodzących w kolejne opowiesci, lub wręcz przeciwnie są wybrakowane i umyka ich sens dla całości szkatułkowej konstrukcji.
Kolejni bajarze zdają się, z uporem godnym lepszej sprawy, wznosić dziwaczną wieżę Babel, kunsztownie skonstruowaną, choć pełną ślepych zaułków, atrap bibliotek, miejsc zagrażających życiu i zdrowiu, od tego psychicznego zaczynając, właściwie budują etap końcowy każdej budowli, czyli ruiny.
I chciałoby się zakrzyknąć za Grekiem Zorbą: „Jaka piękna katastrofa!”
Czytajcie to nadzwyczajne dzieło Herberta Rosendorfera, obiecuję Wam, nikt inny nie da Wam takiej czystej frajdy z czytania.

„- Powieść pod tytułem ŚWIAT skończyła się.
- A my?
- My jesteśmy, że tak się wyrażę, epilogiem. Właściwie to wcale nie żyjemy. Jesteśmy zbyteczni”.
Tymczasem dla mnie skończyła się dzisiaj powieść pod tytułem „Budowniczy ruin”, ach, jaka to była smaczna i przewrotna przygoda, opowieść o opowiadaniu opowieści, które niekiedy są snami a niekiedy podobno zdarzyły się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Debiutant”, o tej powieści można powiedzieć, że idealnie trafiła w swój czas, bo co prawda akcja dotyczy Związku Radzieckiego i istnienia tajnych laboratoriów pracujących nad toksycznymi substancjami, mającymi zastosowanie jako broń biologiczna lub trucizna do eliminacji niewygodnych dysydentów, to jednak ostatnie wydarzenia pokazują, że to co w zamyśle autora miało być thrillerem politycznym, stało się nieomal publicystyką.
Spędziłam w tym świecie dwa wieczory, książkę czyta się doskonale, jest też mistrzowski język i jest wartka akcja, która jak rasowy bulterier trzyma czytelnika w szczękościsku do samego końca. Niestety ja nie tego szukam w zabawie zwanej literaturą, może dlatego, że nie zwykłam czytać kryminałów i innych sensacji, a wyjątek zrobiłam tylko dla Sergieja Lebiediewa, bo po przeczytaniu „Granicy zapomnienia” nadal trwam w niemym zachwycie nad Jego talentem i głodna jestem takich właśnie uniesień, dlatego mam cichą nadzieję, że „Debiutant” jest tylko epizodem, a kolejne Jego książki to będą znowu literackie wyżyny, a tymczasem przede mną „Dzieci Kronosa”.

„Debiutant”, o tej powieści można powiedzieć, że idealnie trafiła w swój czas, bo co prawda akcja dotyczy Związku Radzieckiego i istnienia tajnych laboratoriów pracujących nad toksycznymi substancjami, mającymi zastosowanie jako broń biologiczna lub trucizna do eliminacji niewygodnych dysydentów, to jednak ostatnie wydarzenia pokazują, że to co w zamyśle autora miało być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Łaskawe” to powieść totalna, błyskotliwa, obrzydliwa i przewrotna, dla mnie ważna, ale po kolei.
We wprowadzeniu do historii, główny bohater, nasz przewodnik po kręgach piekielnych, dr Maximilian Aue, prawnik, filozof, rozkochany w muzyce klasyczne, robiący karierę w SS, funkcjonariusz NSDAP, stawia tezę, że niezależnie od tego co o sobie myślimy, my czytelnicy w miękkich fotelach, jesteśmy tacy sami jak on, zwyrodniały nazista:

„Jestem winny, wy nie jesteście, to świetnie. Ale przecież musicie umieć powiedzieć sobie, że na moim miejscu robilibyście to samo. Być może z mniejszą gorliwością, ale może też z mniejszą rozpaczą, niemniej, w ten czy inny sposób – robilibyście to samo”.

Oczywiście reakcja na te słowa może być jedna, mnie one nie dotyczą, dlatego mogę wygodnie rozsiąść się w samozadowoleniu, pewna swojej moralnej wyższości, czekać na rozwój historii i ferować wyroki.

Pamiętnik Maxa otwierają mrożące krew sceny ukazujące masowe morderstwa Żydów na Ukrainie, to jeszcze nie są sprawnie funkcjonujące obozy koncentracyjne, to brutalna rzeź, „ręczna robota” zwyrodnialców, coś tak strasznego i obrzydliwego, że na myśl przychodzą ostatnie słowa Kurtza, bohatera „Jądra ciemności”: „Zgroza! Zgroza!”.

Nagle książka zupełnie zmienia ton, Aktion się kończy, bohater podąża za armią Trzeciej Rzeszy w głąb Związku Radzieckiego, zaczynają się dywagacje na tematy techniczne, opisy frontu, sprawozdania wojenne, nieustająca litania niemieckich nazwisk ze stopniami wojskowymi. I gdy po stu stronach zaczynam wiercić się w tej opowieści, czując, że tracę zainteresowanie, nagle dociera do mnie myśl, że wpadłam w sidła zastawione przez Littela i potwierdzam Jego wstępne założenia, że każdy jest potencjalnie otwarty na zło, nawet jeśli cię brzydzi i odstręcza, chcesz więcej, dlatego tej książki nie można czytać bezkarnie, ona deprawuje, trafnie pasuje tu powiedzenie, że „chodzenie po bagnie wciąga”.

Gdy czytelnik jest już gotowy pójść dalej, następuje to co zdaje się największym grzechem Trzeciej Rzeszy dehumanizacja całych ludzkich mas i uruchomienie przemysłu śmierci, znowu zmienia się język powieści, zaczynają się chłodne dywagacje nad technicznymi aspektami mającymi na celu zwiększenie „wydajności” przedsiębiorstw. Rodzą się dylematy, co jest ważniejszym elementem w „unieszkodliwianiu przez pracę”, uzysk ekonomiczny z niewolniczej pracy czy efekt polityczny, czyli ostateczna likwidacja, na koniec zwieńczona pomysłem powołania do życia, ludzkiego ZOO, z wystawionymi przedstawicielami zlikwidowanych ludzkich ras.

Największą zaletą „Łaskawych”, jest fakt, że ukazuje prawdziwe zło, z kilku perspektyw, zawsze w sposób nie budzący wątpliwości, że mowa jest o mrocznych czasach ku przestrodze, dlatego jest przeciwwagą dla panującej ostatnio mody na trywializację wojny i obozów, które stały się scenerią dla bestselerowych ckliwych i romantycznych opowiastek, z cyklu: „Tatuażysta z Auschwitz”, „Kołysanka z Auschwitz”, „Położna z Auschwitz”, „Bibliotekarka z Auschwitz”, „Anioł z Auschwitz”… i choć pod adresem „Łaskawych” padły oskarżenia o pornografię, to dla mnie większym przekroczeniem granic dobrego smaku są właśnie tego typu publikacje.

„Łaskawe” to powieść totalna, błyskotliwa, obrzydliwa i przewrotna, dla mnie ważna, ale po kolei.
We wprowadzeniu do historii, główny bohater, nasz przewodnik po kręgach piekielnych, dr Maximilian Aue, prawnik, filozof, rozkochany w muzyce klasyczne, robiący karierę w SS, funkcjonariusz NSDAP, stawia tezę, że niezależnie od tego co o sobie myślimy, my czytelnicy w miękkich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czuła podróż w tkliwe miejsca. Właśnie skończyłam „Wędrowny zakład fotograficzny”, czytałam powoli, świadomie spowalniając tempo przesuwanych stron, bynajmniej nie dlatego aby delektować się tą prozą, ale aby móc współodczuć i spróbować unieść ciężar tych życiorysów. Z pozoru to proste historie, o prostych ludziach, napisane prostym językiem, ale gdy wsłuchamy się w te głosy, ujrzymy grozę zmiażdżonych przez koła historii życiorysów, nie mają one w sobie nic z sielskiej prostoty życia na prowincji. To opowieści o ludziach wygnanych, przesiedlony, ograbionych z poczucia bezpieczeństwa i przynależności, przesuwanych nakazami władz z miejsca na miejsca, jak pionki na planszy Monopolu, o wielkiej biedzie, gwałtach, upodleniu, społecznym wykluczeniu i o tym, że w dzisiejszym świecie nikt nie chce o tym pamiętać.

Wielkie ukłony dla Agnieszki Pajączkowskiej, „czułego narratora”, za podniesienie kamieni tych opowieści i próbie przywrócenia godności ludziom z pogranicza, mam na myśli pogranicze w dosłownym i metaforycznym sensie.

Czuła podróż w tkliwe miejsca. Właśnie skończyłam „Wędrowny zakład fotograficzny”, czytałam powoli, świadomie spowalniając tempo przesuwanych stron, bynajmniej nie dlatego aby delektować się tą prozą, ale aby móc współodczuć i spróbować unieść ciężar tych życiorysów. Z pozoru to proste historie, o prostych ludziach, napisane prostym językiem, ale gdy wsłuchamy się w te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Witajcie w Łodzi, „Bóg ukarał to miasto przemysłem. Przemysł jest najsurowszą karą Bożą”, na tym oceanie powojennej beznadziei jest jedna wyspa szczęśliwa, Hotel Savoy, a jego syreni głos kusi strudzonych wędrowców: „obiecuje wodę, mydło, toaletę w stylu angielskim, windę, pokojówki w białych czapkach”.
O bądźcie przeklęci, którzy zaufaliście secesyjnym fasadom, w istocie kołaczecie do bram samych piekieł, a przemierzając te siedem pięter rozpaczy, zagłębiamy się w kolejne kręgi dantejskiego przybytku, o dziwo to pierwszy przypadek, gdy upadek człowieka mierzy się wjazdem windą na kolejne piętro hotelu.
Joseph Roth przeprowadził wnikliwą wiwisekcję wielokulturowego społeczeństwa z okresu dwudziestolecia międzywojennego, ukazał sfery arystokratyczne i chytrych fabrykantów, sytych i zdeprawowanych, zajmujących luksusową przestrzeń parteru i kilku pierwszych pięter, im wyżej tym hotelowi goście prezentują coraz gorszy sort ubrań, ale wyższą wrażliwość i duchową prawość, a plugawa mansarda to obraz ostatecznego, społecznego upadku, brak możliwości uregulowania rachunków, odcina możliwość opuszczenia tego przeklętego miejsca.
„Hotel Savoy” to majstersztyk, jego siłą jest wielowymiarowość, niezwykle plastyczny język i genialny sposób obrazowania, w jednym, dwóch zdaniach autor potrafi oddać charakter postaci:
„Będąc chudym i smukłym, mógł pomieścić się w każdym kącie. Był to w ogóle jego los – wynajdywanie i wypełnianie luki w cudzym życiu”.

Witajcie w Łodzi, „Bóg ukarał to miasto przemysłem. Przemysł jest najsurowszą karą Bożą”, na tym oceanie powojennej beznadziei jest jedna wyspa szczęśliwa, Hotel Savoy, a jego syreni głos kusi strudzonych wędrowców: „obiecuje wodę, mydło, toaletę w stylu angielskim, windę, pokojówki w białych czapkach”.
O bądźcie przeklęci, którzy zaufaliście secesyjnym fasadom, w istocie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„W zimie budzi nas w tym mieście (Wenecji), zwłaszcza w niedziele, dźwięk jego niezliczonych dzwonów, jak gdyby za tiulem firan w perłowoszarym niebie wibrował na srebrnej tacy gigantyczny serwis do herbaty. Otwieramy okno na oścież i pokój w jednej chwili zalewa ta kłębiąca się na zewnątrz, przesycona dzwonieniem mgiełka, która składa się po części z wilgotnego tlenu, po części z kawy i modlitw.

Niezależnie od tego, jakie pigułki i w jakiej liczbie musimy tego ranka połknąć, mamy poczucie, że nie jest to jeszcze nasz koniec. I podobnie niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy panami samych siebie, ilu doświadczyliśmy zdrad, jak bardzo dogłębna i zniechęcająca jest nasza samowiedza, zakładamy, że wciąż jeszcze istnieje dla nas jakaś nadzieja, a w każdym razie przyszłość”.

Macie takie książki, gdzie zachwyca Was prawie każde zdanie, najchętniej zakreślilibyście lub przepisali cały tekst i żałujecie, że tak pięknie nie potraficie obrazować? To właśnie ten przypadek, bo „Znak wodny”, Josifa Brodskiego, książka napisana z potrzeby serca, co czuje się w każdym zdaniu, to wzruszające spotkanie z ogromnym poczuciem utraty tożsamości, wykorzenienia, człowieka o wielkiej rosyjskiej duszy. Żeby zrozumieć ten melancholijny oddech smutku i tęsknoty za przeszłością, który Portugalczycy zwykli określać jako saudade, oraz miłość do Wenecji, gdzie obsesyjne każdego grudnia powracał, i gdzie ostatecznie został pochowany, trzeba poznać biografię autora.

Josif Brodski, ten nieposkromiony myśliciel, poeta, erudyta, urodził się w 1940 roku w Petersburgu, choć w tamtym czasie miasto zostało już przemianowane na Leningrad, mieście niezliczonej ilości kanałów, mostów i placów, przesiąkniętym zapachem wodorostów, oblanym bladym, rozproszonym, północnym światłem, zwanym Wenecją Północy, od początku nie było mu po drodze z komunistyczną rzeczywistością Związku Radzieckiego, dlatego nie ukończył żadnej szkoły, a za „pasożytnictwo” doświadczył ogromnych szykan i represji ze strony państwa, został kolejno skazany na więzienie, szpitali psychiatryczny, łagier, pozbawiony obywatelstwa i wydalony z kraju, a ostateczny cios zadano Mu odmawiając możliwości wjazdu do kraju, aby pożegnać się z umierającymi rodzicami.

To stąd potrzeba bycia blisko i obsesyjne powroty do Wenecji, aby oddychać zmrożonym zapachem wodorostów.

„W zimie budzi nas w tym mieście (Wenecji), zwłaszcza w niedziele, dźwięk jego niezliczonych dzwonów, jak gdyby za tiulem firan w perłowoszarym niebie wibrował na srebrnej tacy gigantyczny serwis do herbaty. Otwieramy okno na oścież i pokój w jednej chwili zalewa ta kłębiąca się na zewnątrz, przesycona dzwonieniem mgiełka, która składa się po części z wilgotnego tlenu, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Cześć, mam na imię Edyta i jestem chowańcem, właśnie to odkryłam podczas lektury książki Petriego Tamminena, jeśli i ty potrzebujesz co jakiś czas, ukryć się przed światem, a nawet przed samym sobą, aby znaleźć odrobinę wytchnienia, to ta piękna, poetycka proza zasmakuje Ci.
To mój pierwszy tegoroczny zachwyt. "Człowieka w świat wrzucono. Wiedzie tutaj życie kuli bilardowej. Nie ma nic oprócz ciągłego kulania się to tu, to tam, i żadnych lęków oprócz tego jednego - że kiedyś to się skończy. Każda chwila to łomot własnego istnienia, każde doświadczenie to budulec własnego domu. Człowiek może się ukrywać przed ludźmi i poczuciem wstydu, może ukrywać się przed jutrem, z wyciągniętą ręką i krawatem pod szyją chować przed rychłym wypaleniem. Jednak przed samym sobą przedwiecznym schować się nie może. Ja znajdzie go wszędzie".

Cześć, mam na imię Edyta i jestem chowańcem, właśnie to odkryłam podczas lektury książki Petriego Tamminena, jeśli i ty potrzebujesz co jakiś czas, ukryć się przed światem, a nawet przed samym sobą, aby znaleźć odrobinę wytchnienia, to ta piękna, poetycka proza zasmakuje Ci.
To mój pierwszy tegoroczny zachwyt. "Człowieka w świat wrzucono. Wiedzie tutaj życie kuli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdy świat odwraca wzrok, dzieją się rzeczy straszne, witajcie na rajskiej wyspie, Pitcairn, w piekle kobiet.
Maciej Wasilewski, w książce „Jutro przypłynie królowa”, zabiera nas w podróż do jądra ciemności, gdzie pedofilia, gwałt i kazirodztwo, to słowa odmieniane przez wszystkie przypadki, mocny reportaż, nie pozostawia obojętnym, chciałabym żeby to była tylko fikcja. „Bo widzisz, oni kochają, jakby nienawidzili. Taka miłość z wadą serca. Nić, co nie złączyła, choć oplotła”.

Gdy świat odwraca wzrok, dzieją się rzeczy straszne, witajcie na rajskiej wyspie, Pitcairn, w piekle kobiet.
Maciej Wasilewski, w książce „Jutro przypłynie królowa”, zabiera nas w podróż do jądra ciemności, gdzie pedofilia, gwałt i kazirodztwo, to słowa odmieniane przez wszystkie przypadki, mocny reportaż, nie pozostawia obojętnym, chciałabym żeby to była tylko fikcja. „Bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To pustkowie to Morze Aralskie, które właściwie jest jeziorem, ale i tak nic na to nie wskazuje, poziom surrealizmu godny Salvadora Dalego, ale to nie fatamorgana, to sukces homo sovieticusa, wszak radziecki człowiek wsparty, nieograniczoną prawami logiki, wyobraźnią swych przywódców, jest zdolny do rzeczy wielkich, jak choćby osuszenia zbiornika wodnego wielkości Irlandii, w celu realizacji marzenia o największym na świecie polu bawełny.
Do brzegów tego pustego morza, które przegrało z ludzką arogancją, a wraz z nim odeszły niezliczone gatunki fauny i flory, zaburzony został cały ekosystem regionu, postanowił się udać autor reportażu, pielgrzymując przez Uzbekistan, poznając inne absurdy władzy, ale też przyjazną stronę tego świata, piękno pozostałości po Jedwabnym Szlaku i pięknych, skromnych i gościnnych mieszkańców.
„Morze. Jest coś dziwnego w tym spotkaniu. Jakbym widział przed sobą ogromne, wielkie, konające zwierzę, wieloryba lub słonia. Już nic nie można zrobić, można tylko spojrzeć mu w oczy.
Coś chrupnęło mi pod nogami - to muszelki”.

To pustkowie to Morze Aralskie, które właściwie jest jeziorem, ale i tak nic na to nie wskazuje, poziom surrealizmu godny Salvadora Dalego, ale to nie fatamorgana, to sukces homo sovieticusa, wszak radziecki człowiek wsparty, nieograniczoną prawami logiki, wyobraźnią swych przywódców, jest zdolny do rzeczy wielkich, jak choćby osuszenia zbiornika wodnego wielkości...

więcej Pokaż mimo to