Budowniczy ruin

- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- Proza Światowa
- Tytuł oryginału:
- Ruinenbaumeister
- Wydawnictwo:
- Państwowy Instytut Wydawniczy
- Data wydania:
- 2017-10-03
- Data 1. wyd. pol.:
- 1972-01-01
- Liczba stron:
- 496
- Czas czytania
- 8 godz. 16 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788306033991
- Tłumacz:
- Edwin Herbert
- Tagi:
- literatura austriacka
Ta niebywała książka napisana pod urokiem Rękopisu znalezionego w Saragossie wskrzesza formę romansu szkatułkowego. Autor po mistrzowsku zespala ironię i grozę, humor i refleksję, romantyczną balladowość i makabrę, motywy apokalipsy i arlekinady, żart i najbardziej poważne serio. Mamy tu urocze historyjki miłosne, pełne wdzięku i znakomicie napisane, których akcja rozgrywa się w Wenecji w epoce Don Juana i Fausta, opisy morskich bitew, a nawet mrożącą krew w żyłach wyprawę do smoczej jamy. W centrum zaś historia człowieka, który buduje schron w kształcie cygara, by 3 miliony ludzi znalazły ratunek przed światową katastrofą.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Zbudować ruinę albo wyśnić koniec świata
Dziś, drodzy Państwo, zacznę od jednego z moich ulubionych wstępów – konfesyjnego (tudzież, żeby posłużyć się banalną grą słów, konfekcyjnego; nie Państwu ubliżam, raczej własnym umiejętnościom). Nie przyznam się jednak do grzechu, a zwierzę z rzeczy, która mężczyźnie ponoć nie przystoi: strachu. Jakieś pięć lat temu byłem jednocześnie przerażony i zdruzgotany, bo na horyzoncie pojawiła się wieść najczarniejsza z czarnych – Zarządzenie Ministra Skarbu Państwa nr 8 z dnia 31 stycznia 2012 roku miało być końcem Państwowego Instytutu Wydawniczego. Trzy lata później zostało ono uchylone, a po kolejnych dwóch okazuje się, że była to decyzja – dla czytelników – genialna, bo PIW raczy nas bez przerwy literaturą najwyższych lotów, która w innym wypadku, tego jestem niemal pewien, w Polsce albo by się nie pojawiła, albo była zupełnie zapomniana.
O czym to ja…? Właśnie, „Budowniczy ruin”. Powyższy wstęp, mam wrażenie, jasno świadczy o tym, iż będę tę powieść chwalił. Nie próbowałem tego kryć nawet przez chwilę, bo pewnie i tak nie wytrzymałbym z tą ciężką tajemnicą dłużej niż dwa zdania. Proza Herberta Rosendorfera zdobyła mnie całego, choć kilkadziesiąt pierwszych stron wcale tego nie zapowiadało.
Sam początek powieści to typowa dla całej literatury absurdu próba ucieczki od konwencji, która, jak to często bywa, jest biegiem z zamkniętymi oczami, niekoniecznie rozsądnym, nieco rozpaczliwym, bo zawsze przecież istnieje ryzyko, że zaraz wpadnie się w koleiny innej ustalonej formy. Czytelnik poznaje głównego bohatera podczas podróży pociągiem przemienionej nagle w wędrówkę po odciętym od świata ogrodzie (co budzi natychmiastowe skojarzenia z wydanym w tym roku „Locus Solus” Raymonda Roussela),a scena wcale nie porywa: protagonista jeszcze niewyraźny, przejście z jednej scenerii w drugą jakieś takie niezręczne, kierunek z całą pewnością nieustalony.
Nie trzeba jednak czekać długo, aby sytuacja zmieniła się diametralnie – Rosendorfer zaczyna zdradzać swoje zamiary, kiedy rozpoczyna pierwszą z wewnętrznych opowieści (tę bodaj, w której szkocki król wchodzi w konszachty z siłami nieczystymi). Okazuje się, że to tylko zapowiedź, bo całej książce patronuje wespół w zespół dwóch Janów: Potocki i Boccaccio, czyli twórców klasycznej powieści szkatułkowej. O ile jeszcze pierwsze historie w „Budowniczym ruin” są „tylko” dobre (choć ta zalatująca jednocześnie Kafką i Czechowem zdecydowanie wybija się ponad poziom),to już wielopoziomowa, skomplikowana narracja oniryczna to prawdziwy majstersztyk. Protagonista relacjonuje ordynansowi swój sen, w którym siedem młodych kobiet pochodzących z różnych stron świata snuje swoje fascynujące opowieści: większość z nich pełna jest rozbuchanych, romantycznych emocji (z wyjątkiem tej, cóż za zdziwienie, angielskiej, gdzie dominuje głęboka ironia),każda niemal, szczególnie wiedeńska, wiąże się ze śmiercią podaną w gotyckim sosie, wenecka w końcu wprost przywołuje i Fausta, i diabła. Skrzą się te historie niby świecidełka, pełne literackich odniesień i zabaw, a przy tym, co kluczowe, drżące od muzyki symfonicznej i szepczące muzyką kameralną – bo Rosendorfer to także kompozytor (to nie metafora, a fakt),co w jego prozie wyraźnie widać. „Budowniczy ruin” jest wynikiem tysięcy inspiracji, nie tylko literackich, które zostały przetworzone w niezwykle fascynujący materiał.
Poza fabularnym trzonem, jaki stanowi siedem sennych opowieści – tak jak dla przywoływanego już „Locus Solus” centralną sceną była wskrzeszalnia mistrza Cantarela – jest w tej opowieści coś jeszcze: koniec świata mianowicie. I choć w środkowej części wątek ten ginie wśród wspomnianych literackich świecidełek, a pod koniec rozłazi się w szwach, to otwiera zupełnie nową przestrzeń interpretacyjną dla „Budowniczego ruin”. Bo powieść ta, choć bezustannie filtrująca z groteską, bywa poważna, a nawet tragiczna i przerażająca. Świat stworzony przez Rosendorfera nierozerwalnie związany jest z eschatologią: w obliczu apokalipsy ludzkość chwyta się wszystkiego, aby choć o kilka chwil wydłużyć swoją agonię. Najlepszym z lekarstw okazują się opowieści, które odrywają ostatnich ocalałych od ich rozpaczliwej sytuacji i pozwalają na krótką ucieczkę. Czy to hołd składany literaturze? Cóż, z całą pewnością nie jest to jedyny sposób odczytania tego doskonałego dzieła, ale w pełni usprawiedliwiony i szczególnie miły dla wszystkich moli książkowych.
„Budowniczy ruin” to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałem na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Jako zadeklarowany malkontent nie mogłem nie wspomnieć o mało porywającym początku i finale, w którym – mimo wypowiedzianej głośno obietnicy autora – wcale nie dochodzi do wielkiego rozwiązania, ale w najmniejszym stopniu nie zmienia to faktu, że powieść pochłonęła mnie na zdecydowanie więcej godzin niż te potrzebne na jej przeczytanie. A to jeden z największych komplementów, jakie mogę sobie wyobrazić dla jakiekolwiek literatury.
Bartosz Szczyżański
Oceny
Książka na półkach
- 406
- 171
- 59
- 11
- 5
- 4
- 4
- 3
- 3
- 2
OPINIE i DYSKUSJE
Wiele wymagająca, ale jeszcze więcej dająca, zachwycająca powieść szkatułkowa. Generalnie pozbawiona jednej dominującej fabuły (choć jest nią swoisty koniec świata przedstawionego) - co dla mnie nie jest wadą. Przedmiotem życia też nie jest przecież tylko jedna sprawa….
„Ponieważ historia, którą Państwu opowiadam, jest prawdziwa, ma ona tę wadę, że się bez końca w przód i w tył, a także na wszystkie boki, włącza do innych historii, i że jest rozgałęziona, i że inne historie w nią wrastają albo też tylko - prawie niezauważalnie, niby cień przelatującego ptaka - przez nią się przemykają, że więc granice jej określić się dają tylko niewyraźnie w plątaninie wszystkich historii, na które składa się nasze życie” - tak Autor pośrednio określa swoją koncepcję.
Nie bez znaczenia jest, że poszczególne opowiadania snute są w swoistej ”kapsule czasu” po końcu świata – a zatem to nawet nie ”Dekameron”, gdzie w ten sposób zabijano nudę średniowiecznego ”lockdownu”.
Mimo to kolejne opowieści skrzą się niczym brylant. Jest tu i gotycka opowieść grozy, i „obyczajówka”, teksty ”płaszcza i szpady”, sporo muzykologii, opowieść inicjacyjna, brytyjska humoreska. Większość dotyczy dwóch najważniejszych – jak świat światem, nawet na koniec – ludzkich spraw, czyli płci i pieniędzy. Jedne wiążą się z drugimi, czasami sie zazębiają a nawet po dłuższym czasie z nagła są kontynuowane.
Największe wrażenie wywarły na mnie: tragikomiczny los szanowanego wuja Heina sprowadzonego swymi chuciami z wyżyn społecznych na dno upodlenia (wątek z „Błękitnego anioła” rodem?); wyprawa tzw. „myśliwych” w góry w celu zabicia jaszczura jako ilustracja odwiecznej chęci zabijania; płatni mordercy, którzy rezygnują ze zlecenia po wysłuchaniu fantazji niedoszłej ofiary (muzyka naprawdę łagodzi obyczaje!); dokonania Don Juana wobec żony oberżysty łasego na pieniądze oraz Don Juan wcielony w Juana d’Austria i zamieniony miejscami z Faustem, na czym najwięcej wygrał Leporello; zmaterializowane „perpetua mobili” czyli mechaniczni służący-karły nakręcający się wzajemnie co 24 godziny; dwaj chłopcy, którzy śpiewając kolędy nie w porę, doprowadzają do śmierci kolejnych członków swej arystokratycznej brytyjskiej rodziny („ale kto mieczem wojuje”….); podmieniony w czasie wojny śląskiej pruski król Fryderyk II oraz Jubileuszowy Dom Starców im. cesarza Franciszka Jozefa.
Imponuje przebogaty język, finezyjna konstrukcja zdań, bogactwo zróżnicowanych form stylistycznych. No i humor, z reguły czarno-wisielczy.
Przewrotny Autor ustami jednej z postaci deklaruje, że ”powieść jest tym lepsza, im więcej się z niej opuszcza”, ale najwyraźniej sam się z tym swoim poglądem nie zgadza.
Imponują muzykologiczne komentarze Rosendorfera: „Frauke bowiem krzyczała czasem w tonacjach durowych, a czasem w molowych – możecie sobie państwo wymierzyć obraz długotrwałości i rodzaj męczarni, jakie ta biedna dziewczyna musiała przecierpieć”.
Niestety, w pewnym miejscu pada zadziwiające zdanie: „Kobiety w ogóle nie powinny pisać”.
Opowieść zdaje się nie mieć końca: „Żadna historia w rzeczywistości nigdy się nie kończy (...),każda jest tylko cząstką większej historii i składa się z opowiadanych i przemilczanych mniejszych historii. A w każdej z nich czy się chce, czy nie, opowiada się bezsłownie także wszystkie cienie innych. Dlatego tak już jest: skoro się raz, jeden jedyny raz opowiedziało jakąś historię, która jest tylko oczkiem sieci tej wielkiej opowieści, skoro się wyzwoliło jedną historię to ona człowieka już nie puści, trzeba opowiadać dalej. A ponieważ samemu jest się historią, jak każde życie, staje się człowiek historią”.
Ale jednak nie. Koniec jednak istnieje:
„- Powieść – rzekł doktor Jacobi – powieść pod tytułem ‘Świat’ skończyła się.
- A my? – upomniała się pani premier, nie bez lekkiego wyrzutu w tonie. (…)
- My jesteśmy, że się tak wyrażę, epilogiem. Właściwie to wcale nie żyjemy. Jesteśmy zbyteczni”.
Choć z drugiej strony nie wszyscy nieinteligentni są zbyteczni: „Dokąd by się doszło, gdyby się głowę państwa usuwało tylko dlatego, że jest kompletnym idiotą”. Ano właśnie – dokąd!
Autor nie ukrywa inspiracji arcydziełem Potockiego. Nie przypadkiem zresztą pojawia się wzmianka o niej, gdy jeden z protagonistów zasłania się grubą księgą przed zamachem (…Czy sądzicie, że tylko przypadkowo nosiła tytuł: ‘Rękopis znaleziony w Saragossie’…?). Kula jednak przebija Księgę. A zatem pytanie, czy Rosendorfer przebił Potockiego….
Nagromadzeniem wymyślnych absurdów biurokracji, w czym C.K. Monarchii nie dorównało chyba żadne inne nowożytne państwo, dzieło to nieco przypomina mi inną szaloną książkę ukazującą opary absurdów władzy, każdej władzy – „Maskaradę geniuszy” Fritza von Herzmanovsky-Orlando. Jeśli ktoś lubi tego typu klimaty, satysfakcja gwarantowana (a nazwiska są tam jeszcze śmieszniejsze….).
Faktem zaś jest, że książka Rosendorfera może sprawiać niejakie trudności czytelnikom wychowanym na współczesnych przefabularyzowanych „bestsellerach”, które w bondowskim stylu gansgtersko-masowo mrożą krew na rozlewiskach otoczonych niewyraźnymi blankami pustki.
PS I tylko te rażące błędy redakcyjne w czytanym pierwszym wydaniu PIW z 1972 r.: nieszczęsny, wiecznotrwały „Św. Stefan” jako patron katedry we Wiedniu, wieszczek „Teirezjasz” czy dopełniacz od Palestriny – Palestrina, a od Caldary - Caldara. I kim jest ten „Dapontes”? Kogo oni tam do diabła zatrudniali?
Cytaty:
…Robiła wrażenie wcielonej cielesności, przywodzącej na myśl wszystkie myśli, tylko nie myśli przyzwoite...
…Otoczona jeszcze nimbem dziewiczości, lecz od czasu pierwszych nocy po weselu dotknięta już słodkimi palcami ziemskich rozkoszy...
…Nie było poduszki w domu, trawnika w parku, łodzi na jeziorze, niczego co by nie posłużyło ich miłości, gdy tylko choć na chwilę znaleźli się sami...
…Sama możliwość seksualna zatruwa wszystkie myśli między mężczyzną a kobietą….
…Ileż to osób płci mniej lub więcej żeńskiej przedefilowało przed nim, nie budząc w nim żadnych wzruszeń? To chyba sam los podkopał cokół jego niezłomności, sam los wtrącił go w słodką kipiel i oszołomionego rzucił na alabastrowe rafy grzechu...
…Muzyka operowa w stylu włoskim opiera się na kastratach i upada, kiedy ich brak. Głos kastrata pozwala bowiem na koloraturę i inne wyczyny śpiewacze z taki bogactwem wydechu, wobec którego musi skapitulować każdy żeński sopran…
…Było to tak zwane kłamstwo typu sera szwajcarskiego: prawdą są tylko dziury….
…Wikłałem się w coraz to nowe kłamstwa, których użyć musiałem, aby podanych uprzednio faktów nie można było jako kłamstwa rozpoznać. Wkrótce nie pozostało mi już nic innego, jak tu i owdzie wplatać odrobinę prawdy…
…Nigdy nie wiesz, czy nie śnisz…
…Ociemniali musza się zobowiązać, że według najlepszych swych sił popróbują zobaczyć balet, a głusi usłyszeć kantatę…
…Sam widok księdza mógł u niego, w niekorzystnych warunkach meteorologicznych, wywołać krwawienie z nosa…
…Ów inżynier skonstruował na razie na próbę dwa takie karły (…) Każdy z nich, gdy się go nakręci, funkcjonuje przez 24 godziny. Mechanizm jednego karła kończy zawsze swój bieg, gdy drugi jest od 12 godzin na chodzie, a każdy z nich ma wbudowany automat działający tak, że jeden drugiego o właściwej porze nakręca. Są wiec w ten sposób technicznymi braćmi syjamskimi, złączeni ze sobą nawzajem. W stosunku do siebie są obaj zawistni, każdy z powodu tych zalet, które posiada ów drugi, a jemu brak…
..Wrócił do Newcamp z jakąś Amerykanką noszącą straszliwie polskie nazwisko…
…Autorzy niektórych powieści historycznych (...) chętnie udają, że wiedzą rzeczy, które niedostępne są wszelkim źródłom historycznym i które być może nie były nawet znane współcześnie żyjącym. Przy tym mądrzejsi z tych autorów posługują się danymi niemożliwymi do sprawdzenia. Za szczególnie jednak bezczelne uważam postępowanie, gdy się przytacza treść rozmów między osobami historycznymi w dosłownym brzmieniu...
Ludzie (…) nie mają już teraz zielonego pojęcia o wojnie. Dawniej to każde pokolenie mniej więcej miało swoją wojnę, wtedy każdy wiedział, że podczas wojny jest tak a tak i tak dalej.
…Wszystko, co wiedziałem, to były tylko wskazówki, że nie istniał żaden sens świata…
Wiele wymagająca, ale jeszcze więcej dająca, zachwycająca powieść szkatułkowa. Generalnie pozbawiona jednej dominującej fabuły (choć jest nią swoisty koniec świata przedstawionego) - co dla mnie nie jest wadą. Przedmiotem życia też nie jest przecież tylko jedna sprawa….
więcej Pokaż mimo to„Ponieważ historia, którą Państwu opowiadam, jest prawdziwa, ma ona tę wadę, że się bez końca w przód i...
nie dałam rady...
nie dałam rady...
Pokaż mimo toKsiążka ma bardzo intrygujący tytuł i ciekawie się zaczyna. Inspiracja „Rękopisem…” Potockiego, o której wiedziałem przed lekturą, była dla mnie niemałą zachętą, i istotnie „Budowniczy ruin” jest czymś w rodzaju orgii zagnieżdżonych opowieści. Nie sposób odmówić autorowi wspaniałej wyobraźni, erudycji - zwłaszcza muzykologicznej, poczucia humoru i daru snucia pysznych opowieści. Miłośnicy „opowiadania dla opowiadania” będą zapewne ukontentowani. Przy całym uroku i klasie jest to jednak rzecz troszeczkę rozczarowująca. Mam wrażenie, że książka więcej zapowiada, niż daje. Główną przyczyną tego niedosytu jest to, że „Budowniczy...” jest raczej sumą opowiadań niż w pełni integralną powieścią. Istnieją pewne związki pomiędzy opowieściami, ale w moim odczuciu nie tworzą one systemu dającego jakiś zadowalający punkt widzenia. Trudno też uchwycić w powieści jakąś przewodnią ideę czy filozofię, co nie jest oczywiście niezbędne, ale bywa wielce atrakcyjne np. u nieco podobnego autora, jakim jest nasz Lem. Braki te sprawiają, że książka zaczyna się dłużyć i nieco nuży. Ostatecznie autor jawi się raczej jako wybitnie utalentowany literacko gawędziarz, a nie po prostu wybitny pisarz.
Książka ma bardzo intrygujący tytuł i ciekawie się zaczyna. Inspiracja „Rękopisem…” Potockiego, o której wiedziałem przed lekturą, była dla mnie niemałą zachętą, i istotnie „Budowniczy ruin” jest czymś w rodzaju orgii zagnieżdżonych opowieści. Nie sposób odmówić autorowi wspaniałej wyobraźni, erudycji - zwłaszcza muzykologicznej, poczucia humoru i daru snucia pysznych...
więcej Pokaż mimo toZamiana Leona w małpę za pomocą zaczarowanego jelita karpia to Monty Phyton, który cały przelazł przez lustro zamiast Alicji.
Tak. O tym również jest ta książka...
Jeślibyś szanowny czytelniku, powziął decyzję o wyzwaniu... 52 książki w roku...,zapewniam, że wystarczy ta jedna, a i tak wartość będzie większa.
Zamiana Leona w małpę za pomocą zaczarowanego jelita karpia to Monty Phyton, który cały przelazł przez lustro zamiast Alicji.
Pokaż mimo toTak. O tym również jest ta książka...
Jeślibyś szanowny czytelniku, powziął decyzję o wyzwaniu... 52 książki w roku...,zapewniam, że wystarczy ta jedna, a i tak wartość będzie większa.
Czy ktoś w prostych słowach może mi napisać o czym jest ta książka?
Czy ktoś w prostych słowach może mi napisać o czym jest ta książka?
Pokaż mimo toRosendorfera odznacza niezwykła wyobraźnia i sztuka budowania narracji. Historie przeplatają się ze sobą, rozwijając i wciągając momentalnie. Powieść, choć przypominająca mozaikę, nie traci swoistej spójności i myśli przewodniej, zawierającej się tak w nastroju, jak i w opowieściach jako takich.
Rosendorfera odznacza niezwykła wyobraźnia i sztuka budowania narracji. Historie przeplatają się ze sobą, rozwijając i wciągając momentalnie. Powieść, choć przypominająca mozaikę, nie traci swoistej spójności i myśli przewodniej, zawierającej się tak w nastroju, jak i w opowieściach jako takich.
Pokaż mimo to„- Powieść pod tytułem ŚWIAT skończyła się.
- A my?
- My jesteśmy, że tak się wyrażę, epilogiem. Właściwie to wcale nie żyjemy. Jesteśmy zbyteczni”.
Tymczasem dla mnie skończyła się dzisiaj powieść pod tytułem „Budowniczy ruin”, ach, jaka to była smaczna i przewrotna przygoda, opowieść o opowiadaniu opowieści, które niekiedy są snami a niekiedy podobno zdarzyły się naprawdę, oczywiście jeśli dać wiarę opowiadającemu. Nade wszystko to wariacja na temat powieści szkatułkowej, jednak w lekko neurotycznym wydaniu, gdyż nie wszystkie szkatułki/historie się domykają, gdyż pękają w szwach od nadmiaru detali i dygresji przechodzących w kolejne opowiesci, lub wręcz przeciwnie są wybrakowane i umyka ich sens dla całości szkatułkowej konstrukcji.
Kolejni bajarze zdają się, z uporem godnym lepszej sprawy, wznosić dziwaczną wieżę Babel, kunsztownie skonstruowaną, choć pełną ślepych zaułków, atrap bibliotek, miejsc zagrażających życiu i zdrowiu, od tego psychicznego zaczynając, właściwie budują etap końcowy każdej budowli, czyli ruiny.
I chciałoby się zakrzyknąć za Grekiem Zorbą: „Jaka piękna katastrofa!”
Czytajcie to nadzwyczajne dzieło Herberta Rosendorfera, obiecuję Wam, nikt inny nie da Wam takiej czystej frajdy z czytania.
„- Powieść pod tytułem ŚWIAT skończyła się.
więcej Pokaż mimo to- A my?
- My jesteśmy, że tak się wyrażę, epilogiem. Właściwie to wcale nie żyjemy. Jesteśmy zbyteczni”.
Tymczasem dla mnie skończyła się dzisiaj powieść pod tytułem „Budowniczy ruin”, ach, jaka to była smaczna i przewrotna przygoda, opowieść o opowiadaniu opowieści, które niekiedy są snami a niekiedy podobno zdarzyły się...
Rechotałam. Niespodziewany dla mnie bonus, że to bardzo wenecka opowieść, nasycona odrobinę obłąkanym klimatem Gozziego czy Longhiego.
Cudne są choćby nazwiska postaci. I powodują zawrót głowy, bo skojarzenia idą za nimi kompletnie abstrakcyjnymi ścieżkami. (Czyli zgodnie z prezentowaną w „Budowniczym” teorią, nazwiska protagonistów zazębiają nam opowiadane historie, z przeróżnymi nieopowiedzianymi historiami, bo przecież istnieje tylko jedna opowieść.) Z rzeczy które czytałam, „Budowniczy ruin” najbardziej kojarzy mi się z „Gwiazdą Ratnera” DeLillo – cztery lata dzielą te książki. I z „Alicją” Carrolla.
Przyznam też, że nieskłonna jestem poddawać tę historię (te historie) głębszej analizie, zbyt poważne rozważania za bardzo kontrastują z wszechobecnym absurdem. Sama powieść je niejako ośmiesza.
Pluszowe ryby dla „Króla Edypa”.
[Proklamowałam niniejszym nagrodę za obłąkanie dzieła artystycznego: W środku „Sensu życia” Monty Pythona, aktorzy przebrani za pluszowe ryby chodzą po korytarzu, nie ma to nic wspólnego z treścią filmu, ba, nie jest nawet kolejnym skeczem.]
Rechotałam. Niespodziewany dla mnie bonus, że to bardzo wenecka opowieść, nasycona odrobinę obłąkanym klimatem Gozziego czy Longhiego.
więcej Pokaż mimo toCudne są choćby nazwiska postaci. I powodują zawrót głowy, bo skojarzenia idą za nimi kompletnie abstrakcyjnymi ścieżkami. (Czyli zgodnie z prezentowaną w „Budowniczym” teorią, nazwiska protagonistów zazębiają nam opowiadane historie, z...
Na jeszcze jeden raz (co najmniej)
Na jeszcze jeden raz (co najmniej)
Pokaż mimo toRaczej niewiele powstało dotąd lepszych powieści. Rosendorfer wykazał się jednak wyjątkową nierozwagą, rzucając na rynek debiut tego kalibru; podejrzewam, że później trudno mu było samemu sobie sprostać. Adam Lipszyc pisze w posłowiu, że wokół „Budowniczego ruin” utworzył się tajny krąg wyznawców, na wzór nieledwie loży masońskiej. Niniejszym zgłaszam swój akces do tego elitarnego klubu, choć skoro jest on tajny, zapewne nie powinienem czynić tego publicznie. Czekam też, aż znajdzie się śmiałek, który odważy się rzecz sfilmować, choć jedynym kandydatem zdaje mi się być Terry Gilliam, a ten zatracił gdzieś dawny błysk.
„Budowniczy ruin” to pełen nieskrępowanej fantazji hymn na cześć człowieka i jego nieodłącznych atrybutów, jako to niepewności, sprzeczności, niedookreśloności czy płynności. To powieść szalona i szalenie intertekstualna; jej bohater jak u Kafki skazany jest na wieczne błądzenie i niespełnienie, tyle że błądzenie owo podano tu w znacznie atrakcyjniejszej formie. Na myśl automatycznie nasuwa się również Philip K. Dick, ale Rosendorfer lepiej chyba niż amerykański kolega panuje nad fabułą, choć ze względu na jej wymowę stara się sprawić zgoła odmienne wrażenie.
„Budowniczy” zdradza wreszcie wyraźne powinowactwo z prozą Lema (młodszy o osiem lat od „Pamiętnika znalezionego w wannie”, dzieli z nim niektóre wątki i ogólny klimat) i trudno chyba o komplement cięższego kalibru. Podobieństwo to zasadza się przede wszystkim na humorze o charakterze erudycyjno-absurdalnym. Miłość autora do literatury jest tu zresztą wyrażona jawnie i przenika całe dzieło. Pojawiają się znane postaci, znajome historie, a niesłychany dar opowiadania Rosendorfera w połączeniu z niedoścignionym wyczuciem pozwala mu stąpać pewnie po niezwykle cienkiej granicy ironii, ani razu nie stawiając stopy na rozpościerającym się za nią szerokim polu, na którym rządzi parodia. Tą sprawnością przypomina austriacki pisarz Johna Bartha i jego „Bakunowego faktora”.
Kilkakrotnie podkreślana umowność fabuły nie wybija zatem czytelnika z rytmu – przytaczane historie są na to zbyt angażujące - lecz siłą rzeczy każe podawać w wątpliwość również realność świata przedstawionego, tym bardziej, że fabuła jest być może wielopoziomowym snem. A skoro przytoczyło się jako potencjalne źródło inspiracji „Pamiętnik” wtórny, to tym bardziej trzeba sięgnąć do „Rekopisu” pierwotnego. I istotnie uderza w „Budowniczym ruin” konstrukcja szkatułkowa na wzór powieści Potockiego, tyle że u Potockiego miały się te historie, przynajmniej w zamyśle, złożyć w pewien porządek; Rosendorfer od początku zdaje się planować u kresu układanki uroczy chaos.
Oczywiście, w tej nawiązującej w warstwie formalnej również do legendarnego dzieła Boccaccia powieści nie mogłoby zabraknąć archetypicznych postaci ze skarbca światowej kultury; Eros spotyka się na przykład z Tanatosem pod postaciami mężów nader chętnie opiewanych (i filmowanych) na przestrzeni wieków. Nie te wszystkie intertekstualne smaczki stanowią jednak przede wszystkim o sile dzieła Rosendorfera, tylko niczym nieskrępowana fantazja autora, zaprzęgnięta ostatecznie w służbę nieoryginalnej (lecz jakże oryginalnie sformułowanej) konkluzji, że bagaż cywilizacyjny nadto już człowiekowi ciąży.
Utalentowany, wszechstronnie wykształcony sędzia Rosendorfer jawi się więc jako prawdziwy pogrobowiec dawnego, brutalnie zmiecionego świata, według Claudia Magrisa archetypicznie wręcz uosabianego przez monarchię austro-węgierską. Jedna z ostatnich historii składających się na powieść jest właśnie łagodną kpiną z wielokulturowego przepychu Austro-Węgier, a precyzyjniej z jego naiwnego przekonania o własnej wieczności.
„Budowniczy ruin” jest przy tym wszystkim dziełem otwartym i zdzieli po głowie każdego, kto chciałby dokonać jego jednoznacznej, wyłącznej interpretacji. Już sam genialny skądinąd tytuł daje ogromne pole do popisu (zwłaszcza gdy zwrócić uwagę na ewidentną demiurgowatość tytułowej postaci),przywodząc na przykład do myśli, że sława człowieka czy wytwory jego rąk trwają ledwie okamgnienie jako z definicji chwilowe i niestałe.
Ale gdyby pójść dalej – choć takiej sugestii nie ma już w powieści - można by podjąć brawurową próbę przechytrzenia największego wroga. Należałoby mianowicie zamiast urzędów, muzeów, bloków czy stadionów stawiać od razu ruiny. Rzecz nawet nie w oszczędności na materiałach budowlanych czy wykończeniu; dowcip tkwi gdzie indziej. Być może czas, zwiedziony pożałowania godnym stanem nowych budowli, doszedłby do wniosku, że jego dzieło jest tu dokonane i oddaliłby się w inne rejony, nękać innych nieszczęśników.
Raczej niewiele powstało dotąd lepszych powieści. Rosendorfer wykazał się jednak wyjątkową nierozwagą, rzucając na rynek debiut tego kalibru; podejrzewam, że później trudno mu było samemu sobie sprostać. Adam Lipszyc pisze w posłowiu, że wokół „Budowniczego ruin” utworzył się tajny krąg wyznawców, na wzór nieledwie loży masońskiej. Niniejszym zgłaszam swój akces do tego...
więcej Pokaż mimo to