Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Autorka jest dziennikarką i od dwudziestu lat prowadziła rozmowy z dwiema morderczyniami grupy Mansona, Leslie Van Houten oraz Patricią Krenwinkel. Jaki obraz kobiet wyłania się z tych wieloletnich dociekań? Nijaki. Rozdziały są krótkie i nie wyczerpujące. Meredith jest maksymalnie skupiona na swojej osobie. Co drugi rozdział traktuje o jej *żydowstwie*, ewidentnie ma problem ze swoim pochodzeniem. Pod banalność zła próbuje snuć rozważania o mordowaniu Żydów lub ludobójstwie w Rwandzie. Tylko i ten temat jedynie muska, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prezentuje typowo amerykański (czyli arogancki) stosunek do historii. W międzyczasie jeszcze dorzuca porcję psychologii opisując np. eksperyment Zimbardo. Nic tu się ze sobą nie łączy, dawno nie czytałam tak chaotycznej i nieprzemyślanej książki. Ogólnie rzecz biorąc nie polecam.

Autorka jest dziennikarką i od dwudziestu lat prowadziła rozmowy z dwiema morderczyniami grupy Mansona, Leslie Van Houten oraz Patricią Krenwinkel. Jaki obraz kobiet wyłania się z tych wieloletnich dociekań? Nijaki. Rozdziały są krótkie i nie wyczerpujące. Meredith jest maksymalnie skupiona na swojej osobie. Co drugi rozdział traktuje o jej *żydowstwie*, ewidentnie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

bookrytyka.com.pl

To, że od zawsze interesują nas niewyjaśnione zagadki i zbrodnie mrożące krew w żyłach, nie jest niczym nowym. Kryminały i thrillery to jedne z najbardziej poczytnych gatunków literackich, seriale kryminalne zaś dzień w dzień gromadzą przed ekranami telewizorów tysiące widzów. Jednakże prawdziwe życie jest bardziej przejmujące niż najlepsza fabularyzowana opowieść. Nic nie przebije historii, która w dodatku jest autentyczna- do tego wniosku dochodzi bohater książki, o której chciałabym wam dziś pokrótce opowiedzieć. Ken Holmes bez wątpienia wie o czym mówi; 36 lat życia przepracował w biurze koronera hrabstwa Marin (stan Kalifornia), w tym 12 ostatnich lat jako koroner. „Sprawa dla koronera” to swojego rodzaju antologia wszystkich najciekawszych spraw w jego owocnej karierze. Jak postać wyłania się z tej książki?


RECENZJA
„Sprawa Dla Koronera” J. Bateson
LUTY 16, 2019 BOOKRYTYKA
To, że od zawsze interesują nas niewyjaśnione zagadki i zbrodnie mrożące krew w żyłach, nie jest niczym nowym. Kryminały i thrillery to jedne z najbardziej poczytnych gatunków literackich, seriale kryminalne zaś dzień w dzień gromadzą przed ekranami telewizorów tysiące widzów. Jednakże prawdziwe życie jest bardziej przejmujące niż najlepsza fabularyzowana opowieść. Nic nie przebije historii, która w dodatku jest autentyczna- do tego wniosku dochodzi bohater książki, o której chciałabym wam dziś pokrótce opowiedzieć. Ken Holmes bez wątpienia wie o czym mówi; 36 lat życia przepracował w biurze koronera hrabstwa Marin (stan Kalifornia), w tym 12 ostatnich lat jako koroner. „Sprawa dla koronera” to swojego rodzaju antologia wszystkich najciekawszych spraw w jego owocnej karierze. Jak postać wyłania się z tej książki? Zapraszam do lektury:)




„Sprawa Dla Koronera”- Pierwsze Pozytywne Wrażenia
Ostatnio na rynku wydawniczym możemy zaobserwować wykwit literatury medyczno-sądowej. Pierwszym z brzega przykładem jest książka „Niewyjaśnione okoliczności” dr Richarda Shepherda. Moją opinię możecie przeczytać TUTAJ. W tym konkretnym przypadku bardzo nie podszedł mi sposób pisania Shpeherda, jego wybujałe ego wręcz wylewało się z kart powieści. Przysłoniło to moim zdaniem odbiór merytorycznej strony tej autobiografii, jednakże po szczegóły odsyłam do tamtej recenzji. W przypadku „Sprawy dla koronera” Ken Holmes nie raczy nas swoim pisarskim talentem i opowieść spisuje John Bateson. Całość jest bardzo przejrzyście oraz logicznie uporządkowana w dwudziestu trzech rozdziałach. To dość istotny fakt, który ma duży wpływa na odbiór, ponieważ autor przytacza dziesiątki spraw, nad którymi pracowało biuro koronera i w tym gąszczu szybko by można się zgubić. W każdym rozdziale zamkniętych jest kilka/kilkanaście dopasowanych do siebie tematycznie zdarzeń. Udaje się tutaj zachować pewien dynamizm, dzięki któremu nie ma się ochoty przerywać lektury (chociaż przypadki poszczególnych morderstw wciąż się zmieniają). Na końcu mamy obszerny wykaz spraw, nad którymi pracowało biuro koronera hrabstwa Marin oraz czternastostronicowy spis artykułów i raportów. Szczegóły te świadczą o rzetelności i skrupulatności autora.

Co do treści, blurb na okładce głosi: „Sprawa dla koronera” to możliwość spojrzenia na pracę człowieka, którego codziennością jest odkrywanie tajemnic śmierci. I to stwierdzenie jest jak najbardziej trafne oraz nieprzesadzone. John Bateson bardzo zręcznie przybliża nam historię zawodu koronera, sposób funkcjonowania jego biura, a także wszelkie mechanizmy i procedury obowiązujące o określonych przypadkach śmierci. Porusza też kwestie techniczne: pracownicy biura koronera musieli być zawsze w pogotowiu i wypracować system, który pozwoli im na pogodzenie życia zawodowego z prywatnym. Myślę, że niektóre szczegóły mogą być zaskoczeniem dla nas, ponieważ w Polsce nie ma zawodu koronera i jego obowiązki przejmuje prokurator. Dla mnie nowością był fakt, że w Stanach zawód ten jest zdobywany w wyborach i nie trzeba mieć wykształcenia medycznego. Koroner to osoba, która pojawia się w przypadku śmierci. Nie tylko w przypadku morderstw, ale także samobójstw, wypadków, śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach. Raport koronera może przeważyć nad takimi kwestiami, jak np. otrzymanie ubezpieczenia. Książka odnosi się nie tylko do konkretnych przypadków, ale także cech, jakie powinien mieć koroner, o powiadamianiu rodzin o śmierci, listach samobójców czy wypadkach, które tylko z pozoru są oczywiste. Od razu jednak uprzedzam, że wszelkich fanów dużych emocji i zawiłych intryg, ta książka może zawieść. Owszem, są tutaj także interesujące przypadki morderstw, klasyczne przykłady psychopatycznych morderców. Jednakże to opowieść o śmierci jako takiej oraz jej przeróżnych aspektach, wpływie na żyjących, pracy osób, których zawód stanowi odpowiedź na pytanie *jak do tego doszło?*.

Bardzo polecam tę pozycję wszystkim zainteresowanym pracą biura koronera, które działa równolegle ze śledczymi/policją. Jest to nie tylko krótkie opisanie konkretnych zdarzeń, ale również solidna porcja wiedzy. Holmes dużo mówi o medycznych aspektach śmierci, o koniecznej wnikliwości i empatii, poświęceniu. Na plus zaliczam to, że niewiele w tej książce było prywaty. Pozycja zdecydowanie warta uwagi dla wszystkich fanów zagadek kryminalnych.

bookrytyka.com.pl

To, że od zawsze interesują nas niewyjaśnione zagadki i zbrodnie mrożące krew w żyłach, nie jest niczym nowym. Kryminały i thrillery to jedne z najbardziej poczytnych gatunków literackich, seriale kryminalne zaś dzień w dzień gromadzą przed ekranami telewizorów tysiące widzów. Jednakże prawdziwe życie jest bardziej przejmujące niż najlepsza fabularyzowana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

bookrytyka.com.pl

Może i dr Shepherd jest doskonałym lekarzem medycyny sądowej, ale niestety nie jest równie dobrym pisarzem. Dziś zapraszam was na parę słów o tym, dlaczego „Niewyjaśnione okoliczności” to jedno z moich największych rozczarowań książkowych tego roku.
Wydawnictwo Insignis sporo musiało zainwestować w promocję tej pozycji. Książka nieustannie "atakowała" mnie na Instagramie; liczne rozdania u topowych blogerów, przeplatające się z jednogłośnymi zachwytami, przełamały w końcu mój opór przed mocno promowanymi nowościami i dałam się wciągnąć w ten nurt marketingowej rzeki. Uznałam, że szykuje się przede mną naprawdę mocna i ciekawa historia, tym bardziej za tym przemawiał fakt, że tematykę morderstw i sekcji zwłok po prostu lubię (jakkolwiek by to nie zabrzmiało).

Przyznajcie, że opis brzmi świetnie! Tymczasem prawda okazała się być być zupełnie inna. Moim pierwszym i najważniejszym zarzutem wobec tej książki, jest koszmarny styl i forma. Historia, która miała okazać się fascynująca i szokująca, ciągnie się jak flaki z olejem. Bardzo dawno żadna książka, aż tak mnie nie znudziła. Gdy pierwszy ją odłożyłam, nie miałam ochoty więcej po nią sięgać. Dr Shepherd opowiada o swym życiu w sposób sztampowy, zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek polotu. Czytanie tej książki porównałabym do siedzenia na nudnym wykładzie. Problem może polegać na tym, że Shepherd chyba nie mógł do końca zdecydować się na temat, którego miała dotyczyć. Tematyka morderstw oraz ich medycznych aspektów gryzie się z autobiograficznymi wstawkami, doktor nie umiał ich spójnie połączyć. Dzięki temu pomiędzy nudnymi opisami ciekawych spraw, czytamy jeszcze nudniejsze opisy jego osobistego życia. Książka ta jest luźną relacją z życia, brak jakiejkolwiek ciągłości w historii. Pomiędzy poszczególnymi sprawami przewijają się inne dawne morderstwa, kryzys w związku czy opis rodzinnego obiadu. Fakt ten początkowo starałam się ignorować, jednakże po czasie niedokończone myśli i wątki (do niektórych już nawet nie wracał) zaczęły mnie męczyć.

Jaki obraz doktora wyłania się z tej opowieści? Niestety nie mam zbyt wiele o nim dobrego do napisania. Shepherd, pomimo swojej inteligencji i pasji do pracy, irytuje mnie od pierwszej strony. Z tekstu wynika, że jest on pracoholikiem i egocentrykiem. Czytając zdani,a gdy pisze o sobie: "Jednakże młody, zdolny doktor Richard Shepherd nie miał lekko w starych państwowych kostnicach, gdzie nowe metody dopiero torowały sobie drogę." mimowolnie przewracałam oczami. Ponadto pisał, że jest doskonałym i kochającym ojcem, doskonałym lekarzem, dobrym człowiekiem . Denerwowało mnie, gdy pisał o sprawach, które pod znakiem zapytania stawiały moralność policji czy innych organów- starał się siebie wybielać i zawsze musiał wypaść w dobrym świetle. Te cechy charakteru niestety przysłaniają jego ogromne doświadczenie zawodowe i wiedzę, które przecież miały grać w tej opowieści pierwsze skrzypce.
Na całość opinii zapraszam na bookrytyka.com.pl

bookrytyka.com.pl

Może i dr Shepherd jest doskonałym lekarzem medycyny sądowej, ale niestety nie jest równie dobrym pisarzem. Dziś zapraszam was na parę słów o tym, dlaczego „Niewyjaśnione okoliczności” to jedno z moich największych rozczarowań książkowych tego roku.
Wydawnictwo Insignis sporo musiało zainwestować w promocję tej pozycji. Książka nieustannie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

bookrytyka.com.pl

Czym dla was jest pasja? Sposobem na spędzanie wolnego czasu lub odskocznią od codzienności? A może to praca jest waszą pasją? Historia Wandy Rutkiewicz to doskonała i wymowna lekcja życia. O człowieku, którego życiem całkowicie zawładnęła fascynacja górami, przysłoniła przy tym życie prywatne i zawodowe. Anna Kamińska stworzyła opowieść na kanwie wspomnień znajomych bliższych i dalszych, rodziny, współpracowników Wandy. Z jakim efektem?

Wanda Rutkiewicz- legenda, która wciąż żyje

Forma przyjęta przez autorkę w tym przypadku sprawdziła się rewelacyjnie. Ze wspomnień najbliższych utkała niezwykle wciągającą opowieść, drobiazgowo zrekonstruowała życie Wandy Rutkiewicz od najmłodszych lat do samego końca. Opisywała nie tylko jej życie, ale i otoczenie w jakim przyszło Wandzie dorastać, trudne warunki dzieciństwa, wrocławską atmosferę lat powojennych. Z biografii powoli wyłania się postać pełna kontrastów, której ambicje i pełna samozaparcia droga na szczyt wprawiają czytelnika w zdumienie. Styl pisania Kamińskiej jest barwny i ciekawy, tak samo jak osoba, którą opisuje. Książka jest solidnie wydana, a całość wieńczy duży wybór fotografii, ożywiających odbiór tekstu.

Symbol determinacji czy zimne wyrachowanie?

Podstać Wandy Rutkiewicz stanowią z pozoru sprzeczne cechy. Z jednej strony jej aparycja, urok osobisty i wdzięk działały na ludzi jak magnes, z drugiej zaś była społecznie wycofana, zamknięta w sobie i nieskłonna do zwierzeń. W biografii znajdujemy zapis wspomnień dziesiątek osób, które miały do Rutkiewicz stosunek neutralny, przyjacielski czy wrogi. Przez jednych widziana jest jako bezwzględna wspinaczka, idąca po trupach do celu, przez drugich natomiast jako symbol dobroci, altruizmu. Kamińska bardzo umiejętnie lawiruje pomiędzy wszelkimi kontrowersjami zbudowanymi wokół postaci Rutkiewicz (negatywna ocena jako kierowniczki podczas wyprawy na Gaszerburmy, wątpliwości co do osiągnięcia szczytu Annapurny). Nie wybiela życiorysu himalaistki, nie umniejszając przy tym jej dokonaniom.

Dla kogo?
Książkę mogę polecić wszystkim fanom literatury górskiej, ale również tym, którzy uważają, że w góry wysokie idą tylko szaleńcy i samobójcy. Ta biografia pozwala zrozumieć, jak różne cele i motywacje kierują naszym życiem. Wielokrotne ryzykowanie własnym życiem wymaga ogromnej siły charakteru i odwagi. Alpiniści i himalaiści, którzy nie mieszczą się w ogólnie przyjętych społecznych ramach, zazwyczaj są uważani za wariatów i oceniani negatywnie. Widać to szczególnie, jeśli w górach wydarzy się jakaś tragedia- często na ofiarach nie zostawia się suchej nitki. Jednakże, jak pisał Bukowski: "Szaleństwo to rzecz względna. Kto ustala normę?". W każdym razie, książkę serdecznie wam polecam.

bookrytyka.com.pl

Czym dla was jest pasja? Sposobem na spędzanie wolnego czasu lub odskocznią od codzienności? A może to praca jest waszą pasją? Historia Wandy Rutkiewicz to doskonała i wymowna lekcja życia. O człowieku, którego życiem całkowicie zawładnęła fascynacja górami, przysłoniła przy tym życie prywatne i zawodowe. Anna Kamińska stworzyła opowieść na kanwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Równonoc” to książka odnosząca się do tajemniczego zaginięcia czterech nastolatków z woj. zachodniopomorskiego pod koniec lat 90. A raczej traktująca o bólu rodzin zaginionych. O życiu matek na granicy żałoby i nadziei, którym nie będzie dane zaznać już spokoju. O niepewności i ulotności względnie spokojnego życia. Lubicie, gdy literatura wzbudza w was skrajne uczucia? Jeśli tak, zapraszam do poniższego wpisu, w którym wyjaśniam dlaczego ta książka wzbudziła we mnie negatywne emocje.

Reportaż Czy Fikcja?
Pierwsze i najważniejsze pytanie odnośnie tej książki. Opis wydawcy sugeruje nam dokument.
Tymczasem na wstępie książki znajduje się informacja, że tekst jest dziełem fikcji literackiej. „Wypowiedzi i myśli bohaterów, ich charakterystyka, a także opisy miejsc i wydarzeń nie mogą stanowić źródła wiedzy o faktach”. Książka w całości jest zbudowana na wypowiedziach bohaterów, więc już możemy sobie odpowiedzieć na zadane pytanie, że jest to fikcja. Teraz zadam jeszcze ważniejsze pytanie: Jaki jest sens tego zabiegu? Na to nie mam odpowiedzi, bo zwyczajnie nie mam pojęcia. Przejdźmy do samej treści.

18 Faz Smutku
Autorka podzieliła pracę na 18 krótkich rozdziałów, które nazywa fazami. To co mi się podobało, to świetny styl i wczucie się w role cierpiących matek. Surowe słownictwo, bez żadnych upiększeń, sprawia, że czyta się naprawdę szybko i przyjemnie (pomimo trudnej tematyki). Myślę, że gdyby autorka postanowiła z tych historii napisać reportaż, byłaby to świetna opowieść. Mamy tutaj naprzemienne relacje matek i ojców życia po zaginięciu dzieci. Relacje te są bardzo poruszające i brzmią autentycznie. Czy może być coś gorszego niż niepewność i niewiedza? Ci rodzice od lat oczekują na powrót dzieci do domu, żyją w ciągłym napięciu, zdając sobie jednocześnie sprawę z beznadziejności sytuacji. Ta opowieść zwraca również uwagę na bardzo istotną sprawę, czyli to, jak działała policja w latach 90. Brak zainteresowania, zbywanie wszelkich pytań, brak podjęcia podstawowych kroków w śledztwie są równie przerażające, co zaginięcie chłopców.
Całość recenzji na bookrytyka.com.pl

„Równonoc” to książka odnosząca się do tajemniczego zaginięcia czterech nastolatków z woj. zachodniopomorskiego pod koniec lat 90. A raczej traktująca o bólu rodzin zaginionych. O życiu matek na granicy żałoby i nadziei, którym nie będzie dane zaznać już spokoju. O niepewności i ulotności względnie spokojnego życia. Lubicie, gdy literatura wzbudza w was skrajne uczucia?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niemiecki nazistowski obóz zagłady w Sobiborze jest dziś jednym z najbardziej tajemniczych obozów umiejscowionych na terenie Polski. Powstał w kwietniu 1942 r. przy stacji Sobibór na linii kolejowej Chełm-Włodawa. Podczas półtora roku jego funkcjonowania, zamordowano tam około 300 tys. Żydów (liczba ta jest orientacyjna, historycy do dziś się spierają, że faktycznie było ich więcej).

Obóz ten nie funkcjonuje na stałe w naszej świadomości historycznej. Jako, że został całkowicie zniszczony, jedynym jego śladem są wspomnienia osób, którym udało się przeżyć, zbiec oraz poświadczyć o przeżytym piekle W upamiętnieniu pamięci wspomnianych wyżej setek tysięcy ofiar, nieoceniony wkład posiada Marek Bem, wieloletni dyrektor Muzeum Pojezierza Łęczysko- Włodawskiego oraz jego filii: Muzeum Byłego Hitlerowskiego Obozu Zagłady W Sobiborze. Jednocześnie jest on inicjatorem Stowarzyszenia Upamiętnienia Sobiboru oraz Archiwum Sobiborskiego. To właśnie dzięki temu archiwum możemy poznać dziś historię obozu. Bem zebrał zapisy wspomnień byłych więźniów, wszelkie materiały prasowe, filmy dotyczące historii tego miejsca. M. in. efektem tych działań jest książka "Sobibór. Bunt wobec wyroku", to unikatowy zbiór relacji 28 byłych więźniów oraz 2 listów wyrzuconych z pociągu, których autorzy po dotarciu do Sobiboru zostali zamordowani. Wydawca książki, Zbigniew Gluza, w przedmowie zauważa: "Sobibór jako Strefa Pamięci powinien być przestrzenią bardziej uchwytną. Auschwitz stanowi wyrazistszy symbol nie tylko dlatego, że zgładzono tam więcej ludzi; samo miejsce pozostaje realne: przed oczami staje dawny obóz eksterminacji, a nie- las. Śmierć masowa w Sobiborze nie jest mniej ważna, ale zdecydowanie słabiej oddziałuje na wyobraźnię współczesnych. Dlatego Sobibór to nadal wspólny obowiązek- skoro tutaj trudno dostrzec Zagładę"

W książce tej postanowiono „pociąć” wspomnienia ocalałych, aby zachować chronologię wydarzeń. Zabieg ten jest logiczny, pokazuje kolejno trudy transportu, selekcji, pracy w obozie, powstania i ucieczki. Jednakże jednocześnie wprowadza on lekki chaos w odbiorze: relacja jednej osoby podzielona na kilkanaście części i wymieszana z innymi sprawia, że ciężko jest odnaleźć się w natłoku nazwisk i postaci. To chyba jedyna wada, którą znalazłam w tej książce.

Co do treści, nie podlega ona ocenie. Czy można słowami zrekonstruować dramat setek tysięcy osób, wysyłanych z bydlęcego wagonu prosto do komory gazowej? Tym bardziej, czy można słowami to skomentować lub ocenić? Żydzi byli zwożeni tutaj z różnych zakątków Europy: Polski, Holandii, Niemiec, Czechosłowacji, Francji, ZSRR. W karygodnych warunkach koleją nawet do 2000 tys. kilometrów. W większości relacji powtarza się niedowierzanie niedoszłych ofiar: nie mogli uwierzyć, że Niemcy zadadzą sobie aż taki trud, aby od razu ich zamordować. Prawda niestety okazała się inna.Obóz został zlikwidowany po udanym powstaniu zainicjowanym przez więźniów w październiku 1943 r. Niemcy starannie starli wszelkie ślady po katowni: obóz w całości został rozebrany, w jego miejscu posadzono fikcyjny las, cała dokumentacja na temat założenia i funkcjonowania obozu została zniszczona.

Powstanie więźniów w obozie był precedensowym wydarzeniem, które wprawiło w osłupienie Niemców. Ale po szczegóły odsyłam was do książki, bo kto opowie o tym lepiej, jeśli nie sami więźniowie? Niestety z kilkuset osób, które uciekały, wojnę udało się przeżyć ok. 40. Tym bardziej ich głos jest ważny i unikatowy. Bardzo zachęcam was do lektury. Temat jest trudny, ale z tym ciężarem historii będziemy się zmagać już zawsze. Więc pozostaje się jej uczyć i o niej pamiętać.
www.bookrytka.com.pl

Niemiecki nazistowski obóz zagłady w Sobiborze jest dziś jednym z najbardziej tajemniczych obozów umiejscowionych na terenie Polski. Powstał w kwietniu 1942 r. przy stacji Sobibór na linii kolejowej Chełm-Włodawa. Podczas półtora roku jego funkcjonowania, zamordowano tam około 300 tys. Żydów (liczba ta jest orientacyjna, historycy do dziś się spierają, że faktycznie było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

15 listopada 1959 r. w rodzinnej farmie w miasteczku Holcomb w stanie Kansas odnaleziono zwłoki czteroosobowej rodziny: Herba Cluttnera, jego żony Bonnie oraz dwójki ich dzieci: 15-letniego Keatona oraz 16-letniej Nancy. Wydarzenie to wstrząsnęło opinią publiczną, postępy z poszukiwania morderców niosły się szerokim echem daleko poza obręby stanu. Rodzina Cluttnerów cieszyła się ogromnym poważaniem wśród lokalnej społeczności, tym bardziej ich śmierć wydała się szokująca i bezsensowna. To właśnie tej sprawy dotyczy powieść „Z zimną krwią”, która rozsławiła nazwisko Trumana Capote na całym świecie. I całkiem słusznie, ponieważ Capote w świetnym stylu udokumentował tę zbrodnię, otwierając tym samym ramy pisarstwa na nowy gatunek literacki, jakim jest reportaż.
Jest to jedna z tych książek, które angażują czytelnika od pierwszego zdania. Capote w brawurowy sposób zrekonstruował bieg zdarzeń: szczegółowo odtworzył charakterystykę wszystkich członków rodziny, zrekonstruował ich ostatnie dni praktycznie do ostatniej minuty. Zachował przy tym dynamizm, grając na emocjach czytelnika, stopniowo odkrywał przed nim kolejne karty. Czytając, byłam pełna podziwu dla jego elokwencji i formy wypowiedzi. Sama fabuła jest prowadzona dwutorowo: na przemian Capote odnosi się do rodziny Cluttnerów/ pościgu policji oraz odtwarza wydarzenia z perspektywy morderców. Pisarzowi zajęło aż 5 lat zebranie materiałów (pomagała mu w tym Harper Lee, autorką „Zabić drozda”).
W tej powieści ujął mnie także portret psychologiczny morderców. Nie zdradzając fabuły, był on bezstronny i bardzo szczegółowy. Momentami na myśl przywodził mi równie genialny portret morderczyni zarysowany w czeskim reportażu „Ja, Olga Hepnarova”. Historia zarysowana przez Capote jest porażająca i przerażająca w swojej prostocie. Dawno żadna książka tak mną nie wstrząsnęła. Studium zła zdegenerowanych jednostek, które swoje postępowanie traktowały jako naturalną kolej rzeczy. Capote świetnie udokumentował proces skazanych i ostatnie chwile po procesie. To książka, do której często wracam myślami. Porusza bardziej, niż niejeden brutalny thriller, kryminał czy horror. Bo co może być bardziej przerażającego niż prawda?
Całość recenzji na bookrytyka.com.pl

15 listopada 1959 r. w rodzinnej farmie w miasteczku Holcomb w stanie Kansas odnaleziono zwłoki czteroosobowej rodziny: Herba Cluttnera, jego żony Bonnie oraz dwójki ich dzieci: 15-letniego Keatona oraz 16-letniej Nancy. Wydarzenie to wstrząsnęło opinią publiczną, postępy z poszukiwania morderców niosły się szerokim echem daleko poza obręby stanu. Rodzina Cluttnerów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, po której nie wiedziałam czego się spodziewać, i która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Tim Weaver wie jak budować napięcie i zawiłą intrygę. Przygodę z serią zaczęłam od tej części, ale na pewno powrócę do poprzednich. Tymczasem zapraszam na na recenzję tej pozycji na bookrytyka.com.pl

Książka, po której nie wiedziałam czego się spodziewać, i która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Tim Weaver wie jak budować napięcie i zawiłą intrygę. Przygodę z serią zaczęłam od tej części, ale na pewno powrócę do poprzednich. Tymczasem zapraszam na na recenzję tej pozycji na bookrytyka.com.pl

Pokaż mimo to


Na półkach:

bookrytyka.com.pl

Dawno nie czytałam książki, której tytuł by był tak adekwatny do treści- to moje pierwsze spostrzeżenie po przeczytaniu tej książki. KL Ravensbrück istotnie przypominał piekło na ziemi, piekło, które przybierało niewyobrażalne rozmiary. Anja Lundholm (a właściwie Helga Erdtmann) trafiła do obozu w marcu 1944 r, jako więźniarka polityczna. Była córką niemieckiego aptekarza, zawładniętego ideologią nazistowską, oraz żydówki pochodzącej z bogatej rodziny. Działała w ruchu oporu na terenie Włoch, a co ciekawe, została aresztowana za sprawą donosu, którego dokonał jej ojciec.


Lundholm trafiła do Ravensbrück w końcowej fazie jego funkcjonowanie, kiedy panował tam wszechobecny głód, ścisk i brud. Jej relacja jest niezwykle poruszająca. Z zawodu była pisarką i był to główny determinant jakości przekazu. Niezwykle trafnie przelewa na papier swoje refleksje i spostrzeżenia, momentami balansuje na granicy jawy i snu. Czy można słowami określić to niewyobrażalne cierpienie, którego doznały setki tysięcy kobiet? Czy można słowami określić to niewyrażalne cierpienie, którego doznało się na własnej skórze? Podczas czytania słowa więzną w gardle. Uczuciem, które towarzyszyło mi stale praktycznie od pierwszego zdania była pusta złość i bezsilność. Autorka z jednej strony przyjmuje postawę bezstronnej obserwatorki, z drugiej strony przecież opisuje wydarzenia, w których sama brała udział. Te dwa elementy wcale wbrew pozorom ze sobą nie kolidują, a raczej tworzą spójną całość.

Ta książka, stanowiąca wstrząsającą relację świadka masowych egzekucji na człowieku, pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Pokazuje, jak wiele człowiek może znieść i jak szybko może przyzwyczaić się do ekstremalnych warunków życia. A zarazem ukazuje proces destrukcji fizycznej i emocjonalnej jednostki. Kobiety modlące się o śmierć, kobiety o ułamek sekundy unikające tej śmierci, i wreszcie, kobiety w swojej egzystencji wskrzeszające w sobie wolę przetrwania i strach przed nieznanym. Bo nieznane było gorsze niż śmierć. „Wrota piekieł. Ravensbrück” to książka bardzo ważna. To ułamek historii, o której musimy czytać, musimy ją znać i pamiętać. Przeczytałam już wiele książek z literatury obozowej, za każdym razem gdy myślę, że już mnie nic nie zaskoczy, kolejna historia chwyta mnie za serce równie mocno co poprzednie. Konkluzją tej powieści jest dialog, gdy jedna z więźniarek stwierdza, że piekło jest już za nimi, na co druga odpowiada: Nie. Ono jest tutaj-pokazuje w okolicy serca. W nas wszystkich. Do końca naszych dni”. Nie sposób się z tym nie zgodzić. To wydarzenia, które podczas czytania jeżą włos na głowie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakie piętno na psychice wywarły, jeśli było się ich świadkiem.

Lundholm wspomina także eksperymenty medyczne na więźniach, które miały się sprawdzić podczas leczenia rannych żołnierzy na froncie. W otwarte rany wprowadzano szkło, brudne odłamki, zarazki, które miały pozorować rany po bombie. Jednocześnie rannym wstrzykiwano w żyły zarazki i bakterie, również benzynę, która powodowała natychmiastową śmierć. Na porządku dziennym były zabiegi sterylizacji, wykonywane głównie na młodych Cygankach oraz Polkach. Podczas procesów norymberskich, tylko jeden z lekarzy wyraził skruchę. Brak mi słów na sadyzm i agresję funkcjonariuszy obozu. Z drugiej strony, jest to czyste zdziwienie. Czy można aż tak ślepo wierzyć w chorą ideologię? Czy naprawdę myśleli, że ujdzie im to na sucho? Z ogromną satysfakcją czytałam w przypisach, że większość tych zbrodniarzy została skazana na śmierć. Niestety część lekarzy po wojnie odzyskała nawet prawo do wykonywania zawodu…

bookrytyka.com.pl

Dawno nie czytałam książki, której tytuł by był tak adekwatny do treści- to moje pierwsze spostrzeżenie po przeczytaniu tej książki. KL Ravensbrück istotnie przypominał piekło na ziemi, piekło, które przybierało niewyobrażalne rozmiary. Anja Lundholm (a właściwie Helga Erdtmann) trafiła do obozu w marcu 1944 r, jako więźniarka polityczna. Była córką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co jest najważniejsze w lekturze kryminału? Według mnie udana intryga i emocje. Niestety nie znalazłam tych elementów w „Nocnym człowieku”. Z opisu wynika, że możemy spodziewać się mrocznego i ciężkiego klimatu osnutego w norweskiej ,ciężkiej mgle. Niestety klimat to jedna z najsłabszych cech tej książki. Brak jakiegokolwiek nastroju tajemnicy, mogłabym rzec, że ta książka wpisuje się raczej w ramy powieści obyczajowej. Wątek kryminalny jest stale przysłaniany życiem osobistym bohaterów, ich rozterkami, problemami. Trochę kuriozalna sytuacja: makabryczne morderstwo, które tak naprawdę nie obeszło nikogo. Dialogi niestety drętwe, nie liczyłam ile razy pojawił się zwrot: zabójstwo honorowe. Operowała nim każda z postaci, można by pomyśleć, że czyta się ciągle wypowiedź jednej i tej samej osoby:)

Bohaterowie byli niezbyt wyraziści, William Wisting to przykład idealnego policjanta. Człowiek, który z szacunkiem odnosi się do każdego przestępcy, czym budzi wśród współpracowników szacunek. Nie był irytujący, ale również brak konkretnych cech charakteru sprawił, że podchodzę do niego z dozą obojętności. Na przeciw Horst postawił córkę Wistinga, przebojową dziennikarkę, która w pogoni za newsami aktywnie włączyła się w śledztwo. Fakt, który mocno mnie zirytował, to wplecione w historię banalne romanse, które chyba miały odwrócić uwagę od braków w fabule. W niej zaś brakowało miejscami logiki ii jakiego interesującego zwrotu akcji. Wszystkie karty zostały odkryte gdzieś w połowie książki i tak spokojnie się cała opowieść dotoczyła do końca.

Myślę, że będzie to idealna pozycja dla osób, które szukają lekkiej, przyjemnej i niezobowiązującej lektury. Pomimo powyższych wad, czytało mi się całkiem przyjemnie. Horst poruszył w niej istotny problem norweskiego społeczeństwa, jakimi są rasizm i przemyt narkotyków. Stylem najbardziej przypomina mi powieści Camilli Lackberg, myślę więc, że ta książka będzie idealna dla fanów kryminalno-obyczajowych historii. Za jakiś czas może dam Horstowi jeszcze jedną szansę.
bookrytyka.com.pl

Co jest najważniejsze w lekturze kryminału? Według mnie udana intryga i emocje. Niestety nie znalazłam tych elementów w „Nocnym człowieku”. Z opisu wynika, że możemy spodziewać się mrocznego i ciężkiego klimatu osnutego w norweskiej ,ciężkiej mgle. Niestety klimat to jedna z najsłabszych cech tej książki. Brak jakiegokolwiek nastroju tajemnicy, mogłabym rzec, że ta książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

www.bookrytyka.com.pl

Po doskonałej lekturze "Poniedziałkowe dzieci", wiedziałam, że nie inaczej będzie z "Pociąg linii M". Głównie z tego względu tak długo odkładałam przeczytanie tej książki. Stało się coś jeszcze lepszego, ponieważ przekroczyła ona moje najśmielsze oczekiwania i pochłonęłam ją w jedno popołudnie.
Warto zaznaczyć, że forma "Pociąg linii M" jest zgoła inna niż mieliśmy do czynienia w "Poniedziałkowe dzieci". Nie są to już chronologiczne i tematyczne wspomnienia. Prawdę mówiąc, formę tej książki niezwykle trudno mi zdefiniować jest ona tak płynna, że aż nieuchwytna. Ciągle w recenzjach przewija się zdanie, którym Patti rozpoczyna swą opowieść: "Pisać o niczym wcale nie jest tak łatwo". Tak rzekł do niej kowboj,który był stałą i symboliczną postacią odwiedzającą autorkę w snach. Większość osób tym zdaniem definiuje właśnie Pociąg linii M, że jednak Patii doskonale potrafi pisać o niczym. Tylko chyba tym osobom umyka odpowiedź pisarki- "Jestem pewna, że mogłabym pisać o niczym bez końca. Musiałabym tylko nie mieć nic do powiedzenia".

Tak więc pisze ona o wszystkim czy o niczym? Pytanie z pozoru proste, ale wymagające zastanowienia. Ta książka to rodzaj osobliwego, osobistego pamiętnika. Patti Smith odkrywa przed czytelnikiem swoje niezwykle bogate wnętrze. Swobodnie zagina nie tylko czasoprzestrzeń, czasem ciężko wychwycić czy pisze o swojej teraźniejszości czy przeszłości, ale także dryfuje na granicy jawy i snu. Każdy rozdział stanowi odrębną część, jednakże efekt przejścia pomiędzy nimi jest niezwykle gładki i spójny. Z jej rozważań na pierwszy plan wysuwa się miłość do książek oraz kawy, to elementy, które napędzają jej życie wewnętrzne. Co mnie najbardziej zachwyciło, to jej wrażliwość oraz wyobraźnia, która zdaje się być bezkresna. To z jakim szacunkiem odnosi się do szeroko pojętej sztuki jest dla mnie inspirujące. Patti Smith żyje przez pryzmat sztuki, urzekające również jest jej przywiązanie do symbolicznych rzeczy,natury i symboli, na które prawie nikt w tym zabieganym świecie nie zwraca uwagi. Dawno nie przeczytałam żadnej książki, z którą w tak dużym stopniu bym się identyfikowała. Prócz zamiłowania do inspiracji literackich, łączy nas również słabość do duńskich i szwedzkich seriali kryminalnych:)

Odpowiadając na pytanie, które sama sobie powyżej zadałam: to książka o wszystkim. O jej życiu, o tym co ją napędza do podniesienia się po licznych tragediach w życiu, o tym dlaczego pisze i co ją do tego motywuje. A także o chwilach słabości i zdziwienia nad przemijającym czasem. Ten motyw przemijania stale gdzieś przewija się po kątach i również mnie napełnia nutą nostalgii. Dlatego warto czasem się zatrzymać i skupić nad jakością naszego codziennego życia. Już teraz wiem, że "Pociąg linii M" będzie jedną z najważniejszych dla mnie książek. Gorąco zachęcam do tej lektury każdego, kto oczekuje od literatury czegoś więcej niż rozrywki.

www.bookrytyka.com.pl

Po doskonałej lekturze "Poniedziałkowe dzieci", wiedziałam, że nie inaczej będzie z "Pociąg linii M". Głównie z tego względu tak długo odkładałam przeczytanie tej książki. Stało się coś jeszcze lepszego, ponieważ przekroczyła ona moje najśmielsze oczekiwania i pochłonęłam ją w jedno popołudnie.
Warto zaznaczyć, że forma "Pociąg linii M" jest zgoła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

www.bookrytyka.com.pl
Po lekturze "To" Kinga obiecałam sobie, że nie sięgnę już po żadną książkę tego autora. Ten horror wymęczył mnie okrutnie, do przeczytania do samego końca, który okazał się niestety jałowy, skłoniły mnie jedynie doskonały nastrój budowany przez Kinga i najzwyklejsza ciekawość. Jak się okazało, znów zastosowanie znalazło powiedzenie: nigdy nie mów nigdy. i tuż po premierze najnowszej powieści "Outsider" wybrałam się do Empiku, żeby ją nabyć. Czy warto było po raz kolejny wchodzić do tej samej rzeki?
Z opisu wyłaniał się doskonały materiał na kryminał/thriller. Kiedyś w tych gatunkach dosyć intensywnie się zaczytywałam i pomysł na sprawcę, który pojawia się w dwóch miejscach jednocześnie wydał mi się powiewem świeżości. Rzeczywiście, pierwszą (kryminalną) część czytało mi się bardzo dobrze. To chyba najmocniejsza zaleta tej powieści- intrygująca zagadka. King zaserwował czytelnikowi to, co najbardziej cenię w jego pisarstwie, czyli oryginalny styl i nieśpieszne budowanie napięcia. Niestety im dalej, tym gorzej. Oczekiwałam na jakieś ciekawe elementy horroru czy chociażby niepokój, tymczasem czyta się tę opowieść bardziej jak obyczajówkę. Nawet opisy zbrodni nie robiły na mnie większego wrażenia. Natomiast same postaci i to jak King zbudował ich charakterystykę trochę ratowały całość.

Jeśli chodzi o samą fabułę, jest prosta i przewidywalna. Przypomina ona jeden z średnich odcinków serialu "Supernatural". Ciągle czekałam na jakiś zwrot akcji, ponieważ rozwiązanie przewidziałam na samym początku i nie myślałam, że King pójdzie tak oczywistą ścieżką. Zakończenie zaś było tak banalne, że aż śmieszne. Nie było w nim nic przerażającego, wywołało natomiast u mnie uśmiech zażenowania. Moim zdaniem autor zmarnował potencjał tej historii, idąc po linii najmniejszego oporu. Wydawca obiecywał napięcie, które staje się nie do zniesienia oraz szokującą odpowiedź na zagadkę. Nie znalazłam niestety tego w książce, zaszokowała mnie jedynie jej banalność

Nie jest to horror, nie jest to też kryminał. Pisarz zlepił średniaka, zawarł w nim elementy, które zapewniły tej książce marketingowy sukces. Intensywna promocja zrobiła swoje i zadziałała również na moją wyobraźnię. Dodam też parę słów na temat polskiego wydania: jest tak samo średnie jak sama fabuła. Po jednokrotnym przeczytaniu książka wygląda jakbym czytała ją co najmniej kilka razy, zaznaczam, że dosyć delikatnie się z nią obchodziłam. 

Jeśli miałabym komuś tę książkę polecić, to tylko fanom Kinga. Sama nie żałuję, że ją przeczytałam, utwierdziła mnie w przekonaniu, że ten pisarz nie jest dla mnie. Nie będę jednak sobie obiecywać, że więcej nie sięgnę po żadną z jego powieści :)

www.bookrytyka.com.pl
Po lekturze "To" Kinga obiecałam sobie, że nie sięgnę już po żadną książkę tego autora. Ten horror wymęczył mnie okrutnie, do przeczytania do samego końca, który okazał się niestety jałowy, skłoniły mnie jedynie doskonały nastrój budowany przez Kinga i najzwyklejsza ciekawość. Jak się okazało, znów zastosowanie znalazło powiedzenie: nigdy nie mów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

bookrytyka.com.pl
Książka ta jest tak nieoczywista, że warto się jej lepiej przyjrzeć. W takcie czytania oraz już po lekturze miałam identyczne wrażenie, jak po obejrzeniu filmu z 1985 r. "Po godzinach" Martina Scoresese'a. Główny bohater w tym filmie, przeżywa najgorszą noc w swoim życiu, której punktem wyjścia miała być randka w nowojorskim Soho z nowo poznaną kelnerką. Fabuła opiera się na serii niefortunnych zdarzeń, zakrapianych humorem, absurdem i paradoksem, co w rezultacie daje całkiem interesujący obraz.

Podobnie jest z książką Andruchowicza: wcielamy się w postać Ottona von F., ukraińskiego poety, przebywającego na stypendium w Moskwie. Mamy okazję wcielić się w jego postać (podmiot zwraca się do czytelnika w pierwszej osobie) dokładnie na jeden dzień. Natomiast jego przygody wydają się być tak nieprawdopodobne i absurdalne, że przywodzą na myśl alkoholowe majaki. Zresztą nasz bohater, podobnie jak wszyscy jego towarzysze, nie wylewa za kołnierz. Opowieść ta, chociaż wydaje się fantastyczna, łączy się gładko w ciąg przyczynowo-skutkowy. Wyłania się z niej obraz Moskwy pijanej i po przejściach. Wielokulturowej, a zarazem nacjonalistycznej i pełnej uprzedzeń. Miasto, o którym marzą tysiące osób, a zaraz miasto, z którego wynieśli się nawet królowie. Te sprzeczności potęguje przełom ustrojowy, który wywołał totalny chaos w społeczeństwie. . Dużą zaletą tej powieści jest jej humor. Sam podtytuł ma ironiczny wydźwięk: powieść grozy.  Natomiast to co mi się bardzo nie podobało w polskim wydaniu, i co bardzo mnie irytowało, to brak tłumaczenia w dialogach z języka ros Książka ta jest tak nieoczywista, że warto się jej lepiej przyjrzeć. W takcie czytania oraz już po lekturze miałam identyczne wrażenie, jak po obejrzeniu filmu z 1985 r. "Po godzinach" Martina Scoresese'a. Główny bohater w tym filmie, przeżywa najgorszą noc w swoim życiu, której punktem wyjścia miała być randka w nowojorskim Soho z nowo poznaną kelnerką. Fabuła opiera się na serii niefortunnych zdarzeń, zakrapianych humorem, absurdem i paradoksem, co w rezultacie daje całkiem interesujący obraz.

Podobnie jest z książką Andruchowicza: wcielamy się w postać Ottona von F., ukraińskiego poety, przebywającego na stypendium w Moskwie. Mamy okazję wcielić się w jego postać (podmiot zwraca się do czytelnika w pierwszej osobie) dokładnie na jeden dzień. Natomiast jego przygody wydają się być tak nieprawdopodobne i absurdalne, że przywodzą na myśl alkoholowe majaki. Zresztą nasz bohater, podobnie jak wszyscy jego towarzysze, nie wylewa za kołnierz. Opowieść ta, chociaż wydaje się fantastyczna, łączy się gładko w ciąg przyczynowo-skutkowy. Wyłania się z niej obraz Moskwy pijanej i po przejściach. Wielokulturowej, a zarazem nacjonalistycznej i pełnej uprzedzeń. Miasto, o którym marzą  yjskiego. Przypuszczam, że powieść była pisana po ukraińsku, dlatego dla rozróżnienia zostawiono rosyjskie dialogi w oryginale. Tylko dlaczego bez tłumaczenia? Nie każdy czytelnik ten język zna.

Moim zdaniem Andruchowicz stworzył całkiem ciekawy literacki twór, o którym niestety u nas nie jest byt głośno. Trochę tu Kafki, trochę Gombrowicza. Sam też przywołuje postaci Orfeusza oraz Dantego, ich do wędrówki przez odmęty piekła skłoniła miłość, naszego bohatera zaś chyba miłość do alkoholu:) Czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie, polecam każdemu, kto lubi nietypowe literackie formy. Zaś na koniec konkluzja z tej niezwykłej wędrówki:

"Bo ja dziś nie uciekam, lecz wracam. Zły, pusty, w dodatku z kulą w czaszce. Po diabła jestem komuś potrzebny? Też nie wiem. Wiem tylko, że teraz prawie wszyscy tacy jesteśmy. Pozostaje nam tylko przekonanie, nadzieja, którą już sławni przodkowie wieścili, że jakoś to będzie. Najważniejsze to dożyć do jutra. Dociągnąć do stacji Kijów. I nie zlecieć, do ciężkiej cholery, z tej półki, na której kończę swoją nieudaną podróż dookoła świata."

bookrytyka.com.pl
Książka ta jest tak nieoczywista, że warto się jej lepiej przyjrzeć. W takcie czytania oraz już po lekturze miałam identyczne wrażenie, jak po obejrzeniu filmu z 1985 r. "Po godzinach" Martina Scoresese'a. Główny bohater w tym filmie, przeżywa najgorszą noc w swoim życiu, której punktem wyjścia miała być randka w nowojorskim Soho z nowo poznaną kelnerką....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wspinaczka Anatolij Bukriejew, G. Weston DeWalt
Ocena 7,5
Wspinaczka Anatolij Bukriejew,...

Na półkach:

"Wszystko za Everest" Krakauer/ "Wspinaczka" Bukriejew - recenzja porównawcza
bookrytyka.blogspot.com

W ciągu ostatnich dwóch tygodni miałam przyjemność poznać dwa opozycyjne stanowiska, dotyczące jednej z najgłośniejszych górskich tragedii, która miała miejsce podczas ataku szczytowego na Mount Everest 10 maja 1996 rok. Ataku podjęły się wówczas dwie wyprawy komercyjne, Nowozelandczyka Roba Halla oraz Amerykanina Scotta Fischera. Podczas gwałtownej śnieżnej burzy góra zebrała śmiertelne żniwo w postaci wspomnianych wcześniej głównych kierowników wypraw, a także trzech klientów Halla: Douga Hansena, Andy'ego Harrisa oraz Yasuko Nomby. Na motywach tych wydarzeń powstał szereg filmów, w tym ostatni "Everest" z 2015 roku.

"Wszystko za Everest" jest relacją dziennikarza oraz pisarza Jona Krakauera, klienta nowozelandzkiej wyprawy "Adventure Consultants", który został zwerbowany na zlecenie magazynu "Outside". Miał on po wyprawie napisać artykuł na temat komercjalizacji wypraw górskich na Mount Everest. Krakauer, chociaż był klientem, miał spore doświadczenie we wspinaczce oraz potrzebną praktyczną wiedzę. Książkę tę czyta się z zapartym tchem, autor dał tutaj dowód swojego doskonałego warsztatu pisarskiego. Na wstępie mamy jasno i przejrzyście wyłożoną historię podejść oraz zdobycia Mount Everest, co jest szczególnie przydatne dla osób "zielonych" w tej tematyce. Sama relacja wyprawy podczas czytania zdawała mi się być rzetelna i dokładna. Jedyne co mnie dziwiło, to łatwość i bezpośredniość, z jaką oceniał innych klientów oraz przewodników praktycznie wszystkich wypraw. Sporo w tym buty dziennikarskiej oraz zabiegów rodem z prasy bulwarowej. Wstąpił w rolę wszechwiedzącego narratora, jednakże nie utrudniało to odbioru reportażu, jedynie zarejestrowałam to jako charakterystyczną cechę tej książki. Najwięcej kontrowersji wiąże się z krytyką Anatolija Bukriejewa, przewodnika konkurencyjnej amerykańskiej wyprawy "Mountain Madness". Krakauer komentował m. in przedwczesne zejście przewodnika ze szczytu, słaby ubiór oraz brak koniecznego wyposażenia podczas wspinaczki. Fakt krytyki ubioru profesjonalisty z 25-letnim stażem w górach przez "weekendowego" wspinacza może intrygować, dlatego tym bardziej postanowiłam sięgnąć po "Wspinaczkę".

Anatolij Bukriejew był kazachskim wspinaczem, jednym z najwybitniejszych tamtego okresu. Z czternastu ośmiotysięczników udało mu się zdobyć jedenaście. Udział w wyprawie komercyjnej w charakterze przewodnika gwarantował mu dochód, co było dla niego niezwykle istotne przy kryzysie rosyjskich alpinistów po rozpadzie Związku Radzieckiego. Bukriejew ze swoim pokaźnym doświadczeniem, był dla wyprawy Scotta Fischera mocnym wsparciem. Krakauer w swoim reportażu zwracał uwagę na egocentryczny charakter przewodnika, brak więzi z klientami, brak dla wsparcia. Dlatego też obawiałam się trochę tej drugiej książki. Jednak czy słusznie?

"Wspinaczka" jest relacją Bukriejewa, której książkową formę nadał pisarz G. Weston DeWalt. Historia ta, chociaż opowiada o tych samych wydarzeniach, jest zgoła inna. Bukriejew zawarł w niej o wiele więcej istotnych dla sprawy faktów, chociażby o trudnościach Fischera w organizacji wyprawy, napotykanych na bieżąco trudnościach. Wyłania się z tej opowieści zarys człowieka gór, który jest niezwykle inteligentny i spostrzegawczy, a zarazem skromny. Słowa i opinie są tutaj wyważone. Książki te różni podejście do gór. Bukreiejew, jak sam twierdził, wspinaczkę wysokogórską traktował jako rozsądną działalność sportową, a nie rosyjską ruletkę. Dlatego dla niego niezbędną cechą u klientów była samodzielność, podczas gdy amerykański dziennikarz rolę przewodnika widział w "prowadzeniu klientów za rękę". Argumenty, które wykładał Bukriejew brzmią rozsądnie, zresztą jego doświadczenie oraz samotna akcja ratunkowa mówią same za siebie. Warto wspomnieć, że z wyprawy Fischera oraz Bukriejewa nie zginął dzięki temu drugiemu żaden klient.
"Muszę nauczyć się pokory, bo nie chcę zginąć w górach"- tak pisał Scott Fischer rok przed swą ostatnią górską wyprawą do Lene Gammelgaard, jednej z klientów. Niestety tą pokorą nie wykazał się przy podejściu na szczyt Everestu, podobnie jak Rob Hall. Moim zdaniem była to główna przyczyna tragedii i wynika to z obu relacji.

Natomiast jeśli chodzi o Bukriejewa- zginął tragiczną śmiercią w 1997 r. w wyniku lawiny podczas zimowego ataku na Annapurnę I. Każdemu, kto go przedwcześnie oceni przez "Wszystko za Everest", polecam zapoznać się z jego punktem widzenia i bardzo się cieszę, że zdecydował się na taką linię obrony.

"Wszystko za Everest" Krakauer/ "Wspinaczka" Bukriejew - recenzja porównawcza
bookrytyka.blogspot.com

W ciągu ostatnich dwóch tygodni miałam przyjemność poznać dwa opozycyjne stanowiska, dotyczące jednej z najgłośniejszych górskich tragedii, która miała miejsce podczas ataku szczytowego na Mount Everest 10 maja 1996 rok. Ataku podjęły się wówczas dwie wyprawy komercyjne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wszystko za Everest" Krakauer/ "Wspinaczka" Bukriejew - recenzja porównawcza
bookrytyka.blogspot.com

W ciągu ostatnich dwóch tygodni miałam przyjemność poznać dwa opozycyjne stanowiska, dotyczące jednej z najgłośniejszych górskich tragedii, która miała miejsce podczas ataku szczytowego na Mount Everest 10 maja 1996 rok. Ataku podjęły się wówczas dwie wyprawy komercyjne, Nowozelandczyka Roba Halla oraz Amerykanina Scotta Fischera. Podczas gwałtownej śnieżnej burzy góra zebrała śmiertelne żniwo w postaci wspomnianych wcześniej głównych kierowników wypraw, a także trzech klientów Halla: Douga Hansena, Andy'ego Harrisa oraz Yasuko Nomby. Na motywach tych wydarzeń powstał szereg filmów, w tym ostatni "Everest" z 2015 roku.

"Wszystko za Everest" jest relacją dziennikarza oraz pisarza Jona Krakauera, klienta nowozelandzkiej wyprawy "Adventure Consultants", który został zwerbowany na zlecenie magazynu "Outside". Miał on po wyprawie napisać artykuł na temat komercjalizacji wypraw górskich na Mount Everest. Krakauer, chociaż był klientem, miał spore doświadczenie we wspinaczce oraz potrzebną praktyczną wiedzę. Książkę tę czyta się z zapartym tchem, autor dał tutaj dowód swojego doskonałego warsztatu pisarskiego. Na wstępie mamy jasno i przejrzyście wyłożoną historię podejść oraz zdobycia Mount Everest, co jest szczególnie przydatne dla osób "zielonych" w tej tematyce. Sama relacja wyprawy podczas czytania zdawała mi się być rzetelna i dokładna. Jedyne co mnie dziwiło, to łatwość i bezpośredniość, z jaką oceniał innych klientów oraz przewodników praktycznie wszystkich wypraw. Sporo w tym buty dziennikarskiej oraz zabiegów rodem z prasy bulwarowej. Wstąpił w rolę wszechwiedzącego narratora, jednakże nie utrudniało to odbioru reportażu, jedynie zarejestrowałam to jako charakterystyczną cechę tej książki. Najwięcej kontrowersji wiąże się z krytyką Anatolija Bukriejewa, przewodnika konkurencyjnej amerykańskiej wyprawy "Mountain Madness". Krakauer komentował m. in przedwczesne zejście przewodnika ze szczytu, słaby ubiór oraz brak koniecznego wyposażenia podczas wspinaczki. Fakt krytyki ubioru profesjonalisty z 25-letnim stażem w górach przez "weekendowego" wspinacza może intrygować, dlatego tym bardziej postanowiłam sięgnąć po "Wspinaczkę".

Anatolij Bukriejew był kazachskim wspinaczem, jednym z najwybitniejszych tamtego okresu. Z czternastu ośmiotysięczników udało mu się zdobyć jedenaście. Udział w wyprawie komercyjnej w charakterze przewodnika gwarantował mu dochód, co było dla niego niezwykle istotne przy kryzysie rosyjskich alpinistów po rozpadzie Związku Radzieckiego. Bukriejew ze swoim pokaźnym doświadczeniem, był dla wyprawy Scotta Fischera mocnym wsparciem. Krakauer w swoim reportażu zwracał uwagę na egocentryczny charakter przewodnika, brak więzi z klientami, brak dla wsparcia. Dlatego też obawiałam się trochę tej drugiej książki. Jednak czy słusznie?

"Wspinaczka" jest relacją Bukriejewa, której książkową formę nadał pisarz G. Weston DeWalt. Historia ta, chociaż opowiada o tych samych wydarzeniach, jest zgoła inna. Bukriejew zawarł w niej o wiele więcej istotnych dla sprawy faktów, chociażby o trudnościach Fischera w organizacji wyprawy, napotykanych na bieżąco trudnościach. Wyłania się z tej opowieści zarys człowieka gór, który jest niezwykle inteligentny i spostrzegawczy, a zarazem skromny. Słowa i opinie są tutaj wyważone. Książki te różni podejście do gór. Bukreiejew, jak sam twierdził, wspinaczkę wysokogórską traktował jako rozsądną działalność sportową, a nie rosyjską ruletkę. Dlatego dla niego niezbędną cechą u klientów była samodzielność, podczas gdy amerykański dziennikarz rolę przewodnika widział w "prowadzeniu klientów za rękę". Argumenty, które wykładał Bukriejew brzmią rozsądnie, zresztą jego doświadczenie oraz samotna akcja ratunkowa mówią same za siebie. Warto wspomnieć, że z wyprawy Fischera oraz Bukriejewa nie zginął dzięki temu drugiemu żaden klient.
"Muszę nauczyć się pokory, bo nie chcę zginąć w górach"- tak pisał Scott Fischer rok przed swą ostatnią górską wyprawą do Lene Gammelgaard, jednej z klientów. Niestety tą pokorą nie wykazał się przy podejściu na szczyt Everestu, podobnie jak Rob Hall. Moim zdaniem była to główna przyczyna tragedii i wynika to z obu relacji.

Natomiast jeśli chodzi o Bukriejewa- zginął tragiczną śmiercią w 1997 r. w wyniku lawiny podczas zimowego ataku na Annapurnę I. Każdemu, kto go przedwcześnie oceni przez "Wszystko za Everest", polecam zapoznać się z jego punktem widzenia i bardzo się cieszę, że zdecydował się na taką linię obrony.

"Wszystko za Everest" Krakauer/ "Wspinaczka" Bukriejew - recenzja porównawcza
bookrytyka.blogspot.com

W ciągu ostatnich dwóch tygodni miałam przyjemność poznać dwa opozycyjne stanowiska, dotyczące jednej z najgłośniejszych górskich tragedii, która miała miejsce podczas ataku szczytowego na Mount Everest 10 maja 1996 rok. Ataku podjęły się wówczas dwie wyprawy komercyjne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo nierówna książka, na koniec wywołuje mieszane uczucia z przewagą negatywnych. Najmocniejszą stroną jest kompozycja. Pierwsza cześć zawierała wspomnienia Pana Cukra z czasów wojny, natomiast druga referowała przedwojenny antysemityzm Polaków. Obie części są ze sobą ściśle powiązane. Autorka za cel pracy postawiła sobie wyjawienie Panu Cukrowi prawdy, który nie zdawał sobie sprawy z owej przedwojennej nienawiści. Wielokrotnie zwracała się w tekście "Szanowny Panie Cukier...", myśląc zapewne, że rozjaśni mu jego wątpliwości, pomoże rozliczyć się z przeszłością.
Pierwsza część jest bardzo ciekawa, opowiada losy nie Żyda, lecz człowieka. Jego postać wywołuje refleksje nad tysiącami Żydów, zmuszonymi do emigracji do Izraela, którzy nadal za swą ojczyznę uważają Polskę.
Natomiast druga część jest niesamowicie męcząca, autorka przybrała kiepską formę kroniki policyjnej. Praktycznie do końca książki są sprawozdania z tzw. "zajść". czyli podpaleń, morderstw, rabunków. Wszystkie wymienione dokładnie z nazwy miejscowości oraz nazwisk poszkodowanych. Na początku wydaje się to ciekawe, potem jest to męczące. Kolejnym minusem jest jednostronność i brak obiektywizmu. Autorka tylko referuje zajścia, nie próbuje dociekać głębiej do źródeł konfliktu polsko-żydowskiego. Jedyne uwagi są wypowiedziane w agresywnym tonie, piętnującym Polaków. Uważam, że to się mija z celem jej pracy. Mogła wywołać jedynie mętlik w głowie Pana Cukra, nie sądzę, że cokolwiek mu wyjaśniła, bo i sama niewiele z tego wyniosłam, prócz setek nazwisk i hec, które się ze sobą zlewają.

Gwoli ścisłości, potępiam antysemityzm i stwierdzam jego fakt na ziemiach polskich. Jednakże pani Kłys bardzo kiepsko zabrała się za tak delikatny temat. Kwestią, która bardzo mnie zdziwiła, był brak przypisów. W całej książce, konkretnych odnośników było kilkanaście (jedynie gdy dokładnie coś cytowała). Autorka snuła swoją opowieść zupełnie nie podpierając się na źródłach. Ujmuje to bardzo jej rzetelności i wiarygodności. Na końcu umieściła jedynie zbiorczy wykaz źródeł, który i tak był bardzo ogólny i ograniczał się do tytułów. Dla porównania, w książce o podobnej tematyce "Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy żydów" autor po każdym rozdziale umieszczał bardzo dokładną bibliografię. Widać w tym zaangażowanie i poważne podejście do tematu. P. Kłys postanowiła pójść na łatwiznę i to zdecydowanie obniżyło walory tej książki.

Niemniej, ten dokument (?) to nie był czas stracony. Po tej lekturze pojawiły się nowe pytania, na które odpowiedzi jednak poszukam gdzie indziej.

Bardzo nierówna książka, na koniec wywołuje mieszane uczucia z przewagą negatywnych. Najmocniejszą stroną jest kompozycja. Pierwsza cześć zawierała wspomnienia Pana Cukra z czasów wojny, natomiast druga referowała przedwojenny antysemityzm Polaków. Obie części są ze sobą ściśle powiązane. Autorka za cel pracy postawiła sobie wyjawienie Panu Cukrowi prawdy, który nie zdawał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo słaba książka, nawet jako zapychacz wolnego czasu. Na jego nadmiar bynajmniej nie narzekam, ale przy natłoku obowiązków warto wziąć się za coś lekkiego. Okazało się, że to czas zupełnie zmarnowany. Z jednej strony zdziwienie, że taka powieść stała się bestsellerem; z drugiej zaś, w rzeczywistości, w której książki takie jak Gray stają się hitem, przyjmuję to bez mrugnięcia okiem.

Fabuła prosta, bez polotu. Postacie podobnie. Co prawda sama historia miała zadatki na ciekawą powieść, ale ostatecznie nie miałam ochoty sięgać po nią kolejny raz. Czytanie jej można porównać do oglądania średnio interesującego serialu, brak emocji. Na koniec jeszcze liczyłam na jakieś zaskakujące rozwiązanie, ale było nadzwyczaj banalne.

Na uwagę zasługuje jeszcze żenujący wątek miłosny, którego opisy chyba są najsłabszym punktem książki.

Bardzo słaba książka, nawet jako zapychacz wolnego czasu. Na jego nadmiar bynajmniej nie narzekam, ale przy natłoku obowiązków warto wziąć się za coś lekkiego. Okazało się, że to czas zupełnie zmarnowany. Z jednej strony zdziwienie, że taka powieść stała się bestsellerem; z drugiej zaś, w rzeczywistości, w której książki takie jak Gray stają się hitem, przyjmuję to bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiemy wszystko o Katyniu, obozach śmierci (oczywiście nie polskich), o Wołyniu komentarze pojawiają się na Onecie nawet pod artykułami o gotowaniu- aby przypadkiem ktoś nie zapomniał o polskiej krzywdzie. Co wiemy o pogromach Żydów na Podlasiu po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej? Bez zawahania powiem, że nic. Dlatego według mnie to pozycja przełomowa.

Przedmiot pracy Tryczyka to temat tabu, daremno szukać jakichś szerszych opracowań na ten temat. Przeciwnie, wiedza na ten temat jest nawet na minusie, ponieważ większość zainteresowanych stara się wypierać fakt, że szlachetni Polacy mogli mordować żydowskich sąsiadów. Idealnym podsumowaniem tej postawy jest cytat z recenzji historyka IPN-u na temat owej książki: "Ogromnie ubolewam, że takie wydawnictwo ukazało się drukiem." Idealnie to określa podejście nie tylko Polaków, ale i nawet historyków do tematu pogromów żydowskich- narodowa agresja, wyparcie faktów. Naszą polską postawę w tej kwestii podsumowują moim zdaniem słowa Kazika: głupia duma narodowa i kompleksy od stuleci.

Co do samej książki, przede wszystkim zwraca uwagę bardzo bogata bibliografia, autor musiał włożyć ogrom pracy, żeby dotrzeć do wszystkich źródeł i przeanalizować wszystkie procesy sądowe. Bardzo podobał mi się wstęp, który rzeczowo wykładał podłoże przedwojennego antysemityzmu oraz sytuację społeczną na Podlasiu. Sama treść robi ogromne wrażenie, nie miałam świadomości, że pogromy miały aż taki wymiar. Jednakże ważne, żeby przyjąć te fakty jako ludobójstwo na ludziach, a nie konkretnym narodzie. Według mnie pogromy na Podlasiu jest tym samym co ludobójstwo na Wołyniu.

Temat jest delikatny, bardzo podobała mi się również postawa autora. Dystansuje się i nie ocenia- stara się jedynie wyłożyć argumenty, które mogłyby tłumaczyć takie a nie inne zachowania ludzi. Brak tutaj naukowej analizy czy nawet podsumowania na koniec. Nie traktuję tego jako minus, do tej treści nie potrzeba komentarza.

To co mi się nie podobało, to sam układ treści. Kolejne pogromy w okolicznych wsiach nie są uszeregowane chronologicznie, a od końca. Tryczyk podzielił rozdziały na okoliczne wsie, a analizę rozpoczął od apogeum żydowskiej nienawiści w Jedwabnem- wydarzenia w kolejnych rozdziałach miał miejsce wcześniej i jest to układ nieco nieczytelny, a momentami męczący.

Nie sądzę, aby była ta książka na miarę świadomości historycznej Polaków, zapewne wiele jeszcze lat minie aby ludzie spojrzeli z trzeźwym dystansem na te wydarzenia. Tym bardziej pokłony w stronę autora, że odważył się podjąć takiego tematu.Jest to doskonałe studium ludzkiej nienawiści, pomijając tu narodowość. A to, jak większość ludzi próbuje wyprzeć te okropne akty nienawiści z naszej historii jest równie zastanawiające, co przedmiot pracy.

Wiemy wszystko o Katyniu, obozach śmierci (oczywiście nie polskich), o Wołyniu komentarze pojawiają się na Onecie nawet pod artykułami o gotowaniu- aby przypadkiem ktoś nie zapomniał o polskiej krzywdzie. Co wiemy o pogromach Żydów na Podlasiu po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej? Bez zawahania powiem, że nic. Dlatego według mnie to pozycja przełomowa.

Przedmiot pracy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, która powinna otworzyć oczy wszystkim, którzy cytują na każdym kroku Biblię. To nie może być natchnione słowo boże, skoro nie znamy jego treści. Ludzie tak naprawdę manipulowali tym jak chcieli, co było tym prostsze w świecie powszechnego analfabetyzmu. Autor co prawda nie posuwa się do radykalnych wniosków, ale budzi to pytanie o sens wiary opartej na Piśmie. Ciekawym przykładem jest przypowieść o Jezusie i cudzołożnicy i jego słynne zdanie "Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień". Nie było tego w oryginale, jeden z kopistów w międzyczasie to dodał. Co do samej sytuacji, to Jezus się wymigał od łamania Prawa Mojżesza, które nakazuje ukamienowanie. Autor tym samym zwraca uwagę na nieścisłość: ukamienowany powinien być również mężczyzna, wiec dlaczego przyprowadzono tylko kobietę?

Takich przykładów jest wiele. Nie jest to książka krytykująca bądź atakująca Biblię, wręcz przeciwnie, autor jest osobą wierzącą. Jest to raczej analiza kształtowania się źródła kultury w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Warto do tematu podejść obiektywnie. Ale wnioski na sam koniec już każdy wyciągnąć musi sam.

Książka, która powinna otworzyć oczy wszystkim, którzy cytują na każdym kroku Biblię. To nie może być natchnione słowo boże, skoro nie znamy jego treści. Ludzie tak naprawdę manipulowali tym jak chcieli, co było tym prostsze w świecie powszechnego analfabetyzmu. Autor co prawda nie posuwa się do radykalnych wniosków, ale budzi to pytanie o sens wiary opartej na Piśmie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawy język i styl, szybko się czyta. Jednak pod względem fabuły książka kuleje. Remarque nigdy nie był w obozie koncentracyjnym i pisał na podstawie relacji więźniów. Biorąc pod uwagę ten fakt, i tak bardzo dobrze mu wyszło. Ale nie jest to książka, z której można czerpać wiedzę na temat życia w obozach, jak to niektórzy tutaj twierdzą. Patos i nieprawdopodobne sytuacje momentami rażą oczy (jak np. szantażowanie przez więźniów wyższych funkcjonariuszy). Pisarz podjął się ciężkiego tematu na powieść i wyszło lepiej, niż się spodziewałam. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu odwzorował nastroje tamtych czasów.

Bardzo ciekawy język i styl, szybko się czyta. Jednak pod względem fabuły książka kuleje. Remarque nigdy nie był w obozie koncentracyjnym i pisał na podstawie relacji więźniów. Biorąc pod uwagę ten fakt, i tak bardzo dobrze mu wyszło. Ale nie jest to książka, z której można czerpać wiedzę na temat życia w obozach, jak to niektórzy tutaj twierdzą. Patos i nieprawdopodobne...

więcej Pokaż mimo to