Debiutował w Fahrenheicie, następnie pojawił w Nowej Fantastyce. Wniósł swój drobny wkład do antologii horroru „Pokój do wynajęcia" i „Trupojad". Zebrał za te dokonania dobre i złe recenzje - tych dobrych uzbierało się odrobinę więcej. Oczekuje na wydanie pierwszego autorskiego zbioru opowiadań „4 pory mroku”. To wszystko wydarzyło się na przestrzeni czterech ostatnich pracowitych lat.
Po ukończeniu stołecznej uczelni w 2005 roku, gnany tolkienowską wręcz tęsknotą, wybrał dobrowolne wygnanie i ruszył na południe Polski - w stronę gór. Obecnie przemierza Kotlinę Sandomierską. Góry wydają się coraz bliższe.
Spośród dziewięciu autorów tego tomu opowiadań Janusz L. Wiśniewski, którego nazwisko na okładce przedniej jest największe, a zdjęcie zajmuje całą okładkę tylną, i który najwięcej na tej książce zarobił, nie napracował się w ogóle Osiem opowiadań to przedruki tekstów już wydanych. Zresztą Wiśniewski ma ten obrzydliwy zwyczaj wydawania tych samych tekstów pod innym tytułem lub wielokrotnie, w różnych zbiorach. "Eksplozje" to kolejne odcinanie kuponów od sławy, a jednocześnie nośne, poczytne i pokupne nazwisko do wypromowania autorów słabych. A tych mamy tu całą galerię.
Odija jest tak beznadziejny, że ja w ósmej klasie pisałem lepsze wypracowania niż on opowiadanie. Brejdygant taki sobie, nie zrozumiał idei tego tomu, nic się tam kupy nie trzyma. Hassan dość przeciętny, przezroczysty. Gabryel fatalny, nijaki, całkowicie żaden. Paliński to już dno dna, najgorszy autor z tej całej ferajny. Melchior znośny, ale bez szału.
Honor tej "parszywej dziewiątki" ratuje absolutnie genialny i wspaniały Rogoziński, któremu wyżej wymienieni mogą buty czyścić, oraz Mistrz Jastrun, który Wiśniewskiego, firmującego cały tom, bije na głowę, i to po wielokroć!
Ogólna koncepcja odgrzania starych kotletów Janusza Wiśniewskiego była taka, żeby ośmiu innych panów pisarzy nawiązało do jego wypocin, by ich opowiadania korespondowały z jego, nawiązywały, stanowiły ciąg dalszy, uzupełnienie.
Wyszło jak wyszło.
Film „Kamerdyner” w reżyserii Filipa Bajona pojawił się w kinach w 2018 r. To na podstawie scenariusza do tego filmu powstała ta książka.
Jest to historia Marity – Niemki z dobrego domu oraz kaszubskiego chłopaka – Mateusza. Pochodzący z tak zwanego nieprawego łoża Mateusz po śmierci mamy trafia na wychowanie do pruskiego dworu. Wszystko to rozgrywa się na tle wojennych zawirowań. Mamy najpierw pierwszą, potem drugą wojnę światową. Czy w tych warunkach romans Marity i Mateusza ma szansę na szczęśliwe zakończenie.
Muszę się przyznać, że nie byłam na filmie Kamerdyner. Być może gdybym była miałbym inne spojrzenie na tą książkę. Jak dla mnie styl autorów był strasznie ciężki i wprost nie chciało mi się tego czytać. Zabrakło porywających dialogów i głębi, a za to mamy masę suchych opisów. Wszystko to dla mnie było sztuczne i nijakie. Chciałam odłożyć już po pierwszych stronach, jednak mając gdzieś w tyle głowy reklamę filmu brnęłam dalej licząc na więcej. Niestety nic się nie zmieniło. Wszystkie opisy i dodatkowe wątki po prostu mnie męczyły a wielkiej miłości pomiędzy bohaterami nie poczułam.
Książkę oceniam na 3 pkt.