Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Minęły zaledwie trzy miesiące od premiery "Bezlitosnych", a na sklepowych półkach można ujrzeć już jedenastą i najnowszą część serii "Pretty Little Liars" opowiadającą o losach czterech młodych mieszkanek Rosewood. Co mnie najbardziej zaskoczyło w tym tomie? Bohaterki. Szkoda tylko, że ta niespodzianka nie była zbyt miła. Z poprzednich części wiadomo, że A. to manipulator/ka, która jest scenarzyst(k)ą i reżyser(k)ą jednocześnie. W założeniu Kłamczuchy mają grać tak, jak A. im rozkaże. Niektóre sytuacje rzeczywiście wymagały ślepego posłuszeństwa, gdyż bohaterki znalazły się między młotem a kowadłem. Gdy takie zachowanie jest logicznie uzasadnione, nie ma problemu. Niestety, w wielu przypadkach na próżno szukać sensu. Działania dziewczyn w "Olśniewających" w moim odczuciu były jakąś pomyłką. Przez połowę książki zastanawiam się, dlaczego bohaterki przez właściwie większość nic sobie nie robią z tego, że ktoś je prześladuje. Zaczynają działać, kiedy A. napsuje im krwi, jednak przez większość książki biegają w kółko jak mysz w kołowrotku.

Moim zdaniem, najgorzej wypadła Hanna, nigdy za bardzo za nią nie przepadałam, lecz w trakcie czytania jedenastej części po prostu ręce mi opadły. Po lekturze "Bezlitosnych" myślałam, że panna Marin wyrosła ze szczeniackiego zachowania. Sama się przekonałam, że nic się nie zmieniła albo inaczej - zmieniła się... Na gorsze. Jej zachowanie skutecznie mnie od niej zniechęciło. A dlaczego? Mimo iż Hanna ma stalkera, sama w niego się zmienia, by z egoistycznych pobudek podręczyć Bogu ducha winną dziewczynę. I to nie byłoby takie kiepskie, gdyby autorka pokazała drugą stronę ludzkiej natury - obłudę i chęć ratowania wyłącznie własnej skóry. Tak, to mógł być niezły materiał na pokazanie głównej bohaterki jako tej złej. Mógł być. Co poszło nie tak? Na koniec Hanna wychodzi na boginię, jest święta i ogólnie cudowna, nikt nie może jej przewyższyć. Nie mam pojęcia, co skusiło autorkę na takie rozwiązanie, naprawdę. Wiem, że każdy ma swoje ulubione książki, filmy, gry, postacie, itd, itp., jednak trzeba też zwracać uwagę na ich wady. Nowa prześladowczyni jest wręcz gloryfikowana, co, przyznam z ręką na sercu, wzbudziło u mnie sporą konsternację. Wydaje mi się, że osoba, która tak wiele przeszła, nie powinna uciekać się do takich nienormalnych akcji, a jeśli już - niedopuszczalnym zachowaniem jest przytakiwanie temu. Na szczęście pozostałe postacie nie zostały doszczętnie zniszczone i nadal dają się lubić. Często popełniają głupie błędy, ale mimo to nie czuję do nich niechęci jak w przypadku Hanny. "Olśniewające" pod względem fabuły i bohaterów są zdecydowanie słabsze od swych poprzedniczek, lecz mimo to nadal są lekkim czytadłem, dzięki któremu można się odprężyć. Ostatnie strony zapowiadają podskoczenie o kilka poziomów, zatem w następnej części czekam na coś, co dorówna chociażby "Bezlitosnym".

Podsumowując, ogromnie cieszę się, że od jakiegoś czasu zrezygnowałam z wystawiania ocen w skali od jednego do dziesięciu. Są książki, których po prostu nie da się ocenić punktami. Jedenasta część "Pretty Little Liars" jest właśnie taką książką - trudno mi powiedzieć, czy zasługuje na mocną tróję czy słabą siódemkę. Mogę jedynie stwierdzić, że pani Shepard chciała zrobić z tego tomu Słońce, które w zamyśle miało olśnić czytelników. Niestety, gdy za długo się patrzy w promienie naszej gwiazdy, można na dość długi czas się do niej zniechęcić. Nie zrozumcie mnie źle, ta powieść nie jest dnem dna, jest nawet niezła, ale w porównaniu do bardzo dobrego tomu dziesiątego zasługuje na miano zwykłego przeciętniaka. Wiem, że autorkę stać na więcej, dlatego, jak już wspomniałam, po dość obiecującym zakończeniu "Olśniewających", spodziewam się niesamowitej dwunastej części, która będzie przypominać mi piękny zachód słońca, nie zepsuty piekarnik. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie - "Burned" - autorka nie spali moich oczekiwań.

Minęły zaledwie trzy miesiące od premiery "Bezlitosnych", a na sklepowych półkach można ujrzeć już jedenastą i najnowszą część serii "Pretty Little Liars" opowiadającą o losach czterech młodych mieszkanek Rosewood. Co mnie najbardziej zaskoczyło w tym tomie? Bohaterki. Szkoda tylko, że ta niespodzianka nie była zbyt miła. Z poprzednich części wiadomo, że A. to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Aria, Emily, Hanna i Spencer zrobiły coś przerażającego i teraz zamierzają postąpić z A. tak jak on/a postępuje z nimi - bezlitośnie. Czy cztery mieszkanki Rosewood odnajdą w końcu osobę, która wszystko o nich wie? Oto jest pytanie!

Co podoba mi się w "Bezlitosnych"? Otóż, widać znaczną zmianę charakterów głównych bohaterek. Po przeczytaniu wszystkich dziesięciu tomów, zauważa się cechy dziewczyn lepiej niż na początku całej historii. Problemy Arii, Spencer, Emily i Hanny nie są już takie lekkie jak kiedyś, co dodaje jeszcze większego dramatyzmu, gdy A. przysyła kolejną wiadomość. W tym tomie podoba mi się także postać Spencer. Jej chęć zabłyśnięcia, jej plany i stąpanie po cienkiej granicy między jawą a snem. Autorka świetnie ukazała psychikę tej bohaterki i właściwie dziwię się czemu, pozostałe dziewczyny nadal myślą ciągle o chłopakach i ciuchach. I tu muszę się przyczepić, ponieważ przyznam, że coś mi nie grało w "Bezlitosnych". Z jednej strony książka stała się poważniejsza, a z drugiej nadal pozostała infantylna, ale tylko trochę. Na szczęście, bo nie wiem, czy zniosłabym kolejne powstania i powroty. Mam nadzieję, że pani Shepard w końcu przestanie tworzyć coraz to nowe pary, ponieważ wątek kryminalny jest już wystarczająco poplątany i raczej nie trzeba gmatwać wszystkiego, co dotyczy Kłamczuch i ich relacji z innymi ludźmi. To tylko moje zdanie, więc możliwe, że znajdą się miłośnicy takich rozwiązań fabularnych.

Wypadałoby napisać też parę słów o stylu autorki. Według mnie, jest lepszy on niż na początku "PLL". Nadal jest lekki, lecz zdania są bardziej rozbudowane i zawierają więcej dobrze dobranych środków stylistycznych. Widać, że Sara Shepard nabrała wprawy w tworzeniu książek. Klimat "Bezlitosnych" jest tajemniczy, a główna intryga jest tak skonstruowana, że ciągle podejrzewa się innego bohatera. Lubię, gdy fabuła jest pełna niespodzianek i cenię sobie pisarzy, którzy nie podają wszystkiego na tacy. Myślę, że właśnie na tym polega czar książek o Kłamczuchach - nic nie jest jasne, wszystko to tylko domysły.

Kilkutomowe serie zazwyczaj mnie irytują, gdyż nie mam do nich cierpliwości i często z części na część ich poziom spada. Okazuje się, że cykl "Pretty Little Liars", mimo kilku mankamentów, nadal jest lekturą odprężającą i ciekawą. Sara Shepard ma wiele interesujących pomysłów i nie mogę się doczekać końca serii, bo chcę poznać rozwiązanie (prawie) wszystkich zagadek. Podsumowując, polecam ten tom osobom, którym poprzednie części również się podobały i tym, których nie odstraszają miłosne perypetie nastoletnich bogaczy. Moim zdaniem, seria jest warta przeczytania, ale zależy czego się od tej książki oczekuje. Nie jest to powieść ambitna, lecz, mimo wszystko, sympatycznie się ją czyta. Krótko mówiąc, to odmóżdżacz, jednak jeden z tych lepszych, bo tajemnice nadrabiają parę wad. Poza tym mam wrażenie, że "PLL" zaczyna być bardziej dojrzałe, zmienia się wraz z głównymi bohaterkami, toteż bycie świadkiem tej metamorfozy jest niezwykle interesujące. Jeszcze raz polecam!

Aria, Emily, Hanna i Spencer zrobiły coś przerażającego i teraz zamierzają postąpić z A. tak jak on/a postępuje z nimi - bezlitośnie. Czy cztery mieszkanki Rosewood odnajdą w końcu osobę, która wszystko o nich wie? Oto jest pytanie!

Co podoba mi się w "Bezlitosnych"? Otóż, widać znaczną zmianę charakterów głównych bohaterek. Po przeczytaniu wszystkich dziesięciu tomów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Richard Mayhew prowadzi zwyczajne, dość nudne, życie. Gdy nie pracuje, spotyka się z przyjaciółmi i swoją piękną narzeczoną - Jessicą. Nie powinien na nic narzekać, ale nie czuje się szczęśliwie. Pewnego wieczoru, jednak, jego życie bardzo się zmienia. Richard spotyka na ulicy ranną dziewczynę. Mężczyzna pomaga jej i dowiaduje się, że istnieje inna rzeczywistość leżąca niedaleko świata ludzi - Londyn Pod. Nie może on w to tak do końca uwierzyć, zatem kiedy Door znika, kamień spada mu z serca. Anglik traktuje wydarzenia w Londynie Pod jako sen, toteż w poniedziałek jak zawsze idzie do pracy. Zapowiada się kolejny monotonny dzień... Ale nieoczekiwanie Richard zauważa, że nikt nie zwraca na niego uwagi, narzeczona go nie pamięta. Sytuacja robi się coraz gorsza, a po kilku podobnych epizodach Richard zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że przestał istnieć.

Nasz protagonista jest taki sam jak jego życie - nudny, miałki i nieinteresujący. O ile jemu można wybaczyć, że jest postacią nieco przeciętną, niewyróżniającą się, to o Door nie zapomnę chyba nigdy. Nie pamiętam już, kiedy aż tak bardzo zmarnowano potencjał ciekawie zapowiadającego się charakteru. Nie, Door nie jest bohaterką irytującą, lecz zbyt niewidoczną. Miałam wrażenie, że jest jedynie tłem bez żadnych przemyśleń i uczuć. Wiem, czepiam się, ale tylko dlatego, że wiem, iż autora stać na więcej. Neil Gaiman udowodnił, że umie stworzyć nietuzinkowe postacie. Pan Croup, Pan Vandemar i Markiz de Carabas to persony oryginalne, a na plus jest też fakt, że posiadają poczucie humoru i na każdym kroku udowadniają swoje uwielbienie do groteski. Podsumowując, wady bohaterów głównych są zgrabnie zatuszowane przez wyjątkowość postaci na drugim planie. Czyli, krótko mówiąc, nie jest źle.

Natomiast z czystym sumieniem mogę napisać, że akcja książki poprowadzona jest wyśmienicie, zatem nie mam jej nic do zarzucenia. Wciągające, nieprzewidywalne, lecz logiczne wydarzenia prowadzą do, trochę przewidywalnego, lecz dobrego, zakończenia. Jednak jeśli mam powiedzieć, co mi się najbardziej podobało, to z pewnością wykrzyknęłabym: Londyn Pod! Ten wyimaginowany świat to zdecydowanie najmocniejsza strona "Nigdziebądzia". Autor nadał temu miejscu jakieś życie, niespotykany charakter. Dzięki rozbudowanym opisom, można poczuć się tak jakby podróżowało się wraz z bohaterami przez mroczne, kryjące wiele zagadek, korytarze Londynu Pod .

"Nigdziebądź" to magiczna książka. Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z przeczytaniem tej powieści. Humor, akcja i bohaterowie to elementy, które pokochałam w "Nigdziebądziu". Myślę, że tę książkę po prostu trzeba znać, bo jest lekturą przyjemną, lecz nie odmóżdżającą. Neil Gaiman już raczej na stałe będzie jednym z moich ulubionych autorów. Polecam ten tytuł fanom fantastyki i osobom, które lubią osobliwe opowieści pełne przygód.

Richard Mayhew prowadzi zwyczajne, dość nudne, życie. Gdy nie pracuje, spotyka się z przyjaciółmi i swoją piękną narzeczoną - Jessicą. Nie powinien na nic narzekać, ale nie czuje się szczęśliwie. Pewnego wieczoru, jednak, jego życie bardzo się zmienia. Richard spotyka na ulicy ranną dziewczynę. Mężczyzna pomaga jej i dowiaduje się, że istnieje inna rzeczywistość leżąca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jest tak głupie, że aż ciekawe.
"Klątwa tygrysa" jest "lepsza" niż zombie. Nawet nie wiesz, kiedy Twój mózg znika.

To jest tak głupie, że aż ciekawe.
"Klątwa tygrysa" jest "lepsza" niż zombie. Nawet nie wiesz, kiedy Twój mózg znika.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Według mnie, "Drood" zasługuje na miano książki roku 2012.

Majstersztyk!

Według mnie, "Drood" zasługuje na miano książki roku 2012.

Majstersztyk!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta seria już dawno powinna się skończyć... Z części na część poziom spada.

Ta seria już dawno powinna się skończyć... Z części na część poziom spada.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Chętnie przeczytam, ale okładka jest strasznie brzydka. Mam nadzieję, że ją zmienią.

Chętnie przeczytam, ale okładka jest strasznie brzydka. Mam nadzieję, że ją zmienią.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Iga Toroszyn zauważyła coś bardzo niepokojącego - z muzeów na całym świecie giną dzieła Rose de Vallenord. Współwłaścicielka cukierni Pod Amorem prosi zatem Ninę, historyczkę sztuki, o pomoc, gdyż trzeba ochronić należący do rodziny portret Tomasz Zajezierskiego. Podobno jest to obraz namalowany przez Różę Wolską, toteż Nina musi przeprowadzić śledztwo, by sprawdzić, czy to prawda. Sherlock Holmes w spódnicy zamierza się dowiedzieć, czy historycy przypadkiem nie pominęli jakiegoś szczegółu z życiorysu rudowłosej malarki.

Akcja książki przedstawia losy obu kobiet. Współczesność miesza się z przeszłością, tworząc opowieść, która na długo zostanie w pamięci. Przyznam, że historia Róży o wiele bardziej mnie zaciekawiła niż życie Niny. Polubiłam Rose za jej osobowość i sposób bycia. Z fascynacją, a czasami i strachem, patrzyłam na jej wybory. Mimo to wątek Niny też zasługuje na uwagę, choć według mnie rozdziałów z nią było zbyt mało, bym mogła się z nią jakoś zżyć. Pozostali bohaterowie w większości są denerwujący, lecz taki był zamysł pisarki. Bo jak można tolerować zachowanie zepsutych osób, np. egoistycznej Ireny, matki Niny? Toż to potwór z piekła rodem! A takich postaci jest więcej. Uważam jednak, że to nie odbiera uroku "Podróży do miasta świateł".

Autorka w wyśmienity sposób opisała XIX wiek w mieście świateł. Podczas czytania widać, że pani Gutowska-Adamczyk wie, o czym pisze. Czytelnik ma okazję poznać życie zarówno biedaków jak i arystokracji. Może także być świadkiem istotnych wydarzeń. Nazwałabym tę powieść przyjemną lekcją historii. To majstersztyk!

Doskonałe jest również wydanie "Róży z Wolskich". Nie znalazłam żadnej "literóFki" czy innych tego typu tworów. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a oprawa graficzna to już wisienka na torcie. Okładka idealnie oddaje niezwykły klimat, jaki znajduje się w "Podróży do miasta świateł". Aż miło mieć takie cudo na półce w domowej biblioteczce. Rzadko się zdarza, że bestseller oprócz okładki ma także znakomitą treść. Okazuje się jednak, że są wyjątki.

Książka pani Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk pozwala przenieść się do dziewiętnastowiecznej Francji. Z czystym sumieniem mogę napisać, że podróż ta jest przepiękna. "Róża z Wolskich" wywołuje naprawdę wiele emocji, dawno nie przeżywałam tak żadnej powieści. Czy "Podróż do miasta świateł" ma zatem jakieś wady? Oczywiście, nie można się od niej oderwać! Prawie całą noc "straciłam" na lekturę tej książki, ale niczego nie żałuję. Warto było. Szczerze polecam przeczytanie "Róży z Wolskich", bo to świetnie napisana opowieść. Szkoda, naprawdę szkoda, że tom drugi będzie dopiero za rok. Na szczęście mam przed sobą inne tytuły tej autorki. Chętnie sięgnę po trylogię "Cukiernia pod Amorem", bo coś czuję, że to również będzie ciekawa historia.

Iga Toroszyn zauważyła coś bardzo niepokojącego - z muzeów na całym świecie giną dzieła Rose de Vallenord. Współwłaścicielka cukierni Pod Amorem prosi zatem Ninę, historyczkę sztuki, o pomoc, gdyż trzeba ochronić należący do rodziny portret Tomasz Zajezierskiego. Podobno jest to obraz namalowany przez Różę Wolską, toteż Nina musi przeprowadzić śledztwo, by sprawdzić, czy to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

" - Cóż za drużyna!- zaczął oberjarl. - Złodziej, przewrażliwiony na swoim punkcie pierwszy oficer, niemal ślepy niedźwiedź, błazen, bliźniaki, których nikt nie potrafi odróżnić, mól książkowy i skirl, który nie wie nawet, jak powinien wyglądać porządny żagiel. (...) Trudno wyobrazić sobie lepszy skład" (str. 408)

Aby zostać wojownikiem w mroźnej Skandii trzeba się wykazać siłą i odwagą. Czy niewysoki, nierzucający się w oczy Hal przetrwa specjalne szkolenie, które ma zdecydować o jego życiu? Chłopiec od dziecka marzy, żeby pójść w ślady swojego ojca, który był skandyjskim wojownikiem. Na razie jego przyszłość nie przedstawia się jednak różowo. Hal zostaje przydzielony do "Czapli", drużyny, która podobno jest skazana na porażkę. Wiadomo, że zwyciężą tylko najlepsi. Czy "Czaple" będą mieć jakiegoś asa w rękawie?

Nie powiem, "Drużynę" szybko się czyta. To lekka niewymagająca myślenia lektura na dwa - trzy wieczory. Język powieści nie jest skomplikowany, ale widzę wyraźną poprawę pana Flanagana w pisaniu. Opisy są bardziej rozbudowane niż w pierwszych tomach "Zwiadowców", dialogi są lepiej przemyślane. Moim zdaniem to ogromny plus. Niestety na tym się kończy. Mimo że "Wyrzutki" to sympatyczna książka, trochę irytująca jest ta powtarzalność. Już w serii o niskim, lecz sprytnym Willu mieliśmy do czynienia m.in. z zrzędliwym nauczycielem. Główni bohaterowie obu cykli nieraz też dostawali w swoją rzyć, żeby potem wspólnie z przyjaciółmi wykaraskać się z kłopotów. Inna sceneria nie wystarczy, aby zatuszować te szczegóły. A podobnych "drobnostek" jest więcej. Rozumiem, że to seria przeznaczona głównie dla dzieci i młodzieży, lecz według mnie wypadałoby mieć trochę oryginalności.

Główny bohater, Hal, w ogóle nie zdobył mojej sympatii. Nie był szczególnie irytujący, mógł być ciekawą postacią, ale... zbyt bardzo przypominał Willa! Stracił ojca (Will dodatkowo matkę), chciał być wojownikiem, miał drobną budowę ciała, czuł, że nie pasuje do swoich rówieśników... Skądś to znam. Pozostali bohaterowie posiadali lepsze osobowości, ale zostali potraktowani trochę po macoszemu. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach będzie można dowiedzieć się o nich czegoś więcej, bo jak na razie przypominają mi tło, które jest zasłaniane przez historię głównego bohatera. Przydałoby się rozwinąć parę wątków pobocznych, ponieważ z tym w "Wyrzutkach" jak na razie jest średnio.

Choć "Drużyna" ma kilka wad, jest nieźle zapowiadającą się serią. Nie wiem, ile części jest planowanych, ale myślę, że jeśli autor nie zasypie czytelników dziesięcioma tomami, to cykl nadal będzie trzymał się na dobrym poziomie. Moim zdaniem jednak "Zwiadowcy" byli lepszą serią. Co prawda w "Wyrzutkach" widać, że John Flanagan udoskonalił swój pisarski warsztat, lecz spoczął na laurach jeśli chodzi o wymyślanie fabuły. Całość uratowało dość zaskakujące zakończenie, ale to trochę za mało. Jak na razie nie jest najgorzej, jednak "Drużyna" zawiera zbyt wiele schematów. Myślę, że czas oderwać się od niesławnych "Zwiadowców" i stworzyć coś nowego. "Wyrzutki" to całkiem porządna powieść, lecz ma parę słabych stron. Na plus jest płynna akcja i brak niepotrzebnych dłużyzn. Oby tylko w kolejnym tomie autor pozbył się minusów obecnych na początku serii.

" - Cóż za drużyna!- zaczął oberjarl. - Złodziej, przewrażliwiony na swoim punkcie pierwszy oficer, niemal ślepy niedźwiedź, błazen, bliźniaki, których nikt nie potrafi odróżnić, mól książkowy i skirl, który nie wie nawet, jak powinien wyglądać porządny żagiel. (...) Trudno wyobrazić sobie lepszy skład" (str. 408)

Aby zostać wojownikiem w mroźnej Skandii trzeba się wykazać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Historia poza czasem"

Nadeszła kalendarzowa jesień. Za oknem pada deszcz. Krajobraz jest ponury, a ja tęsknię za słońcem i latem. Na szczęście na sklepowe półki wpłynęła pewna nowość- "Magiczna gondola". Już sam tytuł zabiera mnie do innego miejsca, a przez treść na kilka godzin zamieszkałam w XV-wiecznej Wenecji! Dlaczego? Dawno nie czytałam tak dobrej książki z podróżami w czasie... "Magiczna gondola" jest pełna tajemnic, a autorka powoli, powolutku, odsłania wszystkie karty.

Siedemnastoletnia Anna spędza dość nudne wakacje w Wenecji. W trakcie zwiedzania tego włoskiego miasta zauważa czerwoną gondolę. Jest to bardzo dziwne, gdyż wszystkie weneckie gondole powinny być czarne. Dziewczyna, spacerując po mieście, odnajduje też osobliwy sklep z maskami. Nic nie działa przypadkowo. Niedługo później, podczas parady historycznych łodzi, Anna zostaje wepchnięta do wody, a na pokład nietypowej gondoli wciąga ją przystojny młodzieniec. Nastolatka nie zdąża jednak wejść ponownie na pomost, ponieważ nieoczekiwanie cały świat rozpływa się jej przed oczami.

Nie wiem, jak opisać moje pozytywne zaskoczenie "Magiczną gondolą". Wbrew pozorom nie jest to beznadziejna podróba twórczości Kerstin Gier. Przyznam, że powieść jest na swój sposób nietuzinkowa i niewiarygodnie baśniowa. Pierwsze, co rzuca się w oczy to humor i inteligentna oraz zabawna główna bohaterka. Anna to normalna dziewczyna, ma swoje wady i zalety. Bardzo polubiłam tę postać, a że narracja poprowadzona jest z jej punktu widzenia, książkę pochłaniałam w zastraszającym tempie. Eva Völler umiejętnie posługuje się piórem, tworzy klimatyczne sceny i naturalne dialogi. Akcja tak mnie wciągnęła, że nie mogłam się oderwać. Razem z główną bohaterką można odkrywać sekrety oraz chodzić po renesansowej Wenecji. Niezwykle przypadł mi do gustu także wątek podróży w czasie.

Ogromnie żałuję, że przeczytałam tę książkę w jeden dzień. Kiedy dowiedziałam się, że "Magiczna gondola" to historia zamknięta w jednym tomie, ucieszyłam się. Nie lubię długich serii, cykle po dziesięć tomów mnie odstraszają. Po przeczytaniu ostatniej kartki utworu autorstwa Evy Völler dopadła mnie jednak tęsknota za światem i bohaterami z "Magicznej gondoli". XV- wieczna Wenecja jeszcze długo po odłożeniu powieści pozostała w mojej głowie. Zdania nie zmienię, kolejnych tomów nie chcę widzieć, bo to nie to samo, ale jeśli pisarka postanowi napisać książkę w podobnym stylu, nie pogardzę. Autorka ma prawdziwy talent do wymyślania oryginalnych opowieści, zatem cieszę się, że mogłam poznać jej wizję podróży w czasie.

Na koniec wspomnę jeszcze o bajecznej okładce. Wiem, że nie ocenia się lektury po wyglądzie, lecz patrząc na "Magiczną gondolę" nie można nie napisać o pięknej oprawie. Szata graficzna opisywanego tytułu idealnie odzwierciedla treść - jest przemyślana i interesująca. Szkoda, że częściej nie ma takich eleganckich wydań, gdzie i okładka, i treść są na wysokim poziomie. "Magiczna gondola" zawiera to, co jest najlepsze w książkach przygodowych. Jest humor, jest akcja, nie zabrakło też niesamowitego klimatu. Oczywiście to nie wszystko, bo dzieło pani Völler ma naprawdę wiele do zaoferowania. Nie lubię porównywać książek, ale moim zdaniem najnowsza powieść z wydawnictwa Egmont jest lekturą idealną dla fanów "Trylogii czasu". Nawet Kerstin Gier rekomenduje przygody Anny, więc myślę, że to powinno rozwiać wszelkie wątpliwości. Warto wpłynąć do świata "Magicznej gondoli". Polecam z czystym sumieniem! Czytając książki z serii "Poza czasem" nie zauważa się upływających sekund, minut, godzin... Dostrzegalna jest jedynie piękna opowieść.

"Historia poza czasem"

Nadeszła kalendarzowa jesień. Za oknem pada deszcz. Krajobraz jest ponury, a ja tęsknię za słońcem i latem. Na szczęście na sklepowe półki wpłynęła pewna nowość- "Magiczna gondola". Już sam tytuł zabiera mnie do innego miejsca, a przez treść na kilka godzin zamieszkałam w XV-wiecznej Wenecji! Dlaczego? Dawno nie czytałam tak dobrej książki z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zakon Chaosu jest coraz silniejszy, a Lathenia jest wściekła, że Strażnicy odważyli się pokrzyżować jej plany. Zła bogini zamierza zakończyć wojnę i wypowiada Straży ostatnią bitwę. Teraz Strażników czekają ciężkie czasy. Muszą oni odnaleźć klucz, który pozwoli otworzyć zbrojownię w Veridianie, lecz nie będzie to łatwe. W szeregach podróżników jest zdrajca. Jeśli podejrzliwość i niepewność wygra, Straż będzie pokonana. Kto zwycięży walkę trwającą od wieków?

Po przeczytaniu ostatniej kartki "Mroku", nie mogłam się doczekać trzeciego tomu- "Klucza". Na nieszczęście premiera zakończenia serii "Strażników Veridianu" ciągle była przekładana. Cóż, pozostały mi marzenia. Zawsze, gdy patrzyłam na okładkę ostatniej części, wyobrażałam sobie efektowny koniec, niezwykłą atmosferę i wartką akcję. Krótko mówiąc spodziewałam się książki wbijającej w fotel. Miałam nadzieję, że będzie historia, do której będę potem nieraz wracać. Czy otrzymałam powieść z moich marzeń? Nie do końca.

Akcja utworu, chociaż wartka, nie była tak ciekawa jak na przykład "Straż". W "Kluczu" dzieje się wiele, ale miałam wrażenie, że autorka spisywała każdy pomysł, który przychodził jej do głowy podczas tworzenia powieści. Nie byłoby to takie złe, gdyby Marianne rozwinęła część wątków. Mimo tych ponad pięciuset stron, "Klucz" w moich oczach wyglądał na niedopracowaną książkę. O pomstę do nieba wołają podróże w czasie. Pierwszy skok do 1768 roku zapowiadał się naprawdę interesująco. Młodzi Strażnicy mają specjalną misję na statku Jamesa Cooka. Zadanie podróżników jest trudne, pełne niebezpieczeństw i... strasznie krótkie! Rozumiem, że nie należy pisać niepotrzebnych dłużyzn, lecz nie zaszkodziłoby dodać kilku słów wprowadzających do świata XVII wieku. To samo dotyczy drugiej wycieczki w przeszłość. Ostatni dzień istnienia Atlantydy to oryginalny czas na umiejscowienie akcji. Mogło być tak pięknie, ale oczywiście wszystko zepsuł brak rozbudowanych opisów. W ogóle nie mogłam sobie wyobrazić mitycznej krainy, co nie pozwoliło mi "wsiąknąć" w historię. Styl pisania pisarki jest prosty i lekki, podobnie jak w poprzednich częściach, jednak widać, że nie rozwinął w pełni skrzydeł. A co z kreowaniem charakterów?

Większość postaci nie błyszczy. Najbardziej irytował mnie chyba Dillon, który zachowywał się jak sześcioletni rozkapryszony dzieciak. Także Arkarian zmienił się nie do poznania- jego wypowiedzi były zwyczajnie mdłe. Wiem, że pani Curley potrafi tworzyć ciekawych bohaterów, zatem "Klucz" to takie kopanie leżącego. Tylko nieliczne postacie nie stoczyły się na samo dno. Na pochwałę zasługuje na przykład Rochelle, ponieważ narracja z jej punktu kilka była o wiele lepsza niż marudzenie Matta.

"Rzeczy, których byśmy sobie życzyli, potrafią być ulotne jak sen i równie odległe od rzeczywistości." (str. 335)

Od ostatniego tomu "Strażników Veridianu" oczekiwałam naprawdę wiele. Niestety książka mnie trochę zawiodła. Może to dlatego za wysoko postawiłam poprzeczkę? Przy lekturze "Klucza" nie bawiłam się tak świetnie jak podczas czytania "Straży". Skutkiem tego jest to, że trzeci tom odebrałam tak, a nie inaczej. Bardzo tego żałuję, bo "Klucz" nie jest całkowicie tragiczny, ale zabrakło mu klimatu, który był obecny w pierwszej części trylogii. "Straż" szczerze polecam, ponieważ miło spędziłam z nią czas, jednak co z kontynuacją? W moich oczach zakończenie serii jest przeciętne, ale to nie zmienia faktu, że początek "Strażników" zawsze będę wspominać z uśmiechem na twarzy. "Klucz" bynajmniej nie jest wybitną lekturą, lecz myślę, że jeśli szukacie lekkiego czytadła z podróżami w czasie i licznymi przygodami, to się nie rozczarujecie.

Zakon Chaosu jest coraz silniejszy, a Lathenia jest wściekła, że Strażnicy odważyli się pokrzyżować jej plany. Zła bogini zamierza zakończyć wojnę i wypowiada Straży ostatnią bitwę. Teraz Strażników czekają ciężkie czasy. Muszą oni odnaleźć klucz, który pozwoli otworzyć zbrojownię w Veridianie, lecz nie będzie to łatwe. W szeregach podróżników jest zdrajca. Jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Julia posiada niezwykły dar (a może przekleństwo?) - potrafi zabić człowieka jednym dotykiem. Komitet Odnowy widzi w nastolatce śmiercionośną broń, ale dziewczyna nie zamierza być marionetką w ich rękach. Wkrótce Julia zaczyna walczyć o wolność, o miłość i... o cały świat.

"Nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalona"
(str. 24)

Dobra reklama, ładna okładka i wspaniały trailer- sukces książki gwarantowany! "Dotyk Julii" jest powieścią, która była bardzo szumnie zapowiadana. Nakręcająca atmosfera przed premierą wołała i krzyczała, aby "już, teraz, natychmiast" kupić własny egzemplarz debiutu Tehereh Mafi. Słyszałam, że "Dotyk Julii" jest nietuzinkową historią... Czy podzielam tę pozytywną opinię? Cóż, książkę przeczytałam i daleko mi od zachwytów.

Pierwsze, co najbardziej mnie irytowało podczas czytania, to postać Julii. Pani Mafi tak wyidealizowała swoją protagonistkę, że aż oczy bolą. Nastolatka zawstydza nawet świętych swoją ogromną dobrocią i miłosierdziem, nie ma żadnych wad i jest tak olśniewająca, że trzeba padać na kolana. Tylko aureolkę jej dodać, a zobaczymy prawdziwego aniołka. Wiem, że w główna bohaterka nie może być zła do szpiku kości, lecz w drugą stronę też nie można przesadzać. Zauważyłam, że w "Dotyku" są same czarno - białe postacie. Ktoś jest albo dobry, albo zły, nie ma nic pośrodku. Stworzenie nieprzerysowanego bohatera to sztuka, której autorka jeszcze nie opanowała. To samo tyczy się fabuły. Podczas lektury szukałam m. in. niepowtarzalności, ale nie znalazłam jej. "Co tu jest takie nowe?"- to pytanie zadawałam sobie przez cały czas. W książce nie widać żadnej oryginalności, za to kilka bzdur razi swoją głupotą. Najbardziej zapadła mi chyba w pamięć niezwykle realistyczna scena, kiedy to Julia ucieka z okna na piętnastym piętrze! Zrozumiałabym to, gdyby nasza dzielna bohaterka przez kilka lat była miłośniczką wspinaczki, ale przecież przez ponad pół roku siedziała w zamknięciu. Absurd, po prostu absurd.

Moim zdaniem, najlepszy jest styl pisania autorki, który ratuje tę historię. Mimo iż fabuła jest trochę szablonowa, to utwór miło się czytało. Tehereh Mafi potrafi świetnie przelać emocje na papier, co rekompensuje kilka zgrzytów. Przyznam, że język powieści bardzo przypadł mi do gustu i myślę, że gdybym spodziewała się tylko odprężającego czytadła, to lepiej odebrałabym "Dotyk Julii".

Podsumowując, powieść autorstwa Tehereh Mafi to średniak. "Dotyk Julii" stara się uchodzić za książkę oryginalną i poważną, zmuszającą do przemyśleń, ale ja nie zauważyłam tej wyjątkowości. Czy super moce głównej nastoletniej bohaterki są jakimś powiewem świeżości w literaturze młodzieżowej? Nie wydaje mi się. Owszem, początek był ciekawy. Uczucia odizolowanej dziewczyny i chęć akceptacji była naprawdę świetny. Julia mogła być interesującą postacią z ciekawym charakterem, ale niestety z rozdziału na rozdział była coraz gorsza. Nie lubię takiego obniżania poziomu historii. Książka nie jest zła, lecz to arcydzieła wiele jej brakuje. Co jednak sprawia, że ten tytuł jest tak popularny i chętnie czytany? Myślę, że, oprócz głośnej kampanii reklamowej, jest to prostota i lekkość. Po przeczytaniu ostatniej strony, powieść nawet mi się spodobała, jednak po chwili zobaczyłam, że końcowe kartki "Dotyk Julii" są właściwie o niczym. Jest akcja i dramatyzm, jednak nie ma odejścia od schematu, bo ileż to razy główna bohaterka była kluczem do ocalenia ludzkości? Czasu by mi nie starczyło, aby to wszystko zliczyć.

Debiutu pani Mafi nie odradzam, ale nie będę też polecać, ponieważ czytałam dużo lepsze powieści z tego gatunku. Po kontynuację sięgnę by zobaczyć, czy tom drugi pozbył się minusów obecnych w części pierwszej.

Julia posiada niezwykły dar (a może przekleństwo?) - potrafi zabić człowieka jednym dotykiem. Komitet Odnowy widzi w nastolatce śmiercionośną broń, ale dziewczyna nie zamierza być marionetką w ich rękach. Wkrótce Julia zaczyna walczyć o wolność, o miłość i... o cały świat.

"Nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalona"
(str. 24)

Dobra reklama, ładna okładka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Fiolet... Czym jest? Wiesz? Nie wiesz nic!"

Co może zakończyć świat? Trzęsienia ziemi? Tsunami? Meteoryty? A może zabójcze kwiatki z kosmosu? Bohaterowie w "Fiolecie" muszą rozpocząć walkę z Fiołkami- roślinami wydzielającymi cyjanowodór. Okazuje się jednak, że kosmiczne zielsko trudno wytępić, a jedyną nadzieją na zatrzymanie rozprzestrzeniania się plagi są... spadochroniarze. Czy dzielnym Osom uda się powstrzymać spadające z nieba Róże? Czy Warszawa przerwa? Grupę Os czekają ciężkie chwile, kto przeżyje, a kto zginie w ryzykownej misji ratowania Polski?

"Odwiedź zakazaną strefę"

Opis "Fioletu" jest tajemniczy i... inny. Początkowo byłam bardzo zaskoczona fabułą, bo jak to? Kwiatki atakują ludzi? Bez sensu... Nie odłożyłam jednak książki na półkę i nie żałuję tego wyboru. "Fiolet" to oryginalna i dość nietuzinkowa historia. Dlaczego? Wątek spadochroniarzy tak naprawdę jest głównym tematem powieści. Czytelnik, który spodziewa się science fiction z ufoludkami w tle może się rozczarować. W książce na próżno szukać też przyczyn inwazji i wypraw w kosmos. Co zatem można znaleźć w "Fiolecie"?

"Zobacz piekło, które spadło z nieba"

Na pewno jest wartka akcja- największy plus powieści. Autorka interesuje się militariami i spadochroniarstwem, przez co "Fiolet" jest bardzo ciekawy. Nie nazwę go jednak ambitną literaturą, bo to powieść mająca zapewnić tylko rozrywkę. Magdalena Kozak pisze lekko, przez co przewracałam strony w błyskawicznym tempie. Akcja przeważa nad opisami, ale moim zdaniem w tej książce nie jest to wadą. Punkty musiałaby odjąć chyba za Milkę, główną bohaterkę, która czasami zachowywała się jak histeryczka. Płakała z powodów, które w sytuacji zagrożenia świata są zwyczajnie błahe. Część z nieodwzajemnioną miłością z chęcią bym wycięła, ponieważ to niepotrzebne zapełnianie miejsca. Według mnie, ta historia nie potrzebuje wątku miłosnego i moim zdaniem, lepiej byłoby, gdyby autorka rozwinęła opisy oraz dodała więcej zagadek.

"Zwyciężaj lub giń"

Podsumowując, "Fiolet" to niezła książka, ale brakowało jej "tego czegoś". Postać Milki i jej sercowe problemy niestety przyczyniły się do takiej oceny. Powieść mogła być zdecydowanie lepsza, bo potencjał był, lecz został trochę zmarnowany. Przez nieco miałkie zakończenie, o połowie wydarzeń rozgrywających się w utworze zapomniałam, a szkoda. Zapowiadało się obiecująco, ale po kilku rozdziałach główna bohaterka zaczęła mnie irytować. Czy to oznacza, że "Fiolet" jest słaby? Nie powiedziałabym. Książka ma swoje plusy i minusy, więc moja ocena to 6/10. Nie skreślam innych utworów spod pióra tej autorki, bo, jak już wspomniałam, ze stron opowieści o kosmicznych Fiołkach wypływa pasja. Od razu widać, że pani Kozak pisze o swoim hobby, zatem kiedyś na pewno sięgnę po trylogię o "Nocarzu". Mam nadzieję, że ta seria będzie lepsza i zostanie w pamięci na dłużej.

"Fiolet... Czym jest? Wiesz? Nie wiesz nic!"

Co może zakończyć świat? Trzęsienia ziemi? Tsunami? Meteoryty? A może zabójcze kwiatki z kosmosu? Bohaterowie w "Fiolecie" muszą rozpocząć walkę z Fiołkami- roślinami wydzielającymi cyjanowodór. Okazuje się jednak, że kosmiczne zielsko trudno wytępić, a jedyną nadzieją na zatrzymanie rozprzestrzeniania się plagi są......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Nic nie pamiętałem...
Nawet własnego imienia"

Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem obok pól i łąk. Temperatura jest wysoka jak na Saharze, a wokół nie ma żywej duszy oprócz Ciebie oraz piętnastoletniego chłopca, który dosłownie przed chwilą obudził się na wypalonej łące. Nastolatek zachowuje się co najmniej dziwnie, nie zna swojego imienia i nie wie gdzie jest. Pewnie teraz zadasz sobie pytania- kim jest?, skąd się znalazł na tym pustkowiu? Nie zdajesz sobie sprawy, że lepiej zapytać: czy mu pomogę?

Główny bohater "Boy 7" budzi się na nieznanym terenie z kompletnie wykasowaną pamięcią. Już nieraz taki trik został wykorzystany w literaturze młodzieżowej. Dobrym przykładem jest genialny "Więzień labiryntu", choć w nim najważniejszy bohater nie zapomniał, jak się nazywa. W utworze autorstwa Mirjam Mous jest inaczej, ponieważ tytułowy Boy Seven bierze swój pseudonim z metek na ubraniach- dość oryginalne. Kolejną różnicą jest całkowicie inna atmosfera niż w trylogii spod pióra Jamesa Dashnera, co muszę pochwalić, bo "Boy 7" ma tajemniczy, doskonały klimat, w którym nie trzeba nic ulepszać. Autorka w swoim thrillerze postawiła w szczególności na akcję i to wyszło jej świetnie.

Minusy jednak są, a jest to przenikliwy umysł naszego narratora. Boy Seven wręcz w ekspresowym tempie rozwiązuje wszystkie zagadki. Skutkiem tego jest mała ilość stron i pewien niedosyt. Kolejnym mankamentem są postacie, które prawie niczym się nie wyróżniają i są płytkie jak łyżeczki do cukru. Cała historia kręci się wokół głównego bohatera, to on jest podstawą książki i dla mnie to jest wada. Myślę, że o pozostałych postaciach można by jeszcze wiele napisać. Chciałabym dowiedzieć się więcej na temat Lary, a wiem o niej niewiele. Szkoda, bo moim zdaniem to jedna z najciekawszych postaci. Co prawda Boy Seven jest bohaterem sympatycznym, ale myślę, że w powieściach liczą się też drugoplanowe charaktery i powinny odgrywać istotną rolę w fabule.

Za to styl pisania pisarki jest taki jak okładka- prosty, lecz efektowny. Mirjam Mous, jak już wspomniałam, skupiła się głównie na akcji i budowaniu niepokojącej atmosfery, zatem język, jakim się posługuje, jest lekki i przystępny. Nie ma niepotrzebnych scen, więc strony przewracałam z ogromną szybkością i ani się obejrzałam, książka się skończyła. Podczas czytania nic nie pamiętałam... Nawet własnego imienia.

"Boy 7" to książka, która przypomina mi dobry film. Od czasu znakomitego "BZRK" Granta dawno nie czytałam tak wciągającego thrillera przeznaczonego dla młodzieży. Powieść pani Mous jednak zdecydowanie się wyróżnia wśród młodzieżówek. To nie jest żadna antyutopia czy dystopia- to świetna lektura, którą czyta się w jeden wieczór. Z czystym sumieniem polecam, mimo kilku wad warto poświęcić trochę czasu tej książce. Moja ocena: 8/10.

"Nic nie pamiętałem...
Nawet własnego imienia"

Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem obok pól i łąk. Temperatura jest wysoka jak na Saharze, a wokół nie ma żywej duszy oprócz Ciebie oraz piętnastoletniego chłopca, który dosłownie przed chwilą obudził się na wypalonej łące. Nastolatek zachowuje się co najmniej dziwnie, nie zna swojego imienia i nie wie gdzie jest. Pewnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Franziska Gehm po ukończeniu studiów w Niemczech, Anglii i Irlandii pracowała w wiedeńskim radiu, gimnazjum w Danii i wydawnictwie książek dla dzieci. Obecnie jest autorką książek i tłumaczką oraz mieszka wraz z rodziną w Monachium. Wydała wiele tytułów dla dzieci i młodzieży, które zostały przetłumaczone na kilka języków.

Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej autorce, tak samo było z "Rodziną Pompadauz". Cieszę się jednak, że przeczytałam tę książkę, bo miło spędziłam z nią czas. Ale zacznę od początku... Kiedy otwierałam tę historię, byłam zaskoczona dziwnym podtytułem- "Purkająca świnia z obwisłym brzuchem". "O czy ta książka jest?!"- trybiki w mojej głowie pracowały na pełnych obrotach. Okazało się, że "Rodzina Pompadauz" opowiada przygody bardzo kolorowych bohaterów...

Mieszkańcy hotelu "Piękne Chwile" przenoszą się o prawie 100 lat w przyszłość. Teraz Kasmiranda Pompadauz, Jonni (znany jako "Piekielna Ręka") i Melusine są kompletnie niedzisiejsi! Miasto Rippelpolde zmieniło się nie do poznania. Współczesne dzieci rozmawiają ze sobą mówiąc do małych skrzyneczek, a kobiety noszą spódnice kończące się ledwie za kolano! Na szczęście przyjaciele poznają Milforda, syna bogatego właściciela fabryki kiełbasy. Czy dzieci wraz z cesarzową Ingeborg (świnią z obwisłym brzuchem) rozwiążą tajemnicę, którą skrywa fabryka?

Autorka posługuje się językiem nieskomplikowanym, ale lekkim i przyjemnym, przez co szybko przewracałam strony. Akcji też nie mam nic do zarzucenia, bo miała umiarkowane tempo i wciągała mnie w tę historię. Fabuła "Rodziny..." jest bardzo ciekawa. Mimo iż, wątek podróży w czasie nieraz był już obecny w literaturze, to autorka wykreowała dość nietypowy świat. W książce jest tylko jedna wycieczka do przyszłości, ale wbrew pozorom ta podróż zmienia wiele w życiu mieszkańców hotelu "Piękne Chwile". Sto lat różnicy to jednak wiele. "Dwudziestowieczni" bohaterowie uważają ludzi żyjących w XXI wieku za dziwaków. I na odwrót. Różne poglądy prowadzą do wielu śmiesznych sytuacji, a nawet sami bohaterowie nieraz wywołują uśmiech na twarzy. Zafascynowana śmiercią Kasmiranda, urwis Jonni i (planująca rejs na Titanicu) Melusine to persony niezwykle interesujące. Warto wspomnieć, że pozostałe postacie również mają oryginalne osobowości.

Nie mogę zapomnieć także o pięknym wydaniu tytułu. Twarda okładka to niejedyny plus, również wnętrze wygląda świetnie. Utwór jest bogaty w ilustracje autorstwa Franziski Harvey, co sprawia, że tekst milej się czyta. Podsumowując, "Rodzina Pompadauz" jest idealna na leniwe popołudnie. Książkę polecam dzieciom, młodzieży i dorosłym, bo takie bajki, jak ta są bez ograniczeń wiekowych i każdy czytelnik może się pośmiać z zabawnych perypetii bohaterów. Całość oceniam na 7/10.

Franziska Gehm po ukończeniu studiów w Niemczech, Anglii i Irlandii pracowała w wiedeńskim radiu, gimnazjum w Danii i wydawnictwie książek dla dzieci. Obecnie jest autorką książek i tłumaczką oraz mieszka wraz z rodziną w Monachium. Wydała wiele tytułów dla dzieci i młodzieży, które zostały przetłumaczone na kilka języków.

Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej autorce, tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kto by nie chciał poplotkować z dziewiętnastowieczną damą przy filiżance gorącej herbaty lub wziąć udziału w eleganckich przyjęciach? Niestety można sobie tylko pomarzyć o życiu dwieście lat wstecz, ponieważ czasu się nie cofnie, ale... są jeszcze książki! Shirlee Busbee, bestsellerowa autorka powieści historycznych, pozwala przenieść się do innej epoki.

Isabel straciła rodziców w młodym wieku, ale jej ojciec przed swoją śmiercią powierzył opiekę nad nią swojemu najlepszemu przyjacielowi- panu Sherbrookowi. Problem w tym, że i on wkrótce umiera, toteż prawnym opiekunem dziewczyny zostaje syn Sherbrooka. Marcus jest człowiekiem poważnym i jego charakter kłóci się z upartą, żywiołową Isabel. Pewnego dnia ich spór kończy się jednak inaczej niż zwykle. Siedemnastolatka zamroczona gniewem i chęcią pokazania swojemu opiekunowi, że nie jest dzieckiem, poślubia Hugh, syna zamożnego lorda Manninga, i ucieka wraz z nim do Indii. Niedługo później wraca do ojczyzny z bagażem doświadczeń i swoim dzieckiem, Edmundem. Przez kilka lat Isabel i Marcus omijają się szerokim łukiem, lecz ponownie jeden dzień wywraca ich życie do góry nogami.

Dzieła Shirlee Busbee nie bez przyczyny rozchodzą się na Zachodzie jak świeże bułeczki. Bardzo spodobały mi się opisy miejsc oraz przemyślane dialogi, które mnie zachwyciły, gdy tylko otworzyłam "Uległą i posłuszną". Autorka posługuje się językiem obrazowym i lekkim, przez co w opowieść można wsiąknąć już od pierwszych stron. Pisarka nie porwała się z motyką na słońce i w świetny sposób ukazała zachowanie ludzi żyjących w XIX- wiecznej Anglii, więc krótko mówiąc już na pierwszy rzut oka widać, że historią po prostu się interesuje. Książka nie jest jednak przesiąknięta wieloma faktami historycznymi, bo "Uległa i posłuszna" to w końcu romans, lecz nie tylko... W powieści obecny jest wątek sensacyjny, który jest subtelny niczym mgiełka najlepszych perfum. Akcja książki kręci się głównie między relacją między Isabel a Marcusem, ale pani Busbee wprowadziła do fabuły także wiele tajemnic, które tylko czekały na rozwiązanie. Niestety nietrudno odgadnąć część sekretów, ale jak wiadomo nie można mieć wszystkiego. Nie zmienia to jednak faktu, że "Uległa i posłuszna" to miła lektura, która zapewnia kilka godzin wspaniałej rozrywki. Shirlee Busbee ma talent do pisania i z chęcią poznam inne historie spod jej pióra.

Na koniec chciałabym jeszcze pochwalić piękne wydanie "Uległej i posłusznej". Oprócz pięknej okładki i ładnego ozdobnika na początku każdego rozdziału, książka ma dobre tłumaczenie i korektę. Nie znalazłam literówek, czy innych "kwiatków", co uważam za ogromny plus. Moim zdaniem, jakość wydania jest ważna, ponieważ gdyby powieść miała błąd na błędzie, nigdy by do mnie nie przemówiła.

Podsumowując, w książce jest miłość, intryga, i niezwykły klimat. "Uległa i posłuszna" to bardzo dobry romans historyczny, który pozwala zapomnieć o wszystkich problemach i oderwać się od szarej rzeczywistości. Gorąco polecam! Powieść oceniam na 8/10.

Kto by nie chciał poplotkować z dziewiętnastowieczną damą przy filiżance gorącej herbaty lub wziąć udziału w eleganckich przyjęciach? Niestety można sobie tylko pomarzyć o życiu dwieście lat wstecz, ponieważ czasu się nie cofnie, ale... są jeszcze książki! Shirlee Busbee, bestsellerowa autorka powieści historycznych, pozwala przenieść się do innej epoki.

Isabel straciła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mieszkająca w Pensylwanii szesnastoletnia Miranda nie wie, że osiemnastego maja świat jaki znała przestanie istnieć. Mimo że, wszyscy wiedzieli o asteroidzie zmierzającej w stronę Księżyca, to nikt nie przewidział katastrofalnych skutków tego spotkania. Teraz jest już za późno... Rodzina Mirandy musi przetrwać sama, ponieważ pomoc nie nadchodzi. Gigantyczne fale tsunami, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów niszczą Ziemię, a to nie wszystko. Jak ludzie poradzą sobie bez prądu, jedzenia i wody? Co będzie, gdy wszystkie sklepy będą pozamykane?

Susan Beth Pfeffer realistycznie ukazała zachowania ludzi żyjących w kończącym się świecie. Co prawda, Miranda początkowo trochę mnie denerwowała swoim zachowaniem, ale z biegiem czasu zmieniła się w mądrą i silną dziewczynę. Wybory Mirandy pod koniec utworu sprawiły, że nawet polubiłam główną bohaterkę i prawie zapomniałam o jej grymaszeniu na początku książki. Przemiana tej postaci nie była sztuczna, a całkowicie naturalna i uzasadniona. Pozostali bohaterowie również przeszli metamorfozę. Mama Mirandy była według mnie najciekawszą postacią- Laura musiała zapomnieć o swoim współczuciu do innych i dbać tylko o swoje dzieci. Decyzje, jakie mają przed sobą bohaterowie, są często trudne, lecz mimo to książkę bardzo szybko się czyta. Przyczyną jest lekki i przystępny język. Choć historia jest opowiedziana z punktu widzenia nastolatki, to nie ma w niej slangu ani spolszczonych zwrotów, co dla mnie jest plusem, bo strasznie nie cierpię, gdy w książce są "dzienksy", itd., itp.

Na największą uwagę zasługuje jednak fabuła. Lepiej od razu zaznaczyć, że "Ocaleni" nie są żadną antyutopią. Myślę, że nazwanie tego utworu dystopią, czy s-f też byłoby sporym niedopowiedzeniem, ponieważ "Życie, które znaliśmy" to raczej... obyczajówka. Tak, nie ma tu walki na śmierć i życie ("Igrzyska Śmierci"), bezmózgie zombiaki nie atakują swoją głupotą ("Enklawa"), a ludzie nie zmieniają się w mikrofalówkę ("GONE"). Czytelnik poznaje natomiast (nie)normalne życie nastolatki, która musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, co sprawia, że powieść jest na swój sposób oryginalna. Szczerze przyznam, że początek trochę mnie nudził, a niektóre zachowania głównej bohaterki trochę mnie irytowały, lecz po kilku rozdziałach zapomniałam o tych mankamentach. Autorka tak ciekawie przedstawia wydarzenia, że nawet zwykły dzień z życia Mirandy był niewiarygodnie interesujący. Opisywanie wydarzeń w narracji pamiętnikarskiej wiele wniosło do tego utworu. Strony "Ocalonych" są pełne emocji i nie mogłam odłożyć tej powieści na półkę, gdyż koniecznie chciałam poznać zakończenie, które tak na marginesie mnie nie zawiodło.

"Życie, które znaliśmy" to książka, która pozwala odpocząć od paranormalnych stworów takich jak wampiry, wilkołaki, wróżki, czy ufoludki, więc polecam! Naprawdę warto przeczytać. Uważam, że czas poświęcony tej powieści nie jest zmarnowany, zatem moja ocena to 9/10.

Mieszkająca w Pensylwanii szesnastoletnia Miranda nie wie, że osiemnastego maja świat jaki znała przestanie istnieć. Mimo że, wszyscy wiedzieli o asteroidzie zmierzającej w stronę Księżyca, to nikt nie przewidział katastrofalnych skutków tego spotkania. Teraz jest już za późno... Rodzina Mirandy musi przetrwać sama, ponieważ pomoc nie nadchodzi. Gigantyczne fale tsunami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kelsey powraca do domu i próbuje poukładać sobie życie na nowo. Jednak niebezpieczeństwo nie minęło- mroczne siły nadal czają się na każdym kroku. Aby walczyć ze złem, dziewczyna musi wrócić do Indii wraz z bratem Rena- Kishnnem. Czy tym razem bohaterowie złamią pradawne zaklęcie?

Na blogach/forach/stronach poświęconych literaturze nieraz widzę czytelnicze wyzwania. Nigdy nie planowałam udziału w takiej akcji, ale los zdecydował za mnie... Tytuł drugiego tomu jest adekwatny do treści- "Wyzwanie" to prawdziwe wyzwanie. "Klątwę tygrysa" przeczytałam i dość wysoko oceniłam, lecz po jakimś czasie emocje opadły i zrozumiałam, że to zwykłe lekkie czytadło. Moja ocena tej serii jednak obniżyła się, kiedy dowiedziałam się, skąd autorka ma pomysł na cykl o mitologii hinduskiej. Trzymajcie się mocno. Otóż Colleen Houck po przeczytaniu "Zmierzchu" postanowiła napisać własną historię miłosną. Nic nowego. Oczywiście wampiry wychodziły już z mody, więc sprytna początkująca pisarka zdecydowała się na jakiegoś zwierza. Do głowy przyszedł jej biały tygrys, zatem Colleen myślała, że akcja będzie rozgrywać się w Rosji. Research jednak jest przydatny, toteż autorka miała chyba niezłą niespodziankę, gdy poczytała trochę w internecie. Okazało się, że białe tygrysy żyją w Indiach! Nieustraszona pani Houck nie poddała się, więc mamy kolejny cykl powieściowy, który jest wynikiem fascynacji "Zmierzchem". Faktem tym byłam (i jestem) oburzona, lecz nie chciałam krytykować "Wyzwania", ponieważ dobra książka sama się broni. Czy druga część niesamowicie popularnego cyklu jest warta uwagi? Według mnie- nie, a dlaczego?

Nawet sam początek woła o pomstę do nieba- przeczytanie pierwszych stu-pięćdziesięciu stron to dla mnie prawie misja niemożliwa! Kelsey tylko użala się nad sobą i zachowuje się jak dziecko. Nie przeszkadza to jednak, żeby została zaproszona na trzy randki (!) niemal w tym samym czasie. Nie wiem, co tych trzech studentów skusiło, aby zaprosić Kelsey na spotkanie. Może nie było większego wyboru? A nie marnując czasu- raczej oczywiste jest, że główna bohaterka, mimo ogromnego zainteresowania kolegów, nadal będzie myśleć o Renie. Ostrzegam, że "ochy" i "achy" w pierwszych rozdziałach są obecne niemal na każdej kartce, zatem osoby z alergią na cukierkowatość mogą rzucić książkę w kąt już po kilku zdaniach.

Po nieszczęsnym początku akcja zaczyna się coraz bardziej rozwijać, lecz czytelnik otrzymuje powtórkę z "Klątwy tygrysa". W pierwszym tomie poszukiwanie artefaktów w starożytnych grobowcach i innych wymiarach było takie świeże, a w "Wyzwaniu" miałam wrażenie, że autorka trochę pozmieniała fabułę, aczkolwiek nie dodała nic nowego. Smutne.

Bohaterowie przeszli dużą metamorfozę, niestety (w większości przypadków) na niekorzyść. Zacznę od Kelsey, bo to ona w całej książce robi najwięcej zamieszania. Panna Hayes jest z kilku powodów wyjątkową osóbką. Tylko ona po kilku lekcjach może strzelać z łuku tak, że Robin Hood może jej buty czyścić! Dziewczyna zawstydziła nawet Sherlocka Holmesa- dedukcję ma na najwyższym poziomie, bo wyłącznie główna bohaterka może rozwiązać poplątaną zagadkę. Co tam stary i inteligentny pan Kadam, nastolatka lepiej rozumie świat! Kishan także się zmienił, lecz tak że aż żal wspominać. Nadal mnie zastanawia, dlaczego początkowo autorki tworzą aroganckich bohaterów, a potem robią z nich ciepłe kluchy? Brat Rena to w części drugiej klon Rena. A mogło być tak pięknie... Moim zdaniem, pan Kadam to jedyna postać bez zniszczonego charakteru. Co prawda nadal przypomina mi milutką gosposię, ale w "Wyzwaniu" został też ukazany jako nauczyciel, więc to jest na plus.

Co ze stylem pisania Colleen Houck? Myślę, że jest przeciętny, zabrakło mi opisów dżungli, grobowców i krajobrazów. Autorka woli pisać o przepięknej urodzie Kelsey oraz o wyglądzie Kishana i często używa takich porównań: " był idealny niczym grecki bóg". Znajome?

Podsumowując, ta kontynuacja bardzo mnie zawiodła. Ładne okładki i interesujące umiejscowienie akcji to nie wszystko, najbardziej liczy się pomysł i jego realizacja, a do tego warto dodać talent do wymyślania fabuły. Ale mimo że, "Wyzwanie" nie zdobyło mojej sympatii, to książkę polecam fankom (są jacyś fani?) "Klątwy tygrysa"- myślę, że Wy nie będziecie zawiedzione. Wątek miłosny w serii autorstwa pani Houck pewnie przypadnie do gustu wielu miłośniczkom paranormalnych romansów. Jednak Ci, którzy swoje spotkanie z pierwszym tomem wspominają bardzo źle, powinni trzymać się z dala od "Wyzwania", ponieważ zdania na temat serii raczej nie zmienią.

Moja ocena: 4/10.

Kelsey powraca do domu i próbuje poukładać sobie życie na nowo. Jednak niebezpieczeństwo nie minęło- mroczne siły nadal czają się na każdym kroku. Aby walczyć ze złem, dziewczyna musi wrócić do Indii wraz z bratem Rena- Kishnnem. Czy tym razem bohaterowie złamią pradawne zaklęcie?

Na blogach/forach/stronach poświęconych literaturze nieraz widzę czytelnicze wyzwania. Nigdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na blogach, czy portalach literackich często panuje moda na jakąś serię lub książkę. Jeszcze niedawno, gdzie nie spojrzałam, to widziałam recenzje "Nadziei". Nigdy nie czytałam żadnej powieści Katarzyny Michalak, więc kiedy sięgałam po "Adelę" czułam ogromną ciekawość i nie wiedziałam, czego się spodziewać po twórczości tej autorki. Na skrzydełku "Sklepiku" jest napisane, że pani Kasia ma lekki styl, upodobanie do dialogów i ogromne autoironiczne poczucie humoru. Wspomniana jest również i niechęć do opisów przyrody, co na początku trochę mnie odrzucało od "Adeli". Mimo to książkę przeczytałam "od deski do deski" i... prawie nie zauważyłam tej niechęci do opisów przyrody. Katarzyna Michalak tak umiejętnie opisuje wydarzenia, że nie mogłam odejść od najnowszego utworu jej autorstwa.

Sklepik z Niespodzianką to miejsce spotkań kilku zaprzyjaźnionych kobiet: młodej właścicielki kawiarenki- Bogusi, żywiołowej femme fatale- Adeli, kapryśnej tap madl- Konstancji, zagubionej pani weterynarz- Lidki i dobrej duszy miasta- Stasi. Do małego miasteczka przychodzi jednak burza- zaginiona hrabina Anna Potocka niespodziewanie wraca, co bardzo komplikuje życie przyjaciółek. Okazuje się też, że Adela skrywa wiele sekretów...

"Bogusi" nie czytałam, więc nie wiem jaka jest, ale wydaje mi się, że część druga jest lepsza. A dlaczego? Bo najważniejszą bohaterką jest panna Niwska- postać energiczna i ciekawa. Pozostałe przyjaciółki oczywiście nie zostały pominięte, lecz to Adelę (i okładkowego Kota Adeli) polubiłam najbardziej. To kobieta, która pod swoją maską łamaczki męskich serc, ukrywa całkiem inny charakter. Razem z Adelą przeżywałam jej smutki i radości, sukcesy i porażki. Przemyślenia tej bohaterki były tak interesujące, że co jakiś czas wertowałam strony, by zobaczyć, kiedy zacznie opowiadać swoje trudne życie. Rozpoczynając "Sklepik", myślałam że to kolejny lekki romans, ale pomyliłam się. Choć powieść okraszona jest humorem i wątkami miłosnymi, porusza także ważne problemy. Słodkości jednak nie brakuje, ponieważ oprócz łez w książce są momenty na śmiech.

Przyjaźń łącząca główne bohaterki jest piękna, lecz nie idealna. Czasami zdarzają się u nich jakieś kłótnie, ale żadna przyjaciółka nie zostawi tu drugiej w potrzebie. Za to brawa dla pani Kasi. Nie każdy pisarz tak realistycznie ukazuje ludzkie uczucia. Muszę jeszcze pochwalić autorkę za świetną, wciągającą akcję. Już od pierwszych stron "zamieszkałam" w Pogodnej i poznawałam kolejne sekrety Niwskiej. Nie mogłam się oderwać! Fabułę urozmaicają liczne przepisy na odprężające kąpiele, maseczki, peelingi, itp., prosto z pełnego porad kajecika- bardzo szybko się o tym czytało.

Niestety ostatnia kartka powieści przypomina zjedzenie ostatniego ptysia produkcji Bogusi- nie można uwierzyć, że to koniec! "Tył" książki głosi, że "Adela" to dobra literatura kobieca. Zgadzam się z tym! "Sklepik z niespodzianką" to ciepła, pełna uczuć historia, która pozwala przenieść się do pełnego tajemnic nadmorskiego miasteczka. Polecam! Moja ocena: 8/10.

Na blogach, czy portalach literackich często panuje moda na jakąś serię lub książkę. Jeszcze niedawno, gdzie nie spojrzałam, to widziałam recenzje "Nadziei". Nigdy nie czytałam żadnej powieści Katarzyny Michalak, więc kiedy sięgałam po "Adelę" czułam ogromną ciekawość i nie wiedziałam, czego się spodziewać po twórczości tej autorki. Na skrzydełku "Sklepiku" jest napisane,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Izabela Sowa urodziła się za siedmioma lasami, w Jagodowej Stolicy Polski. Zamieszkuje przytulną dziuplę niedaleko Bulwarów Wiślanych. Swój balkon dzieli z kapryśną pnącą różą i dwoma zwariowanymi dachowcami. Choć sowa, od mięsa woli cukrowy groszek. Choć drapieżna, poluje wyłącznie na dobre filmy albo pierwsze poziomki. Choć zalatana, nie lubi wznosić się w powietrze. Woli zanurkować w wodzie. Odrywa się od ziemi tylko po to, by pobujać w obłokach.

Połowa lat osiemdziesiątych. Ania Kropelka mieszka z prababcią, babcią, dziadkiem i kotem Dziurawcem w małym, spokojnym, trochę nudnym miasteczku. Niemal każdy mieszkaniec "bajklandii" marzy o ucieczce za granicę, ale nie wszystkim udaje się to marzenie spełnić. Mama Ani jest jedną z nielicznych osób, które wyjechały. Tylko młoda Kropelkówna nie chce uciekać, gdyż kocha swój rodzinny dom.

Po przeczytaniu "Ucieczki znad rozlewiska", seria "Babie lato" bardzo mnie zainteresowała, więc gdy otwierałam "Zielone jabłuszko" miałam nadzieję nieskomplikowaną i przyjemną lekturę. Nigdy wcześniej nie czytałam żadnej książki pióra Izabeli Sowy, a moja znajoma nieraz polecała mi "Owocową serię", zatem po najnowszą powieść autorki sięgnęłam z ogromną chęcią. Teraz zastanawiam się, czy był to dobry krok, bo choć perypetie Ani są zabawne i miło się o nich czyta, to mam wrażenie, że jednak lepiej było najpierw przeczytać "Smak świeżych malin". "Zielone jabłuszko" w moim odczuciu przeciętna historia, o której szybko się zapomina. Nie mówię, że książka jest zła, lecz czegoś mi w niej zabrakło. A konkretnie- ciekawego zakończenia. Zamykając tę powieść czułam tylko obojętność. Szkoda, że utwór skończył się strasznie nijako, a niektóre wątki nie doczekały się rozwinięcia. Brakowało mi też wyrazistych postaci, bo tak naprawdę poza Anią nie było jakiejś wyróżniającej się osobowości. Głównej bohaterce nie mam nic do zarzucenia, ponieważ to bardzo sympatyczna osóbka, ale wolałabym, aby było więcej barwnych charakterów.

W "Zielonym jabłuszku" występuje tzw. "narracja pamiętnikarska". Wszystkie wydarzenia opisane są z punktu widzenia nastoletniej Ani, więc język powieści jest prosty, czasami potoczny. Szczerze mówiąc, na początku opowieści trochę się pogubiłam, bo młoda Kropelkówna często opowiada swoje życie trochę chaotycznie, jednak z czasem przyzwyczaiłam się do stylu autorki. Nie wiedziałam jednak, co było głównym tematem "Zielonego jabłuszka", bo Ania ciągle przeskakiwała z jednej historii na drugą, zatem ledwie wszystko zakodowałam, a już czytałam nowy epizod z życia głównej bohaterki. Po krótkim przeanalizowaniu treści, myślę że ta powieść to odprężająca lektura, która ma na celu zapewnić tylko rozrywkę i nic więcej. Gdy zobaczyłam opis, spodziewałam się interesującej, oryginalnej książki, której akcja rozgrywa się w komunistycznej Polsce. Co otrzymałam? Problemy nastolatki i kilka żartów, które bez żalu odkładałam na półkę. Może zabrzmiało to tak, jakbym uważała, że utwór jest słaby, ale to nie do końca prawda. "Zielone jabłuszko" to, moim zdaniem, średnia książka. Mimo, że szybko ją przeczytałam, to nie wciągnęła mnie w swój świat. Powieść oczywiście ma swoje zalety, więc moja ocena to słabe 6/10. W najbliższym czasie planuję sięgnąć po "Owocową serię" i mam nadzieję, że kolejne spotkanie z twórczością pani Sowy będzie bardziej udane.

Izabela Sowa urodziła się za siedmioma lasami, w Jagodowej Stolicy Polski. Zamieszkuje przytulną dziuplę niedaleko Bulwarów Wiślanych. Swój balkon dzieli z kapryśną pnącą różą i dwoma zwariowanymi dachowcami. Choć sowa, od mięsa woli cukrowy groszek. Choć drapieżna, poluje wyłącznie na dobre filmy albo pierwsze poziomki. Choć zalatana, nie lubi wznosić się w powietrze. Woli...

więcej Pokaż mimo to