-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać30
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant3
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2018-08-22
2018-07-27
2016-10-11
2016-10-13
2015-05-09
2015-06-08
2015-05-13
2015-02-07
2014-08-30
2013-12-07
2014-07-12
Ostatnio jestem coraz bardziej wybredna, jeśli chodzi o powieści. A jeśli chodzi o powieści z młodymi bohaterami i wątkiem miłosnym, już w ogóle zaczęłam kręcić nosem. Hopeless było moim drugim podejściem do nurtu Young Adult. Po początku, który nie był zbyt zachęcający (zachowanie Sky i Six potrafiło wprawić mnie w niemałe osłupienie i zdegustowanie), moja poprzeczka wymagań diametralnie spadła. A później… Później okazało się, że Hopeless nie dość, że ją przeskoczyło, to jeszcze wybiło się wystarczająco mocno, by dotrzeć do bardzo odległych od ziemi wyżyn – mojej duszy.
Choć Sky pod wieloma względami przypomina swoje rówieśniczki, kilka rzeczy ją od nich różni – nie chodzi do szkoły, tylko uczy się w domu; nie ma telewizora, komputera ani komórki, a co za tym idzie Facebooka, Instagrama ani żadnego internetowego kontaktu z innymi ludźmi; nigdy nie była zakochana, ani nawet nie czuła pociągu do żadnego chłopaka. To ten ostatni problem przez długi czas zaprzątał myśli Sky i jej przyjaciółki. Jednak początkowa „nieczułość” Sky ulatnia się, gdy spotyka Holdera – chłopaka, który budzi w niej nieznane dotąd uczucia, i to z siłą ogromnej fali. Jednak Holder budzi nie tylko emocje Sky – przywraca do życia wspomnienia, tajemnice, lęki. Z każdym dniem to, co jest pomiędzy dwójką bohaterów, pogłębia się, wzmacnia i pięknieje, choć nie obywa się bez trudnych momentów, kłótni, łez, cierpienia.
Colleen Hoover przedstawia w swojej książce uczucia subtelne i wyjątkowe, ale zarówno Sky, jak i Holder oraz Karen muszą się zmierzyć z demonami przeszłości, które przez długi czas były ukryte, aż pewnego dnia zaczęły przedzierać się z powrotem przez cienką zasłonę kłamstw i zapomnienia. Hopeless to opowieść nie tylko o zauroczeniu przeradzającym się w miłość. To czołowe zderzenie ze zgubieniem własnej tożsamości, wykorzystywaniem seksualnym, śmiercią, tragedią, tęsknotą i rozpaczą. Ładunek emocjonalny, który uderza w czytelnika z siłą huraganu. Coś nie do opisania słowami. To trzeba przeczytać i poczuć, przetłumaczyć na język własnej wrażliwości.
Nie obyło się jednak bez minusów, które Hopeless niestety posiada. Zachowanie bohaterek, o którym wspomniałam na początku, zachwyty nad urodą (choć i tak były zdecydowanie krótsze niż te w innych książkach) i dużo opisów wspaniałych pocałunków nie stanowiło mocnych stron tej powieści. Jednak ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad tego typu sprawami – pewne cechy bohaterów, które są odrzucające i irytujące, to wychwalanie partnerów i rozpływanie się nad ich zaletami (zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi). Czy nie jest tak w prawdziwym życiu? Że ludzie mają wady i czasem zachowują się tak, jakby coś bardzo ciężkiego uderzyło ich w głowę i odebrało zdolność racjonalnego myślenia, moralnego zachowania czy większej, hm, powściągliwości w pewnych sprawach? Czy podczas pierwszej fazy zauroczenia, związku, ludzie nie są tak zauroczeni drugą osobą, że myślą tylko o tym, jaka jest wspaniała? W wielu książkach bohaterowie podejmują decyzje, za które mamy ochotę ich udusić, wypowiadają słowa, które należałoby z powrotem wepchnąć im do gardeł, mówią/myślą/robią coś, co w pierwszym momencie wydaje nam się złe/odpychające/nie na miejscu. Ale czy naprawdę chcemy czytać o idealnych ludziach, którzy nie istnieją i nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości? O świetnie zaprojektowanych robotach, które uśmiechają się i zawsze mówią to, co należy powiedzieć, w trudnych sytuacjach nie gubią na chwilę własnej osobowości, nie mają życiowych dylematów i nie szukają siebie, z potknięciami, a czasem i upadkami na samo dno ciemnej dziury pełnej okropnych i zniesmaczających wyborów? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie, moje podejście do tych kwestii jest chyba łatwe do wyłowienia z tego przydługiego monologu. ;)
A jeśli już jesteśmy przy ideałach – w Hopeless ich nie znajdziecie, bohaterowie nie próbują się wybielić ani napisać happy idealnego zakończenia swojej historii. Otwarcie mówią, że ich życie jest poplątane, skomplikowane, ma dużo krzywizn i pęknięć. I właśnie to bardzo mi się podobało – brak cukierkowatości, narzucania na zwykłe, nieidealne sprawy idealności. Przyjmowali świat z jego wadami i zaletami, godząc się ze wszystkimi trudnymi rzeczami, z którymi przyjdzie im się zmierzyć.
Hopeless wyrywa oddech. Steruje uczuciami stąpającymi po rozedrganej linie, raz po raz przyprawiając o przyspieszone bicie serca i zasłonięcie ust dłonią, by nie wyrwał się z nich szloch albo krzyk. Szarpie duszą, głaszcze ją, skrapia łzami, ale i podrywa do śmiechu. Mroczne wspomnienia i okrutny los przeplatają się tutaj z piękną, n i e i d e a l n ą miłością, zarówno jeśli chodzi o Sky i Holdera, jak i ich rodziny. Może dla niektórych to zwykła, młodzieżowa powieść, którą czyta się tak o i odkłada bez zamętu w głowie na półkę. Dla mnie jest doskonale niedoskonała.
Opinia została umieszczona na blogu :
czytanie-uzaleznia.blogspot.com/
Ostatnio jestem coraz bardziej wybredna, jeśli chodzi o powieści. A jeśli chodzi o powieści z młodymi bohaterami i wątkiem miłosnym, już w ogóle zaczęłam kręcić nosem. Hopeless było moim drugim podejściem do nurtu Young Adult. Po początku, który nie był zbyt zachęcający (zachowanie Sky i Six potrafiło wprawić mnie w niemałe osłupienie i zdegustowanie), moja poprzeczka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-08
2014-04-18
2014-02-25
2013-09-22
Ile kroków dzieli miłość i egoizm?
Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, by zatrzymać przy sobie to, co dla nas ważne?
Ellen jest wspaniałą matką. Choć praca pochłania ogromną ilość czasu, kobieta stara się jak najlepiej wykorzystać wolne chwile, bawiąc się z synkiem i pokazując mu świat. Spokojne dni zostają jednak wywrócone do góry nogami przez ulotkę znalezioną w skrzynce. Ellen początkowo nie może uwierzyć w to, co widzi. Wypiera z głowy natrętne myśli, nie akceptuje tego, co się dzieje – z ulotki patrzy na nią mały Will. A przynajmniej dziecko, które wygląda dokładnie tak jak on. Porwany. Porwany, porwany, porwany. To jedno słowo wwierca się w oczy Ellen. Ale przecież to niemożliwe. Will jest jej synkiem. Adopcja przebiegła legalnie. Prawda?
Od tej chwili Ellen na własną rękę rozpoczyna śledztwo. Wyszukuje mnóstwo informacji w Internecie, śledzi podejrzane osoby, rozmawia z ludźmi, którzy mogą coś wiedzieć. Choć próbuje sobie wmawiać, że to wszystko jest niemożliwe, że podobieństwo jest przypadkowe, a Will w żaden sposób nie jest powiązany z porwanym Timothym, coraz więcej poszlak prowadzi do rozwiązania, które może zrujnować życie Ellen i jej dziecka. Jednak czy rozłąka jest najgorszym zakończeniem śledztwa? Czy zagadkowe zgony osób, które są w jakiś sposób powiązane z Willem, nastąpiły przypadkiem? Niespodziewanie wszystko przybiera o wiele bardziej dramatyczny obrót niż Ellen się spodziewała. Czy życie chłopca, które kiedyś wisiało na włosku, znowu jest zagrożone? Co zrobi matka, by chronić swoje dziecko?
To już druga powieść pani Scottoline, którą przeczytałam i muszę powiedzieć, że bije na głowę „Ocal mnie”. Dobrze wykreowani bohaterowie, ciągła akcja, jedna zagadka prowadząca do drugiej. Autorka potrafi grać na emocjach, trzymać w napięciu, ale i wywoływać uśmiech. Pokazuje, jak silna jest więź pomiędzy matką a dzieckiem, ile trudu wymaga podjęcie decyzji dobrej nie dla nas samych, ale dla kogoś, kogo kochamy. „Spójrz mi w oczy” to poruszająca powieść o poszukiwaniu prawdy, walce o szczęście i wewnętrznym rozdarciu z dodatkiem dramatycznych zwrotów akcji i starciem z przestępczością.
recenzja została umieszczona na blogu: http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/
Ile kroków dzieli miłość i egoizm?
Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, by zatrzymać przy sobie to, co dla nas ważne?
Ellen jest wspaniałą matką. Choć praca pochłania ogromną ilość czasu, kobieta stara się jak najlepiej wykorzystać wolne chwile, bawiąc się z synkiem i pokazując mu świat. Spokojne dni zostają jednak wywrócone do góry nogami przez ulotkę znalezioną w...
2013-10-17
2013-02-23
Jodi Picoult ma coraz większą rzeszę fanów i trudno się temu dziwić, gdy zagłębi się w którąś z jej powieści. Autorka pisze poruszające, życiowe historie, które często mają słodko-gorzkie zakończenia. Jest jedną z moich ulubionych pisarek i postawiłam sobie za cel przeczytanie chociaż połowy jej dzieł. Przedstawiłam Wam już „Kruchą jak lód”, a dzisiaj przyszedł czas na „Bez mojej zgody”.
Chyba nikt nie lubi podporządkowywać się czyjejś woli. Chcemy sami o sobie decydować, samodzielnie podejmować decyzje. Anna nie jest w tej kwestii wyjątkiem, jednak nikt nie zastanawia się, czy zgadza się na liczne zabiegi – musi zrobić wszystko, by utrzymać przy życiu swoją siostrę Kate.
Białaczka… To brzmi jak wyrok i rzeczywiście nim jest. Kate jest skazana na ciągłe cierpienie i nagłe wizyty w szpitalu. Nie panuje nad własnym ciałem, nie wie, czy w danej chwili nie będzie musiała stoczyć kolejnej walki o życie. I choć to ona ma raka, Anna spędza w szpitalu tyle samo czasu co jej starsza siostra, bynajmniej nie jako osoba odwiedzająca.
Anna została poczęta w sztuczny sposób, aby od razu po przyjściu na świat mogła pomóc śmiertelnie chorej Kate. Odkąd sięga pamięcią, oddawała krew i przechodziła mnóstwo operacji. Mogłoby się wydawać, że naturalną rzeczą jest niesienie pomocy bliskiej osobie i Anna powinna robić to bez mrugnięcia okiem. Jednak gdy rodzice wciąż nie pytają jej o zgodę a operacje stają się coraz poważniejsze i mogą zagrażać zdrowiu dziewczyny, Anna decyduje się na krok, który na zawsze może podzielić jej rodzinę i zabić siostrę. Ale czy tylko strach i chęć decydowania o własnym ciele i życiu kierują Anną?
Jodi Picoult potrafi przedstawić ludzkie tragedie w wyjątkowy sposób – pozwala zobaczyć nam, jak różne sytuacje wyglądają „od środka”, jak wiele czynników składa się na choćby najprostsze zachowania, wybory. Skupia się na każdej postaci z osobna, zagłębia się w ich psychikę i uczucia, ale najważniejsze jest to, że zawsze zostawia nam nadzieję i między linijkami upycha wartościowe przekazy odnośnie życia. Ubóstwiam ją, wielbię i gdybym tylko miała taką możliwość, osobiście podziękowałabym jej za pisanie tak wspaniałych książek, które tyle wnoszą do mojego małego literackiego ja.
Nieoczekiwane zdarzenia, fale emocji i szokujące zakończenie. Autorka po raz kolejny doprowadziła mnie do łez i uderzyła w najczulsze struny.
Poruszająca historia o trudnych wyborach, śmiertelnej chorobie, matczynej miłości, duchowej przemianie, życiu, śmierci…
Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/
Jodi Picoult ma coraz większą rzeszę fanów i trudno się temu dziwić, gdy zagłębi się w którąś z jej powieści. Autorka pisze poruszające, życiowe historie, które często mają słodko-gorzkie zakończenia. Jest jedną z moich ulubionych pisarek i postawiłam sobie za cel przeczytanie chociaż połowy jej dzieł. Przedstawiłam Wam już „Kruchą jak lód”, a dzisiaj przyszedł czas na „Bez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05-22
2012-10-11
Gdy wzięłam tę książkę do ręki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czułam to całą sobą. Jednak gdy przeczytałam opis, pomyślałam: „Kurczę, starsza kobieta, Alzheimer – to chyba nie dla mnie”. Pół roku temu (wtedy wypożyczyłam „Motyla”) byłam jeszcze na etapie paranormal romance, rzadko czytałam coś innego. Mimo to nie mogłam odłożyć tej powieści na półkę, czułam się jak przywiązana. I choć często nie słucham intuicji, spycham ją gdzieś daleko, daleko, tym razem dałam jej dojść do głosu i okazało się, że było warto.
Alice to kobieta spełniona życiowo – ma satysfakcjonującą pracę, męża, który również wspina się po szczeblach kariery, rozwijające pasje dzieci. Czuje, że robi to, co uwielbia, a wiedza, którą posiada i wciąż rozwija, jest dla niej najważniejszym dobytkiem. Jej życie jest prawie że idealne, jednak Alice, jak każdy człowiek, ma również drobne problemy – chociażby brak wspólnego języka z córką, która zamiast jakiegoś „dobrego” zawodu wybrała aktorstwo.
Wkrótce jednak Alice będzie musiała przewartościować swój świat, bo zacznie tracić to, co tak bardzo ceniła – pamięć i wiedzę.
Zapodziane klucze, wiecznie zostawiane w różnych miejscach drobiazgi, chwilowe pustki w głowie – brzmi znajomo, prawda? Nie przejmujemy się tym, bo w końcu każdemu zdarza się o czymś zapomnieć, coś gdzieś zostawić i za nic nie móc sobie przypomnieć, gdzie. Z Alice było tak samo – zgubiona ładowarka (która, oczywiście, w końcu się odnalazła), zostawienie portfela w restauracji, ulatujące z myśli słowo. Owszem, kobieta jest nieco zaniepokojona, bo takie rzeczy nigdy jej się nie zdarzały, jej umysł zawsze działał bez zarzutu. Zrzuca jednak winę na przemęczenie spowodowane nawałem pracy, bierze również pod uwagę początki menopauzy.
Jednak stracenia orientacji i zupełnej dziury w pamięci na ulicy, którą zna się jak własną kieszeń, nie da się już tak łatwo wytłumaczyć. Alice udaje się do lekarza i po wielu badaniach otrzymuje diagnozę, która zupełnie zmieni jej życie – ma Alzheimera o wczesnym początku.
W tym momencie warto zwrócić uwagę na ogromną wiedzę, którą posiada autorka. W szczegółowy, obrazowy sposób (aczkolwiek tak, żeby czytelnik łatwo mógł zrozumieć treść), Lisa Genowa przedstawia chorobę Alzheimera. Używa profesjonalnych nazw i pojęć, jednak robi to z ogromnym wyczuciem, tak, by zwykły zjadacz chleba nie czuł się jak podczas czytania encyklopedii medycznej. Autorka umiejętnie przeplata opisy i dialogi z relacją przebiegu choroby.
Powieść pokazuje, jak wielkim ciężarem jest choroba. Ciężarem nie tylko dla osoby chorej, ale również dla rodziny, znajomych, którzy nie wiedzą, jak mają się zachować – co powiedzieć, zrobić, myśleć o zaistniałej sytuacji.
Widzimy tu rozpacz, czarną płachtę, która okryła rodzinę Alice. Jednak możemy tu również dostrzec ogrom nadziei, pokłady wytrwałości i bezgranicznej miłości.
Razem z główną bohaterką i jej bliskimi przechodzimy przez wszystkie etapy choroby, śledząc niszczycielską siłę odbierającą wszystko, co dla człowieka najważniejsze.
Skąd wziął się tytuł książki? Otóż Alice, będąc jeszcze w początkowym stadium choroby, tworzy dokument, w którym umieszcza kilka podstawowych pytań odnośnie jej życia, na które powinna znać odpowiedź. Pod spodem dodaje krótką notatkę, która, w razie problemów z powyższymi pytaniami, ma ją skierować do następnego dokumentu o nazwie „Motyl”, w którym znajdzie dalsze instrukcje.
Co takiego kryje w sobie „Motyl”? To tajemnica, której Wam nie wyjawię. Mogę jednak zapewnić, że na chwilę wstrzymacie oddech.
Ciężko jest porównać chorobę Alzheimera do czegokolwiek – to coś tak niewyobrażalnego, że znalezienie odpowiednich słów jest niemal niemożliwe. Jeśli jednak miałabym ją do czegoś porównać – byłby to ogień.
Początkowo ogień może wydawać się niegroźny – mały płomyk świeczki czy dające ciepło ognisko. Kiedy jednak straci się nad nim kontrolę, rozprzestrzeni się i zniszczy wszystko, co spotka na swojej drodze, nie zostawiając nic poza popiołem, który też wkrótce zniknie. Tak samo jest z Alzheimerem – sieje spustoszenie w umyśle, pozbawia wspomnień, wiedzy i myśli.
Podczas czytania towarzyszyło mi wiele emocji – radość, gdy bohaterowie odnosili sukcesy i cieszyli się z małych rzeczy; smutek, gdy Alice coraz szybciej staczała się w otchłań demencji; rozgoryczenie, gdy ogarniała mnie świadomość, że wobec bardzo wielu rzeczy człowiek jest kompletnie bezradny, choćby nie wiem jak się starał stawić im czoła.
Tę powieść warto przeczytać nie tylko dlatego, że jest napisana dobrym, przystępnym językiem, wzrusza i pokazuje, jak ciężkie jest życie z Alzheimerem. Zacytuję tu słowa pewnej pisarki, której opinia znajduje się wewnątrz książki: „Powinieneś przeczytać tę książkę zarówno ze względu na siebie, jak i twoją rodzinę. Ona cię uświadomi. Ona cię przerazi. Ona cię zmieni”.
To książka nie tylko o Alzheimerze. To również opowieść o ogromnej stracie, która jednocześnie wiele daje – otwiera oczy na to, co naprawdę ważne i pokazuje, że miłość potrafi znieść więcej, niż mogłoby się wydawać.
Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/
Gdy wzięłam tę książkę do ręki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czułam to całą sobą. Jednak gdy przeczytałam opis, pomyślałam: „Kurczę, starsza kobieta, Alzheimer – to chyba nie dla mnie”. Pół roku temu (wtedy wypożyczyłam „Motyla”) byłam jeszcze na etapie paranormal romance, rzadko czytałam coś innego. Mimo to nie mogłam odłożyć tej powieści na półkę, czułam się jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-23
Dotyk jest jednym z pięciu zmysłów, dzięki którym poznajemy świat. Dotyk drugiej osoby jest dla nas wsparciem, okazaniem bliskości. Trzymanie za rękę, pogłaskanie po policzku, przytulenie. Codzienne gesty, które podbudowują na duchu.
A gdyby Twój dotyk zabijał? Gdyby nikt nie mógł Cię choćby musnąć, bo upadłby na ziemię targany dzikimi konwulsjami? Gdybyś był potworem maszyną do zabijania, którego wszyscy się boją którą wielu chce wykorzystać?
Dotyk Julii zabija i nikt nie jest w stanie wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Ona sama nie wie, skąd pochodzi jej przekleństwo, jej moc. Żyje w ciągłym odseparowaniu, strachu, jest zawieszona w przestrzeni na bardzo cienkim sznurku.
Julia jest bohaterką, która na pewno zapada w pamięć. Jej przemyślenia wypełniały moją głowę, pozostawiając po sobie wydźwięk, który krążył w niej jeszcze przez długi czas.
Mamy tu do czynienia z postacią dziewczyny wykluczonej ze społeczeństwa, wytykanej palcami ze strachem w oczach i odrzuconej przez własnych rodziców. Już na samym początku poznajemy targające Julią emocje, którymi zresztą kartki są wręcz nasiąknięte. Przenosimy się do jej duszy i umysłu, na zmianę wpadając w otchłań odrętwienia i wynurzając się na powierzchnię rozjaśnioną przebłyskami radości.
Książka jest napisana najwspanialszym językiem, z jakim się do tej pory spotkałam. Po przeczytaniu kolejnej rewelacyjnej książki pewnie zmienię zdanie, ale i tak nigdy nie pozbędę się myśli, że styl tej powieści jest przesiąknięty kwiecistymi porównaniami i metaforami, mogę rzec, że ma w sobie coś magicznego. Kilkakrotnie rzuciły mi się w oczy opinie, że duża ilość środków stylistycznych z upływem kartek stawała się męcząca. Ja nie czułam czegoś takiego, język był płynny i pewnie gdybym nagle z tak pomysłowych zwrotów została przerzucona do zwyczajnego, 'pospolitego', że sobie pozwolę tak brzydko powiedzieć, tekstu, odczuwałabym stały niedosyt.
Przekreślanie zdań, ukazujące pierwsze i 'skorygowane' myśli, jest niesamowicie intrygujące i niebanalne.
Pani Mafi operuje językiem w tak sprawny i wyszukany sposób, że nie mam wątpliwości, iż robi to z prawdziwą pasją.
Akcja nie jest może szczególnie porywająca, przez większość czasu znajdujemy się wraz z Julią w więziennej celi lub w zamkniętym pokoju przypominającym złotą klatkę, jednak to nie akcja książki mnie urzekła, tylko jej oryginalność. Wszystko nabiera tempa pod koniec, dzięki czemu z ogromną niecierpliwością czekam na kontynuację powieści, aby dowiedzieć się, CO BĘDZIE DALEJ!
Zbyt piękne, żeby było prawdziwe? Hm, muszę się do czegoś przyczepić.
Lubię wiedzieć o świecie bohatera tyle, ile tylko się da. Dzięki temu bardziej się w niego wczuwam, moja wyobraźnia pracuje na wyższych obrotach. Tutaj zabrakło pewnych informacji o otoczeniu, wcześniejszym życiu bohaterki (zwłaszcza relacji ona-rodzice, bo to, że ją oddali i się jej bali, to dla mnie trochę za mało).
Wątek miłosny... Cóż. Cudownie – piękna ona, piękny on, on szlachetny, ona pełna odwagi. Jednak coraz częściej spotykam się z bardzo szybkim wyznawaniem miłości. Z jednej strony w przeszłości zerkali na siebie ukradkiem, wzdychali w głębi duszy, a po spotkaniu po latach ich wcześniejsze uczucia wzmacniają się i nabierają nowych barw, z drugiej troszkę zabrakło mi powolnego przechodzenia na kolejne etapy związku.
Prawie zapomniałabym o okładce! Według mnie jest cudowna, doskonale oddaje nastrój książki, jest odbiciem wewnętrznego stanu Julii. Intrygująca.
Książka nie jest idealna, autorka stanęła na podium, aczkolwiek czuję, że nie pokazała jeszcze w stu procentach, na co ją stać. Pani Mafi ma ogromny potencjał i duże zasoby oryginalnych, niestandardowych pomysłów. Gdy wykorzysta je w pełni – wstrząśnie rynkiem wydawniczym jeszcze bardziej niż do tej pory.
Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/
Dotyk jest jednym z pięciu zmysłów, dzięki którym poznajemy świat. Dotyk drugiej osoby jest dla nas wsparciem, okazaniem bliskości. Trzymanie za rękę, pogłaskanie po policzku, przytulenie. Codzienne gesty, które podbudowują na duchu.
A gdyby Twój dotyk zabijał? Gdyby nikt nie mógł Cię choćby musnąć, bo upadłby na ziemię targany dzikimi konwulsjami? Gdybyś był potworem...
Hazel ma raka. Raka płuc. Wózek z butlą z tlenem jest jej nieodłącznym towarzyszem. Tak jak „Cios udręki” – książka, którą Hazel czytała wielokrotnie i do której wciąż wraca.
Dziewczyna całymi dniami ogląda program o modelkach, praktycznie nie wychodzi z domu. Wyjątek stanowi grupa wsparcia dla chorych nastolatków, gdzie chodzi za silną namową rodziców. To właśnie tam poznaje Augustusa – chłopaka wyjątkowego, intrygującego, przystojnego i na dodatek zainteresowanego jej osobą. Chłopaka, który wprowadzi ją do innego świata i zabierze w miejsca, w których nigdy nie była (dosłownie i w przenośni).
Cóż mogę powiedzieć o tej powieści, gdy napisano o niej już tak wiele, a mi samej brakuje celnych słów? Jest wyjątkowa, wybija się na tle literatury młodzieżowej/chorobowej/śmierciowej. Ukazuje widmo śmierci i życie osoby, nad którą ciąży, z szerszej perspektywy. Bierzemy udział w podróży młodych ludzi, którzy poznają smak miłości, cierpienia, straty, przyjaźni, ulotności chwil, radości. Razem z nimi zagłębiamy się w egzystencjalne pytania i szukamy trudnych do znalezienia odpowiedzi. Bardzo ciekawym zabiegiem jest umieszczenie książki w książce. „Cios udręki” jest ważnym motywem, który silnie oddziałuje na Hazel, jej wybory, cele i przemyślenia. „Gwiazd naszych wina” to podróż w głąb duszy, pokonywanie lęków, robienie wyłomów w murach. Trzeba ją przeczytać, a wtedy zrozumie się, jakie emocje wywołuje i jak ciężko okiełznać huragan, który szaleje w naszym wnętrzu po jej odłożeniu.
John Green pisze w sposób, który do mnie przemawia – bez zbędnego dramatyzmu, naturalnie, z humorem i ironią, inteligentnie. Kartki mkną jak szalone, mimo wzruszeń i chwil refleksji w jego powieściach jest jakaś lekkość, która nadaje czytaniu inny wymiar. Porusza, ale pozostawia w duszy rodzaj ciepła, który rozgrzewa mimo smutku. To dopiero druga książka autora, z którą się zapoznałam, ale jestem pewna, że sięgnę po więcej, bo pan Green pisze znakomicie, a jego utwory zapadają w pamięć i serce.
Recenzja umieszczona na blogu:
https://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/
Hazel ma raka. Raka płuc. Wózek z butlą z tlenem jest jej nieodłącznym towarzyszem. Tak jak „Cios udręki” – książka, którą Hazel czytała wielokrotnie i do której wciąż wraca.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDziewczyna całymi dniami ogląda program o modelkach, praktycznie nie wychodzi z domu. Wyjątek stanowi grupa wsparcia dla chorych nastolatków, gdzie chodzi za silną namową rodziców. To właśnie tam...