Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Czujecie czasem potrzebę wyrwania się z miejsca, w którym się znajdujecie? Zostawienia za sobą tego, co stałe i znane, a podążania do tego, co może pomóc w znalezieniu odpowiedzi? Właśnie to robi Camryn – wsiada do autobusu i jedzie w nieznane, mając ze sobą jedynie plecak, mnóstwo niespokojnych myśli w głowie i rozdarte serce.
I co dzieje się w drodze? Camryn poznaje Andrew. A wtedy wędrówka, która miała być podróżą w głąb siebie, staje się też wyprawą do serca drugiej osoby, namiętności i zachwytu nad tym, co tu i teraz.

Nie wiem, dlaczego nie zachwycam się tą książką aż tak jak inni. Bohaterowie? Camryn była odważna, nosiła na barkach ciężar, pod którym niejedna osoba by się ugięła. Ale jednak było w niej coś, co momentami mnie irytowało i wydawało się mdłe.
Andrew… Ah, kolejny z listy nieziemskich przystojniaków, na którego widok wszystkie kobiety – młode, starsze, te grzeczne i te nieco mniej – mają ochotę zrzucić majtki. Znacie to, prawda? Był jednak barwną postacią, troskliwą, dynamiczną i utalentowaną.

„Na krawędzi nigdy” jest powieścią drogi. Nie tylko dlatego, że bohaterowie podróżują, odwiedzają nowe miejsca, a ich stopy lądują w miejscach, które wcześniej wydawały się poza zasięgiem. Droga Camryn i Andrew jest wycieczką do duszy, własnych lęków, niepewności, tajemnic, walki o każdy dzień, miłości. Są w niej momenty nastrojowe i refleksyjne, pełne uśmiechu i powabu, smutku, gniewu i łez. Ta książka to podróż przez wyboje życia, które są poprzetykane piękną, spokojną równiną.
Zakończenie trzymało w napięciu, sprawiło nawet, że na moment wstrzymałam oddech, by potem… No właśnie, co było potem? Przekonacie się sami, jeśli zdecydujecie się na wędrówkę dusz, którą zaserwowała czytelnikom pani Radmerski.
Długo zastanawiałam się, czy sięgnąć po kolejną część, zatytułowaną „Na krawędzi zawsze”. I choć pierwszy tom nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, pozostawił mieszane uczucia, chcę zobaczyć, dokąd dotrą Andrew i Camryn, jak potoczą się ich losy i czy kierunek, który obrali, przyniesie im wszystkie odpowiedzi, których szukają.

Opinia umieszczona na blogu: czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Czujecie czasem potrzebę wyrwania się z miejsca, w którym się znajdujecie? Zostawienia za sobą tego, co stałe i znane, a podążania do tego, co może pomóc w znalezieniu odpowiedzi? Właśnie to robi Camryn – wsiada do autobusu i jedzie w nieznane, mając ze sobą jedynie plecak, mnóstwo niespokojnych myśli w głowie i rozdarte serce.
I co dzieje się w drodze? Camryn poznaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio jestem coraz bardziej wybredna, jeśli chodzi o powieści. A jeśli chodzi o powieści z młodymi bohaterami i wątkiem miłosnym, już w ogóle zaczęłam kręcić nosem. Hopeless było moim drugim podejściem do nurtu Young Adult. Po początku, który nie był zbyt zachęcający (zachowanie Sky i Six potrafiło wprawić mnie w niemałe osłupienie i zdegustowanie), moja poprzeczka wymagań diametralnie spadła. A później… Później okazało się, że Hopeless nie dość, że ją przeskoczyło, to jeszcze wybiło się wystarczająco mocno, by dotrzeć do bardzo odległych od ziemi wyżyn – mojej duszy.

Choć Sky pod wieloma względami przypomina swoje rówieśniczki, kilka rzeczy ją od nich różni – nie chodzi do szkoły, tylko uczy się w domu; nie ma telewizora, komputera ani komórki, a co za tym idzie Facebooka, Instagrama ani żadnego internetowego kontaktu z innymi ludźmi; nigdy nie była zakochana, ani nawet nie czuła pociągu do żadnego chłopaka. To ten ostatni problem przez długi czas zaprzątał myśli Sky i jej przyjaciółki. Jednak początkowa „nieczułość” Sky ulatnia się, gdy spotyka Holdera – chłopaka, który budzi w niej nieznane dotąd uczucia, i to z siłą ogromnej fali. Jednak Holder budzi nie tylko emocje Sky – przywraca do życia wspomnienia, tajemnice, lęki. Z każdym dniem to, co jest pomiędzy dwójką bohaterów, pogłębia się, wzmacnia i pięknieje, choć nie obywa się bez trudnych momentów, kłótni, łez, cierpienia.
Colleen Hoover przedstawia w swojej książce uczucia subtelne i wyjątkowe, ale zarówno Sky, jak i Holder oraz Karen muszą się zmierzyć z demonami przeszłości, które przez długi czas były ukryte, aż pewnego dnia zaczęły przedzierać się z powrotem przez cienką zasłonę kłamstw i zapomnienia. Hopeless to opowieść nie tylko o zauroczeniu przeradzającym się w miłość. To czołowe zderzenie ze zgubieniem własnej tożsamości, wykorzystywaniem seksualnym, śmiercią, tragedią, tęsknotą i rozpaczą. Ładunek emocjonalny, który uderza w czytelnika z siłą huraganu. Coś nie do opisania słowami. To trzeba przeczytać i poczuć, przetłumaczyć na język własnej wrażliwości.

Nie obyło się jednak bez minusów, które Hopeless niestety posiada. Zachowanie bohaterek, o którym wspomniałam na początku, zachwyty nad urodą (choć i tak były zdecydowanie krótsze niż te w innych książkach) i dużo opisów wspaniałych pocałunków nie stanowiło mocnych stron tej powieści. Jednak ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad tego typu sprawami – pewne cechy bohaterów, które są odrzucające i irytujące, to wychwalanie partnerów i rozpływanie się nad ich zaletami (zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi). Czy nie jest tak w prawdziwym życiu? Że ludzie mają wady i czasem zachowują się tak, jakby coś bardzo ciężkiego uderzyło ich w głowę i odebrało zdolność racjonalnego myślenia, moralnego zachowania czy większej, hm, powściągliwości w pewnych sprawach? Czy podczas pierwszej fazy zauroczenia, związku, ludzie nie są tak zauroczeni drugą osobą, że myślą tylko o tym, jaka jest wspaniała? W wielu książkach bohaterowie podejmują decyzje, za które mamy ochotę ich udusić, wypowiadają słowa, które należałoby z powrotem wepchnąć im do gardeł, mówią/myślą/robią coś, co w pierwszym momencie wydaje nam się złe/odpychające/nie na miejscu. Ale czy naprawdę chcemy czytać o idealnych ludziach, którzy nie istnieją i nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości? O świetnie zaprojektowanych robotach, które uśmiechają się i zawsze mówią to, co należy powiedzieć, w trudnych sytuacjach nie gubią na chwilę własnej osobowości, nie mają życiowych dylematów i nie szukają siebie, z potknięciami, a czasem i upadkami na samo dno ciemnej dziury pełnej okropnych i zniesmaczających wyborów? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie, moje podejście do tych kwestii jest chyba łatwe do wyłowienia z tego przydługiego monologu. ;)
A jeśli już jesteśmy przy ideałach – w Hopeless ich nie znajdziecie, bohaterowie nie próbują się wybielić ani napisać happy idealnego zakończenia swojej historii. Otwarcie mówią, że ich życie jest poplątane, skomplikowane, ma dużo krzywizn i pęknięć. I właśnie to bardzo mi się podobało – brak cukierkowatości, narzucania na zwykłe, nieidealne sprawy idealności. Przyjmowali świat z jego wadami i zaletami, godząc się ze wszystkimi trudnymi rzeczami, z którymi przyjdzie im się zmierzyć.

Hopeless wyrywa oddech. Steruje uczuciami stąpającymi po rozedrganej linie, raz po raz przyprawiając o przyspieszone bicie serca i zasłonięcie ust dłonią, by nie wyrwał się z nich szloch albo krzyk. Szarpie duszą, głaszcze ją, skrapia łzami, ale i podrywa do śmiechu. Mroczne wspomnienia i okrutny los przeplatają się tutaj z piękną, n i e i d e a l n ą miłością, zarówno jeśli chodzi o Sky i Holdera, jak i ich rodziny. Może dla niektórych to zwykła, młodzieżowa powieść, którą czyta się tak o i odkłada bez zamętu w głowie na półkę. Dla mnie jest doskonale niedoskonała.

Opinia została umieszczona na blogu :
czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Ostatnio jestem coraz bardziej wybredna, jeśli chodzi o powieści. A jeśli chodzi o powieści z młodymi bohaterami i wątkiem miłosnym, już w ogóle zaczęłam kręcić nosem. Hopeless było moim drugim podejściem do nurtu Young Adult. Po początku, który nie był zbyt zachęcający (zachowanie Sky i Six potrafiło wprawić mnie w niemałe osłupienie i zdegustowanie), moja poprzeczka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem to, co ma ratować świat, niszczy go jeszcze bardziej.
Czasem to, co początkowo uznajemy za cud, okazuje się przekleństwem.
Czasem życie powinno dobiec końca.

W przyszłości ludzie dzielą się na dwie grupy – nadmiarów i legalnych. To od przynależności do którejś z nich zależy to, jak będziesz żyć, a nawet czy w ogóle będzie ci dane egzystować na świecie. Choroby nie stanowią już problemu – dzięki Długowieczności ludziom niegroźny jest rak czy AIDS. Co więcej, nie starzeją się. Nie starzeją się, więc nie umierają. Kusząca wizja, prawda? Jednak prędzej czy później musiał nadejść krytyczny moment – na świecie zaczęło brakować miejsca dla wszystkich ludzi. Stworzono więc Deklarację, która początkowo pozwalała na posiadanie tylko jednego dziecka, a później uległa modyfikacji i wszelkie potomstwo było zakazane. Jeśli w jakiejś rodzinie pojawiło się dziecko – musiało zostać zlikwidowane. Pozostawała jeszcze jedna opcja – Rezygnacja. Oddanie swojego życia za życie dziecka/zaprzestanie przyjmowania tabletek na długowieczność.

Anna urodziła się jako nadmiar. Odebrano ją rodzicom i umieszczono w zakładzie, gdzie była przygotowywana do służenia tym, którzy mieli prawo się urodzić. Tak długo wpajano jej, że nie powinna istnieć, że jej życie to błąd, a rodzice zasługują tylko na nienawiść po tym, jak popełnili Grzech, aż w to uwierzyła i pozwoliła na zupełne podporządkowanie władzom. Dziewczyna robi wszystko, żeby stać się wartościowym zasobem i choć częściowo zminimalizować szkodę, jaką były jej narodziny. W jej zachowaniu nie ma ani odrobiny buntu przeciwko zasadom panującym w zakładzie… Do czasu, gdy pojawia się Peter, który wie o Annie zdecydowanie więcej niż powinien. I burzy wszystko to, co pracownicy zakładu starannie budowali w głowie i duszy Anny przez wiele lat.

Lubię powieści przedstawiające świat w przyszłości. Są przerażające przez ogrom cierpienia i bezduszności, ale i uświadamiające dzięki pokazywaniu, do czego mogą doprowadzić ludzkie pragnienia, ambicje i pobudki.
W „Deklaracji” widzimy ludzi, którzy zażywają lek zapewniający długowieczność, można by rzec nieśmiertelność (nie biorąc pod uwagę ataków z bronią itd.). Wydawałoby się, że to spełnienia największych marzeń – wszystkie choroby są uleczalne, a życie trwa i trwa. Jednak gdy prawie nikt nie umiera, a wciąż rodzą się nowi mieszkańcy, dochodzi do przeludnienia. A to prowadzi do eliminacji (cóż za eufemizm) lub wykorzystywania nadmiarów. Brutalne zabieranie dzieci rodzicom, śmierć lub przetrzymywanie w zakładach. Piękny sen o wiecznym życiu zmienił się w koszmar.

„Deklaracja” nieco mnie rozczarowała. Jest ciekawa wizja, jest kilka momentów oczekiwania i zaskoczenia. Są wydarzenia nakłaniające do refleksji nad światem i człowiekiem. Powieść czyta się dość przyjemnie, jednak bohaterowie nie zaskarbili sobie mojej sympatii w jakiś szczególny sposób, a ogół fabuły nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jakiego się spodziewałam. Mimo to warto przeczytać tę książkę, chociażby ze względu na tak dramatyczną wizję przyszłości i pokazanie, jak ogromny wpływ na światopogląd i całe życie ma bycie kochanym i obdarzanie miłością innych.

Recenzja została umieszczona na blogu:
https://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Czasem to, co ma ratować świat, niszczy go jeszcze bardziej.
Czasem to, co początkowo uznajemy za cud, okazuje się przekleństwem.
Czasem życie powinno dobiec końca.

W przyszłości ludzie dzielą się na dwie grupy – nadmiarów i legalnych. To od przynależności do którejś z nich zależy to, jak będziesz żyć, a nawet czy w ogóle będzie ci dane egzystować na świecie. Choroby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Hazel ma raka. Raka płuc. Wózek z butlą z tlenem jest jej nieodłącznym towarzyszem. Tak jak „Cios udręki” – książka, którą Hazel czytała wielokrotnie i do której wciąż wraca.
Dziewczyna całymi dniami ogląda program o modelkach, praktycznie nie wychodzi z domu. Wyjątek stanowi grupa wsparcia dla chorych nastolatków, gdzie chodzi za silną namową rodziców. To właśnie tam poznaje Augustusa – chłopaka wyjątkowego, intrygującego, przystojnego i na dodatek zainteresowanego jej osobą. Chłopaka, który wprowadzi ją do innego świata i zabierze w miejsca, w których nigdy nie była (dosłownie i w przenośni).

Cóż mogę powiedzieć o tej powieści, gdy napisano o niej już tak wiele, a mi samej brakuje celnych słów? Jest wyjątkowa, wybija się na tle literatury młodzieżowej/chorobowej/śmierciowej. Ukazuje widmo śmierci i życie osoby, nad którą ciąży, z szerszej perspektywy. Bierzemy udział w podróży młodych ludzi, którzy poznają smak miłości, cierpienia, straty, przyjaźni, ulotności chwil, radości. Razem z nimi zagłębiamy się w egzystencjalne pytania i szukamy trudnych do znalezienia odpowiedzi. Bardzo ciekawym zabiegiem jest umieszczenie książki w książce. „Cios udręki” jest ważnym motywem, który silnie oddziałuje na Hazel, jej wybory, cele i przemyślenia. „Gwiazd naszych wina” to podróż w głąb duszy, pokonywanie lęków, robienie wyłomów w murach. Trzeba ją przeczytać, a wtedy zrozumie się, jakie emocje wywołuje i jak ciężko okiełznać huragan, który szaleje w naszym wnętrzu po jej odłożeniu.

John Green pisze w sposób, który do mnie przemawia – bez zbędnego dramatyzmu, naturalnie, z humorem i ironią, inteligentnie. Kartki mkną jak szalone, mimo wzruszeń i chwil refleksji w jego powieściach jest jakaś lekkość, która nadaje czytaniu inny wymiar. Porusza, ale pozostawia w duszy rodzaj ciepła, który rozgrzewa mimo smutku. To dopiero druga książka autora, z którą się zapoznałam, ale jestem pewna, że sięgnę po więcej, bo pan Green pisze znakomicie, a jego utwory zapadają w pamięć i serce.

Recenzja umieszczona na blogu:
https://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Hazel ma raka. Raka płuc. Wózek z butlą z tlenem jest jej nieodłącznym towarzyszem. Tak jak „Cios udręki” – książka, którą Hazel czytała wielokrotnie i do której wciąż wraca.
Dziewczyna całymi dniami ogląda program o modelkach, praktycznie nie wychodzi z domu. Wyjątek stanowi grupa wsparcia dla chorych nastolatków, gdzie chodzi za silną namową rodziców. To właśnie tam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ile kroków dzieli miłość i egoizm?
Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, by zatrzymać przy sobie to, co dla nas ważne?

Ellen jest wspaniałą matką. Choć praca pochłania ogromną ilość czasu, kobieta stara się jak najlepiej wykorzystać wolne chwile, bawiąc się z synkiem i pokazując mu świat. Spokojne dni zostają jednak wywrócone do góry nogami przez ulotkę znalezioną w skrzynce. Ellen początkowo nie może uwierzyć w to, co widzi. Wypiera z głowy natrętne myśli, nie akceptuje tego, co się dzieje – z ulotki patrzy na nią mały Will. A przynajmniej dziecko, które wygląda dokładnie tak jak on. Porwany. Porwany, porwany, porwany. To jedno słowo wwierca się w oczy Ellen. Ale przecież to niemożliwe. Will jest jej synkiem. Adopcja przebiegła legalnie. Prawda?

Od tej chwili Ellen na własną rękę rozpoczyna śledztwo. Wyszukuje mnóstwo informacji w Internecie, śledzi podejrzane osoby, rozmawia z ludźmi, którzy mogą coś wiedzieć. Choć próbuje sobie wmawiać, że to wszystko jest niemożliwe, że podobieństwo jest przypadkowe, a Will w żaden sposób nie jest powiązany z porwanym Timothym, coraz więcej poszlak prowadzi do rozwiązania, które może zrujnować życie Ellen i jej dziecka. Jednak czy rozłąka jest najgorszym zakończeniem śledztwa? Czy zagadkowe zgony osób, które są w jakiś sposób powiązane z Willem, nastąpiły przypadkiem? Niespodziewanie wszystko przybiera o wiele bardziej dramatyczny obrót niż Ellen się spodziewała. Czy życie chłopca, które kiedyś wisiało na włosku, znowu jest zagrożone? Co zrobi matka, by chronić swoje dziecko?

To już druga powieść pani Scottoline, którą przeczytałam i muszę powiedzieć, że bije na głowę „Ocal mnie”. Dobrze wykreowani bohaterowie, ciągła akcja, jedna zagadka prowadząca do drugiej. Autorka potrafi grać na emocjach, trzymać w napięciu, ale i wywoływać uśmiech. Pokazuje, jak silna jest więź pomiędzy matką a dzieckiem, ile trudu wymaga podjęcie decyzji dobrej nie dla nas samych, ale dla kogoś, kogo kochamy. „Spójrz mi w oczy” to poruszająca powieść o poszukiwaniu prawdy, walce o szczęście i wewnętrznym rozdarciu z dodatkiem dramatycznych zwrotów akcji i starciem z przestępczością.

recenzja została umieszczona na blogu: http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Ile kroków dzieli miłość i egoizm?
Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, by zatrzymać przy sobie to, co dla nas ważne?

Ellen jest wspaniałą matką. Choć praca pochłania ogromną ilość czasu, kobieta stara się jak najlepiej wykorzystać wolne chwile, bawiąc się z synkiem i pokazując mu świat. Spokojne dni zostają jednak wywrócone do góry nogami przez ulotkę znalezioną w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ludzi można stracić na różne sposoby – przez kłótnię, gdy poróżnimy się tak bardzo, że nie chcemy się więcej widzieć; przez oddalenie się od siebie, gdy nasze ścieżki zaczynają biec w dwóch zupełnie różnych kierunkach a osoba, którą znaliśmy na wylot, staje się zupełnie innym człowiekiem; a w końcu przez śmierć, która brutalnie wyrywa z naszego świata ukochaną osobę.

Chcesz powiedzieć, co ciekawego wydarzyło się dzisiaj w szkole, ale w ostatniej chwili zamykasz usta. Chcesz wyjść spod kołdry i przejść do drugiego łóżka, żeby szeptem wyjawić sekret, ale przypominasz sobie, że zastaniesz tam pustkę. Chcesz się przytulić i poczuć bicie ukochanego serca, ale ono przecież już od dawna stoi w miejscu.

Lennie każdego dnia od nowa przeżywa śmierć swojej starszej siostry, Bailey. Nie potrafi myśleć o niej bez bólu, nie jest w stanie wynieść jej rzeczy ze wspólnego pokoju i wyrzucić z głowy myśli o śmierci ani na chwilę. Jednak gdy Toby, chłopak Bailey, coraz częściej przebywa w pobliżu jej domu i wyraża słowami te same emocje i uczucia, które nosi w sobie Lennie, dziewczyna zatapia się w jego oczach i ustach, na moment zlewając ich wspólny ból w jedno i wylewając go poza ciała. Tylko jak później pozbyć się palącego poczucia winy i wyrzutów sumienia, które są jak piętno odciśnięte na duszy?
Dodatkowo sytuacja komplikuje się, gdy do szkoły przychodzi nowy uczeń, Joe – przystojny, radosny i utalentowany muzycznie. Choć początkowo Lennie nie chce się przed nim otworzyć, po jakimś czasie Joe wydobywa z niej muzykę, która została uciszona przez rozpacz, a także porusza serce Lennie, które przecież nie powinno więcej kochać tak, jak kochało siostrę. Jednak czy szczęście i miłość naprawdę nie mogą istnieć obok bólu i tęsknoty za kimś, kogo się utraciło?

Mam bardzo mieszane odczucia co do tej książki. Przez pierwsze kilka rozdziałów miałam ochotę ją zamknąć i więcej nie otwierać przez ciągłe „WTF?” i „niewiarykurnagodne” (co za dużo, to i molik nie wytrzyma). Zastanawiałam się, gdzie to ciepło i drgające serce, które rzekomo zapewnia ta powieść. Tak naprawdę odkryłam je dopiero pod koniec i raz łza zakręciła mi się w oku, ale wcześniej (mimo tego, że bohaterka ciągle wyrażała swój smutek) brakowało mi atmosfery, której oczekiwałam. Choć to powieść o stracie najbliższej osoby i ciągłym przeżywaniu żałoby, momenty refleksyjne i poruszające zostały przyćmione przez infantylne zachowania nastolatek.
Uważam, że autorka nie wykorzystała nawet w 80% pola do wykazania się, które tematyka książki mogłaby jej zapewnić. Szala wagi przechyliła się z „poruszająca” na „mam ciągłą ochotę na całowanie i inne igraszki, na dodatek z więcej niż jednym chłopakiem”.

Niewątpliwie momentami odnajdziemy w tej powieści momenty piękne i nastrojowe, jednak nie dostałam od tej historii dokładnie tego, co chciałam. Nastrój, który się utworzył, zbyt często zostawał zburzony. Plusem książki są zapiski Lennie (jej przemyślenia, rozmowy z Bailey) na karteczkach/kubkach/papierkach, które możemy zobaczyć na poszczególnych stronach.

Ludzi można stracić na różne sposoby – przez kłótnię, gdy poróżnimy się tak bardzo, że nie chcemy się więcej widzieć; przez oddalenie się od siebie, gdy nasze ścieżki zaczynają biec w dwóch zupełnie różnych kierunkach a osoba, którą znaliśmy na wylot, staje się zupełnie innym człowiekiem; a w końcu przez śmierć, która brutalnie wyrywa z naszego świata ukochaną osobę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć Julia jest ambitna, inteligentna i wrażliwa, a jej uroda odbiega od wyglądu reszty dziewczyn, nie ma zbyt wielu znajomych ani chłopaka, któremu mogłaby oddać swoje serce. Tkwi w cieniu popularnej siostry, a jej ulubionym zajęciem jest czytanie książek, dzięki którym poszerza wiedzę z interesujących ją dziedzin.
W jej życie równocześnie wkrada się miłość i choroba. Choroba, która kładzie się cieniem na przyszłość. Miłość, która nie spocznie, dopóki nie uratuje swojej drugiej połówki.


W bohaterach tej powieści następuje dużo przemian. Widzimy, jak Wiktor zrzuca klapki z oczu i dostrzega, co naprawdę liczy się w drugiej osobie; do Julii dociera, że ona także może być szczęśliwa; Kalina w inny sposób zaczyna postrzegać swoją siostrę. Ewa Barańska pokazuje nam, jak zmienia się rzeczywistość ludzi zakochanych, zranionych, chorych. Jak jedna chwila, jedno słowo może nas przybliżyć do drugiej osoby, ale i od niej oddalić.


Pod koniec książki odbywa się istny wyścig z czasem – wyścig o wspólne chwile, wspaniałe wspomnienia, przyszłość, życie. Możemy zobaczyć jak wiele zmienia miłość, ile determinacji kryje się w osobie, która walczy o dobro kogoś, kogo kocha.
Choć zdarzają się momenty lekkie i przyjemne, przez większość czasu obserwujemy zmagania z samotnością, chorobą, widmem śmierci, ale również dowody wielkiej miłości głównych bohaterów.


Zakończenie być może niektórym przypadnie do gustu, mi się jednak nie podoba. Lubię, gdy autor zostawia czytelnikowi odrobinę miejsca dla wyobraźni i dopisania kawałka własnego zakończenia, ale w tym wypadku zostałam praktycznie z zerowym punktem zaczepienia. Pani Barańska dała nam zupełnie wolną rękę. Nie chcę za dużo wypowiadać się w tym temacie, żeby nie zburzyć Wam elementu zaskoczenia, jeśli będziecie chcieli sięgnąć po tę powieść, ale mimo wszystko uważam, że to autor powinien zakończyć książkę, kierując ją na konkretny tor, a my powinniśmy jedynie nim podążyć i ewentualnie w swoim wyobrażeniu dodać mu rozwidleń.

Recenzja została umieszczona na blogu :
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Choć Julia jest ambitna, inteligentna i wrażliwa, a jej uroda odbiega od wyglądu reszty dziewczyn, nie ma zbyt wielu znajomych ani chłopaka, któremu mogłaby oddać swoje serce. Tkwi w cieniu popularnej siostry, a jej ulubionym zajęciem jest czytanie książek, dzięki którym poszerza wiedzę z interesujących ją dziedzin.
W jej życie równocześnie wkrada się miłość i choroba....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są powieści lekkie i przyjemne, idealne na ciepłe poranki z kubkiem kawy w ręce. Są takie, które przenoszą do magicznego świata i długo z niego nie wypuszczają. Ale są i takie, które zostawiają czytelnika z rozszerzonymi źrenicami i żołądkiem związanym w supeł przez ilość strachu, cierpienia, brutalności i goryczy, którymi są przesiąknięte kartki. Właśnie do tej ostatniej kategorii należy „Ocal mnie od złego”.
Na samą myśl o tej książce mam ściśnięte gardło. Bo w mojej głowie od razu pojawia się pytanie: „Jak tak można?!”

Alloma wygląda jak cyganka. Jak prawdziwe „wcielenie zła”, „diabelskie nasienie”. Codziennie musi znosić tortury i bez słowa poddawać się karom, jakie wymyśli dla niej opiekunka. Picie płynu do naczyń. Głodówki. Bicie kijem w podeszwy stóp. Zjadanie psich odchodów. Odkąd dziewczynka trafiła pod opiekę Eunice, która przyjęła już pod swój dach trójkę innych dzieci, jej życie zmieniło się w piekło, a każdy kolejny dzień był walką o zachowanie szacunku do samej siebie.

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Jest spisana ręką Allomy, która starała się przekazać wszystko widziane oczami dziecka, dodając uwagi osoby dorosłej, którą się stała, dzięki czemu możemy zobaczyć, jak z biegiem czasu zmieniło się jej myślenie i sposób patrzenia na pewne sprawy.

Pamiętam, jak koleżanka przedstawiała tę książkę w klasie (każdy uczeń miał omówić wybraną powieść) i po przeczytaniu brutalnego fragmentu wiele osób mówiło „to obrzydliwe”. Tak, to było obrzydliwe. Ale po pierwsze było s t r a s z n e.
Podczas czytania wielokrotnie byłam zszokowana, wściekła, rozżalona. Nie mogłam pojąć (i dalej nie potrafię), jak można być tak bezdusznym, by krzywdzić kogoś w tak bezlitosny sposób. Jak można tak krzywdzić niewinne dziecko, zniszczyć całe jego życie, psychikę, poczucie własnej wartości.

Ta książka mnie przeraziła. Ludzka nienawiść potrafi być tak wielka, że ciężko mi to ogarnąć myślami. Widzimy tu, że dziecko wierzy w to, co wpajają mu dorośli – Eunice mówiła Allomie, że jest dzieckiem szatana, jest zła i pełna grzechu, a wszystkie kary są stosowane dla jej dobra i mogą pomóc zmniejszyć jej grzeszność – i dziewczynka uwierzyła w jej słowa, a to przekonanie zakorzeniło się w niej na długi czas.

„Ocal mnie od złego” to trudna opowieść o ogromnym bólu, zatraceniu własnej osobowości, a wreszcie powolnym i trudnym powrocie do normalnego życia. Polecam ją Wam, żebyście mogli zobaczyć, jak wiele cierpienia mogą skrywać ściany domu i dziecięce serca.

Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Są powieści lekkie i przyjemne, idealne na ciepłe poranki z kubkiem kawy w ręce. Są takie, które przenoszą do magicznego świata i długo z niego nie wypuszczają. Ale są i takie, które zostawiają czytelnika z rozszerzonymi źrenicami i żołądkiem związanym w supeł przez ilość strachu, cierpienia, brutalności i goryczy, którymi są przesiąknięte kartki. Właśnie do tej ostatniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwyczajny dzień w pociągu. Każdy pasażer zajmuje się swoimi sprawami – czytaniem gazety, słuchaniem muzyki, robieniem makijażu, aż nagle w jednej chwili wszyscy skupiają się na tym samym – mężczyźnie, który dostaje ataku serca.


W ciągu kilku godzin los trzech pasażerek zejdzie na inną, wspólną ścieżkę, która, choć wyboista, może zaprowadzić je do zupełnie nowych miejsc.

Lou jest terapeutką, pracuje z młodzieżą sprawiającą problemy. Ma dosyć rodzinnych sekretów i chce w końcu wyznać matce, że jest lesbijką. Widzi śmierć mężczyzny w pociągu i wsiada do taksówki z Anną.

Anna jest copywriterem. Ma problem ze swoim partnerem, Stevem, który zbyt często sięga po alkohol i urządza w domu awantury. Jest najlepszą przyjaciółką Karen.

Karen to matka dwójki dzieci. Pewnego ranka jej mąż, Simon, umiera w pociągu. Od tego czasu Karen na nowo uczy się życia i radzenia sobie z bólem po stracie ukochanego.

Te trzy kobiety, choć z pozoru kompletnie od siebie różne, łączy chęć odnalezienia swojego „ja”, walka z przeciwnościami losu, uwalnianie się z więzów smutku, rozgoryczenia i strachu.

Wystarczy jedna chwila, by czyjeś życie kompletnie się zmieniło. Chwila uśmiechu, strachu, smutku, zaskoczenia – to właśnie chwile tworzą nasze istnienie.
Sarah Rayner pokazuje nam, jak jeden moment może wpłynąć na nasze dalsze wybory, zachowania, postrzeganie świata.
Autorka napisała pełną ciepła powieść o prawdziwej przyjaźni, która może narodzić się w najmniej oczekiwanej sytuacji, powolnym uwalnianiu się od cierpienia, odwadze w dążeniu do harmonii z samym sobą i prawdziwej sile relacji między ludźmi.

Zwyczajny dzień w pociągu. Każdy pasażer zajmuje się swoimi sprawami – czytaniem gazety, słuchaniem muzyki, robieniem makijażu, aż nagle w jednej chwili wszyscy skupiają się na tym samym – mężczyźnie, który dostaje ataku serca.


W ciągu kilku godzin los trzech pasażerek zejdzie na inną, wspólną ścieżkę, która, choć wyboista, może zaprowadzić je do zupełnie nowych miejsc....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Adele ma niesamowity głos. Gdy słucham jej piosenek, lekko unoszę się nad ziemią, a na moich plecach odbywa się istny wyścig ciarek. Jest bardzo utalentowaną wokalistką, odbiegającą wyglądem od dzisiejszych standardów (i dobrze!). Wiedziałam o tym przed sięgnięciem po jej biografię. A po przeczytaniu… Cóż, wiem niewiele więcej.

Owszem, z książki dowiadujmy się kilku rzeczy o jej dzieciństwie, mamy podane informacje o jej szkole, a później o stopniowym wspinaniu się po śliskiej drabinie sukcesu. Jednak sam obraz Adele według mnie jest przedstawiony w dość minimalistyczny, ubogi sposób.
Ponadto za dużo tu niepotrzebnie rozbudowanych wątków o innych osobach, bez których czytelnik na pewno mógłby się obejść.
Jest to pierwsza biografia, po jaką sięgnęłam, więc nie mam żadnego porównania – kieruję się tylko odczuciami. Mimo to uważam, że życie Adele mogłaby zostać opisane w bogatszy, bardziej interesujący sposób.

Warto sięgnąć po tę biografię, chociażby dla poczucia humoru Adele, ironicznych tekstów artystki i poznania jej gustu muzycznego, który kształtował się przez wiele lat. Po przeczytaniu czuć jednak niedosyt. Te 220 stron można by spokojnie skrócić do 120 i dopisać coś zupełnie innego niż to, co zawierają.

Adele ma niesamowity głos. Gdy słucham jej piosenek, lekko unoszę się nad ziemią, a na moich plecach odbywa się istny wyścig ciarek. Jest bardzo utalentowaną wokalistką, odbiegającą wyglądem od dzisiejszych standardów (i dobrze!). Wiedziałam o tym przed sięgnięciem po jej biografię. A po przeczytaniu… Cóż, wiem niewiele więcej.

Owszem, z książki dowiadujmy się kilku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jodi Picoult ma coraz większą rzeszę fanów i trudno się temu dziwić, gdy zagłębi się w którąś z jej powieści. Autorka pisze poruszające, życiowe historie, które często mają słodko-gorzkie zakończenia. Jest jedną z moich ulubionych pisarek i postawiłam sobie za cel przeczytanie chociaż połowy jej dzieł. Przedstawiłam Wam już „Kruchą jak lód”, a dzisiaj przyszedł czas na „Bez mojej zgody”.

Chyba nikt nie lubi podporządkowywać się czyjejś woli. Chcemy sami o sobie decydować, samodzielnie podejmować decyzje. Anna nie jest w tej kwestii wyjątkiem, jednak nikt nie zastanawia się, czy zgadza się na liczne zabiegi – musi zrobić wszystko, by utrzymać przy życiu swoją siostrę Kate.

Białaczka… To brzmi jak wyrok i rzeczywiście nim jest. Kate jest skazana na ciągłe cierpienie i nagłe wizyty w szpitalu. Nie panuje nad własnym ciałem, nie wie, czy w danej chwili nie będzie musiała stoczyć kolejnej walki o życie. I choć to ona ma raka, Anna spędza w szpitalu tyle samo czasu co jej starsza siostra, bynajmniej nie jako osoba odwiedzająca.

Anna została poczęta w sztuczny sposób, aby od razu po przyjściu na świat mogła pomóc śmiertelnie chorej Kate. Odkąd sięga pamięcią, oddawała krew i przechodziła mnóstwo operacji. Mogłoby się wydawać, że naturalną rzeczą jest niesienie pomocy bliskiej osobie i Anna powinna robić to bez mrugnięcia okiem. Jednak gdy rodzice wciąż nie pytają jej o zgodę a operacje stają się coraz poważniejsze i mogą zagrażać zdrowiu dziewczyny, Anna decyduje się na krok, który na zawsze może podzielić jej rodzinę i zabić siostrę. Ale czy tylko strach i chęć decydowania o własnym ciele i życiu kierują Anną?

Jodi Picoult potrafi przedstawić ludzkie tragedie w wyjątkowy sposób – pozwala zobaczyć nam, jak różne sytuacje wyglądają „od środka”, jak wiele czynników składa się na choćby najprostsze zachowania, wybory. Skupia się na każdej postaci z osobna, zagłębia się w ich psychikę i uczucia, ale najważniejsze jest to, że zawsze zostawia nam nadzieję i między linijkami upycha wartościowe przekazy odnośnie życia. Ubóstwiam ją, wielbię i gdybym tylko miała taką możliwość, osobiście podziękowałabym jej za pisanie tak wspaniałych książek, które tyle wnoszą do mojego małego literackiego ja.
Nieoczekiwane zdarzenia, fale emocji i szokujące zakończenie. Autorka po raz kolejny doprowadziła mnie do łez i uderzyła w najczulsze struny.

Poruszająca historia o trudnych wyborach, śmiertelnej chorobie, matczynej miłości, duchowej przemianie, życiu, śmierci…

Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Jodi Picoult ma coraz większą rzeszę fanów i trudno się temu dziwić, gdy zagłębi się w którąś z jej powieści. Autorka pisze poruszające, życiowe historie, które często mają słodko-gorzkie zakończenia. Jest jedną z moich ulubionych pisarek i postawiłam sobie za cel przeczytanie chociaż połowy jej dzieł. Przedstawiłam Wam już „Kruchą jak lód”, a dzisiaj przyszedł czas na „Bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Rozmazany makijaż” to opowiadanie o nastolatce, która ma problemy typowe dla swojego wieku – nie dogaduje się z rodzicami, ma irytujące rodzeństwo, gubi się w „dorosłym” świecie, do którego wkracza. Do tego dochodzi zadurzenie w nauczycielu i incydent na imprezie, o którym niełatwo zapomnieć.

Główna bohaterka… Cóż, nijaka, na dodatek przedstawiona w dość stereotypowy sposób – naiwna nastolatka, której serduszko przyśpiesza na widok przystojniaka, o którym pisze pełne miłości wiersze. Może Amelia miała być odebrana jako romantyczna dusza, która przelewa swoje emocje w poezję, jednak w moim odczuciu wcale tak nie było.
Wydarzenia są przewidywalne, zakończenie również, jednak była jedna rzecz, która mnie zaskoczyła (szkoda, że tylko jedna). Język jest prosty, opowiadanie czyta się szybko. Znalazło się trochę rażących błędów, ale nie było ich bardzo dużo (dodam, że autor sam przeprowadził korektę).
Coś, co bardzo mi się nie podobało – opisy korzystania z toalety przez bohaterkę. Przepraszam, ale w takich sytuacjach wdawanie się w szczegóły zniesmacza.

Opowiadanie na swój sposób pokazuje te trudniejsze strony dojrzewania – popełnianie błędów, kłopoty z emocjami i uczuciami, zagubienie.
Podsumowując – tekst nie przypadł mi do gustu. Nic nie przykuło mojej uwagi, po przeczytaniu ostatniej strony nie czułam żadnych większych emocji, które zazwyczaj towarzyszą mi po zakończeniu intrygującego utworu. Jednak to moje subiektywne odczucie i może komuś innemu twórczość młodego pisarza bardzo się spodoba.

Moja ocena: 3+/10

Recenzja została umieszczona na blogu:

http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

„Rozmazany makijaż” to opowiadanie o nastolatce, która ma problemy typowe dla swojego wieku – nie dogaduje się z rodzicami, ma irytujące rodzeństwo, gubi się w „dorosłym” świecie, do którego wkracza. Do tego dochodzi zadurzenie w nauczycielu i incydent na imprezie, o którym niełatwo zapomnieć.

Główna bohaterka… Cóż, nijaka, na dodatek przedstawiona w dość stereotypowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy wzięłam tę książkę do ręki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czułam to całą sobą. Jednak gdy przeczytałam opis, pomyślałam: „Kurczę, starsza kobieta, Alzheimer – to chyba nie dla mnie”. Pół roku temu (wtedy wypożyczyłam „Motyla”) byłam jeszcze na etapie paranormal romance, rzadko czytałam coś innego. Mimo to nie mogłam odłożyć tej powieści na półkę, czułam się jak przywiązana. I choć często nie słucham intuicji, spycham ją gdzieś daleko, daleko, tym razem dałam jej dojść do głosu i okazało się, że było warto.

Alice to kobieta spełniona życiowo – ma satysfakcjonującą pracę, męża, który również wspina się po szczeblach kariery, rozwijające pasje dzieci. Czuje, że robi to, co uwielbia, a wiedza, którą posiada i wciąż rozwija, jest dla niej najważniejszym dobytkiem. Jej życie jest prawie że idealne, jednak Alice, jak każdy człowiek, ma również drobne problemy – chociażby brak wspólnego języka z córką, która zamiast jakiegoś „dobrego” zawodu wybrała aktorstwo.
Wkrótce jednak Alice będzie musiała przewartościować swój świat, bo zacznie tracić to, co tak bardzo ceniła – pamięć i wiedzę.

Zapodziane klucze, wiecznie zostawiane w różnych miejscach drobiazgi, chwilowe pustki w głowie – brzmi znajomo, prawda? Nie przejmujemy się tym, bo w końcu każdemu zdarza się o czymś zapomnieć, coś gdzieś zostawić i za nic nie móc sobie przypomnieć, gdzie. Z Alice było tak samo – zgubiona ładowarka (która, oczywiście, w końcu się odnalazła), zostawienie portfela w restauracji, ulatujące z myśli słowo. Owszem, kobieta jest nieco zaniepokojona, bo takie rzeczy nigdy jej się nie zdarzały, jej umysł zawsze działał bez zarzutu. Zrzuca jednak winę na przemęczenie spowodowane nawałem pracy, bierze również pod uwagę początki menopauzy.
Jednak stracenia orientacji i zupełnej dziury w pamięci na ulicy, którą zna się jak własną kieszeń, nie da się już tak łatwo wytłumaczyć. Alice udaje się do lekarza i po wielu badaniach otrzymuje diagnozę, która zupełnie zmieni jej życie – ma Alzheimera o wczesnym początku.

W tym momencie warto zwrócić uwagę na ogromną wiedzę, którą posiada autorka. W szczegółowy, obrazowy sposób (aczkolwiek tak, żeby czytelnik łatwo mógł zrozumieć treść), Lisa Genowa przedstawia chorobę Alzheimera. Używa profesjonalnych nazw i pojęć, jednak robi to z ogromnym wyczuciem, tak, by zwykły zjadacz chleba nie czuł się jak podczas czytania encyklopedii medycznej. Autorka umiejętnie przeplata opisy i dialogi z relacją przebiegu choroby.

Powieść pokazuje, jak wielkim ciężarem jest choroba. Ciężarem nie tylko dla osoby chorej, ale również dla rodziny, znajomych, którzy nie wiedzą, jak mają się zachować – co powiedzieć, zrobić, myśleć o zaistniałej sytuacji.
Widzimy tu rozpacz, czarną płachtę, która okryła rodzinę Alice. Jednak możemy tu również dostrzec ogrom nadziei, pokłady wytrwałości i bezgranicznej miłości.
Razem z główną bohaterką i jej bliskimi przechodzimy przez wszystkie etapy choroby, śledząc niszczycielską siłę odbierającą wszystko, co dla człowieka najważniejsze.

Skąd wziął się tytuł książki? Otóż Alice, będąc jeszcze w początkowym stadium choroby, tworzy dokument, w którym umieszcza kilka podstawowych pytań odnośnie jej życia, na które powinna znać odpowiedź. Pod spodem dodaje krótką notatkę, która, w razie problemów z powyższymi pytaniami, ma ją skierować do następnego dokumentu o nazwie „Motyl”, w którym znajdzie dalsze instrukcje.
Co takiego kryje w sobie „Motyl”? To tajemnica, której Wam nie wyjawię. Mogę jednak zapewnić, że na chwilę wstrzymacie oddech.
Ciężko jest porównać chorobę Alzheimera do czegokolwiek – to coś tak niewyobrażalnego, że znalezienie odpowiednich słów jest niemal niemożliwe. Jeśli jednak miałabym ją do czegoś porównać – byłby to ogień.
Początkowo ogień może wydawać się niegroźny – mały płomyk świeczki czy dające ciepło ognisko. Kiedy jednak straci się nad nim kontrolę, rozprzestrzeni się i zniszczy wszystko, co spotka na swojej drodze, nie zostawiając nic poza popiołem, który też wkrótce zniknie. Tak samo jest z Alzheimerem – sieje spustoszenie w umyśle, pozbawia wspomnień, wiedzy i myśli.

Podczas czytania towarzyszyło mi wiele emocji – radość, gdy bohaterowie odnosili sukcesy i cieszyli się z małych rzeczy; smutek, gdy Alice coraz szybciej staczała się w otchłań demencji; rozgoryczenie, gdy ogarniała mnie świadomość, że wobec bardzo wielu rzeczy człowiek jest kompletnie bezradny, choćby nie wiem jak się starał stawić im czoła.

Tę powieść warto przeczytać nie tylko dlatego, że jest napisana dobrym, przystępnym językiem, wzrusza i pokazuje, jak ciężkie jest życie z Alzheimerem. Zacytuję tu słowa pewnej pisarki, której opinia znajduje się wewnątrz książki: „Powinieneś przeczytać tę książkę zarówno ze względu na siebie, jak i twoją rodzinę. Ona cię uświadomi. Ona cię przerazi. Ona cię zmieni”.
To książka nie tylko o Alzheimerze. To również opowieść o ogromnej stracie, która jednocześnie wiele daje – otwiera oczy na to, co naprawdę ważne i pokazuje, że miłość potrafi znieść więcej, niż mogłoby się wydawać.


Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Gdy wzięłam tę książkę do ręki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czułam to całą sobą. Jednak gdy przeczytałam opis, pomyślałam: „Kurczę, starsza kobieta, Alzheimer – to chyba nie dla mnie”. Pół roku temu (wtedy wypożyczyłam „Motyla”) byłam jeszcze na etapie paranormal romance, rzadko czytałam coś innego. Mimo to nie mogłam odłożyć tej powieści na półkę, czułam się jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Życie Margot porównałabym do kłębka włóczki zabarwionego na tysiąc kolorów – wyciągając kolejny kawałek sznurka, nigdy nie wiadomo, na jaką barwę się trafi – czy będzie to energetyzujący pomarańcz uśmiechu, czy szary ciężar udręczonego serca.
Jednak nie tylko jej życie tak wygląda – Margot umiera, a jej pośmiertna egzystencja zachowuje tę samą specyfikę, która towarzyszyła jej w ludzkim ciele.

Ile razy zastanawialiśmy się, jak opisalibyśmy własne życie, patrząc na nie z góry? Jakie wysnulibyśmy wnioski, nad czym załamalibyśmy ręce, a co skwitowalibyśmy pełnym satysfakcji okrzykiem? Margot jest dane poznać odpowiedzi na te pytania, bo po śmierci zostaje swoim własnym aniołem stróżem. Musi szybko odnaleźć się w nowej roli, bo w świecie aniołów czas jest równie nieubłagany, jak w świecie ludzi.
Kobieta przyjmuje imię Ruth i rozpoczyna podróż drogą własnego życia, staje się przewodnikiem i obrońcą płomyczka życiu Margot. Po prostu staje się Aniołem Stróżem.
Patrząc na życie Margot, Ruth wielokrotnie stara się zrobić wszystko, by odmienić bieg wydarzeń. Musi jednak zrozumieć, że pewne rzeczy mają bardzo wysoką cenę, a wpływ na jedną decyzję może zniszczyć to, co za wszelką cenę chciałoby się zatrzymać.

Autorka przedstawia nam tu istny wachlarz bohaterów, których możemy pokochać lub znienawidzić. A może najpierw ich pokochamy, a później znienawidzimy? A może na odwrót? W tej książce spotkamy się z różnorodnymi, oddzielonymi przepaścią emocjami, uświadomimy sobie, że pewne wydarzenia na zawsze odciskają piętno na ludzkim życiu, pełnym porażek, ale i sukcesów, smutku i radości, bezradności i siły.

Podczas czytania nie raz łzy gromadziły mi się w oczach, serce ściskało na myśl o brutalności świata, nadzieja gasła i rozkwitała.
Carolyn Jess-Cokke stworzyła dzieło tak wybitne, tak piękne i poruszające, że nie mogłam go nie pokochać. Gdy przeczytałam ostatnie zdanie, przewierciłam wzrokiem ostatnią kropkę, jeszcze przez długi czas nie mogłam wyjść z osłupienia. „Zawsze przy mnie stój” to powieść, która z walizką pełną emocji ulokowała się w kąciku mojego serca, poruszyła czułe struny. Czytać takie książki to na nowo otwierać oczy, brać w płuca zupełnie inne powietrze niż do tej pory. Czytać takie książki to budować nadzieję na to, że w życiu zawsze odnajdziemy coś pięknego. Zawsze.

Niesamowita treść ukryta pod równie niezwykłą okładką, od której wprost nie można oderwać oczu. Wszystko magnetyzuje, przyciąga, wsysa. Magia.

Książkę przeczytałam w październiku i do tej pory nie mogłam się zabrać za jej zrecenzowanie. Ogromnym wyzwaniem było napisanie o niej choć kilku zdań, gdyż powieść jest tak niesamowita, że nie wiem, jakie słowa mogłyby oddać jej wartościowość.
Przeczytajcie ją. Przeczytajcie, a w duchu podziękujecie Carolyn Jess-Cooke za ten cudowny prezent.

Recenzja umieszczona na blogu: http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Życie Margot porównałabym do kłębka włóczki zabarwionego na tysiąc kolorów – wyciągając kolejny kawałek sznurka, nigdy nie wiadomo, na jaką barwę się trafi – czy będzie to energetyzujący pomarańcz uśmiechu, czy szary ciężar udręczonego serca.
Jednak nie tylko jej życie tak wygląda – Margot umiera, a jej pośmiertna egzystencja zachowuje tę samą specyfikę, która towarzyszyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy, będąc w bibliotece, przeczytałam na okładce 'Czarodziejów”, że to taka poruszająca, przepełniona magią książka, miałam nadzieję na... Cóż, na poruszającą, przepełnioną magią książkę. A co dostałam? Kilkaset stron czystych męczarni.


Zacznę od głównego bohatera. Przez cały czas spędzony z książką nie mogłam odpędzić myśli, że jest on jednym wielkim męczennikiem i malkontentem. Nawet gdy dostał to, czego zawsze chciał (magii), gdy miał dziewczynę, znajomych, niczego mu nie brakowało – uważał świat za jedno wielkie bagno, w którym tkwi po uszy. Jeszcze nigdy nie znienawidziłam tak żadnego bohatera. Jak na tak wybitnie inteligentnego, zachowywał się jak, za przeproszeniem, skończony idiota. Niesmak, jaki wywołuje ten bohater, jest po prostu nie do przetrawienia.


Akcja... Tak naprawdę nie widziałam tu żadnej akcji aż do zakończenia książki, gdzie na ostatnich kilkudziesięciu stronach zaczęło się coś dziać. Powieść jest denna, według mnie nie zawiera nic wartego uwagi. Liczyłam na magię w zupełnie nowej odsłonie, na porywającą historię pełną tajemnic i pokonywania własnych słabości. Odniosłam wrażenie, że w tej książce o magii brakuje właśnie magii.


Ilość błędów przyprawia o dreszcze. Te potknięcia (kosmiczne wywrotki) stylistyczne, spotykane na każdym kroku, jeszcze bardziej utrudniały przebrnięcie przez książkę, jakby i bez nich nie było to trudne. Osoba przeprowadzająca korektę powinna się znać na swojej profesji, przynajmniej moim skromnym zdaniem, a w tym wypadku... Istnieje możliwość, że ze względu na niezbyt interesującą fabułę sprawdzający po prostu zasnął i nie wykonał swojej pracy. Uh, uwzięłam się na tę książkę, co? To chyba dlatego, że miałam wobec niej spore oczekiwania.


Za dużo wulgaryzmów. Rozumiem, zbuntowani nastolatkowie, zdobywcy świata, wiecznie pijani, ale, panie Grossman, dlaczego aż tyle? Ilość przekleństw pasuje raczej do jakiegoś kryminału, w którym głównym bohaterem jest zbir bez górnych jedynek, którego jedyną rozrywką jest liczenie kapsli od piwa, a nie do powieści dla młodzieży. A z relacji między bohaterami i ich zachowań można wysnuć tylko jeden wniosek – alkohol, brak szacunku i seks to najlepszy scenariusz dla młodzieży.


Jedynym dobrym punktem książki jest koniec. I o dziwo nie tylko dlatego, że to KONIEC. Wydarzenia zamykające powieść były dosyć interesujące, jednego nawet nie przewidziałam (przynajmniej nie od razu). Jednak to jedyny promyk tej książki, który nie ma takiej siły, by przebić się przez gęsty mrok całej reszty.


Zmusiłam się (nie spodziewałam się, że mam aż tak dużo silnej woli) do przeczytania całej książki, co było istną katorgą, tylko ze względu na to, że ostatnimi czasy nie kończyłam zbyt wielu książek i chciałam się wreszcie przekonać, czy w bardzo kiepskich powieściach da się znaleźć coś wartościowego. Wniosek? Nie bardzo. Kilka nielicznych momentów dających się przełknąć nie jest warte takiego poświęcenia. Czytanie ma być przyjemnością, a w tym przypadku zadowolenie to ostatnie, co mogłoby mi towarzyszyć.

Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Gdy, będąc w bibliotece, przeczytałam na okładce 'Czarodziejów”, że to taka poruszająca, przepełniona magią książka, miałam nadzieję na... Cóż, na poruszającą, przepełnioną magią książkę. A co dostałam? Kilkaset stron czystych męczarni.


Zacznę od głównego bohatera. Przez cały czas spędzony z książką nie mogłam odpędzić myśli, że jest on jednym wielkim męczennikiem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dotyk jest jednym z pięciu zmysłów, dzięki którym poznajemy świat. Dotyk drugiej osoby jest dla nas wsparciem, okazaniem bliskości. Trzymanie za rękę, pogłaskanie po policzku, przytulenie. Codzienne gesty, które podbudowują na duchu.


A gdyby Twój dotyk zabijał? Gdyby nikt nie mógł Cię choćby musnąć, bo upadłby na ziemię targany dzikimi konwulsjami? Gdybyś był potworem maszyną do zabijania, którego wszyscy się boją którą wielu chce wykorzystać?

Dotyk Julii zabija i nikt nie jest w stanie wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Ona sama nie wie, skąd pochodzi jej przekleństwo, jej moc. Żyje w ciągłym odseparowaniu, strachu, jest zawieszona w przestrzeni na bardzo cienkim sznurku.

Julia jest bohaterką, która na pewno zapada w pamięć. Jej przemyślenia wypełniały moją głowę, pozostawiając po sobie wydźwięk, który krążył w niej jeszcze przez długi czas.

Mamy tu do czynienia z postacią dziewczyny wykluczonej ze społeczeństwa, wytykanej palcami ze strachem w oczach i odrzuconej przez własnych rodziców. Już na samym początku poznajemy targające Julią emocje, którymi zresztą kartki są wręcz nasiąknięte. Przenosimy się do jej duszy i umysłu, na zmianę wpadając w otchłań odrętwienia i wynurzając się na powierzchnię rozjaśnioną przebłyskami radości.

Książka jest napisana najwspanialszym językiem, z jakim się do tej pory spotkałam. Po przeczytaniu kolejnej rewelacyjnej książki pewnie zmienię zdanie, ale i tak nigdy nie pozbędę się myśli, że styl tej powieści jest przesiąknięty kwiecistymi porównaniami i metaforami, mogę rzec, że ma w sobie coś magicznego. Kilkakrotnie rzuciły mi się w oczy opinie, że duża ilość środków stylistycznych z upływem kartek stawała się męcząca. Ja nie czułam czegoś takiego, język był płynny i pewnie gdybym nagle z tak pomysłowych zwrotów została przerzucona do zwyczajnego, 'pospolitego', że sobie pozwolę tak brzydko powiedzieć, tekstu, odczuwałabym stały niedosyt.
Przekreślanie zdań, ukazujące pierwsze i 'skorygowane' myśli, jest niesamowicie intrygujące i niebanalne.
Pani Mafi operuje językiem w tak sprawny i wyszukany sposób, że nie mam wątpliwości, iż robi to z prawdziwą pasją.

Akcja nie jest może szczególnie porywająca, przez większość czasu znajdujemy się wraz z Julią w więziennej celi lub w zamkniętym pokoju przypominającym złotą klatkę, jednak to nie akcja książki mnie urzekła, tylko jej oryginalność. Wszystko nabiera tempa pod koniec, dzięki czemu z ogromną niecierpliwością czekam na kontynuację powieści, aby dowiedzieć się, CO BĘDZIE DALEJ!

Zbyt piękne, żeby było prawdziwe? Hm, muszę się do czegoś przyczepić.

Lubię wiedzieć o świecie bohatera tyle, ile tylko się da. Dzięki temu bardziej się w niego wczuwam, moja wyobraźnia pracuje na wyższych obrotach. Tutaj zabrakło pewnych informacji o otoczeniu, wcześniejszym życiu bohaterki (zwłaszcza relacji ona-rodzice, bo to, że ją oddali i się jej bali, to dla mnie trochę za mało).

Wątek miłosny... Cóż. Cudownie – piękna ona, piękny on, on szlachetny, ona pełna odwagi. Jednak coraz częściej spotykam się z bardzo szybkim wyznawaniem miłości. Z jednej strony w przeszłości zerkali na siebie ukradkiem, wzdychali w głębi duszy, a po spotkaniu po latach ich wcześniejsze uczucia wzmacniają się i nabierają nowych barw, z drugiej troszkę zabrakło mi powolnego przechodzenia na kolejne etapy związku.

Prawie zapomniałabym o okładce! Według mnie jest cudowna, doskonale oddaje nastrój książki, jest odbiciem wewnętrznego stanu Julii. Intrygująca.


Książka nie jest idealna, autorka stanęła na podium, aczkolwiek czuję, że nie pokazała jeszcze w stu procentach, na co ją stać. Pani Mafi ma ogromny potencjał i duże zasoby oryginalnych, niestandardowych pomysłów. Gdy wykorzysta je w pełni – wstrząśnie rynkiem wydawniczym jeszcze bardziej niż do tej pory.

Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Dotyk jest jednym z pięciu zmysłów, dzięki którym poznajemy świat. Dotyk drugiej osoby jest dla nas wsparciem, okazaniem bliskości. Trzymanie za rękę, pogłaskanie po policzku, przytulenie. Codzienne gesty, które podbudowują na duchu.


A gdyby Twój dotyk zabijał? Gdyby nikt nie mógł Cię choćby musnąć, bo upadłby na ziemię targany dzikimi konwulsjami? Gdybyś był potworem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ile razy zdarzyło Ci się wpaść na stół albo uderzyć się o klamkę? Bolało, prawda? Ale potarłeś zranione miejsce i to wydarzenie szybko poszło w zapomnienie.
A teraz wyobraź sobie, że uderzasz w kant stołu z bardzo małym impetem, z ledwie zwiększoną siłą niż przy zwyczjnym dotknięciu i... łamiesz się. Twoja kość pęka, kruszy się. Brzmi jak żart, prawda? Tyle że to rzeczywistość. Nieugięta rzeczywistość, która towarzyszy Willow od momentu poczęcia.

Willow jest wspaniała - śliczna, dobra i nad wiek rozwinięta psychicznie. W wieku sześciu lat czyta na poziomie szóstej klasy podstawówki, posiada zasób słów, których nie powstydziłby się niejeden dorosły, rozumie sprawy, które dla zwyczajnego sześciolatka nie miałyby żadnego sensu. Jednak sęk w tym, że Willow nie jest zwyczajną dziewczynką. Cierpi na Osteogenesis Imperfecta, czyli wrodzoną łamliwość kości. Na pierwszy rzut oka nie widać objawów choroby, ale gdyby posiadać oczy działające jak rentgen, można by dostrzec zagojone złamania. Dziesiątki zrośniętych pęknięć.
Życie Willow to pasmo cierpienia, trzasku łamanych kości, ciągłych wizyt w szpitalu i rehabilitacji. Podczas gdy zdrowe dzieci huśtają się, biegają i grają w piłkę, dziewczynka obserwuje to wszystko z boku, gdyż nawet najlżejsze uderzenie, upadek czy chociażby kichnięcie może spowodować kolejny uraz. To jak życie w szklanej kuli - cienka bariera odgradza od reszty świata, nie pozwalając na pełne chłonięcie jego uroku, a jednak nie chroni przed upadkiem.

To pierwsza książka Jodi Picoult, po którą sięgnęłam. Czytając opisy znajdujące się na okładkach czułam, że autorka nie boi się pisać o rzeczach trudnych i bolesnych, wywołujących z zakamarków umysłu przemyślenia i refleksje. Nie zawiodłam się.

Pani Picoult przybliża nam życie osoby chorej na Osteogenesis Imperfecta. Pokazuje wykluczenie ze społeczeństwa, zmagania z bólem, pomalowaną na czarno przyszłość.
Porusza również temat aborcji, który dla wielu wciąż jest tabu.
Charlotte, matka Willow, walczy o córkę jak lwica. Towarzyszy jej na każdym kroku, chcąc zapewnić córce bezpieczeństwo, zmniejszyć prawdopodobieństwo kolejnego złamania niosącego ze sobą niewyobrażalne cierpienie. Jest gotowa zrobić wszystko, byleby tylko oszczędzić swojemu dziecku bólu i łez. Nagle otwierają się przed nią drzwi, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Jednak ich otworzenie wymaga poświęcenia i ciosu w najbliższych. Ciosu, który tym razem uszkodzi nie ciało, lecz duszę. Czy mimo tego Charlotte zdobędzie się na to, by oznajmić całemu światu, że gdyby miała taki wybór, nie urodziłaby Willow?

Postacią, na którą należy zwrócić szczególną uwagę, jest nie tylko Willow, ale i Amelia.
Dziewczyna od lat żyje skulona w cieniu życia jej rodziców, którzy całą swoją uwagę poświęcają młodszemu, choremu dziecku. Spotykamy się tu z sytuacją kompletnego zagubienia i odrzucenia. Amelia doskonale zdaje sobie sprawę, że choroba Willow absorbuje wiele uwagi i wymaga stałego nadzoru. Nie może jednak zrozumieć, dlaczego rodzice nie poświęcą jej choć chwili, nie spojrzą na nią tak, jak patrzą na kilkuletnią córeczkę. Zaczyna myśleć, że jej egzystencja jest jednym wielkim bezsensem, że równie dobrze mogłoby jej nie być. W każdym swoim geście czy słowie, a nawet w każdej myśli widzi winę i beznadziejność.
Pod maską wyrachowanej, egoistycznej buntowniczki kryje się niepewna siebie, pragnąca ciepła i miłości dziewczynka o dobrym sercu. Jednak wieczne poczucie własnej bezwartościowości spycha ją w coraz głębszą i ciemniejszą otchłań, prowadząc do dramatu, którego nie słychać, choć Amelia krzyczy tak głośno, jak tylko może. Krzyczy, nie otwierając ust.

Co do zakończenia... Nie mogę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiego końca historii rodziny O'Keffe. Nie domyślałam się jednak, jakie okoliczności będą mu towarzyszyły.

Powieść "Krucha jak lód" wchłania czytelnika, stapia się z nim w jedno. Ciężko powiedzieć cokolwiek poza tym, że książka jest niesamowita i wartościowa. Wywołuje wiele emocji, wiele skrywanych myśli.
Pokazuje, że mimo ciężkiej choroby można znaleźć szczęście.

I zadaje pytanie: czy w walce o szczęście są jakiekolwiek zasady?

Recenzja została umieszczona na blogu:
http://czytanie-uzaleznia.blogspot.com/

Ile razy zdarzyło Ci się wpaść na stół albo uderzyć się o klamkę? Bolało, prawda? Ale potarłeś zranione miejsce i to wydarzenie szybko poszło w zapomnienie.
A teraz wyobraź sobie, że uderzasz w kant stołu z bardzo małym impetem, z ledwie zwiększoną siłą niż przy zwyczjnym dotknięciu i... łamiesz się. Twoja kość pęka, kruszy się. Brzmi jak żart, prawda? Tyle że to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Numery to stanowczo jedna z najciekawszych serii, jakie przeczytałam. Myślałam, że pierwsza część była niesamowita, jednak kiedy sięgnęłam po „Chaos”...

Adam przypomina Jem nie tylko ze względu na ten sam dar - jest tak samo odważny i zdeterminowany jak ona. Na różne sposoby stara się uświadomić ludziom, jak wielkie grozi im niebezpieczeństwo. Cieżko jest jednak przebić się przez mur, który dzieli ich od spojrzenia prawdzie w oczy. Mimo wszystko Adam ma nadzieję, że uda mu się zmienić przyszłość i nie pozwolić, by numer 112027 zabrał tyle ludzkich istnień. A zwłaszcza istnień, na których mu zależy...

Sara to postać, która w jakiś mimowolny sposób zaskarbiła sobie moją sympatię. Na pewno nie jest to dziewczyna, która popołudniami chodzi do szkoły baletowej czy robi wianuszki z kwiatów, jednak mimo swojej zadziorności i częstych wybuchów ma w sobie coś subtelnego i wrażliwego, zwłaszcza po pojawieniu się Mii. Jej troska, zawzięcie i prawdziwa, czysta miłość uczyniły ją w moich oczach postacią dojrzałą i zasługującą na uznanie.

Bohaterowie drugiej części przypadli mi do gustu bardziej niż ci występujący w części pierwszej, jednak i tu nie obyło się bez irytujących, notorycznie powtarzających się momentów, które są jedynymi minusami tej powieści.
Wiadomo, że młodzież sporo przeklina. Ok, na widok wulgaryzmów nie rzucam książką o ścianę z wyrazem obrzydzenia na twarzy, jednak pani Ward nieco przesadza. Często przez takie piękne wyrażenia atmosfera wytworzona przez sytuację po prostu „siadała”. No przepraszam, ale we mnie duża ilość k**** w jednej linijce, zwłaszcza w ważnych momentach, wywoływała zwykły niesmak. Nie wspomnę już o wypowiedzach Adama skierowanych do Val. Starsza kobieta, na dodatek babcia, a on odzywa się do niej jak do pierwszego lepszego menela na ulicy. Osoba, która go wspiera, poświęca mu swoje życie... Nie wyobrażam sobie, że mogłabym się tak odezwać do babci. Każdy popełnia błędy, Val nie jest wyjątkiem, ale należy zachować choć odrobinę szacunki, którego tu zwyczajnie brakuje. Owszem, czasem Adam jes słodki niczym miód, ale zazwyczaj wtedy, gdy coś od babci dostaje albo gdy... No, żeby nic nie zdradzić, doczytajcie sobie sami.

Akcja porywa, bez dwóch zdań. Choć mówiłam sobie „Ostatni rozdział, ostatni, teraz już naprawdę odłożę”, to i tak doczytałam do końca na jednym wdechu.

Mogłoby się wydawać, że Numery to kolejna, zwykła powiastka dla młodzieży naszpikowana romantycznymi wątkami czy pustymi słowami, jednak tak naprawdę kryje w sobie coś więcej. Drobne, zawoalowane przesłania są na prawie każdej kartce. Przykład? Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...

Mimo drobnych wad, na które mogę przymknąć oko, „Chaos” to powieść, którą warto przeczytać. Gorzko-słodkie zakończenia są wzruszające i jednocześnie dające do myślenia. Przyszłość skrywa wiele sekretów, koniec może nastąpić w każdym momencie. Jednak jeśli kochamy, śmierć nie jest taka straszna, bo umieramy, będąc spełnionymi.

Numery to stanowczo jedna z najciekawszych serii, jakie przeczytałam. Myślałam, że pierwsza część była niesamowita, jednak kiedy sięgnęłam po „Chaos”...

Adam przypomina Jem nie tylko ze względu na ten sam dar - jest tak samo odważny i zdeterminowany jak ona. Na różne sposoby stara się uświadomić ludziom, jak wielkie grozi im niebezpieczeństwo. Cieżko jest jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Beznadziejna.

Tak sobie myślę, że szanowny pan Coelho powinien wydać tomik ze swoimi złotymi myślami, a pisanie książek zostawić komuś innemu.

Poza sentencjami język jest denny,akcja... tutaj nie ma żadnej akcji. Bohaterowie są kompletnie bez wyrazu, dialogi usypiają... Nie, nie i jeszcze raz NIE dla książek tego autora.

Beznadziejna.

Tak sobie myślę, że szanowny pan Coelho powinien wydać tomik ze swoimi złotymi myślami, a pisanie książek zostawić komuś innemu.

Poza sentencjami język jest denny,akcja... tutaj nie ma żadnej akcji. Bohaterowie są kompletnie bez wyrazu, dialogi usypiają... Nie, nie i jeszcze raz NIE dla książek tego autora.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porażająca.

Wciągająca.

Szokująca.

Straszna.

Pełna bólu,cierpnienia, nienawiści i miłości, zła i dobra.
Przepełniona zdradą, poniżeniem i, co najważniejsze, prawdą. Bez żadnego upiększania i woalowania. Wszystko jest prawdziwe, a przez to tak szokujące. To horror, horror życia.
Dla ludzi, którzy nie boją sie okrutnej rzeczywistości.
Zostawiła ślad na mojej psychice.

Porażająca.

Wciągająca.

Szokująca.

Straszna.

Pełna bólu,cierpnienia, nienawiści i miłości, zła i dobra.
Przepełniona zdradą, poniżeniem i, co najważniejsze, prawdą. Bez żadnego upiększania i woalowania. Wszystko jest prawdziwe, a przez to tak szokujące. To horror, horror życia.
Dla ludzi, którzy nie boją sie okrutnej rzeczywistości.
Zostawiła ślad na mojej psychice.

więcej Pokaż mimo to