-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik249
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2022
Z biologicznego punktu widzenia życie człowieka dobiega końca, kiedy serce przestaje wybijać rytm istnienia, a mózg zrywa mosty, którymi wędrowały informacje. Jednak w świecie żywych pozostają gdzieniegdzie, zagnieżdżone w szczelinach umysłów, wspomnienia o nas. Zdjęcia, nagrania, ulubiony kubek, niedokończona książka, przerwany w połowie film. Nie znikamy całkowicie. Tkwimy w szczegółach, w przeszłości, którą bez przerwy rozgrzebujemy.
Mogłabym powiedzieć, że „Schron...” opowiada o ludziach tracących pamięć. Ludziach, którzy uparcie wracają do tego, co już się wydarzyło. Zaszywają się w swych myślach, jak pod puchową kołdrą. Okrywają się tym, co znajome i odnajdują wewnętrzny spokój.
Mogłabym napisać, że Gospodinow stworzył powieść o człowieku, którego nie imał się czas. Był wszędzie i nigdzie. Istniał w świecie realnym i tylko w wyobraźni. Wymyślił klinikę, umożliwiającą powroty do przeszłości.
Oczyma wyobraźni widzę, jak bułgarski pisarz obraca w dłoniach koralik zwany czasem. Przygląda się jemu z każdej strony. Stara się opisać jego kształt, kolor, strukturę. W blasku światła dostrzega na wyszlifowanej powierzchni odbicie człowieka i dumnej Europy. Zachłystuje się tym widokiem i spośród milionów słów wybiera te, które będą w stanie oddać to, czego doświadcza wewnątrz swego umysłu i duszy.
Na stronach, które zostawiłam za sobą, tkwi niemała liczba znaczników. Każdy z nich oznacza jedną myśl, która trafiła w samo sedno. Dotknęła prawdy, obnażyła istotne, ukłuła prostotą. Czytałam i czułam wewnątrz to charakterystyczne uniesienie, które towarzyszy mi, gdy obcuję z literaturą, karmiącą mój umysł, duszę i poczucie estetyki.
Zdaję sobie sprawę, że zaburzona chronologia, dość częste retrospekcje, liczne odwołania do konkretnych wydarzeń historycznych, mętna granica pomiędzy rzeczywistym a nierealnym czy brak wyraźnie zarysowanej fabuły mogą się nie podobać. Sama nie jestem pewna, czy odpowiada to moim upodobaniom. Jest jednak coś w twórczości Gospodinowa, coś nieuchwytnego, co mnie pochłania i skradło moje serce.
Z biologicznego punktu widzenia życie człowieka dobiega końca, kiedy serce przestaje wybijać rytm istnienia, a mózg zrywa mosty, którymi wędrowały informacje. Jednak w świecie żywych pozostają gdzieniegdzie, zagnieżdżone w szczelinach umysłów, wspomnienia o nas. Zdjęcia, nagrania, ulubiony kubek, niedokończona książka, przerwany w połowie film. Nie znikamy całkowicie....
więcej mniej Pokaż mimo to
Legenda głosiła, że na początku świata Bogowie stworzyli sześć istot, a ziemia miała stać się ich domem. Swoje miasto wznieśli w lesie, gdzie owoce rosły dorodne, a zwierzyny nigdy nie brakowało. Stworzyli pierwszą cywilizację, która opierała się na zaufaniu, dobroci i przyjaźni. Miasto rozrastało się, tak jak liczba jego mieszkańców, a sześciu Bohaterów stało na straży jego dostatku.” Jednak nic nie jest wieczne. Wkrótce spokój został zmącony. Narodziła się zemsta i cierpienie, które wypływając ze zranionego serca, przyczyniły się do powstania królestwa podziemi i demonów.
Pomiędzy światami na i pod powierzchnią zawarto pakt. Utworzono także Zakon Pięciu Bohaterów, który do dzisiaj stoi na jego straży.
Za sprawą zrządzenia losu w szeregi ów Zakonu wstępuje Vinceennt – dziesięcioletni elf. Zagubiony w nowej rzeczywistości. Wyrwany z objęć dotychczasowego życia. Wkracza na ścieżkę wytyczoną przez przeznaczenie.
Minęło dobrych parę lat. Zdobyte podczas mozolnych treningów siniaki zaleczyły się, by zrobić miejsce kolejnym wykwitom czerwieni i fioletu. Supełki przyjaźni zacieśniły się i stworzyły solidne węzły. Wrogowie wypielęgnowali w sobie pokłady złości i zawiści. Teraz nadeszła pora na podjęcie decyzji: wojownik, łowca czy uzdrowiciel?
Cóż to była za przygoda! Anna Kozińska zafundowała mi kilka wspaniałych godzin w dość nieoczywistym towarzystwie. Stworzyła bohaterów, którzy zyskali moją sympatię. Wykreowała świat, w którym czai się zło straszniejsze od najprawdziwszego demona. Uwiła historię, gdzie z pozoru czarne okazuje się szare, a białe jest zaskakująco blisko mroku.
Obawiałam się, że powieść o młodocianym elfie okaże się zbyt infantylna i przewidywalna, by dało się ją polubić w jakiś szczególny sposób – myliłam się. Chwile spędzone w na obserwacji poczynań Vinceennta minęły mi zaskakująco szybko. Nie nudziłam się, nie wyczekiwałam końca, nie odliczałam kolejnych stron.
Uwielbiam polską fantastykę, a „Łowca Legiona” dodatkowo pogłębił to uczucie. Tym bardziej cieczy mnie fakt, że autorka nie planuje poprzestać na tym tytule. Mam wręcz wrażenie, że to dopiero wstęp do niezapomnianej przygody i podróży w nieznane.
IG: @potarganerude
Legenda głosiła, że na początku świata Bogowie stworzyli sześć istot, a ziemia miała stać się ich domem. Swoje miasto wznieśli w lesie, gdzie owoce rosły dorodne, a zwierzyny nigdy nie brakowało. Stworzyli pierwszą cywilizację, która opierała się na zaufaniu, dobroci i przyjaźni. Miasto rozrastało się, tak jak liczba jego mieszkańców, a sześciu Bohaterów stało na straży...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Dom walczący z naturą o swoje miejsce na ziemi. Dom stojący w cieniu milczącego giganta. Miejsce pełne zacierających się w umyśle obrazów. Przepełnione zapachami i głosami wygrawerowanymi we wspomnieniach. Przestrzeń gromadząca przeszłość.
Niespodziewana śmierć. Przedwczesna, niepożądana. Powodująca ból, złość i wyrzuty sumienia. Za wcześnie, za późno. Mogło być inaczej, tylko nie tak, jak się stało. Oby nie tak…
Podczas wędrówki palca po mapie, pewnie nie raz przecina się ścieżki wspomnień innych, nieznanych ludzi. Drzewo, w którego cieniu miał miejsce pierwszy pocałunek. Sklep, w którym kupiono oranżadę w upalny dzień. Ławka, która była niemym świadkiem podjęcia ważnej decyzji.
Genius loci to „duch miejsca”. To nieuchwytne „coś”, co sprawia, że jest inaczej. Źle lub dobrze, ale niepowtarzalnie.
W przypadku historii napisanej przez Joannę Pypłacz duch znalazł swoje miejsce tylko na papierze. Pojawiał się na sporej ilości stron, ale nie wyszedł poza granice linijek tekstu. Uparcie krążył pomiędzy rozdziałami. Wodził za nos główną bohaterkę, ale nie udało mu się porwać mnie do tańca.
Liczyłam na mgłę, która w trakcie lektury przesłoni mi widok na rzeczywistość. Czekałam na pojawienie się gęsiej skórki lub delikatnych dreszczy, skradających się po karku. Chciałam poczuć wewnątrz siebie jakiś zryw, szarpnięcie. Moje nadzieje okazały się płonne.
„Genius loci” nie jest nieudaną historią. Jestem pewna, że znajdzie się spore grono osób, które nie podzieli mojej opinii. Dla mnie jednak było zbyt przewidywalnie i w jakiś sposób powierzchownie. Zabrakło między wierszami ładunków wypełnionych emocjami. Powieść zbudowano w oparciu o intrygujący i stwarzający spore możliwości motyw literacki. Jednak sama receptura to zbyt mało. Dopiero wykonanie wpływa na odpowiedni smak.
Niestety, tym razem mi nie posmakowało. Spokojnie poczekam na kolejną propozycję autorki. Być może „Genius loci” było przedsmakiem. Może śniadaniem? Bo nieszczególnie za nimi przepadam. Dopiero nadejdzie pora na obiad. A deser? Być może zwali mnie z nóg.
Dom walczący z naturą o swoje miejsce na ziemi. Dom stojący w cieniu milczącego giganta. Miejsce pełne zacierających się w umyśle obrazów. Przepełnione zapachami i głosami wygrawerowanymi we wspomnieniach. Przestrzeń gromadząca przeszłość.
Niespodziewana śmierć. Przedwczesna, niepożądana. Powodująca ból, złość i wyrzuty sumienia. Za wcześnie, za późno. Mogło być inaczej,...
2021
Nadszedł Ragnarök. Nowa wiara zrzuca starych bogów z piedestału. Na tych, którzy nie chcą się z tym pogodzić i dołączyć do grona chrześcijan, czeka śmierć. Zanim dopalą się szczątki budowli zwanej przed chwilą domem. Nim ucichnie krzyk matek pozbawionych dzieci i płacz podopiecznych, przemienionych w sieroty. Zanim ostrze miecza przebije trzewia. Ci, którzy znaleźli się po niewłaściwej stronie, usłyszą jeszcze, jak z gardeł wrogów wydobywa się imię nowego Boga.
Świata nie odmienia się jednak na jedno pstryknięcie palców. Zawsze jest ten czas „pomiędzy”, który obfituje zazwyczaj w historie pełne odwagi, rozpaczy, naiwnej nadziei i walki do samego końca. Okres, w którym tradycje ścierają się z przemianami.
Właśnie wtedy...
Pośród leśnej głuszy. Tam, gdzie nie zawędruje ten, kto ceni sobie bezpieczeństwo i własne życie, płonie ognisko. Przy nim siedzi ten, który nadal nosi w sercu miłość do wielu bogów. Spija ostatnie krople polewki przyrządzonej z krwi swych wrogów i rozmyśla nad planem zemsty, którą poprzysiągł, będąc jeszcze dzieckiem.
„Ostatni berserk” to opowieść o tych, którzy byli w stanie przejść przez krainę śmierci, by zyskać nadludzką siłę. O tych, którzy dzielili swe dusze z dzikimi bestiami – niedźwiedziami. O niepokonanych, mitycznych maszynach do zabijania. O nim, tym, który zakończył ich historię.
Jest krwawo i bez skrupułów. Śmierć ani na chwilę nie pozwala o sobie zapomnieć. Złość i poczucie niesprawiedliwości rozsadzają od środka. W końcu, jak wiele upokorzeń i bólu można znieść? Pragnie się zemsty. Nie wiadomo jednak, czy przyniesie ona ukojenie. Przecież nie sposób cofnąć czasu i wskrzesić umarłych. Czy zatem warto znaczyć nienawiścią drogę do swego celu?
Maciej Szymczak stworzył historię, która pozostawia po sobie słodko-gorzki smak w umyśle czytelnika. To hołd pamięci złożony temu, co było i bezpowrotnie przeminęło. To świadectwo potwierdzające prawdziwość twierdzenia, że wszystko ma swój kres. Życie nieprzerwanie płynie i jak rzeka, nigdy nie zawraca.
Nadszedł Ragnarök. Nowa wiara zrzuca starych bogów z piedestału. Na tych, którzy nie chcą się z tym pogodzić i dołączyć do grona chrześcijan, czeka śmierć. Zanim dopalą się szczątki budowli zwanej przed chwilą domem. Nim ucichnie krzyk matek pozbawionych dzieci i płacz podopiecznych, przemienionych w sieroty. Zanim ostrze miecza przebije trzewia. Ci, którzy znaleźli się po...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gry paragrafowe to dla mnie kompletna nowość. Widziałam, że pojawia się ich coraz więcej, że ludzie z chęcią po nie sięgają, ale sama nie miałam dotąd takiej okazji. Ten stan rzeczy zmieniło dopiero „Widmo nad Arkham”
Myślę, że większość spośród miłośników literatury grozy słyszała o Lovecrafcie lub zdążyła poznać się z jego twórczością. Wstyd przyznać, ale sama nie czytałam (jeszcze!) żadnego z jego utworów. Mimo to wiem, co kryje się w ich treści. Okultyści, mroczne rytuały, tajemne stowarzyszenia, przedziwne i groźne kreatury, a wszystko to w jednym z małych, dusznych i ponurych miasteczek.
„Widmo nad Arkham” też takie jest. Przesiąknięte strachem, ze stale wyczuwalną nutą czegoś nieznanego. Za każdym razem tworzenie swej historii zaczyna się w tym samym miejscu. Wcielamy się w rolę podstarzałego bibliotekarza, który wraz ze swoim przyjacielem stoi na straży zapomnianych przez świat rękopisów Lovecrafta.
Na początku autor zaznajamia nas z kilkoma wydarzeniami, które miały miejsce w przeszłości obu panów. Nie ukrywam, że podczas pierwszej rozgrywki trochę dłużyło mi się to całe wprowadzenie. Dopiero później zrozumiałam, że taki zabieg miał swój cel i pozwolił mi bardziej wczuć się w historię. Polubiłam bohatera, którym stałam się na czas rozgrywki. Moją sympatię zyskało też kilka innych postaci.
Co warte uwagi, nie grałam w „Widmo nad Arkham” w pojedynkę. Towarzyszyło mi dwoje znajomych. Czytałam poszczególne paragrafy na głos, a następnie razem podejmowaliśmy decyzje o kolejnych krokach. Kilka świec wokół, klimatyczna muzyka i snuta wspólnie historia była dla nas przyjemną odmianą spędzania czasu, a także gimnastyką dla wyobraźni.
Nie mogliśmy się nadziwić, jak przeplatają się ze sobą ścieżki naszych wyborów, za każdym razem tworząc zupełnie inną opowieść. Zakończenia także okazały się zaskakujące i bardzo zróżnicowane. Jestem pełna podziwu dla Beniamina Muszyńskiego, który stworzył tę grę. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak rozbudowaną siatkę powiązań i zależności musiał opracować, by spisać ponad tysiąc paragrafów, które w odmiennych kompilacjach prowadzą łącznie do ponad stu zakończeń.
Za mną dwie rozgrywki i muszę przyznać, że wcale nie tak łatwo spotkać potwora. Jeszcze mi się to nie udało, ale jestem pewna, że w końcu się to zmieni. Tym bardziej, że mam w planach jeszcze nie raz, nie dwa zasiąść do „Widma nad Arkham”. Jestem przekonana, że nie będę się nudzić, bo regrywalność tej gry wprost przekracza ludzkie pojęcie.
Co tu dużo mówić, zostałam oczarowana, a obszar moich zainteresowań został poszerzony o teren gier paragrafowych. Oby wszystkie, na które trafię w przyszłości, były równie udane i wciągające.
Gry paragrafowe to dla mnie kompletna nowość. Widziałam, że pojawia się ich coraz więcej, że ludzie z chęcią po nie sięgają, ale sama nie miałam dotąd takiej okazji. Ten stan rzeczy zmieniło dopiero „Widmo nad Arkham”
Myślę, że większość spośród miłośników literatury grozy słyszała o Lovecrafcie lub zdążyła poznać się z jego twórczością. Wstyd przyznać, ale sama nie...
Gry paragrafowe to dla mnie kompletna nowość. Widziałam, że pojawia się ich coraz więcej, że ludzie z chęcią po nie sięgają, ale sama nie miałam dotąd takiej okazji. Ten stan rzeczy zmieniło dopiero „Widmo nad Arkham”
Myślę, że większość spośród miłośników literatury grozy słyszała o Lovecrafcie lub zdążyła poznać się z jego twórczością. Wstyd przyznać, ale sama nie czytałam (jeszcze!) żadnego z jego utworów. Mimo to wiem, co kryje się w ich treści. Okultyści, mroczne rytuały, tajemne stowarzyszenia, przedziwne i groźne kreatury, a wszystko to w jednym z małych, dusznych i ponurych miasteczek.
„Widmo nad Arkham” też takie jest. Przesiąknięte strachem, ze stale wyczuwalną nutą czegoś nieznanego. Za każdym razem tworzenie swej historii zaczyna się w tym samym miejscu. Wcielamy się w rolę podstarzałego bibliotekarza, który wraz ze swoim przyjacielem stoi na straży zapomnianych przez świat rękopisów Lovecrafta.
Na początku autor zaznajamia nas z kilkoma wydarzeniami, które miały miejsce w przeszłości obu panów. Nie ukrywam, że podczas pierwszej rozgrywki trochę dłużyło mi się to całe wprowadzenie. Dopiero później zrozumiałam, że taki zabieg miał swój cel i pozwolił mi bardziej wczuć się w historię. Polubiłam bohatera, którym stałam się na czas rozgrywki. Moją sympatię zyskało też kilka innych postaci.
Co warte uwagi, nie grałam w „Widmo nad Arkham” w pojedynkę. Towarzyszyło mi dwoje znajomych. Czytałam poszczególne paragrafy na głos, a następnie razem podejmowaliśmy decyzje o kolejnych krokach. Kilka świec wokół, klimatyczna muzyka i snuta wspólnie historia była dla nas przyjemną odmianą spędzania czasu, a także gimnastyką dla wyobraźni.
Nie mogliśmy się nadziwić, jak przeplatają się ze sobą ścieżki naszych wyborów, za każdym razem tworząc zupełnie inną opowieść. Zakończenia także okazały się zaskakujące i bardzo zróżnicowane. Jestem pełna podziwu dla Beniamina Muszyńskiego, który stworzył tę grę. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak rozbudowaną siatkę powiązań i zależności musiał opracować, by spisać ponad tysiąc paragrafów, które w odmiennych kompilacjach prowadzą łącznie do ponad stu zakończeń.
Za mną dwie rozgrywki i muszę przyznać, że wcale nie tak łatwo spotkać potwora. Jeszcze mi się to nie udało, ale jestem pewna, że w końcu się to zmieni. Tym bardziej, że mam w planach jeszcze nie raz, nie dwa zasiąść do „Widma nad Arkham”. Jestem przekonana, że nie będę się nudzić, bo regrywalność tej gry wprost przekracza ludzkie pojęcie.
Co tu dużo mówić, zostałam oczarowana, a obszar moich zainteresowań został poszerzony o teren gier paragrafowych. Oby wszystkie, na które trafię w przyszłości, były równie udane i wciągające.
Gry paragrafowe to dla mnie kompletna nowość. Widziałam, że pojawia się ich coraz więcej, że ludzie z chęcią po nie sięgają, ale sama nie miałam dotąd takiej okazji. Ten stan rzeczy zmieniło dopiero „Widmo nad Arkham”
Myślę, że większość spośród miłośników literatury grozy słyszała o Lovecrafcie lub zdążyła poznać się z jego twórczością. Wstyd przyznać, ale sama nie...
2021
Z eleganckiego domu, otoczonego różanym ogrodem. Do chatki ukrytej w tajemniczej, leśnej głuszy. Bez ojca, który zaginął na jednej ze ścieżek pośród drzew. Z matką, która chowa w piersi serce przepełnione smutkiem i tęsknotą. Z kotką Szargrabiną, kroczącą tylko sobie znanymi drogami.
Siostry – Śnieżyczka i Róża. Jedna bardziej rozważna i trzymająca swe emocje na wodzy. Druga porywcza i uparta. Mimo to, zawsze razem.
Zbaczają z wydeptanej dróżki i wchodzą do lasu. Tego, przed którym wielu ostrzega. Ponoć kryją się w nim na wskroś złe istoty. To dlatego tak wiele osób zginęło bezpowrotnie. Połknięte przez ogromne paszcze. Pazurzastymi łapami zawleczone do jam i nor. Wylądowały w brzuchach potworów.
Okazuje się jednak, że wszystko ma też swoją jasną stronę, a w leśnych ostępach kryją się i toczą swój żywot nie tylko wrogowie, ale także przyjaciele. Hodowcy grzybów, bibliotekarka otaczająca się kozami, wróżki i kilka innych osobistości, o których nie mogę wspomnieć, aby nie popsuć nikomu przygody.
„Śnieżyczka i Róża” ma w sobie klimat dawnych baśni. Tych skreślonych przez Andersena i braci Grimm. Jest magicznie, tajemniczo, a momentami strasznie. Jest odrobinę naiwnie, ale to zamierzony zabieg. W końcu to literatura skierowana do dzieci. Czasami prószy śnieg, innym razem kwitną kwiaty. Grzyby lśnią milionem barw, a ogromny niedźwiedź…
Z przyjemnością wspominam czas spędzony nad powieścią Emily Winfield Martin. Tym bardziej, że autorka opatrzyła całość stworzonymi przez siebie ilustracjami. Cudownymi ilustracjami, które tworzą niepowtarzalny klimat. To jedna z najpiękniej wydanych książek spośród tych, które kiedykolwiek trafiły w moje ręce.
„Mijała zima, długa i ciemna, wiatr wył, wdzierając się przez ściany chatki. By nie marznąć, siostry trzymały się blisko ognia lub śpiącego niedźwiedzia, ich żywego grzejnika. Cały czas było zimno, tak zimno, że Róży cierpły ręce, gdy robiła na drutach lub musiała przewrócić stronę w książce. Dłonie Śnieżyczki grabiały podczas rysowania wilków i małych ludzików ze skrzydełkami.”
Z eleganckiego domu, otoczonego różanym ogrodem. Do chatki ukrytej w tajemniczej, leśnej głuszy. Bez ojca, który zaginął na jednej ze ścieżek pośród drzew. Z matką, która chowa w piersi serce przepełnione smutkiem i tęsknotą. Z kotką Szargrabiną, kroczącą tylko sobie znanymi drogami.
Siostry – Śnieżyczka i Róża. Jedna bardziej rozważna i trzymająca swe emocje na wodzy....
2021-12
Na początku trudno było mi się odnaleźć. Nie potrafiłam zrozumieć bezimiennych bohaterów. Nie wiedziałam, czym był tajemniczy „wypadek”, o którym mówiono. Nie miałam pojęcia, dlaczego znajduję się w szpitalu i oczami wyobraźni spoglądam na chłopaka, którego co noc budzi strach. Byłam obserwatorem. Takim samym jak inni, którzy gromadzą się tam, gdzie coś się dzieje. Z tą różnicą, że ja chciałam wiedzieć i chciałam poczuć.
Chłopak zaczął opowiadać. Cofnęliśmy się w czasie…
Szkoła jak każda inna. Przerwy, podczas których korytarze wypełniają się gwarem rozmów, śmiechów i krzyków. Lekcje z ich tematami, zadaniami domowymi i sprawdzianami. Oceny, które dla niektórych nic nie znaczą, a dla drugich są najistotniejszą sprawą we wszechświecie. Grupki przyjaciół i znajomych tam i tu. On – ten, który nauczył się być niewidzialnym.
Eloy Moreno napisał historię, która nie pozwoliła mi przespać nocy. Coś wewnątrz mnie tak się wierciło, wierzgało, gramoliło, że nie byłam w stanie zasnąć. Mam podejrzenie, że był to jakiś rodzaj niecierpliwej złości i niemocy. Całą mnie wypełniała mieszanka przeróżnych uczuć. Powstała we mnie bomba emocjonalna, która po wybuchu skropliła się łzami na moich policzkach.
Tak, czytałam i płakałam. Już wiem, „że aby być potworem, nie trzeba wcale robić niczego wyjątkowego, czasem wystarczy nie robić absolutnie nic.” Ja właśnie chciałam zrobić to „coś”. Podnieść głos, rękę, zwrócić wzrok i nie bać się spojrzeć, podejść i wstrząsnąć, podejść i podać pomocną dłoń, wysłuchać lub przytulić. Z tym, że tutaj całą sytuację podano mi jak na tacy. A jak to jest w realnym świecie? Pewnie nie raz sama byłam potworem.
Nie mam niczego na swoje usprawiedliwienie. Nikt nie ma. Można jednak przeczytać „Niewidzialnego” i zacząć dostrzegać pewne rzeczy. Można się uwrażliwić i zacząć reagować.
Tak bardzo chciałabym zdradzić choć odrobinę z tego, co wydarzyło się na stronach tej powieści, ale nie mogę, żeby nie zaburzyć jej odbioru. Jeszcze ten jeden raz zamilknę. Cieszę się jednak, że autor tego nie zrobił i na dodatek sięgnął po ten rodzaj prozy, który ma w sobie coś z poezji.
IG: @potarganerude
Na początku trudno było mi się odnaleźć. Nie potrafiłam zrozumieć bezimiennych bohaterów. Nie wiedziałam, czym był tajemniczy „wypadek”, o którym mówiono. Nie miałam pojęcia, dlaczego znajduję się w szpitalu i oczami wyobraźni spoglądam na chłopaka, którego co noc budzi strach. Byłam obserwatorem. Takim samym jak inni, którzy gromadzą się tam, gdzie coś się dzieje. Z tą...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Praga. Miasto, w którym każdy krok śledzą drony Bezpieczeństwa. Prawdziwa kawa jest tutaj luksusem, a smak jabłka poznają tylko nieliczni. Rzesze ludzi mieszkają w domach z kartonów. W metrze, obok ogłoszeń dotyczących sprzedaży dzieci, znajdziesz oferty prostytutek z trzema waginami. Wszędzie i wszystko oświetla blask ekranów emitujących bez przerwy CN – City News. Nie uświadczysz tu normalnej kąpieli ani deszczu, chyba że jesteś szychą z korporacji.
Dawna stolica Czech nie poszerza swych granic, tylko pnie się ku górze. Wydawać by się mogło, że dzięki temu bliżej jej do chmur i nieba. Jest wręcz przeciwnie – piekło sprawuje tu swoje rządy. Na najwyższym poziomie można mieszkać w apartamentowcu, gdzie rano wypija się filiżankę czarnego jak noc espresso. Śpi się w czystej pościeli, widzi niebo i moknie w czasie deszczu. Czas umila się bankietami, na których uprawia się cyberseks.
Najniższy poziom to miejsce, gdzie ulicami, trzymając się pod ramię, przechadza się ubóstwo i śmierć. Bezimienna szara masa kurczowo stara się przeżyć kolejny dzień. Smród, głód i brak nadziei na lepsze jutro znaczą ciała i dusze. To właśnie tutaj rodzi się nowy kult. Spragnione wiary ludzkie serca łakną pokrzepienia, które przynoszą cybernetyczne czarodziejki i ich występy. Komuś może się to nie spodobać…
František Kotleta stworzył ciekawą, choć nie da się ukryć, że dość ponurą, wizję przyszłości. Rok 2107 to czas brudu i pieniądza. Jest brutalnie. Krew leje się strumieniami lub wystrzeliwuje z przeciętych tętnic. Jest wulgarnie, momentami bardzo. Cybernetyczne czarodziejki to tak naprawdę prostytutki, ale nieco ulepszone dzięki cudom techniki. Pełno tutaj seksistowskich tekstów i pogardy. Nie ma się jednak czemu dziwić. W zastanej rzeczywistości na światło dzienne wypływa ludzki prymitywizm.
Chciałoby się rzec, że Kotleta napisał powieść, której odbiorą są raczej czytelnicy niż czytelniczki. Tymczasem, mnie się bardzo podobało. Główny bohater zyskał moją sympatię. Nie był jedynie popychadłem. Poza tym, do gustu przypadło mi też jego poczucie humoru. Pomysł na historię – totalnie na plus. Czytajcie!
IG: @potarganerude
Praga. Miasto, w którym każdy krok śledzą drony Bezpieczeństwa. Prawdziwa kawa jest tutaj luksusem, a smak jabłka poznają tylko nieliczni. Rzesze ludzi mieszkają w domach z kartonów. W metrze, obok ogłoszeń dotyczących sprzedaży dzieci, znajdziesz oferty prostytutek z trzema waginami. Wszędzie i wszystko oświetla blask ekranów emitujących bez przerwy CN – City News. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wpisani w odwieczny cykl pór roku. Od wiosny, do zimy. Od świtu, do zmierzchu. Z pradziada, ojca i syna. Wierni bogom i posłuszni ich woli. Przed totemem, w imię Czwórki, w kręgu sosen – plemię Igłasów.
Pośród nich dwóch mężczyzn, wyróżniających się na tle reszty. Pierwszy to typowy myśliciel, który całymi dniami przesiaduje nad rzeką i duma w nieskończoność. O tym, co mógłby zbudować i o tym, jaki jest świat. Drugi to urodzony wojownik, który kroczy przez świat z imionami bogów na ustach. Śnieżyróg i Deszczylis, bracia, których nie łączą więzy krwi.
Ramię w ramię przemierzają historię utkaną przez Kamila Czernika. Tracą najbliższych, kochają, modlą się, przeklinają swój los i radują. Starzeją się, obserwują zmieniającą się rzeczywistość i chodzą po ziemi, która uparcie trwa na swym posterunku bez względu na ludzkie działania.
„Wieczerzali przy ognisku. Dzielili się jadłem, napitkiem i opowieściami z bezdennego worka codziennych trosk, nadziei, ludowych legend i dawnych dziejów.” Ja też siedziałam razem z nimi. Nie brałam udziału w nadzwyczajnych przygodach. Nie posiadałam wyjątkowych mocy. Nie widziałam fantastycznych stworzeń. Poznałam zwykłych ludzi z ich bolączkami i radościami. Wątpliwościami i uporem.
Czułam się, jakbym siedziała nad brzegiem strumienia. Na powierzchni wody widziałam obrazy, składające się w powieść. Wpatrywałam się w nią i dałam się zahipnotyzować. Ona płynęła, i płynęła, i płynęła, jak płynie do tej pory…
To nie jest jedna z tych historii, gdzie strony przewraca się z wypiekami na twarzy i rozedrganym oddechem. Tu życie snuje swą opowieść. Wciąż i wciąż, tak powtarzalną i już gdzieś słyszaną, ale tym razem odegraną przez zupełnie nowych aktorów. Coś niknie i pojawia się za jakiś czas ponownie. Jak pory roku, dzień i noc, życie i śmierć.
Bardzo miło wspominam te momenty, kiedy pochylałam się nad stronami „Plemienia”. Związałam się z bohaterami i terenami porośniętymi gęstym lasem. Język, jakim posłużył się autor, dodatkowo oddziaływał na moją wyobraźnię i przyczynił się do stworzenia klimatu powieści.
„Zawsze jakoś to jest. Czy ulewa, czy upały, czy dobrze, czy źle, życie płynie dalej i jakoś to jest.”
IG: @potarganerude
Wpisani w odwieczny cykl pór roku. Od wiosny, do zimy. Od świtu, do zmierzchu. Z pradziada, ojca i syna. Wierni bogom i posłuszni ich woli. Przed totemem, w imię Czwórki, w kręgu sosen – plemię Igłasów.
Pośród nich dwóch mężczyzn, wyróżniających się na tle reszty. Pierwszy to typowy myśliciel, który całymi dniami przesiaduje nad rzeką i duma w nieskończoność. O tym, co...
2021
2021
Miewała dziwne sny, które w nocnej ciszy rozbrzmiewały krzykiem, wydobywającym się z jej ust. Kiedy się do nich przyznała, trafiła do starej, ceglanej kaplicy, by tam spędzać noce i nauczyć się odpierać ataki niespokojnych duchów.
Miała tylko matkę. Ojciec był dla niej tajemnicą, pilnie strzeżoną przez jej rodzicielkę. Nadano jej nowe imię. Ukryto przed czymś nieznanym. Odcięto od ludzi i miejsca, z którym związały ją więzy krwi. Jednak los w końcu znalazł sposób, by upomnieć się o swoje.
Wbrew ostrzegawczym krzykom matki pobiegła za nieznanym mężczyzną i tak się to wszystko zaczęło…
Otoczona murami mrocznej posiadłości, pośród zamkniętych na głucho drzwi i okien zabezpieczonych kratami, dziwi się ranom na swym ciele. Powoli zaczyna rozumieć, że nie jest sama w swym ciele. Uczy się życia w towarzystwie bestii, którą nieświadomie zagarnęła do swego wnętrza.
Na swej drodze spotyka osoby, które znają odpowiedzi na dręczące ją pytania. Wiedzą, skąd pochodzi i kim był jej ojciec. Zdają sobie sprawę z jej umiejętności oraz tego, jaki czeka ją los. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że dar może okazać się przekleństwem. Przekona się o tym także Zgódka. Dziewczynka, która przyjaciół szuka nie tylko pośród żyjących.
„Czara cieni” skradła moje serce. To jedna z najcudowniejszych odsłon mrocznej baśni, z jaką miałam styczność. Oczarowała mnie niespotkanym dotąd pomysłem na połączenie świata doczesnego z zaświatami. Zupełnie nie spodziewałam się tego, co spotkałam na kartach tej powieści. Każdy kolejny rozdział był jak krok w nieznane. Nie wiedziałam, na co lub kogo trafię. Nie miałam też pewności, kto okaże się przeciwnikiem, a kto sprzymierzeńcem.
Bałam się. Balansowałam na cienkiej linie życia i śmierci. Wiedziona ciekawością, zaglądałam w zakazane zakamarki i podsłuchiwałam to, co nie było przeznaczone dla mych uszu. Niewidoczna dla innych, zbierałam to co najcenniejsze – wiedzę. Przytłoczona jej ciężarem, postanowiłam zawalczyć o przyjaźń, wolność i sprawiedliwość. Czy wygrałam tę odwieczną i nierówną walkę?
„Duchy to nie wilki, nie mogą się z nimi równać. Duchy to marna namiastka. Ale prawdziwe wilki istnieją, Zgódko. Szukają cię i któregoś dnia cię wytropią. Módl się, byś do tego czasu dorosłą i dorównywała im siłą.”
www.instagram.com/potarganerude
Miewała dziwne sny, które w nocnej ciszy rozbrzmiewały krzykiem, wydobywającym się z jej ust. Kiedy się do nich przyznała, trafiła do starej, ceglanej kaplicy, by tam spędzać noce i nauczyć się odpierać ataki niespokojnych duchów.
Miała tylko matkę. Ojciec był dla niej tajemnicą, pilnie strzeżoną przez jej rodzicielkę. Nadano jej nowe imię. Ukryto przed czymś nieznanym....
2021
Ta opowieść zaczęła się delikatnym ptasim trelem w oddali. W miarę stawiania kolejnych kroków na drodze historii, do moich uszu dolatywało coraz więcej pierzastych głosów. Wszystkiemu przypatrywałam się z ogromnym zaciekawieniem i zaangażowaniem. Bez pośpiechu pochylałam się nad wszystkim, co przyciągnęło mój wzrok.
Nagle całe moje otoczenie rozbrzmiało milionem dźwięków, wydobywających się z ptasich gardeł. Zakończył się dotychczasowy spokój. Nadszedł czas trudnych decyzji, rozczarowań i biegu przez czarną mgłę. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Tym bardziej, że zaczęłam gubić się w przeświadczeniach, kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem.
Jakby tego było mało, chaos wokół mnie przeniósł się także do mojego wnętrza. Targało mną mrowie sprzecznych emocji, z których każda chciała być najsilniejszą i najwyrazistszą.
Mimi Noxa stworzyła świat, do którego uleciało moje serce. Jestem urzeczona tym, co dane mi było oglądać oczyma wyobraźni. Oczarowała mnie różnorodność stworzeń, które miałam okazję spotkać.
Chyba po raz pierwszy nie odczuwałam znudzenia i zażenowania z powodu książkowego romansu. Uczucie, które rodziło się między Wendy i przystojnym kelnerem było jak powiew rześkiego wiosennego wiatru. Subtelne opisy budziły w moim brzuchu motyle i powodowały przypływ przyjemnych dreszczy na skórze.
Kilka ostatnich stron zaparło mi dech w piersi. Nie ma najmniejszych szans na to, bym odmówiła sobie lektury drugiego tomu. Chcę wrócić do Adrianopolis i znów przeżywać to, co los zgotuje Victorowi i głównej bohaterce. Chcę więcej, chcę nigdy nie kończyć przygody w tym świecie.
Najchętniej już zaczęłabym czytać tę powieść od początku i tak w kółko...
Ta opowieść zaczęła się delikatnym ptasim trelem w oddali. W miarę stawiania kolejnych kroków na drodze historii, do moich uszu dolatywało coraz więcej pierzastych głosów. Wszystkiemu przypatrywałam się z ogromnym zaciekawieniem i zaangażowaniem. Bez pośpiechu pochylałam się nad wszystkim, co przyciągnęło mój wzrok.
Nagle całe moje otoczenie rozbrzmiało milionem dźwięków,...
2021-10
Współczesny świat. Wszystko musi być „naj”. Największe zmieścić w jak najmniejszym. Robić i przesyłać jak najszybciej. Posiadać jak najwięcej. Komentować najzabawniej i najtrafniej. Prowadzić najpopularniejsze konto. Mieć najpiękniejsze ciało. Żyć jak najlepiej.
Tymczasem pomiędzy ludźmi rozprzestrzenia się cisza. Na początku pełzająca, wzrasta do monstrualnych rozmiarów. Bezszelestnie i niezauważalnie zamienia się w mgłę, która przesłania widok na świat i ludzi. Tworzy mury i palisady, za którymi skrywa się człowiek i jego „ja”. Marzenia, wiedza, zainteresowania, emocje, sny.
Świat ogarnęła mania ukrywania twarzy. Nie widać dołeczków w policzkach, drgnięć mięśni, unoszenia kącików ust, przymykania powiek. Nie słychać szelestu oddechu ani rytmu bijącego serca. Jest tylko obraz, a w rogu informacja: mute.
Jest za to całe mrowie wściekle żółtych kropek. Z łzą na policzku, z sercami zamiast oczu, z językiem na wierzchu, z uśmiechem pełnym śnieżnobiałych zębów. Magazynek pełen pocisków niby-emocji.
Pośród tego świata, zbudowanego z ułudy relacji, istnieją osoby, które w tłumie szukają człowieka. Chcą zobaczyć, usłyszeć i poczuć bez pośrednictwa ekranów. Jak szamani o deszcz w czasie suszy, błagają o kroplę dźwięku w nieznośnej, ciężkiej dla serca ciszy.
Maciej Lasota zniszczył moje serce. Z chirurgiczną precyzją wdarł się do mojego mózgu. Bezczelnie przegrzebał jego zawartość. Wyciągnął nieuformowane jeszcze fragmenty myśli, po czym ubrał je w swoje litery i słowa. Bolało – a jakże! Jednak niewyobrażalnie miło było wypuścić z siebie ten ból pod postacią słonych kropli.
Na początku lektury bałam się, że wybrany przez autora styl pisania zakończy się poczuciem przerostu formy nad treścią. Och! Jak cudownie czasami jest się mylić!
„Jedyne, co dało się usłyszeć, oprócz wspomnianych już dźwięków powiadomień, to odgłos palców stukających w ekrany. Temu wszystkiemu od czasu do czasu wtórowały nieregularnymi „wtrątami” jarzeniówki. Ot i melodia upadku cywilizacyjnego w pełnej krasie! Grana na dziesiątki palców.”
www.instagram.com/potarganerude
Współczesny świat. Wszystko musi być „naj”. Największe zmieścić w jak najmniejszym. Robić i przesyłać jak najszybciej. Posiadać jak najwięcej. Komentować najzabawniej i najtrafniej. Prowadzić najpopularniejsze konto. Mieć najpiękniejsze ciało. Żyć jak najlepiej.
Tymczasem pomiędzy ludźmi rozprzestrzenia się cisza. Na początku pełzająca, wzrasta do monstrualnych rozmiarów....
2021-03
Wspaniałe lata 70. XX wieku. Analogowe czasy, kiedy muzyki słuchano z odtwarzanych przez gramofony płyt winylowych. O nowych artystach dowiadywano się z audycji radiowych lub gazet. Wspomnienia uwieczniano robiąc zdjęcia, a później dzielono się nimi, pokazując sobie negatywy.
Gdyby Daisy Jones istniała naprawdę, pewnie mówiono by o niej do dzisiaj. Teksty jej piosenek nucilibyśmy w trakcie domówek z przyjaciółmi lub podczas stania w korku. Mężczyźni, patrząc na jedno z jej zdjęć, wzdychaliby z nostalgią, a kobiety zazdrościłyby jej urody i bijącej od niej pewności siebie. Gdyby istniała…
Trudno uwierzyć, że „Daisy Jones & The Six” to zespół, który miał szansę rozbrzmieć tylko w umyśle autorki. Czytając tę nietypową książkę, odnosi się wrażenie, że wszystko, co znalazło się na stronach powieści, jest historią napisaną przez życie.
Uzależnienie, które pochłania bez reszty i niszczy wszystko, co dotychczas miało ogromną wartość. Szczęście, niepohamowane szczęście, wywołane osiągnięciem niebywałego sukcesu. Miłość z wszystkimi jej odcieniami. Odwzajemniona, niewystarczająca, usłana cierpieniem, skłonna do poświęceń, bez planów na przyszłość, zakazana. Gniew na świat, ludzi i serce, które nikogo nie słucha. Bezwzględna samotność, która nie bierze jeńców i dopada człowieka nawet pośrodku tłumu. Wszystko to zmieszane ze sobą, pomieszane, rozmącone i zszyte grubą nicią muzyki.
Były piękne słowa. Było emocjonalnie. Było klimatycznie. Jednak to wszystko zostało tylko na papierze. Nie wydobyło się spomiędzy stron. Nie przysporzyło mnie o gęsią skórkę, nie wycisnęło ani jednej łzy z mojego oka. Nie zaciskałam pięści ze złości, nie rumieniłam się pod spojrzeniem ukochanej osoby. Po prostu zabrakło iskry, ogień nie zapłonął, daleko było do pożaru.
Być może moje oczekiwania były zbyt wygórowane. Oczytana zachwytami nad tą pozycją, oczekiwałam fajerwerków, które nie wybuchły. Nie zżyłam się z nikim i przez to nie współodczuwałam. Chyba tutaj leży problem.
Ciekawostka czytelnicza – owszem. Jednak historia – bez płomienia.
Wspaniałe lata 70. XX wieku. Analogowe czasy, kiedy muzyki słuchano z odtwarzanych przez gramofony płyt winylowych. O nowych artystach dowiadywano się z audycji radiowych lub gazet. Wspomnienia uwieczniano robiąc zdjęcia, a później dzielono się nimi, pokazując sobie negatywy.
Gdyby Daisy Jones istniała naprawdę, pewnie mówiono by o niej do dzisiaj. Teksty jej piosenek...
2021-02
IG: @potarganerude
Królestwo opanowała zaraza. Dookoła wyludnione ulice. Miastem rządzą bandyci. Niektórzy zdążyli spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechać. Innych dogoniła śmierć. Dla wszystkich taka sama. Bez względu na status społeczny, wiek, płeć, czy ilość zgromadzonego bogactwa. Co na to monarcha? Wydaje rozkaz, który brzmi: sprowadzić uzdrowiciela.
Zgodnie z wolą władcy, na dwór (nie bez użycia siły) przybywa Wiwan. Człowiek o wielkiej mocy. Swym dotykiem potrafi uleczyć każdą chorobę i uspokoić umysł. Jednak w przyrodzie zawsze musi panować równowaga. Dlatego ogromna moc wiąże się jednocześnie z nieopisaną słabością. Uzdrowiciel czuje ludzkie myśli, pragnienia, nastroje – także te podłe, nieczyste, zdradliwe, robaczywe, którymi przesączony jest królewski dwór. Szczególnie teraz, kiedy jeden z książąt planuje zamach stanu.
Magdalena Kułaga stworzyła świat pełen złości, cierpienia bez granic, podłości, gwałtu i brutalności. W wir tych brudów wrzuciła bohaterów, których nie podejrzewałoby się o czyste sumienia. Z kolei ci, którzy powinni świecić przykładem, okazują się zwykłymi sprzedawczykami. Nie wiadomo, komu ufać, a kogo unikać.
Zabrakło mi w powieści bohaterów z krwi i kości. Takich, których mogłabym być pewna, którzy by mnie nie zawiedli. Którzy nie zmieniliby się w kogoś zupełnie innego pod wpływem jednej chwili. Choć może jest taki ktoś – Ross. Delikatny, gotowy do poświęceń, kochający. Na niego można liczyć, wesprzeć się na jego ramieniu. Tytułowa postać nie odgrywa tutaj jakiejś spektakularnej roli. Jest raczej spoiwem wszystkich zdarzeń. Słońcem, dookoła którego krąży reszta osób-planet. Intrygujący jest motyw bliźniaczego rodzeństwa, które łączy nadzwyczajna więź. Kiedy jedno wdaje się w bójkę, drugiemu puchnie twarz. Kiedy jedno odwzajemnia pocałunek, drugie odczuwa nieopisane uniesienie.
Społeczeństwo jest raczej zwyczajnym motłochem. Tłuszczą, pełną najniższych pobudek. Żądną krwi, byle tylko uratować samego siebie. Jak jednak ocenić ludzi, którzy utracili już ostatnią nadzieję?
„Uzdrowiciel” jest niejednoznaczną lekturą. Strony oblewa ocean krwi, słowa są ciężkie od stosów bezwładnych ciał, a pomiędzy rozdziałami leżą odcięte głowy, strzępy ubrań i wyprute z brzucha flaki. Na okładce Wiwan z blaskiem w dłoniach, ostatnim promieniem dobroci. Dla mnie zbyt duszno tutaj od metalicznego zapachu posoki, ale ciekawi mnie, jak daleko uzdrowiciel dotrze ze swą niewinnością.
IG: @potarganerude
Królestwo opanowała zaraza. Dookoła wyludnione ulice. Miastem rządzą bandyci. Niektórzy zdążyli spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechać. Innych dogoniła śmierć. Dla wszystkich taka sama. Bez względu na status społeczny, wiek, płeć, czy ilość zgromadzonego bogactwa. Co na to monarcha? Wydaje rozkaz, który brzmi: sprowadzić uzdrowiciela.
Zgodnie z...
2021-02
Opowiedziano mi historię pełną uczuć, których nie chciałabym poznać. Historię, która wydarzyła się naprawdę, co sprawia, że jest jeszcze straszniejsza. Z każdego jej fragmentu, najmniejszego nawet skrawka, wyziera głód. Echem niesie się dookoła głośne burczenie w brzuchu. W klatce piersiowej rozbrzmiewa dziwny stukot serca, jakby było puste w środku, jakby nikt go nie wypełnił.
Opowieść, brzuch i serce należą do jednej osoby. Do chłopca, który wstydem, bólem i łzami płaci za błędy, których nie popełnił. Rzeczywistość wyminęła się gdzieś po drodze ze sprawiedliwością. Być może nadejdzie jeszcze moment, w którym dojdzie do ich spotkania. Jednak na pewno nie w trakcie kilkunastu pierwszych lat życia chłopca.
Jak wielką burzę można rozpętać, pytając o pozwolenie na przystąpienie do szkolnej drużyny futbolowej? Tornado o jakiej mocy zatrzęsie kuchnią, kiedy babcia, kierowana miłością i troską, przywiezie swej rodzinie podarki? Czy wyjście z młodszym bratem na lody może zakwitnąć fioletem siniaków na ciele?
Chciałabym zapytać – dlaczego? Skąd to okrucieństwo? Jednak boję się usłyszeć odpowiedź. Pewnie i tak bym jej nie zrozumiała. Po prostu nie potrafię. W moim mózgu nie ma obszaru, który posiadałby umiejętność pojmowania zachowania, w którym nie ma krzty człowieczeństwa.
Ta historia, to kilka lat z dzieciństwa autora. Człowieka, który po latach wyzbył się, choć nie całkowicie, wstydu, jakim został naznaczony. Zwyciężył z uprzedzeniami. Niepohamowaną złość i furię starał się zaleczyć miłością, empatią i zrozumieniem – czy mu się udało?
Ta drobna książka daje się pochłonąć w mgnieniu oka. Niemalże jak najlepszy z możliwych deserów. W poszczególnych rozdziałach serwuje nam całą gamę emocji przyprawionych realizmem. Jak na tacy widzimy zderzenie dziecięcego, niewinnego świata, przepełnionego sprzecznymi i prawdziwymi uczuciami z brutalną rzeczywistością. Rzeczywistością przepełnioną wielorakim głodem. Zarówno tym fizycznym, jak i tym uczuciowym. Łaknienie pokarmu, bezpieczeństwa i miłości są tu na pierwszych miejscach w karcie dań.
Proszę się częstować.
Opowiedziano mi historię pełną uczuć, których nie chciałabym poznać. Historię, która wydarzyła się naprawdę, co sprawia, że jest jeszcze straszniejsza. Z każdego jej fragmentu, najmniejszego nawet skrawka, wyziera głód. Echem niesie się dookoła głośne burczenie w brzuchu. W klatce piersiowej rozbrzmiewa dziwny stukot serca, jakby było puste w środku, jakby nikt go nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02
2021-03-09
Świat ogarnęła wielka wojna. Gdzieś tam giną ludzie. Krew wsiąka szkarłatem w obcą ziemię. Huk wystrzałów przerywa płytki sen. Obrazy dnia codziennego wżerają się w mózg.
Tutaj, w Ameryce, wojna rozbrzmiewa z radiowych głośników. Dzieci zbierają trojeść, by wypełnione nim kamizelki ratunkowe, ratowały od śmierci tych, którzy wypadli za burtę.
Gdzieś tam, na jednej z farm ukrytych pośród pól i łąk, mieszka Anabelle. Dwunastoletnia dziewczynka, która nauczyła się już, że życie nie jest sprawiedliwe. Że ludzkie losy to splot najrozmaitszych zdarzeń. Że pomimo dobrych chęci, czasami dzieje się źle. Że są osoby, które mają siły, by walczyć do samego końca. Że są też takie, które w pewnym momencie docierają do granic swych możliwości.
Przepełniona złem dusza potrafi skraść spokój dziesiątek istnień. Kłamstwo drąży tunele w umysłach. Rozprzestrzenia się jak gaz i otumania tych, którzy nawdychali się jego oparów. Wwierca się pod warstwę prawdy i powoli, ale skrupulatnie, prowadzi do jej upadku.
Zło potrafi przyjmować różnorodne formy. Choć łatwiej wyobrazić je sobie pod postacią rosłego mężczyzny z obłędem w oczach i nożem w dłoni, to równie dobrze na jego miejscu może stanąć dziewczynka. Blondwłosa. W sukience i błękitnym sweterku.
„Rok, w którym nauczyłam się kłamać” jest jedną z tych historii, które łamią serce. Choćbym starała się z całych sił, nie byłam w stanie przestać czytać. Wiedziałam, co mnie czeka, przeczuwałam to. Mimo to, z uporem przewracałam kolejne strony i wnikałam w treść.
Widziałam wykwity siniaków na ciele i wwiercający się we mnie wzrok rozgniewanej Betty. Czułam zapach mokrej ziemi i dotyk promieni słońca na twarzy. Słyszałam wrzask Ruth i oszczerstwa, wymierzone w człowieka o gołębim sercu.
Chciałam wepchnąć swój krzyk sprzeciwu pomiędzy wyrazy. Przecisnąć się obok kropki kończącej zdanie i wniknąć w historię, by później, tą samą drogą, wyprowadzić bohaterów na zewnątrz. Tam, gdzie byłoby bezpiecznie. Niestety, nie udało mi się.
„I wtedy uznałam, że istnieją sprawy, których nigdy nie pojmę, choćbym nie wiem jak się starała. I choć na pewno będę się starać.”
Świat ogarnęła wielka wojna. Gdzieś tam giną ludzie. Krew wsiąka szkarłatem w obcą ziemię. Huk wystrzałów przerywa płytki sen. Obrazy dnia codziennego wżerają się w mózg.
więcej Pokaż mimo toTutaj, w Ameryce, wojna rozbrzmiewa z radiowych głośników. Dzieci zbierają trojeść, by wypełnione nim kamizelki ratunkowe, ratowały od śmierci tych, którzy wypadli za burtę.
Gdzieś tam, na jednej z...